niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 4

„Jestem podmuchem wichrów tysiąca.

Jestem iskrzeniem śniegu od słońca.

Jestem złocącym się łanem pszennym.

Jestem łagodnym deszczem jesiennym.

Jestem radosnym skrzydeł trzepotem,

Gdy ciche płatki porannym lotem

Głoszą, że czas już otworzyć oczy.

Nocą z gwiazdami po niebie kroczę."


*

Siedzieliśmy przy stole, wszyscy niemal nieruchomo. Mei i Mintao dlatego, że toczyli miedzy sobą zażartą dyskusję w głębi swoich umysłów. Nigdy nie byliśmy w stanie pojąć, dlaczego między bliźniakami istnieje tak silna i szczególna więź, że mogą wnikać sobie wzajemnie do umysłów, czuć swoją obecność na odległość i dzielić się siłą. Ja siedziałem nieruchomo dlatego, że się nie wyspałem i byłem zbyt zmęczony, by się poruszać.

Hinata szykowała śniadanie. Chcieliśmy jej pomóc, ale nam zabroniła, twierdząc, że ciąża to nie kalectwo. Cóż mogliśmy poradzić? Westchnąłem i spojrzałem na moje dzieci, toczące niemą wojnę.

- Może wtajemniczycie mnie w swoje knowania? – zagaiłem. Mintao spojrzał na mnie.

- Żadne knowania, tato. Mei usiłuje przebić się przez moją obronę, by dowiedzieć się, gdzie tkwi słaby punkt w technice, którą opracowuję.

- A czemu to taka tajemnica, że nawet siostrze nie możesz powiedzieć? – zdziwiłem się.

- Nie mogę jej powiedzieć, bo ona wypapla wszystko Kaju.

- Ach, no tak...

Pokręciłem głową, przyglądając się marszczącej czoło, wpatrującej się w brata Mei. Czemu akurat musiała zakochać się w Kaju? Oczywiście, wiedziałem, że to tylko młodzieńcze zauroczenie, a nawet coś mniej niż zauroczenie, a oficjalnie to w ogóle nic nie wiedziałem o jej miłości, no ale żeby Kaju? To w Wiosce Liścia nie ma już ładnych chłopców, że trzeba szukać gdzieś po pustyniach?

Hinata odwróciła się od kuchenki, na której smażyła nam jajecznicę.

- A co to za technika? – zawróciła się do Mintao. Mój syn wyprostował się dumnie.

- Oczywiście, na podstawie medycznych jutsu. Pracuję nad nią zaledwie od czterech miesięcy, więc na razie to tylko teoria, a w praktyce jest do bani, bo mam problemy z chakrą...

- Chakrą? – zdziwiłem się. Mintao był mistrzem w jej kontrolowaniu, jak Sakura!

- No, chodzi o ilość chakry, jaką trzeba wygenerować. Moje obliczenia się nie zgadzają, a żeby to jutsu zadziałało, muszę wszystko dokładnie wyliczyć...

- No, a na czym polega ta technika? – zaciekawiła się Hinata, nakładając nam śniadanie na talerze.

- To technika na podstawie jutsu sensei Sakury, tego dotyczącego leczenia chorób oczu czy uszu...

- I...?

- Pomyślałem, że można by odwrócić działanie tego jutsu... bo są przecież techniki medyczne, które bardziej szkodzą niż leczą, prawda? No więc, jeżeli takie jutsu, które leczy wzrok, po odwróceniu mogłoby go niszczyć, odebrać przeciwnikowi... powiedzmy, na kilka minut... to mogłoby to być bardzo przydatne w walce. Wystarczyłoby dotknąć skóry przeciwnika, zapuścić w jego ciało impuls chakry, który by spowodował chwilową, natychmiastową utratę wzroku.

Mintao powiódł po nas wzrokiem, a ja zasłuchany zamarłem, z widelcem wzniesionym w połowie drogi od talerza do moich ust.

- Co więcej... - kontynuował mój syn. – Odkryłem, że w ten sam sposób można wpłynąć na wszystko, na słuch, smak, węch, dotyk... na każdy ze zmysłów. W końcowym efekcie przeciwnik, po dotknięciu, padłby na ziemię kompletnie sparaliżowany i niezdolny do żadnych reakcji! Teoretycznie.

- Aha... - powiedziałem wolno, wreszcie trafiając widelcem do ust. Przełknąłem jajecznicę. – A gdzie problem?

- No więc, skumulowanie chakry jest trudne, bo trzeba to zrobić w jednej ręce, konkretnie w czubkach palców, no i... jej ilość musiałaby być w każdym palcu zupełnie różna, bo taka ilość chakry, jaka pozbawiłaby przeciwnika wzroku na pięć minut, mogłaby go uczynić głuchym na resztę życia. Potrzeba więc pięciu różnych ilości chakry skumulowanych w pięciu palcach, o różnym napięciu i różnych częstotliwościach...

Zamyślił się, marszcząc lekko czoło, zupełnie jak Mei, która wciąż próbowała przebić się do jego umysłu.

- Dobrze, pomijając, że ta technika to czysta teoria i na razie nie zapowiada się na praktykę... to gdzie tkwi słaby punkt? – spytałem. Nagle Mei krzyknęła z radością.

- Mam, już wiem! – zawołała – Dzięki, tato, gdyby o tym nie pomyślał w tej chwili, nigdy bym się nie dowiedziała!

- Taaa... - mruknął Mintao. – No dobrze, skoro Mei wie... chodzi o to, że według moich obliczeń, nawet gdyby udało mi się w każdym palcu utrzymać odpowiednią ilość skumulowanej chakry... to żeby wszystko zadziałało, musiałbym dotykać przeciwnika równo przez minutę i siedemnaście sekund. A w walce to niewyobrażalnie długo.

- No tak – zgodziłem się z synem, spoglądając na Hinatę. Patrzyła na Mintao z dumą w oczach, jednocześnie jedząc jajecznicę.

Resztę śniadania spędziliśmy w milczeniu, bo każde z nas chciało skończyć jak najszybciej. Ja, bo czekał na mnie oddział ANBU, Hinata, bo miała iść do swojej rodziny, Mei, bo miała pomysł na nową psotę, a Mintao, bo spieszył się do biblioteki.

Rozstaliśmy się najedzeni i zdeterminowani, życząc sobie miłego dnia. Na progu domu minąłem się z Hanabi, idącą po siostrę.

Kilkanaście minut później byłem już w swoim gabinecie, czekając na oddział ANBU i na Shikamaru z tym przeklętym raportem. Cały czas męczyło mnie też wspomnienie tego trzeciego członka drużyny Wioski Słońca. Byłem pewien, że gdzieś już widziałem tę twarz.

W końcu przyszedł Shikamaru, niosąc raport.

- Nareszcie! – zawołałem na jego widok. – Myślałem już, że się nie doczekam! Dawaj go – wskazałem na raport. – No i mam pracę dla ciebie i Bana.

- Jaką? – zapytał, rzucając mi papiery na biurko.

- Zejdziecie na dół i poszukacie mi w archiwach wszystkich raportów, w ogóle wszystkiego, co się da, o sprawach z ostatnich dwóch lat, sprawach takich jak ta – poklepałem czule teczkę, którą rzucił mi na blat.

- Zwariowałeś na starość?! – zapytał niezadowolony Shikamaru. – Po co ci to?

- Rób co mówię i nie marudź! – ofuknąłem go. Prychnął i wyszedł, mamrocząc coś pod nosem.

Nim zdążyłem się dobrze czymś zająć, przed biurkiem zmaterializowało mi się trzy czwarte oddziału ANBU. Zmarszczyłem nos.

- A gdzie Sharona? – zapytałem.

- Zapomniał pan? – zapytał Makoto ze śmiechem. – Dziś Dzień Sharingan.

- Ach, no tak... - Zerknąłem na kalendarz na ścianie. Dzisiejszy dzień zaznaczony miałem na czerwono.

- To czemu mi nie przypomniała wczoraj?

- Chyba sama zapomniała – wyjaśnił Kaoru. Pokręciłem głową.

- Dobrze, więc ruszycie we trzech. Standardowy zwiad, ale w raporcie chcę mieć wszystko, od liczby świerszczy w ich trawie, poprzez liczbę shinobi, do liczby włosów na głowie Hiroetsu. Jak się podrapie po tyłku, to też chcę o tym wiedzieć, zrozumiano?!

- Tak jest! – zawołali i znikli w kłębach białego dymu.

Rozejrzałem się po papierach, które rano Ban jak zwykle zostawił mi na biurku. Były to zlecenia nowych, najpilniejszych do wykonania misji. Przejrzałem je, a potem stworzyłem kilka klonów i wysłałem je z papierami na Wioskę, w celu przekazania ich odpowiednim jouninom i ich drużynom. Zadowolony z pozbycia się jednego z obowiązków wyciągnąłem się w fotelu, czekając na to, aż Shikamaru i Ban przyniosą mi papiery, o które prosiłem.

- Gdzie jest twoja córka?!

Omal nie spadłem z fotela. Rozejrzałem się dokoła i zobaczyłem zaglądającego przez otwarte okno Nejiego. Zmarszczyłem czoło.

- Powinienem to wiedzieć? – zapytałem.

- Oczywiście! To przecież twoja córka!

- Eee... A szukasz jej?

- Tak, geniuszu! – zakpił Neji. – Mieliśmy dziś trenować!

- I zwiała ci? He, he. No cóż, sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli poszukasz Mintao, on jest w bibliotece i na pewno powie ci, gdzie jest jego siostra.

- Niech będzie – rzekł Neji i zlazł mi z dachu, by udać się do biblioteki.

Ponieważ Neji przerwał mi chwilę relaksu, postanowiłem wyjść na chwilę z pracy i udać się do Akademii, by podejrzeć najmłodszych, ale też wykręcić się od nawału pracy. Łaziłem po szkole, zaglądając do klas, witany przez rozkrzyczane dzieciaki. Zatrzymałem się na krótką pogawędkę z Iruką. Mój były nauczyciel bardzo się postarzał, ale nadal tryskał energią. Potem musiałem wrócić do pracy, na szczęście w sam raz, by zastać w swoim gabinecie Shikamaru i Bana, układających mi na biurku stosy teczek.

- Oto raporty o które pan prosił, wszystkie – powiedział Ban.

- Sporo – mruknąłem. – Niepokojąco sporo. Dziękuję wam. Shikamaru... mam prośbę.

- Tak? – zapytała moja prawa ręka.

- Znajdź mi proszę Lee i przyprowadź go.

- Dobra.

Shikamaru i Ban wyszli, a ja zabrałem się za pisanie listu do Kazekage.

*

Gaara,

Wiem, co myślisz na temat Hiroetsu i pewnie uznasz mnie za kretyna, ale od dłuższego czasu mój oddział ANBU z Sharoną Uchiha na czele obserwuje dla mnie Wioskę Słońca. Kiedy zebrałem do kupy wszystkie raporty o tych tajemniczych porwaniach z ostatnich dwóch lat, wyszło ich około pięćdziesięciu. Ta liczba trochę mnie niepokoi. Pięćdziesiąt zawiadomień o porwaniach, które kończą się powrotem porwanego do domu, który następnie pakuje manatki i z całym dobytkiem przenosi się do Wioski Słońca. Wiem, że ci ludzie zdają się robić to z własnej woli, ale to jest niemożliwe! Pomyśl też, o ilu takich porwaniach mogliśmy nie wiedzieć! Oczywiście, nie mam dowodu, że to Hiroetsu za tym stoi, bo nie udało nam się wykryć związku miedzy nim, a porwanymi, ale też nie znaleźliśmy nikogo odpowiedzialnego za to wszystko. Pamiętasz oczywiście, jak opowiadałem Ci o Chiyo? Ja jej uwierzyłem, wtedy w lesie. Po prostu wiem, że nie mogła bredzić, może gdyby miała czas, powiedziałaby więcej. Dla mnie jasne jest, że nie kłamała i nie majaczyła. Usłyszałem wyraźne „Hiroetsu, to on" i mam zamiar dorwać go, gdy tylko dowiodę mu winę. Drań zapłaci za to, co zrobił.

Dlatego właśnie chciałbym poprosić Cię o drobne wsparcie. Nie chcę, byś mieszał się w to zbytnio, ale przynajmniej pilnuj swojej granicy w miejscu, w którym styka się z terytorium należącym do Wioski Słońca. Obawiam się, że i z Twoich terenów mogą zacząć znikać ludzie, a później ci ludzie będą przenosić się do Wioski Słońca. W tych okolicach przebywa mój oddział ANBU, więc niech Twoi ludzie nie dziwią się, gdy się na nich natkną. Będę informował Cię o wszystkim, czego się dowiem.

Sprawa dotycząca Saia nadal jest aktualna i proszę, byś nadal podtrzymywał historię, o której rozmawialiśmy. Z góry bardzo Ci dziękuję.

I jeszcze jedna niepokojąca sprawa. Hiroetsu przysłał mi listę swoich ludzi, którzy wezmą udział w egzaminie. Dwadzieścia dwie drużyny. Sporo, jak na Wioskę, która dopiero powstała.

Życzę Ci miłego dnia,

Naruto.

*

Zwinąłem list w rulonik i zapieczętowałem lakiem, a potem nałożyłem na niego jutsu, które znał tylko Gaara i tylko on mógł je zdjąć, nie powodując natychmiastowego spalenia się listu. Potem zająłem się raportami.

Pół godziny później Rock Lee zapukał do moich drzwi.

- Wzywałeś? – zapytał, gdy pozwoliłem mu wejść.

- Tak, mam dla ciebie małą misję – Wzniosłem w górę liścik. – Zaniesiesz to Gaarze?

- Nie ma sprawy, Naruto.

Lee wziął ode mnie liścik i schował go za pazuchę.

- Tylko uważaj, to coś naprawdę ważnego – upomniałem go.

- Bez obaw! Do zobaczenia!

I wybiegł. Wyjrzałem przez okno na Wioskę, po czym zabrałem się do pracy.


4 komentarze:

  1. uuu... ale się dzieję ;p " Dzień Sharingan " Fajna nazwa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    o tak pięknie, trochę podejrzane to jest naprawdę, i tak wykręcanie się od roboty to w stylu Naruto...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    pięknie, naprawdę to jest podejrzane, i tak wykręcanie się od roboty to w stylu Naruto...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    rozdział wspaniały, csłkiem podejrzane to jest, wykręcanie się od roboty to cały Naruto...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń