Dzień dobry!
Mamy nowy rozdział, jestem z siebie szalenie dumna i aż się we mnie gotuje, żeby czym prędzej napisać wszystko to, co mam w głowie, póki wena pozwala.
Najbliższe rozdziały będą takie trochę obyczajowe, ale mam nadzieję, że będą się podobały!
Zapraszam:
*
„Czym
cię mam zatrzymać?
Dam
ci nędzne ulice, przesycone rozpaczą zachody słońca,
Księżyc
łachmaniarskich przedmieść.
Dam
ci gorycz mężczyzny, co długo, długo wpatrywał się
W
samotny księżyc.
(…)
Dam
ci wierność mężczyzny, co nigdy nie był wierny.
Dam
ci istotę siebie, którą zdołałem jakoś ochronić –
Ten
rdzeń rdzenia (…)”
Jorge Luis Borges
*
Mei Uzumaki stała na trawniku przed
niewielkim domkiem z rękami splecionymi na piersi i przyglądała się pracy
trójki geninów. Ojciec nie chciał wypuszczać ich z Wioski, więc przydzielił im
wszystkim jakieś zadania, by mieli coś do roboty i jak to on mówił, nie
rozrabiali. Mintao zajęty był szpitalem, jak zawsze zresztą, Shan biegał na
posyłki, pomagając Hokage, Mayka trenowała z Kakashim-sensei swoje kekei
genkai, natomiast Mei dostała do trenowania trójkę geninów.
Dzieciaki otrzymały prostą misję,
polegającą na pomalowaniu domu jednej z najstarszych mieszkanek Konohy.
Dodatkowo mieli posprzątać jej podwórko. Babcia wyłożyła pieniądze na
materiały, a genini pracowali.
Mei nauczyła ich dzień
wcześniej, jak za pomocą chakry wspinać się na drzewa, aby dziś lepiej im się
pracowało. Zaczęła od podstaw, tak doradził jej ojciec. Pierwszy załapał
Gentaro, ciemnowłosy, dość utalentowany chłopak, jednak Haruto i Junko długo
nie pozostawali w tyle. Dzieciaki rywalizowały ze sobą, ale była to przyjemna
rywalizacja, bez wrogości.
Mei nie miała zbyt dużej
cierpliwości do dzieci. Nie przepadała za nimi, nie była taka, jak jej mama,
która kochała małe dzieci i lubiła się takimi zajmować. Kiedy ojciec oznajmił,
że da jej pod opiekę świeżo upieczonych geninów, nie ucieszyła się szczególnie,
ale też nie była zła. Wszyscy byli zajęci, więc i ona musiała się czymś zająć,
żeby nie pałętać się bez celu komuś pod nogami. A bez konkretnego zajęcia
została tylko ona…
- Równo to malujcie, do
cholery! – wydarła się w pewnym momencie, patrząc, jak Haruto smaruje farbą na
prawo i lewo, zostawiając luki.
- Dobrze, sensei! - odkrzyknęła Junko. Mei westchnęła, bo
przecież to nie dziewczynkę opieprzała, tylko jej kolegę.
W tym momencie z domu wyszła
babcia Mizaru, niosąc tacę ze szklankami i dzbankiem soku. Naczynia dzwoniły o
siebie przeraźliwie, więc Mei zbliżyła się do staruszki i odebrała od niej
tacę.
- Dziękuję – zaskrzeczała
babcia. Miała chyba ze sto lat, sięgała Mei pod pachę i była przygarbiona. I
wredna, jak oceniła młoda Uzumaki, słysząc jej myśli. Na szczęście do ich pracy
nie miała zastrzeżeń.
- Nie ma za co.
- Piękna panienka z ciebie
wyrosła, Mei. Nasz Hokage musi być dumny – zagadnęła babcia, kiedy Mei
postawiła na stoliku w ogrodzie tacę ze szklankami.
- Pewnie jest – przytaknęła
odruchowo. – Dzieciaki, chodźcie się napić! – wydarła się do geninów.
Dzieciaki zeskoczyły na ziemię
i podbiegły. Haruto miał na policzku smugę białej farby, Junko miała pomalowany
nos i tylko Gentaro nie nosił żadnych śladów wykonywanego przez nich zadania.
Mei wywróciła oczami.
- Napijcie się, krótka przerwa
i wracamy do pracy – powiedziała.
Dzieciaki przytaknęły, łapiąc
za szklanki, choć Haruto nie omieszkał skomentować w myślach, że mówiła o nich
w liczbie mnogiej, a sama tylko stała i nic nie robiła przez cały czas.
Bezczelny dzieciak…
Mei nalała soku do jednej ze
szklanek i podała ją staruszce.
- Pewnie się kolejka kawalerów
do ciebie ustawia, prawda, Mei? – kontynuowała babcia podjęty wcześniej temat.
Mei miała szczerą ochotę ją walnąć, ale przecież nie wypadało. Wiedziała, że
staruszka pyta z ciekawości i wścibstwa, i że z tego wszystkiego powstaną
jedynie plotki, jeżeli cokolwiek jej powie, albo nie daj Hokage, połamie jej
kości.
- Cóż, nie mam czasu na
kawalerów – odparła bezpiecznie. Nie mogła być niemiła, inaczej ojciec
oberwałby ją ze skóry. Miała podejść do zadania dorośle i odpowiedzialnie – takie
kazanie jej wygłosił, zanim dostała geninów pod opiekę. A teraz wykonywała zlecenie, misję, za która
ta babcia uczciwie zapłaciła. Ech, jakżeby teraz przydał jej się Shan, który
nie bacząc na konsekwencje, wygarnąłby tej babci to czy owo.
- Oj, nie trać młodości, moje
dziecko, nie trać! – zaskrzeczała znowu babcia i odeszła w stronę domu. Mei odetchnęła
z ulgą, że balast sam sobie poszedł i spojrzała na swoich geninów. Jasne włosy
Junko lśniły w słońcu, Haruto gapił się na nią z głupkowatą miną. Gentaro miał
wszystkich i wszystko gdzieś.
- Wracajcie do pracy, im
szybciej skończymy, tym szybciej sobie stąd pójdziemy! – powiedziała.
- Tak jest, sensei! – zawołali
chórem, odłożyli szklanki i wrócili do pracy, chociaż Haruto znów pomyślał, że
oni będą pracować, a ona będzie się obijała.
Obróciła się w stronę furtki,
gdy poczuła jedną bezczelną myśl, wysłaną w jej stronę. Uśmiechnęła się, widząc
pewny siebie chód i bezczelne spojrzenie najlepszego przyjaciela. Jak to się
działo, że ilekroć ktokolwiek, choćby w myślach, wypowiadał jego imię, Shan
zjawiał się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki!
- Hej, Mei! Znalazłem cię! – zawołał
Uchiha, przeskakując przez płot, oddzielający podwórko babci Mizaru od ścieżki,
prowadzącej do jej domu. Zaśmiała się.
- Chyba ciężko nie było,
prawda? – odpowiedziała. – Po co przylazłeś? Przeszkadzać?!
- Oj, czemu zaraz takie wrogie
słowa! – zawołał Shan, podnosząc ręce i uśmiechając się. – Przyszedłem
przekazać dobre wieści, na jutro ustawiłem nam trening Nowej Generacji! Wszyscy
się zgodzili!
- Rozumiem, że ja i Mintao nie
mamy nic do powiedzenia? – zapytała, unosząc jedną brew. Shan jak zwykle
założył, że cokolwiek nie postanowi, oni się do tego dopasują.
- Przecież wiem, że się
zgodzicie, poza tym Lord Hokage mi powiedział, że jutro wieczorem nie macie nic
do roboty!
- A skąd ojciec to wie?
Shan jedynie rozłożył ręce w
geście bezradności, a potem założył je za głowę. Zaśmiał się po raz kolejny,
podszedł do niej i spojrzał na trójkę geninów, malujących dom. Haruto właśnie
próbował ochlapać farbą nienagannie czystego Gentaro.
- Na biało? Dlaczego tak nudno?
– zdziwił się Uchiha.
- Babcia Mizaru taki wybrała
kolor – odpowiedziała Mei, a Shan spojrzał na nią jak na nienormalną.
- Od kiedy to przejmujemy się,
jaki kto chce kolor?
- Od kiedy nam za to płacą
pieniądze – odpowiedziała. – To się nazywa dorosłość.
- Chyba się swojego ojca za
dużo nasłuchałaś…
Teraz to ona zaczęła się śmiać,
co natychmiast spowodowało, że Shan wyszczerzył zęby. Nawet Mintao, siedzący w
szpitalu nad jakimiś papierami, zaśmiał się do siebie, jednak zaraz spoważniał,
jakby zdał sobie sprawę, co zrobił. Mei przegarnęła włosy, wystawiając twarz do
słońca. Dzień był przyjemny, spokojny, aż dziwne było, że na głowie mieli
jakiekolwiek problemy.
Powiedz temu
przygłupowi, że ja i Mayeczka będziemy,
rzekł do niej brat.
- Mintao mówi, że on i Maya
będą na treningu – powiedziała głośno.
- Doskonale! A Nihat? Tak się
składa, że to jego szukałem, ale że tak powiem… rozpłynął się w powietrzu – mruknął
Shan, szeroko rozkładając ręce w geście bezradności.
- A co ja, śledzę go czy jak? –
odpowiedziała Mei, wzruszając ramionami. Nie widziała się z Nihatem od
ostatniego treningu. Co prawda na festynie spędzili ze sobą trochę czasu,
porozmawiali, zjedli ramen w Ichiraku, potem chłopak odprowadził ją do domu,
ale nic więcej się między nimi nie wydarzyło. Nihat był… dość oschły i
niedostępny. W większości czasu po prostu milczał i obserwował wszystko
dookoła. Jego czujne oczy śledziły każdy jej ruch, czuła się z tym… dziwnie.
Shan westchnął ostentacyjnie,
jakby zorientował się, że jest ignorowany. Skupiła się na jego myślach, by zrozumieć,
co przegapiła.
- Gdybyś go… oczywiście całkiem
przypadkiem… widziała… - Shan patrzył na nią z cwanym uśmiechem na ustach.
Zmierzyli się groźnymi spojrzeniami, ale to Uchiha pierwszy odwrócił wzrok. –
To przekaż mu, że jutro jest trening…
Prychnęła. Shan chciał, aby
namówiła Nihata na wzięcie udziału jutrzejszym treningu. Niby jak miała to
zrobić?
- Jeśli go przypadkiem spotkam…
- odparła, udając, że nie rozumie, o co tak właściwie przyjacielowi chodzi.
- Przypadkiem, taaak… -
powtórzył Shan niewinnym tonem, chociaż jego myśli zdradzały coś zupełnie
innego.
- Idź już, ojciec się
wścieknie, że cię długo nie ma.
- Cóż, nie pierwszy raz –
odpowiedział Shan, wzruszając ramionami, ale odwrócił się. – Do później! –
zawołał i odbiegł. Wywróciła oczami, doskonale wiedząc, że wcale nie ma zamiaru
udać się do pracy, po czym spojrzała na swoich geninów.
- Równo to malujcie! – wydarła
się kolejny raz, a dzieciaki znów zgodnie odkrzyknęły, że owszem, oczywiście
będą. Haruto w myślach nazwał ją leniwą zołzą.
W Konosze zapowiadał się piękny
dzień!
*
W kwiaciarni Yamanaka wybór był
ogromny, ale Shimamura na kwiatach zupełnie się nie znał, więc wybór pozostawił
Sharonie. Dziewczyna, odkąd wrócił do wioski, była… taka inna. Milcząca,
przygaszona, zupełnie, jakby nie była sobą. Czy tak samo zachowywała się po
śmierci Daisuke? Nie wiedział, nie miał pojęcia, ponieważ nie było go wtedy z
nią.
Jeżeli czegokolwiek żałował w swoim
życiu, to właśnie tego.
Sharona wybrała białe lilie, a
on za nie zapłacił. Pani Yamanaka życzyła im miłego dnia, kiedy wychodzili z
kwiaciarni, ale tylko Shimamura jej odpowiedział, Shar milczała. Chłopak
dostrzegł zatroskany wzrok właścicielki kwiaciarni, przyjaciółki matki Sharony,
ale na szczęście Uchiha niczego nie widziała. Shar nigdy nie lubiła, gdy ktoś
się nad nią użalał, była dumna jak pan Sasuke, jak każdy członek ich klanu.
Ona, jej ojciec i jej brat byli jedynymi, żyjącymi przedstawicielami znakomitej
rodziny. Jedynymi użytkownikami osławionego Sharingana. Na jej ramionach
spoczywał ogromny ciężar.
Ruszyli spacerkiem główną ulicą
wioski, nie odzywając się do siebie. Szli w kierunku, który oboje dobrze znali,
mimo że Shimamura od dawna tam nie był, bał się tego miejsca. Czuł się z tym
dziwnie, czuł pustkę w sercu i ogromny żal gdzieś na dnie swojej duszy. Od rana
dręczyły go przykre wspomnienia, a gdy Sharona zaproponowała to wyjście,
wszystko jeszcze się pogorszyło.
Po trzydziestu minutach dotarli
na miejsce.
Był środek tygodnia, prawie
południe, wiec na cmentarzu nie było żadnych ludzi. Sharona poprowadziła go
jedną z alejek, a on szedł za nią, obserwując, jak wiatr porusza kosmykami jej
czarnych włosów. Kiedy byli drużyną geninów, włosy Sharony sięgały jej niemal
do pasa. Spinała je zawsze w dwie kitki, a gdy biegła, obserwował, jak szarpie
je wiatr. Uwielbiał ten widok.
Potem, gdy byli starsi,
skróciła włosy i nosiła je, swobodnie opadające na plecy. Teraz, gdy ledwo
sięgały ramion, były niczym symbol tego, co jej się w życiu przytrafiło, tego,
jak los kawałek po kawałku odbierał jej to, co kochała.
Dotarli do nagrobka, na którym
wyryte było imię Daisuke i zatrzymali się. Wiedział, że tu idą, a mimo to widok
grobu sprawił, że żołądek Shimamury ścisnął się boleśnie. Kilka alejek dalej
był grób jego matki, ale tego miejsca nie miał zamiaru odwiedzać. Żadna z
istniejących sił nie byłaby w stanie zmusić go, by tam podszedł.
Sharona przykucnęła i ostrożnie
położyła bukiet białych kwiatów na trawie przed marmurową tabliczką, a potem
wyprostowała się. Stali chwilę, wpatrując się w imię przyjaciela. Wyciągnął
rękę i położył ją na ramieniu dziewczyny. Zastanawiał się, czy Shar bała się
grobu swojego narzeczonego, tego całego Toeiego, tak samo mocno, jak on się bał
grobu swojej matki.
- Jak myślisz… - odezwała się
cicho Sharona, a on oderwał wzrok od tabliczki i zerknął na jej profil. – Co
Daisuke by powiedział, widząc nas teraz?
- Na pewno byłby z was dumny –
usłyszeli głos za swoimi plecami.
Sharona odwróciła się
gwałtownie, zaskoczona, on zrobił to samo. Nie spodziewali się spotkać tu
kogokolwiek, ale jak zwykle ten jeden jedyny shinobi potrafił ich zaskoczyć.
Mistrz Kakashi wyglądał
dokładne tak, jakim go Shimamura zapamiętał. Odkąd wrócił do wioski, nie miał
okazji, by spotkać się z byłym mistrzem. Kakashi jak zawsze zasłaniał twarz,
ale kilka dodatkowych zmarszczek wokół oczu wskazywało, że jego też nadgryzł
ząb czasu. Gdyby nie to, Shimamura mógłby rzec, że sensei nic się nie zmienił.
- Mistrz Kakashi! – powiedziała
zaskoczona Sharona. – Co pan tu robi?
- Cóż, tak jak wy, przyszedłem
do Daisuke. Spodziewałem się, że was tu spotkam – odpowiedział sensei.
Shimamura uśmiechnął się lekko.
Pamiętał dzień, w którym okazało się, że ich nauczycielem zostanie Szósty
Hokage, Kakashi Hatake. Byli jego drugą i wyglądało na to, że ostatnią drużyną,
którą trenował. Dla nich był to zaszczyt, pamiętał, jak się cieszyli, kiedy
okazało się, że w ich roczniku jednym z nauczycieli dla nowych geninów będzie
właśnie Hatake. To on trenował rodziców Sharony, to on był mistrzem obecnego
Hokage, Uzumakiego Naruto. Shimamura doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
chciał wziąć pod skrzydła właśnie ich, ponieważ akademię kończyła Sharona. Ze
względu na nią został ich mistrzem, a teraz, z tego co Shimamura słyszał,
pomagał uczennicy Hokage zapanować nad jej kekkei genkai.
- Spóźnił się pan – zarzuciła
mu Sharona, a Shimamura zachichotał.
- Cóż, tak się złożyło, że
szedłem inną drogą – odpowiedział mistrz, uśmiechając się pod maską. Uczucie
nostalgii było tak silne, że nawet Shar się uśmiechnęła, po raz pierwszy od
dłuższego czasu. Po raz pierwszy, odkąd Shimamura ją odwiedzał.
Kakashi podszedł do nich i
stanął obok, również spoglądając na marmurową tabliczkę, na której widniało
imię ich przyjaciela. Daisuke zginął za wioskę, zginął przez Hiroetsu, dlatego
właśnie Shimamura pięć lat temu tak się zaangażował w pomoc Hokage.
- Daisuke… - kontynuował
Kakashi-sensei – doskonale rozumiał, czym jest drużyna, czym jest praca
zespołowa i na czym polega życie shinobi. Gdyby was teraz zobaczył, byłby
dumny, że nawet w takich okolicznościach, mimo tego wszystkiego, co się
wydarzyło… jesteście drużyną i trzymacie się razem.
Sharona spojrzała mu w oczy, a
Shimamura odwzajemnił to spojrzenie i uśmiechnął się. Konoha oznaczała też te
dobre wspomnienia, nie tylko te złe.
- Tak – poparł ich mistrza. –
Cokolwiek się nie stanie, jesteśmy drużyną.
*
Shan biegł przez wioskę, chodnikiem
obok jednej z bardziej ruchliwych ulic, omijając kolejnych przechodniów. Jakaś
dziewczyna krzyknęła, zaskoczona, gdy przemykając obok niej, śmiejąc się,
ściągnął jej frotkę z włosów.
- Wezmę ją sobie na pamiątkę! –
krzyknął do niej, zakładając frotkę na nadgarstek.
- Cholerny Uchiha! – wydarł się
za nim jakiś mężczyzna, gdy wskoczył na jeden ze stolików przed kawiarnią, a z
niego na dach lokalu.
- Przepraszam, przepraszam! –
zawołał, nie reagując zbytnio na wyzwiska.
Shan się spieszył, bo nie miał
za wiele czasu. Jeśli nie chciał dostać naprawdę poważnego opieprzu od Hokage,
musiał być szybki. Uzumaki Naruto to był naprawdę niezły koleś, który mógłby
uprzykrzyć Shanowi życie, gdyby tylko chciał. Uchiha nie był głupi – o swoje
potrafił zadbać lepiej, niż ktokolwiek inny w wiosce i wiedział, że jeżeli
podpadnie ojcu Mei, to będzie miał kłopoty. Hokage wysłał go, by załatwił kilka
spraw, ale Shanowi jakoś tak nie było po drodze biegać tu czy tam. Zajrzał do
Ichiraku coś zjeść, zagadał do kilku dziewczyn po drodze i czas… jakoś tak
przeleciał mu przez palce.
Dotarł do budynku, w którym
mieszkała Nowa Generacja. Faraon i jego przyjaciele biegali po podwórku, bawiąc
się. Gdy zeskoczył z drzewa i wylądował między nimi, dzieciaki krzyknęły
zaskoczone, ale zaraz potem zaczęły się śmiać. Podskoczył, gdy po ziemi
przetoczyło się wyładowanie elektryczne.
- Hej, hej, hej! Tylko bez
sztuczek! – zawołał ostrzegawczo.
- To ty lepiej uważaj! – krzyknął
natychmiast Faraon, jak na przywódcę bandy przystało. Shan roześmiał się w głos,
widząc wycelowany niego palec i butne spojrzenie małego rozrabiaki.
- Mam dla was wiadomość od
Hokage! – powiedział, żeby wyjaśnić swoje nagłe pojawienie się, a cała trójka dzieciaków
spojrzała na niego zdziwiona. Faraon zmarszczył nos.
- Od Naruto?
Shan prychnął, słysząc, jak smarkacz
bezczelnie używa imienia Uzumakiego Naruto, jakby Hokage był jego kolegą z
podwórka. Podobał mu się ten dzieciak!
- Z nowym semestrem zaczniecie
szkołę! Wszystkie formalności są przygotowane, zostało tylko jedno… - rzekł
złowieszczo.
- Co takiego? – zapytała Piętka,
przełykając ślinę.
- Zostało… - Kontynuował tym
samym tonem, sięgając do kabury przy pasku, jakby sięgał po broń. Dzieciaki
cofnęły się o krok, patrząc na niego wielkimi oczami. – Wypełnienie formularzy!
– zawołał wesoło, wyciągając trzy zwoje. – AŁA! – wydarł się, gdy po jego ciele
przeskoczył elektryczny impuls, który postawił mu wszystkie włoski na ciele. –
NO ZA CO?!
- Następnym razem nas nie
strasz! – wykrzyknął Faraon, a wokół niego strzeliły fioletowe iskry. Piętka i
Gruszka odsunęli się od niego na bezpieczna odległość.
- Myślałem, że się przestraszysz,
że będziesz tu musiał wpisać swoje imię… - wymamrotał obrażony Shan. Dlaczego wszyscy
zawsze byli wobec niego tacy brutalni, a już zwłaszcza ci z Nowej Generacji?
- Co?!
Faraon doskoczył do niego i
wyrwał mu jeden ze zwojów z ręki. Pozostałe dwa Shan rzucił Piętce i Gruszce, a
tamci złapali papiery i spojrzeli na nie.
- Zostaniemy ninja? – zapytał
Gruszka, przeglądając zwój. Nie miał przy sobie swojego łuku, ale jak zawsze na
głowie nosił melonik.
- Jeśli ukończycie Akademię,
będziecie chcieli nimi zostać i zdacie egzaminy, to tak.
Dzieciaki przez chwilę
milczały, wpatrując się w zwoje, a potem wymieniły między sobą zaskoczone
spojrzenia. Shan już miał zacząć im tłumaczyć, że to przecież dla ich dobra,
gdy nagle cała trójka zaczęła skakać z radości. Taką radość Shan rozumiał
najlepiej ze wszystkich uczuć.
*
Nihat grał. Uspokajało go to
zawsze, sprawiało, że się wyciszał, że się odprężał, że wszystkie troski na
chwilę mogły odejść na bok, a wszystkie ważne sprawy mogły zostać odłożone na
później. Muzyka dawała mu chwilę wytchnienia, dawała odpoczynek i ukojenie.
Przymknął oczy, ale ledwo to
zrobił, pod powiekami ujrzał jasne tęczówki Mei. Natychmiast je otworzył i
zaklął siarczyście, a potem przerwał grę i cisnął skrzypce na tapczan. Chwilę
stał bezradnie, patrząc bez sensu przed siebie, potem jednak otrząsnął się,
wziął skrzypce i ostrożnie schował je wraz ze smyczkiem do futerału.
W takich warunkach nie mógł
grać.
Podszedł do parapetu, na którym
stał elektryczny czajnik, by pstryknąć go i nastawić wodę na kawę, ale nim to
zrobił, dostrzegł fragment złota na szarej i ponurej ulicy za oknem. Osłaniając
się swoją tarczą uchylił firankę i wyjrzał przez okno.
Mei stała tam, gdzie zawsze,
naprzeciw jego bloku, oparta o ścianę budynku naprzeciwko i gapiła się bezczelnie
w jego okno. Uśmiechnął się do siebie, zabrał z oparcia krzesła swoją kurtkę i
wyszedł.
Nie widziała go, gdy opuścił
blok. Wolnym krokiem zbliżył się do niej i stanął naprzeciw. Patrzyła swoimi
niesamowitymi oczami poprzez niego, nie dostrzegając, że jest naprzeciw, że
stoi tuż przed nią, że jest tuż-tuż obok niej. Jej oczy, zdeterminowane i skupione,
dalej wpatrywały się w okno jego mieszkania. Nie używała swojego Byakugan,
wiedziała, że nawet z nim go nie przejrzy, że choćby użyła całej swojej mocy,
nie ujrzy go, póki jej na to nie pozwoli.
Była taka… krucha.
Westchnął. Co miał zrobić z ta
dziewczyną?
Staną sobie obok niej, oparł
się o ścianę i schował ręce w kieszeniach spodni. Spojrzał w tym samym
kierunku, co ona.
- Czy jest jakaś konkretna
przyczyna tego prześladowania? – zapytał.
Podskoczyła, jakby jeszcze nie
zdążyła się przyzwyczaić do jego zachowania i spojrzała na niego wściekła.
Uśmiechnął się w duchu i zerknął na nią jednym okiem.
- Przestaniesz tak robić?! – wydarła
się jak za każdym razem, kiedy się widzieli, a potem rozejrzała, sprawdzając,
czy ludzie przechodzący dookoła usłyszeli ją. Oczywiście wiedział, że będzie
się wydzierać, dlatego zawczasu ich osłonił przed słuchem i wzrokiem
niepotrzebnych świadków. Nie lubił być widziany, nie lubił, kiedy ludzie go
zapamiętywali, a panna Uzumaki zwracała na siebie szczególną uwagę.
Gdziekolwiek się pojawiła, zaczynała robić zamieszanie.
- Nie – odparł.
Oburzenie na chwilę odebrało
jej mowę, dzięki czemu mógł jej się przyjrzeć. Jasne tęczówki patrzyły na niego
ze złością, blond kosmyki krótkich włosów niesfornie opadały na jasne, gładkie
czoło. Nie przypominała żadnej innej, znanej mu kobiety. Jej temperament trochę
go przerażał, ale z drugiej strony, to właśnie on sprawiał…
- Jesteś bezczelny! – zarzuciła
mu, przerywając jego rozważania. Westchnął i stanął prosto.
- Przejdziemy się?
Zaskoczona, w zdumieniu uniosła
brwi. Zachowywała się tak, jakby nie mówił do niej, nawet się rozejrzała
ukradkiem, jakby ktoś miał obok niej stać, ktoś inny, kto byłby odbiorcą tych
słów.
- Przejdziemy? – powtórzyła. –
Gdzie?
- Nie wiem, nie znam tej
wioski! – zaśmiał się. – Widzę jednak, że zupełnie jak twój ojciec, nie
odpuścisz mi, dopóki nie zgodzę się na wszystko, co chcesz, więc lepiej miejmy
to już za sobą.
Coś zamigotało w jej oczach,
coś, co mu się nie spodobało.
- Mam do przekazania wiadomość,
po to tu przyszłam – powiedziała twardo. Zmierzyła go wzrokiem, splotła ręce na
piersi w obronnej postawie. – Shan zorganizował na jutro trening, Hokage chce,
byś na nim był.
- Czemu Uchiha sam mi tego nie
przekazał?
- Bo nie mógł cię znaleźć?
- Bzdura! Przez cały dzień dziś
ani razu się nie ukryłem! – zawołał.
Mei spojrzała na niego
zdumiona, a potem zacisnęła zęby i pięści, wściekła. Wyglądała, jakby miała
ochotę kogoś zabić. Kiedy na nią patrzył, taką zdeterminowaną i zawziętą, miał
to dziwne wrażenie, że mógłby przenosić góry, że nie ma rzeczy, której by nie
mógł zrobić. Uwielbiał ją taką.
- Zdrajca! – mruknęła pod nosem,
mając zapewne na myśli swojego przyjaciela. Nihat wybuchnął głośnym śmiechem,
chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Wyglądało na to, że miał dług wobec
Uchihy, ale nie miał zamiaru szybko go spłacać.
- W każdym razie – podjęła na
nowo dziewczyna. – Na mnie już pora.
Zmarszczył brwi, kiedy cofnęła się
o krok w tył, patrząc mu w oczy. Nie rozumiał, co się dzieje, ale chyba
przegapił jakiś fragment ich rozmowy.
- Czekaj, nie tak się
umawialiśmy!
- Na nic się z tobą nie
umawiałam – odparła zaczepnie. Wkurzyła go.
- A spacer?
- Nie przyszłam tu spacerować,
a przekazać wiadomość o treningu.
Cofnęła się o kolejne dwa kroki
do tyłu. Miał ochotę wyciągnąć rękę, dotknąć jej, uczynić jakiś gest w jej
stronę, cokolwiek, ale pierwszy raz w życiu zabrakło mu odwagi. Ona była córką
Hokage. Hokege, do jasnej cholery! A on kim był?
- Zresztą, pewnie i tak nie
przyjdziesz – zakończyła i chciała się odwrócić, ale mimo wcześniejszych obaw, złapał
ją za ramię i powstrzymał.
Jej spojrzenie, kiedy odwróciła
się zamaszyście, sprawiło, że natychmiast ją puścił. Nie miał zamiaru jej
dotykać, to był zwykły odruch, przed którym nie umiał się powstrzymać. Ta
dziewczyna robiła mu wodę z mózgu.
- Przyjdę. Spacer za trening.
- To szantaż? – zapytała z
kpiną w głosie, a potem parsknęła. – Nie ulegam szantażom!
Niczego innego się nie
spodziewał, ta dziewczyna nie na darmo nosiła nazwisko Uzumaki.
- To co trzeba zrobić, żeby cię
zaprosić na spacer? – zapytał w końcu. Jej postawa natychmiast się zmieniła. Teraz
też splotła ręce na piersiach, ale uniosła wysoko podbródek i choć była niższa
od niego, spojrzała z góry. Wiedział, że uwielbia grać mu na nosie, że uwielbia
go prowokować, że lubi mieć przewagę i kontrolę nad sytuacją.
- Nie wiem, poprosić? –
odparła, a gdy otworzył szerzej usta, zdziwiony, tylko się zaśmiała z jego miny.
– Do jutra!
I odbiegła. Został sam pod
swoją tarczą, patrząc, jak dziewczyna znika za rogiem ulicy. Poczuł, że to
wyzwanie, a on… no cóż, uwielbiał wyzwania.
*
Konoha była dziś… wyjątkowo
spokojna i to przez cały dzień. Cały dzień pracowałem, nikt nie zawracał mi
głowy, było tak… normalnie. Takiego dnia nie mieliśmy tu od dawna i nawet jeśli
Shan trochę rozrabiał, trochę się spóźniał i trochę olewał swoje zadania, to
było wyjątkowo miło. Patrząc na sierp księżyca, wiszący na niebie, zastanawiałem
się, co będzie jutro? Nastrój mieszkańców wioski wyraźnie się poprawił, na
temat festynu słyszałem same pochlebne słowa. Dzieciaki były zadowolone –
widziałem to w ich oczach. Faraon i jego banda odżyli w Konosze, ich buzie były
roześmiane, w końcu byli najedzeni, czysto ubrani, mieli dach nad głową. Oksu
zdawała się być pod dobrym wpływem Shana Uchihy, ten chłopak potrafił dodać odwagi i pewności siebie.
Lala… cóż, słyszałem, że sporo randkowała, ale chyba lubiła Konohę, bo nikomu
do tej pory nie zrobiła krzywdy. No i ten Nihat, dziwny chłopak, ale raporty o
nim, sporządzone przez ANBU, były czyste jak łza. Znalazł mieszkanie,
codziennie chodził do pracy i gdybym nie wiedział, że jest psychotronikiem,
nigdy bym go o to nie podejrzewał.
- O czym myślisz, kochanie?
Obróciłem się. Hinata stała w
drzwiach do naszej sypialni, w ręku trzymając dwa kubki z jakąś parującą
substancją, prawdopodobnie z herbatą. Ubrana była w szlafrok, na nogach miała
ciepłe kapcie. Zbliżyła się do mnie, podała mi jeden z kubków i sama przysiadła
na drewnianych schodkach na naszym tarasie. Objąłem ją ramieniem.
- Cóż, o niczym szczególnym.
Zastanawiam się, co powinniśmy dalej zrobić. Mam ich tu wszystkich, tylu, ilu
udało mi się znaleźć. No i co teraz? Mam tyle pomysłów, Sasuke ma tyle
pomysłów, ale oni są… są…
- To dzieciaki – odpowiedziała
moją żona, dmuchając na ciepłą herbatę w swoim kubku. – Zawsze będą uważały, że
mają rację, że dorośli się mylą i niepotrzebnie wtrącają w ich sprawy. Sami
muszą wszystkiego spróbować, sami chcą popełniać błędy. Sami też chcą
rozwiązywać wszystkie problemy.
Westchnąłem. Robiłem się stary,
jeżeli tak szybko zapomniałem, jak to było, kiedy sam byłem młody. Ja także
zawsze chciałem wszystko robić po swojemu.
- Ta… - przytaknąłem. – Ależ
mnie to wkurza!
Hinata zachichotała.
- Ale ty też masz swoją rolę,
Naruto. – Spojrzałem na nią, gdy uśmiechnęła się w ten cudowny sposób, który
kochałem najbardziej. – Musisz pokazać im, którędy droga. Bez względu na
wszystko, żeby wiedziały, gdzie mają podążać, co mają robić, żeby się nie
zgubić w tym wszystkim, co je otacza. Być dla nich drogowskazem, to wspaniała
rola.
Oboje spojrzeliśmy na księżyc. Oparłem
się o Hinatę, wdychając zapach jej świeżo umytych włosów.
- Tak… Kiedy zostałem Hokage,
właśnie takiej roli się spodziewałem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńjestem przeszczęśliwa, że ukazał się nowy rozdział ;) i powiem, że wygląd bloga rewelacyjny...
ty podstępny Shan, niech no tylko Mei cię dorwie w swoje rece... Naruto powinnien mieć za asystenta Faraona, przewinienie Shana lub trzeba by było zdyscyplinować to odrazu wyładowanie elektryczne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej! O tak, Shanowi przydaje się takie potraktowanie prądem od czasu do czasu :-) cieszę się, że wygląd bloga się podoba. To standardowy szablon z dostępnych do wyboru. Trochę nie wiem czemu, ale się rozwala na telefonie, w wersji mobilnej, ale cóż, nie można mieć wszystkiego :-)
UsuńTo cudownie,że wróciłaś! Powrót do tej historii to super zabawa. Shan jako przywódca - yay! Nie mogę się doczekać kolejnego treningu :D
OdpowiedzUsuńA będzie się działo, będzie 😀
UsuńJest super. Bardzo się cieszą, że wróciłaś do pisania.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest jedyne w swoim rodzaju i bardzo mi się podoba jak piszesz. Życzę weny i czekam na następny rozdział.
Dzięki i powodzenia.
Dzięki za komentarz, mam nadzieję, że szybko skończymy to opowiadanie. Mam już wszystko w głowie, abym tylko miała czas to napisać i będzie dobrze 😀
UsuńTrzymam kciuki:)
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, haha Shan całkiem nieźle wrobił Mei w odnalezienie Nihat, Shan wkurza Naruto, Naruto nasyła faraona na Shana ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga