piątek, 26 maja 2023

NG. Rozdział 49

 No i mamy kolejny rozdział!

Zapraszam!

*

„Kocham ludzkość, ale dziwię się sobie: im bardziej kocham ludzkość, tym mniej kocham ludzi, to znaczy każdego człowieka z osobna. W marzeniach dochodziłem nieraz do dziwnych pomysłów, chciałem służyć ludzkości i może istotnie dałbym się ukrzyżować za ludzi, gdyby zaszła potrzeba, a mimo to dwóch dni nie potrafię przeżyć z kimkolwiek w jednym pokoju, wiem to z doświadczenia. Niech się kto zbliży do mnie, a już osobowość jego przygnębia moją ambicję i krępuje moją swobodę. Przez jedną dobę mogę znienawidzić najzacniejszego człowieka: tego za to, że za długo trawi czas przy obiedzie, drugiego za to, że ma katar i ciągle wyciera nos. Staję się wrogiem ludzi, ledwo się do mnie zbliżają. I zawsze tak się jakoś zdarzało, że im bardziej nienawidziłem poszczególnych ludzi, tym goręcej kochałem całą ludzkość.

Fiodor Dostojewski

*

 

Kolejne lądowanie było równie twarde co pierwsze, ale tym razem w pionie utrzymała ją silna dłoń Nihata. Mei miała ochotę zwymiotować, bolał ją żołądek, oczy miała wypełnione łzami. Chciała się wyrwać z silnego uścisku, szarpnęła się, ale mężczyzna i taką ją przytrzymał.

- Spokojnie – powiedział cicho. – Wszystko będzie dobrze, Mała…

Jej oczy otworzyły się szerzej, gdy przyjrzała się Nihatowi. Zewsząd napłynęły do niej myśli, każda jedna, nawet te, których do tej pory nigdy nie słyszała. Obrzydliwe myśli Takako, wstrętne, sprawiające, że było jej niedobrze. Szalone, dzikie fantazje Hikariego, jego żądza władzy nad wszystkimi oraz przeogromna, przerażająca żądza niszczenia, niemal tak silna, jak nienawiść buzująca w mężczyźnie. Chłodna i spokojna analiza Asuki, a także przerażone, niepewne myśli Araty, jego zwątpienie w słuszność celu, jaki wyznaczył im ich przywódca. Jego strach, wywołany tym, co przed chwilą ujrzał. Strach przed tym, co jeszcze może się wydarzyć…

Ale najcudowniejsze z tego wszystkiego były myśli brata, fakt, że znów go słyszała, że znów byli połączeni. Poczuła się bezpiecznie jak nigdy, ale jednocześnie nic nie rozumiała, bo wrażeń i bodźców było tak dużo… Rozpacz wszystkich dookoła wręcz ją zalewała, dławiła ją, nie pozwalała jasno myśleć.

I wtedy, wśród tych zawodzeń, usłyszała ten głos:

Halo, halo, czy mnie słychać…?! Jeśli tak, to niech któreś was da cholerny znak, że nie gadam w myślach do samego siebie…!!!

Szybko spojrzała ku Shanowi i złapała z nim kontakt wzrokowy. Przyjaciel uśmiechnął się bezczelnie, trzymał Junichiego, jego Mangekyo Sharingan jarzył się złośliwie. Widząc to psotne spojrzenie poczuła napływ złości i niewysłowionej ulgi tak silnej, że miała ochotę złamać mu nos i patrzeć, jak krwawi, jednak te uczucia stłumił zdrowy rozsądek brata. Mintao chciał najpierw ustalić, co się dzieje i jak najwięcej się dowiedzieć, był przeciwny pochopnemu działaniu.

Nic jeszcze nie róbcie – ostrzegł ich Shan w myślach. – Mamy przewagę tylko wtedy, kiedy sądzą, że jesteście zablokowani.

Jak cię dorwę w swoje ręce, to przysięgam, że cię zamorduję, Shan! – odpowiedziała, na co przyjaciel zaśmiał się w duchu i zaczął im w telegraficznym skrócie przesyłać wszystkie informacje o ostatnich wydarzeniach. Nie mogła uwierzyć, że nabrał nawet ją. Nie mogła uwierzyć, że w ogóle zrobił coś takiego!  Od kiedy do cholery to wszystko planował?! Od jak dawna to planował?!

I najważniejsze, kiedy w końcu będzie mogła go dorwać i rozszarpać na strzępy?!

Wyglądało na to, że tylko ich trójka była świadoma zmiany sytuacji. Zorientowała się, że to nie Niht, a klon Shana dalej wykręca jej rękę, czego wcześniej zupełnie nie mogła wyczuć. Przyjaciel poluzował nieco uścisk, by było jej wygodnie i by w każdej chwili mogła się uwolnić. Świadomość, że za plecami ma Shana, dodawała jej odwagi. Świadomość, że to dalej był jej najlepszy przyjaciel, taki, jakim go znała, wycisnęła z jej oczu kolejne łzy. Była tak przerażona wszystkim dookoła, że praktycznie uwierzyła w teatrzyk Uchihy, tym bardziej, że nigdy nie było wiadomo, co temu wariatowi strzeli do jego pustego łba.

Mei rozejrzała się dookoła. Stali na jakimś wysokim zboczu, na dole ocean rozbijał się o skały, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Pachniało morską bryzą i lasem. Byli na pięknej łące, wokół nich pod wpływem wiatru falowała wysoka, soczyście zielona trawa. Dalej były drzewa, a całość wyglądała dziko, jakby nikt tu nie mieszkał, jakby nie żył tu żaden człowiek. Niebo nad ich głowami było uderzająco niebieskie, chociaż powoli zbierały się nad nimi chmury.

- Witajcie! – przemówił Hikari, spoglądając na nich wszystkich. Ona, brat, Maya, Oksu, Lala i Faraon stali zbici w ciasną grupkę, niemal się do siebie tuląc, zaś ci z Cho-No-Ryoku-Sha stali dookoła nich, odcinając drogę jakiejkolwiek ucieczki. Klon Shana puścił ją i cofnął się, stając w szeregu obok swojego oryginału. Wciąż wyciągał przed siebie jedną dłoń, udając, że Nihat dalej trzyma ich w ryzach. Nikt z przeciwników nie zdawał sobie sprawy, że Nihata nie ma wśród nich, że każde może już w pełni władać swoją mocą. Ignorowali shinobi i ich jutsu, zignorowali fakt, że podstawą bycia ninja jest umiejętność przechytrzenia przeciwnika, umiejętność zakamuflowania swojej techniki, przez co nabrali się na głupie Henge niczym genini.

- Witajcie w waszym nowym domu! – kontynuował Hikari. Za jego spokojną, dobrotliwą postawą, za miłą, uśmiechniętą, piękną twarzą kryła się wstrętna, obrzydliwa dusza. Mężczyzna ział nienawiścią do świata i do samego siebie. Pragnął władzy absolutnej, pragnął rzeszy wyznawców, a nie przyjaciół czy towarzyszy. Zazdrościł przywódcom wiosek ich władzy, ale zupełnie nie rozumiał, dlaczego tę władzę posiadają, dlaczego ludzie chcą za nimi podążać, dlaczego na nich polegają. Zazdrościł Hokage, zupełnie nie rozumiejąc, kim jest jej ojciec. Pragnął zniszczyć obecny porządek i wprowadzić własny, gdzie będzie miał rzeszę wyznawców niczym jakiś bóg. – Nie ma już Konohy, nie macie do czego wracać, nadszedł czas nowego początku! Niebawem nie będzie też innych Ukrytych Wiosek! Nie będzie już strachu i potrzeby ukrywania się! Wspólnie zbudujemy nowy świat! Tu, w tym miejscu, narodzi się dla was nowy dom, gdzie nikt nie będzie wam już rozkazywał, gdzie nikt was nie wykluczy. Nowy świat, który będzie tylko nasz, który sami stworzymy od początku, który sami dla siebie zbudujemy!

- Wymordowałeś wszystkich tylko po to, żeby… żeby co?! Żeby ogłosić się panem nowego świata?! – wybuchła Mei, nie mogąc się powstrzymać. Shan w myślach westchnął głośno, bo psuła jego idealny plan działania z ukrycia, ale nie po to Mei nosiła nazwisko Uzumaki, by chować głowę w piasek! – Jesteś chory, powinieneś się leczyć, człowieku! Myślisz, że któreś z nas ucieszy się z tego, że wymordowałeś naszych bliskich?! Że będziemy słuchać takiego wariata?!

- Zamknij się, głupia suko! – zawołała Asuka, a Mei pomyślała, że w sumie to jej pierwszej ukręci łeb. – Jak ty się odzywasz do mistrza?! Powinnaś się cieszyć, że cię oszczędził, głupia!

Moc Mei zawrzała jej w żyłach, a strach odszedł w niepamięć.

- Już ja cię kurwa oszczędzę – odparła lodowatym tonem.

*

Jej powieki zadrżały, a potem z trudem otworzyła oczy. Leżała na plecach, na jakimś skrzypiącym łóżku, patrzyła na drewniany, obcy jej sufit. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest ani co się dzieje. Wszystko ją bolało, czuła się słaba, zdezorientowana… Poruszyła się, a wtedy usłyszała znajomy głos:

- Nie wstawaj, straciłaś sporo krwi.

Przekręciła głowę w bok. Na krześle obok jej łóżka siedział Shimamura… nie, pomyliła się. To był klon Shimamury.

Nic nie rozumiała, nie miała pojęcia, gdzie jest i co tu robi. Stara chata, w której się znajdowali, pachniała kurzem i wilgotnym drewnem. Okna były zabite deskami, na stole paliły się świece, dające ciepłe, pomarańczowe światło. Nie znała tego miejsca.

- Co się stało?! – zapytała, gwałtownie siadając, a potem jęknęła, łapiąc się za klatkę piersiową. Ból, jaki ją przeszył, może nie był nie do wytrzymania, ale też nie był lekki. Wspomnienia wróciły do jej głowy, jej serce zabiło szybciej. Ostatnie, co pamiętała, to Shan i jego Mangekyo Sharingan.

Sharona poczuła, jak Shimamura delikatnie dotyka jej ramion. Przytuliła go na chwilę, wdzięczna za tę obecność. Gdzieś na krańcach umysłu wciąż czuła strach, którego nie umiała się pozbyć. Klon Shimamury odwzajemnił jej uścisk i przez chwilę trwali tak, przytuleni do siebie.

- Co się stało, nic nie rozumiem? – zapytała w końcu, dotykając miejsca, w które brat wbił należącą do niej katanę. Pamiętała to aż nazbyt wyraźnie; spojrzenie Shana było śmiertelnie poważne, a brat był zupełnie nieludzki, jakby nie był sobą. – Gdzie jest twoje prawdziwe ciało?

- W Konosze – odrzekł klon. – Shar, połóż się, jesteś osłabiona – dodał z troską, ale ona potrząsnęła głową. Chciała najpierw dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Poza tym nienawidziła, jak ktoś traktował ją jak słabe dziecko, była kapitanem oddziału ANBU, była silna i bezwzględna.

- Przestań to powtarzać – warknęła. – Co się stało? Gdzie jest Shan? Dlaczego tu jestem?

- Shan potrzebował dowodu, że popiera Cho-No-Ryoku-Sha, ale żaden z nas nie spodziewał się, że nawiniesz się akurat ty – odpowiedział Shimamura. – Plan był taki, żeby porwać przypadkową osobę z wioski. Wiesz, „niewinnego” do zamordowania, ale tamci zorientowali się, że śledziłaś brata. Wybór padł na ciebie, nie mieliśmy jak tego odkręcić.

- My?

- Ja, Nihat i Shan – odrzekł Shimamura. – Byłem na tej polanie, Nihat ukrył mnie przed wzrokiem wszystkich. Po tym, jak Shan cię dźgnął, Nihat najszybciej jak było to możliwe wciągnął cię pod moją tarczę, a ja zaraz przystąpiłem do leczenia. Straciłaś trochę więcej krwi, niż planowaliśmy, na szczęście nic ci się nie stało. Rana jeszcze trochę boli, ale nie zagraża życiu. Może nie jestem wybitnym medykiem jak twoja matka, ale dałem radę ją zasklepić, a sam cios był zaplanowany i idealnie przez Shana wymierzony. Miał jedynie wyglądać na śmiertelny. Twój brat spisał się doskonale, nie przypuszczałem, że może być tak… tak twardy i opanowany. Tym bardziej, że wciągnięcie go do mojego planu było nagłe i wynikło z okoliczności.

Przez chwilę milczała, trawiąc te informacje. Shan przebił ją mieczem bez żadnego zawahania; w tamtym momencie naprawdę uwierzyła w całe to kłamstwo. W oczach brata nie dostrzegała choćby krzty litości czy uczucia. Patrzył na nią jakby była obca, jakby nie była jego siostrą…

- Plan się powiódł? – zapytała rzeczowo. Sama dla powodzenia misji robiła różne rzeczy, nie przypuszczała jednak, że Shan byłby zdolny do czegoś takiego… Nie doceniała własnego brata.

Shimamura skinął głową.

- Tak. Shan zyskał zaufanie wroga, w końcu na ich oczach zabił siostrę.

- Ty, Nihat i Shan. Dlaczego Nihat? – zapytała. Dalej niewiele rozumiała z tego, co przyjaciel mówił. Jedyną jasną rzeczą było, że Shan i Shimamura usiłowali zinfiltrować szeregi wroga, zapewne bez wiedzy Hokage. Co z nimi robił psychotronik, który dopiero co zdradził Konohę?

- Nihat współpracuje ze mną od lat, to mój wspólnik. Zapewne znasz go pod pseudonimem Cash – odpowiedział blondyn. Wyprostowała się i spojrzała na niego zdumiona. Oczywiście, że znała tę ksywkę. Ten cały Cash pomógł Lordowi Hokage i jej ojcu pozbyć się Hiroetsu. Podobno był szpiegiem idealnym i podobno nie żył!

- Jak oszukałeś Mei i Mintao? – zapytała zdumiona, ale zaraz sama sobie odpowiedziała na pytanie: – Nihat zablokował twoje myśli! Ale jak je sfabrykowaliście? Bliźniaki zapewniły Lorda Hokage, że Cash zginął! Wyczytali to z twoich myśli!

Shimamura odetchnął i usiadł wygodniej w krześle.

- To, co widziały bliźniaki, było po części prawdziwymi wspomnieniami. Nihat walczył z Cho-No-Ryoku-Sha, na samym początku, kiedy go odkryli. Ale go nie zabili, darowali mu życie w zamian za przyłączenie się do nich. Przekonanie ich, że wierzy w ich ideały było dla Nihata pestką. O mnie nawet nie mieli pojęcia, nie znali drugiej tożsamości chłopaka. Informacja o jego śmierci była wyobrażeniami. Nie wiem, jak Nihat to robi, ale on jakby potrafi zamknąć poszczególne myśli… wyobrażenia czy fantazje… w swojej barierze. Takiej bańce wspomnień i myśli. To właśnie takie, jak to ujęłaś, sfabrykowane wspomnienia pokazaliśmy bliźniakom. Moc danego psychotronika zależy od ograniczeń… jego samego. Jego kreatywności, jego pomysłów. Nihat, pomagając mi, miał wiele okazji, by gimnastykować swoją moc, by ją poznać, przekształcać, kombinować. Nigdy nie był shinobi, kiedy go spotkałem, był dzieciakiem, nie znał żadnych jutsu. Nauczyłem go walczyć, ale całej reszty nauczył się sam. W Konosze w szkole nazywaliby go geniuszem.

Pokiwała głową. Wszystko powoli zaczynało się układać w logiczną całość.

- Jest lepszy od Junichiego – mruknęła Sharona, na co klon Shimamury pokręcił głową.

- Junichi jeszcze nie zna swoich możliwości. Jest teraz najbardziej kreatywny, to prawda, ale jeszcze nie umie z premedytacją posługiwać się swoją mocą. Kiedy przyjdzie ten czas, może stracić swoją dziecięcą kreatywność, albo wręcz przeciwnie, ten czas nie przeminie i dalej będzie umiał robić ze swoją mocą wszystko, czego tylko zechce. Wszystko siedzi tutaj. – Shimamura postukał się w skroń, uśmiechając lekko, a ona odwzajemniła ten uśmiech. Chyba rozumiała, co chce powiedzieć.

- Jak Shan znalazł się w tym szalonym planie? – zapytała.

- Potrzebowaliśmy dodatkowego wsparcia – odparł mężczyzna. – Okazja nadarzyła się sama. Shan wpadł w oko Asuce, chciała go zwerbować, zaproponowała to Hikariemu. Założenie nowego świata, który chce stworzyć Hikari jest takie, że ktoś musi ten świat zbudować, dlatego łączy psychotroników w pary. Asuka wymyśliła sobie, że będzie ten świat budować z Shanem. Nihat ujawnił się przed twoim bratem i opowiedział mu, o co chodzi. Oficjalnie, przekazał mu propozycję Asuki. Nieoficjalnie, opowiedział mu wszystko, co wiedzieliśmy i wciągnął go do naszego planu.

- Dlaczego nie poszedłeś z tym od razu do Lorda Hokage? – zapytała zdumiona Sharona. – Dlaczego zrobiliście to wszystko w tak zamotany sposób?

- Bo na szali wisi życie wszystkich mieszkańców Konohy, dlatego – odpowiedział Shimamura. – Lord Hokage, wiedząc o zagrożeniu, nie stałby z założonymi rękami i mu się nie przyglądał. A my nie znaliśmy sposobu, aby powstrzymać Hikariego. Jego moc jest potężniejsza od mocy Nihata. Junichi kruszy tarcze Nihata, zaś Hikari potrafi je przepalać, jego moc dosłownie prześwituje przez jego tarcze. Widząc Wioskę w zagrożeniu, Lord Hokage usiłowałby to zagrożenie zatrzymać za wszelką cenę. Ujawnienie zniweczyłoby cały plan. Skończyłoby się to katastrofą, dlatego trzeba było dokonać wszystkiego w kontrolowanych warunkach. Jeden błąd i z Konohy zostałyby zgliszcza.

- Co masz na myśli? – zapytała ze zgrozą Sharona.

Shimamura chciał odpowiedzieć, już otwierał usta, ale w tym samym momencie okolicą wstrząsnął potężny huk, a wszystko dookoła zadygotało. Z desek na suficie posypał się kurz, ogniki stojących na stole świec zamigotały, szyby w oknach zadzwoniły o siebie. Miała wrażenie, jakby zatrzęsła się nie tylko ta opuszczona chata, ale cała okolica.

- Co to, do cholery?! – wrzasnęła, ale klon Shimamury nie odpowiedział, tylko zniknął w kłębach białego dymu.

*

Shan miał nadzieję, że Mei niczego nie schrzani. Ufał przyjaciółce, Mei była rozsądna, ale  miała charakterek jak jej tata, a Hokage nie należał do cierpliwych osób. A plan Nihata zakładał, że pannie Uzumaki nic się nie stanie. Shan wolał tego dopilnować, inaczej Nihat urwałby mu coś więcej, niż tylko głowę. Obiecał, że Mei będzie bezpieczna. Świat miał się walić, ale Mei miała być cała i zdrowa.

Shan westchnął, biorąc małego, wciąż nieprzytomnego Junichiego pod pachę. Nie znosił zakochanych ludzi, bo byli irytujący…

Przyjaciółka rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie. Dostrzegł rumieniec na jej policzku i uśmiechnął się półgębkiem.

Może skupmy się na twoim planie, Shan – zaproponował Mintao, czemu towarzyszyło lekki ukłucie bólu. Zawsze, gdy gadali do jego myśli, to głowa go bolała. Nie lubił tego, ale w tym momencie to była jedyna możliwość komunikacji.

Czym prędzej opowiedział im, co ma na myśli. Porozumiewanie się w ten sposób miało też plusy – trwało o wiele krócej, bo mógł przekazywać nie tylko słowa, ale i obrazy.

Mei odwracała uwagę przeciwników.

- Jesteś szaleńcem i powinieneś się leczyć! – darła się dziewczyna wprost do Hikariego. Shan był zdumiony, że jeszcze nie zaatakowała przywódcy Cho-No-Ryoku-Sha. Kosztowało ją to pewnie całą dostępną samokontrolę. – Tylko wariat robi takie rzeczy!

- Jeszcze nie rozumiesz wspaniałości mojego planu, drogie dziecko – odrzekł Hikari, uśmiechając się lekko. Mówił z łagodnością dobrego wujka, ale Shan wiedział, że to tylko pozory. Mintao przekazywał reszcie ekipy szczegóły planu. Shan patrzył, jak kolejne osoby z Nowej Generacji krzywią się lekko z bólu, a potem zdumione spoglądają to na niego, to na bliźniaki. Zaczęła rodzić się wśród nich nadzieja; Maya ocierała łzy z twarzy, w jej oczach błysnęła determinacja. Lala rozglądała się dookoła, jakby właśnie zdała sobie sprawę, że otaczają ją liczne rośliny; Oksu palcami dotknęła sakiewki przy swoim boku, gdzie miała sprzęt przekształcony z kul po Hiroetsu; Faraon zerknął w górę, nad zbierające się nad ich głowami chmury – gdy przemknął przez nie fioletowy grzmot, chłopak uśmiechnął się lekko.

Nie byli już bezbronni, wszyscy mieli swoje moce. Shan uśmiechnął się do siebie, zadowolony. Nadszedł czas, aby odpłacić wrogom za podniesienie ręki na Konohę.

- Teraz wydaje wam się, że przeżyliście tragedię – Gadał dalej Hikari, a pozostali Cho-No-Ryoku-Sha milczeli, gotowi do walki. Jeszcze nie zdawali sobie sprawy, co właściwie się dzieje – ale za jakiś czas, kiedy będziecie szczęśliwi i zadowoleni, że nikt was nie prześladuje, podziękujecie mi za wszystko, co dla was zrobiłem. Kiedy Ukryte Wioski przestaną istnieć, na ich zgliszczach zbudujemy świat tylko dla nas. Takako sprawi, że z morza wyłonią się nowe lądy. Cheko pokryje te lądy zielenią, Mizune napełni je wodą… Stworzymy wszystko od początku i nikt już nie będzie sam, nikt nie będzie cierpiał z powodu odrzucenia, nikt…

- To chore! – zawołała Lala. – Niczego nie będę z tobą budować!

Na twarzy Hikariego w końcu odmalowało się zirytowanie.

- Nie mogę cię winić za to, że jeszcze nie rozumiesz, dziecko – odrzekł jednak. – Mamy czas. Zdążycie się przekonać do naszej sprawy, zresztą, nie macie wyjścia…

- Oj chyba jednak mamy – odpowiedziała Mei. Hikari spojrzał na nią bez zrozumienia, tak jak cała reszta przeciwników. – TERAZ!

Szok, jaki pojawił się na twarzach przeciwników, sprawił Shanowi prawdziwą przyjemność. Odmienił swojego klona i rzucił się do przyjaciół, by stanąć w szeregu razem z nimi, a nie wśród wrogów. Wokół nich wybuchła ściana ognia, kierowana przez Mayę, aby przeciwnicy nie mogli ich od razu zaatakować. Potrzebowali kilku sekund na przegrupowanie się i zajęcie odpowiednich pozycji.

W myślach podzielili się zadaniami tak, aby każdy zajął się innym przeciwnikiem – Mei miała unieszkodliwić Hikariego, Maya zająć się siostrą, Mintao Aratą zaś Shan Takako. Reszta, czyli Oksu, Lala i Faraon, odpowiadali za wsparcie i ochronę tyłów, bo najmniej znali się na walce. Jego klon zabrał Junichiego, aby Shan miał wolne ręce. Mieli przewagę liczebną nad przeciwnikami, bo strategia tamtych opierała się całkowicie na mocy Nihata, którego z nimi nie było. Shan po raz kolejny pomyślał, że Cho-No-Ryoku-Sha tak bardzo polegali na swoich mocach i na mocach Nihata, że zupełnie zapomnieli, że oni wszyscy byli shinobi, a walka i podstępy to była ich druga natura.

Trwało to dosłownie trzy sekundy, ogień opadł, a Shan ujrzał klęczącego na ziemi, krzyczącego i trzymającego się za głowę Hikariego. Mei patrzyła na niego z satysfakcją, jakiej Shan nigdy nie widział na jej twarzy – wyglądało to tak, jakby dziewczyna dosłownie chciała zniszczyć jego mózg.

To jednak spowodowało, że stała się celem. Gdy pozostała trójka przeciwników zorientowała się, co Mei robi, natychmiast ją zaatakowała.

Atak Asuki rozbił się o ścianę ognia, atak Takako o złote Susanoo Shana, ale Mei i tak musiała przerwać i odskoczyć, bo nikt z nich nie zdołał zatrzymać Araty. Chłopak cisnął w dziewczynę czymś, co wyglądało jak purpurowo-czarny kunai utkany z chuj wie czego, jak ocenił Shan. Ten kunai przeniknął przez ogień i tarczę, jaką stworzyła Oksu, jakby przechodził przez powietrze. Nie zdołały go także złapać pnącze Lali.

- Arata! – wydarła się Asuka. – Zabierz stąd mistrza! Już!

- Po moim trupie! – krzyknnęła Mei, rzucając ku przeciwnikowi, ale pod stopami Hikariego utworzył się portal, w który mężczyzna wpadł jak w otchłań. Mei nie zdążyła nic zrobić, portal zamknął się, zostawiając na polu walki tylko trójkę przeciwników. – Znajdę go, osłaniajcie mnie! – zawołała Mei, zamierając w bezruchu. Maya i Mintao stanęli przy niej, wyciągając czarne kunaie.

Na chwilę zapanował spokój. Wściekła Asuka spojrzała po nich, aż jej oczy zatrzymały się na twarzy Shana.

- Gdzie jest Nihat? – zapytała. Takako stał po jej prawej stronie, Arata po lewej. Nad ich głowami przetoczył się grzmot, a w skały niedaleko uderzył fioletowy piorun.

- Jeszcze nie rozumiesz? – zapytał ją Shan, śmiejąc się. – Jest jednym z nas, od samego początku – odpowiedział. Twarz kobiety zbladła lekko, ale poza tym nie dała po sobie poznać, że ta informacja jakoś nią wstrząsnęła. Po chwili Asuka również zaczęła się śmiać. Shan pomyślał, że zupełnie jej odbiło.

sobota, 20 maja 2023

NG. Rozdział 48

 Lecimy z kolejnym rozdziałem!

*

            „…Wyrychtujemy ci, chłopaczku, trumnę,

            Tak jak się patrzy – niewielką a szczelną.

            Przez górskie łąki i przez lasy szumne

            Na barkach skrzynkę poniesiem śmiertelną.”

            Jerzy Liebert

 

            *

Portal wyrzucił ich na wysokim wzgórzu, na trawiastej łące, niedaleko lasu. Mei zachwiała się, ale ustała na nogach. Obok niej wylądowała reszta przyjaciół. Mintao trzymał Mayię, bo dziewczyna zużyła najwięcej mocy i ledwo stała na nogach. Lala obejmowała przerażoną Oksu, a Faraon trzymał się blisko dziewczyn.

Obok nich z portalu wyskoczyli przeciwnicy. Asuka uśmiechała się z satysfakcją, Takako odnalazł wzrokiem Oksu i przez chwilę przypatrywał się lubieżnie dziewczynie, Arata zajął się zamknięciem portalu, natomiast Hikari podał Shanowi nieprzytomnego Junichiego. Mei skupiła swoje spojrzenie na ostatnim z Cho-No-Ryoku-Sha, czyli na Nihacie, ale ten nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Trzymał wyciągniętą przed siebie rękę, kierując ją w stronę ich grupy; dalej blokował ich moce. Mei czuła, że nikomu z nich nie może czytać w myślach, nie mogła też zebrać chakry choćby na najprostsze jutsu. Nie mogła uwierzyć, że mężczyzna, w którym się zakochała, stał po stronie ich przeciwników. Jak mogła pomylić się aż tak bardzo?

- Spójrzcie na koniec swojej Konohy – odezwał się nagle Hikari, wskazując ręką na zachód. Mei obróciła się błyskawicznie w tamtą stronę.

Na linii horyzontu ujrzała Konohę, a nad nią wielką kulę światła, przerażającą, ogromną, czegoś takiego Mei jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie widziała. Kula energii wyglądała jak gigantyczna Bijuudama, o której opowiadał ojciec. Sekundę później kula mocy runęła na Konohę niczym gigantyczny meteoryt.

Wybuch, jaki wskutek tego powstał, zmiótł z powierzchni Ziemi wszystko, co widzieli przed sobą, zrównał z ziemią całą wioskę i całą okolicę. Mei była ledwo świadoma, że wrzeszczy w rozpaczy, wpatrując się w horyzont. Jej oczy zaszły łzami, a te zaraz spłynęły po jej policzkach. Wielka chmura dymu wzbiła się z górę, przesłaniając niebo.

Wokół Mei wszyscy przyjaciele krzyczeli, Maya praktycznie wyła, widząc wybuch. W wiosce byli ich bliscy, unieruchomieni przez Nihata, a teraz oni wszyscy zginęli, bo przecież nikt czegoś takiego nie mógłby przeżyć. Nawet jeśli część mieszkańców zaczęła uciekać, to i tak wybuch był zbyt silny, by ktokolwiek zdążył się ewakuować. Na własne oczy widziała, jak eksploduje cała okolica, jak pękają budynki, jak płoną drewa, jak wszystko zamienia się w pył. Patrzyła bezradnie, jak to coś zmiotło powierzchni ziemi nie tylko Konohę, ale i całe hektary lasów dookoła Wioski.

Tata… Mama… wujek Sasuke, ciocia Sakura… wszyscy bliscy, wszyscy mieszkańcy wioski… Ich wszystkich pochłonął ten wybuch, wszystkich zabił… Cho-No-Ryoku-Sha wysadzili w powietrze całą wioskę, zniszczyli ją… A oni tu stali, patrzyli i byli bezradni niczym dzieci. Nic nie mogli zrobić! Nawet tata nic nie mógł zrobić!

Ostatnie, co widziała, ostatnie, co zapamiętała, to jej ojciec duszący się na szubienicy. To był widok tak straszny, że sama chciała umrzeć.

Nogi się pod nią ugięły, gdy tak stała i patrzyła przed siebie, na falę uderzeniową pełną pyłu i skał, która się do nich zbliżała. Mieli doskonały widok na całe to zniszczenie, Hikari zapewne tak chciał. Po wiosce nic nie zostało, zupełnie nic, tylko gigantyczna dziura w ziemi. Nim jednak upadła, silna dłoń zacisnęła się na jej przedramieniu, przytrzymując ją. Przerażona, spojrzała w górę i dostrzegła Nihata. Chłopak patrzył na nią uważnie, jego oczy były inne niż zawsze, było w nich coś…

- Wstawaj! – warknął mężczyzna, siłą stawiając ją na nogi. – Weź się w garść! – niemal rozkazał.

Zamachnęła się, ale Nihat zablokował jej cios i wykręcił jej rękę do tyłu. Sapnęła z bólu, bo wcale nie był przy tym delikatny. Obok niej zapłakany Mintao trzymał w objęciach łkającą Mayię. Oboje mieli zgrozę wymalowaną na twarzach, nie odrywali oczu od linii horyzontu. Lala i Oksu przytulały Faraona. Dziewczyny wyglądały na przerażone do granic, Oksu tuliła się do Lali, jakby chciała zniknąć z tego miejsca. Czujne oko Takako obserwowało ją jak zwierzynę, mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku odkąd tylko ją zobaczył. Było coś obrzydliwego i strasznego w jego żółtych oczach.

- Musimy się stąd wynosić, zanim fala uderzeniowa do nas dotrze! – zawołał nagle trzymający nieprzytomnego Junichiego Shan. Jego głos, pragmatyczny do granic, przerażał ją. Shan patrzył na zgliszcza Konohy tak, jakby ten widok nic a nic go nie ruszał. Jakby było mu obojętne, że jego dom został zniszczony a jego rodzina… zabita…

- Arata, stwórz portal i zabierz nas do domu! – wydał rozkaz Hikari. – Wszyscy już zobaczyli to, co mieli zobaczyć…

- Tak jest! – odkrzyknął blady jak ściana chłopak, ale posłusznie otworzył portal, w który w mgnieniu oka pojawił się pod ich stopami. Mei krzyknęła zaskoczona, kiedy zaczęła spadać w dół. Nihat dalej zaciskał rękę wokół jej ramienia, jego dotyk palił, brzydziła się nim i miała ochotę się wyszarpnąć, ale czuła się tak słaba i bezbronna jak nigdy…

Ciemność wessała ich w siebie i nie było już odwrotu.

*

Hina… ta… Żegnaj...

I wtedy linka, na której wisiałem, pękła. Momentalnie zacząłem spadać, z trudem chwytając powietrze. Ale nie miałem twardego upadku, o nie. Ktoś złapał mnie, a ciężar mojego ciała zwalił go z nóg.

- Lordzie Hokage!

Ktoś zerwał mi pętlę z szyi, a ja gwałtownie nabrałem powietrza. Miałem wrażenie, że wypluję płuca. Nie mogłem nabrać tyle powietrza, ile bym chciał, bo gdy tylko próbowałem wziąć głębszy oddech, zaczynałem kaszleć. Oczy miałem załzawione, głowa pulsowała mi tępym bólem, nie miałem nawet pojęcia, gdzie się znajduję, co się dzieje… Na chwilę mnie zamroczyło.

Czyjeś ręce podtrzymywały mnie w pozycji siedzącej. Ktoś klepał mnie po plecach.

- Lordzie Hokage, żyje pan? Lordzie Hokage?!

Naruto? – zamruczał głos wewnątrz mnie, a ja poczułem niewysłowioną ulgę. Ciepło rozlało się po moim ciele, gdy Kurama rozpoczął leczenie. Ból szyi zelżał, gardło odblokowało się i w końcu mogłem oddychać. Nabrałem głośno powietrza, czując ulgę tak wielką, że nie dałoby się jej opisać.

Ktoś rozciął więzy, które krępowały moje nadgarstki.

- Naruto?! – usłyszałem krzyk Hinaty gdzieś bardzo blisko.

- Żyję… - wychrypiałem z trudem. Łapczywymi haustami nabierałem powietrza, starając się doprowadzić do porządku. Nie było to łatwe, jeszcze nikt nigdy nie próbował mnie powiesić i tak szczerze, było to chyba najstraszniejsze przeżycie w całym moim życiu…

- Musimy zwiewać, Lordzie Hokage, trzeba ewakuować wioskę… - Dopiero teraz rozpoznałem ten głos.

Słowa przywróciły mnie do świadomości. Uchwyciłem się ramienia Shimamury i podźwignąłem na nogi, drugą ręką niecierpliwie ocierając załzawione oczy.

Wokół panował… chaos. Shimamura podtrzymywał mnie w pasie. Niedaleko stała zapłakana Hinata, patrząc na mnie z ulgą i strachem jednocześnie. Sasuke, Sakura i Shikamaru chyba koordynowali ewakuację; nikogo już nie trzymało czarne więzienie, więc wszyscy wzięli się do roboty, by uratować jak najwięcej istnień. Zewsząd dobiegały mnie krzyki przerażenia i lamenty.

Spojrzałem w górę. Nad wioską wciąż wisiała ogromna kula energii złotego koloru. Była gigantyczna, jak największa jaką w życiu widziałem, jasna Bijuudama, jakby słońce spadało nam na głowy. Coś takiego mogłoby zniszczyć nie tylko Konohę, ale i przy okazji całą okolicę. Wysadzenie tego czegoś drugą Bijuudamą nie wchodziło w grę; była zbyt blisko Konohy i bezbronnych cywili.

I nagle dostrzegłem wprost pod nią… Nihata. Młodzieniec stał na równych nogach pośrodku placu przed budynkiem głównym, z rękami wzniesionymi ku górze. Nikt nie zwracał na niego uwagi, bo wszyscy uciekali w przeciwnych kierunkach. Dostrzegłem też bardzo jasną, połyskliwą, delikatnie tylko czarna tarczę, która powoli zamykała w sobie przerażającą kulę energii, opadającą na Konohę. Nihat zamykał słoneczko w pudełku, ale ono dalej się obniżało, jakby siła, która je przytrzymywała w górze, w końcu ustąpiła.

Nic nie rozumiałem, co on tu robił, dlaczego nikt go nie…

- Musimy uciekać – ponaglił mnie Shimamura. – Nic tego nie zatrzyma, Nihat sam też tego nie zatrzyma. Zminimalizuje straty, a my musimy…

- On…

- Lordzie Hokage, musimy uciekać! Cash zrobi tyle, ile może, by zminimalizować straty, ale jeśli tu zostaniemy, to nikt z nas tego nie przeżyje!

Cash. Mój umysł w końcu się ocknął, jakbym wreszcie dostarczył mu odpowiednią ilość tlenu. Otumanienie sprzed chwili minęło całkowicie, a ja rozejrzałem się dookoła, nareszcie przytomnymi oczami. Coś kliknęło w mojej głowie i wszystko już rozumiałem, wszystko mi się poukładało. Cash. Nihat to Cash. Dlatego teraz tu był i zamykał słoneczko w pudełku zamiast odejść z Cho-No-Ryoku-Sha.

W końcu, po wydawałoby się przeraźliwie długim czasie, a nie po zaledwie kilkunastu sekundach, które naprawdę minęły, sięgnąłem w głąb siebie po swoją moc. Pod powiekami zatańczył mi szeroki uśmiech zadowolonego Kuramy, gdy otoczył mnie złoty blask. Shimamura odskoczył ode mnie.

- Ewakuujcie wioskę! – ryknąłem do moich ludzi, a każdy w zasięgu mojego głosu spojrzał na mnie. – Hinata, kochanie, użyj Byakugana i szukaj tych, którzy nie uciekają.  Shimamura, zrób tyle klonów, ile potrafisz i wspomóż ewakuację, Shikamaru będzie ci wydawał rozkazy, on dowodzi! Wszyscy mają odejść tak daleko od wioski, jak to możliwe, im dalej tym lepiej! Poza mury wioski, uciekajcie w las jak najdalej! Sasuke, zapanuj nad tłumem! – wydarłem się na koniec do przyjaciela, a Uchiha skinął mi głową, bo jak zawsze rozumieliśmy się praktycznie bez słów. – Uciekajcie, wszyscy uciekajcie!

Spojrzałem mojej żonie w oczy, a ona, powstrzymując łzy, także skinęła głową. Tyle mieliśmy dla siebie czasu. Gdy odwróciła się i odbiegła, by wykonać rozkazy, ja puściłem się biegiem w stronę Nihata.

Wszyscy dookoła wykrzykiwali moje polecenia. Słowo „ewakuacja” rozbrzmiewało z każdej strony, wyły syreny. Jounini zgarniali osłupiałą, wpatrzoną w niebo ludność cywilną. Nie było czasu zastanawiać się nad wioską, domem, dobytkiem, trzeba było uciekać. To był czas, aby ratować życie.

- Nihat! – dobiegłem do chłopaka.

Nie spojrzał na mnie. Stał napięty jak struna, patrzył na kulę energii nad sobą. Zamknął ją już w jednej tarczy i teraz tworzył drugą, jakby wkładał jedno pudełko w drugie, większe pudełko. Dłonie mu dygotały. Przez jego ciemne tarcze, które z każdą chwilą robiły się coraz mniej przezroczyste, wciąż przebijało się jasne światło mocy Hikariego.

Słońce chciało nam runąć na głowy, a ten dzieciak usiłował je powstrzymać.

- Niech pan ucieka ze wszystkimi, Lordzie Hokage – szepnął Nihat. Z nosa spłynęła mu strużka krwi, na spoconym czole wystąpiła żyła. – On… ma moc nadrzędną nad moją, jego światło cały czas się przebija, nie zneutralizuję tego, nie umiem! Nawet… nawet Junichi by tego nie zatrzymał, Hikari zbierał tę moc od miesięcy…

Nagle chłopak jęknął i opadł na jedno kolano, jakby siła wrogiej energii przycisnęła go do ziemi. Wyglądało na to, że póki Hikari utrzymywał swoją bombę w ryzach, póki nad nią panował, póty Nihat mógł ją ukrywać przed naszym wzrokiem. Teraz Hikari zrzucił to coś na nasze głowy, więc chłopak już nad tym nie panował, nie był w stanie tego przytrzymać.

Z nosa Nihata popłynęło więcej krwi. Zaczął tworzyć kolejną tarczę, ledwo ta ostatnia się zamknęła. Jego oczy były zdesperowane i dzikie.

- Mei… - szepnął z trudem. – Niech pan ratuje Mei. Niech pan jej powie…

- Spokojnie, synu – przerwałem mu, kładąc rękę na jego ramieniu. – Sam jej to powiesz. Zajmiemy się tym bałaganem tu, a potem po nią pójdziemy.

Sięgnąłem po wszystkie pokłady chakry, jaką w sobie posiadałem, po całą swoją moc, po całą moc Kuramy. Nihat sapnął zdumiony, gdy gwałtownie przelałem w niego tyle chakry, ile tylko zdołałem, ile tylko mógł pomieścić. Chłopak pokrył się czerwonym blaskiem, gdy chakra Kuramy ogarnęła jego ciało. Zamknął złotą kulę w trzeciej tarczy i natychmiast zaczął tworzyć kolejną.

- Ile takich musisz zrobić? – zapytałem, patrząc w górę. Potrząsnął głową.

- Nie wiem… – wysapał z trudem. – Ile tylko zdołam. Nie mogę… utrzymać tego w miejscu… wciąż się obniża… a ja nie mogę tego… zatrzymać…

My zrobimy drugie tyle – powiedział do mnie Kurama. Nie tracił humoru jak zawsze, kiedy można się było wykazać.

Przymknąłem na chwilę oczy, czerpiąc więcej i więcej mocy, w końcu miałem jej takie pokłady, jakich nie miał nikt inny, miałem jej nieskończone ilości, dysponowałem mocą o wiele większą, niż moc tego całego Hikariego. Nihat dyszał pod jej naporem, ale trzymał się dzielnie. Gdy otworzyłem oczy, krew ciekła chłopakowi także z ucha. Tkał kolejną tarczę, ale jaśniejąca kula energii dalej się do nas zbliżała. Zdawała się przeżerać przez tarcze Nihata niczym kwas, dopiero teraz to zauważyłem. Te wcześniej stworzone tarcze wyparowywały w momencie zetknięcia z mocą Hikariego jakby się paliły, dlatego Nihat wciąż musiał tworzyć nowe, wciąż nakładał jedną barierę nad drugą, jakby liczył, że duża ich ilość zatrzyma bombę. A ta była już tuż-tuż nad najwyższymi budynkami Wioski i było jasne, że gdy tylko dotknie podłoża, to eksploduje i zmiecie z powierzchni ziemi całą Konohę wraz z najbliższą okolicą.

Wokół mnie i Nihata pojawiły się gigantyczne złote ogony, które objęły cały plac przed siedzibą Hokage. Było ich dziewięć. Wewnątrz nie było nikogo, wiedziałem to, bo czułem każdą chakrę dookoła. Większość moich bliskich była już poza murami Konohy. Sasuke, Sakura i Shimamura ewakuowali ostatnie osoby. Hinata i Shikamaru prowadzili ludzi w las, wspomagali cywili, pomagali im w tym wszyscy nasi przyjaciele. Czułem Kibę i Shino, czułem Ino i Choujiego, Saia, mistrza Kakashiego i babcię Tsunede, wyczuwałem strach ale i determinację ich wszystkich. Uciekali najszybciej jak się dało, wierzyli we mnie i w tego dzieciaka, czułem to, każdą intencję, każdą chakrę każdego jednego mieszkańca mojej ukochanej wioski.

Zostaliśmy tylko ja i Nihat. Uniosłem jedną rękę w górę, a ogony wystrzeliły ku świetlistej kuli i rozłożyły się nad Wioską niczym ochronny parasol, a w tym czasie Nihat natychmiast utkał kolejną tarczę, kolejny ciemny sześcian, który zamknął w sobie bombę Hikariego. Całość tej masy była już o kilka metrów nad dachami budynków i wciąż się obniżała. Temperatura wokół podniosła się, jakby było upalne lato, miałem wrażenie, jakby dobijała już czterdziestu stopni. Prawdopodobnie gdyby nie tracze Nihata, usmażylibyśmy się jak w piekarniku.

- Zrób misę – powiedziałem do psychotronika. – Tarczę w kształcie misy, z bokami zawiniętymi ku górze! Niech rąbnie w górę, to nasza jedyna szansa! Pomogę ci, Nihat!

Chłopak skinął krótko głową, cofnął nieco ręce, a potem je wyciągnął. Wokół nas pojawiła się czarna, przezroczysta bariera, mająca kształt misy, w którą słońce Hikariego mogłoby opaść. Misa przypominała odwrócony parasol, była postrzępiona na brzegach, nierówna, jakby Nihat nie miał już sił panować nad jej kształtem. Zrozumiałem, że to jego limit, że już więcej zrobić nie zdoła, że jeszcze trochę i Nihat całkowicie opadnie z sił. Dłonie chłopaka drżały z wysiłku, gdy usiłował trzymać je w górze i nie ugiąć się. Na jego twarzy widziałem jednak determinację równą mojej.

- Dawaj, Kurama! – wydarłem się na całe gardło, a wszystkie złote ogony wystrzeliły w górę i pokryły od dołu tarczę stworzoną przez Nihata, unosząc ją gwałtownie, wprost na spotkanie z płonącym słońcem. Chciałem, aby to cholerstwo wybuchło wcześniej, zanim dotknie ziemi, aby wybuchło w powietrzu. Skierowanie wybuchu ku niebu to była w sumie nasza jedyna szansa, skoro tarcze Nihata były za słabe, by zatrzymać bombę. Ja w pojedynkę również nie dałbym rady jej odepchnąć, ale we dwóch mieliśmy szanse. Nasze połączone moce powinny dać radę.

Jednocześnie obaj stworzyliśmy zasłonę wokół siebie. Odruchowo opadłem na kolana i osłoniłem dzieciaka własnym ciałem, obejmując go. Chakra Kuramy owinęła się ciasno wokół nas, mocno skoncentrowana; była tak silna, że niemal czułem jej smak. Kilka tarczy Nihata pokryło ją z wierzchu, chłopak musiał zrobić to ostatkiem sił.

Zacisnąłem powieki i wtedy świat dookoła nas eksplodował.

 

niedziela, 7 maja 2023

NG. Rozdział 47

 Kontynuujemy naszą przygodę!

Publikuję tak szybko, bo czekania na dalsze rozdziały było aż za dużo. Mam zamiar skończyć to opowiadanie choćby nie wiem co :-)

Gdy wygrzebałam swoje stare notatki, dotyczące NG, aż nie mogłam uwierzyć, ile lat minęło. Są naprawdę stare. Niektóre z poniższych scen były pisane na samym początku, jako pierwsze, w tym samym czasie, co pierwsze rozdziały "Hiroetsu". Oczywiście, po tylu latach wymagały porządnego zaktualizowania, ale rdzeń rdzenia został taki sam.

Już nie przeciągam! Zapraszam!

*

„moje ciało umiera w samo południe

którego nigdy nie było

moje ciało nie jest moje

ponieważ należy tylko do mnie

moje ciało jest moją nocą

gęstą nocą

bezbrzeżną nocą

której początku nie pamiętam

a końca nawet nie zauważę.”

            Tadeusz Olszewski

           

            *

            Shan Uchiha otworzył oczy i spojrzał na sufit w swoim pokoju. W nocy nie mógł spać, gdy wrócił jakoś nie mógł zmusić się do snu, a teraz była szósta rano i… I już się obudził. Nie miał pojęcia, kiedy zasnął i ile w sumie spał, może to była godzina, może dwie. I już musiał wstać i zmierzyć się z tym dniem.

            Usiadł. Z westchnieniem przetarł twarz, a potem zwlókł się z łóżka. Polazł pod prysznic.

Stojąc pod strumieniem wody myślał o wielu rzeczach. Dużą część jego myśli zaprzątała Mei, kolejną Nihat, jeszcze dalszą Asuka. A co najważniejsze, misja, jaką powierzył mu mistrz Hikari.

Wyszedł spod prysznica, wytarł się i spojrzał w lustro nad umywalką. Z tafli szkła spojrzały na niego krwistoczerwone oczy. Mrugnął i po chwili zamigotała w nich charakterystyczna gwiazda, gdy pojawił się Mangekyo Sharingan. Przyjrzał się sobie samemu, swoim oczom i temu, jak podobny był do ojca. Miał taki sam kształt podbródka, takie same oczy, taki sam nos. Czasem, gdy tak na siebie patrzył, nie poznawał swojego odbicia w lustrze.

Odetchnął głęboko, dezaktywował Mangekyo i zaczął się ubierać. Nie było czasu na zastanawianie się. Na nic już nie było czasu.

Wyszedł z łazienki i pewnym krokiem udał się do kuchni.

W pomieszczeniu zastał swoich rodziców – ojciec siedział w zamyśleniu przy stole, co chwila zerkał nad swoją głowę, jakby chciał spalić to coś, co wisiało nad każdym z nich, ale tego czegoś niestety nie dostrzegał, nawet Rinneganem. Matka chyba już o wszystkim wiedziała, bo jej mina nie była o wiele lepsza.

- Czy Naruto wie już coś więcej? – zapytała rzeczowym tonem, zwracając się do Shana, bo najwidoczniej uznała, że skoro pomaga Hokage, może wiedzieć więcej niż oni.

- Nie, nic więcej nie wiadomo. Wczoraj oddział ANBU przeszukał mieszkanie Nihata, ale nic tam nie było – odpowiedział.

- A co mamy robić? – warknął nagle ojciec. – Użyli portalu, mogą być wszędzie, nie wyśledzimy ich. Próbowałem, ale nie mogę znaleźć miejsca ich pobytu. Mamy za mało informacji. I te cholerne „bąbelki”…!

- To co, siedzimy i czekamy na ich ruch?! – zapytała matka.

- Spokojnie, Lord Hokage ma jakiś pomysł. Mamy się wszyscy stawić na placu przed budynkiem administracyjnym, dziś w samo południe.

Ojciec spojrzał na niego, marszcząc nos.

- Jak to, Naruto wczoraj nic o tym nie mówił – powiedział.

- Było ustalone już wcześniej, nieobecność Nihata niczego nie zmienia. Ty mamo, też masz tam być – powiedział. – W końcu jesteś w tym projekcie badawczym. Shar pomaga teraz Simamurze, Lord Hokage coś tam im zlecił. Ich też muszę poszukać.

- To dlatego wczoraj wieczorem tak szybko wyszła? – zdziwiła się mama. – Nic nawet nie powiedziała.

- Tak, dostała wezwanie od Lorda Hokage. Dziś pewnie się wszystko wyjaśni – odpowiedział niedbale Shan.

- Co Naruto zaplanował? – zapytała mama, na co Shan wzruszył ramionami.

- Nie wiem – mruknął, sięgając po miseczkę z ryżem. – Pewnie dowiemy się w południe. Smacznego!

Natychmiast zaczął jeść. Musiał dziś załatwić wiele spraw, musiał odwiedzić wszystkich psychotroników, powiadomić ich o czasie i miejscu zbiórki.

Po śniadaniu pożegnał swoją rodzinę i czym prędzej opuścił dom. W pierwszej kolejności udał się do mieszkania Nowej Generacji, aby reszcie ekipy przekazać, gdzie mają się znaleźć dziś w południe. Lala ucieszyła się na wieść, że Hokage postanowił coś zrobić, chyba nie lubiła trwać w bezczynności. Oksu była trochę przestraszona, ale uspokoił ją, bo jej niepokój tylko by wszystko popsuł. Faraon jak zawsze gotował się do działania, jego nie trzeba było do niczego namawiać. To wiele upraszczało.

Potem Shan udał się do Mayi. Dziewczyna była w swoim mieszkaniu, zbierała się na trening z sensei Kakashim.

- Przekażesz Mintao i Mei, że mają być w południe? – zapytał, kiedy dziewczyna obiecała, że na pewno będzie na miejscu. Wolał nie ryzykować spotkania z bliźniakami. Wiedział, że Nihat zablokował coś w jego głowie, że nawet gdyby chciał, nie mógłby się zdradzić choćby myślą, ale wolał dmuchać na zimne. Mei znała go lepiej niż ktokolwiek inny, jeden fałszywy gest i od razu wiedziałaby, że coś jest nie tak. – Nie mam już czasu, muszę wracać do pracy. I niech pani Hinata przyjdzie z Junichim, im też powiesz?

- Nie powiesz mi, co mistrz wymyślił? – spytała dziewczyna, zawiązując na oku ochraniacz z symbolem Konohy. Shan potrząsnął głową.

- Sam nie wiem – odpowiedział, jedną noga już będąc za progiem jej mieszkania. – Widzimy się w południe, na placu przed siedzibą Hokage. Na razie, przekaż bliźniakom i pani Hinacie!

- Jasne!

Shan wybiegł z mieszkania Mayki, zerkając na zegarek. Musiał jeszcze odnaleźć Shimamurę.

Miał mało czasu…

*

- Nie mam bladego pojęcia, co teraz powinniśmy zrobić – powiedziałem do Bana i Shikamaru, kiedy jeszcze raz przedyskutowaliśmy wydarzenia z przedwczoraj. Godzinę po zdradzie Nihata zmobilizowałem wszystkie oddziały ANBU, jakie obecnie były w Wiosce, informując ich o sytuacji kryzysowej i do tej pory nie odwołałem rozkazu. Mieszkańcy wnioski wyglądali na nieco zaniepokojonych zwiększoną ilością patroli. Jounini trwali w gotowości, ściągałem do wioski tych, którzy przebywali na mniej ważnych misjach. Była jakaś przyczyna, że Cho-No-Ryoku-Sha odwołali Nihata, coś planowali, tylko wciąż nie mieliśmy pojęcia, co to jest, dlatego musieliśmy być gotowi na wszystko. – Junichi stanowczo odmawia usunięcia „bąbelków”, twierdzi, że będzie to miało jakieś złe skutki. Ufam mojemu synowi, a w każdym razie jego intuicji co do niebezpiecznych rzeczy…

- Co jeszcze Nihat mógł robić w tej wiosce? – zastanowił się głośno Shikamaru. – Wydawało się, że jego obecność tu nie ma celu, chodził do pracy, spotykał się z Mei… ANBU, którzy go śledzili, nie mieli żadnych zarzutów co do jego postępowania…

- Nie wiemy, na ile się osłaniał przed nimi swoimi tarczami. Ile widzieli naprawdę, a ile sam im pokazywał. Ban, daj mi na biurko wszystko, co o nim mamy – powiedziałem, a chłopak skinął głową i zaczął chodzić po gabinecie, kompletując papiery. Chwilę później na moim biurku wylądowała niebieska teczka. Chciałem, aby dokumenty o psychotronikach jakoś się wyróżniały, Ban wybrał niebieski kolor.

Spojrzałem na zdjęcie Nihata, zrobione z ukrycia. Chłopak siedział w Ichiraku i choć nie było tego na zdjęciu widać, podejrzewałem, że towarzyszyła mu Mei, bo psychotronik miał na sobie czarną yukatę. Było to zdjęcie z festynu, jaki urządziły dzieciaki. Nihat nie chciał się do organizowania zabawy przyłączyć, to nam jasno mówiło, że zdobywanie informacji o dzieciakach też nie było jego celem. Co w takim razie spowodowało, że musiał być w Konosze? Po co został tu przysłany, jeśli nie po informacje?

- Po co tu przyszedłeś? – zapytałem, patrząc na zdjęcie. – Czego chciałeś? Czego szukałeś?

Zdjęcie oczywiście milczało, więc z westchnieniem odłożyłem je na biurko. W tym samym momencie drzwi mojego gabinetu otworzyły się z rozmachem i do pomieszczenia wpadł Shan.

- Dzień dobry! – zawołał chłopak od progu. Jego entuzjazm spowodował, że wszyscy na niego spojrzeliśmy jak na nienormalnego.

- Shan – powiedziałem z naganą – czy ty chociaż raz możesz być na czas? Co ci do cholery przeszkodziło dziś w punktualnym dotarciu do pracy? Przy tym wszystkim, co się dzieje!

Shan wywrócił oczami.

- Spokojnie, Lordzie Hokage, świat się przecież nie wali – zbagatelizował sytuację Uchiha, podchodząc do mojego biurka. – Jak się ma Mei? – zapytał ostrożnie.

Wzruszyłem ramionami. Rano Mei oczywiście nie miała dobrego humoru, ale wydawało mi się, że swój smutek przekuła we wściekłość. Hinata z nią wczoraj trochę porozmawiała, zawsze miała z córką dobry kontakt, potrafiła przelać na nią trochę swojego spokoju, zapanować nad jej gwałtownym charakterem. Właśnie to najbardziej kochałem w Hinacie – żyła z czwórką narwańców, ze mną i naszymi dziećmi, i swoją łagodnością i spokojem panowała nad tym całym chaosem, jaki tworzyliśmy wokół siebie.

- Jest… załamana – powiedziałem ostrożnie. – Ale jakoś się trzyma.

- To dobrze – odparł Shan rzeczowym tonem. – To co robimy, Lordzie Hokage, jakie są rozkazy?

- Ban, wtajemnicz Shana w to, co ustaliliśmy zanim przyszedł – powiedziałem. Ban i Uchiha usiedli na kanapie w kącie gabinetu, a Shikamaru usiadł na krześle naprzeciw mojego biurka.

- Myślisz, że teraz zaatakują Konohę? – zapytał. Podrapałem się po karku. Przewidywałem takie posunięcie, dlatego zwiększyłem ilość patroli.

- Nie mają takiej siły, mamy miażdżącą przewagę liczebną – odpowiedziałem. – Kilkoro dzieciaków nie będzie w stanie zagrozić wiosce. Bardziej martwię się, że coś mogą zrobić dzieciakom z Nowej Generacji. Próbowali zwerbować ich po dobroci, teraz mogą chcieć użyć siły. ANBU cały czas ma na oku każdego psychotronika. Jeśli cokolwiek się wydarzy, natychmiast zostanę powiadomiony.

- Brak nam punktu zaczepienia… - mruknął Shikamaru.

- Jeszcze raz przycisnę Junichiego, by więcej opowiedział o bąbelkach. Możemy też przeszukać z nim wioskę, jeśli Nihat miał tu jakieś zadanie, powinno to zostawić jakiś ślad. Przynajmniej wiemy już, dlaczego Mei i Mintao nie mogli przeczytać żadnego z naszych przeciwników. Jeśli Nihat od początku stał po ich stronie, to on ich „osłaniał”, w ukryciu  asystował przy ich działaniach. Niepokoi mnie jego moc, jest… nie można przewidzieć, co zrobi. Dlatego zajmijmy się teraz na szybko wszystkimi pilnymi papierami i weźmy potem za prawdziwą robotę. Jestem pewien, że oni niebawem znów wypełzną, a wtedy nie wiadomo, co zrobią…

Shikamaru przytaknął, a ja wyciągnąłem z szuflady pod biurkiem kilka ciężkich, grubych teczek, pełnych dokumentów. Czekało nas dziś dużo pracy.

*

Nihat siedział na trawie i przyglądał się, jak zniecierpliwiony Takako przechadza się to w jedną, to w drugą stronę. Czekanie nie było mocą stroną tego wariata. Nihat go szczerze nie znosił, nienawidził z nim współpracować, zwłaszcza wtedy, kiedy nie było Asuki. Nie miał pojęcia, dlaczego tkwi w tym cholernym patrolu pod Konohą, ale takie były rozkazy mistrza. Wolałby jednak, żeby ten dureń był wszędzie, tylko nie tu. Sam Arata by wystarczył.

- Czas się zbliża – powiedział, na chwilę odrywając wzrok od Takako i spoglądając na słońce. – Arata, na co czekasz?

Młodszy chłopak siedział pod drzewem niedaleko, ale na jego słowa zerwał się z ziemi i wyciągając rękę, natychmiast zabrał za otwieranie portalu. Nihat osłonił się przed irytującym dźwiękiem, jaki temu towarzyszył, a potem wstał.

Purpurowo-czarna dziura pojawiła się przed nimi. Miała poszarpane brzegi, była wielkości dorosłego mężczyzny. Chwilę później z tej czarnej przestrzeni wyskoczyła Asuka, a za nią z gracją wyłonił się mistrz Hikari, jak zawsze ubrany w jasną szatę z szerokimi rękawami. Jego długie, falowane, jasnoblond włosy powiewały na wietrze, szarpane lekkim wiatrem. Oczy miał zamknięte, na jego ustach błąkał się lekki uśmiech.

Portal zniknął.

- Moi drodzy! – zawołał Hikari, rozkładając szeroko ręce, jakby chciał objąć ich czwórkę. Reszta została na wyspie, nigdy nie brali pod uwagę Mizune czy małego Kazuo. Z tego co Nihat wiedział, Asuka zwerbowała jeszcze jedną osobę, jakiegoś chłopaka, ale był on z nimi za krótko, by mogli zabrać go na akcję. Nihat tak wolał, nie lubił, kiedy coś go zaskakiwało, a nie znał tego nowego chłopaka, bo wedle rozkazu, cały czas tkwił w Konosze, aby dopilnować przygotowań. – Asuka, Takako, Nihat, Arata, moje dzieci! Dziś stworzymy dla nas wszystkich nowy świat! Dziś połączymy się z naszymi braćmi i siostrami! Dziś położymy kres tym, którzy nami gardzą i który już dawno powinni zostać zgładzeni!

Asuka spijała każde słowo z ust Hikariego, Takako przyglądał się mistrzowi z okrutnym uśmiechem na twarzy i tylko Arata zdawał się być niepewny, ale milczał. Nihat wiedział, że Arata był ich najsłabszym punktem, Hikari chciał go mieć przy sobie ze względu na moc chłopaka, jednak sam Arata nie lubił przemocy. Walczył świetnie, Nihat uwielbiał sparingi z nim, ich moce doskonale współgrały ze sobą ale i niwelowały się wzajemnie, co dawało im możliwość poznania własnych ograniczeń. To głównie dzięki Aracie poznał swoje granice i swoje możliwości. Chłopak był inteligentny i szybki w działaniu, ale jednocześnie miał najwięcej wątpliwości. Nihat wiedział, że musi na niego uważać i mieć go na oku, jeśli misja miała się udać, bo nigdy nie było wiadomo, co chłopak zrobi.

- Nihat! – Hikari zwrócił się do niego, wiec spojrzał w niewidzące oczy mistrza.

- Tak, mistrzu? – zapytał cicho.

- Rozumiem, że na miejscu wszystko jest gotowe?

- Tak mistrzu, wszystko zostało przygotowane, czas i miejsce ustalone wedle twojego rozkazu – odparł Nihat zgodnie z prawdą. – Nie spodziewałem się jednak, że zostanę zdekonspirowany. Co to miało na celu? – musiał zadać to pytanie, bo wcześniej nie miał okazji.

Mistrz uśmiechnął się do niego ciepło.

- Wolę cię mieć przy sobie, dużo wziąłeś na swoje barki, najwięcej z nas wszystkich. Chcę mieć pewność, że mój plan powiedzie się…

- Powiedzie – odpowiedział Nihat z mocą. – Wykonam swoje zadanie do końca, mistrzu. Wiesz, kim był mój ojciec, doskonale wiesz, jak bardzo nienawidzę tego całego robactwa… Pragnę je wyplenić równie mocno, co ty, mistrzu…

- Wiem, mój drogi, wiem – odparł Hikari. Podszedł do niego i delikatnie położył mu rękę na ramieniu. – Razem pozbędziemy się tej zarazy. Tylko razem jesteśmy silni. Tylko razem możemy wszystko.

- Tak mistrzu – przytaknęła zaraz Asuka. – Czas nas goni, musimy się pospieszyć.

- Załatwimy wszystko szybko i sprawnie – dodał Takako. – Nie mogę się doczekać, kiedy dostanę swoją słodką nagrodę.

- Oksu jest jedną z nas – powiedział do niego Hikari. – To, że została tobie obiecana nie oznacza, że masz ją traktować jakby była człowiekiem.

- Wiem, mistrzu – odrzekł Takako, schylając lekko głowę. – Po prostu nie mogę się doczekać, kiedy znów będzie moja…

Hikari nie odpowiedział już nic, co sprawiło, że na ustach Takako zatańczył kolejny okrutny uśmieszek. Mistrz obrócił się ku Aracie.

- Arata, już czas – rzekł. – Działaj.

Chłopak przytaknął i wyciągnął przed siebie ręce, po raz kolejny otwierając portal. Tym razem Nihat też osłonił się przed tym dźwiękiem, ale nie uznał za stosowne, by osłonić resztę towarzystwa, a zwłaszcza Takako.

Miał misję do wykonania, musiał oszczędzać siły.

*

Chakrę Sasuke poczułem, gdy tylko przyjaciel znalazł się na placu pod siedzibą Hokage. Ku mojemu zdumieniu, towarzyszyła mu Sakura. Skupiłem się nieco bardziej na otaczającym mnie świecie, wyczułem Hinatę i wszystkie nasze dzieciaki, zbliżające się do budynków administracyjnych.

Wstałem od biurka, podszedłem do okna i wyjrzałem na plac. Sasuke i Sakura rozmawiali o czymś, przyjaciel wyglądał na lekko zniecierpliwionego. Zza zakrętu wyłonili się moi bliscy, czułem też zmierzające w tę stronę dzieciaki z Nowej Generacji.

- Eee… Ktoś mi wytłumaczy, dlaczego wszyscy zbierają się na placu? – zapytałem, oglądając się na moich trzech pomocników, a oni podnieśli na mnie wzrok.

- Co? – zapytał zdezorientowany Shikamaru.

- Wszyscy przyszli na plac. Em… chodźcie, zobaczcie…

Shikamaru, Ban i Shan zbliżyli się do mnie i również wyjrzeli przez okno.

- Może coś się stało? – zapytał Ban.

- Nie wyglądają, jakby coś się stało – odparł na to Shikamaru. Shan milczał, spoglądając w dół, na plac, gdzie zbierali się nasi bliscy. Zerknął na zegarek.

- Chodźmy – powiedziałem, odwracając się od okna. – Sprawdzimy, co się dzieje.

Opuściliśmy gabinet i we czterech skierowaliśmy się na dół, na plac przed budynek. Kiedy przez drzwi główne wyszliśmy na zewnątrz, przed siedzibą czekał na nas spory tłumek. Faraon i Junichi ganiali się dookoła wszystkich, Hinata patrzyła na to z uśmiechem. Maya stała obok Mintao, który, podobnie jak Mei, wpatrywał się we mnie z lekkim zdziwieniem. Lala i Oksu rozmawiały sobie, Shimamura stał na uboczu, miał zmarszczone czoło.

Sasuke odwrócił się od Sakury i spojrzał na mnie.

- Jesteśmy, co chciałeś? – zapytał rzeczowo, na co ja zmarszczyłem czoło i wskazałem palcem na samego siebie.

- Ja chciałem? – zapytałem zdziwiony. – To wy, co wy wszyscy tu robicie?

- Wezwałeś nas – odpowiedziała Sakura, zerkając za moje plecy, na swojego syna. – Shan kazał nam się tu stawić.

- Kazał się stawić nam wszystkim! – zawołała Lala.

- Shan, o co chodzi? – zapytała Mei. Minę miała niepewną, jakby nie wiedziała, co właściwie odczytuje z myśli przyjaciela. – Nic nie rozumiem… Dlaczego nie mogę zajrzeć w twoje myśli?

Wszyscy spojrzeli na Shana, który uśmiechał się szeroko, cofając o kilka kroków do tyłu. Zmarszczyłem nos, wiedząc Sharingana w jego oczach, bo chłopak rzadko się nim popisywał.

- A… mam dla was taką jedną niespodziankę! – zawołał, śmiejąc się, ale nim ktokolwiek zdążył zapytać o cokolwiek więcej, przestrzeń naruszył okropny, ciężki do zniesienia dźwięk otwieranego portalu.

Dzieciaki krzyknęły, większość osób, zebrana na placu zasłoniła uszy, nie mogąc wytrzymać tego przeraźliwego skrzypienia. Ja i Sasuke natychmiast stanęliśmy do siebie plecami; Uchiha wyciągnął katanę. Obaj rozglądaliśmy się za źródłem dźwięku, za miejscem, gdzie otworzy się portal.

I wtedy go dostrzegłem… czarno-purpurową szramę na tle błękitnego nieba, otwierającą się tuż za plecami stojącego nieco z boku Shana.

- Shan! – zawołałem. – Za tobą!

Ale chłopak nawet nie drgnął. W jego oczach rozbłysnął Mangekyo Sharingan, gdy spojrzał na mnie i uśmiechnął się… jakoś tak dziwnie, uśmiechem takim, jakiego nigdy u niego nie widziałem.

- Co on wyprawia, do cholery?! – warknął Sasuke, jednak urwał, bo z portalu zaczęły powoli wychodzić znajome nam osoby.

Pierwszy wyłonił się Nihat, zaraz za nim Asuka i Takako.  Po nich z portalu wyszedł mężczyzna, którego pierwszy raz widziałem na oczy, ale domyśliłem się, kim był – Hikari. Mężczyzna wyglądał na dobiegającego trzydziestki; był najstarszym psychotronikiem, jakiego w ogóle widziałem. Miał długie, jasne jak słońce, falowane włosy oraz pokryte bielmem oczy. Ubrany był dziwnie, w długą, białą szatę, ozdobioną złotymi wzorami przypominającymi słońce. Jego twarz natychmiast zwróciła się w moją stronę, jakby mnie widział, choć podejrzewałem, że jest ślepy.

Ostatni z portalu wyszedł Arata i natychmiast go za sobą zamknął, dzięki czemu w końcu nastała cisza.

Cała grupa stanęła po obu stronach Shana. Hikari położył chłopakowi rękę na ramieniu.

- Doskonale się spisałeś – rzekł do niego. – Asuka miała rację, mówiąc, że możemy mieć w tobie sojusznika.

- Dziękuję, mistrzu – odparł Shan, a na jego ustach pojawił się szeroki, zadowolony uśmiech. – Cała przyjemność po mojej stronie.

Przez kilka sekund wszyscy zamarliśmy w szoku, gapiąc się na Uchihę, stojącego po stronie wroga. Mój mózg nie rozumiał, co tu się działo, nie mogłem pojąć, jakim cudem patrzę w te znajome, zawsze wesołe oczy, ale ich nie poznaję. Jak? Dlaczego?

- Shan! – Pierwsza ocknęła się Mei, budząc nas wszystkich z letargu. – Co ty do cholery odwalasz?! – wydarła się do przyjaciela, ale ten nawet na nią nie spojrzał.

Ja i Sasuke nie czekaliśmy dłużej. Mei na chwilę odwróciła ich uwagę, trzeba było atakować i zyskać przewagę zanim…

I wtedy wszystko stało się w jednym czasie. Nihat wyciągnął rękę, a mnie i Sasuke nagle zatrzymała niewidzialna siła, dosłownie rozbiliśmy się o twardą jak skała ścianę, ledwo obaj zrobiliśmy krok w stronę naszych wrogów. Spojrzałem na przyjaciela i spostrzegłem, że obaj jesteśmy uwięzieni w klatkach z tarczy Nihata.

Shan w tym czasie doskoczył do Junichiego. Z przerażeniem patrzyłem, jak młody Uchiha uderza mojego najmłodszego syna w kark. Junichi zamarł, na chwilę na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, jakby się nie spodziewał, że ktokolwiek może zrobić mu krzywdę, a potem padł twarzą do przodu, nieprzytomny. Shan złapał go w pasie i podniósł, zarzucając sobie na ramię.

Otoczyły mnie krzyki moich bliskich. Wszyscy dookoła pozamykani byli w stworzonych przez Nihata klatkach, w więzieniach o kształcie sześcianu, zrobionych z przezroczystej, czarnej bariery zielonookiego psychotronika. Hinata krzyczała i uderzała w nią pięściami, usiłując dostać się do Junichiego; wewnątrz klatki Mayi szalał ogień, dziewczyna próbowała sforsować ją od wewnątrz, ale nie przynosiło to skutku. Mei patrzyła to na Shana, to na Nihata, przerażona i zdezorientowana, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi; Mintao próbował Rasengana, ale bariera nie ustępowała, co zresztą mnie nie dziwiło, bo Rasengan nigdy nie działał.

Stało się jasne, czym były bąbelki. Każde z nas nosiło nad głową własne więzienie.

Ponownie zwróciłem się ku Sasuke, bo usłyszałem jego wściekłe warknięcie. Metalowe linki oplatały jego ciało, ich część owinęła mu się wokół głowy, zasłaniając oczy – wyglądało na to, że Asuka miała za zadanie zabezpieczyć Rinnegana. Sasuke szarpał się, jego katana leżała porzucona na ziemi.

Spojrzałem na Hikariego.

Mężczyzna stał i „patrzył” na mnie. Był ślepy, widziałem jego puste oczy, ale jakimś cudem doskonale orientował się w sytuacji, prawdopodobnie dzięki swoim nadnaturalnym umiejętnościom. On i jego pomocnicy nawet nie drgnęli. Nihat trzymał wyciągniętą przed siebie rękę, na jego czole wystąpiła kropla potu, jakby kontrolowanie takiej ilości barier sprawiało mu trudność. Shan zbliżył się do niego, wciąż trzymając nieprzytomnego Junichiego.

- Czego chcecie? – zapytałem, sięgając po moc Kuramy, ale ku swojemu zdumieniu natknąłem się na pustkę.

Kurama?

Odpowiedziała mi cisza, jakbym był sam, jakby Lis nie istniał.

- To nie czas na rozmowy – powiedział Hikari. – Nie mam zamiaru raczyć cię płomiennym przemówieniem, bo i tak się nie zrozumiemy.

Dookoła nas zapanowała wrzawa, kiedy reszta shinobi z okolicy zorientowała się, że coś jest nie tak. Niestety cały plac otaczała kolejna bariera, przez którą usiłowało się przebić kilku jouninów i cztery oddziały ANBU z najbliższej okolicy. Nihat zamknął w pojedynczych więzieniach nas wszystkich, a potem jeszcze założył barierę na cały plac. Wszelkie ataki rozbijały się o jego tarczę i nie czyniły jej nic złego, jakby była nie do przebicia. Siedzieliśmy wszyscy pod wielką, przezroczystą miską, nikt z Wioski nie mógł się do nas dostać.

- Coś jednak musi być twoim celem? – zapytałem Hikariego, grając na zwłokę. Gdzieś za moimi plecami był Shikamaru, byłem pewien, że właśnie obmyśla dla nas strategię. Na tym placu znajdowali się najsilniejsi shinobi w mojej wiosce, Sasuke, Sakura, moja żona, dzieciaki z Nowej Generacji… Nie byliśmy bezbronni, nie było możliwości, żeby mieli nas w szachu…

- Moim celem? Nihat, pokaż mu mój cel – powiedział Hikari. Nihat skinął głową i uniósł w górę druga rękę. Kropla potu, którą wcześniej zauważyłem na jego skroni, spłynęła w dół.

Uniosłem głowę w górę, tak samo postąpili wszyscy moi bliscy. Usłyszałem kilka krzyków, kilka słów rozpaczy. Chwilę później cała Konoha rozbrzmiała krzykami przerażenia.

Nad Konohą wisiało… słoneczko w pudełku. Ale nie było to słoneczko o jakim myślałem, małe, mieszczące się w dłoni, przetrzymywane przez mojego synka. To słoneczko, które wisiało nad Konohą, było gigantyczne. Było ogromne, przesłaniało niemal całe niebo. Zamknięte w jedną z czarnych półprzezroczystych tarczy Nihata, wyglądało jak makabryczny prezent. Ogromna, złota Bijuudama, wisząca bez ruchu jakieś trzy, może cztery kilometry nad Konohą. Jej blask oślepiał nas wszystkich.

- Tworzyłem to dzieło kilka miesięcy – rzekł Hikari – a Nihat ukrywał je pod niewidzialną barierą. Czekaliśmy tylko na moment, kiedy zgromadzisz w wiosce naszych braci i siostry. Kiedy odejdziemy, moja niespodzianka spadnie na Konohę i z twojej wioski nie zostanie kamień na kamieniu. Następna będzie Suna a potem reszta Ukrytych Wiosek. Kiedy pozbędziemy się shinobi, świat będzie należał do nas i tylko do nas – powiedział Hikari. Oderwałem wzrok od złotej kuli energii, wiszącej nam nad głowami i spojrzałem na Hikariego. Potem zerknąłem na stojącego obok niego Shana.

- Dlaczego? – chciałem wiedzieć.

- Bo sprawa jest przegrana – odparł chłopak, niedbale wzruszając ramionami. Spojrzał w górę. Wyglądał upiornie z aktywowanym Mangekyo Sharinganem i tą niewzruszoną, obojętną miną. – Konoha skazana jest na zagładę, a ja dostałem ofertę przeżycia. Poza tym to, o czym mówi mistrz Hikari, ma więcej sensu niż pan myśli, Lordzie Hokage. Shinobi są zarazą, są jak pasożyty, których należy się pozbyć. Natomiast mistrz Hikari oferuje nowy początek. Postanowiłem z niego skorzystać, skoro dostałem taką szansę.

- Słusznie – poparła go Asuka. Jej Szalone Oko miało kolor krwi, z jej ust nie schodził diabelny uśmieszek. – Tylko głupiec nie skorzystałby z takiej możliwości!

- Shan, do cholery, co ty wygadujesz?! – darła się Mei, waląc pięściami w ścianę swojego więzienia. – Masz natychmiast przestać, słyszysz?! To już nie jest zabawne! Shan!

- Koniec dyskusji! – uciął nagle rozmowę Hikari, kiedy ponownie otworzyłem usta, by kłócić się z młodym Uchihą. – Dla ciebie, Lordzie Hokage, przygotowałem wyjątkowy koniec, na który chcę sobie popatrzeć.

Shan oddał Junichiego w ręce Hikariego, a we mnie dosłownie się zagotowało na ten widok. Nie mogłem uwierzyć, że Uchiha tak po prostu przekazał mojego syna w ręce tego szaleńca. Hinata krzyczała i płakała, ale żadne z nas nie mogło nic zrobić, bo żadne nie mogło wydostać się ze swojego więzienia.

Krok do przodu wystąpił Takako i wyciągając przed siebie ręce, uniósł je ku górze.

Z podłoża wystrzeliło podwyższenie, coś jak płasko zakończony pagórek. Na jego szczycie pojawił się kamienny słup, a potem jedna poprzeczna belka, tak, że całość przypominała odwróconą do góry nogami literę „L”. Asuka machnęła ręką, a jedna z metalowych kulek oderwała się od jej paska, wydłużyła i zamieniła w stalową linkę. Gdy ta zawisła na belce, zakończona pętlą, zrozumiałem, że patrzę na szubienicę.

Dzieciaki za moimi plecami zaczęły wrzeszczeć. Gdzieś między tymi krzykami wyłapałem płacz Hinaty.

Kolejna stalowa linka, wytworzona przez Asukę, oplotła moje nadgarstki i skrępowała mi ręce za plecami. Rozpaczliwie usiłowałem sięgnąć do swoich pokładów chakry, ale znajdowałem tylko pustkę, jakbym przestał być shinobi. Zostałem odcięty od Kuramy i od własnych zasobów chakry, zostałem zupełnie pozbawiony mocy. W tym samym czasie Arata z obrzydliwym zgrzytem otwierał kolejny portal, tym razem bliżej dzieciaków. Nihat łagodnie machnął ręką, a wszystkie bariery, które otaczały dzieciaki z Nowej Generacji, zlały się w jedną, która zaczęła łagodnie popychać dzieci w stronę portalu. Zrozumiem, że chcą ich zabrać ze sobą, że dzieciaki nie zostały skazane na śmierć.

Dzieci zbiły się w ciasna grupkę, Mintao objął wyczerpaną Maykę, Mei krzyczała do Shana, Oksu płakała w objęciach Lali. Faraon wyglądał, jakby nie wiedział, co się dzieje. Żadne z nich nie korzystało już ze swoich mocy, co oznaczało, że zostali ich pozbawieni tak samo, jak ja.

Shan i Takako pochwycili mnie za ramiona, przechodząc przez barierę, jakby dla nich nie istniała.

- Idziemy! – warknął białowłosy psychotronik, ciągnąc mnie za lewe ramię.

- Ufałem ci – powiedziałem do Uchihy, usiłując się wyszarpnąć z ich uścisków. Trzymali mnie mocno, nie dając mi się wyrwać. Prowadzili mnie w stronę kamiennego podwyższenia, w stronę schodków prowadzących na górę.

- Niech pan nie histeryzuje, Lordzie Hokage – odrzekł chłopak. Jego Mangekyo Sharingan jarzył się niczym czerwona gwiazda, miał wzór oktagramu. – Wybrałem to, co dla mnie najlepsze. Zawsze ratowałem własny tyłek, to chyba nikogo nie dziwi…

- Przestań pieprzyć! Co się z tobą dzieje, do cholery?! – zdenerwowałem się.

- Zamknij się! – warknął Takako, uderzając mnie w twarz.

Stawiałem opór, kiedy prowadzili mnie na górę, w stronę kołyszącej się na wietrze liny, ale po raz pierwszy w życiu byłem bezsilny. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje. Za plecami słyszałem rozpaczliwe krzyki mojej rodziny i innych bliskich. Gdzieś poza placem, poza otaczającą go barierą, wyły syreny ewakuacyjne.

Dotarliśmy na górę, Shan zarzucił mi pętlę na szyję. Spojrzałem mu w oczy jeszcze raz i nic tam nie dostrzegłem, jakby chłopak nie miał uczuć, jakbym patrzył na dawnego Sasuke.

- Otrząśnij się! – powiedziałem do niego, usiłując wyrwać ręce z krępujących je więzów. Miałem takie uczucie, jakby ktoś zapieczętował moją moc, jakby ktoś odciął mnie od wszelkiej chakry. Nie mogłem wykrzesać z siebie nic, napinałem mięśnie, chcąc rozerwać krępujące mnie więzy, ale nic to nie dawało. Podejrzewałem, że kolejny „bąbelek” Nihata służył do tego, żeby mnie powstrzymać. Już rozumiałem, dlaczego było ich kilka, każda tarcza odpowiadała za co innego, jedna za uwięzienie mnie, druga za odcięcie od Kuramy, trzecia za pozbawienie mnie sił…

- Wielki Lord Hokage sra po gaciach! – zarechota Takako, cofając się o kilka kroków. Shan zacisnął pętlę na mojej szyi, a potem jeszcze sprawdził, czy dobrze jest zawiązana. Nie patrzył mi w oczy, przestał też się do mnie odzywać, więc oderwałem od niego wzrok i spojrzałem w dół, na plac.

Dzieciaki z Nowej Generacji panikowały. Nie mogły się bronić, nie mogły nic zrobić, były bezsilne, pozbawione swojej mocy. Mei krzyczała coś, po jej twarzy płynęły łzy, Mintao trzymał Mayę i wyglądał na śmiertelnie przerażonego.

Pozostali bliscy nadal znajdowali się pod oddzielnymi barierami. Sasuke klęczał z rękami związanymi za plecami, oplatało go kilkanaście stalowych lin Asuki, unieruchamiając go całkowicie. Nadal miał zasłonięte oczy, wykrzykiwał coś, prawdopodobnie do znajdującej się najbliżej niego Sakury. Hinata za swoją barierą klęczała na ziemi, dłońmi opierała się o przezroczystą tarczę. Patrzyła na mnie, po jej policzkach płynęły łzy. Ban miotał się wewnątrz swojego więzienia, Shikamaru stał spokojnie, podobnie jak Shimamura. Ci dwaj chyba coś między sobą ustalali, ich usta się poruszały.

A poza placem kilka grup shinobi usiłowało sforsować czarną, przezroczystą barierę, która ich ode mnie odcinała.

Shan i Takako cofnęli się i zeszli z podestu. Kiedy ostatni raz spojrzałem w oczy Shana Uchihy przypomniała mi się przepowiednia, którą usłyszałem na jego temat. Nie mogłem w to uwierzyć, nie chciałem w to wierzyć, przecież ten chłopak był mi bliski jak syn… Czerwonooki chłopiec, który będzie końcem swojego klanu… Który będzie zapowiedzią końca ery shinobi…

Przepowiednia nie mogła być prawdziwa!

- Tak kończy się era shinobi! Tak kończy jej symbol! – zawołał Hikari, zupełnie jakby czytał mi w myślach, wskazując na mnie. Takako, z wrednym uśmieszkiem na twarzy, machnął ręką.

Ziemia pod moimi stopami rozstąpiła się.

Szarpnęło mną, gdy linka zacisnęła mi się na szyi, automatycznie odbierając mi możliwość oddychania. Usłyszałem liczne wrzaski, ale sam byłem w stanie myśleć tylko o tym, że się duszę. Moje nogi drgały, po twarzy spłynęły mi mimowolne łzy. Ostatkiem sił, jednym załzawionym okiem widziałem, jak portal pochłania krzyczące i zrozpaczone dzieciaki, aby przenieść je poza Konohę. Wierzgałem nogami, usiłując na siłę znaleźć jakąkolwiek podporę. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam, że jeszcze chwila i się uduszę. Umrę. Naprawdę umrę. Starałem się spojrzeć na Hinatę, ale wisiałem pod takim kątem, że nie było to możliwe.

Moje rozbiegane, zamglone spojrzenie znów spoczęło na portalu. Właśnie przechodził przez niego Shan Uchiha. Chłopak obrzucił mnie zimnym spojrzeniem, a potem śmiało wskoczył w czarno-purpurową przestrzeń, a za nim reszta Cho-No-Ryoku-Sha, z zadowolonym, przyglądającym mi się Hikarim na końcu.

Zacisnąłem powieki. To były moje ostatnie sekundy, pętla na szyi zaciskała się coraz mocniej, a ja już nie miałem powietrza w płucach i nie mogłem go nabrać. Siły mnie opuszczały, ciemniało mi przed oczami…

Hina… ta… żegnaj…