środa, 7 sierpnia 2013

NG rozdział 31

„Nic dwa razy się nie zdarza

I nie zdarzy. Z tej przyczyny

Zrodziliśmy się bez wprawy

I pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli

Najtępszymi w szkole świata,

Nie będziemy repetować

Żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,

Nie ma dwóch podobnych nocy,

Dwóch tych samych pocałunków,

Dwóch jednakich spojrzeń w oczy."

W. Szymborska

*

Mei Uzumaki siedziała na wysokim stołku w Ichiraku Ramen, przyglądając się, jak Shan wciąga czwartą dokładkę. Ona zmieściła w siebie tylko dwie porcje; co do Shana, obawiała się, że jeszcze trochę tu posiedzą. Właścicielka jadłodajni co rusz pytała chłopaka, czy czegoś jeszcze sobie przypadkiem nie życzy. Wszyscy doskonale wiedzieli, ile Uchiha potrafi zjeść, zwłaszcza ramen. W tym względzie chyba tylko ojciec Mei był lepszy i jadł więcej.

- A więc... - wymamrotał Shan po wciągnięciu w siebie kolejnej porcji makaronu – mówisz, że czworo? Dwie laski, jedna super dupa i dwóch kolesi, jeden dzieciak i jeden jakiś mroczny typek spod ciemnej gwiazdy?

- Koleś wkurza Mintao jak nie wiem co... - Mei zachichotała, opierając się o blat i przyglądając przyjacielowi. – Działa mu na nerwy, bo nazywa go „lalusiem".

- Cóż, oboje musimy przyznać, że twój brat nie jest do końca męski...

Mei parsknęła śmiechem, a potem zmarszczyła czoło.

- Stwierdził, że przestanie się do ciebie odzywać – powiedziała, a Shan wywrócił oczami.

- I do tego strzela fochy. Widzisz, mam rację.

Mei przymknęła oczy, parskając śmiechem, a potem położyła się na blacie.

- Jesteś zmęczona? – spytał Shan z troską. Potrząsnęła głową.

- Ostatnio znów mieliśmy napad bólu głowy – powiedziała. – W dodatku miałam dużo pracy z Shimamurą. On teraz biega między gabinetem Hokege, biblioteką a szpitalem.

- Był też u nas w domu – powiedział Shan, odstawiając pustą miskę i klepiąc się po pełnym brzuchu. – Mama go lubi, choć patrzy na niego trochę podejrzliwie, bo na nim też Szalona się niejeden raz przejechała. W każdym razie chłopina się stara i Szalonej jakby się nieco poprawiło. Więcej je i w ogóle, nie płacze już tyle... - Shan nagle westchnął, a potem spojrzał na nią smutno. – Moja rodzinka nie może być normalna, co nie?

- A moja jest? – odparła pytaniem Mei. Shan wzruszył ramionami.

- Nie wierzę, że to powiem, ale chciałbym, by ojciec już wrócił. On ma na Szaloną duży wpływ. Jego obecność i obecność tego Shimamury i może by wróciła do domu...

- Martwisz się o nią – zauważyła Mei. Shan po raz kolejny wzruszył ramionami.

- Jest moją siostrą, to chyba normalne, nie? Może nie jestem jakoś szczególnie rodzinny, ale w końcu to moja starsza siostra.

- Ja też nie lubię mojego durnego brata, ale źle mu nie życzę – odparła, śmiejąc się i dostając jednocześnie mentalny opieprz od Mintao za nazywanie go „durnym".

Shan w końcu wstał, przeciągnął się, po czym skinął na nią głową. Mei podniosła się ze stołka i ruszyła za przyjacielem, wpychając ręce do kieszeni spodni. Mama zawsze jej mówiła, by tego nie robiła, bo to chłopięce. Teraz Mei zawsze pamiętała, by ręce trzymać właśnie tak – w kieszeniach swoich ulubionych, szerokich spodni w kolorze wojskowej zieleni. Nie była jakąś lalunią, gdzieś miała, że nie powinna trzymać rąk w kieszeniach.

Ruszyli główną ulicą wioski. Było całkiem przyjemne przedpołudnie – Shan doprowadził sensei Shikamaru do nerwicy i ten wyrzucił go z gabinetu Hokage, każąc nie wracać aż do jutra, natomiast ona nie miała nic do roboty, gdyż Shimamura oficjalnie już nie potrzebował nadzoru, a nieoficjalnie pilnował go oddział ANBU. Tak więc ona i Shan mieli wolne. Był to też po części stan niezwykły, gdyż nagle okazało się, że naprawdę nie mają co ze sobą zrobić. Twarz sensei Kakashiego już dawno temu została przez nich ujrzana, więc polowanie się skończyło. Płot sensei Konohamaru od dawien dawna pomalowany był w pomarańczowo-brązowo-śliwkową kratę, Shan nie miał weny na nowe graffiti, a nad jeziorem byli po śniadaniu. Krótko mówiąc, nudzili się.

- Poszlibyśmy do mnie, ale mama robi generalne porządki – odezwała się Mei po kilku minutach leniwego spaceru. Oboje kierowali się w stronę skały z twarzami Hokage, bo co innego mieli zrobić? – Ona i dwa klony pucują dom od góry do dołu, nawet pokój Mintao, gdzie zazwyczaj nikt nie ma wstępu.

- Jakieś nieprzyzwoite rzeczy tam trzyma? – zainteresował się Shan, oglądając się za mijającą ich jouninką z całkiem sporym biustem.

- Ta, nic z tych rzeczy. Broń Hokage, ktoś by mu przełożył notatki zaznaczone niebieskim spinaczem z lewej strony trzeciej półki w czwartej szafie na stronę prawą dolnej półki przy oknie, gdzie powinny leżeć te z czerwonymi spinaczami. Tragedia!

- Ja bym płakał ze trzy dni. – Shan ze znawstwem pokiwał głową, a Mei zachichotała. Dotarli do schodów, biegnących na górę i zaczęli się wspinać.

- Słyszałem, że Maya rozpoczęła jakiś trening – zauważył Shan, a Mei skinęła głową.

- Tak, ponoć chce sprawdzić, co z tym jej kekkei genkai, czy możliwe jest aktywowanie go. Kakashi-sensei jej pomaga. Mintao twierdzi, że z całą pewnością jej się uda.

- Może i my weźmiemy się do roboty, co? – zapytał Uchiha. – Chciałbym coś przetestować.

Shan rzucił jej znaczące spojrzenie, choć nie musiał, bo przecież z jego myśli wiedziała, o co mu chodzi. Uśmiechnęła się.

- Jasne – odparła. Shan wolał nie mówić głośno o swoich planach i technikach. Tylko ona, no i niestety jej brat, mieli dostęp do tajemnic Shana.

- A więc mała randka, a potem idziemy na pole treningowe, żeby w końcu rozruszać leniwe dupska! – zawołał Shan, a Mei wzniosła oczy do nieba.

- Jeśli miałabym wybór między randką z tobą, a niestrawnością, to wybrałabym niestrawność... - rzekła beznadziejnie.

- Dzięki – odparł Shan, śmiejąc się.

*

Z nieba lał się żar, co było dość niezwykłe jak na fakt, że do tej pory wszędzie towarzyszyły nam burzowe chmury. Faraon twierdził, że to wina Junichiego, który absorbował całą energię, jaką starszy chłopiec emitował w atmosferę. Na prośbę, by tego nie robił, Junichi nie reagował. Śpiewał za to jakąś piosenkę o słoneczku na niebie i słoneczku w pudełku.

Gorąco doskwierało wszystkim prócz, oczywiście, Sasuke, i ku naszemu zdumieniu, małej Oksu. Dziewczyna, mimo że ubrana na czarno, zdawała się nie zauważać upału.

Dzięki gorącu Lala zyskała powód, by móc zdjąć z siebie jeszcze więcej ubrań i eksponować nogi oraz dekolt, żeby nie powiedzieć, że niemalże tyłek i cycki. Było na co popatrzeć, więc w sumie byłem wdzięczny, że dostarczała nam wrażeń estetycznych i odciągała uwagę od upału.

Ostatni członek naszej zmierzającej do Konohy ekipy szedł z tyłu, nic się odzywał i raczej nie rzucał w oczy. Uwagę na niego zwracał jedynie Junichi, co jakiś czas machając młodemu mężczyźnie lub wołając do niego. Nihat tylko czasem reagował na takie zaczepki, a głownie to je ignorował.

Droga mijała nam względnie spokojnie. Nudę zabijaliśmy opowieściami – chciałem, by dzieciaki się zapoznały. Najwięcej mówił oczywiście Faraon, snując niezliczone historie z cyklu „jak to ja, Piętka i Gruszka próbowaliśmy podbić świat". Mintao zanudzał nas opowieściami o tym, co wyczytał z pism nauczyciela Oksu. Dziewczyna czasem uzupełniała jego wywody, ale głównie to milczała. Lala podzieliła się kilkoma przykrymi historiami z dzieciństwa, a potem opowieściami, jak się zemściła na mieszkańcach wsi za wyrządzone jej krzywdy. Jak się okazało, była bardzo mściwą osobą, głęboko w sobie chowając urazę. Natomiast Nihat uparcie odmawiał podzielenia się czymś, co dotyczyło jego przeszłości.

- Nie była ani milsza ani ciekawsza od przeszłości Lali – rzekł nam któregoś dnia. – Nie ma co wspominać, skupmy się na teraźniejszości

Nihat, na moje oko, nie był wcale taki zły, dla Junichiego był nawet miły, ale ewidentnie działał na nerwy mojemu Mintao. Syn upierał się, że nie można mu ufać, a że jego przeczucia przeważnie się sprawdzały, mieliśmy na Nihata oko.

- Nie ufam nikomu, kogo nie potrafię przeczytać – rzekł Mintao ściszonym głosem do mnie i Sasuke pewnego wieczora, gdy wszyscy już spali. Nihat leżał dość daleko od naszego ogniska, przykryty swoją dziwną, na wpół przezroczystą, ciemną tarczą. – Już na pierwszy rzut oka widać, że jest osobą podejrzaną.

Pokiwałem głową, splatając ręce na piersi.

- Tak, wiem, bije od niego coś, co ja nazywam sobie sasukowatością...

- A co ty sugerujesz, przepraszam bardzo? – wtrącił się Uchiha, a ja zachichotałem.

- Nic, nic, Sasuke... - powiedziałem, a potem ziewnąłem. – Po prostu Nihat ma w sobie coś takiego, że... hmm... wygląda jak ktoś wyjęty z horroru, zupełnie jak ty.

- Uzumaki – warknął Sasuke ostrzegawczo, a ja znów zachichotałem.

- Tato, czy ciebie to bawi? – zapytał Mintao, a ja westchnąłem i pokręciłem głową.

- Nie. Po prostu te dzieciaki... - Powiodłem wzrokiem po śpiących dzieciach, od skulonej Oksu, poprzez rozłożonego na kocu Faraona, oddalonego od nas Nihata, aż do Junichiego, śpiącego w ramionach Lali z twarzyczką przytuloną do jej ciepłych piersi. Pomyślałem, że być może właśnie dlatego Junichi ją polubił; Hinata też go tak tuliła do siebie. – Te dzieciaki są takie do mnie podobne. Świat ich nie oszczędzał, musiały szybciej dorosnąć, zadbać o siebie. Nihat może i jest dziwny, ale... Wątpię, by miał złe intencje. Znaleźliśmy go przez przypadek. I to, jak się bronił, byleby tylko nie dać sobą manipulować. On po prostu zdaje sobie sprawę z ogromu swojej mocy i tego, co mogłoby się stać, gdyby niewłaściwa osoba zmusiła go do posłuszeństwa. Dajmy mu szansę, okej?

- Ale... - zająknął się Mintao – ja... nie mogę go przeczytać! Jak Asuki! Jak tego świra, Takako!

Potarłem się po podbródku.

- Wydaje mi się, że to jego talent. Tarcza. Tarcza przed każdą mocą, z wyjątkiem Junichiego. Myślę, że on potrafi się obronić przed każdym innym psychotronikiem, co nie oznacza, że nie ma na niego haka. Gdyby tylko zechciał powiedzieć cokolwiek więcej o swojej mocy...

- Ja mu nie ufam! – warknął Mintao. – Nie podoba mi się ten koleś.

- Oczywiście. Ja też nie mam zamiaru mu tak po prostu zaufać, jest zbyt... zamknięty w sobie. Za dużo wie, ze zbyt wielu rzeczy zdaje sobie sprawę. Ale jest potężnym psychotronikiem i nie oddam go w ręce Cho-No-Ryoku-Sha.

Sasuke i Mintao przytaknęli. Niedługo potem poszliśmy spać.

Następnego dnia wszyscy wstaliśmy skoro świt. Dzień znów był słoneczny i nawet zauważyłem, że Faraon spoglądał w niebo ze zdumieniem i radością, jakby uwolnił się od jakiejś klątwy. Za to Junichi tryskał energią i zanim wyruszyliśmy, zdążył się nabiegać, nazaczepiać innych i nawet odmówił śniadania, co oznaczało, że wchłonął dużo energii. Podejrzewałem, że w otoczeniu tak wielu psychotroników mały cały czas ją od nich podkradał.

Szło nam się tego dnia całkiem przyjemnie. Jak zwykle niosłem synka na barana, bo gdy już się wybiegał, nie chciało mu się iść. Mały siedział na moich ramionach, wymachiwał rączkami i cały czas wszystkich zaczepiał.

Wkrótce po wyruszeniu znaleźliśmy się w bardzo przyjemnej okolicy. Otaczały nas hektary pól, na których posadzono słoneczniki. Okolica była przepiękna, wąska, polna droga, wokół kwitnące, żółte kwiaty, ciągnące się aż po horyzont, który dostrzegaliśmy dzięki falowanemu ukształtowaniu powierzchni. Niebo było błękitne, słychać było brzęczenie licznych pszczół i śpiew ptaków. Dzieciakom strasznie się to podobało, nawet Sasuke przestał się krzywić. Było po prostu pięknie.

Po niemalże godzinie wędrówki tą urocza okolicą trafiliśmy na skrzyżowanie dwóch polnych ścieżek. Zatrzymaliśmy się, a ja zacząłem grzebać w plecaku, aby wyciągnąć mapę, jednak nim udało mi się ją odnaleźć, Junichi pociągnął mnie za włosy.

- Tatusiu – wymruczał, a ja podniosłem na niego oczy.

- Tak? – zapytałem.

- Skręćmy w lewo – rzekł Mintao. – Junichi czuje stamtąd jakąś energię.

- Jeszcze jedną?! – zdumiałem się, spoglądając na starszego syna. Mintao pokręcił głową.

- Nie jestem pewien, po prostu coś stamtąd... czuć. Chodźmy tam, tylko tyle, by to sprawdzić. Potem zawrócimy.

- Wszyscy się zgadzają? – zwróciłem się do reszty grupy. Dzieciaki pokiwały głowami. Nihat wzruszył ramionami. Sasuke westchnął zmęczony, jakby chciał powiedzieć, że jak znajdziemy jeszcze kogoś, to on ucieknie. Zaśmiałem się i skręciliśmy w lewo.

Szliśmy sobie jakiś czas polną dróżką wśród pól słoneczników, jednak po kilkunastu minutach te skończyły się i zaczęły się pola kukurydzy, a potem mały lasek. Prowadził nas Mintao, natomiast Junichi siedział na moich ramionach, wyprężony jak struna, wpatrując się w drogę przed nami. Faraon zagadywał Sasuke, który próbował się go pozbyć. Lala tłumaczyła coś cicho milczącej Oksu, a ciemnowłosa jej przytakiwała. Nihat wlókł się z tyłu, co chwila zerkając na niesiony przez siebie futerał ze skrzypcami, jakby piękno okolicy natchnęło go do grania. Miałem jednak nadzieję, że tego nie zrobi. Jeszcze skrzypiec nam tu brakowało!

Niedługo potem lasek zaczął się przerzedzać i wyszliśmy na małą polankę, pośrodku której stała... chatka. Zwykła, drewniana chatka, otoczona płotkiem, z małym podwórkiem, na którym znajdowały się budynki gospodarcze, jakaś drewniana szopa, szklarnia z pomidorami... Ot, wiejski domek.

Mintao obejrzał się na mnie, a potem głową wskazał domek.

- To tam – rzekł.

- Piękne – wyszeptał Junichi, siedzący na moich ramionach.

- Nie do opisania – dodał Mintao.

- Co jest nie do opisania?! – warknęli jednocześnie Sasuke i Nihat, co tylko potwierdziło moją teorię o ich wspólnej sasukowatości.

- Napływające stamtąd uczucie – wyjaśnił Mintao.

- Chodźmy – powiedziałem, ruszając przodem. Weszliśmy na podwórko, zbliżyliśmy się do drzwi chatki, a ja zapukałem. Chwilę czekaliśmy, a potem drzwi otworzyły się... i stanęła w nich przysadzista kobieta w średnim wieku.

- Och – powiedziała na nasz widok, a potem zmarszczyła brwi. Miała jasnoblond włosy i szare oczy. Ubrana była w zwykłe, granatowe spodnie, jasną bluzkę i biały fartuch z naszytym na kieszeni misiem. – W czym mogę pomóc? – zapytała.

- Eee... - odezwałem się elokwentnie. – Może to głupie pytanie, ale...

- Mamo, ja z nimi porozmawiam! – zawołał nagle jakiś dziecięcy głos za plecami kobiety, a ta przesunęła się nieznacznie. Za nią stał... chłopczyk. Na oko wyglądał na pięć lat, tak jak Junichi. Miał zupełnie białe, krótkie włoski, białą cerę, nawet białe rzęsy, a także jasnobłękitne oczy i w momencie zorientowałem się, że mam do czynienia z albinosem. – Dzień dobry. Cześć, Junichi! – zawołał białasek.

- Shinji? – zwróciła się do niego matka, a maluszek przytaknął.

- Znam ich – rzekł do kobiety.

- Ceść! – zawołał mój młodszy syn, a białowłosy Shinji zerknął na niego i zachichotał.

- Rany, ty naprawdę się pieścisz! Ha, ha! Stary, będę ci to wypominał całe życie!

- A ty jesteś biały! – zarzucił mu Junichi, a Shinji zachichotał.

- Przepraszam, że się wtrącę, ale... co tu się dzieje? – zapytałem, patrząc to na małego albinosa, to oglądając się na zdumionego Sasuke i resztę dzieciaków.

- Ach, no tak, wy mnie jeszcze nie widzieliście – powiedział nagle mały Shinji. Nie mówił i nie zachowywał się jak pięcioletnie dziecko. Spojrzał na swoją mamę. – Mogę ich zaprosić do domu? – spytał.

- Oczywiście – odparła kobieta, uśmiechając się delikatnie, ale jej oczy były czujne, gdy spoglądała na nas. – Zapraszam...

Weszliśmy do niewielkiego domku, ledwo się mieszcząc w małej przestrzeni. Mama chłopca pousadzała nas na różnych krzesłach i stołkach w niedużej kuchni, po czym postawiła na stole talerzyk z ciastem. Junichi i Faraon zaraz zabrali się za rozpracowywanie słodkości, co wywołało chichot w małym Shinjim.

- Kim jesteś? – zapytałem chłopca, gdy jego mama przysiadła obok mnie i wzięła go na kolana. Junichi spojrzał na białowłosego i uśmiechnął się, gdy dziwny chłopiec mu pomachał.

- Jestem Shinji – rzekł białasek. – I jestem jednym z Nowej Generacji. Znaczy, jednym z was. – Wskazał ręką Oksu, Lalę, mojego starszego syna i Nihata, porozsadzanych po całej kuchni. Każde z nich wpatrywało się z małego albinosa ze zdumieniem. Najdziwniejsze miny mieli Mintao i Nihat – mój syn gapił się na chłopca z uchylonymi ustami, raz po raz zerkając na Junichiego. Mintao zdawał się nie rozumieć, co wyczytuje z myśli brata. Natomiast Nihat marszczył nos i wyglądał na... spiętego. – Znaczy, jestem psychotronikiem.

- Tego się domyśliliśmy sami – powiedziałem powoli. Shinji skinął główką.

- Wiem. Tyle że... moja moc... - zerknął na Nihata, po czym znów na mnie – jest dość... trudna do objęcia rozumem. Nie chcę mówić, że jestem najpotężniejszym psychotronikiem na świecie, bo obawiam się, że Junichi i Nihat... ale...

- Skąd znasz nasze imiona?! – warknął nagle skrzypek, a Shinji znów na niego zerknął.

- Spokojnie. Nie macie się o co martwić... znaczy... – zaśmiał się. – Chodzi o to... ech... nie wiem, jak wam to wyjaśnić – powiedział szczerze.

- Powoli – powiedziałem. – I po kolei.

Zaśmiał się ponownie.

- Tylko, że ja nie wiem, co jest po kolei. – Chłopiec zerknął na swoją mamę, a ta przytaknęła. Albinos uśmiechnął się ciepło do nas wszystkich. – Widzicie, ja jestem czasem – rzekł, a my wytrzeszczyliśmy oczy.

- Jak to... czasem? – wyjąkała Lala.

- To możliwe? – zapytał Faraon, zwracając się bardziej do mnie, niż do Shinjiego. Nie byłem w stanie odpowiedzieć, przez chwilę całkowicie zdumiony, podobnie jak Mintao i Sasuke.

- Może jaśniej – warknął w końcu Uchiha. Shinji zaśmiał się.

- Nic nie mam tu do dodania – powiedział chłopiec. – Władam czasem.

Junichi odłożył swoje ciastko i wyciągnął ku niemu rękę, a Shinji bez wahania podał mu swoją dłoń. Mój syn złapał go za palce, zachłannie się w niego wpatrując. Mintao sapnął, wstał z krzesła, po czym kucnął przy nas, obserwując obu chłopców.

- Junichi mógłby się tego nauczyć? – zapytał, wpatrując się w jasnoniebieskie oczy Shinjiego. Albinos pokręcił głową.

- Nie. Znaczy, trochę. Junichi nie ma przecież moich mocy, może je poznać, pochłonąć, odtworzyć, ale nigdy do końca nie będzie umiał tego, co ja.

- A co ty umiesz? – zapytałem.

- Możesz podróżować w czasie? – zaciekawił się Faraon. Shinji zachichotał. Nawet jego mama się uśmiechnęła.

- Mogę – przytaknął. – Mogę kasować czas. Mogę go cofać i przyspieszać. Mogę przemieszczać się w czasie. Mogę robić z czasem co tylko przyjdzie mi do głowy – powiedział. Znów na chwilę wszyscy osłupieliśmy. To brzmiało...

- Fantastycznie... - wyszeptał przejęty Mintao, kończąc moja myśl. Shinji znów się zaśmiał.

- Ale to nie takie proste... Znaczy... Moje starsze ja odwiedziło mnie niedawno i wytłumaczyło, jakie mogą być konsekwencje z zabawy z czasem, więc staram się w ogóle nie używać swoich zdolności, o ile to możliwe, oczywiście. Póki nie podrosnę, będę po prostu mieszkał z mamą. – Przytulił się do kobiety jak każdy pięciolatek, a ona ucałowała go w blade czoło.

- Oczywiście – powiedziała. Junichi puścił palce Shinjego i ponownie zainteresował się ciastem.

- Nie przejąłeś się moją mocą – zwrócił się do niego Shinji. Junichi zachichotał.

- Działa na opak – stwierdził, a albinos przytaknął.

- W przyszłości będzie ci szło lepiej – rzucił.

- Będziecie... znaczy... znacie się? – zainteresował się Mintao, a potem otworzył szerzej oczy, wyczytawszy coś z myśli albinosa. – Och! Będziecie przyjaciółmi!

Shinji skinął głową. On i Junichi wymienili spojrzenia. Mój synek zachichotał.

- Poznałem wiele ścieżek do przyszłości. Wam się wydaje, że czas jest prostą linią, ale to nie jest prawda. Podróże w czasie są bardzo skomplikowane, czas rozbiega się na rozmaite alternatywna ścieżki, wersja, którą znacie może być zupełnie inna od tej, którą mogę stworzyć, jeśli cofnę się kilka dni wstecz i sprawię, że pójdziecie inną drogą. Ale czas obecny nie przestanie istnieć, stanie się odnogą. Czasem jeden mały szczegół decyduje o całej przyszłości. Dlatego nie wolno mi ingerować. Moje zdolności i tak przyniosą kiedyś wiele kłopotów Konosze.

- Och – mruknąłem. – Jakieś poważne kłopoty? – zaciekawiłem się delikatnie. Zachichotał.

- Niech się pan teraz tym nie martwi, przyszłość i tak nadejdzie i wtedy będzie na to czas – odparł chłopczyk. – Zresztą, wiele rzeczy mogę pozmieniać. Tylko akurat, hm... Nie ja jeden mam na to wpływ...

- Wciąż mówisz niejasno – skarcił go Sasuke.

- Przepraszam – odparł chłopiec. – Czasem to wszystko mi się myli. To, co było... czy będzie... W każdym razie przez kilka lat nie powinniście zawracać sobie mną głowy...

Albinos znów się zaśmiał. Otworzyłem usta, by zadać mu kolejne pytanie, lecz w tym samym momencie gdzieś niedaleko rozległ się taki dźwięk, jakby ktoś brutalnie rozdzierał niebo, jakby gwałtem przełamywano rzeczywistość. Wszyscy z nas jęknęli jednocześnie, dzieciaki pozatykały uszy, Faraon, Junichi i dziewczyny zaczęli krzyczeć w proteście. Tylko Nihat po chwili krzywienia się nagle wstał i jakby głuchy na wszystko, rzucił się do okna. Potem obejrzał się na nas, znów skrzywił i machnął ręką. Kuchnię ogarnęła nagle błogosławiona cisza.

- Co się stało?! – wykrzyknął Mintao, gdy dzieciaki próbowały dojść do siebie. Ja i Sasuke doskoczyliśmy do Nihata.

- Są tu – szepnął chłopak. – To oni. Cho-No-Ryoku-Sha.

- W końcu się pojawili – rzekłem, wyglądając przez okno. Coś... coś było na podwórku. To coś wyglądało jak... nie potrafiłem tego opisać. Jakby ktoś faktycznie rozdzierał świat wokół nas na pół. Na podwórku pojawiło się pęknięcie, ale nie w ziemi, a w powietrzu, okropna, przerażająca, purpurowa rana we wszechświecie, niczym czarna dziura. Sasuke sapnął, chyba miał takie samo skojarzenie, co ja.

- Co to? – spytał jednak, jakby chciał się upewnić, zerkając na mnie.

- To portal – odrzekł Nihat, a my na niego spojrzeliśmy, zdumieni. Sasuke odsłonił Rinnegana, aby przyjrzeć się lepiej portalowi na podwórku. – Moja ostatnia potyczka z nimi była nieudana właśnie przez to coś. Chłopaka, który tym włada, zrekrutowali niedawno... Oni się tu za chwilę pojawią... wyjdą z tego czegoś... z tego portalu.

Mintao natychmiast znalazł się przy moim boku.

- Co robimy? – zapytałem, nie chcąc samodzielnie podejmować decyzji. Chciałem najpierw poznać zdanie wszystkich obecnych, wiedziałem jednak, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie ucieczka.

- Walczymy! – zawołała Lala, a Faraon i Nihat pokiwali głowami. Oksu skuliła się.

- Nie! – zaprzeczył Shinji. – Nie będziecie walczyć. Nihacie, schowaj wszystkich i wyjdźcie tyłem, nie powinno tu być tych z Cho-No-Ryoku-Sha. Ja z nimi porozmawiam, to po mnie przyszli.

- Nie możesz! – zawołał Sasuke, a Shinji zaśmiał się.

- Owszem, mogę. I zabrałbym ze sobą Junichiego, ale on... - Shinji zerknął na mojego synka, który został na krześle i bardziej był zainteresowany ciastkami niż wydarzeniami dziejącymi się dookoła. – Junichi jest chyba trochę za mały – dokończył w zamyśleniu. Sasuke prychnął.

- Masz tyle samo lat, dziecko!

- Błąd! – odparł chłopiec. – Może i moje ciało ma pięć lat, ale nie ja! Ja trzymam w garści przeszłość i przyszłość, ja mam pięć lat, ale jest tak, jakbym ich miał tysiące! Nie ma pan pojęcia, jak ciężko jest opanować moją moc! Nim mi się to udało, były dni, które przeżywałem raz po raz, w kółko i w kółko aż do szaleństwa, nim się zorientowałem, co robię! Nie mam pięciu lat! Nigdy ich nie miałem! – wykrzyknął, po czym spojrzał po nas wszystkich z czystą furią. Uspokoił się dopiero, gdy napotkał pomarańczowe oczy mojego młodszego syna, wpatrzone w niego uważnie. Złagodniał. – Zostańcie w domu. Ja ich odprawię.

Spojrzał na mamę, która przykucnęła i na chwilę go przytuliła, potem powiódł po nas wzrokiem, jakby chciał nam rozkazać, byśmy się nie wychylali i opuścił dom.

- Może odejdźcie od okien – zasugerowała Lala, siadając przy skulonej Oksu i obejmując ją ramieniem, ale Nihat pokręcił głową.

- Nie ma potrzeby. Jesteście pod moją tarczą, nie widzą was, nie słyszą, nie wyczują waszej chakry.

- Mei również mnie nie słyszy w tej chwili – rzucił Mintao. – Niepokoi się, że zerwaliśmy kontakt, ale wie, że to może być sprawka Nihata.

Zielonooki mężczyzna skłonił lekko głowę, a potem zerknął przez okno. Wszyscy powiedliśmy za jego spojrzeniem, dostrzegając, jak z wyrwy we wszechświecie wyłaniają się trzy postaci – Asuka i Takako, których rozpoznaliśmy od razu oraz jakiś na oko szesnastoletni chłopak o ładnej, pociągłej twarzy i krótkich, brązowych włosach, ubrany w zwykłe, czarne spodnie i zieloną koszulkę. Cała trójka stanęła na trawniku, a portal zamknął się, sądząc po minach Asuki i Takako, z niemałym zgrzytem.

- Nie widzą nas? – Sasuke zwrócił się do stojącego obok nas Nihata, jakby się chciał upewnić, a chłopak pokiwał głową. Mój przyjaciel odwrócił głowę, skupiając się na idącym ku trójce z Cho-No-Ryoku-Sha Shinjim. – Powinniśmy mimo wszystko tam iść. To tylko dziecko, nieważne, jak silne. To dziecko.

- Myli się pan! Mój syn sobie poradzi! – zawołała matka chłopca, niemniej zaniepokojona od nas, ale gotowa bronić zdania swojego syna. – Uciekajcie stąd, zabierzcie te dzieci. – Ruchem ręki wskazała niezainteresowanego wydarzeniami Junichiego oraz tulącą się do Lali Oksu.

- Pani syn... - zaczął Sasuke agresywnie, ale ona pokręciła głową, nie dając mu dojść do słowa.

- Nie znacie jego mocy! Nic nie jest w stanie go powstrzymać!

- Nie ma tak silnych ludzi! – zawołał Mintao, wtrącając się do rozmowy, która powoli zaczynała się już wymykać spod kontroli. – Po prostu nie ma! Rozumiem, że wierzy pani w syna, ale to po prostu niemożliwe, żeby był tak silny! To dziecko!

- O niczym nie wiesz, Mintao! – wykrzyknął Nihat, a mój syn zrobił krok ku niemu, patrząc chłopakowi w oczy jakby miał zamiar rzucić mu wyzwanie. Ta dwójka nie lubiła się i raczej nie było szans, by to się zmieniło. – Upierasz się tylko przy swoim zdaniu. Masz wgląd w ludzkie głowy, a sam jesteś słaby i ograniczony!

- Sam jesteś ograniczony, zamykając się w tych swoich puszkach! – wydarł się mój syn.

- Chłopcy! – zawołałem. – Kłótnie w niczym nie pomogą! Musimy ustalić...

- Powinniśmy tam iść! – wtrącił Sasuke.

- Mówię, że nie potrzeba, lepiej posłuchajcie mojego syna! Dla własnego dobra!

- Niech się pani zamknie i nie wtrąca! – krzyknął Sasuke.

- Nie ma potrzeby krzyczeć! – zawołałem wściekły. – Uspokójcie się natychmiast!

Oksu się rozszlochała. Złapałem za ramiona Sasuke i mojego starszego syna.

- Uspokójcie się, natychmiast! – nakazałem im w furii, wyglądając przez okno. Shinji stał naprzeciw Asuki i Takako i rozmawiał z nimi, zaś ten trzeci rozglądał się dookoła, zaciekawiony. Jego oczy prześliznęły się obojętnie po całym domu. Widziałem dokładnie jego minę. Nic nie przykuło jego uwagi, a mimo to wyciągnął ku budynkowi rękę, a na jego twarz wpełzł łagodny uśmiech. Cały budynek zatrząsł się w podstawach.

- Dom się wali! – wrzasnął nagle Mintao.

- Junichi! – krzyknąłem do synka, rzucając się ku niemu. Ziemia pod nami zawyła w proteście, gdy purpurowy portal zaczął się otwierać tuż pod naszymi stopami. Dzieciaki wrzasnęły, ja i Sasuke zdążyliśmy spojrzeć na siebie, automatycznie bez słów układając plan ratunkowy, lecz, ku naszemu zdumieniu, nikt z nas nie zaczął spadać. Ledwo to sobie uświadomiłem, ogarnęła nas błoga cisza, a wokół nas pojawiła się bańka z ciemnej energii Nihata. Staliśmy w jej środku.

Zerknąłem na zielonookiego, a on skinął mi głową. Trzymał szeroko rozstawione ramiona, a na jego czole pulsowała żyła.

- Niech nikt się nie rusza! – zawołał, gdy budynek zaczął walić nam się na głowę. Kawałki drewna i cegły uderzały w tarczę Nihata, odbijając się od niej i spadając w portal pod nami.

Patrzyliśmy bezradni, jak dom znika, jakby wsysany w czarną dziurę. Trzymając zachwyconego tym wszystkim Junichiego na rękach, zerknąłem na mamę Shinjiego, ale ku mojemu zdumieniu, była spokojna. Spoglądała w stronę syna, ponieważ ściana, która go wcześniej zasłaniała, runęła jako jedna z pierwszych.

- Widzą nas? – Sasuke zwrócił się do Nihata, głową wskazując Cho-No-Ryoku-Sha.

- Nie – odparł chłopak. – Ale ten od portalu... chyba nas wyczuł. Nie jestem pewien.

- Mintao? – zerknąłem na syna, ale on potrząsnął głową.

- Nie słyszę ich. Żadnego z ich trójki – powiedział, marszcząc lekko brwi.

- To coś pod nami... - zaczął nagle Faraon, a my zerknęliśmy na niego. – Patrzcie, chyba się zamyka.

- To jest ogromne, tatusiu – szepnął mi Junichi do ucha. – To się nie kończy! Sięga daleko, daleko! – zawołał na koniec, wskazując rączką na wschód. Zerknąłem w tamtym kierunku, a potem spojrzałem na synka.

- Musimy się pokazać, on atakuje moją tarczę. Próbuje ją rozerwać – wtrącił się Nihat, ucinając moje ewentualne pytania do syna.

- Będziemy walczyć! – oznajmił Sasuke. Dom zawalił się już całkowicie; portal wchłonął go wraz z fundamentami i zniknął. Staliśmy na tarczy Nihata, unosząc się tuż nad gołą ziemią o kształcie prostokąta. Znów zerknąłem na mamę Shinjiego. Kobieta nie wydawała się być poruszona, znów patrzyła na syna, który teraz zdawał się być ogarnięty czystą furią, jeśli tak można powiedzieć o pięciolatku. Krzyczał coś do chłopaka władającego... czym właściwie? Co to była za moc, otwieranie tego typu portali? Jak miałem to nazywać. Sasuke, kiedy otwierał swój portal, używał Rinnegana, ale to coś było... inne.

- Nihat, postaw nas na ziemi – odezwałem się. – Junichi, Lala, Oksu i Faraon wycofają się do tyłu i nie będą ingerować. Macie się tylko bronić, jasne? – zapytałem, a dzieciaki pokiwały głowami. – Nihat, mam nadzieję, że w twoim interesie leży walka z nimi.

- Walczę tylko dla siebie – odparł chłopak. – Nie będę słuchać twoich rozkazów, Naruto. Ale pomogę – rzekł chłopak, patrząc na trójkę Cho-No-Ryoku-Sha. Wszyscy chyba już zdawali się wiedzieć o naszej obecności, bo patrzyli w naszym kierunku. Chłopak, którego imienia nadal nie znałem, trzymał rękę wyciągniętą ku nam, marszcząc zabawnie lekko zadarty nos. Shinji stał w niedalekiej od nich odległości i wydawał się być wściekły.

Nihat opuścił dłonie, a my opadliśmy na ziemię. Jego tarcza pękła z dźwiękiem tłuczonego szkła i zniknęła, a nasza grupa spojrzała na Asukę i jej towarzyszy. Podałem Junichiego Lali, a ona i dzieciaki natychmiast się cofnęli. Ja, mój starszy syn, Sasuke i Nihat postąpiliśmy krok na przód, zasłaniając ich.

- No proszę, kogo my tu mamy! – zawołała Asuka na nasz widok, przekrzywiając lekko głowę. Jak zwykle wyglądała pięknie, długie brązowe włosy spięła z tyłu, ubrana była w cienką, półprzezroczystą białą bluzkę na krótki rękaw i brązowe spodnie. Ledwo się pokazaliśmy, od paska opinającego jej kształtne biodra oderwało się kilkanaście metalowych kulek, które zaczęły krążyć wokół niej jak jej satelity.

Obok niej stał Takako. Jego białe włosy okazały się być bardziej blond w porównaniu ze śnieżną bielą włosów małego albinosa. Ubrany był na czarno, jego kolczyki odbijały się w słońcu.

- Witaj, Asuko – przywitałem się uprzejmie, jednocześnie sięgając po moc Kuramy. Chwilę później otoczyła mnie jego jasna moc, a wszystkie dzieciaki z wyjątkiem moich synów spojrzały na mnie z zaskoczeniem.

- Wow, jesteś jak żarówka! – zawołał Faraon, a Junichi zachichotał. Przeniosłem spojrzenie na towarzyszy Asuki.

- Ty musisz być Takako – zwróciłem się do jasnowłosego, a potem spojrzałem na trzeciego członka ich drużyny. – A ty...?

- Na imię mam Arata – odparł chłopak, uśmiechając się do mnie, po czym lekko się skłonił. – Witaj, Nihacie – zwrócił się do chłopaka stojącego po mojej prawej. Zerknąłem na Nihata. Młodzieniec odkłonił się im.

- Arato, Asuko, Takako – odparł Nihat. – Miło was widzieć.

- Ciebie również – odparła Asuka.

- Rzygać mi się chce od tej uprzejmości! – zawołał Takako, a potem obrzucił spojrzeniem całą naszą grupę. – Widzę dziewczynę, która należy do mnie. Oksu...

Usłyszałem szloch za plecami. Ja i Mintao automatycznie przesunęliśmy się tak, by stanąć tuż przed Oksu i ją zasłonić.

- Zamknij się, Takako! – zawołał Mintao. – Po co tu przyszliście?!

- Och, nie jesteśmy tu przez was – powiedział jasnowłosy, po czym zerknął na Shinjiego. – Tak właściwie, nawet nie wiedzieliśmy, że się tu spotkamy. Przyszliśmy po Shinjiego.

- A ja powiedziałem, że nigdzie nie idę. Uważam, że powinniśmy zaprzestać tej dyskusji i się rozejść – wtrącił malec, patrząc po nas wszystkich nienaturalnie mądrymi oczkami. Na chwilę jego wzrok zatrzymał się na Junichim, po czym chłopiec spojrzał na Asukę. – Nie jesteś w stanie mnie zmusić, bym z wami poszedł. Z nimi też nie pójdę. Będę tu mieszkał do jedenastego roku życia i nic tego nie zmieni.

- Dajemy ci wybór – rzekł uprzejmie Arata, a potem odwrócił się przodem do nas. – Wy też macie wybór! – zawołał. – Nie jesteście sami, nie musicie wierzyć temu człowiekowi. – Wskazał mnie palcem. – Ani żadnym ludziom. Nie jesteście jednymi z nich. Chodźcie z nami!

- Co masz na myśli mówiąc, że nie jesteśmy ludźmi?! – warknął agresywnie Mintao. Arata uśmiechnął się do niego delikatnie, znów śmiesznie marszcząc zadarty nos.

- Nie ma potrzeby być agresywnym, Mintao. Czy my wyglądamy, jakbyśmy chcieli walczyć?

Sasuke zaczął się śmiać. Arata spojrzał na niego urażony i wyciągnął rękę. Nihat uczynił ten sam gest.

- Ostrzegam cię, Arata – rzekł, a i tak już napięta sytuacja stała się jeszcze trudniejsza do zniesienia. Zdawało się mi, jakby powietrze między nami gęstniało z każdą chwilą. Stojący pośrodku Shinji rzucał nerwowe spojrzenia to na nas, to na Cho-No-Ryoku-Sha. – Wykonaj tylko jeden ruch, a staniemy do walki.

- Bronisz tych dwóch śmiesznych ludzi? – zapytał ciemnowłosy, a potem obejrzał się na swoich towarzyszy. Takako wyglądał na znudzonego, Asuka mówiła coś cicho do Shinjiego, który potrząsał głową. Nie rozumiałem, co się dzieje. Przynajmniej nie do końca.

- Bronię ich, ponieważ wolę iść z nimi niż z wami – odrzekł Nihat.

- Mógłbyś być ich panem! Na to zasługujesz! – warknął Takako. – A pozwalasz, by traktowali cię jak śmiecia!

Takako zrobił krok do przodu i zaraz to samo uczynił mój syn. Zdawało się, że każda strona czeka na jakiś znaczący ruch przeciwników. Oni byli silni, ale nas było więcej.

- Mamy przewagę – ostrzegł go Mintao, zauważając to, o czym właśnie pomyślałem. Takako prychnął, ale nie uczynił niczego więcej. Obejrzał się na Asukę i stało się jasne, że to ona dowodzi. Mimo że informacje od Shimamury jasno dawały do zrozumienia, że to Takako jest dla Hikariego ważniejszy, to prawdopodobnie z powodu jego wybuchowego charakteru nie powierzono mu dowództwa. Asuka była mimo wszystko poważniejsza i bardziej stanowcza.

- Przewagę, Mintao? – zapytała siostra Mayi. – Jakąż to przewagę macie? Jest wśród was dwóch ludzi. – Zerknęła na mnie i Sasuke. – I dzieci. Ani my ani wy nie macie zamiaru ich poświęcać. Junichi jest zbyt...

- Zamknij się, Asuko! – zawołał Shinji. – Ani słowa o Junichim, albo to ze mną będziesz walczyć!

- Nie dojdziemy do ładu, jeśli będziesz tak uparty, mój drogi – zauważył usłużnie Arata. – Myślę, że możemy pozbyć się balastu, a potem rozstrzygnąć to miedzy sobą.

- Co masz na... - zaczęła Asuka, ale chłopak machnął ręką. Dzieciaki za moimi plecami wrzasnęły, a ja obróciłem się spanikowany, w sam raz by ujrzeć, jak spadają w portal, który otworzył się pod ich stopami.

- Junichi! – wydarłem się, rzucając w stronę synka, lecz ledwo jego imię opuściło moje usta, krzyczące dzieci zniknęły, a portal zamknął się. Padłem na kolana w miejscu, gdzie stały dzieciaki, ale gdy zorientowałem się, że nic tam nie ma, obróciłem się błyskawicznie. Sasuke miał wyjętą broń, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała trójka przeciwników, płonęła ściana czarnego ognia. Mintao trzymał w ramionach Shinjiego, a Nihat utrzymywał przed nami ochronną tarczę.

- Gdzie ich wysłałeś, Arata?! – wykrzyknął zielonooki, patrząc lekko w górę. Asuka, Arata i Takako stali na okrągłej wysepce, utworzonej z ziemi, która unosiła się w powietrzu. Otaczało ich kilka metalowych tarcz, kilka skalnych odłamków, huśtających się w powietrzu jakby były zawieszone na linkach oraz coś, co wyglądało jak dwie czarne dziury o purpurowych brzegach.

- Nie martwcie się, są bezpieczni – odparł chłopak. – Przecież mówiliśmy, że nie chcemy nikogo krzywdzić, zwłaszcza naszych.

- Gdzie oni są?! – wydarłem się, zrywając na nogi. Wszyscy na mnie spojrzeli, gdy powietrze zawibrowało od natężonej mocy. Kamyki wokół mnie zaczęły unosić się w powietrze. Mintao odstawił albinosa na ziemię, a chłopiec odbiegł kawałek na bok, przyglądając się nam uważnie.

- Są bezpieczni, człowieku – odparł Arata. – Więcej nie musisz wiedzieć.

Wrzasnąłem w furii i to było sygnałem. We czwórkę rzuciliśmy się do walki – ja i Sasuke ku Asuce, która zeskoczyła na ziemię na wprost nas. Nihat obił w lewo, gdzie momentalnie zaczęły wykwitać w powietrzu jego tarcze i czarno-purpurowe wiry Araty. Te moce niwelowały się nawzajem; pojawiały się w tych samych miejscach, wchłaniały wzajemnie i neutralizowały. Jednocześnie oni dwaj starli się w walce, dając popis taijutsu.

Na prawo ode mnie Mintao zaatakował Takako, używając Tasai na Nukite połączonego z Byakuganem. Białowłosy bronił się kamienną włócznią, a wokół niego i mojego syna wirowały odłamki skał. Mintao stworzył dwa klony, które go przed nimi osłaniały.

Skupiłem uwagę na Asuce. Wiązką mocy Kuramy, która zwykle przybierała kształt ręki, odepchnąłem mknącą ku nam, ostrą jak brzytwa tarczę dziewczyny. Ta odleciała kawałek, lecz zaraz zawróciła. Wszystkie krążące wokół dziewczyny metalowe kulki spłaszczyły się, tworząc cienkie jak papier, idealnie ostre, śmiertelnie niebezpieczne ostrza. W dłoni Asuki pojawiła się katana. Używając ramion chakry utworzyłem kilka Rasenganów, pomagając sobie nimi w rozbijaniu jej tarcz, by choć na chwilę je powstrzymać. Dotarcie do dziewczyny nie było łatwe, gdy broniła się w taki sposób. Kierowała latającą dookoła bronią myślami i oszczędnymi gestami.

Jej tarcze otoczyły mnie jak stado os, zaś dziewczyna skrzyżowała swe ostrze z Sasuke. Nie zwracałem na nich uwagi, zajęty rozbijaniem i odpychaniem od siebie nacierających na mnie ostrzy. Jak się okazało, nie można ich było wysadzić ani w żaden sposób zniszczyć, gdyż po utraceniu swej formy ponownie zlewały się w kulkę, by po chwili zamienić się w płaskie, latające w powietrzu ostrze. Mogłem je tylko odpychać od siebie jak natrętne owady, które zaraz powracały. Dodatkowo były naprawdę szybkie i wiele z nich przemykało przez moją obronę, zmuszając mnie do uskakiwania.

Ostrze Sasuke stopiło mu się w dłoniach, a potem zamieniło w kolejną okrągłą tarczę, która go zaatakowała. Sasuke musiał się bronić inaczej i to nie za pomocą broni, ponieważ po chwili sprzęt Sasuke wyrwał się z jego plecaka, a ja poczułem w tym samym momencie, jak wszelka metalowa broń, jaką mam przy sobie, ucieka z moich sakiewek. Chwilę później mnie i Sasuke zaatakowały również nasze własne kunai i shuriken. Sasuke palił je Amaterasu, niektóre posłał Rinneganem w inne miejsce.

Złożyłem dłonie w pieczęć.

- Kage Bunshin no Jutsu! – wykrzyknąłem i wokół nas pojawiła się dwudziestka moich klonów, lśniących złotą mocą Kuramy. Sasuke skinął mi głową.

Przystąpiliśmy do walki. Asuka nie biegała po ziemi, tylko unosiła się w powietrzu, stojąc na jednej ze swoich tarcz. Lawirowała zmyślnie między atakującym ją Sasuke i moimi klonami, odpierając nasze ataki.

Nagle ziemia pod nami zadrżała. Wyskoczyłem w górę, znów zerkając na Sasuke. Obaj stanęliśmy na gałęzi najbliższego drzewa, patrząc na szpikulce, które wyrosły z ziemi pod nami i zabiły wszystkie moje klony. Asuka stała na jednej ze swoich tarczy, patrząc na nas z uśmiechem, a wokół niej krążyła niemalże cała zbrojownia.

- Używa złóż z ziemi, widać chwilę to trwa, gdy wiąże ze sobą poszczególne składniki, ale przynosi efekty – powiedział Sasuke, wskazując szpikulce, które po chwili wniknęły w ziemię. Asuka wyciągnęła rękę i zamiast latających kunai, shuriken i tarcz, znów krążyło wokół niej kilkadziesiąt niewinnych, metalowych kulek różnej wielkości.

- To wszystko jest strasznie upierdliwe, nie można dosięgnąć jej ciała, gdy się trzeba cały czas opędzać od wszystkiego, co człowieka atakuje – powiedziałem zirytowany Sasuke.

Zerknąłem na Nihata, który pojedynkował się z Aratą. Obaj wydawali się być całkowicie zaangażowani w walkę między sobą, ich moce wybuchały wokół nich jak rozkwitające w przyspieszonym tempie kwiaty. Nihat używał swoich sierpów, zaś Arata bronił się przed nimi czarnym mieczem, utworzonym z nieznanego mi tworzywa. Niedaleko tej pary walczył mój starszy syn. Takako zdawał się jednak mieć nad nim przewagę, w każdym razie Mintao nie używał już Tasai na Nukite, opierał się raczej na taijutsu i kilku klonach. Zerknąłem na Sasuke.

- Musimy pozbyć się Asuki, a potem pomóc Nihatowi i zmusić Aratę do sprowadzenia tu Junichiego i reszty – powiedziałem, jednocześnie posyłając do mojego syna myśl, jaki mam plan. Zauważyłem, że Mintao natychmiast zaczął realizować moją prośbę, odciągając od pola walki swojego przeciwnika. Zerknąłem jeszcze na Shinjiego, na szczęście chłopiec stał w miarę daleko, a to, co wokół niego połyskiwało, wyglądało jak jedna z tarcz Nihata. – Otoczysz ją Amaterasu, a ja użyję Rasen Shurikena. To ją zmiecie z powierzchni ziemi.

- A Nihat? – zapytał Sasuke. Zerknąłem na chłopaka.

- On się obroni. Dalej, nie mamy czasu.

Zeskoczyliśmy na ziemię, na wprost Asuki, która do tej pory stała grzecznie, obserwując wydarzenia dookoła. Jej pyszałkowatość nie podobała mi się, zachowywała się tak, jakby nic nie mogło jej zagrozić, a już w żadnym wypadku my.

- Chcecie dalej walczyć?! – zawołała do mnie i Sasuke, opierając jedną z rąk na biodrze. Przekrzywiła głowę. – Nie mam powodu, by trzymać was przy życiu. Nie prowokujcie mnie.

- Nie wgrasz z nami, Asuko – odpowiedziałem. – Może i twoje tarcze są szybkie i uniemożliwiają dostanie się do ciebie, ale Amaterasu Sasuke z łatwością je spala!

Asuka zaśmiała się.

- Nie bądźcie tacy pewni siebie – odparła. – Zwłaszcza, że już jesteście martwi! Z każdym oddechem zbliżacie się do śmierci!

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Sasuke, a jego palce zaskrzyły się na niebiesko. Podejrzewałem, że chce odwrócić jej uwagę od tego, co naprawdę planujemy zrobić. Zacząłem kumulować chakrę, by utworzyć Rasen Shurikena. Asuka zaśmiała się.

- Tylko tyle, że w powietrzu unoszą się drobinki metalu, które rozproszyłam na początku walki i które wdychacie z każdą chwilą. Przykro mi, ale macie ich w organizmie wystarczająco dużo, że mogę was zabić.

- Co?! – wykrzyknąłem. Chciałem coś zrobić, ale nagle spostrzegłem, że nie mogę się ruszyć. Jedno zerknięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Sasuke również jest unieruchomiony. Asuka zeskoczyła na ziemię i podeszła do mnie.

- Było się w to nie mieszać, Lordzie Hokage – powiedziała. – Zabiorę z Konohy moją siostrę, twoje dzieci i wszystkich psychotroników, których znaleźliście. Wasze jutsu są bezradne wobec nas, ponieważ mają ograniczenia. A my ograniczeń nie posiadamy, jesteśmy bogami, a wy jesteście robactwem, które trzeba wytępić. Bez was świat będzie o wiele lepszym miejscem.

- Mylisz się. To, co robicie, jest złe, Asuko! Uważasz, że masz prawo decydować o życiu i śmierci? Nie jesteś wyjątkowa, jesteś chora!

Uśmiechnęła się lekko.

- Chora jest twoja wioska. Chory jest ten kraj. A my jesteśmy lekarstwem na tę chorobę. Bez ciebie ten świat będzie tylko lepszy. Bez Kage, bez Ukrytych Wiosek, bez ludzi... Żegnaj, Naruto Uzumaki.

Wyciągnęła rękę w moim kierunku i zatrzymała otwartą dłoń kilka centymetrów przed moją klatką piersiową. Poczułem rwący ból w całym świecie, jakby coś płynęło przez moje żyły, kumulując się gdzieś w piersi. Sasuke krzyczał, próbując się wyrwać z więzów, które go przytrzymywały, ale skoro nasze żyły wypełniały drobinki metalu, to Asuka miała nad nami całkowitą kontrolę. Gdzieś z boku wrzeszczał mój syn. Dostrzegłem, że jakiś wybuch posłał Takako w powietrze, a spanikowany Mintao rzucił się w moją stronę. Z drugiej strony Nihat próbował powstrzymać Aratę, który otworzył gigantyczny portal, wchłaniający powoli całą okolicę. Drzewa pękały z trzaskiem i ginęły w przerażającej, wirującej, czarno-purpurowej paszczy. Kurama usiłował coś zrobić, ale ja nie mogłem ruszać własnym ciałem...

A potem moja pierś wybuchła, a ja straciłem oddech. Ból był przerażający, gdyby nie siła, jaka mnie przytrzymywała, upadłbym na ziemię, a tak tylko przestałem czuć, że mam ciało. Gdy zerknąłem w dół ujrzałem, że coś wyrosło z mojej piersi, rozrywając ją. Coś metalowego przebiło mnie na wylot, a krew lała się ze mnie strugami. Oszołomiony, cierpiący w agonii ostatkiem niknących sił spojrzałem na dziewczynę przede mną. Uśmiechała się.

- Tak, umierasz, Lordzie Hokage – szepnęła. W tym samym momencie coś szarpnęło mną i poczułem, jak opadam w dół, jak spadam w głęboką czerń, jakby ktoś zepchnął mnie z dużej wysokości.

Tak wyraźnie, jak słowa Asuki, usłyszałem dziecięcy krzyk, a potem trzy klaśnięcia w dłonie tuż obok mnie...

*

Szło nam się tego dnia całkiem przyjemnie. Jak zwykle niosłem synka na barana, bo gdy już się wybiegał, nie chciało mu się iść. Mały siedział na moich ramionach, wymachiwał rączkami i cały czas wszystkich zaczepiał.

Wkrótce po wyruszeniu znaleźliśmy się w bardzo przyjemnej okolicy. Otaczały nas hektary pól, na których posadzono słoneczniki. Okolica była przepiękna, wąska, polna droga, wokół kwitnące, żółte kwiaty, ciągnące się aż po horyzont, który dostrzegaliśmy dzięki falowanemu ukształtowaniu powierzchni. Niebo było błękitne, słychać było brzęczenie licznych pszczół i śpiew ptaków. Dzieciakom strasznie się to podobało, nawet Sasuke przestał się krzywić. Było po prostu pięknie.

Po niemalże godzinie wędrówki tą urocza okolicą trafiliśmy na skrzyżowanie dwóch polnych ścieżek. Zatrzymaliśmy się, a ja zacząłem grzebać w plecaku, aby wyciągnąć mapę, jednak nim udało mi się ją odnaleźć, Junichi pociągnął mnie za włosy.

- Tatusiu – wymruczał, a ja podniosłem na niego oczy. Przez chwilę miałem silne uczucie deja vu.

- Tak? – zapytałem.

- Jestem głodny – jęknął synek, a ja zaśmiałem się.

- Zaraz coś zjemy, najpierw tata znajdzie drogę – odparłem, w końcu wyciągając mapę. Otworzyłem ją, przebiegając wzrokiem po zaznaczonych szlakach. – Powinniśmy skręcić w prawo. Wszyscy się zgadzają? – zwróciłem się do reszty grupy. Dzieciaki pokiwały głowami. Nihat wzruszył ramionami. Sasuke westchnął zmęczony, jakby chciał powiedzieć, że jak się zgubimy, to mnie zamorduje. Zaśmiałem się i skręciliśmy w prawo.

*

Junichi Uzumaki obserwował uważnie całą grupę, która odbiła w ścieżkę prowadzącą na trakt do Konohy, a potem odetchnął z ulgą. Stał schowany wśród wysokich słoneczników, przykryty tarczą, która uniemożliwiała wykrycie go nawet przez młodszego siebie, siedzącego w tej chwili na ramionach ojca. Na jego twarz wpełzł uśmiech, gdy ujrzał nastoletniego Mintao, oraz ojca, młodszego o te kilka lat. Ledwo mrugnął, obok niego pojawił się jego najlepszy przyjaciel, Shinji.

- Załatwiłeś? – zapytał Junichi, marszcząc lekko nos. Przyjaciel skinął głową, ziewając, a potem przeciągnął się, jakby zdrętwiały mu mięśnie.

- Jasne. Cho-No-Ryoku-Sha też tu nie trafią – powiedział. – Już ci mówiłem, nic dwa razy się nie zdarza tak samo. Nie może się stać, skoro przesunęliśmy ścieżki czasu. Nawet nie musiałeś tego sprawdzać, oni i tak poszliby inną drogą – powiedział, łapiąc Junichiego za nadgarstek i wyciągając go spomiędzy słoneczników na zalaną słońcem drużkę. Młody Uzumaki uwielbiał czystą, aczkolwiek poplątaną i rozgałęziającą się na wszystkie strony moc przyjaciela. Nie znał innego psychotronika, posiadającego tak skomplikowaną umiejętność, jak Shinji.

- Wiesz, jak mi dziś powiedziałeś, że musimy się cofnąć w czasie, bo inaczej zabiją mi ojca, to się chciałem upewnić, że misja się uda – powiedział zgryźliwie Junichi, ale nie uwolnił swej ręki z uścisku Shinjiego. Najlepiej było pochłaniać energię innych poprzez dotyk. Junichi uwielbiał dotykać innych ludzi. Fascynowała go energia każdego człowieka.

- Oj, oj, bo to raz próbowali? – zaśmiał się Shinji.

- Bardzo zabawne – zauważył Junichi. – Czemu my musieliśmy ingerować, a nie twoje młodsze ja?

- Bo kazałem dzieciakowi nie ingerować – odparł swobodnie Shinji. – Wracamy?

- Tak, myślę, że skoro Nowa Generacja nie spotka Cho-No-Ryoku-Sha, to nic się nie stanie i możemy wracać do naszego czasu.

- Kiedyś zginę za te ingerencje – powiedział Shinji, a Junichi pokręcił głową z rozbawieniem i położył dłonie na ramionach uśmiechniętego przyjaciela.

- Będziemy się żarliwie modlić.

- Bardzo zabawne. – Shinji sparodiował wcześniejszą wypowiedź przyjaciela, uśmiechnął się i kilka razy klasnął w dłonie.