Cześć!
Długo nie było rozdziału, za co przepraszam. Napisałam go już jakiś czas temu, ale nie byłam z niego do końca zadowolona i musiałam go poprawić, żeby móc go opublikować.
Zapraszam do czytania:
*
„Wierność
jest pierwszą z cnót; to ona nadaje naszemu życiu jednolitość – w przeciwnym
wypadku rozprysnęłoby się na tysiąc chwilowych wrażeń jak na tysiąc szklanych
odłamków.”
Milan Kundera, „Nieznośna lekkość bytu”
*
Mijały dni, tak spokojne, jakby
nagle wszystkie otaczające Konohę kłopoty umówiły się, że w końcu będzie święty
spokój. Cieszyłem się z tego, ale gdzieś na dnie mojego umysłu kołatała się
niepokojąca myśl, że to cisza przed burzą. Zazwyczaj tak nie było, zazwyczaj
cały czas coś się działo, bo zawsze było dużo pracy i dużo na głowie, a teraz…
wszystko szło jak z płatka.
Może to dlatego, że dobrze
rozdzieliłem zadania? Shan wraz ze swoim ojcem (co mnie niezmiernie zdziwiło
ale i zadowoliło) zajęli się treningami Nowej Generacji. Odbyło się ich już
kilka i wszyscy byli zadowoleni, a obserwowanie, jak dzieciaki robią postępy,
sprawiało mi ogromną przyjemność.
Lala, Oksu i Faraon naprawdę
się zaangażowali – zwłaszcza ten ostatni. Dzieciak zdawał się wziąć sobie do
serca swoje postanowienie o zostaniu Hokage, bo robił największe postępy. A
może było tak dlatego, że był najmłodszy i chłonął wiedzę jak gąbka? W każdym
razie z treningu na trening zdawał się być silniejszy, co dodawało innym
zapału.
Najgorzej radziła sobie Oksu.
Dziewczyna robiła najmniejsze postępy i po prostu bała się walczyć. Shan
pomagał jej jak mógł, ale niewiele mógł zrobić, jeżeli dziewczyna panikowała.
Młody Uchiha miał do niej ogrom cierpliwości, a ona zdawała się polegać na nim
i mu ufać. Byłem z tego zadowolony, bo Oksu potrzebowała opieki, a przy niej
Shan nieco się wyciszał, zważał na słowa, nie zachowywał się gwałtownie.
Indywidualne treningi pomogły
także Lali, która zapoznała się z bronią i podstawami w posługiwaniu się nią.
Dziewczyna była trochę roztrzepana, ale miałem nadzieję, że będzie potrafiła
przynajmniej obronić siebie samą.
Najbardziej jednak, ze
wszystkich dzieciaków Nowej Generacji, martwiła mnie moja własna córka. Mei
spędzała cały swój wolny czas z Nihatem i chociaż na jej ustach widniał
ostatnio tylko szeroki uśmiech, jakby była szczęśliwa jak nigdy, ja jakoś nie
potrafiłem cieszyć się jej szczęściem. Niepokój o jedyną córkę zżerał mnie od
środka.
Maya trenowała zarówno z Nową
Generacją jak i z Kakashim-sensei. Szósty naprawdę zaangażował się w pomoc z
jej kekkei genkai, podobnie mój syn. Ci dwaj wynajdywali wciąż nowe sposoby
trenowania jej oczu, dodatkowo Mintao zagłębił się w stare zwoje klanu Uzumaki,
które udało nam się dawno temu znaleźć w bibliotece. Syn szukał czegoś o
pieczętowaniu dojutsu, ponieważ Asuka, kiedy była w wiosce, powiedziała, że Kichigan
wymaga zapieczętowania, by był stabilny. Syn chciał sprawdzić, czy to prawda i czy
mamy coś na ten temat w naszych dokumentach.
Coraz lepiej miała się też
Sharona. Widziałem się z nią kilka razy i zawsze towarzyszył jej Shimamura.
Chłopak starał się jak tylko mógł, niemal nie odstępował jej na krok, ale jak
widać, miało to pozytywne skutki. Shar przeżywała stratę Toeiego, ale nie
pogrążyła się w rozpaczy, Shimamura trzymał ją na powierzchni niczym koło
ratunkowe.
Wszyscy byliśmy zajęci,
pracowaliśmy ciężko każdego dnia. Miałem nadzieję, że to wystarczy, by
dzieciaki były bezpieczne.
Tego dnia trening ustawiony był
na godzinę siódmą wieczorem, bo wcześniej nikomu nie pasowało. Shan swoją pracę
skończył wcześniej, żeby wraz z ojcem móc coś tam przygotować na placu
treningowym. My z Banem siedzieliśmy do końca, nad planami budowy nowego
osiedla, które trzeba było obejrzeć i wydać zgodę developerowi. Shikamaru nie
było, miał dziś dzień wolny ze względu na jakieś rodzinne sprawy. Pół godziny
przed wyznaczonym czasem pozwoliłem Banowi iść do domu i sam również opuściłem
swój gabinet.
Na dole przed wejściem czekali
na mnie Maya i Mintao, jak zwykle trzymając się za ręce. Wyglądało na to, że
syn wracał ze szpitala i po drodze mu było zaczekać na mnie.
- Cześć – powiedziałem do
dzieciaków, zrównując się z nimi. Razem ruszyliśmy w stronę bramy. – Jak
nastroje?
- Całkiem dobrze, mistrzu –
odparła Maya, uśmiechając się delikatnie. – Wszyscy polubiliśmy te treningi.
- Cieszy mnie to –
powiedziałem. – Szkoda, że nie mam czasu bardziej się zaangażować, ale widzę,
że Shan z pomocą ojca nieźle sobie radzi.
- O tak – przytaknął mój syn. –
Wszyscy jesteśmy w szoku!
Zaśmiałem się głośno, a Mayka
zachichotała. Mintao puścił jej rękę i objął ją ramieniem, a ona przylgnęła do
niego ufnie. Uśmiechnąłem się do siebie w duchu, widząc ich razem. Mimo tylu
moich obaw na początku, wyglądało na to, że obecność Mintao działała na moją
uczennicę pozytywnie. Maya od dawna niczego nie wysadziła, była taka spokojna…
Syn rzucił mi nad jej głową
krótkie spojrzenie, lekko zdziwiony ale i zadowolony. Cóż, byłem dorosłym,
odpowiedzialnym człowiekiem, potrafiłem przyznać się do swoich błędów. Na
początku myliłem się co do nich, strach o mojego syna i uczennicę trochę
przyćmił mi wtedy zdrowy rozsądek.
Na miejsce dotarliśmy jakieś
dwadzieścia minut później, nie spieszyliśmy się, wieczór był przyjemny, w sam
raz na spacer. Cała reszta już na nas czekała, pośród poustawianych na placu
treningowym snopków słomy. Na niektórych z nich wisiały tarcze do rzucania do
celu.
- Nareszcie pan jest, Lordzie
Hokage! – zawołał na mój widok Shan Uchiha. Ten chłopak był hałaśliwy jak mało
kto. – Poćwiczymy dziś rzucanie do celu!
- Widzę – odparłem, spoglądając
po wszystkich. Dzieciaki stały w zwartej grupce i rozmawiały o czymś, nawet
Nihat nie trzymał się na uboczu jak zwykł to robić, podejrzewałem, że przyczyniła
się do tego Mei, która jak zawsze była w centrum grupy. Nihat, chcąc trzymać się blisko niej, nie mógł
stać gdzieś na boku. Junichi wyglądał na zaciekawionego, przyglądając się, jak
Sasuke kończy ustawianie snopków w jednej linii.
- Dobrze, przygotujcie się! –
zawołał nagle Shan, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Klasnął kilka razy w
dłonie. – Najpierw pokażemy tym z nas, którzy nie potrafią celować, na czym to
właści…
Shan urwał. Ja też to poczułem,
więc czym prędzej obróciłem się za siebie, kątem oka rejestrując, że Sasuke
momentalnie zjawił się po mojej prawej ręce z kataną w pogotowiu. W następnej
chwili wszystkie dzieciaki krzyknęły, gdy po okolicy rozniósł się przerażający
dźwięk, zupełnie, jakby ktoś gwałtem przełamywał rzeczywistość. Dzieciaki pozatykały
rękami uszy, kuląc się. Miałem wrażenie, że zaraz bębenki mi w uszach pękną, dźwięk
był nie do zniesienia, aż bolały od niego zęby…
I nagle się urwał. Dostrzegłem
przezroczystą, czarną kopułę, która objęła nas wszystkich, momentalnie ucinając
ostry dźwięk. Nihat stał pośrodku naszej grupy z uniesioną w górę ręką, minę
miał groźną, brwi zmarszczone. Natychmiast zebraliśmy się w zwartą grupę,
patrząc na purpurowo-czarną wyrwę we wszechświecie, która pojawiała się na
granicy naszego pola treningowego, jednak już pod barierą stworzoną przeze mnie
i Sasuke.
Domyślałem się, że to był
portal tego całego Araty, o którym wspominał mi Nihat i chyba się nie myliłem.
Z portalu wyskoczyły dwie osoby
– jedna z nich znałem z portretu pamięciowego, sporządzonego kiedyś przez Saia.
Białowłosy, żółtooki Takako zeskoczył na trawę i spojrzał śmiało na naszą grupę,
nic sobie nie robiąc z tego, że mamy przewagę liczebną. Sekundę później obok
niego znalazł się drugi chłopak – na oko szesnastoletni, o ładnej twarzy i
brązowych włosach. Obaj ubrani byli jak na spacer, w zwykłe spodnie i letnie
koszulki na krótkie rękawy, a nie ubrania do walki. Nie mieli ze sobą
ekwipunku.
Młodszy chłopak machnął ręką, a
portal za nim zamknął się, prawdopodobnie ze zgrzytem, ale my tego nie słyszeliśmy,
odcięci od tego konkretnego dźwięku przez tarczę Nihata.
- No proszę – odezwał się
Takako, patrząc po nas wszystkich i szczerząc zęby. – Spóźniliśmy się na
trening? – zapytał kpiąco.
- Czego chcesz, Takako? –
zapytałem od razu, ignorując fakt, że był doskonale poinformowany co robimy, a
żółte oczy spojrzały na mnie. Stałem na czele grupy po prawej stronie mając
Sasuke, po lewej Mintao. Reszta grupy stała za naszymi plecami.
-A tak wpadliśmy w odwiedziny z
Aratą, zobaczyć, jak mają się nasi bracia i siostry – odparł chłopak
sarkastycznie, uśmiechając się. Przekrzywił głowę w bok, spoglądając gdzieś
poza mnie. – Ja byłem ciekaw, co u mojej Oksu…
- Zapomnij! – krzyknął do niego
Shan, a żółte oczy spojrzały na niego. Arata, stojący obok, nie odzywał się,
tylko patrzył.
- Och, dobrze, już dobrze,
jesteście tacy spięci! – Takako machnął ręką. – Mam wiadomość do was
wszystkich! – zawołał, zwracając się do dzieciaków. Mnie i Sasuke zupełnie
zignorował. – Jesteście naszymi braćmi! Jesteście naszymi siostrami! Po raz
ostatni prosimy was, byście się opamiętali, porzucili tych bezwartościowych
ludzi i udali z nami! Przyszliśmy tu, by zabrać tych, którzy są chętni! Wioska
Liścia nie jest miejscem dla was, a ten człowiek… - wskazał na mnie – nie jest
waszym kolegą! Wykorzysta wasze moce, byście pracowali dla ludzi i byli ich
niewolnikami, a to wy powinniście im wydawać rozkazy! Są robactwem, które
powinno być nam posłuszne!
- O rany, co za nawiedzona
gadka – mruknął Sasuke, spoglądając na mnie kątem oka. W dłoniach trzymał katanę, jego oczy czujnie
obserwowały przeciwników. Wystąpiłem krok do przodu, jeszcze nie sięgając po
moc Kuramy. Najpierw chciałem zrozumieć ich motywy, powód, dla którego tak się
zachowywali, dlaczego tak postępowali.
- Nie wiem, Takako, co spowodowało,
że tak nienawidzisz ludzi… – odezwałem się – ale mieszkańcy Wioski Liścia nie
są twoimi wrogami! Ja nie jestem twoim wrogiem! Gdybyś zwrócił się do mnie po
pomoc, zanim stałeś się taki jak teraz, nie odmówiłbym ci!
Takako zaśmiał się, spoglądając
na mnie kpiąco. Zdawał się w ogóle nas nie obawiać, jakby był pewien, że nic
nie możemy mu zrobić, że nie jesteśmy żadnym zagrożeniem.
- Ładne słówka z ust takiej
szui! – wykrzyknął.
- Kończy się czas waszego
panowania – odezwała się nagle ten ładny chłopak, Arata, kierując te słowa
wprost do mnie. Nie rozumiałem, dlaczego to mnie uznawali za swojego
największego wroga, bo przecież nawet ich nie znałem. Arata spojrzał mi w oczy,
jego niebieskie tęczówki przypominały moje oczy z dawnych czasów. Oczy Gaary
przed naszą walką, oczy Nejiego, kiedy go poznałem. Nie znałem jego
przeszłości, ale zrobiło mi się go żal. Przypominał te wszystkie dzieciaki z
dawnej Wioski Dźwięku, które omamione przez Orochimaru, były gotowe oddawać
własne życia za niego. Zmanipulowane i samotne, łaknące uwagi nawet od takiego
drania, jak stary sannin. Arata zwrócił się do dzieciaków. – Tacy, jak ten wasz
Hokage, jak wszyscy u władzy, parzą na takich jak my z pogardą, ale nadszedł czas
odwrócić te role! Chodźcie z nami, a już nigdy nie zaznacie takiej krzywdy!
- Mylisz się, Arata! –
powiedziałem do chłopaka, przerywając jego płomienne przemówienie. Miałem już dość
tych bzdur. – Doskonale cię rozumiem, chciałem kiedyś tego samego co wy! By już
nikt nigdy nie spojrzał na mnie tymi oczami… By nikt nigdy na mnie tak nie
patrzył. Marzyłem, aby z wioski za moimi plecami nie został kamień na kamieniu!
Był w moim życiu taki czas, że nie było rzeczy, której pragnąłbym bardziej! Aby
już nie widzieć tych oczu, nie słyszeć tych szeptów! – wykrzyknąłem.
- Co się potem stało? – spytał
chłopak, może odruchowo, może był ciekawy. Przyjrzał mi się uważnie, zmierzył od
stóp do głów, jakby zastanawiał się, czy mówię prawdę albo czy z niego kpię. Uśmiechnąłem
się do niego.
- Spotkałem przyjaciela –
wyjaśniłem. – Kogoś, kto po raz pierwszy spojrzał na mnie jak na człowieka, a
nie na potwora. Dla niego jednego byłem w stanie znosić to wszystko, byle tylko
go zobaczyć, byle iść z nim na ramen. Ten ramen z Iruką-sensei trzymał mnie
przy życiu przez kilka lat. Gdyby nie to, nie wiem, co by się ze mną stało…
Chłopak ponownie przyjrzał się
moim oczom, jakby oceniał, czy kłamię czy nie.
- Nigdy nic nie jest stracone –
kontynuowałem. – W naszej wiosce ramen starczy dla wszystkich. Nie mogę ci
obiecać, że te oczy nie znikną, ale mogę obiecać, że ja nigdy tak nie będę
patrzył. Że moje dzieci tak nie spojrzą. Że moi przyjaciele też tego nie
zrobią. Myślę, że to mógłby być całkiem dobry początek…
Przez chwilę panowała cisza,
wydawało się, że wszystkie dzieciaki dookoła dobrze rozumieją, o czym mówię. A
potem tę ciszę przerwał śmiech Tatako.
- Zabawne! – zawołał chłopak
prześmiewczo, a jego śmiech rozniósł się po polanie. Prychnął zaraz lekceważąco
i spojrzał na mnie z góry. – Och, jakie to dramatyczne! Biedny zasrany,
zraniony Hokage! Nihat! – zwrócił się nagle do zielonookiego psychotronika.
Odruchowo obejrzałem się za siebie, na wywołanego chłopaka. Nihat stało obok
Mei, trzymał ją za rękę. Zmarszczył nos, spoglądając na Takako, jakby nie
bardzo rozumiał, dlaczego ten się do niego odzywa. – Twoja misja się skończyła,
możesz wracać do domu.
Pierwszy raz ujrzałem Nihata
bez maski, bez udawania; pierwszy raz pokazał nam swoją prawdziwą twarz. Szok,
jaki odmalował się w jego oczach, był autentyczny, prawdziwy. W następnej
sekundzie puścił się biegiem w stronę Takako i Araty, wyrywając dłoń z uścisku
mojej córki.
Zareagowaliśmy wszyscy
jednocześnie – ja użyłem trybu Kuramu i wystrzeliłem w stronę zdrajcy wiązkę
złotej chakry, żeby go złapać i zatrzymać. Sasuke i Shan zdecydowali się na
Amaterasu, reszta cisnęła shurikenami, Maya ogniem – ale to nic nie dało.
Wszystkie nasze ataki rozbiły się na jego mocy, która teraz posłużyła mu do
ochrony, choć wcześniej osłaniała nas przed dźwiękiem otwieranego portalu, a
teraz utworzyła wokół niego nieprzeniknioną tarczę. Nie zdążyliśmy nic zrobić,
chciałem rzucić się za nim biegiem, ale Arata z ogłuszającym dźwiękiem otworzył
portal i Nihat bez wahania wskoczył w niego jako pierwszy, nawet się nie
oglądając. Zaraz po nim udał się Takako, a jako ostatni, rzucając mi krótkie,
zagadkowe spojrzenie, Arata.
Portal zamknął się, a
przezroczysta tarcza Nihata zniknęła.
- Nie…! - usłyszałem za plecami
przepełniony bólem szept córki.
*
Wylądowali na twardej ziemi.
Nihat rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to, że nie byli daleko od Konohy,
krajobraz się nie zmienił, jednak też nie byli na tyle blisko, by Lord Hokage
czy ktokolwiek odkrył ich obecność. Z całą pewnością znajdowali się też poza
zasięgiem bliźniaków Uzumaki.
- Czy to miejsce jest dobre? –
spytał Arata, zamykając za nimi portal, czemu towarzyszył nieprzyjemny dźwięk.
Nihat kiwnął głową, nie odzywając się.
- Dobre jak każde inne! –
zawołał Takako. – Las, las, wszędzie las!
Nikt nie zaczął z nim
dowcipkować. Nihat nie miał humoru. Ostatnie spojrzenie Mei, jakie udało mu się
złapać kątem oka, kiedy puścił jej ciepłą dłoń, dostatecznie mu go popsuło.
Dziewczyna miała taką minę, że wolał o tym nie myśleć.
- Czy rozkazy się zmieniły? –
zapytał rzeczowo, spoglądając na Takako. – Miałem być w Wiosce Liścia do samego
końca! Dlaczego mnie wywołaliście?!
- Hikari rozkazał inaczej,
kazał nam po ciebie iść – odrzekł Takako, wzruszając niedbale ramionami. Nihat
prychnął. Irytowało go, że nie został uprzedzony, nie takie przecież były
pierwsze rozkazy! Nienawidził, kiedy plany się zmieniały!
- Myślicie, że mówił prawdę? –
odezwał się nagle Arata, a Nihat ponownie skupił na nim swój wzrok. Takako
zmarszczył brwi. – Hokage. Myślicie, że miał rację?
- Pieprzenie! – zawołał natychmiast
białowłosy. – Nie uwierzyłem w ani jedno jego słowo! Gówno wie, pieprzony
krętacz!
- A ty, Nihat? – Arata zwrócił
się do niego. – Byłeś w jego wiosce przez ostatnie tygodnie? Co myślisz?
Nihat jedynie wzruszył
ramionami, wolał się nie odzywać. Nie miał pojęcia, co powiedzieć Aracie,
zaskoczyli go tym, że go zdekonspirowali. I że zrobili to tak ostentacyjnie,
idioci. Na nikim nie mógł polegać, zawsze musiał robić wszystko sam, bo
otaczała go banda nierozgarniętych kretynów. Jedynie z Asuką dało się cokolwiek
załatwić, ale jej, jak na złość, nie było z nimi.
- Nie mów, że i ciebie urobiły
jego słodkie słówka, Nihat! – wydarł się Takako. Nagle zaśmiał się. – A może to
ta cycata blond…
Takako urwał gwałtownie. Przez
chwilę wyglądało to tak, jakby po prostu przerwał, jednak zaraz złapał się za
gardło, jakby chciał zerwać z niego niewidzialną obręcz. Zrobił się blady, a po
chwili siny na twarzy. Oczy zaszły mu łzami, padł na kolana, dusząc się. Wydawał
z siebie obrzydliwe dźwięki, jak kwicząca świnia.
- Nihat – odezwał się ostrożnia
Arata.
- Jeszcze raz… - przemówił
Nihat, patrząc z góry na wijącego się u jego stóp Takako. – Jeszcze raz
wytrzesz sobie nią tę swoją paskudną mordę, a będę musiał tłumaczyć Hikariemu,
dlaczego nie żyjesz. I uwierz mi, nie będzie to lekka śmierć.
Nihat odwrócił się i w tym
momencie Takako zaczerpnął gwałtownie powietrza, krztusząc się przy tym i
kaszląc. Arata podbiegł do niego i pochylił się nad białowłosym, sprawdzając jego
stan.
- Przesadziłeś, Nihat! – zawołał, ale
zielonooki psychotronik zignorował go. – Wszyscy musimy być teraz w dobrej
formie!
- Skur… wiel… - wycharczał Takako.
Nihat jego również zignorował, odchodząc na bok. Złość, że został
zdekonspirowany, wrzała mu w żyłach. Nie takie były rozkazy, a on nienawidził,
kiedy plany się zmieniały!
*
Atmosfera moim gabinecie wrzała.
Morale były zerowe. Wszyscy siedzieliśmy jak sparaliżowani. Nikomu z nas nie
przyszło do głowy, że Nihat może być tym, który od początku stał po tej drugiej
stronie. Daliśmy się nabrać jak dzieci! Podpuścić jak przedszkolaki!
Sasuke chodził po gabinecie w
tę i z powrotem, klnąc raz po raz. Shikamaru siedział z kącie, czyniąc dłońmi
charakterystyczny dla siebie gest i kombinował, co teraz, jaki może być
następny ruch naszych przeciwników. Ja natomiast czułem się… jak ostatni
idiota, zwłaszcza że wszystkie obecne w gabinecie dzieciaki patrzyły na mnie ze
strachem w oczach. Każde z nas doskonale wiedziało, jaką przeklętą mocą włada
Nihat. Ja wiedziałem trochę więcej i szczerze mówiąc, nie miałem bladego
pojęcia, co teraz mamy zrobić? Nikt z nas nie był w stanie powstrzymać Nihata,
nikt prócz Junichiego, który… był jaki był.
Spojrzałem na Mei. Moja córka
siedziała na kanapie, patrząc przed siebie beznadziejnym wzrokiem. Wyglądała,
jakby nie wiedziała, co ma myśleć i co ma robić. Wyglądała na załamaną, jej
oczy były puste i… i nawet nie było w nich klasycznej dla niej wściekłości czy
zawzięcia. Serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłem. Wiedziałem, że Mei
przywiązała się do Nihata. Widziałem ich razem te kilka razy, wyglądali zawsze,
jakby dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Martwiłem się wtedy o Mei i teraz
czułem do siebie przez to jeszcze większy wstręt, bo wcale nie chciałem mieć
racji w tym aspekcie. Nihat roztaczał wokół siebie podejrzaną atmosferę, ale
nigdy nie posądzałem go o przynależność do Cho-No-Ryoku-sha. Bardziej obawiałem
się tego, że jest po prostu niebezpieczny. Coś jak Junichi, ale w ten
dziwaczny, niepokojący sposób.
Obok Mei stał Shan, patrzył na
przyjaciółkę beznadziejnie i chyba nie wiedział, co zrobić, jak zabrać się za
pocieszanie dziewczyny. Mintao i Maya stali pod oknem, syn trząsł się lekko od
tłumionej złości, miał nieco nieprzytomne spojrzenie, jakby nie mógł odgrodzić
się od rozpaczy siostry. Oksu w kącie gabinetu miała spuszczoną głowę,
wpatrywała się w swoje stopy, Faraon siedział na podłodze niedaleko niej,
patrząc to na mnie, to na krążącego po gabinecie Sasuke.
Nagle Mei zakryła twarz dłońmi,
pochyliła się i zaczęła szlochać.
Wszyscy zamarli, nie bardzo
wiedząc, co robić w tej sytuacji. Mei zawsze była twarda, zawsze to ona
zagrzewała innych do walki. Nigdy się nie poddawała, zupełnie jak ja!
Shan wyglądał, jakby on też
miał zamiar się rozpłakać. Zrobił krok ku Mei, ale ku zdumieniu nas wszystkich
do mojej córki podeszła Lala. Dziewczyna usiadła obok Mei i nie wahając się,
wzięła ją w ramiona. Córka wtulił się w nią, dalej szlochając.
- Ej, nie rycz! Takiego kwiatu
to pół światu! – zawołała zielonowłosa. – A płakać to można jak się obcas w
nowych butach złamie, a nie przez faceta, Mei!
Mei rozpłakała się jeszcze
głośniej, a Lala rzuciła mi gorzkie spojrzenie. Przetarłem twarz dłońmi.
- Daliśmy się nabrać, cholera
jasna! – wykrzyknął nagle wściekły Sasuke. – Ten… ten… ten skurwiel był
podstawiony! Udał, że naleźliśmy go przypadkowo, nabrał nas! Od początku wodził
nas za nos! Od początku był z nimi i infiltrował Konohę!
- Dość nieudolnie… - zauważył
nagle Shikamaru. Większość osób, zebrana w gabinecie, spojrzała na niego.
- Co masz na myśli? – zapytał Sasuke.
- Nie starał się zdobywać
informacji. Naruto przy nas wszystkich zaproponował mu uczestnictwo w
projekcie, który prowadzi Sakura. A on odmówił. Gdzie miałby lepszy dostęp do
informacji?
Poderwałem głowę, patrząc na
niego, a potem wymieniłem z Sasuke porozumiewawcze spojrzenie. Shikamaru
otworzył nam w głowach konkretną furtkę.
- Nie infiltrował Konohy, miał
tu zadanie do wykonania – powiedziałem w olśnieniu. – Skurwysyn coś miał tu
zrobić!
- Dokładnie – przytaknął
Shikamaru. – Odrzucał wszelkie propozycje przyłączenia się do… do czegokolwiek.
Nie obchodziło go zdobywanie informacji, nasze zainteresowanie i zapraszanie go
tu i tam musiało mu w czymś przeszkadzać. ANBU mieli go na oku odkąd się
pojawił, a on nie sprawiał żadnych problemów. Starał się być tak niewidoczny,
jak tylko mógł… I tak nieszkodliwy, jak tylko zdołał. Miał jakieś zadanie.
Zrealizował je, więc odwołali jego misję.
- Sam był zdziwiony tym, że go
wezwali – wtrącił się mój syn, kątem oka zerkając na wtuloną w Lalę Mei. – Nie
spodziewał się tego. To może sugerować, że coś zmieniło ich plany… Jakiekolwiek
by nie były.
- Co teraz? – odezwał się
Sasuke. – Nawet mój Rinne… - urwał nagle, spoglądając mi w oczy.
- Junichi – powiedziałem,
skinąwszy mu głową w porozumieniu. Obaj pomyśleliśmy o tym samym. – Maya,
proszę cię, leć po Junichiego. Myślę, że ty bez problemu go namówisz, aby
chciał przyjść.
Dziewczyna pokiwała głową,
ucałowała policzek Mintao i pospiesznie opuściła gabinet. Niepotrzebnie po treningu
jeden z moich klonów odprowadził Junichiego do domu. Nie podejrzewałem jednak,
że moje najmłodsze dziecko może nam być jeszcze potrzebne. Po odejściu Nihata
wszyscy byliśmy rozbici, dzieciaki zaczęły wykrzykiwać przekleństwa, Mei się
załamała… Nie chciałem, by Junichi przy tym był.
Wstałem z fotela i zacząłem
przechadzać się po gabinecie, zastanawiając nad tym wszystkim. Podstawili nam
Nihata w perfekcyjny sposób – niby przypadkiem go znaleźliśmy, niby z całych
sił nie chciał udać się z nami do Konohy, udawał, że go nie interesujemy, że
nic od nas nie chce, a tymczasem cały czas był jednym z nich. Nie ufałem mu,
ale nie podejrzewałem go o współpracę z Cho-No-Ryoku-sha, bo byłem przekonany,
że przed nimi ucieka, że go ścigają, w końcu przekazał nam o nich informacje.
Byłem przekonany, że znaleźliśmy go przypadkowo, a on przez ten cały czas grał.
Wszyscy czekaliśmy w napięciu –
Mei drżała w objęciach Lali, która głaskała ją czule po włosach. Córka już nie
szlochała, chyba się trochę uspokoiła. Shan stał w bezruchu obok nich, patrząc
żałośnie na swoją przyjaciółkę. Mintao z zamkniętymi oczami masował swoje
skronie, Sasuke i Shikamaru dyskutowali szeptem.
Maya zjawiła się bardzo szybko,
niosąc Junichiego. Synek miał kurteczkę narzuconą na piżamkę, w rączkach
trzymał misia, którego kiedyś dostał od Gaary. Synek był podekscytowany, jak
zawsze, kiedy się coś działo. W niebezpieczeństwo Junichi rzucał się na główkę.
Wziąłem go od Mayki i
posadziłem na biurku, a potem przykucnąłem naprzeciw niego.
- Junichi – powiedziałem, gdy
syn skupił na mnie swoje pomarańczowe, niezwykłe oczy. – Posłuchaj teraz taty
uważnie, skup się. Czy Nihat zrobił coś w naszej wiosce? Proszę cię, skup się, bo
to bardzo ważne.
- Tak tatusiu, rozumiem –
odrzekł Junichi.
- Więc… pomyśl. Czy Nihat,
kiedy tu z nami przyszedł, kiedy potem był w wiosce… Czy on coś tu zrobił? Coś
ukrył? Zostawił, albo może coś zabrał?
Synek zastanowił się chwilkę.
- Nie, tatusiu – odrzekł.
- Nic? Zupełnie ni?
- Tylko słoneczko w pudełku,
ale to było wcześniej – odrzekł Junichi. Wymieniłem spojrzenie z Sasuke.
Pamiętałem, że Nihat, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, przed przybyciem do
Konohy, dał małemu coś, co synek nazwał słoneczkiem w pudełku. Mały
wielokrotnie je rysował, złoty Rasengan w czarnym pudełeczku. Od tamtej pory
synek nazywał też tak słońce na niebie.
- Masz je ze sobą? – spytałem.
Junichi skinął głową i wyciągnął rączkę. Przeszedłem na tryb Kuramy, by
cokolwiek zrozumieć.
Nad dłonią Junichiego unosiła
się niewidzialna, mocno skoncentrowana energia.
- Masz to cały czas ze sobą,
tak? – spytałem. Synek pokiwał głową. – Czy coś jeszcze Nihat ci zostawił?
Cokolwiek?
- Nie, tylko to, tatusiu. No i
wszystkim zostawił bąbelki.
Wszyscy zamarliśmy. Ja i Sasuke
po raz kolejny spojrzeliśmy na siebie. Od jakiegoś czasu interesowaliśmy się
bąbelkami, synek gadał o nich od wieków, na długo przed tym, zanim wyruszyliśmy
na wyprawę, aby poszukać psychotroników. Na wiele dni przed tym, zanim
spotkaliśmy Nihata. Dlatego trochę to zignorowaliśmy, chcieliśmy się
dowiedzieć, o czym mówił, ale… Nie uważaliśmy tego za priorytet.
- Bąbelki? – powtórzyłem słabo.
- Mówiłem ci już, tatusiu! –
zarzucił mi synek, a ja skinąłem głową, by dać mu znać, że owszem, pamiętam jak
mi to mówił.
- Tak, pamiętam. One… te bąbelki…
są niewidzialne, tak? Tatuś ich nie widzi.
- Tak! – zawołał uradowany
Junichi.
- A potrafisz nam je pokazać? –
zapytałem przez ściśnięte gardło. Junichi wyszczerzył szeroko zęby.
- Tak!
Syn machnął ręką, a ja
podniosłem się z kucek i obejrzałem za siebie. Spojrzałem na moich bliskich.
Nad każdym z nas, kilka centymetrów
nad naszymi głowami, unosiły się… czarne bąbelki. Synek doskonale je nazwał.
Przerażające, czarne bańki mydlane. Uniosłem spojrzenie nad przestrzeń nad
samym sobą i dostrzegłem chyba z dziesięć takich, nad Sasuke wisiało ich pięć,
nad Shikamaru trzy, nad każdym z dzieciaków po jednym, z wyjątkiem Mei.
Córka siedziała na kanapie i
zaczerwienionymi, szeroko otwartymi oczami patrzyła w górę, nad swoją głowę.
Nad nią wisiało chyb z piętnaście bąbelków, większych i mniejszych, jakby ktoś
nad jej głową dmuchnął w patyczek do robienia baniek mydlanych i te zawisły
nieruchomo w powietrzu, połyskując na czarno.
- Junichi… – wyszeptałem, ale
ponieważ wszyscy stali w milczeniu i wpatrywali się w górę, mój głos był
doskonale słyszalny. – Możesz się ich pozbyć?
- Nie, tatusiu – odszepnął
synek, równie głośno. – Gdy pękną, stanie się coś strasznego.
- Cudownie! – warknął wściekle Sasuke.
- Czym one są? – zapytał
Shikamaru, zbliżając się do Junichego. Teraz to on kucnął przy moim synu.
- Bąbelkami! – wykrzyknął
Junichi, jakby mój zastępca pytał o rzeczy oczywiste.
- Co mają robić te bąbelki?
- Być! – odparł synek. – Fajne,
nie? Ja nie mam bąbelka, ale mogę sobie takiego zrobić, wiesz?
Shikamaru skinął głową, a
Junichi zachichotał, machnął ręką i wszystkie bąbelki zrobiły się niewidzialne.
Mei spojrzała mi w oczy, wyglądała na przestraszoną.
- Nie wiem, co on chce zrobić –
powiedziała cicho, ale chyba zwracała się nie tylko do mnie, ale do wszystkich.
– Nie wiedziałam…
O nie, akurat tego się nie spodziewałam! Mam nadzieję że Mei się wkurzy... I może doceni że ma rodzinę i przyjaciół. Do tej pory miała gdzieś że się martwią :x No i mam wrażenie że każdego swojego chłoptasia trakuje lepiej niż Minato. Niemniej mi jej szkoda. To pewnie tym bardziej podkopie jej pewność siebie.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa co będzie z bąbelkami... Liczę że komuś uda się je rozwalić!
Dzięki za komentarz! Jakoś nigdy nie myślałam o Mei w takiej sposób, ale faktycznie, czasem była dla swoich bliskich zbyt oschła i wredna.
UsuńKopara do samej ziemi mi opadła. Tak mi cholernie szkoda Mei :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zaskoczeń będzie jeszcze więcej :-)
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńco za zwrot akcji, Night udawał, wszystko tak sprytnie zostało ukartowane, to ich spotkanie, ta jego niechęć... ale co takiego robią "bąbelki", i mam wrażenie że ich ilość może sugerować, że to ktoś potężny, im więcej tym grozniejszy przeciwnik... ale wydaje się, ze zależy mu na Mai...
weny, weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej Basiu, dzięki za komentarz! Sprawa bąbelków wyjaśni się całkiem szybko, ale jeszcze nie teraz xD
Usuń