niedziela, 15 czerwca 2014

NG rodział 35

"Noc czarna, srebrna noc
Świat nieskończony
W czasie i przestrzeni.
Pośrodku Droga Mleczna
Któż po niej przechodzi?
To przechodzi ludzkie pojęcie."
Leopold Staff

*

Obudziło ją światło i świergot ptaków. Zazwyczaj wstawała o świcie, ale tym razem miała dość... intensywną noc i dlatego trochę zaspała. Musiało być już po ósmej, w końcu okna jej sypialni wychodziły na zachód. Pierwsze promienie wschodu tutaj nie docierały.

Obok niej na poduszce spoczywał Takako. W pierwszym odruchu miała ochotę zepchnąć go na podłogę, dla samej satysfakcji tego czynu, lecz powstrzymała się i zsunęła z posłania. Naga przeszła przez pokój i udała się do łazienki.

Gorący prysznic był tym, czego potrzebowała. Plan ostateczny, który został opracowany już dawno temu, zbliżał się z każdym dniem. Przygotowanie wszystkiego zajmowało ogrom czasu i energii, czuła się zmęczona między tym wszystkim, ale wiedziała, że się opłaca. Dla niej samej. Dla zaślepionej głupotą Hokage Ai. Dla wszystkich dzieciaków, przebywających na tej wyspie i ku zagładzie zdradzieckich Wiosek. Powoli nadchodził początek nowego świata, a to sprawiało, że była cały czas podekscytowana i choć ciężko pracowała, znajdowała w sobie siłę. Zrealizowanie planu było konieczne, by już zawsze mogli być szczęśliwi. Robiła to dla siebie, dla Ai, dla towarzysza, którego wybrała sobie jej siostra, choć on z całą pewnością nie popierał ich planu. Wiedziała jednak, że w przyszłości nawet zdrajcy im podziękują.

Szczęście zbliżało się do nich z każdym kolejnym dniem.

Wytarła ciało ręcznikiem, ubrała się w zwykłe, czarne dżinsy i białą bokserkę i opuściła łazienkę. Minęła śpiącego na łóżku Takako i opuściła swoje pokoje.

Korytarz był pusty. Przez wielkie okna, wychodzące na wschód, do jego wnętrza wlewało się oślepiające światło poranka. Idąc przyglądała się ogrodowi za oknem. Dziki i nieokiełznany, był piękny niczym zjawisko. Gdyby tu była ich siostra, ta, która teraz mieszka w Konosze, która posiada moc władania nad roślinami, ten ogród wyglądałby jeszcze piękniej.

Nagle, pośród zielonej trawy i wybujałych paproci, dostrzegła dwie sylwetki. Nie zdziwiło ją to, w tamtym miejscu przepływał strumyk. Skręciła ku oszklonym drzwiom i bosa wyszła do ogrodu. Minąwszy pierwszą gęstwinę zieleni dotarła do strumienia.

Mizune, ubrana w niebieską sukienkę, stała na wodzie, zmysłowo i powoli poruszając dłońmi, a cienkie strużki wody tańczyły wokół niej, układając się w rozmaite wzory, błyszczące w porannym słońcu. Na trawie przy brzegu strumyka siedział malutki Kazuo, obserwując dziewczynę z zachwytem w oczkach.

Asuka uśmiechnęła się do siebie i zbliżyła do chłopca. Malec spojrzał na nią, wyszczerzył ząbki, a potem znów zwrócił uwagę na Mizune.

- Jest piękna – szepnął, a Asuka zaśmiała się cicho. Ona również uwielbiała przyglądać się Mizune, kiedy ta ćwiczyła swoją moc. To było zachwycające, każda ich moc była zachwycająca.

- To prawda – przytaknęła, kładąc rękę na jego główce. Uwielbiała tego dzieciaka, nie mogła uwierzyć, że to słodkie, kruche stworzonko, chłopiec tak zdolny, tak obdarzony, był w łapach wstrętnych, brudnych ludzi. – Miałeś dziś koszmary? – spytała cicho. Kazuo spojrzał na nią ze strachem w oczkach, które natychmiast się zaszkliły.

- Miał – powiedziała nagle Mizune, obracając się ku nim. – Ale im zaradziliśmy, prawda? – zwróciła się do chłopca, który przytaknął i niezgrabnie podniósł się z ziemi. Przyczłapał do Asuki i objął jej szyję, wtulając małą twarzyczkę we włosy. Objęła go i pogłaskała po pleckach.

- To twoja moc – szepnęła do niego. – Twoje czary. Tylko ty, moje słoneczko, możesz nad nimi zapanować. Ty wyczarowałeś Pana Cienia, musisz nauczyć się jak sprawić, by nie był straszny.

- Ale on jest straszny – szepnął chłopczyk. Asuka przytuliła go nieco mocniej.

- Bo się boisz, kochanie, ale nie jego. Boisz się różnych straszydeł i sprawiasz, że Pan Cień jest straszny. Jesteś malutki i jeszcze nie zrozumiesz, ale... W naszym wypadku ważna jest dyscyplina, kochanie. Pamiętasz, jak Mistrz tłumaczył ci, co to jest dyscyplina, tak?

- Tak – odszepnął chłopczyk. Mizune ruszyła ku nim, lekko i zwinnie stąpając po leniwie przepływającej wodzie. Paznokcie jej stóp pomalowane były na niebiesko. Dziewczyna przykucnęła przed nimi, odgarniając do tyłu wilgotne, sięgające podbródka, niebieskie włosy. Miała oczy w kolorze oceanu, nie były niebieskie, ale nie były również zielone. Pogłaskała małego Kazuo po włosach.

- Jest lepiej niż na początku – powiedziała z uśmiechem. Asuka przytaknęła jej słowom.

- Czemu tak rano wstaliście? – zapytała z czystej ciekawości, a Mizune wzruszyła ramionami, jednocześnie rzucając jednoznaczne spojrzenie na wtulonego w nią Kazuo. Asuka zrozumiała przekaz – to mały płakał nad ranem i dlatego dziewczyna z nim wyszła i zajęła swoimi sztuczkami. Kazuo za bardzo się bał, jak zwykle zresztą. Westchnęła.

- Porozmawiam z Mistrzem – szepnęła, na co Mizune uśmiechnęła się blado.

- Musi z tego wyrosnąć – odparła. – Nawet Mistrz mu nie pomoże.

- Przepraszam, po prostu przyzwyczaiłam się, że Mistrz ma odpowiedź na wszystko i że ze wszystkim potrafi sobie poradzić. – Zaśmiała się i puściła chłopca. A Kazuo cofnął się i cmoknął ją w czoło.

- A czy Mistrz pobawi się ze mną – zapytał z nadzieją. Obie mu przytaknęły.

- Z całą pewnością – powiedziała Asuka, dotykając jego policzka. – Mistrz zawsze znajdzie dla ciebie czas.

*

- AAA! AAAKHAKHAKHAAA! JANIECHCĘ!

- Co się stało, Lordzie Hokage? – zapytał zaniepokojony Ban, stawiając przede mną filiżankę gorącej herbaty. Marzyłem, by miała ona malutką wkładkę i tym cudem oto domyśliłem się, dlaczego Tsunade wiecznie popijała w pracy. Przecież tego burdelu nie dało się znieść na trzeźwo!

- Nic się nie stało, Ban! – załkałem, odkładając kolejny raport na leżącą po prawej stronie stertę. Ta po lewo malała w stanowczo zbyt wolnym tempie. – A co się mogło stać? Tylko rozpaczam sobie, bo mam taki kaprys, a co?! – odpowiedziałem, sięgając po kolejny raport. Gruby. Stanowczo za gruby, do cholery, komu chce się tyle pisać?!

- No tak – przytaknął Ban, chyba nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Chłopak rozejrzał się bezradnie po gabinecie, a potem sięgnął po ciastko i nim zatkał sobie usta. Westchnąłem zrezygnowany.

Zero zrozumienia dla ciężko tyrającego Hokage, zero!

Od momentu nałożenia przeze mnie i Sasuke barier na przyszłe pole treningowe dla psychotroników minęły dwa dni. Dzieciaki aklimatyzowały się w wiosce, ANBU nad nimi czuwali, a ja zajęty byłem papierkową robotą, jak zwykle. Konoha ostrożnie i z rezerwą podchodziła do moich podopiecznych, miałem jednak zamiar to zmienić. Dzieciaki te nie powinny czuć się gorsze. Były wspaniałe i niezwykłe i zasługiwały na wszystko, co najlepsze, zwłaszcza po tym, co przeszły.

Myśląc o psychotronikach, nie mogłem nie myśleć oddzielnie o Nihacie. Chłopak ponoć znalazł sobie pracę, wynajął jakieś mieszkanko i gdzieś miał to, co chciałem zrobić dla niego i jemu podobnych. Rozumiałem go, mi również życie dało w kość, jednak chłopak mnie denerwował. Nie miałem pojęcia, do czego jest zdolny, dlatego wolałem na niego uważać.

Ogólnie chciałem, by wszyscy zrozumieli, że te dzieciaki mogą i potrafią normalnie żyć. I że nie stanowią aż tak ogromnego zagrożenia, jak się wszystkim wydawało. Konoha była najlepszym miejscem na realizację tego planu, w końcu trójka moich dzieci to byli właśnie psychotronicy. I Mayeczka tu mieszkała. Gdzie indziej miałbym zacząć? Gdzie indziej byłoby im lepiej, jak nie tu?

Rozczochrałem włosy na głowie, a Ban zachichotał, widząc moją frustrację. Myślenie nigdy nie wychodziło mi najlepiej. To nie ja tu byłem od... Cholera, właśnie to ja byłem osobą od myślenia! Niech to szlag!

Złożyłem ręce w odpowiednią pieczęć.

- Kage Bunshin no Jutsu!

Ban wywrócił oczami, gdy pod moim biurkiem pojawiło się siedmiu moich sobowtórów. Kolejno rozdałem im papiery i ręką wskazałem gabinet, aby panowie się rozsiedli, każdy jak chce. Sam wstałem z miejsca.

- Ban, ramen! Ja stawiam! – zawołałem, zabierając z oparcia krzesła mój czerwony kapelusz. Ban zerwał się z kanapy.

- Uwielbiam pana! – zawołał.

Moje klony trochę narzekały, ale ich zignorowałem. Założyłem kapelusz na głowę i pewnym siebie krokiem ruszyłem ku wyjściu z budynku.

- Czemu pan zabrał kapelusz? – zapytał chłopak, gdy pewnym siebie krokiem przemierzałem korytarz. Wszyscy schodzili mi z drogi, bo przybrałem swoją najgroźniejszą minę.

- Tak wyglądam bardzo oficjalnie – mruknąłem półgębkiem. – A ty idziesz za mną i potwierdzasz moją wersję. Nikt się nie domyśli, że uciekam z pracy.

- Aha. Logiczne – przytaknął Ban, kiwając głową.

- Pomyślą, że mam jakieś szalenie ważne spotkanie albo coś. Kapelusz to świetna wymówka.

Opuściliśmy budynek. Ban dreptał tuż za mną. Oczywiście nie byłem głupi i ruszyłem do Ichiraku okrężną drogą, bo gdybym spotkał Shikamaru lub Sakurę, ci zaraz by mnie zawrócili, domyślając się, gdzie idę. Ban nie skomentował mojego zachowania.

Byliśmy w połowie drogi do Ichiraku, gdy nagle dostrzegłem wśród tłumu znajomą postać, skręcającą w jedną z alejek. Zmarszczyłem nos, złapałem Bana za łokieć i gwałtownie pociągnąłem go za sobą.

- Ał! – zawołał cicho chłopak, ale zgromiłem go wzrokiem i wciągnąłem w bocznicę.

- Shimamura! – zawołałem głośno. Idący wąską uliczką chłopak drgnął, zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Na jego twarz wpełzł szeroki uśmiechem.

- Lord Hokage! – zawołał. Przewróciłem oczami.

- Łgarz – powiedziałem, zbliżając się do chłopaka. – Wcale się nie cieszysz na mój widok. Gdzie idziesz?

- Skrótem do szpitala? – odparł, a ja prychnąłem.

- Kłamca. Jest lepszy skrót do szpitala. I przechodzi się tamtędy obok kiosku, gdzie na wystawie są świerszczyki.

Shimamura wywrócił oczami.

- Podejrzewa mnie pan o najgorsze – odpowiedział. – Idę do Sharony, spieszy mi się.

- A jak zaproszę cię na ramen? Mi chyba nie odmówisz? Drugie śniadanie z Hokage to jest coś!

Przestąpił z nogi na nogę, oglądając się za siebie, a potem westchnął. Ciągnęło go do ukochanej, ale w tej wiosce, mojej wiosce, przebywał na moich warunkach. Byłoby głupio z jego strony, gdyby się nie zgodził.

- No dobrze – powiedział. Zawróciłem i skinąwszy na Bana, by szedł razem z nami, ruszyłem ku Ichiraku. Shimamura zrównał się ze mną i zerknął mi w oczy.

- O co chodzi, Lordzie Hokage? – zapytał zaniepokojony. Wywróciłem oczami.

- Skąd ten zaniepokojony ton? Myślałem, że chodzi ci tylko i wyłącznie o dobro Sharony – powiedziałem, odpowiadając na jego ostre spojrzenie swoim spokojnym.

- Sharona jest w tej wiosce, mieszka tu, a więc i cała wioska mnie obchodzi – odparł. Zaśmiałem się, ale skinąłem głową. Tak też myślałem, Shar była jak karta przetargowa, mogłem mu ufać tak długo, póki ją miałem. Nie czułem się za dobrze z tym, że traktuję w ten sposób młodą Uchiha, ale z drugiej strony potrzebowałem Shimamury i jego bystrego umysłu. Chłopak był geniuszem, a ja byłbym głupcem, gdybym tego geniuszu nie wykorzystał chociaż przez ten krótki czas.

Dotarliśmy na miejsce. Na szczęście w jadłodajni nie było nikogo, w końcu do pory obiadowej było jeszcze trochę czasu. Właścicielka nie zdziwiła się na mój widok nawet trochę. Usiedliśmy więc we trzech przy długim barze i zamówiliśmy.

- To powie mi pan, o co chodzi? – Shimamura powrócił do tematu, obracając się ku mnie całym ciałem.

- O nic poważnego. Jestem właśnie w trakcie powoływania ekipy... hmm... badaczy, którzy zajmą się psychotronikami. Musimy wiedzieć o dzieciakach jak najwięcej, żeby je jak najlepiej rozumieć. Chciałbym, byś dołączył do tej grupy.

- Chyba nie ma pan zamiaru pozamykać ich w laboratorium? – zapytał ze zdziwieniem, a ja trzepnąłem go w głowę zupełnie jak wtedy, gdy był dzieckiem. Skrzywił się i potarł obolałe miejsce.

- Za kogo ty mnie masz? – oburzyłem się. – Nikogo nigdzie nie będziemy zamykać ani nic. Mamy kopię badań pewnego profesora, który od jakiegoś już czasu zbierał i analizował materiały na temat psychotroników. To będzie nasza podstawa, resztę, mam nadzieję, da się wywnioskować z obserwacji, ewentualnie z niegroźnych badań medycznych, przeprowadzanych pod nadzorem Sakury i Mintao. Pamiętaj, że moje dzieci są psychotronikami!

- Wiem, wiem... - wymamrotał chłopak, przyjmując od uśmiechniętej Ayame miskę parującego ramenu. – Tylko zapytałem.

- Musimy wiedzieć o nich jak najwięcej, a ty, choć czasem mam ochotę cię udusić albo zamknąć za kratkami, masz nieprzeciętny umysł, który w tym wypadku jest mi potrzebny. I nie mów... - przerwałem mu, gdy otworzył usta – że trzeba ci zapłacić. Nie zapłacę ci.

Uszy mu oklapły, a Ban zachichotał, również odbierając jedzenie. Na koniec miska ukochanej potrawy wylądowała przede mną i mogliśmy zacząć jeść. To znaczy, ja mogłem, bo te dwa ananasy nawet na mnie nie poczekały.

- Co miałbym właściwie tam robić? – spytał nagle, na co ja wzruszyłem ramionami.

- To już nie moja broszka, nie jestem naukowcem. Sakura by się tym zajęła – odparłem. – I to ona ustaliłaby szczegóły, rozdzieliła zadania. Ja jedynie to zlecam, jak na mądrego przywódcę wioski przystało.

- Aha – wymamrotał powątpiewająco Ban, z ustami pełnymi makaronu. Zgromiłem go wzrokiem, a ona pochylił głowę, udając, że jest bardzo, ale to bardzo zajęty swoim jedzeniem. Wywróciłem oczami. Otaczali mnie sami zdrajcy!

- A jeśli to mnie nie przekonuje i będę chciał odmówić? – zaryzykował chłopak. Uniosłem jedną brew.

- Czy mi się zdawało, że wbrew powszechnej opinii na twój temat, goszczę cię w MOJEJ wiosce i pozwalam widywać z SHARONĄ? Zawsze mogę cie stąd wyrzucić, albo wysłać prosto do więzienia.

- Pan mnie szantażuje! – zawołał chłopak z niedowierzaniem, a potem uśmiechnął się zawadiacko. Uznanie, jakie zobaczyłem w jego oczach, nie do końca mi się podobało. – Dobra, dołączę do tej ekipy i pomogę jak mogę, o ile nie będzie mi to przeszkadzało w opiece nad Sharoną.

- I o to chodzi, doskonale! Jeszcze dziś wieczorem powiem Sakurze, że ma wolną rękę i że ty się zgodziłeś. Jutro powinna zwołać was po raz pierwszy. – Zatarłem ręce i puściłem oczko Banowi, który dalej udawał, że go tu nie ma.

Dalej jedliśmy, nie rozmawiając już o psychotronikach. Wypytałem Shimamurę o wszystkie szczegóły odnośnie Sharony. Martwiłem się o pannę Uchiha i o jej zdrowie psychiczne, bardzo się martwiłem. Wiedziałem jednak, że ma najlepszą na świecie opiekę, a jej matka i zakochany w niej po uszy Shimamura nie dopuszczą, by się całkowicie załamała. Shar zasługiwała na szczęście.

Pożegnaliśmy się wkrótce potem i Shimamura pognał do szpitala. Wciąż śledzili go zleceni przeze mnie ANBU, ale zdawali się mu nie przeszkadzać w niczym. I dobrze, z pewnością Shimamura by im zwiał, gdyby tylko chciał, jednak – paradoksalnie – ufałem, że tego nie zrobi. Nie mógł tego zrobić, był przecież wychowankiem Konohy, wychowankiem Kakashiego, znałem go od dziecka. Cenił przyjaźń ponad wszystko, nawet jeśli miał chwilę zagubienia, zupełnie, jak kiedyś Sasuke.

*

Lala powoli zaczynała lubić Konohę. To znaczy, może i to miasteczko nie było najwspanialsze na świecie, ale też nikt nie rzucał w nią kamieniami i bezpośrednio jej nie wyzywał. Konoszanie patrzyli z rezerwą, unikali, obchodzili łukami, ale nie zaczepiali. Przyglądali się, obserwowali, lecz nie byli agresywni. Jej to pasowało.

Oksu, z którą się Lala wybrała na zakupy, znosiła to nieco gorzej. W ogóle, dziewczyna nie lubiła tłumów, jak się okazało. Na ulicy zdarzało się, że łapała Lalę za łokieć, jakby obawiała się, że ktoś je rozdzieli.

Starsza dziewczyna polubiła nową koleżankę. Oksu była... nawet sympatyczna. Poza tym Lala dużego wyjścia nie miała, prócz niej, w ekipie było tylko kilku smarków i ten cały Nihat. Tych dzieciaków, które mieszkały w Konosze od zawsze, raczej nie lubiła. Jeszcze Mintao jakoś się bronił, ale jak się okazało, miał tę ognistą pannę, a z nią chyba nie było co zadzierać. Jeszcze nie skończyłoby się to dla Lali dobrze.

Intrygował ją syn Sasuke. Przystojny jak tatuś i o wiele bardziej kontaktowy, zabawny, choć trochę zwariowany. Zarozumiały, ale akurat to ją kręciło. Oczywiście, wolała starszego mężczyznę – uwielbiała doświadczonych i Sasuke strasznie ją rajcował. Z chęcią spędziłaby z nim trochę czasu sam na sam, ten jednak patrzył na nią z góry i nawet chyba przez myśl mu nie przeszło, by się z nią przespać. Denerwowało ją to.

Jego młodsza kopia, Shan, nieustannie była pilnowana przez pannę świętą, niedotykalską Uzumaki. Lala zupełnie nie rozumiała siostry bliźniaczki Mintao, tej całej Mei. Podobnie nie rozumiała tego dziwaka, Nihata. Trochę ją przerażał, miał w sobie coś dziwnego. Jej niezawodna, kobieca intuicja mówiła, by trzymać się od niego z daleka.

Ze wszystkich tych dzieciaków, najfajniejszy był chyba ten smark – smark, na nieszczęście! – Faraon. I ta jego mała, śmieszna banda. Dzieciaki były ujmujące, a Lala lubiła dzieciaki. Może to był instynkt macierzyński, a może nie. Dzieciaki były w porządku, jak ujmujący Junichi Uzumaki. Szkoda, że mały nie był starszy, na przykład w wieku brata, wtedy lepiej by się z nim dogadała.

- To gdzie teraz idziemy? Ty nie chcesz sobie czegoś kupić? – zwróciła się do Oksu, która szła potulnie obok niej. Wczoraj cała ich ekipa otrzymała coś w rodzaju „kieszonkowego", sponsorowanego przez Hokage. Lala od razu uznała, że całość trzeba wydać na nowe ubrania. Wyciągnęła więc Oksu na zakupy, mając nadzieję, że tym samym ponura koleżanka choć trochę się rozchmurzy.

Cóż, pomyliła się...

- Niczego nie potrzebuję – odparła młodsza dziewczyna, wzruszając ramionami. Lala wywróciła oczami.

- Nic? Nawet... żadnego worka, bo wybacz, ale to, w czym chodzisz, nie przypomina ubrań...

Oksu obrzuciła ją ponurym spojrzeniem, wygładzając swoją obszerną, czarną bluzę. Spod kaptura, nakrytego na głowę, wystawał tylko blady podbródek dziewczyny. Spędziły na łażeniu po sklepach całe popołudnie. Lala ubrała się w skąpą bluzeczkę i była już nieźle opalona. Niestety Oksu zakrywała każdy skrawek swojej skóry

- Mi się podobają – szepnęła cicho młodsza dziewczyna, a Lala westchnęła. Minęło ich trzech roześmianych shinobi, którzy obrzucili starszą dziewczynę przeciągłymi spojrzeniami. Uśmiechnęła się z satysfakcją, odgarniając do tyłu swoje długie, zielone włosy. Oksu przysunęła się do niej nieznacznie, wpatrując się w swoje buty.

Lala wiedziała, że dogada się z Oksu. Przeciwieństwa się w końcu przyciągają, a one dwie były od siebie diametralnie różne.

- Ach, tu jesteście! – usłyszały nagle znajomy głos za sobą. Lala zmarszczyła nos i obróciła się. Za nimi na chodniku stał zdyszany Mintao. Wyglądał, jakby przed chwilą przebiegł maraton.

- A tobie co się stało? – zapytała Lala, marszcząc nos i wypinając biust. Nigdy nic nie było wiadomo, a nuż się chłopakowi znudziła jego dziewczyna?

- Mayeczka mi się nie znudziła! – warknął chłopak, odgarniając z czoła spocone włosy. – A co mi się stało? Ojciec wysłał mnie, bym znalazł was wszystkich. A złapanie bandy dzieciaków, dowodzonej przez Shana i moją siostrę, nie jest takie proste.

Lala parsknęła śmiechem.

- A myślałam, że jesteś geniuszem – zakpiła. Mintao zrobił oburzoną minę, ale się nie odezwał. – Po co wzywa nas Naruto?

- Lord Hokage – poprawił ją automatycznie młody Uzumaki, ale ona jedynie wzruszyła ramionami. I tak miała zamiar mówić do wszystkich tak, jak jej się podobało. Nie widziała sensu w nazywaniu Naruto „lordem" czy jakoś tak. Naruto był w porządku i bez swojego tytułu. Był taki, jak oni wszyscy. Wychował się sam, to było widać.

- E tam! – Machnęła ręką, ignorując czujne spojrzenie wczytanego w jej przemyślenia chłopaka. – To po co nas wzywa, dowiem się?

- Sam nie wiem, ojciec jest dobry w ukrywaniu przed nami swoich planów – odrzekł Mintao. – Idziecie? Oksu?

Odziana na czarno dziewczyna przytaknęła, patrząc w ziemię. Lala westchnęła.

- A co z tym? – zapytała, unosząc w górę ręce pełne toreb. Mintao stworzył klona, który zabrał od niej zakupy i skierował się do ich tymczasowego domu. We trójkę ruszyli do siedziby Hokage.

*

W gabinecie zebrała się cała dzieciarnia. Lala siedziała na kanapie, adorowana przez Shana, którego usiłowała opanować rozzłoszczona Mei. Mintao i Mayeczka stali z boku, rozmawiając cicho. Oksu siedziała na krześle przy oknie, a z drugiej strony gabinetu, w kącie w cieniu, czaił się Nihat. Najmłodsza trójka rozłożyła się na dywanie i zajadając ciastka, grała w jakąś grę, którą skombinował dla nich Ban. Junichiego nie było – stęsknił się za mamą i nie zostawiał Hinaty nawet na chwilę, poza tym był za mały, by teraz nam pomóc.

Ja siedziałem przy biurku i obserwowałem ich wszystkich. Nie wyglądali na zintegrowaną grupę, a chciałem, żeby taką się stali, jeśli mieli się przeciwstawić Cho-No-Ryoku-Sha. Westchnąłem, jak to miałem w zwyczaju.

- Cisza! – zawołałem w końcu, a gdy zamilkli z pewnym oporem, wstałem, okrążyłem biurku i przysiadłem na jego blacie. Splotłem ręce na piersi. – Zastanawiałem się, co zrobić, by sprawić, by mieszkańcy Konohy spojrzeli na was nieco łagodniej – powiedziałem. Lala zmarszczyła brwi, a Mei wyprostowała się. Mintao z politowaniem pokręcił głową, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Mój syn był takim sztywniakiem! – I wymyśliłem, że najlepszym sposobem będzie zabawa. Podczas gdy ja, Sasuke i Sakura będziemy organizować dla was treningi, zaplanujemy wasze ćwiczenia i inne rzeczy, wy zorganizujecie dla Konoszan festyn.

- Tak! – wydarł się Shan, zrywając się miejsca. – Tak! Ekstra! Uwielbiam imprezy!

- Zamknij się! – warknęła na niego Mei, złapała go za ramiona i siłą posadziła na kanapie. – Daj tacie skończyć!

- Lordowi Hokage – poprawił ją automatycznie Mintao.

- Oj, ty też siedź cicho! – zawołała Mei do brata, wyraźnie rozdrażniona. Spojrzała na mnie. – Kontynuuj, tatku.

- Dziękuję. – Skłoniłem przed córką głowę. – Zorganizujecie festyn z okazji waszego przybycia do Konohy, żeby jej mieszkańcom miło się to wspominało. Macie wolną rękę, podzielcie się na zespoły i działajcie. Ma być wesoło, dużo jedzenia, muzyki i świateł. W sobotni wieczór.

- To całkiem dobry pomysł – odezwała się Lala z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy. – Mam mnóstwo pomysłów.

- A połowy z nich nie zrealizujemy, zielona – warknęła do niej Mei. Dziewczyny zgromiły się spojrzeniami. – Mają nas miło zapamiętać, a nie jak prostytutki!

- Odezwała się, panna cnotka – odrzekła do niej Lala. Shan zareagował najszybciej z nas i złapał Mei, zanim ta rzuciła się na Lalę. Zielonowłosa odskoczyła do tyłu, śmiejąc się.

- Wyrwę ci te zielone kudły! – wydarła się moja córka. Lala zaśmiała się głośno.

- Spróbuj, niewydymko!

- Hej! – ryknęli jednocześnie Shan i Mintao. – Uważaj na słowa!

- A co, ta mała wieczna przyzwoitka nie pot... - zaczęła Lala, lecz nagle urwała. Jej oczy zrobiły się większe, gdy złapała się za gardło, poruszając ustami jak ryba wyjęta z wody. Zmarszczyłem czoło, a potem spojrzałem na Nihata, który wyszedł ze swojego cienia.

- Irytował mnie ten jazgot – odrzekł chłopak na moje spojrzenie, wzruszając ramionami. – Oddam jej głos jak już wszystko ustalimy.

Lala chciała rzucić się na chłopaka, ale i w tym wypadku została powstrzymana przez Mintao i Shana. Mei zaczęła chichotać, ale zamknęła się, widząc ostre spojrzenie długowłosego chłopaka. Jej policzki zaróżowiły się nieznacznie.

- To nie jest dobry sposób – powiedziałem do Nihata – na zjednoczenie was. Oddaj jej głos.

- Nie. I wcale nie chcę się z nikim jednoczyć. Nie mam zamiaru brać w tym udziału, ale jeśli niczego nie ustalimy, nie będę mógł stąd wyjść. Wiec niech pan mówi, co ma do powiedzenia, a potem ja się zmywam. Dziewczyny będę mogły się kłócić do woli, jak już sobie pójdę.

Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy, wszyscy, oprócz Shana, oczywiście, który zaczął się głośno śmiać, zginając w pół. Mei w końcu nie wytrzymała i trzepnęła go w głowę, mało się chłopak nie przewrócił, po czym wycelowała w Nihata palec wskazujący.

- Oddaj jej głos, palancie! Sama potrafię ją uciszyć!

- Zaraz ja uciszę ciebie – odparł chłopak, na co Mei jedynie prychnęła, łapiąc się pod boki.

- No spróbuj! – zawołała butnie, zadzierając podbródek do góry.

- Hej, hej, hej! Uspokójcie się! – postanowiłem interweniować. – Macie się integrować a nie kłócić!

- Bo ten palant uciszył zieloną! – wydarła się Mei. – Sama potrafię się o swoje wykłócić, żaden, pożal się Boże, mężczyzna, nie będzie mi się tu wtrącał!

- HA HA HA! – ryczał ze śmiechu Shan, za to Mintao przytrzymał Lalę, która teraz najwyraźniej miała ochotę rzucić się na Nihata za to, co jej zrobił. Chłopak jednak był zbyt zajęty groźnymi spojrzeniami Mei, by to zauważyć. Siedzące na dywanie dzieciaki z zachwytem oglądały całe przedstawienie, za to Oksu schowała się w kącie, wyglądając na przestraszoną całą sytuacją.

- USPOKÓJCIE SIĘ, DO CHOLERY! – krzyknąłem w końcu. Mój podniesiony głos spowodował, że wszyscy zamarli. Dzieciaki z podłogi wyszczerzyły zęby, spoglądając na mnie wielkimi oczami. – Mieliście się dogadać!

- To powiedz temu...! – zaczęła Mei, ale machnąłem ręką, uciszając ją.

- Nic nikomu nie będę mówił i już! – warknąłem, okrążając biurko. Usiadłem w swoim fotelu i spojrzałem na nich chmurnie. – Nihat, oddaj Lali głos.

- Nie.

- Oddaj, ale to już! To jest rozkaz. Jesteś w mojej wiosce i słuchasz moich rozkazów. Natychmiast!

Chłopak spojrzał na mnie z byka, ale machnął ręką w stronę Lali. Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie.

- Wydaje... och... już... - szepnęła, masując swoje gardło. Skłoniłem głowę w stronę naszego buntownika, a potem popatrzyłem po wszystkich. Shan wciąż krztusił się ze śmiechu.

- Doskonale. Nie obchodzi mnie, jak się dogadacie. Macie zorganizować ten festyn i już. Nic więcej mnie nie interesuje. Dostaliście rozkaz, macie go wykonać.

- Ja nie biorę w tym udziału, już powiedziałem! – zawołał Nihat.

- Proszę bardzo, możesz wyjść – odparłem, wskazując mu drzwi. – Do widzenia.

Chłopak warknął cicho, słysząc mój ton, ale skinął wszystkim głową na pożegnanie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Pokręciłem głową.

- Doskonale – mruknąłem do siebie cicho, a potem znów się skupiłem na dzieciakach w gabinecie. – Oczywiście, macie go zaangażować w organizację festynu, nie chcę słyszeć, że się nie udało.

- Co?! – zawołała Mei.

- Ale on będzie tylko utrudniał! – dodał Mintao. – Po co nam ten wyrzutek?!

- Bo ja tak powiedziałem! – odrzekłem surowo.

- Żadne z nas go nie lubi – dodała swoje Lala. – Łatwiej będzie bez niego!

- Mówię, że macie to zrobić z nim i decyzji nie zmienię! – uciąłem dyskusję, gdy Mei ponownie otworzyła usta, by się dalej wykłócać. – To nie ja was, a wy mnie macie słuchać. A, i jeszcze jedno. Shan!

- Tak? – Chłopak podniósł głowę, ocierając kąciki oczu z łez wywołanych śmiechem. Uchiha szczerzył się bezczelnie, rad z całego zamieszania, jak zwykle. Uśmiechnąłem się z satysfakcją.

- Ty nimi dowodzisz, rzecz jasna. Jak zawiedziesz, tobie się oberwie.

Dzieciaki zamarły na chwilę, a potem każdemu z nich dosłownie szczęka opadła.

- COOO?! – wydarli się jednocześnie.