„Twarde z wielkim żelazo topione kłopotem,
Twardy dyjament żadnym nie użyty młotem,
Twardy dąb stary wiekiem długim skamieniały,
Twarde skały na morskie nie dbające wały —
Twardszaś ty, panno, ktorej łzy me nie złamały,
Nad żelazo, dyjament, stary dąb i skały."
J. A. Morsztyn
*
Starzec spojrzał na mojego syna, a potem uniósł do ust czarkę pełną zielonej herbaty i upił z niej mały łyk.
- Mam rozumieć, że pan cały czas czyta w moich myślach – rzekł.
- Nie tylko w pańskich, to się dzieje wbrew mojej woli – odparł Mintao. - Lecz to pańskie myśli najbardziej mnie zainteresowały. I jestem pewien, że pana zainteresują dane, jakie jesteśmy w stanie przekazać.
Ja i Sasuke znów wymieniliśmy spojrzenia, a potem wlepiliśmy wzrok w mojego syna. Nie miałem pojęcia, o jakie dane chodziło Mintao i jakie informacje chciał uzyskać w zamian. Co użytecznego mógłby wiedzieć jakiś tam latarnik? Z jakiego powodu syn nazwał go „profesorem"?
- Co panów interesuje? – zapytał mężczyzna. W tym samym momencie Sasuke odchrząknął.
- Może najpierw Mintao wyjaśni tej reszcie, która nie czyta w myślach, o czym toczy się rozmowa? – zauważył dość oschłym tonem. Mój syn zaśmiał się.
- Profesor zajmuje się przypadkiem Oksu – rzekł Mintao, uśmiechając się do mężczyzny. Ten wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował nas, lecz odmówiliśmy. Profesor wyjął jednego i zapalił. – Zajmuje się psychotronikami.
Ja i Sasuke wytrzeszczyliśmy na niego oczy, a potem obaj spojrzeliśmy na profesora. Staruszek wypuścił z ust kłąb dymu i zerknął na Oksu. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po włosach. Dziewczyna odwróciła głowę, odtrącając jego rękę zabandażowaną dłonią, a mężczyzna cofnął się i westchnął smutno. Przypominając sobie raport wzdrygnąłem się, uświadamiając sobie, że to tak Takako zniwelował jej moc. Facet przyszpilił jej dłonie do ziemi za pomocą kamiennego szpikulca. Mała musiała mieć tam niezłe blizny, a to, że w ogóle mogła poruszać dłońmi, zapewne zawdzięczała medykowi z naszego oddziału ANBU.
- Oksu miała dziewięć lat, kiedy ją adoptowałem – rzekł staruszek, zwracając się do nas. Spojrzałem na niego, potrząsając głową. Na myślenie o skrzywdzonej nastolatce jeszcze będzie czas, tak jak na przekonanie jej co do słuszności naszej sprawy. – Rodzice porzucili ją w naszej wiosce, kiedy miała niecały roczek. W sierocińcu przełożone bały się jej, ja natomiast potrzebowałem kogoś, kto by się zajął domem, latarnią. Nie mam żony ani dzieci, choć zawsze chciałem. Niezwykłość Oksu mnie nie zrażała, wręcz przeciwnie, uważałem jej zdolności za niezwykłe. Zabrałem ją z sierocińca, w którym była znienawidzona i zaopiekowałem się nią jak własną wnuczką. Moje nogi nie są już takie, jak kiedyś, lat mi nie przybywa. Oksu dba o mnie jak moja rodzina, jak córka lub wnuczka.
- Rozumiemy – powiedziałem. Staruszek ponownie zaciągnął się dymem. Mała poruszyła się nieznacznie, chowając dłonie w rękawach czarnej bluzki.
- W międzyczasie zająłem się badaniem jej mocy – kontynuował profesor. – Jak panowie zapewne wiedzą, ewolucja jest procesem ciągłym, który polega na stopniowych zmianach cech gatunkowych kolejnych pokoleń. Wskutek mutacji zmienia się pula genów danej populacji, a przez to kształtuje się jej przeciętny fenotyp. Jesteśmy w fazie przejściowej, oto na naszych oczach kształtuje się zupełnie nowa populacja ludzi, rodzą się nowe osobniki, obdarzone nowymi, zaskakującymi cechami. Są to osoby zasadniczo lepiej przystosowane do życia w otaczającym je środowisku...
- Co pan ma na myśli? – zapytał Sasuke.
- Techniki ninja doszły już do bardzo zaawansowanego stopnia – odrzekł mężczyzna. – To, z czym mamy do czynienia, jest tego następstwem. Rodzące się dzieci są po prostu na jeszcze bardziej zaawansowanym poziomie. To jak z doborem naturalnym, drodzy panowie. Dobór naturalny powoduje, że osobniki słabsze są eliminowane, dzięki czemu dana populacja staje się silniejsza. Przeżywają tylko te osobniki, które są wystarczająco silne i one przekazują swoje „silne" geny następnemu pokoleniu. Najwyraźniej mamy teraz do czynienia z sytuacją, w której rodzą się „silne" osobniki, takie, które nie mogą zostać wyeliminowane. Ale to tylko takie uproszczenie.
Mintao pokiwał głową, jakby chciał potwierdzić, że sam ma dokładnie takie samo zdanie na ten temat.
- Jak też zapewne panowie wiedzą – ciągnął profesor – nowy organizm otrzymuje przeważnie po połowie genów od swoich rodziców. Jeśli w poprzedniej populacji rodzice danej osoby posiadali zbiór wyjątkowych genów, na świat przychodził psychotronik – wyjaśnił mężczyzna.
- Wyjątkowych genów? – powtórzyłem.
- Wśród shinobi, jak pan wie, są przedstawiciele elity, członkowie znakomitych klanów, posiadający kekkei genkai, a także inni ninja, dysponujący wyjątkowymi, niepowtarzalnymi zdolnościami. Załóżmy, że każde pokolenie posiada zbiór coraz lepszych genów, które w połączeniu dają coraz lepszą mieszankę, to co w takim razie może dziać się dalej? Jeśli matka i ojciec danego osobnika to członkowie znamienitych klanów, posiadający silne kekkei genkai, to które kekkei genkai odziedziczą dzieci? A jeśli odziedziczą oba? A jeśli oba kekkei genkai zmutują, dając coś nowego? Na przykład niezwykłą moc, taką jak moc Oksu?
- No tak... - mruknął Sasuke – ale niegdyś również rodziły się dzieci będące owocem związków, zawartych miedzy członkami rodzin z kekkei genkai.
- Widać nie był to jeszcze ten etap ewolucji – odparł profesor.
- No dobrze – powiedziałem. – Dobrze. Moja żona faktycznie posiada kekkei genkai, ale ja... Nie jestem jakiś wyjątkowy...
Uchiha prychnął, spoglądając na mnie chmurnie.
- Toś dowalił, młocie – powiedział, popijając herbatę.
- Niby co? – obruszyłem się.
- Pan wybaczy, panie Uzumaki, ale jest pan w błędzie – rzekł profesor, a ja drgnąłem i wlepiłem w niego oczy.
- Co...?
- Nie poznałem pana od razu, pan wybaczy. Jest pan bardzo popularny, a pana twarz jest dość rozpoznawalna – powiedział. – Z tego co wiem, jest pan użytkownikiem jedynej w swym rodzaju techniki, polegającej na pobierani energii z otoczenia?
- To prawda – przytaknąłem.
- A także jest pan sakryfikantem Dziewięcioogoniastej Bestii?
- Kuramy – poprawiłem go odruchowo.
- A pana żona posiada kekkei genkai, tak?
- Byakugan.
- Ach, tak... - Profesor spojrzał w jasne oczy mojego syna. – Tak... Z tego co wiem Byakugan pozwala nie tylko widzieć na duże odległości oraz przez różne struktury, lecz również odczytywać myśli przeciwnika z ruchu jego oczu – rzekł. Mintao przytaknął. – Ponadto z tego, co słyszałem wiem, że pan, panie Uzumaki... - Zwrócił się ku mnie. – Potrafi pan odczytywać zamiary ludzi, znajdujących się w pana otoczeniu?
- To prawda.
- Czy nie uważa pan, że mieszanka tych szczególnych cech zdolności zarówno pańskiej żony, jak i pana, mogłaby spowodować, że pański syn zwyczajnie potrafi czytać w myślach?
Milczeliśmy przez chwilę.
- Nie tylko syn – powiedziałem w końcu. – Córka, siostra bliźniaczka Mintao, również to potrafi. Jednak... mój młodszy syn posiada zupełnie inną zdolność. Junichi potrafi kontrolować energię, wszelką energię istniejącą w przyrodzie, chakrę, energię natury...
- Widać skierował się ku pana zdolnościom, które w jego przypadku osiągnęły wyższy poziom, bo przecież jest pan mistrzem w kontrolowaniu otaczającej pana energii natury, prawda? Umiejętność pana młodszego syna wcale mnie nie dziwi. Zapewne gdyby miał pan więcej dzieci, posiadałyby one jeszcze inne zdolności, mniej lub bardziej podobne do zdolności pana lub pańskiej żony. Trzecie dziecko zapewne nie odziedziczyło oczu po matce? – zapytał, wskazując Byakugana Mintao.
- Nie – powiedział mój syn.
- Więc to tylko dowodzi, że starsze dzieci odziedziczyły więcej po matce, zaś młodszy po panu. Mam też pytanie... czy... czy pana żona... poroniła choć raz? – zapytał, a ja drgnąłem i wlepiłem w niego oczy.
- Tak – odchrząknąłem, przypominając sobie, jaki koszmar wtedy przeżyliśmy i ile nas to kosztowało. – Tak... my... straciliśmy pierwsze dziecko.
Mężczyzna skinął głową.
- Często się to zdarza – rzekł. – Widzą panowie, moc nowego pokolenia ma także pewne ograniczenia. Są to pierwsi osobnicy, posiadający takie cechy, dlatego nie są doskonali. Ich główną wadą jest to, iż nie posiadają wystarczającej mocy, by móc wykorzystać pełnię swych zdolności. Muszą wobec tego dysponować dodatkową zdolnością, obligatoryjną dla każdego osobnika...
- Muszą umieć dysponować zdolnością przynajmniej minimalnego manipulowania chakrą – odezwał się Mintao. Profesor przytaknął, zaciągając się papierosem.
- Tak. Jeśli osobnik nie posiada tej zdolności, nie jest w stanie przeżyć – rzekł. – Nie jest wtedy w stanie władać swoją mocą, musi przynajmniej, tak jak to określił pan Mintao, w minimalnym stopniu umieć pochłaniać chakrę od innych, posiadających ją osób. W przeciwnym wypadku jego moc go zabije. Niestety, nie wszyscy psychotronicy rodzą się z tą zdolnością i wkrótce potem dzieci umierają, a w większości wypadków nie dochodzi nawet do rozwiązania. Moje badania wykryły, że istnieje kilka cech, jakie powinien posiadać psychotronik.
Ja i Sasuke znów na siebie spojrzeliśmy.
- Jakie to cechy? – zapytał Uchiha.
- Informacja ta może nam pomóc w dalszych poszukiwaniach – wyszeptałem. – Być może uda nam się uratować więcej dzieci przed łapskami Cho-No-Ryoku-Sha...
Profesor wyjął papierosa z ust i napił się herbaty, by przepłukać gardło. Odchrząknął i znów zerknął na Oksu, która siedziała nieruchomo, nie ruszywszy nawet swojej herbaty.
- Nie chce ci się pić? – spytał delikatnie swoją uczennicę. Pokręciła głową.
- Słucham – odparła Oksu bardzo cicho. Mężczyzna przymknął na chwilę powieki, a gdy je otworzył, jego spojrzenie znów padło na mnie. Współczułem mu, on również przeżywał koszmar dziewczyny. Byłem ojcem i wiedziałem, jak musi boleć każda krzywda dziecka.
- Kontynuując – podjął swoją wypowiedź staruszek – pierwszą i zasadniczą cechą psychotroników jest zdolność manipulowania chakrą, mniej lub bardziej rozwinięta. Przede wszystkim psychotronik musi umieć w jakiś sposób ją zdobywać – spojrzał na Mintao. – Czy się zgadza?
- Owszem – odparł mój syn. – Ja i Mei... robimy to bardziej podświadomie, naturalnie, jak oddychanie... Przesyłamy między sobą chakrę, w zależności od potrzeb drugiego z nas. Penetrując czyjś umysł potrafię jednocześnie pochłaniać chakrę tej osoby, lecz nie muszę. Robię to tylko, jeśli brakuje mi własnej chakry.
- Często się to zdarza? – zapytał profesor.
- My... raczej staramy się nie przeholować. Pilnujemy, by nie przekroczyć granicy.
- Rozumiem – mruknął pan Masato. – A inne dzieci? Wspomnieli panowie o dziewczynie, którą znaleźli?
- Tak... ona... atakowała inne osoby... - powiedziałem w zamyśleniu. – Moja uczennica także jest psychotroniczką. One dwie pochłaniają chakrę razem z krwią innej osoby. Maya... dawno temu zaatakowała mnie i ugryzła w szyję. Czułem, jak pobiera moją chakrę, pijąc moją krew...
- Dość barbarzyńska technika, lecz skuteczna. Myślę, że w takich wypadkach musiały to robić instynktownie – wytłumaczył nam profesor. – Może nawet do końca nie zdawały sobie sprawę z tego, co robią.
- Junichi manipuluje energią, nie ma kłopotów z jej pobieraniem – powiedziałem cicho, a potem zerknąłem na syna. – Ciekawe, jak robił to ten chłopaczek z Wioski Piasku? – zastanowiłem się.
- Dowiemy się, gdy tylko dorwę tych z Cho-No-Ryoku-Sha i rozerwę ich na strzępy – rzekł mój syn groźnym tonem. Wyglądało na to, że już zaledwie wzmianka o chłopaczku, do którego tak bardzo się przywiązał powodowała, że nienawiść do przeciwników natychmiast zaczynała krążyć mu w żyłach.
- Z całą pewnością posiadał tę zdolność – wtrącił się pan Masato. – Oksu radzi sobie z tym problemem dzięki swej mocy. Telekineza pozwala jej nie tylko unosić materialne przedmioty, lecz także sterować mniej materialnymi, na przykład chakrą. Wymaga to jednak dużo więcej skupienia i wysiłku.
Spojrzeliśmy na dziewczynę, a potem na starca.
- Jakie są inne cechy? – zapytał Sasuke, chyba zainteresowany rozmową. Profesor znów zaciągnął się papierosem.
- Zasięg – odrzekł. – Zdolność każdego z nich ma pole zasięgu, obszar, jaki potrafi objąć. Oczywiście, zależy to od wytrenowania, im więcej i sprawniej psychotronik posługuje się swoją mocą, tym większy jest zasięg pola.
- Zgadza się – przytaknął Mintao. – Kiedy Maya się złości i „wybucha", obszar wypalony wokół niej zawsze ma kształt koła, a ona zawsze jest w jego centrum... Maya to uczennica taty – wyjaśnił profesorowi, widząc jego zdziwione oczy i zapewne słysząc w myślach, że ten nie wie, o kim mowa. – Maya włada ogniem. Podobnie Lala, jej las miał kształt idealnego koła, gdy znajdowała się w jego centrum, widziała wszystko najlepiej. Po tym, jak Junichi odebrał jej moc, gdy przed nami uciekała, była dla mnie czymś w rodzaju okrągłej plamy mocy i myśli, znajdującej się na tle pustki. Zasięg mój i Mei też ma kształt koła, jego średnica jest różna, możemy je rozciągać na kilka kilometrów lub zwężać na metr lub dwa. Ale w naszym przypadku jest jeszcze coś, coś poza polem. To nasze połączone jaźnie. To jakby rodzaj nici, łączącej nasze pola. Nie możemy jej zerwać.
- Zapewne podczas głębszej analizy okazałoby się, że każdy psychotronik posiada jakąś niezwykłą umiejętność, wyróżniającą go spośród innych – mruknął pan profesor, przyglądając się Mintao. – Ale jest jeszcze coś... - powiedział nagle, a Mintao zmarszczył dziwnie nos. – Przepraszam, że wyrażę się kolokwialnie, ale żadne z nich nie jest normalne. Zdaje się, że moc ta powoduje pewne zaburzenia psychiczne, w każdym razie... Psychotronicy bardziej niż ktokolwiek inny są podatni na różnego rodzaju migreny, depresje, zaburzenia psychiczne, choroby układu nerwowego, mogą cierpieć na agresję, psychozy i tym podobne. Większość z nich potrzebuje specjalistycznego leczenia.
Zamilkliśmy, wstrząśnięci, nie mając pojęcia, co odrzec na takie słowa. Nie mogłem im zaprzeczyć, znając Mayę, wiedząc, że moje starsze dzieci kulą się i łkają, gdy tylko dopadnie ich ból głowy, że nawet mój najmłodszy syn wykazuje pewne sadystyczne skłonności. Oksu siedziała z boku, patrząc na swoje kolana. Mintao siorbał herbatę, zamyślony, chyba zawstydzony, najprawdopodobniej analizując wszystko to, co usłyszał. Nagle drgnął i zerknął na okno, w stronę lądu, a nie morza.
- Idzie Lala i Junichi – rzekł. – Z twoim klonem, tato.
- Ach, dobrze, dobrze... - mruknąłem. Zanim weszliśmy do latarni, posłałem im drugiego klona z wiadomością, aby tu przyszli. – Przekaż mu instrukcję, żeby przyprowadził ich tu, na górę. – Zerknąłem na profesora. – Przez krótką chwilę nadużyjemy pana gościnności, jeśli nie ma pan nic przeciwko. Chciałbym porozmawiać z Oksu i przekonać ją do naszej propozycji. – Spojrzałem na dziewczynę, lecz ona unikała mojego wzroku. – Oksu, Konoha zapewniłaby ci stuprocentowe bezpieczeństwo. Właśnie dlatego tu jesteśmy. Nie wiedziałaś o tym, ale od dawna ma na ciebie oko kilku naszych ANBU, tak na wszelki wypadek. W wiosce byłabyś najbezpieczniejsza, nic by ci się nie stało.
Dziewczyna zerknęła na mnie jednym okiem.
*
Mei szła powoli obok wysokiego blondyna, który za wszelką cenę starał się podtrzymać rozmowę. Według niej to było głupie – przecież koleś wiedział, że słyszy każdą jego myśl, doskonale wie, że szuka w głowie jakiegokolwiek tematu i że skoro sama się nie odzywa, to po prostu nie chce z nim rozmawiać.
- Shimamura – westchnęła, a koleś zerknął na nią. – Po prostu weź, człowieku, skup się na swojej pracy!
Chłopak zaśmiał się, niosąc przed sobą stos papierów. Przechodzili właśnie z jednego budynku działu analiz i szyfryzacji do drugiego, gdzie mieściła się biblioteka. Shimamura dostał jakieś głupie zadanie, miał przeanalizować kilka raportów i wyciągnąć z nich wnioski. Ona i kilku skrytobójców pilnowali go, aby nie wywinął żadnego numeru. Mei doskonale wiedziała, że ochrona jest zbędna. Shimamura miał zamiar zrobić wszystko, co mu rozkażą, byleby tylko dostać się do Sharony. Nie mogła uwierzyć w jego szczere uczucie, mimo iż doskonale wiedziała, że to z jej strony skrajna głupota. Shimamura kochał Sharonę jak nikt nikogo na świecie, nie spotkała się jeszcze z taką miłością i dlatego właśnie blondyn tak bardzo ją denerwował.
Zakochani ludzie byli irytujący!
- Chcę być po prostu miły – odparł młody mężczyzna, uśmiechając się. Zerknęła na niego. Nie mogła zaprzeczyć, był przystojny, ale na niej nie robił wrażenia. Nikt na niej nie robił wrażenia, kiedy mogła grzebać mu w głowie, wiedzieć, jak myśli o dziewczynach, jak na nie patrzy. Faceci byli obrzydliwi...
Feministka, szepnął brat ze śmeichem. On i cała reszta z ich ekipy, nawet ta wkurzająca zielonowłosa kretynka, byli w jakiejś latarni i próbowali właśnie przekonać do odejścia z nimi tę biedną, ciemnowłosą dziewczynę.
Mei wzdrygnęła się, przypominając sobie szereg wspomnień dziewczyny, który przeleciał przez jej i brata głowę. Ból wymieszany z upokorzeniem, jej wrzask, gdy oprawca przyszpilił ją do ziemi za pomocą skalistego szpikulca, przebijając jej dłonie na wylot... Jego dotyk, dłonie, które zdzierały z niej ubrania, a potem gwałt...
Mei jęknęła, zakrywając dłonią oczy, a potem potrząsnęła głową, by pozbyć się sprzed oczu twarzy oprawcy, wykrzywionej w zadowoleniu. Ten obraz prześladował ją od momentu, w którym go ujrzała. Chciała być teraz z Shanem i znów się do niego przytulić, lecz oboje mieli swoje obowiązki, nie mogli być przez cały czas razem.
- Hej, dobrze się czujesz? To wciąż tamto? – zagadnął Shimamura, zatrzymując się. Obejrzał się na nią. – Może idź do domu, przecież i tak są tu ANBU...
- Nie... - mruknęła, prostując się. Było jej wstyd, że Shimamura widział ją wtedy i aż ciarki ją przeszły, gdy uświadomiła sobie, że Shana mogło wtedy nie być, że to czysty przypadek, że Uchiha przyszedł (uciekł z pracy) ją odwiedzić. – Wszystko w porządku.
- To niesamowite, że to jest tak silne, że tak przeżywacie myśli innych – szepnął blondyn, ponownie ruszając. – Ale nie martw się, ciebie nic złego nie spotka, ty masz status nietykalności, wiesz o tym, co nie?
Drgnęła, a potem pobiegła za nim.
- Co, co powiedziałeś? – zawołała. Zerknął na nią.
- No przecież wiecie o tym – bronił się Shimamura. Zastąpiła mu drogę, wściekła.
- Albo sam mi powiesz, co to znaczy, albo cię zaatakuję! – zagroziła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mężczyzna spojrzał na nią z góry, był od niej wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów, szeroki w barach, ale nie patrzył na nią jak na kogoś słabszego. Mogłaby mu zrobić wodę z mózgu i on doskonale o tym wiedział.
- Znam tylko tę informację – powiedział cicho. – Że nie wolno cię tknąć. Trafiła do mnie przypadkiem. Nie wiem dlaczego ani nic więcej, tylko tyle, że ty jesteś nietykalna.
- Ma to związek z mocą? – zawołała zła. Shimamura pokręcił głową.
- Myśl logicznie, Mei – rzekł. – Gdyby chodziło o twoją moc, twój brat też byłby nietykalny, bo tylko gdy jesteście razem, ta moc jest kompletna. Nie rozumiem, czemu jesteś nietykalna, po prostu zasłyszałem to podczas infiltracji Cho-No-Ryoku-Sha.
- Czemu zataiłeś tę informację?! – naskoczyła na niego. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.
- Doskonale wiesz, że jej nie zataiłem. Jestem winny tak samo, jak ty. Ja o tym zapomniałem a ty to przegapiłaś...
- Kłamiesz, Shimamura...
- Wmawiasz to sobie, jestem czysty...
Mei patrzyła na niego przez chwilę, ale nie miała do czego się przyczepić. W końcu westchnęła, obróciła się i ruszyła w stronę budynku, do którego zmierzali. Shimamura ruszył za nią.
Bez słowa weszli do jednej z wielkich bibliotek, pełnej zwojów i ksiąg. Shimamura rozłożył swoje papiery na jednym z kilku małych stolików, usiadł na jednym z krzeseł i wziął się do roboty. Ona natomiast znalazła sobie miejsce na parapecie okna, przymknęła oczy i wsłuchała się w myśli brata. Mintao cały czas, od rozmowy z tamtym siwobrodym profesorkiem, wałkował to, co zostało wtedy przedyskutowane. Najbardziej wstrząsnęło nimi to, co sami już od dawna instynktownie wiedzieli – nie byli normalni. Żadne z nich nie było normalne.
Prychnęła, zerkając na blondyna. Shimamura siedział pochylony nad jakimś zwojem, jedząc dropsy, które wyjął z kieszeni. Jego oczy szybko śledziły tekst, raport z misji jakichś tam chuuninów. Słuchając jego szybkich myśli, zachwyciła się sprawnością, z jaką jego umysł kojarzył nawet najluźniejsze fakty i wyciągał z nich zdumiewające, aczkolwiek jak najbardziej trafne wnioski. Chłopak był po prostu niesamowicie inteligentny i do tego silny.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – zapytał chłopak, nie podnosząc głowy znad zwoju. Nawet nie przestał czytać. Przez chwilę jego myśli biegły dwutorowo. Mei uśmiechnęła się.
- Sharona cię nie kocha, przecież o tym wiesz – powiedziała. Przeskok z jednej myśli na drugą, chłopak zmieszał się i przerwał czytanie. Podniósł głowę i spojrzał na nią.
- Ty specjalnie to robisz? – zapytał. Jego jasnoniebieskie oczy zwęziły się. Nie był zły, w tej chwili kpił, żartował, nawet go nie wkurzyła, choć tak bardzo mu na Sharonie zależało.
- Tylko tak zauważyłam – mruknęła, wzruszając ramionami. – Trochę tego nie rozumiem.
- Czego, poświęcenia? Przecież też masz ważne dla siebie osoby, założę się, że za Shana rzuciłabyś się w ogień.
To był dobry argument. Przytaknęła.
- To prawda – powiedziała. – Za Shana tak.
- Więc czemu ja nie za Sharonę? Nie ważne, czy mnie kocha czy nie ocha, chcę być przy niej, kiedy cierpi.
- Nawet jeśli później znów cię rzuci i znajdzie sobie innego?
- Nigdy mnie nie rzuciła – zauważył.
- Bo i nigdy cię nie chciała – powiedziała. Pomyślał, że jest okrutna, ale nie powiedział tego głośno. Prychnęła.
- Nie znasz mnie – powiedziała chłodno. Shimamura zaśmiał się serdecznie. Pomyślał, że się myli, że jest prosta do rozgryzienia, że tylko udaje taką podłą. Cham, ale uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na okno.
Siedzieli tak jakiś czas. Mintao rozmawiał teraz z ojcem o tym, co usłyszeli. Ta zielonowłosa wywłoka trzymała na kolanach Junichiego, karmiąc go. Pacyfikowała małego jak tylko umiała, chyba doszła do wniosku, że w ten sposób zapunktuje u jej ojca, albo jeszcze lepiej, u wujka Sasuke, bo kiedy mały był zajęty, nie dręczył ich. Mei już teraz jej nie cierpiała, najchętniej wytargałaby tę pięknisię za kudły. Jeśli każdy psychotronik miał jakieś skrzywienie, to zielonowłosa najwyraźniej była nimfomanką.
Shimamura pracował nad raportami prawie cztery godziny. Mei wynudziła się przy nim porządnie, w pewnym momencie nawet jej się przysnęło. Gdyby była to prawdziwa misja, nigdy by sobie na to nie pozwoliła, ba, Mintao nigdy by jej na to nie pozwolił! Lecz teraz była jakby na urlopie, w Shimamurze nie było ani jednej wrogiej myśli na jej temat, na temat Konohy, więc mogła wyluzować. Poza tym blondyn nie był wyśnionym partnerem do rozmowy, Mei średnio go lubiła, podobnie jak Sharonę. Mei w ogóle nie przepadała za ludźmi.
Po pracy odprowadziła chłopaka do jego celi, zostawiając go w rękach ANBU i poszła do domu. Aktualnie była w nim sama, wszyscy byli na misjach, nawet mama, z racji, że nie musiała zajmować się Junichim, wzięła sobie jakąś prostą misję, by nie siedzieć w domu i nie tęsknić. Mei spodziewała się, że mama będzie smutna po tym, jak tata zabrał Junichiego, lecz trochę się pomyliła. Hinata owszem, tęskniła, ale nie dawała tego po sobie poznać, starała się nie pokazywać, że brakuje jej najmłodszego dziecka. A o tym, że mogłoby mu się coś stać, już nawet myśleć nie chciała, po prostu wyrzuciła to z głowy, całym sercem ufając tacie.
Mei uśmiechnęła się. Jej rodzice naprawdę się kochali.
W domu najpierw poszła pod prysznic, a potem uszykowała sobie skromną kolację. Kiedy już po sobie pozmywała i miała iść do salonu, by tam poczytać, wyłapała myśli Shana, idącego przez podwórko przed jej domem. Westchnęła i skierowała się do drzwi. Otworzyła je w momencie, gdy chłopak miał zamiar zadzwonić.
- Czego? – zapytała zrezygnowana. Shan spojrzał na nią.
- Meeeei. – Ziewnął, przesłaniając usta dłonią, po czym wyciągnął ręce. – Jestem taaaki zmęczony... - jęknął i zaczął się niebezpiecznie w jej stronę pochylać. Złapała go za gębę i odepchnęła od siebie.
- Z daleka od mojego biustu! – powiedziała stanowczo, wiedząc, że chciał się przytulić. Shan jęknął głośno.
- Tylko troszeczkę – poprosił, robiąc maślane oczka. – Żeby podładować baterie...
- Ładuj sobie na innych cyckach! – warknęła. Shan zaśmiał się. Od początku tylko się nabijał. Stanął prosto.
- Zobacz, co mam – powiedział, podnosząc rękę, w której trzymał słoik masła orzechowego. Parsknęła śmiechem.
- Właź.
Shan wkroczył do jej domu, po czym obrzucił ją zadowolonym spojrzeniem. Wyszczerzył zęby.
- Widzę twoje kolana – zaświergotał. Zerknęła w dół.
Ubrana była w krótkie, pomarańczowe spodenki od piżamy i wyciągnięty, czarny podkoszulek brata, w którym ten już nie chodził, w dodatku z przodu zaplamiony farbą olejną, bo kiedyś malował w nim płot.
- Dziwne, żebyś nie widział, kiedy jestem w krótkich spodenkach – odparła. – Nie pajacuj tylko chodź.
Przeszli do salonu. Mei zahaczyła jeszcze o kuchnię, skąd wzięła dwie łyżeczki od majonezu, jej ulubione, dużo dłuższe od normalnych. Później wraz z Shanem uwalili się na kanapie i włączyli telewizor. Uchiha odkręcił słoik z masłem orzechowym i zaczęli je wyjadać łyżkami, oglądając jakiś film sensacyjny, w którym dwóch ninja próbowało uwolnić porwaną przez mafię dziewczynę jednego z nich.
- Jak tam w pracy? – zagadnęła Mei gdzieś po dziecięciu minutach od rozpoczęcia filmu. Shan wzruszył ramionami.
- Straszna harówa – odparł. – Zmordowałem się jak cholera, a nic prawie nie robiłem. Twój ojciec ma cierpliwość. – Pokręcił głową, jakby tego nie rozumiał, a potem oblizał umazaną masłem łyżkę. – A co tam u mojego szwagra?
- A co ma być, świata poza Szaloną nie widzi – mruknęła, a Shan zachichotał. – A tak w ogóle... jak ona się czuje? – spytała ostrożnie. Shan odchrząknął, poważniejąc. Był to u niego stan niezwykły, tak rzadko miewał taką minę.
- Na razie jej stan jest stabilny, mama zapisała jej jakieś mocne leki – szepnął cicho. – Stwierdziła nawrót depresji. W ogóle, mama jest teraz strasznie zajęta, nią i szpitalem, prawie nie ma jej w domu. Kiedy byłem u Shar, siostra prawie się do mnie nie odzywała, nawet na mnie nie patrzyła.
- Kiedy zdam raport o zachowaniu Shimamury, za kilka dni, chłopak będzie mógł ją odwiedzić. Napiszę w nim, że nie stanowi zagrożenia dla wioski.
- Może to nawet lepiej, że jej od razu nie odwiedzi, Szalona zawsze się wkurzała, kiedy go widziała – powiedział Uchiha, trochę weselszym tonem. – Choć może tak bardzo chciałaby mu złamać nos, że zapomniałaby o depresji?! – zaśmiał się. – A co tam u naszych podróżników?
Mei pokręciła głową.
- Poznali dwie psychotroniczki – odparła, a Shan uniósł brwi. – Jedna jest chyba nimfomanką.
- Serio? – zainteresował się Uchiha. – A przyprowadzą ją tutaj?
- No chyba tak... Shan! Ty oblechu, nie rób takiej zbereźnej miny!
- Oj, oj... tylko się wygłupiam – powiedział Uchiha, po czym złapał ja w pasie i przyciągnął do siebie. Zaczęła się wyrywać, ale nie miała siły się uwolnić i już wkrótce szarpała się z całych sił, zanosząc śmiechem, bo Uchiha zaczął ją łaskotać.
- Nie...! Prze... Przestań, dupku! Aua, Shan, puść mnie! Shan!
Uchiha chichotał, z przyjemnością doprowadzając ją do złości. Szarpali się i spychali z kanapy, zanosząc się śmiechem, przez dłuższy czas. W końcu oboje opadli zmęczeni, dysząc po wygłupach.
- Jesteś głupi – powiedziała Mei między jednym a drugi, głębokim oddechem.
- Dzięki – odparł Uchiha, nadal uśmiechnięty.
- To nie był komplement!
Shan przyglądał jej się chwilę, nie myśląc o niczym konkretnym.
- Wiesz, fanie by było mieć młodszą siostrę – rzucił, patrząc na jej oczy. Zmarszczyła brwi.
- Przecież masz siostrę.
- Ale starszą, cały czas się z nią kłócę. A z młodszą bym się wygłupiał, mówiłaby do mnie „kochany starszy bracie", a ja broniłbym jej cnoty przed draniami mojego pokroju – odparł z przekonaniem, a ona parsknęła śmiechem. Postukała go w czoło.
- Mój ojciec mówił ci, byś myślał zanim coś powiesz – powiedziała z uśmiechem. Shan zaczął gramolić się do góry, aż w końcu usiadł prosto i spojrzał na telewizor.
- Ty, patrz, zabili jednego z nich! – zawołał. Usiadła obok niego, odgarniając włosy do tyłu, po czym obojętnie spojrzała na ekran telewizora. Losy filmowych bohaterów mało ją obchodziły. – Pójdziemy jutro popływać? – zapytał Shan. – Dawno nie pływaliśmy.
- Możemy iść pływać – zgodziła się. – Ale dopiero po pracy, co nie?
- Taaa – westchnął, rozwalając się na kanapie. Nogi położył na stoliku przed nimi, znów wziął do ręki słoik z masłem orzechowym i zaczął grzebać w nim łyżką. Mimo iż to ona była jego najlepszą przyjaciółką, Shan nudził się bez Mintao i bez jej ojca, którym dokuczał i dogryzał. Nawet za swoim ojcem tęsknił, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Uśmiechnęła się do siebie i usiadła obok niego, kładąc mu głowę na ramieniu.
- U ciebie też teraz nikogo nie ma, dlatego przyszedłeś? – zapytała. Pomyślał, że tak właśnie jest, ale i tak odpowiedział głośno.
- Taaa... Nudno jak w bibliotece – wymamrotał z łyżką miedzy zębami.
- Skąd wiesz, jak jest w bibliotece, skoro nigdy w żadnej nie byłeś? – zapytała niewinnym tonem. Shan spojrzał na nią z góry.
- Słuszna uwaga – pochwalił ją, zamiast się zezłościć. Zachichotała, po czym sięgnęła po swoją łyżkę, by przyłączyć się do oczyszczania słoika z jego zawartości.
*
Lala stała nad jakimś garnkiem, mieszając jego zawartość drewnianą łyżką. Zapach, jaki unosił się w całym mieszkanku profesora i Oksu był wspaniały i chyba wszyscy czekali, aż dziewczyna skończy, a już w szczególności Junichi. Mintao czytał jakiś zwój, który dał mu profesor, z zafascynowaniem śledząc to, co zostało tam napisane. Sasuke siedział na parapecie, patrząc na ciemny krajobraz za oknem. Widok mu się podobał, bo miał łagodną minę, a nie grymas, jaki zwykle gościł na jego twarzy. Junichi bawił się kwiatem w doniczce, który dostał od mieszkańców latarni, raz po raz zerkając na gotującą Lalę. Oksu siedziała w kącie, nic nie mówiąc.
- Chłopiec jest niezwykły - odezwał się nagle pan Masato, głową wskazując Junichiego. Obejrzałem się na syna, a potem znów spojrzałem na mężczyznę.
- Zgadza się – mruknąłem.
- Niezwykłe to są pańskie badania! – powiedział z zachwytem mój starszy syn. – Zdumiewające, jak wiele mogę się z nich dowiedzieć o mojej własnej mocy! Pańska teoria jest fascynująca, panie profesorze, gdyby było czas zrobić kopię... Może przyślemy tu kogoś, by to spisał, jestem pewien, że sensei Sakura chciałaby na to spojrzeć...
Nie słuchałem go nawet. Zauważyłem natomiast, że Oksu najwyraźniej nie czuje się komfortowo w naszym towarzystwie. Nagle dziewczyna wstała i bez słowa skierowała się w stronę jednych z trojga drzwi w przeciwległej do wejścia ścianie i zniknęła za nimi. Pan Masato westchnął, chyba podobnie jak ja, niezainteresowany monologiem Mintao.
- Muszą jej panowie wybaczyć – szepnął. – Ona... ona wiele przeszła... - wymamrotał bardzo cicho.
Sasuke spojrzał na mnie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Westchnąłem, wiedząc, że to mi przypadło najgorsze zadanie. Wstałem ciężko z krzesła i bez słowa skierowałem się do pokoju dziewczyny.
Stojąc przed drzwiami jej sypialni miałem zupełną pustkę w głowie, nie miałem pojęcia, co powinienem jej powiedzieć. Wziąłem głęboki, uspokajający wdech, podniosłem rękę i zapukałem.
- Oksu, tu Naruto – powiedziałem. – Mogę?
Chwilę panowała cisza, a potem szczęknął zamek u drzwi i te uchyliły się lekko. Jasnobrązowe oczy spojrzały na mnie z lekkim przestrachem.
- Tak? – zapytała dziewczyna delikatnym, cichym głosem. Według mnie była czymś w rodzaju ucieleśnienia gracji, delikatności i kobiecości. Jej długie, falowane, brązowe włosy zdawały się być delikatne niczym jedwab, podobnie jej jasna skóra. Jeśli Lala była ślicznotką w ten wyuzdany sposób, to Oksu była jej przeciwieństwem, stanowiła obraz klasycznego piękna. Nie, nie była idealna – jej nos upstrzony był kilkoma malutkimi piegami, a jej wargi nie były idealnie symetryczne, lecz były to skazy nieważne, niemalże niezauważalne. Widząc ją nienawidziłem Takako jeszcze bardziej, bo chciał zburzyć to piękno w dziewczynie, chciał je z niej zedrzeć, chciał pozbawić ją tej niewinności, która ją cechowała. Nienawiść paliła mnie od środka żądzą zemsty za jej krzywdę.
- Mogę wejść? – zapytałem łagodnie. – Nie zajmę ci wiele czasu.
Zerknęła za mnie, na swojego mistrza, siedzącego przy stole, a potem delikatnie skinęła głową i szerzej uchyliła drzwi. Miała takie ładne, wąskie dłonie o zadbanych paznokciach i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te bandaże...
Wszedł do jej pokoju, wyglądającego jak pokój przeciętnej szesnastolatki. Niedaleko drzwi stało jej łóżko, otoczone białą moskitierą. Naprzeciw niego znajdowało się duże okno z szerokim parapetem. Było uchylone, nocny wiatr szarpał białymi firankami. Na szafkach leżały muszelki z plaży, na podłodze miękki dywan, ściany miały kremowy kolor. Widząc to oczami wyobraźni ujrzałem dawną Oksu, tę sprzed gwałtu, ubraną w białą sukienkę i roześmianą, zbierającą muszle i kamienie na plaży niedaleko latarni. A potem spojrzałem na obecną Oksu, od góry do dołu spowitą w czerń, ponurą, zlęknioną...
- Czego pan chce? – spytała dziewczyna ostrożnie, obandażowaną dłonią wskazując mi krzesło, stojące niedaleko okna. Usiadłem na nim, a ona przycupnęła na łóżku, blisko drzwi wyjściowych.
- Porozmawiać z tobą, jeśli pozwolisz – powiedziałem. Nie miałem pojęcia, jak się z nią obchodzić. Oksu przyglądała mi się, pełna cierpliwości. – Widzisz, naprawdę chciałbym zabrać cię do Konohy. Tu, ze swoim opiekunem, nie będziesz bezpieczna.
Opuściła spojrzenie na podłogę. Schowała dłonie w rękawach czarnej bluzki.
- Dlaczego tak panu zależy na dzieciach, których nawet pan nie zna? – zapytała.
- Ponieważ dotyczy to również moich własnych dzieci – wyjaśniłem. – I także dlatego, że nie mogę pozwolić, by w świecie, na który mam wpływ, ktokolwiek był krzywdzony z powodu swojej odmienności.
Podniosła oczy i spojrzała na mnie zdumiona, a następnie potrząsnęła głową.
- Powstrzymanie czegoś takiego nie jest możliwe – szepnęła. – Zawsze będą krzywdzący i zawsze będą krzywdzeni. Wie pan o tym.
- Ale nie moi bliscy, nie ich przyjaciele, nie przyjaciele ich przyjaciół – odparłem pewnie. Chwilę patrzyła na mnie, jakby analizowała moją wypowiedź.
- Ten łańcuch nie jest nieskończony, w pewnym momencie okaże się, że „przyjaciel przyjaciela" nie zna nikogo z pana bliskich i może go skrzywdzić... Jak mam panu uwierzyć? Tu... jestem z mistrzem Masato, kimś, zawsze był dla mnie dobry, jak ojciec.
- Ale mistrz Masato jest tylko starym uczonym, a ja obawiam się, że nawet nasi ochroniarze mogą nie być w stanie skutecznie cię obronić. Ja natomiast nie mogę tu zostać. Dlatego właśnie chciałbym, byś nam towarzyszyła. Gdy będziesz przy mnie będę pewien, że nic ci się nie stanie.
Uśmiechnęła się blado.
- A jeśli pan zawiedzie? – zapytała, a ja pokręciłem głową.
- Nie zawiodę, Oksu – powiedziałem pewnie. – Możesz mi zaufać, prędzej oddam własne życie niż pozwolę cię skrzywdzić.