sobota, 24 lipca 2021

NG. Rozdział 44

Witajcie!

Nareszcie udało mi się znaleźć trochę wolnego czasu. Ostatnio cały czas byłam zajęta pracą, a po niej już nie miałam siły na nic innego.

Spokojne rozdziały zaraz się skończą, nie martwcie się :-)

Zapraszam do czytania:


*

„Toń ślepa. Taka była na początku świata,

Zanim w nią uderzyła pierwsza strzała słońca.

Barwy i światła znikły, wygasły do końca,

U brzegu rozerwana piany brudnej szmata.”

Maria Konopnicka

           

            *

            Mei obudziła się nagle, z powodu niewygody. Rzadko kiedy sypiała w ubraniu, zdarzało się to tylko na misjach, no i właściwie wtedy nigdy nie spała… z kimś.

Ubiegłego dnia długo rozmawiali z Nihatem, chłopak nawet przez chwilę grał dla niej na skrzypcach, potem jeszcze się trochę przytulali, jeszcze się trochę całowali i tak jakoś… zasnęli na tym jego niewygodnym tapczanie, przytuleni do siebie.

Dla Mei to było… inne. Kilka razy niby zdarzyło jej się przytulać z Shanem, ale Uchiha był jak brat, jak ktoś z rodziny. A Nihat był facetem, z którym pół nocy się całowała. To zmieniało wszystko.

Leżała obok niego, z głową na ramieniu mężczyzny, patrząc na jego uśpioną twarz. Nihat jedną ręką obejmował ją w talii, włosy miał trochę roztrzepane po nocy, usta delikatnie rozchylone, oczy zamknięte. Miała ochotę dotknąć jego twarzy, ale bała się, że go obudzi.

- Czuję się zawstydzony, jak tak mi się przyglądasz – odezwał się nagle Nihat, kpiącym tonem. Uśmiechnęła się. Mogła się tego spodziewać, w końcu ten konkretny psychotronik był czujny jak nikt z nich.

Zielone oczy otworzyły się i spojrzały na nią z odległości pięciu centymetrów.

- Długo nie śpisz? – spytała szeptem.

- Chwilkę – odparł, a na jego ustach zagościł delikatny uśmiech. Mogłaby tak obok niego leżeć przez wieczność, ale podejrzewała, że jeżeli niebawem nie nawiąże połączenia z Mintao, brat postawi na nogi całą wioskę. Wolałaby, żeby tata nie dowiedział się, gdzie spędziła noc. Ojciec był wobec Nihata bardzo ostrożny, chciał go w Nowej Generacji, ale z drugiej strony obawiał się, że chłopakowi nie można zaufać. Dlatego wolała nie drażnić Mintao, na szczęście też miała na niego haka. Mintao zapewnie również wolałby, żeby ojciec nie wiedział, jak spędził noc.

 Dlatego właśnie usiadła, nie przeciągając tej chwili, a Nihat uczynił to samo. Chłopak ściągnął rzemyk z włosów, odgarnął je do tyłu i ponownie związał w wysoki kucyk. Podobały jej się jego włosy, chociaż sama nigdy nie chciała mieć długich, irytowałyby ją i przeszkadzały.

- Zjesz ze mną śniadanie? – zapytał chłopak, a ona z żalem potrzasnęła głową.

- Nie, jeżeli szybko nie wrócę do domu, pojawią się niewygodne pytania - wytłumaczyła.

Nihat parsknął śmiechem.

- No dobrze – powiedział rozbawiony. – Jak wolisz. Ale zobaczymy się dziś?

Jego pytanie spowodowało, że na jej usta wpełzł szeroki uśmiech. Wzruszyła jednak ramionami.

- Nie wiem, może będę zajęta? – odpowiedziała zaczepnie. Coś zamigotało w oczach Nihata.

- Ależ ty mnie lubisz wkurzać, prawda? – zapytał mężczyzna, a ona z entuzjazmem pokiwała głową. Uwielbiała grać Nihatowi na nosie, zwłaszcza teraz, kiedy odkryła, że jemu zależało równie mocno co jej. Do tej pory słyszała myśli każdego mężczyzny, jaki się nią zainteresował. Wiedziała, jak ma reagować, co ma robić, żeby go przyciągnąć albo zniechęcić. A przy Nihacie wszystko było nowe i nieznane, wszystko było niepewnością i wyzwaniem. Jego zdolność była i wspaniała i irytująca jednocześnie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ubiegłego wieczoru uratował jej zdrowie psychiczne, bo naprawdę wolała nie wiedzieć, co tam Mintao i Mayka wyprawiali.

Wstała, przecierając twarz dłońmi. Była lekko zdrętwiała, ale bieg do domu powinien ją nieco rozruszać. Marzyła o kąpieli, miała nadzieję, że jej genini nie dostaną dziś jakiejś upierdliwej misji, bo nie miała ochoty na niańczenie dzieciaków.

Gdy opuszczała mieszkanie Nihata, mężczyzna pocałował ją na drogę. I zaledwie  opuściła jego blok, znajdując się poza zasięgiem tarczy mężczyzny, wściekła myśl uderzyła jej umysł; Mintao był zdenerwowany i martwił się o nią. A ona… ona była szczęśliwa jak nigdy!

*

Siedziałem przy stole w naszej kuchni, patrząc jak Junichi wcina na śniadanie płatki czekoladowe z mlekiem. Atmosfera w domu była dość nerwowa, bo oboje z Hinatą nie byliśmy zadowoleni, że nasze starsze dzieciaki nie wróciły na noc do domu. Niby jako shinobi często nocowali poza domem, będąc na rozmaitych, nieraz kilkudniowych misjach, ale teraz oboje byli w wiosce! Jeszcze Mintao jak to Mintao, miał nocne dyżury w szpitalu i  często też przesiadywał u Mayi, ale Mei?! Gdzie podziewała się moja córka?

Widziałem wczoraj, jak wracała z treningu w towarzystwie Nihata i niepokój zżerał mnie od środka. Nie chciałem, żeby Mei zadawała się z tym chłopakiem, on był… zbyt niebezpieczny. Zbyt silny w stosunku do pozostałych psychotroników i zbyt tajemniczy. Nic nam o sobie nie mówił, nic o nim nie wiedzieliśmy…

- Och, są. Chyba się kłócą – odezwała się nagle Hinata, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałem na żonę.

Hinata wyglądała przez okno na nasze podwórko, więc wstałem od stołu i podszedłem do niej, również spoglądając za firankę.

Mintao i Mei stali na podwórku, tuż za furtką, naprzeciw siebie i nie spuszczali z siebie wzroku. Mieli identyczne, zawzięte miny i faktycznie, wyglądało to tak, jakby toczyli między sobą zażarty bój wewnątrz swoich umysłów. Zawsze się tak zachowywali, kiedy byli na siebie wściekli albo chcieli coś obgadać. Nie potrzebowali na siebie głośno krzyczeć, bombardowali swoje własne umysły. Może dla nich było to wygodne, ale przez to ja i Hinata nie wiedzieliśmy, jak i kiedy interweniować, nie wiedzieliśmy nawet, o co im chodzi.

Odetchnąłem z ulgą, że są cali i zdrowi.

- Wygląda na to, że tak – przytaknąłem Hinacie, odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia.

- Kochanie, nie bądź dla nich zbyt surowy! – zawołała za mną żona. Pokręciłem głową. Czy ja kiedykolwiek w ogóle byłem surowy?

Wyszedłem przed dom i ruszyłem w stronę dzieciaków. Gdy się do nich zbliżyłem i stanąłem obok, nawet nie zwrócili na mnie uwagi, zbyt zajęci sobą. Nie poruszali się, nie mrugali, tylko patrzyli na siebie jak dwa koguty przed walką.

Głośno wypuściłem powietrze z płuc.

- A wy co? – zapytałem w końcu. – Bić się zamierzacie?

Drgnęli w identyczny sposób, co jasno dało mi do zrozumienia, że byli tak zaabsorbowani sobą nawzajem, że nawet mnie nie usłyszeli, a przecież stanąłem metr od nich. Splotłem ręce na torsie, gdy dwie pary identycznych oczu po matce spojrzały na mnie.

- Czy oboje zapomnieliście, że macie coś takiego jak dom? – spytałem niezadowolony. Mintao wykrzywił się, a Mei splotła ręce na piersi zupełnie jak ja. Syn nie miał zamiaru się tłumaczyć, Mei natomiast gotowa była walczyć, jak zawsze.

- Nie zapomnieliśmy – odpowiedziała moja córka. Zmierzyłem spojrzeniem najpierw ją, a potem syna.

- Rozumiem, że jesteście prawie dorośli, ale mogliście chociaż dać znać! – zawołałem surowo. – Myślicie, że my z mamą się nie martwimy?

- Nie chcieliśmy cię zdenerwować – powiedziała natychmiast Mei, ugodowo. – Przepraszamy.

- No ja myślę – burknąłem, a potem wskazałem palcem drzwi frontowe. – Do domu, mam zrobiła śniadanie.

- Tak jest – mruknęli i czym prędzej odeszli, jakby się bali, że zaraz im wygłoszę kazanie, albo, co gorsza, zacznę wypytywać gdzie byli. Westchnąłem sobie po raz kolejny.

Dorastające dzieci to był koszmar!

Gdy wszedłem z powrotem do kuchni, cała rodzina siedziała przy stole. Dzieciaki nie odzywały się do siebie, co było dość dziwne jak na nich. Junichi chichotał – jemu jak zawsze, w przeciwieństwie do normalnego człowieka, podobała się nerwowa atmosfera.

Usiadłem przy stole i dokończyłem śniadanie, a później wyszedłem do pracy.

Na miejscu jak co dzień czekał na mnie Ban, a wraz z nim sterta dokumentów i innych papierów. Usiadłem za biurkiem, sięgając po pierwszy z brzegu zwój, rozwinąłem go i spojrzałem na jego treść.

- Co to ma być?! – warknąłem do Bana, a chłopak natychmiast doskoczył do mojego biurka, zdezorientowany.

- Co się stało, Lordzie Hokage? – zapytał, a ja przekręciłem zwój treścią w jego stronę. Ban chwilę odczytywał, co było tam napisane. Gdy dotarł do końca, na jego policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy.

- Eee – mruknął w końcu, zmieszany. – Nie zauważyłem tego, to Shan zbierał te dokumenty…

- Zabiję tego chłopaka… Nie, ich dwóch, jednego i drugiego, powoli i boleśnie!

Ban zachichotał, a ja obrzuciłem go groźnym spojrzeniem.

- Uważasz, że to zabawne? – zapytałem, unosząc brew. Mój pomocnik wzruszył ramionami.

- Cóż, wystarczy to tylko sprostować – powiedział. – Mogę się tym zająć…

- Nie, sam pójdę – odpowiedziałem, znów spoglądając na treść zwoju. Był to formularz zgłoszeniowy do Akademii, ten wypełniony przez Faraona. Chłopak w polu „imię” wpisał „Pan”, zaś w polu „nazwisko” swoją ksywkę.

Pan Faraon.

Czy on wyobrażał sobie, że nauczyciele w Akademii tak będą się do niego zwracać? A Uchiha oddał do mnie tak wypełnione dokumenty. Nie miałem pojęcia, który z tej nieznośnej dwójki jest głupszy. Nagle coś sobie przypomniałem.

- A gdzie właściwie jest Shan?! – zapytałem. Ban wzruszył ramionami i rozłożył ręce, chcąc pokazać, że nie wie i nie ma pojęcia, dlaczego chłopak się spóźnia. Pokręciłem głową. – Zabiję go, jak nic zamorduję – wymamrotałem po raz kolejny, zajmując się w końcu leżącymi na biurku papierami.

*

Shan kichnął potężnie, a potem potarł nos, rozglądając się dookoła. Ktoś chyba go wspomniał, innej przyczyny tego kichnięcia Uchiha nie znajdował. Nawet domyślał się, kto dokładnie.

Był ranek i Shan powinien być już u Hokage, ale dziś był taki piękny dzień i tak szkoda go było marnować na siedzenie za biurkiem, że po prostu nie mógł iść na czas do pracy! Dlatego właśnie zaraz po obudzeniu wybrał się popływać. Dawno tego nie robił, a że wstał wcześniej niż normalnie, pomyślał, że to bardzo dobre rozpoczęcie dnia.

Teraz wracał do domu, aby coś zjeść i wziąć prysznic, bo przecież pływał w jeziorze i czuł piasek tu i tam.

Gdy dotarł do domu, z kuchni dochodziły przyjemne zapachy. Skuszony, udał się w tamtą stronę i ze zdziwieniem odkrył, że wewnątrz pomieszczenia jest zarówno ojciec jak i matka. Oboje jedli późne śniadanie.

- Jej, żarcie! – zawołał uradowany, biorąc sobie talerz i pałeczki i przyłączając się.

- Masz mokre włosy – zwróciła się do niego mama, a on potaknął, nakładając sobie na talerz smażony makaron i marynowane warzywa.

- Pływałem – odpowiedział. – Zjem, wezmę prysznic i lecę do Hokage – dodał zawczasu, żeby się zaraz nie zaczęli czepiać, że nie poszedł do pracy.

- Co planujesz w związku z treningiem Nowej Generacji? – spytał nagle ojciec, na co Shan wzruszył ramionami. Jeszcze nie miał konkretnego pomysłu, tylko takie ogólne.

- Jeszcze nie wiem, myślę. Trzeba zorganizować coś dla Lali, Oksu i Faraona, bo oni mają najgorzej. Reszta też nie może siedzieć bezczynnie.

- Czy potrzebujesz pomocy?

Shan zamarł z pałeczkami w połowie drogi do ust. Spojrzał na ojca, jakby temu wyrosła druga głowa. Nie miał pojęcia, czy się przesłyszał, czy ojciec naprawdę zaproponował mu swoją pomoc?

- Chcesz… Chcesz mi z tym pomóc? – upewnił się. Ojciec poważnie skinął głową, obserwując Shana jednym czarnym okiem.

- Mam kilka pomysłów – rzekł – a Naruto nie ma dla mnie żadnej misji, woli, abym na razie został w wiosce. Dlatego mogę ci pomóc zorganizować te treningi – wyjaśnił. Shan zerknął na matkę, ale ona milczała, chociaż na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech. Wyglądała… lepiej. Ostatnio cały czas chodziła zmęczona, bo szpital i opieka nad Sharoną zajmowały jej cały czas, ale teraz wyglądała, jakby miała mniej zmartwień. Chyba Shimamura robił swoje i mama nie musiała już tak się zamartwiać o swoją córkę.

- Em… nie jestem głupi, pomocy nie odmówię. Jeśli chcesz, możemy do tego przysiąść dziś wieczorem, kiedy wrócę po pracy.

Ojciec jedynie skinął głową i tyle było z nim rozmowy. Zachowywał się jak zawsze, ale co dziwne, Shan nie miał teraz tego irytującego uczucia, że ojciec go zlewa. Sasuke Uchiha był… dziwny, Shan nie potrafił się z nim zrozumieć, miał wrażenie, że jedynie Naruto Uzumaki go rozumie. Cieszył się jednak teraz, że ojciec sam zaproponował pomoc.

Po śniadaniu podziękował za posiłek i pobiegł pod prysznic. Musiał się spieszyć, inaczej znów dostanie opieprz i będzie musiał siedzieć po godzinach, a nie miał na to ochoty w taką piękna pogodę. Miał nadzieję złapać wieczorem Mei i wyciągnąć ją na ramen, dowiedzieć się, co tam u niej, jak randka z Nihatem, na którą najwyraźniej wczoraj po treningu poszła. Szalenie ciekawiło go, co też słychać u najlepszej przyjaciółki?

Po prysznicu owinął biodra ręcznikiem i udał się do swojego pokoju, by włożyć jakieś ciuchy i w końcu pobiec do Hokage. Ledwo wszedł do pokoju i spojrzał przed siebie, zaraz zamarł za progiem.

Na jego krześle, przy jego biurku, siedział Nihat. Shan zmarszczył brwi, nie bardzo ogarniając, czym sobie zasłużył na tę niespodziewana wizytę? Zamknął jednak drzwi do pokoju i splótł ręce na torsie, mierząc mężczyznę niezadowolonym spojrzeniem. Jeszcze nikt nigdy, oprócz oczywiście Mei, nie włamał mu się do pokoju. Z dwojga złego, wolał jednak dziewczynę, w końcu miała cycki.

- Mam rozumieć, nawet gdybyś mnie tu mordował, to i tak nikt nie usłyszy? – zapytał, a Nihat uśmiechnął się na jego słowa.

- W rzeczy samej – odparł, skłaniając lekko głowę. Shan nie ruszył się z miejsca.

- Po co przyszedłeś? – zapytał.

- Chciałem porozmawiać.

- O czym?

- O Mei – odparł Nihat. Shan na chwilę przymknął oczy, w duchu śmiejąc się z sytuacji. Tego ranka brakowało mu jeszcze tylko poważnej rozmowy z zakochanym, zazdrosnym o Małą głupkiem. Przerabiał to już z Kaju i z kilkoma innymi facetami, jacy pojawiali się w życiu panny Uzumaki. Był przyzwyczajony.

Złapał za oparcie stojącego w kącie pokoju krzesła, wysunął je na środek pokoju, usiadł i założył nogę na nogę, w ogóle nie krępując się faktem, że prócz ręcznika, nie ma nic na sobie. Obrzucił Nihata kpiącym spojrzeniem.

- No dobrze, rozmawiaj – rzekł.

*

Szedłem w stronę budynku, w którym mieszkała Nowa Generacja, w dłoni ściskając nowy zwój ze zgłoszeniem do Akademii. Miałem zamiar przekonać Faraona, że nie ma zmiłuj i musi w końcu podać swoje imię, inaczej nie będziemy mogli zapisać go do szkoły. Z tego, co opowiedział mi Shan, kiedy już łaskawie pojawił się w pracy, bardzo mocno spóźniony, dzieciaki cieszyły się na wieść, że zostaną ninja. Podobało im się, że będą mogli zostać w Wiosce, że nauczą się, jak być shinobi, że poznają ninjutsu. Wyglądało na to, że było to dla nich ważne.

Gdy dotarłem na miejsce i wszedłem do środka, w kuchni na dole zastałem jedynie Lalę. Dziewczyna sprzątała, wyglądało na to, że po obiedzie. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko. Jak zawsze miała na sobie skąpy strój, a jej zielone włosy splecione były w gruby warkocz.

- Tylko ty wiesz, kiedy wpaść – powiedziała do mnie, na co uniosłem brew.

- Ja? – zdziwiłem się.

- Tak, bo jesteśmy sam-na-sam – wyjaśniła śpiewnie, wdzięcząc się do mnie, na co wywróciłem oczami. Podczas naszej podróży wystarczająco mocno się na nią znieczuliłem.

- A gdzie reszta? – zapytałem, żeby zmienić temat. Lala wydęła usta, niezadowolona, że nie reaguję na jej zaczepki.

- Oksu wyszła na zakupy z naszą kucharką, a dzieciaki jak zawsze gdzieś ganiają po wiosce. Rzadko siedzą w domu.

No tak. Mogłem się spodziewać, że tak żywiołowe dzieciaki nie będą siedziały na tyłku i czekały, aż się łaskawie zjawię. Do tej pory żyły na ulicy, same sobie radziły, chodziły gdzie chciały, nie przejmując się dorosłymi. Trudo było po nich oczekiwać, by teraz grzecznie spędzały czas w jednym miejscu, nie poznając nowego. Miałem tylko nadzieje, że swoją eksplorację ograniczały do granic Konohy.

- No nic, to ich poszukam…

- A może zostaniesz ze mną? – zapytała chytrze dziewczyna.

- A może jednak ich poszukam – odparłem ze śmiechem. Lala wypięła do mnie język, gdy wychodziłem z kuchni, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Stanąłem na podwórku, przylegającym do ich domu i złożyłem ręce w pieczęć

- Kage Bunshin no Jutsu! – zawołałem, a na polanie pojawiło się dwadzieścia moich klonów, które natychmiast rozbiegły się na różne strony.

Czekałem jakieś dwadzieścia minut, niecierpliwie tupiąc nogą. W międzyczasie Lala zrobiła sobie herbatę i też wyszła na zewnątrz. Usiadła przy ogrodowym stoliku i zajęła się malowaniem swoich długich paznokci na zielony kolor.

W końcu pojawił się jeden z moich klonów, ale niósł pod pachą chichoczącą Piętkę zamiast Faraona.

- Co się stało?! Gdzie Faraon?! – zawołałem, kiedy mój sobowtór postawił dziewczynkę na trawie przede mną. Odwołałem go, by uzyskać informacje i przekonałem się, że oczywiście, dzieciaki na mój widok zaczęły uciekać, rozbiegły się na trzy rożne strony tak jak za pierwszym razem, kiedy je spotkaliśmy i urządziły sobie z moimi klonami podchody. W dodatku Shan i zapewne moja Mei razem z nim, pokazali im wszystkie tajne zakamarki w Konosze, bo dzieciaki korzystały z tajnych przejść, które pamiętałem z dzieciństwa oraz nowych, których już niestety nie znałem.

Gdzieś w oddali walnął fioletowy piorun, a ja westchnąłem sobie i przetarłem twarz, gdy wiedza jednego z moich klonów wróciła gwałtowną falą. Smarkacz trafił moją kopię błyskawicą!

W końcu, po około pół godziny, jeden z moich klonów przyniósł Faraona. Ja i Piętka siedzieliśmy na trawniku i graliśmy w Go, przyniesione przez dziewczynkę. W międzyczasie Faraon za pomocą błyskawic pozbył się połowy moich klonów, aż w końcu jeden z nich stracił cierpliwość i użył sfery chakry Kuramy, by wyciągnąć go z dziury, w której chłopak się ukrył.

- Gruszka wygrał? – zaciekawiła się Piętka, kiedy mój klon rzucił Faraona na trawnik, nie bawiąc się w bycie delikatnym. Chłopak jęknął, a klon zniknął.

- Gruszki aż tak mocno nie próbowałem złapać – wyjaśniłem. – Ale w sumie tak, przetrwał najdłużej.

- Będzie się cały tydzień chwalił – wymamrotał niezadowolony Faraon.

- Cóż, w ukrywaniu się i uciekaniu przebijacie niejednego genina – powiedziałem, przerywając grę z Piętką. – Ale jeśli naprawdę chcecie zostać ninja, to ten formularz trzeba wypełnić prawdziwymi danymi – powiedziałem, rzucając Faraonowi zwój, a chłopak go złapał.

- No nie, znowu?! – jęknął mały przywódca bandy, siadając po turecku na trawniku. – Ja już to pisałem!

- Jakieś bzdury tam wpisałeś, to podanie o przyjęcie do szkoły! Wpisz tam swoje prawdziwe imię!

- Ale ja jestem przywódcą bandy, moja ksywa to mój autorytet! – bronił się dzieciak.

- Jeżeli pójdziesz do szkoły, nie będziesz już przywódcą bandy, a kandydatem na shinobi Liścia!  A wtedy, w przyszłości, możesz stać się kapitanem drużyny a nawet Hokage! To o wiele lepsze niż bycie szefem bandy!

Faraon chwilę wpatrywał się w moje oczy, a potem szeroko wyszczerzył zęby.

- Masz rację, zostanę Hokage! – zawołał uradowany, na co Piętka pokręciła głową z rezygnacją, ale i uśmiechem na twarzy. Zaśmiałem się na te butne słowa. Dawno temu powtarzałem je jak mantrę i moje marzenie się spełniło.

Gdy wracałem do siedziby Hokage, na mojej twarzy widniał zadowolony uśmiech, bo udało mi się dostać to, co chciałem. Niesiony przeze mnie formularz zawierał słowa: Yota Yamaguchi.

Dopisek „przyszły Hokage!” postanowiłem zostawić.