wtorek, 4 lutego 2014

NG rozdział 34

„Jeżeli nam się uda to cośmy zamierzali
i wszystkie słońca, które wyhodowaliśmy
w doniczkach
naszych kameralnych rozmów
i zaściankowych umysłów
rozświetlą szeroki widnokrąg
(...)
Panowie jeżeli to się uda
To zalejemy się jak jasna cholera

Andrzej Bursa

*

Otworzyłem oczy i moje spojrzenie padło wprost na... poduszkę. Nieco zdziwiony brakiem mojej żony, z którą spędziłem cudowną i pełną namiętności noc, usiadłem, przeczesując włosy palcami. Ziewnąłem sobie głośno, a potem przeciągnąłem się. Coś strzeliło mi w barku, na szczęście w ten przyjemny sposób. Robiłem się stary, cholera jasna.

- Tatuś!

Ten wrzask mało nie wyrwał mi duszy z ciała. W następnej sekundzie na moje łóżko wpadła pomarańczowooka torpeda. Ze śmiechem przytuliłem młodszego synka.

- Heeej – powiedziałem, gdy przytulił się do mnie, owijając mi chude rączki wokół szyi. Zachichotał, gdy ocierając się lekko o mój policzek poczuł pokrywający go zarost. – Gdzie mama?

- Bąbelki! – wykrzyknął synek, ignorując moje pytanie. Wzniosłem oczy do nieba. Chyba już to kiedyś słyszałem, ale jeśli dobrze pamiętałem, z Junichiego nic się nie dało wyciągnąć, a owe bąbelki chyba nie istniały. Przynajmniej miałem taką nadzieję.

- Tu nie ma żadnych bąbelków, Junichi. Gdzie mama?

- Robi śniadanko – odparł niewinnie. Ucałowałem jego czoło i zszedłem z łóżka, by udać się do łazienki. Synek zaczął skakać po naszym łóżku, wołając coś o bąbelkach i śmiejąc się. Jego wesoły śmiech i mnie wprawił w dobry humor.

Wziąłem szybki prysznic, ogoliłam się, ubrałem przyzwoicie w swoje zwykłe, pomarańczowe ciuchy i poszedłem do kuchni, zabierając po drodze Junichiego, ponieważ bałem się, że zdemoluje nam sypialnię.

Moją żonę zastałem, szykującą śniadanie. Niestety, nie była sama.

- O rany, za jakie grzechy?! – zawołałem w stronę nieba, a stojący w otwartym oknie Shan Uchiha zachichotał i pomachał mi i Junichiemu. Uchiha jak zwykle szczerzył się bezczelnie, wyglądając przy tym jak wyjęty z okładki jakiegoś magazynu. Z każdym dniem był coraz mniej podobny do ojca – Sasuke nigdy się tak nie uśmiechał. Nigdy nie miał takiej miny.

- Dzień dobry, Lordzie Hokage – zawołał. Synek odmachał mu, a gdy postawiłem go na podłodze, poczłapał do Uchihy. Ja sam zbliżyłem się do Hinaty i ucałowałem ją na powitanie, przelotnie wąchając jej włosy. Jak ja za nią tęskniłem podczas tej naszej misji!

- Fuuuj! – zawołali jednocześnie Shan i Junichi. Obejrzałem się na nich.

- Uchiha, ile ty masz lat, co? – zapytałem, a Hinatka zachichotała, odwracając się, by zanieść do stołu talerz pełen kanapek. Podążałem za nią wzrokiem, trochę żałując, że nie obudziliśmy się wcześniej, kiedy jeszcze Junichi spał i inaczej nie rozpoczęliśmy tego dnia.

- Siedem... naście! – odparł chłopak, śmiejąc się, podczas gdy Junichi szarpał jego rękę, oglądając palce. Gdy na twarzy Shana pojawił się lekki grymas zrozumiałem, że synek dobrał się do jego chakry.

- Co tu robisz? – zwróciłem się do Uchihy.

- Pilnuję pana. Mam pana zabrać do pracy jak najszybciej – odparł wesoło, jakby było normalnym, że po samego Hokage przysyła się smarkaczy z niewyparzoną gębą.

- Tak? – zdziwiłem się, zerkając na Hinatkę. Żona uśmiechnęła się nieznacznie, nastawiając wodę na kawę.

- Powiedziałam im, że ja też chcę się tobą nacieszyć – wyjaśniła mi, odgarniając włosy na plecy. Znad zlewu wyjęła dwa kubki, a potem zerknęła na Uchihę. – Shan, chcesz coś do picia?

- Nie, dziękuję, pani Uzumaki – odparł chłopak nad wyraz uprzejmie jak na tak bezczelnego osobnika. – Poczekam, aż lord Hokage zje i się z nim zabiorę. Junichi, idziesz pobawić się na podwórku?

- Tak! – zawołał mój i Hinaty synek i zaczął wdrapywać się na parapet. Po chwili on i Shan ganiali się po trawniku jakby obaj, a nie tylko jeden z nich, mieli po pięć lat. Pokręciłem głową, a Hinata z uśmiechem usiadła mi na kolanach i skradła jeszcze jeden pocałunek. Przesunąłem ręką po jej plecach, wspominając wspólną noc. Tęskniłem za nią przez cały czas trwania naszej małej wędrówki, a obecność Lali tylko jeszcze bardziej to nakręcała. Dziewczyna nieustannie nas kusiła, podziwiałem naszą samokontrolę i mówiąc szczerze, byłem z nas dumny.

Hinata zamruczała, obejmując dłońmi moją szyję. Uśmiechnąłem się i już chciałem wsunąć dłoń pod jej bluzkę, gdy poczułem za plecami czyjąś obecność.

- Fuj! – zawołała Mei, wchodząc do kuchni. Warknąłem na córkę, wyprowadzony z równowagi. Co to, wszechświat się uwziął, by mi przeszkadzać?! Do cholery, dobierałem się do własnej żony!

- To po co wchodzisz, skoro wiesz, co robią rodzice?! – zapytałem, a ona obejrzała się na mnie i Hinatę, marszcząc czoło.

- Bo kuchnia jest jedna? – odparła, jakby to było oczywiste, otwierając lodówkę. Hinata zaczęła przeczesywać palcami moje włosy, lekko zaczerwieniona na policzkach. Kochałem w niej tę nieśmiałość, to było takie ujmujące. Szkoda tylko, że żadne z naszych dzieci jej nie odziedziczyło, może wtedy by nie właziły do pomieszczeń w nieodpowiednich chwilach! – Od tych serduszek robi mi się niedobrze – dodała skwaszona Mei, wyciągając sobie śniadanie. Przewróciłem oczami, a Hinata zmarszczyła nos.

- Mei – upomniała córkę. Nasza latorośl wzruszyła ramionami, robiąc sobie kanapki.

- Czemu Uchiha jak głupi gania za Junichim po naszym podwórku? – zmieniła temat, a my, ja i Hinata, spojrzeli przez okno. Zaśmiałem się.

- Całkiem niezła z niego opiekunka. Chyba tylko on ma takie pokłady energii, by dotrzymać kroku Junichemu. Może kiedyś to wykorzystamy? – spytałem Hinatę, sugestywnie poruszając brwiami, a moja żona ze śmiechem pacnęła mnie w ramię.

- Jedz i idź do pracy, ponieważ zaraz przyślą po ciebie oddział ANBU – powiedziała, wstając. Pocałowała mnie w czoło i wyszła z kuchni, a Mei odprowadziła ją wzrokiem z ustami pełnymi jedzenia. Nawet nie musiała wypowiadać swojego komentarza na głos, dokładnie wiedziałem, co ma na myśl.

- Ja ne mam nyc na myli... - wymamrotała z pełnymi ustami i obrażona również wyszła. Westchnąłem. Nie rozumiałem kobiet i chyba już nigdy nie było mi dane je zrozumieć.

Piętnaście minut później już szedłem wraz z Shanem drogą w stronę budynków administracyjnych. Pogoda była całkiem ładna, niebo błękitne, snuły się po nim kłęby białych chmur. Uchiha szczerzył się głupio do każdej mijającej nas dziewczyny, a one chichotały, zauroczone. Przy którymś takim razie prychnąłem głośno, co zwróciło uwagę chłopaka.

- Ha! Brzmi pan, jakby przemawiała przez pana zazdrość! – zawołał zadowolony Shan. Zaśmiałem się.

- Chyba w twoich snach. Poza tym zupełnie nie rozumiem, co one w tobie widzą – odparłem. Jeszcze gdy dziewczyny latały kiedyś za Sasuke, to byłem w stanie to zrozumieć. Przyjaciel był przecież taki... no, był dziwakiem i to chyba te wszystkie laski przyciągało. Rzadko się uśmiechał, a jak już, to kpiąco. Wymiatał podczas walk, to musiałem przyznać, choć brakowało mu finezji i pomysłowości. I był milczkiem, zaś jego syn był strasznie głośny, wszędzie go było pełno i był niesamowicie denerwujący, nawet jeśli geny klanu Uchiha spisały się świetnie i twarz miał chłopak niczego sobie. Był jednak zbyt głośny i zbyt często pajacował, by tak jak Mintao, mieć niepodważalną opinię geniusza.

Teraz to Shan się zaśmiał.

- A ja doskonale wiem! – odpowiedział. – Gdybym patrzył na siebie z boku, od razu bym się w sobie zakochał! Jestem taki wspaniały! – westchnął, a ja wzniosłem oczy do nieba. Zapomniałem dodać, jak niesamowicie skromny był Shan.

- Grunt to skromność – podsumowałem swoje myśli i jego wypowiedź, wywołując u Shana kolejny atak śmiechu. Nie wiem, co go tak bawiło, ale było to prawdopodobnie użyte względem niego słowo skromność.

W moim gabinecie czekał już na mnie Shikamaru, Ban oraz całe tony papierkowej roboty. Shan chwilę z nami był, jak zwykle wprowadzając chaos i zamieszanie, a potem się wyniósł, bo żaden z nas nie mógł go znieść. Z rezygnacją usiadłem za biurkiem i zacząłem nadrabiać zaległości.

*

Oksu otworzyła oczy, a jej spojrzenie padło na jasny sufit małego pokoiku, który dostała na własność. Usiadła, przeciągając się i ziewając. Potem wstała i od razu ubrała swoje zwykłe, czarne ciuchy. Lubiła ten kolor, pasował do niej. Lubiła też szary, ponieważ przeważnie właśnie szaro się czuła. Niepewnie i strachliwie, już od tak dawna, że wydawało jej się, że właśnie taka była naprawdę. A przecież kiedyś było inaczej. Zanim... zanim „to" się stało była zupełnie inną osobą. Ale o „tym" nie chciała myśleć. Opuściła pokój.

Łazienka znajdowała się na końcu korytarza i była wspólna dla nich wszystkich. Oksu zapukała do drzwi, jednak nikt nic nie odpowiedział, więc uznawszy, że wolne, weszła do środka.

Później udała się na dół, do kuchni. Jak się okazało, nie ona jedna wstała tak wcześnie, ponieważ na dole zastała już panią Hanako, ich kucharkę oraz Faraona i jego bandę, wcinających śniadanie. Dzieciaki jadły kanapki i popijały je mlekiem, zadowolone i szeroko uśmiechnięte. Ucieszyła się, widząc, że tak jest. Faraon i jego banda zasługiwali na lepsze życie niż to, jakie wiedli. Dzieci nie powinny mieszkać na ulicy, nawet jeśli były tak dzielne, jak ta trójka.

- Cześć Oksu! – zawołały dzieciaki zgodnym chórem, a pani Hanako skinęła jej głową. Oksu powtórzyła ten gest i usiadła przy stole.

Miejsce, jakie dla nich przygotowano, bardzo jej się podobało. Każde z nich miało swój pokój, było ciepło, a atmosfera była bardzo domowa. Mimo to Oksu tęskniła za latarnią i swoim mistrzem. Zastanawiała się, jak on sobie radzi i czy wszystko było z nim w porządku? Miał już w końcu swoje lata, trzeba było się nim opiekować. A ona co zrobiła? Opuściła go tylko dlatego, że ktoś zaoferował jej możliwość...

Potrząsnęła głową. Nie, nie chciała o tym myśleć, nie w tej chwili. Poza tym w tej wiosce nawet myśli nie były bezpieczne, więc lepiej było nie puszczać ich wolno.

Pani Hanako postawiła przed nią talerz kanapek i kubek herbaty. Oksu skinęła głową w podziękowaniu i zaczęła jeść. W tym samym momencie tylne drzwi do kuchni otworzyły się i w blasku oślepiającego słońca do pomieszczenia weszły dwie znajome osoby.

- Hej wszystkim! – wydarł się ten czarnowłosy chłopak, który miał chyba na imię Shan i był synem pana Sasuke. – Jest coś dobrego do jedzenia?!

- Uspokój się, Uchiha – warknęła na niego jego koleżanka, córka Naruto, siostra bliźniaczka Mintao. Jeśli Oksu dobrze pamiętała, miała na imię Mei. – Dzień dobry – przywitała się uprzejmie z panią Hanako, a ona przywitała się z nią uściskiem. Widać ich gosposia znała zarówno Mei, jak i Shana, ponieważ ten został przytulony jako następny. I ucałowany w policzek, co go chyba wyraźnie ucieszyło.

- Przyszliśmy do mojej bandy! – oznajmił Uchiha, łasząc się do kucharki, która ze śmiechem poczęstowała go kanapkami. Shan wepchnął sobie do ust jedną z nich w całości, a potem zaraz sięgnął po następną. Był chyba niezłym łakomczuchem.

- Po co? – spytał Faraon z zainteresowaniem, oblizując palce. Właśnie skończył jeść, wokół ust wciąż jeszcze miał okruszki. Piętka miała za to wąsy od mleka, jedynie Guszka wyglądał nienagannie. Chłopak przypatrywał się swojej koleżance, która obserwowała Shana z lekkimi rumieńcami na policzkach. Potem Gruszka przeniósł zazdrosne, wściekłe spojrzenie na nieświadomego Uchihę.

- Ba! Banda musi znać wszystkie tajemne sekrety Konohy! – odparł Shan, jakby to było oczywiste. – Nawet nie wiecie, ile to miejsce skrywa tajnych przejść, miejsc na idealne zabawy, drzew, na których można zbudować bazę...! – ekscytował się Uchiha, a stojąca za nim Mei raz po raz wywracała oczami. Oksu zastanawiała się, po co Mei chodzi cały czas za Shanem, skoro tak jej się nie podoba jego postępowanie i jego słowa?

Opuściła oczy na swój talerz, gdy Mei spojrzała na nią ostro. Zapomniała, że ta dziewczyna czyta w myślach, a przecież jeszcze przed chwilą obiecywała sobie, że nie pozwoli swoim myślom zboczyć z właściwych torów.

- Co to za wrzaski? – spytał nagle jakiś głos z drugiej strony kuchni. Gdy wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, ujrzeli Lalę, ubraną w jasne szorty i czerwoną bluzeczkę na krótki rękaw. Dziewczyna zaplotła swoje długie, zielone włosy w ciasny warkocz. Uśmiechała się szeroko, eksponując równe, białe zęby.

- Heeej – zwrócił się do niej Shan, a dziewczyna uniosła jedną brew. – Nie mogłaś się oprzeć, by mnie nie zobaczyć, co? Masz szczęście, bo jeszcze chwila, a już by mnie nie było – powiedział, podchodząc do niej. Mei wymieniła z panią Hanako znaczące spojrzenia. Wyglądało na to, że chłopak często zachowywał się właśnie w ten sposób, jakby nie mógł przejść obojętnie obok żadnej atrakcyjnej dziewczyny. A Lala była atrakcyjna i lubiła to pokazywać.

Oksu naciągnęła bardziej rękawy swojej czarnej bluzki, zakrywając obandażowane dłonie. Lala niepotrzebnie eksponowała swoje ciało, takie rzeczy były niebezpieczne. A ten cały Shan... był dziwny i Oksu nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

- Właściwie, to zeszłam na śniadanie – odparła Lala. – Ale mogę wrócić na górę razem z tobą – odpowiedziała prowokująco, a Shan wyszczerzył się dziko. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo zajęty wpatrywaniem się w głęboki dekolt Lali nie zauważył Mei, która się do niego zbliżyła i złapawszy go za ucho, zaczęła ciągnąć w stronę drzwi.

- Ał! Ał! – darł się Shan, machając histerycznie rękami. – Nie za ucho! Boli, boli!

- Faraon, Piętka, Gruszka! Idziecie?! – krzyknęła Mei, a dzieciaki zerwały się od stołu i wybiegły za parą przyjaciół, żegnając się z nimi pospiesznie. Oksu, zażenowana tym widowiskiem, nieśmiało zerknęła na kucharkę. Kobieta śmiała się, sprzątając po bandzie Faraona. Lala usiadła przy stole.

Oksu nigdy nie miała dużej rodziny, zawsze był tylko mistrz i ona, a trochę wcześniej dom dziecka. Teraz, w tej chwili właśnie przyszło jej do głowy, że być może tak właśnie wygląda prawdziwy, rodzinny dom.

*

Znalezienie małego, taniego mieszkanka nie było trudne. Nie trzeba mu było zbyt wiele, by był zadowolony, nigdy nie był osobą wymagającą czy coś. Nie miał przecież ze sobą praktycznie niczego, więc nawet nie miał czym zagracić maciupeńkiej kawalerki na obrzeżach Konohy. I dobrze. Przynajmniej bałaganu też nie będzie z czego zrobić.

Śledzili go, gdy po skromnym śniadaniu i kubku kawy wyszedł na miasto, by rozejrzeć się za jakąś pracą. Zwariowałby, gdyby miał cały czas siedzieć w swojej klaustrofobicznej klatce. Ignorując więc ogon, poszukał kiosku z gazetami, kupił jakąś z ofertami pracy, a potem szedł chodnikiem, przeglądając kolejne strony. Wkrótce potem zabłądził do parku, gdzie przysiadł sobie na jednej z ławek w cieniu wysokich, rozłożystych drzew.

Konoha była spora i nawet ładna, było tu dużo roślin, wiele parków i przyjemna atmosfera. Gdyby priorytetem nie było znalezienie sobie pracy, Nihat teraz by ją zwiedział. Nie miał jednak czasu na takie głupoty, było tyle do zrobienia, tyle do zaplanowania. Poza tym miał pewność, że ci z Cho-No-Ryoku-Sha tak łatwo nie odpuszczą i niebawem upomną się o nich. Westchnął. Zastanawiał się, co tu robi i wciąż nie miał pojęcia. Powinien być gdzie indziej, ponieważ w tym momencie czuł się jak na wakacjach. A on nie lubił wakacji, wolał działać.

Długopisem, który ze sobą zabrał, zakreślił kilka ofert pracy, wstał z ławeczki i ruszył w stronę centrum miasta, by odnaleźć wybrane miejsca. Potrzebował roboty, by mieć skądś pieniądze na mieszkanie i... i inne rzeczy.

Skręcił w jedną z węższych alejek, wciąż przeglądając gazetę. I ledwo wyszedł z za zakrętu, coś wpadło na niego z impetem, powalając na ziemię.

Sapnął i jęknął, z bólu, odruchowo łapiąc osobę, która na nim wylądowała, by uchronić ją od ewentualnych obrażeń. Najgorsze było to, że sekundę po pierwszym uderzeniu nastąpiło drugie, dociskając do niego mniejsze ciało i pozbawiając oddechu zarówno jego, jak i osobę leżącą bezpośrednio na nim.

- Aaaałaaa – jęknął dziewczęcy głos gdzieś w jego klatkę piersiową. – Shan, zwariowałeś?! Ślepy jesteś?!

- O jaaa cię, trójkącik! – zawołał uradowany męski głos. Nihat otworzył oczy, siłą ignorując bolące pośladki i głowę. Leżał rozpłaszczony na chodniku, z Mei Uzumaki, ciasno przyciśniętą do jego klatki piersiowej przez Shana, który leżał na jej plecach. Wyglądało na to, że ta dwójka biegła jedno za drugim i nie zdążyła wyhamować, przez co oboje na niego wpadli i powalili go na ziemię.

- Złaźcie... ze... mnie... - wysapał. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie położyć ręce. Nie chciał dotykać Mei, a tym bardziej, nie chciał dotykać paskudnego Uchihy. Aż przeszył go dreszcz, gdy to sobie wyobraził. Poza tym, gdyby wiedział, że to miasto jest tak niebezpieczne, otoczyłby się tarczą, od której ta szalona dwójka by się odbiła jak od trampoliny.

- Shan, do cholery, złaź ze mnie! – wrzeszczała Mei. Wokół nich rozbrzmiewały dziecięce śmiechy. Nihat od razu poznał śmiech Faraona i jego bandy.

Shan w końcu niezdarnie wstał, chichocząc pod nosem, a potem pomógł podnieść się rozzłoszczonej i roztrzepanej Mei. Gdy tylko ta dwójka wstała, Nihat zerwał się na równe nogi, otrzepując ubrania. Był wściekły, że nie patrzyli, gdzie biegną. Był wściekły, że na niego wpadli i postawili w takiej sytuacji. Po prostu był wściekły i o!

- Jeny, człowieku... - powiedziała Mei, poprawiając się tu i tam. – Jesteś niewykrywalny! Tak się przyzwyczaiłam, że słyszę myśli wszystkich wokół, że nie pomyślałam, że możesz mi stanąć na drodze!

Nie miał pojęcia, co mógł na to odpowiedzieć. Shan i dzieciaki chichotali głośno. Obrzucił ich zdegustowanym spojrzeniem, skinął uprzejmie głową pannie Uzumaki i zabierając z chodnika swoją gazetę, odszedł.

Kształt ciała Mei, przyciśniętego na tę krótką chwilę do jego ciała, wyrył mu się w pamięci i nie chciał jej opuścić.

*

Cały dzień zajęło mi ogarnianie tej przeklętej papierowni. Bycie Hokage było fajne, ale wkurzała mnie zawsze ta cała papierkowa robota. Epickie walki, owszem, zdarzały się, ale raz na kilka lat, a całą resztę wypełniała nudna administracja. Nienawidziłem tego.

Na szczęście pocieszał mnie fakt, że za chwilę maiłem kończyć, posłałem już Bana po Sasuke i razem z Uchihą miałem iść przygotować pole treningowe dla naszych psychotroników. Poza tym miałem pomysł, jak trochę udobruchać konoszan, którzy, jak podejrzewałem, mogli być niezadowoleni z obecności psychotroników w murach wioski. Nikt jeszcze nie zapomniał ataków złości Mayeczki, nawet jeśli żaden jej się nie przytrafił od bardzo dawna. Miejscowi mieli prawo obawiać się psychotroników, w końcu ich moc była taka niestabilna i nieprzewidywalna. Musiałem jakoś ułagodzić obyczaje i już wiedziałem, jak to zrobię.

Uśmiechając się do siebie, podstemplowałem i podpisałem ostatni raport, po czym wrzuciłem go do szuflady biurka i zakładając ręce za głowę, rozparłem się wygodnie w moim miękkim fotelu. Jednak nie dane mi było zbyt długo delektować się ciszą i spokojem, bo ledwo zamknąłem oczy, drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wkroczył Sasuke.

- Twój pomagier powiedział mi, że wzywałeś – rzekł Uchiha, a ja uchyliłem jedno oko i spojrzałem na niego.

- Ten pomagier ma na imię Ban – poinformowałem go, a Uchiha prychnął.

- Mniejsza o to. – Sasuke machnął ręką. – Co chcesz?

- Pomyślałem, że może dziś wieczorem we dwóch uszykujemy pole treningowe dla psychotroników. To musi być miejsce odległe od wioski i odpowiednio duże.

- Co proponujesz? – spytał Sasuke rzeczowo. Lubiłem go za tę konkretność, więc od razu się uśmiechnąłem.

- Miejsce, w którym znaleźliśmy Mayę – odparłem, na co mój przyjaciel skinął głową ze zrozumieniem. – Jest odpowiednio duże i jeszcze do końca nie zarosło. Z moimi klonami szybko je oczyścimy, a potem nałożymy odpowiednie pieczęci.

- Masz już jakiś pomysł co do zabezpieczeń?

Sięgnąłem do innej szuflady i wyjąłem z niej średniej wielkości zwój. Rzuciłem go Sasuke, a ten złapał go i rozwinął. Chwilę przyglądał się wyrysowanym tam przeze mnie pieczęciom, a potem z satysfakcją skinął głową.

- Myślę, że te bariery będą w stanie znieść napór ich mocy – powiedział. Zabrzmiało to prawie jak komplement i mało co nie zacząłem się bać, że jest chory albo coś.

- No ba! Gdy je tworzyłem, myślałem o najsilniejszym ataku złości Mayeczki - wyjaśniłem. – To idziemy?

Sasuke skinął głową i we dwóch opuściliśmy mój gabinet. Oczywiście, nie obyło się bez malej, półgodzinnej przerwy na ramen w Ichiraku. Tak dawno nie jadłem ukochanej zupy, że nie mogłem się oprzeć, by nie skręcić do jadłodajni, kiedy ją mijaliśmy. Nawet Sasuke zgodził się zjeść jedną miskę.

Potem udaliśmy się za wioskę. Odnalezienie miejsca, gdzie kiedyś Mayeczka wpadła w szał i o mało nie zabiła Mei i Mintao nie zajęło nam dużo czasu. Doskonale pamiętałem, w którym dokładnie miejscu to się stało.

Plac przypominał teraz zarośniętą polanę. Gdzieniegdzie zasiały się krzaki i drzewa, na szczęście były jeszcze bardzo małe. Sasuke ruszył w lewo, więc ja skręciłem w prawo i razem obeszliśmy całość, by dokładnie przyjrzeć się temu miejscu i je ocenić. Mi wydawało się całkiem dobre na treningi, było daleko od Konohy, prawie nikt tu nie przychodził, a jego kształt był idealny, by objąć to miejsce barierą. Nie mogłem uwierzyć, że Maya wypaliła tak ogromny kawał lasu. Już jako w małej dziewczynce tkwiło w niej mnóstwo mocy, a co dopiero teraz. Byłem dumny ze swojej uczennicy, wiedziałem, że dobrze wybrałem.

- Niby tu byłem, ale to wciąż przerażające – powiedział Sasuke, gdy spotkaliśmy się na drugim końcu polany. Skinąłem głową, patrząc, jak jakiś przestraszony zając zrywa się do ucieczki.

- Taa... pomyśleć, że każde z nich włada taką mocą. Jeszcze nasi to nasi, ale ci z Cho-No-Ryoku-Sha? – Pokręciłem głową, po czym ściągnąłem z siebie kurtkę i powiesiłem ją na gałęzi pobliskiego drzewa. Zatarłem ręce. – To co, bierzemy się do roboty?

Sasuke skinął głową i zakasał rękawy swojej granatowej bluzy. Obaj złożyliśmy dłonie w identyczną pieczęć i krzyknęliśmy jednocześnie:

- Kage Bunshin no Jutsu!

Pojawiło się równio pięćdziesiąt moich klonów oraz kilkanaście klonów Sasuke. Spojrzeliśmy po sobie wszyscy, a potem jak na jakiś umówiony sygnał, choć takiego sygnału nie było, rzuciliśmy się do pracy.

Więcej mieliśmy z tym zabawy, niż pracy. Sasuke używał do oczyszczania placu rozmaitych ognistych technik, miejscami sprzątanie zamieniało się w małe pojedynki między naszymi klonami.

Po mniej więcej godzinie uprzątnęliśmy plac ze wszelkich chwastów i zarośli i odwołaliśmy nasze klony. Z satysfakcją rozejrzałem się po ogromnym kole, wyobrażając sobie, jak to będzie, kiedy już zaczniemy tu trenować. Miejsca było dosyć dla wszystkich.

- Nakładamy bariery? – zapytał Sasuke. Skinąłem głową i wyciągnąłem zwój. Sasuke chwilę zapamiętywał kombinację pieczęci, a potem każdy z nas udał się w innymi kierunku. Ja stanąłem na południowym krańcu polany, Sasuke na północnym. Gwizdnąłem głośno, dając mu znak, że już możemy i jednocześnie zaczęliśmy składać pieczęci. Chwilę to trwało, gdyż były skomplikowane. W końcu jednak obaj w tym samym momencie przykucnęliśmy i przyłożyliśmy dłonie do ziemi.

Złota bariera wystrzeliła spomiędzy naszych palców i wzniosła się w górę ogromnym łukiem, dążąc do połączenia z częścią utworzoną przez Sasuke. Spotkały się w połowie drogi, zamykając polanę pod złotym kloszem. Rozbłysło jasne, oślepiające światło, a potem wszystko znikło.

Słońce schowało się za horyzontem. Wszystko było gotowe, mogliśmy rozpocząć trening psychotroników.