piątek, 21 grudnia 2012

NG rozdział 25

„Twarde z wielkim żelazo topione kłopotem,

Twardy dyjament żadnym nie użyty młotem,

Twardy dąb stary wiekiem długim skamieniały,

Twarde skały na morskie nie dbające wały —

Twardszaś ty, panno, ktorej łzy me nie złamały,

Nad żelazo, dyjament, stary dąb i skały."

J. A. Morsztyn

*

Starzec spojrzał na mojego syna, a potem uniósł do ust czarkę pełną zielonej herbaty i upił z niej mały łyk.

- Mam rozumieć, że pan cały czas czyta w moich myślach – rzekł.

- Nie tylko w pańskich, to się dzieje wbrew mojej woli – odparł Mintao. - Lecz to pańskie myśli najbardziej mnie zainteresowały. I jestem pewien, że pana zainteresują dane, jakie jesteśmy w stanie przekazać.

Ja i Sasuke znów wymieniliśmy spojrzenia, a potem wlepiliśmy wzrok w mojego syna. Nie miałem pojęcia, o jakie dane chodziło Mintao i jakie informacje chciał uzyskać w zamian. Co użytecznego mógłby wiedzieć jakiś tam latarnik? Z jakiego powodu syn nazwał go „profesorem"?

- Co panów interesuje? – zapytał mężczyzna. W tym samym momencie Sasuke odchrząknął.

- Może najpierw Mintao wyjaśni tej reszcie, która nie czyta w myślach, o czym toczy się rozmowa? – zauważył dość oschłym tonem. Mój syn zaśmiał się.

- Profesor zajmuje się przypadkiem Oksu – rzekł Mintao, uśmiechając się do mężczyzny. Ten wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował nas, lecz odmówiliśmy. Profesor wyjął jednego i zapalił. – Zajmuje się psychotronikami.

Ja i Sasuke wytrzeszczyliśmy na niego oczy, a potem obaj spojrzeliśmy na profesora. Staruszek wypuścił z ust kłąb dymu i zerknął na Oksu. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po włosach. Dziewczyna odwróciła głowę, odtrącając jego rękę zabandażowaną dłonią, a mężczyzna cofnął się i westchnął smutno. Przypominając sobie raport wzdrygnąłem się, uświadamiając sobie, że to tak Takako zniwelował jej moc. Facet przyszpilił jej dłonie do ziemi za pomocą kamiennego szpikulca. Mała musiała mieć tam niezłe blizny, a to, że w ogóle mogła poruszać dłońmi, zapewne zawdzięczała medykowi z naszego oddziału ANBU.

- Oksu miała dziewięć lat, kiedy ją adoptowałem – rzekł staruszek, zwracając się do nas. Spojrzałem na niego, potrząsając głową. Na myślenie o skrzywdzonej nastolatce jeszcze będzie czas, tak jak na przekonanie jej co do słuszności naszej sprawy. – Rodzice porzucili ją w naszej wiosce, kiedy miała niecały roczek. W sierocińcu przełożone bały się jej, ja natomiast potrzebowałem kogoś, kto by się zajął domem, latarnią. Nie mam żony ani dzieci, choć zawsze chciałem. Niezwykłość Oksu mnie nie zrażała, wręcz przeciwnie, uważałem jej zdolności za niezwykłe. Zabrałem ją z sierocińca, w którym była znienawidzona i zaopiekowałem się nią jak własną wnuczką. Moje nogi nie są już takie, jak kiedyś, lat mi nie przybywa. Oksu dba o mnie jak moja rodzina, jak córka lub wnuczka.

- Rozumiemy – powiedziałem. Staruszek ponownie zaciągnął się dymem. Mała poruszyła się nieznacznie, chowając dłonie w rękawach czarnej bluzki.

- W międzyczasie zająłem się badaniem jej mocy – kontynuował profesor. – Jak panowie zapewne wiedzą, ewolucja jest procesem ciągłym, który polega na stopniowych zmianach cech gatunkowych kolejnych pokoleń. Wskutek mutacji zmienia się pula genów danej populacji, a przez to kształtuje się jej przeciętny fenotyp. Jesteśmy w fazie przejściowej, oto na naszych oczach kształtuje się zupełnie nowa populacja ludzi, rodzą się nowe osobniki, obdarzone nowymi, zaskakującymi cechami. Są to osoby zasadniczo lepiej przystosowane do życia w otaczającym je środowisku...

- Co pan ma na myśli? – zapytał Sasuke.

- Techniki ninja doszły już do bardzo zaawansowanego stopnia – odrzekł mężczyzna. – To, z czym mamy do czynienia, jest tego następstwem. Rodzące się dzieci są po prostu na jeszcze bardziej zaawansowanym poziomie. To jak z doborem naturalnym, drodzy panowie. Dobór naturalny powoduje, że osobniki słabsze są eliminowane, dzięki czemu dana populacja staje się silniejsza. Przeżywają tylko te osobniki, które są wystarczająco silne i one przekazują swoje „silne" geny następnemu pokoleniu. Najwyraźniej mamy teraz do czynienia z sytuacją, w której rodzą się „silne" osobniki, takie, które nie mogą zostać wyeliminowane. Ale to tylko takie uproszczenie.

Mintao pokiwał głową, jakby chciał potwierdzić, że sam ma dokładnie takie samo zdanie na ten temat.

- Jak też zapewne panowie wiedzą – ciągnął profesor – nowy organizm otrzymuje przeważnie po połowie genów od swoich rodziców. Jeśli w poprzedniej populacji rodzice danej osoby posiadali zbiór wyjątkowych genów, na świat przychodził psychotronik – wyjaśnił mężczyzna.

- Wyjątkowych genów? – powtórzyłem.

- Wśród shinobi, jak pan wie, są przedstawiciele elity, członkowie znakomitych klanów, posiadający kekkei genkai, a także inni ninja, dysponujący wyjątkowymi, niepowtarzalnymi zdolnościami. Załóżmy, że każde pokolenie posiada zbiór coraz lepszych genów, które w połączeniu dają coraz lepszą mieszankę, to co w takim razie może dziać się dalej? Jeśli matka i ojciec danego osobnika to członkowie znamienitych klanów, posiadający silne kekkei genkai, to które kekkei genkai odziedziczą dzieci? A jeśli odziedziczą oba? A jeśli oba kekkei genkai zmutują, dając coś nowego? Na przykład niezwykłą moc, taką jak moc Oksu?

- No tak... - mruknął Sasuke – ale niegdyś również rodziły się dzieci będące owocem związków, zawartych miedzy członkami rodzin z kekkei genkai.

- Widać nie był to jeszcze ten etap ewolucji – odparł profesor.

- No dobrze – powiedziałem. – Dobrze. Moja żona faktycznie posiada kekkei genkai, ale ja... Nie jestem jakiś wyjątkowy...

Uchiha prychnął, spoglądając na mnie chmurnie.

- Toś dowalił, młocie – powiedział, popijając herbatę.

- Niby co? – obruszyłem się.

- Pan wybaczy, panie Uzumaki, ale jest pan w błędzie – rzekł profesor, a ja drgnąłem i wlepiłem w niego oczy.

- Co...?

- Nie poznałem pana od razu, pan wybaczy. Jest pan bardzo popularny, a pana twarz jest dość rozpoznawalna – powiedział. – Z tego co wiem, jest pan użytkownikiem jedynej w swym rodzaju techniki, polegającej na pobierani energii z otoczenia?

- To prawda – przytaknąłem.

- A także jest pan sakryfikantem Dziewięcioogoniastej Bestii?

- Kuramy – poprawiłem go odruchowo.

- A pana żona posiada kekkei genkai, tak?

- Byakugan.

- Ach, tak... - Profesor spojrzał w jasne oczy mojego syna. – Tak... Z tego co wiem Byakugan pozwala nie tylko widzieć na duże odległości oraz przez różne struktury, lecz również odczytywać myśli przeciwnika z ruchu jego oczu – rzekł. Mintao przytaknął. – Ponadto z tego, co słyszałem wiem, że pan, panie Uzumaki... - Zwrócił się ku mnie. – Potrafi pan odczytywać zamiary ludzi, znajdujących się w pana otoczeniu?

- To prawda.

- Czy nie uważa pan, że mieszanka tych szczególnych cech zdolności zarówno pańskiej żony, jak i pana, mogłaby spowodować, że pański syn zwyczajnie potrafi czytać w myślach?

Milczeliśmy przez chwilę.

- Nie tylko syn – powiedziałem w końcu. – Córka, siostra bliźniaczka Mintao, również to potrafi. Jednak... mój młodszy syn posiada zupełnie inną zdolność. Junichi potrafi kontrolować energię, wszelką energię istniejącą w przyrodzie, chakrę, energię natury...

- Widać skierował się ku pana zdolnościom, które w jego przypadku osiągnęły wyższy poziom, bo przecież jest pan mistrzem w kontrolowaniu otaczającej pana energii natury, prawda? Umiejętność pana młodszego syna wcale mnie nie dziwi. Zapewne gdyby miał pan więcej dzieci, posiadałyby one jeszcze inne zdolności, mniej lub bardziej podobne do zdolności pana lub pańskiej żony. Trzecie dziecko zapewne nie odziedziczyło oczu po matce? – zapytał, wskazując Byakugana Mintao.

- Nie – powiedział mój syn.

- Więc to tylko dowodzi, że starsze dzieci odziedziczyły więcej po matce, zaś młodszy po panu. Mam też pytanie... czy... czy pana żona... poroniła choć raz? – zapytał, a ja drgnąłem i wlepiłem w niego oczy.

- Tak – odchrząknąłem, przypominając sobie, jaki koszmar wtedy przeżyliśmy i ile nas to kosztowało. – Tak... my... straciliśmy pierwsze dziecko.

Mężczyzna skinął głową.

- Często się to zdarza – rzekł. – Widzą panowie, moc nowego pokolenia ma także pewne ograniczenia. Są to pierwsi osobnicy, posiadający takie cechy, dlatego nie są doskonali. Ich główną wadą jest to, iż nie posiadają wystarczającej mocy, by móc wykorzystać pełnię swych zdolności. Muszą wobec tego dysponować dodatkową zdolnością, obligatoryjną dla każdego osobnika...

- Muszą umieć dysponować zdolnością przynajmniej minimalnego manipulowania chakrą – odezwał się Mintao. Profesor przytaknął, zaciągając się papierosem.

- Tak. Jeśli osobnik nie posiada tej zdolności, nie jest w stanie przeżyć – rzekł. – Nie jest wtedy w stanie władać swoją mocą, musi przynajmniej, tak jak to określił pan Mintao, w minimalnym stopniu umieć pochłaniać chakrę od innych, posiadających ją osób. W przeciwnym wypadku jego moc go zabije. Niestety, nie wszyscy psychotronicy rodzą się z tą zdolnością i wkrótce potem dzieci umierają, a w większości wypadków nie dochodzi nawet do rozwiązania. Moje badania wykryły, że istnieje kilka cech, jakie powinien posiadać psychotronik.

Ja i Sasuke znów na siebie spojrzeliśmy.

- Jakie to cechy? – zapytał Uchiha.

- Informacja ta może nam pomóc w dalszych poszukiwaniach – wyszeptałem. – Być może uda nam się uratować więcej dzieci przed łapskami Cho-No-Ryoku-Sha...

Profesor wyjął papierosa z ust i napił się herbaty, by przepłukać gardło. Odchrząknął i znów zerknął na Oksu, która siedziała nieruchomo, nie ruszywszy nawet swojej herbaty.

- Nie chce ci się pić? – spytał delikatnie swoją uczennicę. Pokręciła głową.

- Słucham – odparła Oksu bardzo cicho. Mężczyzna przymknął na chwilę powieki, a gdy je otworzył, jego spojrzenie znów padło na mnie. Współczułem mu, on również przeżywał koszmar dziewczyny. Byłem ojcem i wiedziałem, jak musi boleć każda krzywda dziecka.

- Kontynuując – podjął swoją wypowiedź staruszek – pierwszą i zasadniczą cechą psychotroników jest zdolność manipulowania chakrą, mniej lub bardziej rozwinięta. Przede wszystkim psychotronik musi umieć w jakiś sposób ją zdobywać – spojrzał na Mintao. – Czy się zgadza?

- Owszem – odparł mój syn. – Ja i Mei... robimy to bardziej podświadomie, naturalnie, jak oddychanie... Przesyłamy między sobą chakrę, w zależności od potrzeb drugiego z nas. Penetrując czyjś umysł potrafię jednocześnie pochłaniać chakrę tej osoby, lecz nie muszę. Robię to tylko, jeśli brakuje mi własnej chakry.

- Często się to zdarza? – zapytał profesor.

- My... raczej staramy się nie przeholować. Pilnujemy, by nie przekroczyć granicy.

- Rozumiem – mruknął pan Masato. – A inne dzieci? Wspomnieli panowie o dziewczynie, którą znaleźli?

- Tak... ona... atakowała inne osoby... - powiedziałem w zamyśleniu. – Moja uczennica także jest psychotroniczką. One dwie pochłaniają chakrę razem z krwią innej osoby. Maya... dawno temu zaatakowała mnie i ugryzła w szyję. Czułem, jak pobiera moją chakrę, pijąc moją krew...

- Dość barbarzyńska technika, lecz skuteczna. Myślę, że w takich wypadkach musiały to robić instynktownie – wytłumaczył nam profesor. – Może nawet do końca nie zdawały sobie sprawę z tego, co robią.

- Junichi manipuluje energią, nie ma kłopotów z jej pobieraniem – powiedziałem cicho, a potem zerknąłem na syna. – Ciekawe, jak robił to ten chłopaczek z Wioski Piasku? – zastanowiłem się.

- Dowiemy się, gdy tylko dorwę tych z Cho-No-Ryoku-Sha i rozerwę ich na strzępy – rzekł mój syn groźnym tonem. Wyglądało na to, że już zaledwie wzmianka o chłopaczku, do którego tak bardzo się przywiązał powodowała, że nienawiść do przeciwników natychmiast zaczynała krążyć mu w żyłach.

- Z całą pewnością posiadał tę zdolność – wtrącił się pan Masato. – Oksu radzi sobie z tym problemem dzięki swej mocy. Telekineza pozwala jej nie tylko unosić materialne przedmioty, lecz także sterować mniej materialnymi, na przykład chakrą. Wymaga to jednak dużo więcej skupienia i wysiłku.

Spojrzeliśmy na dziewczynę, a potem na starca.

- Jakie są inne cechy? – zapytał Sasuke, chyba zainteresowany rozmową. Profesor znów zaciągnął się papierosem.

- Zasięg – odrzekł. – Zdolność każdego z nich ma pole zasięgu, obszar, jaki potrafi objąć. Oczywiście, zależy to od wytrenowania, im więcej i sprawniej psychotronik posługuje się swoją mocą, tym większy jest zasięg pola.

- Zgadza się – przytaknął Mintao. – Kiedy Maya się złości i „wybucha", obszar wypalony wokół niej zawsze ma kształt koła, a ona zawsze jest w jego centrum... Maya to uczennica taty – wyjaśnił profesorowi, widząc jego zdziwione oczy i zapewne słysząc w myślach, że ten nie wie, o kim mowa. – Maya włada ogniem. Podobnie Lala, jej las miał kształt idealnego koła, gdy znajdowała się w jego centrum, widziała wszystko najlepiej. Po tym, jak Junichi odebrał jej moc, gdy przed nami uciekała, była dla mnie czymś w rodzaju okrągłej plamy mocy i myśli, znajdującej się na tle pustki. Zasięg mój i Mei też ma kształt koła, jego średnica jest różna, możemy je rozciągać na kilka kilometrów lub zwężać na metr lub dwa. Ale w naszym przypadku jest jeszcze coś, coś poza polem. To nasze połączone jaźnie. To jakby rodzaj nici, łączącej nasze pola. Nie możemy jej zerwać.

- Zapewne podczas głębszej analizy okazałoby się, że każdy psychotronik posiada jakąś niezwykłą umiejętność, wyróżniającą go spośród innych – mruknął pan profesor, przyglądając się Mintao. – Ale jest jeszcze coś... - powiedział nagle, a Mintao zmarszczył dziwnie nos. – Przepraszam, że wyrażę się kolokwialnie, ale żadne z nich nie jest normalne. Zdaje się, że moc ta powoduje pewne zaburzenia psychiczne, w każdym razie... Psychotronicy bardziej niż ktokolwiek inny są podatni na różnego rodzaju migreny, depresje, zaburzenia psychiczne, choroby układu nerwowego, mogą cierpieć na agresję, psychozy i tym podobne. Większość z nich potrzebuje specjalistycznego leczenia.

Zamilkliśmy, wstrząśnięci, nie mając pojęcia, co odrzec na takie słowa. Nie mogłem im zaprzeczyć, znając Mayę, wiedząc, że moje starsze dzieci kulą się i łkają, gdy tylko dopadnie ich ból głowy, że nawet mój najmłodszy syn wykazuje pewne sadystyczne skłonności. Oksu siedziała z boku, patrząc na swoje kolana. Mintao siorbał herbatę, zamyślony, chyba zawstydzony, najprawdopodobniej analizując wszystko to, co usłyszał. Nagle drgnął i zerknął na okno, w stronę lądu, a nie morza.

- Idzie Lala i Junichi – rzekł. – Z twoim klonem, tato.

- Ach, dobrze, dobrze... - mruknąłem. Zanim weszliśmy do latarni, posłałem im drugiego klona z wiadomością, aby tu przyszli. – Przekaż mu instrukcję, żeby przyprowadził ich tu, na górę. – Zerknąłem na profesora. – Przez krótką chwilę nadużyjemy pana gościnności, jeśli nie ma pan nic przeciwko. Chciałbym porozmawiać z Oksu i przekonać ją do naszej propozycji. – Spojrzałem na dziewczynę, lecz ona unikała mojego wzroku. – Oksu, Konoha zapewniłaby ci stuprocentowe bezpieczeństwo. Właśnie dlatego tu jesteśmy. Nie wiedziałaś o tym, ale od dawna ma na ciebie oko kilku naszych ANBU, tak na wszelki wypadek. W wiosce byłabyś najbezpieczniejsza, nic by ci się nie stało.

Dziewczyna zerknęła na mnie jednym okiem.

*

Mei szła powoli obok wysokiego blondyna, który za wszelką cenę starał się podtrzymać rozmowę. Według niej to było głupie – przecież koleś wiedział, że słyszy każdą jego myśl, doskonale wie, że szuka w głowie jakiegokolwiek tematu i że skoro sama się nie odzywa, to po prostu nie chce z nim rozmawiać.

- Shimamura – westchnęła, a koleś zerknął na nią. – Po prostu weź, człowieku, skup się na swojej pracy!

Chłopak zaśmiał się, niosąc przed sobą stos papierów. Przechodzili właśnie z jednego budynku działu analiz i szyfryzacji do drugiego, gdzie mieściła się biblioteka. Shimamura dostał jakieś głupie zadanie, miał przeanalizować kilka raportów i wyciągnąć z nich wnioski. Ona i kilku skrytobójców pilnowali go, aby nie wywinął żadnego numeru. Mei doskonale wiedziała, że ochrona jest zbędna. Shimamura miał zamiar zrobić wszystko, co mu rozkażą, byleby tylko dostać się do Sharony. Nie mogła uwierzyć w jego szczere uczucie, mimo iż doskonale wiedziała, że to z jej strony skrajna głupota. Shimamura kochał Sharonę jak nikt nikogo na świecie, nie spotkała się jeszcze z taką miłością i dlatego właśnie blondyn tak bardzo ją denerwował.

Zakochani ludzie byli irytujący!

- Chcę być po prostu miły – odparł młody mężczyzna, uśmiechając się. Zerknęła na niego. Nie mogła zaprzeczyć, był przystojny, ale na niej nie robił wrażenia. Nikt na niej nie robił wrażenia, kiedy mogła grzebać mu w głowie, wiedzieć, jak myśli o dziewczynach, jak na nie patrzy. Faceci byli obrzydliwi...

Feministka, szepnął brat ze śmeichem. On i cała reszta z ich ekipy, nawet ta wkurzająca zielonowłosa kretynka, byli w jakiejś latarni i próbowali właśnie przekonać do odejścia z nimi tę biedną, ciemnowłosą dziewczynę.

Mei wzdrygnęła się, przypominając sobie szereg wspomnień dziewczyny, który przeleciał przez jej i brata głowę. Ból wymieszany z upokorzeniem, jej wrzask, gdy oprawca przyszpilił ją do ziemi za pomocą skalistego szpikulca, przebijając jej dłonie na wylot... Jego dotyk, dłonie, które zdzierały z niej ubrania, a potem gwałt...

Mei jęknęła, zakrywając dłonią oczy, a potem potrząsnęła głową, by pozbyć się sprzed oczu twarzy oprawcy, wykrzywionej w zadowoleniu. Ten obraz prześladował ją od momentu, w którym go ujrzała. Chciała być teraz z Shanem i znów się do niego przytulić, lecz oboje mieli swoje obowiązki, nie mogli być przez cały czas razem.

- Hej, dobrze się czujesz? To wciąż tamto? – zagadnął Shimamura, zatrzymując się. Obejrzał się na nią. – Może idź do domu, przecież i tak są tu ANBU...

- Nie... - mruknęła, prostując się. Było jej wstyd, że Shimamura widział ją wtedy i aż ciarki ją przeszły, gdy uświadomiła sobie, że Shana mogło wtedy nie być, że to czysty przypadek, że Uchiha przyszedł (uciekł z pracy) ją odwiedzić. – Wszystko w porządku.

- To niesamowite, że to jest tak silne, że tak przeżywacie myśli innych – szepnął blondyn, ponownie ruszając. – Ale nie martw się, ciebie nic złego nie spotka, ty masz status nietykalności, wiesz o tym, co nie?

Drgnęła, a potem pobiegła za nim.

- Co, co powiedziałeś? – zawołała. Zerknął na nią.

- No przecież wiecie o tym – bronił się Shimamura. Zastąpiła mu drogę, wściekła.

- Albo sam mi powiesz, co to znaczy, albo cię zaatakuję! – zagroziła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mężczyzna spojrzał na nią z góry, był od niej wyższy o jakieś trzydzieści centymetrów, szeroki w barach, ale nie patrzył na nią jak na kogoś słabszego. Mogłaby mu zrobić wodę z mózgu i on doskonale o tym wiedział.

- Znam tylko tę informację – powiedział cicho. – Że nie wolno cię tknąć. Trafiła do mnie przypadkiem. Nie wiem dlaczego ani nic więcej, tylko tyle, że ty jesteś nietykalna.

- Ma to związek z mocą? – zawołała zła. Shimamura pokręcił głową.

- Myśl logicznie, Mei – rzekł. – Gdyby chodziło o twoją moc, twój brat też byłby nietykalny, bo tylko gdy jesteście razem, ta moc jest kompletna. Nie rozumiem, czemu jesteś nietykalna, po prostu zasłyszałem to podczas infiltracji Cho-No-Ryoku-Sha.

- Czemu zataiłeś tę informację?! – naskoczyła na niego. Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.

- Doskonale wiesz, że jej nie zataiłem. Jestem winny tak samo, jak ty. Ja o tym zapomniałem a ty to przegapiłaś...

- Kłamiesz, Shimamura...

- Wmawiasz to sobie, jestem czysty...

Mei patrzyła na niego przez chwilę, ale nie miała do czego się przyczepić. W końcu westchnęła, obróciła się i ruszyła w stronę budynku, do którego zmierzali. Shimamura ruszył za nią.

Bez słowa weszli do jednej z wielkich bibliotek, pełnej zwojów i ksiąg. Shimamura rozłożył swoje papiery na jednym z kilku małych stolików, usiadł na jednym z krzeseł i wziął się do roboty. Ona natomiast znalazła sobie miejsce na parapecie okna, przymknęła oczy i wsłuchała się w myśli brata. Mintao cały czas, od rozmowy z tamtym siwobrodym profesorkiem, wałkował to, co zostało wtedy przedyskutowane. Najbardziej wstrząsnęło nimi to, co sami już od dawna instynktownie wiedzieli – nie byli normalni. Żadne z nich nie było normalne.

Prychnęła, zerkając na blondyna. Shimamura siedział pochylony nad jakimś zwojem, jedząc dropsy, które wyjął z kieszeni. Jego oczy szybko śledziły tekst, raport z misji jakichś tam chuuninów. Słuchając jego szybkich myśli, zachwyciła się sprawnością, z jaką jego umysł kojarzył nawet najluźniejsze fakty i wyciągał z nich zdumiewające, aczkolwiek jak najbardziej trafne wnioski. Chłopak był po prostu niesamowicie inteligentny i do tego silny.

- Czemu mi się tak przyglądasz? – zapytał chłopak, nie podnosząc głowy znad zwoju. Nawet nie przestał czytać. Przez chwilę jego myśli biegły dwutorowo. Mei uśmiechnęła się.

- Sharona cię nie kocha, przecież o tym wiesz – powiedziała. Przeskok z jednej myśli na drugą, chłopak zmieszał się i przerwał czytanie. Podniósł głowę i spojrzał na nią.

- Ty specjalnie to robisz? – zapytał. Jego jasnoniebieskie oczy zwęziły się. Nie był zły, w tej chwili kpił, żartował, nawet go nie wkurzyła, choć tak bardzo mu na Sharonie zależało.

- Tylko tak zauważyłam – mruknęła, wzruszając ramionami. – Trochę tego nie rozumiem.

- Czego, poświęcenia? Przecież też masz ważne dla siebie osoby, założę się, że za Shana rzuciłabyś się w ogień.

To był dobry argument. Przytaknęła.

- To prawda – powiedziała. – Za Shana tak.

- Więc czemu ja nie za Sharonę? Nie ważne, czy mnie kocha czy nie ocha, chcę być przy niej, kiedy cierpi.

- Nawet jeśli później znów cię rzuci i znajdzie sobie innego?

- Nigdy mnie nie rzuciła – zauważył.

- Bo i nigdy cię nie chciała – powiedziała. Pomyślał, że jest okrutna, ale nie powiedział tego głośno. Prychnęła.

- Nie znasz mnie – powiedziała chłodno. Shimamura zaśmiał się serdecznie. Pomyślał, że się myli, że jest prosta do rozgryzienia, że tylko udaje taką podłą. Cham, ale uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na okno.

Siedzieli tak jakiś czas. Mintao rozmawiał teraz z ojcem o tym, co usłyszeli. Ta zielonowłosa wywłoka trzymała na kolanach Junichiego, karmiąc go. Pacyfikowała małego jak tylko umiała, chyba doszła do wniosku, że w ten sposób zapunktuje u jej ojca, albo jeszcze lepiej, u wujka Sasuke, bo kiedy mały był zajęty, nie dręczył ich. Mei już teraz jej nie cierpiała, najchętniej wytargałaby tę pięknisię za kudły. Jeśli każdy psychotronik miał jakieś skrzywienie, to zielonowłosa najwyraźniej była nimfomanką.

Shimamura pracował nad raportami prawie cztery godziny. Mei wynudziła się przy nim porządnie, w pewnym momencie nawet jej się przysnęło. Gdyby była to prawdziwa misja, nigdy by sobie na to nie pozwoliła, ba, Mintao nigdy by jej na to nie pozwolił! Lecz teraz była jakby na urlopie, w Shimamurze nie było ani jednej wrogiej myśli na jej temat, na temat Konohy, więc mogła wyluzować. Poza tym blondyn nie był wyśnionym partnerem do rozmowy, Mei średnio go lubiła, podobnie jak Sharonę. Mei w ogóle nie przepadała za ludźmi.

Po pracy odprowadziła chłopaka do jego celi, zostawiając go w rękach ANBU i poszła do domu. Aktualnie była w nim sama, wszyscy byli na misjach, nawet mama, z racji, że nie musiała zajmować się Junichim, wzięła sobie jakąś prostą misję, by nie siedzieć w domu i nie tęsknić. Mei spodziewała się, że mama będzie smutna po tym, jak tata zabrał Junichiego, lecz trochę się pomyliła. Hinata owszem, tęskniła, ale nie dawała tego po sobie poznać, starała się nie pokazywać, że brakuje jej najmłodszego dziecka. A o tym, że mogłoby mu się coś stać, już nawet myśleć nie chciała, po prostu wyrzuciła to z głowy, całym sercem ufając tacie.

Mei uśmiechnęła się. Jej rodzice naprawdę się kochali.

W domu najpierw poszła pod prysznic, a potem uszykowała sobie skromną kolację. Kiedy już po sobie pozmywała i miała iść do salonu, by tam poczytać, wyłapała myśli Shana, idącego przez podwórko przed jej domem. Westchnęła i skierowała się do drzwi. Otworzyła je w momencie, gdy chłopak miał zamiar zadzwonić.

- Czego? – zapytała zrezygnowana. Shan spojrzał na nią.

- Meeeei. – Ziewnął, przesłaniając usta dłonią, po czym wyciągnął ręce. – Jestem taaaki zmęczony... - jęknął i zaczął się niebezpiecznie w jej stronę pochylać. Złapała go za gębę i odepchnęła od siebie.

- Z daleka od mojego biustu! – powiedziała stanowczo, wiedząc, że chciał się przytulić. Shan jęknął głośno.

- Tylko troszeczkę – poprosił, robiąc maślane oczka. – Żeby podładować baterie...

- Ładuj sobie na innych cyckach! – warknęła. Shan zaśmiał się. Od początku tylko się nabijał. Stanął prosto.

- Zobacz, co mam – powiedział, podnosząc rękę, w której trzymał słoik masła orzechowego. Parsknęła śmiechem.

- Właź.

Shan wkroczył do jej domu, po czym obrzucił ją zadowolonym spojrzeniem. Wyszczerzył zęby.

- Widzę twoje kolana – zaświergotał. Zerknęła w dół.

Ubrana była w krótkie, pomarańczowe spodenki od piżamy i wyciągnięty, czarny podkoszulek brata, w którym ten już nie chodził, w dodatku z przodu zaplamiony farbą olejną, bo kiedyś malował w nim płot.

- Dziwne, żebyś nie widział, kiedy jestem w krótkich spodenkach – odparła. – Nie pajacuj tylko chodź.

Przeszli do salonu. Mei zahaczyła jeszcze o kuchnię, skąd wzięła dwie łyżeczki od majonezu, jej ulubione, dużo dłuższe od normalnych. Później wraz z Shanem uwalili się na kanapie i włączyli telewizor. Uchiha odkręcił słoik z masłem orzechowym i zaczęli je wyjadać łyżkami, oglądając jakiś film sensacyjny, w którym dwóch ninja próbowało uwolnić porwaną przez mafię dziewczynę jednego z nich.

- Jak tam w pracy? – zagadnęła Mei gdzieś po dziecięciu minutach od rozpoczęcia filmu. Shan wzruszył ramionami.

- Straszna harówa – odparł. – Zmordowałem się jak cholera, a nic prawie nie robiłem. Twój ojciec ma cierpliwość. – Pokręcił głową, jakby tego nie rozumiał, a potem oblizał umazaną masłem łyżkę. – A co tam u mojego szwagra?

- A co ma być, świata poza Szaloną nie widzi – mruknęła, a Shan zachichotał. – A tak w ogóle... jak ona się czuje? – spytała ostrożnie. Shan odchrząknął, poważniejąc. Był to u niego stan niezwykły, tak rzadko miewał taką minę.

- Na razie jej stan jest stabilny, mama zapisała jej jakieś mocne leki – szepnął cicho. – Stwierdziła nawrót depresji. W ogóle, mama jest teraz strasznie zajęta, nią i szpitalem, prawie nie ma jej w domu. Kiedy byłem u Shar, siostra prawie się do mnie nie odzywała, nawet na mnie nie patrzyła.

- Kiedy zdam raport o zachowaniu Shimamury, za kilka dni, chłopak będzie mógł ją odwiedzić. Napiszę w nim, że nie stanowi zagrożenia dla wioski.

- Może to nawet lepiej, że jej od razu nie odwiedzi, Szalona zawsze się wkurzała, kiedy go widziała – powiedział Uchiha, trochę weselszym tonem. – Choć może tak bardzo chciałaby mu złamać nos, że zapomniałaby o depresji?! – zaśmiał się. – A co tam u naszych podróżników?

Mei pokręciła głową.

- Poznali dwie psychotroniczki – odparła, a Shan uniósł brwi. – Jedna jest chyba nimfomanką.

- Serio? – zainteresował się Uchiha. – A przyprowadzą ją tutaj?

- No chyba tak... Shan! Ty oblechu, nie rób takiej zbereźnej miny!

- Oj, oj... tylko się wygłupiam – powiedział Uchiha, po czym złapał ja w pasie i przyciągnął do siebie. Zaczęła się wyrywać, ale nie miała siły się uwolnić i już wkrótce szarpała się z całych sił, zanosząc śmiechem, bo Uchiha zaczął ją łaskotać.

- Nie...! Prze... Przestań, dupku! Aua, Shan, puść mnie! Shan!

Uchiha chichotał, z przyjemnością doprowadzając ją do złości. Szarpali się i spychali z kanapy, zanosząc się śmiechem, przez dłuższy czas. W końcu oboje opadli zmęczeni, dysząc po wygłupach.

- Jesteś głupi – powiedziała Mei między jednym a drugi, głębokim oddechem.

- Dzięki – odparł Uchiha, nadal uśmiechnięty.

- To nie był komplement!

Shan przyglądał jej się chwilę, nie myśląc o niczym konkretnym.

- Wiesz, fanie by było mieć młodszą siostrę – rzucił, patrząc na jej oczy. Zmarszczyła brwi.

- Przecież masz siostrę.

- Ale starszą, cały czas się z nią kłócę. A z młodszą bym się wygłupiał, mówiłaby do mnie „kochany starszy bracie", a ja broniłbym jej cnoty przed draniami mojego pokroju – odparł z przekonaniem, a ona parsknęła śmiechem. Postukała go w czoło.

- Mój ojciec mówił ci, byś myślał zanim coś powiesz – powiedziała z uśmiechem. Shan zaczął gramolić się do góry, aż w końcu usiadł prosto i spojrzał na telewizor.

- Ty, patrz, zabili jednego z nich! – zawołał. Usiadła obok niego, odgarniając włosy do tyłu, po czym obojętnie spojrzała na ekran telewizora. Losy filmowych bohaterów mało ją obchodziły. – Pójdziemy jutro popływać? – zapytał Shan. – Dawno nie pływaliśmy.

- Możemy iść pływać – zgodziła się. – Ale dopiero po pracy, co nie?

- Taaa – westchnął, rozwalając się na kanapie. Nogi położył na stoliku przed nimi, znów wziął do ręki słoik z masłem orzechowym i zaczął grzebać w nim łyżką. Mimo iż to ona była jego najlepszą przyjaciółką, Shan nudził się bez Mintao i bez jej ojca, którym dokuczał i dogryzał. Nawet za swoim ojcem tęsknił, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Uśmiechnęła się do siebie i usiadła obok niego, kładąc mu głowę na ramieniu.

- U ciebie też teraz nikogo nie ma, dlatego przyszedłeś? – zapytała. Pomyślał, że tak właśnie jest, ale i tak odpowiedział głośno.

- Taaa... Nudno jak w bibliotece – wymamrotał z łyżką miedzy zębami.

- Skąd wiesz, jak jest w bibliotece, skoro nigdy w żadnej nie byłeś? – zapytała niewinnym tonem. Shan spojrzał na nią z góry.

- Słuszna uwaga – pochwalił ją, zamiast się zezłościć. Zachichotała, po czym sięgnęła po swoją łyżkę, by przyłączyć się do oczyszczania słoika z jego zawartości.

*

Lala stała nad jakimś garnkiem, mieszając jego zawartość drewnianą łyżką. Zapach, jaki unosił się w całym mieszkanku profesora i Oksu był wspaniały i chyba wszyscy czekali, aż dziewczyna skończy, a już w szczególności Junichi. Mintao czytał jakiś zwój, który dał mu profesor, z zafascynowaniem śledząc to, co zostało tam napisane. Sasuke siedział na parapecie, patrząc na ciemny krajobraz za oknem. Widok mu się podobał, bo miał łagodną minę, a nie grymas, jaki zwykle gościł na jego twarzy. Junichi bawił się kwiatem w doniczce, który dostał od mieszkańców latarni, raz po raz zerkając na gotującą Lalę. Oksu siedziała w kącie, nic nie mówiąc.

- Chłopiec jest niezwykły - odezwał się nagle pan Masato, głową wskazując Junichiego. Obejrzałem się na syna, a potem znów spojrzałem na mężczyznę.

- Zgadza się – mruknąłem.

- Niezwykłe to są pańskie badania! – powiedział z zachwytem mój starszy syn. – Zdumiewające, jak wiele mogę się z nich dowiedzieć o mojej własnej mocy! Pańska teoria jest fascynująca, panie profesorze, gdyby było czas zrobić kopię... Może przyślemy tu kogoś, by to spisał, jestem pewien, że sensei Sakura chciałaby na to spojrzeć...

Nie słuchałem go nawet. Zauważyłem natomiast, że Oksu najwyraźniej nie czuje się komfortowo w naszym towarzystwie. Nagle dziewczyna wstała i bez słowa skierowała się w stronę jednych z trojga drzwi w przeciwległej do wejścia ścianie i zniknęła za nimi. Pan Masato westchnął, chyba podobnie jak ja, niezainteresowany monologiem Mintao.

- Muszą jej panowie wybaczyć – szepnął. – Ona... ona wiele przeszła... - wymamrotał bardzo cicho.

Sasuke spojrzał na mnie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Westchnąłem, wiedząc, że to mi przypadło najgorsze zadanie. Wstałem ciężko z krzesła i bez słowa skierowałem się do pokoju dziewczyny.

Stojąc przed drzwiami jej sypialni miałem zupełną pustkę w głowie, nie miałem pojęcia, co powinienem jej powiedzieć. Wziąłem głęboki, uspokajający wdech, podniosłem rękę i zapukałem.

- Oksu, tu Naruto – powiedziałem. – Mogę?

Chwilę panowała cisza, a potem szczęknął zamek u drzwi i te uchyliły się lekko. Jasnobrązowe oczy spojrzały na mnie z lekkim przestrachem.

- Tak? – zapytała dziewczyna delikatnym, cichym głosem. Według mnie była czymś w rodzaju ucieleśnienia gracji, delikatności i kobiecości. Jej długie, falowane, brązowe włosy zdawały się być delikatne niczym jedwab, podobnie jej jasna skóra. Jeśli Lala była ślicznotką w ten wyuzdany sposób, to Oksu była jej przeciwieństwem, stanowiła obraz klasycznego piękna. Nie, nie była idealna – jej nos upstrzony był kilkoma malutkimi piegami, a jej wargi nie były idealnie symetryczne, lecz były to skazy nieważne, niemalże niezauważalne. Widząc ją nienawidziłem Takako jeszcze bardziej, bo chciał zburzyć to piękno w dziewczynie, chciał je z niej zedrzeć, chciał pozbawić ją tej niewinności, która ją cechowała. Nienawiść paliła mnie od środka żądzą zemsty za jej krzywdę.

- Mogę wejść? – zapytałem łagodnie. – Nie zajmę ci wiele czasu.

Zerknęła za mnie, na swojego mistrza, siedzącego przy stole, a potem delikatnie skinęła głową i szerzej uchyliła drzwi. Miała takie ładne, wąskie dłonie o zadbanych paznokciach i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te bandaże...

Wszedł do jej pokoju, wyglądającego jak pokój przeciętnej szesnastolatki. Niedaleko drzwi stało jej łóżko, otoczone białą moskitierą. Naprzeciw niego znajdowało się duże okno z szerokim parapetem. Było uchylone, nocny wiatr szarpał białymi firankami. Na szafkach leżały muszelki z plaży, na podłodze miękki dywan, ściany miały kremowy kolor. Widząc to oczami wyobraźni ujrzałem dawną Oksu, tę sprzed gwałtu, ubraną w białą sukienkę i roześmianą, zbierającą muszle i kamienie na plaży niedaleko latarni. A potem spojrzałem na obecną Oksu, od góry do dołu spowitą w czerń, ponurą, zlęknioną...

- Czego pan chce? – spytała dziewczyna ostrożnie, obandażowaną dłonią wskazując mi krzesło, stojące niedaleko okna. Usiadłem na nim, a ona przycupnęła na łóżku, blisko drzwi wyjściowych.

- Porozmawiać z tobą, jeśli pozwolisz – powiedziałem. Nie miałem pojęcia, jak się z nią obchodzić. Oksu przyglądała mi się, pełna cierpliwości. – Widzisz, naprawdę chciałbym zabrać cię do Konohy. Tu, ze swoim opiekunem, nie będziesz bezpieczna.

Opuściła spojrzenie na podłogę. Schowała dłonie w rękawach czarnej bluzki.

- Dlaczego tak panu zależy na dzieciach, których nawet pan nie zna? – zapytała.

- Ponieważ dotyczy to również moich własnych dzieci – wyjaśniłem. – I także dlatego, że nie mogę pozwolić, by w świecie, na który mam wpływ, ktokolwiek był krzywdzony z powodu swojej odmienności.

Podniosła oczy i spojrzała na mnie zdumiona, a następnie potrząsnęła głową.

- Powstrzymanie czegoś takiego nie jest możliwe – szepnęła. – Zawsze będą krzywdzący i zawsze będą krzywdzeni. Wie pan o tym.

- Ale nie moi bliscy, nie ich przyjaciele, nie przyjaciele ich przyjaciół – odparłem pewnie. Chwilę patrzyła na mnie, jakby analizowała moją wypowiedź.

- Ten łańcuch nie jest nieskończony, w pewnym momencie okaże się, że „przyjaciel przyjaciela" nie zna nikogo z pana bliskich i może go skrzywdzić... Jak mam panu uwierzyć? Tu... jestem z mistrzem Masato, kimś, zawsze był dla mnie dobry, jak ojciec.

- Ale mistrz Masato jest tylko starym uczonym, a ja obawiam się, że nawet nasi ochroniarze mogą nie być w stanie skutecznie cię obronić. Ja natomiast nie mogę tu zostać. Dlatego właśnie chciałbym, byś nam towarzyszyła. Gdy będziesz przy mnie będę pewien, że nic ci się nie stanie.

Uśmiechnęła się blado.

- A jeśli pan zawiedzie? – zapytała, a ja pokręciłem głową.

- Nie zawiodę, Oksu – powiedziałem pewnie. – Możesz mi zaufać, prędzej oddam własne życie niż pozwolę cię skrzywdzić.

wtorek, 18 grudnia 2012

NG rozdział 24

„Ach, to pewno przez zbójcow zamkniona ze złotymi włosami królewna,

(kasztelanka lub może pasterka) – z pól słonecznych, zielonych porwana,

zapomniana i w grocie zamknięta i na ostrych się głazach krwawiąca,

złotowłosa mej duszy królewna.

Łzy jej płyną jak zimne opale – łzy jej płyną wśród nocy bez końca

i w kryształy się lodów zwisają – w zamyślenia wiszące kryształy."

Tadeusz Miciński <3

*

Rankiem obudził nas krzyk Uchihy, który darł się coś o macaniu na Lalę, która jakimś cudem zawędrowała do jego śpiwora. Podejrzewałem, że mała jest trochę skrzywiona na tym punkcie i zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem swoich ofiar nie zagryzała, robiąc im to i owo. Gdy zerknąłem na mojego starszego syna, ten postukał się w czoło, kręcąc głową. Wzruszyłem ramionami i podniosłem się na nogi.

Uspokojenie oburzonego Uchihy i niezadowolonej Lali trochę potrwało, ale w końcu jakoś ich udobruchałem i mogliśmy zjeść śniadanie. Junichi trochę marudził, ale, jak się okazało, Lala miała całkiem dobrą rękę do dzieci, raz dwa go uspokoiła i nakarmiła, co skłoniło mnie do przymknięcia oka na fakt, że nazywała go małym diabłem.

- Powinniśmy ci kupić jakieś ubrania – powiedziałem, gdy skończyliśmy jeść. – Może skoczymy do wsi...? – Wskazałem kciukiem domy majaczące za mną, a Lala najeżyła się natychmiast.

- Mówiłam już, że nie idę do tej głupiej wsi! – zawołała zła, trzymając mojego młodszego syna na kolanach. – Mieszka tam banda ograniczonych głupców!

- Lala...

- Nie ciebie obrzucili kamieniami i wypędzili! – zawołała agresywnie. – Mieszkałam w tej wsi, ale jak ujawniły się moje moce, mieszkańcy wzięli to za czary! – prychnęła. – Nigdy nie używałam jutsu, w naszej wsi nie ma ninja. Nikt nie wierzył, że to nie są czary, uznali, że każde nieszczęście we wsi to moja wina! Moi rodzice się mnie wyrzekli! No to stałam się prawdziwą klątwą dla tej wsi... – Wskazała las, znajdujący się za nami. – I przysięgłam, że każdy, kto wejdzie do mojego lasu, popamięta „czarownicę" – warknęła.

- Nienawiścią niczego nie zbudujesz, ona niszczy – powiedział Sasuke, a Lala spojrzała na niego, wysoko unosząc głowę.

- Dla mnie nienawiść to pozytywne uczucie! – warknęła, zdjęła Junichiego ze swoich kolan i wstała. Spojrzała na Uchihę z góry, po czym obróciła się i odeszła kawałek. Patrzyliśmy za nią.

- Nienawiść nie może być pozytywnym uczuciem! – zawołał za nią Sasuke, a ja chrząknąłem. Spojrzał na mnie.

- No co, nie mam racji?! – obruszył się, a ja pokręciłem głową.

- Żeby ludzie mogli cię nienawidzić, wpierw muszą wiedzieć, że istniejesz – szepnąłem bardzo cicho, a mój starszy syn spuścił oczy. Sasuke patrzył an mnie chwilę, a potem prychnął i zabrał się za kończenie swojego śniadania.

Zajęliśmy się zgarnianiem obozu. Junichi siedział w trawie, przyglądając nam się wielkimi oczami, co jakiś czas sprawiając, że przelatujące obok niego owady padały martwe na ziemię.

- Jak on to robi? – spytała Lala, podchodząc do nas i palcem wskazując Junichiego. – Mi zrobił to samo, prawda?

- Tak, tyle że robale od tego umierają – odpowiedział jej Sasuke, a Lala wytrzeszczyła oczy.

- Moc mojego syna jest bardzo potężna – powiedziałem. – Junichi ma kontrolę nad przepływającą w przyrodzie energią, bez różnicy, jaka jest jej natura.

- Jest taki mały – szepnęła dziewczyna, a ja skinąłem głową. Mintao chrząknął.

- Jego moc wykracza poza pochłanianie i uwalnianie energii – rzekł, zwracając się bezpośrednio do Lali. Jego policzki zaróżowiły się lekko, gdy dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie. – Ale... jeszcze nie potrafi jej opanować. Ty też tak miałaś – odchrząknął – prawda?

- Jesteś słodki – powiedziała dziewczyna, a Mintao zarumienił się potężnie i odwrócił plecami do niej.

- Nie życzę sobie takich stwierdzeń pod moim adresem – powiedział. – I takich myśli!

Dziewczyna zachichotała i puściła mi oczko. Machnąłem ręką.

- Kupimy Lali ubrania w innym miejscu, a teraz ruszajmy! – zawołałem.

Zebranie się do kupy nie zajęło nam wiele czasu. Lala zajęła się moim młodszym synkiem, zagadując Sasuke, który zupełnie ją ignorował. Ominęliśmy wieś, do której dziewczyna nie chciała nawet wejść, szerokim łukiem. Nie dziwiłem jej się, w końcu mieszkańcy tego miejsca nie potraktowali jej zbyt dobrze. Ponadto umiałem postawić się w jej sytuacji, bo dawno temu także byłem nienawidzony przez innych. Tyle że ja, zamiast się mścić, wolałem pokazać, ile jestem wart.

- Tak właściwie, to gdzie my idziemy? – zapytała Lala. Minęliśmy już wieś i ruszyliśmy wschodnim traktem. Dzień był taki sobie, po niebie snuły się szare, przesłaniające niebo chmury.

- Nad morze – odparłem, a ona zrównała się ze mną i ujęła mnie pod ramię.

- A po co?

- Ponieważ tam mieszka kolejna psychotroniczka – odparłem. Dziewczyna zmarszczyła śmiesznie lekko zadarty nos.

- Jak wielu nas jest? – spytała. Idący przodem Mintao obejrzał się na nią.

- Spodziewamy się całkiem sporej gromadki – powiedział. – Musisz także mieć świadomość, że być może podczas wędrówki spotkamy Cho-No-Ryoku-Sha. A wtedy będziemy walczyć... o ciebie...

- Podoba mi się – powiedziała, ciągnąc mnie za ramię.

- W tej organizacji są też kobiety – zauważyłem.

- Uuu, to niezbyt fajnie – jęknęła. – Choć z drugiej strony ja nigdy z kobietą, ten teges, wiecie.

Ja i Sasuke parsknęliśmy śmiechem. Mintao jęknął głośno.

- Bądźcie chociaż przez chwilę poważni – powiedział mój syn, oglądając się na mnie i Lalę, wciąż uwieszoną na moim ramieniu. W przeciwieństwie do Sasuke wcale nie uważałem jej za samo zło, jak mówiłem wcześniej, wydawała mi się całkiem sympatyczna. – Nie jesteśmy przecież na wycieczce!

- Wyciecce! – krzyknął Junichi, szarpiąc moje włosy. Jak zawsze siedział mi na ramionach, obserwując wszystkich z góry i chłonąc moją chakrę.

- On czyta w myślach? – spytała mnie Lala, palcem wskazując Mintao. – Zna każdą myśl, jakby patrzył w moją głowę.

- Bo tak robi – wyjaśniłem.

- W dodatku nie jest sam, prawda? Kiedy nazwał mnie zielonowłosą wywłoką, krzyknąłeś na niego „Mei". Kim jest Mei? – zapytała, a ja zmarszczyłem brwi. Wyłapała to?

- Mei to moja siostra – odparł Mintao, zatrzymując się. Dotarliśmy do niego, a on ruszył ramie w ramię z nami i teraz to Sasuke prowadził, obojętny na naszą rozmowę. – Nasze umysły są ze sobą cały czas połączone. Razem potrafimy panować nad umysłami innych ludzi. Myślami, ale również działaniami... – Wyciągnął rękę i dotknął skroni dziewczyny, a ta syknęła z bólu, a potem zaczęła się głośno śmiać, gdy jej ręka sama uniosła się w górę tak, jakby chciała wskazać plecy Sasuke – ...snami i wspomnieniami. Potrafię odczytać każdą myśl, jaka przepłynęła ci przez umysł od początku twojego życia i przejrzeć każde wspomnienie, choć to proces bolesny dla „przeglądanego" i trochę trudny dla mnie...

- Trudny? – spytała, przyglądając mu się z ciekawością. Mintao skinął głową.

- Ja i siostra trochę... em...

- Wariujecie? – zgadła dziewczyna, a mój syn skinął głową z dziwną miną.

- Tak, o to chodzi. Cudze myśli są wciągające, ale nie są nasze. To jak narkotyk, musimy panować nad sobą, by nie zacząć żyć światem w czyjejś głowie – odparł, uśmiechając się lekko.

- Fajne – odparła. – Twoja dziewczyna, Maya, też coś potrafi? – spytała, a ja spojrzałem na nią zdumiony.

- Skąd ty...?

- Ta Mei... zawołała, że pójdzie do Mayi. Zagroziła mamą, ciocią Sakurą... – Wskazała plecy Sasuke – ...i Mayą. A wiec Maya jest kimś, kto jest o niego zazdrosny – spojrzała na Mintao z uśmiechem. – Dziewczyna?

- Tak – odparł Mintao, również się uśmiechając. – Maya potrafi władać ogniem – wyjaśnił.

- Planujecie walczyć z Cho-No-Ryoku-Sha? – zapytała, a ja pokręciłem głową.

- Nie, póki nas do tego nie zmuszą – odrzekłem. – Nie chcę rozwiązywać tego w taki sposób. To oni rzucili wyzwanie, ale jeżeli będziemy mogli uniknąć walki, to jej unikniemy.

- Jednak wygląda na to... – Sasuke obrócił się ku nam na chwilę – że oni nie są pokojowo nastawieni. Wiemy, że zabili jednego chłopaka, który odmówił przyłączenia się do nich.

- Bardzo silnego – dodał Mintao. Lala spoważniałą na chwilę, lecz zaraz znów się uśmiechnęła.

- Mogę małego łobuza na ręce – spytała, a ja zerknąłem na starszego syna. Mintao skinął głową, więc zdjąłem Junichiego z ramion.

- Chcesz do Lali? – spytałem go, a on zacmokał, patrząc na dziewczynę nieufnie.

- A po co? – zapytał buńczucznie.

- Bo lubię takich małych, słodkich, diabelskich berbeci – odparła dziewczyna, łapiąc go za policzek. Junichi wyciągnął ku niej rączki i pozwolił się wziąć. Przeczuwałem w tym jakiś podstęp i miałem rację, bo mały zaczął zadawać jej miliardy pytań dotyczących roślinek, w końcu sam, jak nie znęcał się nad motylami i ćmami, to zaczynał nad kwiatkami. Lala, ku mojemu zdumieniu, miała dla niego ogrom cierpliwości.

Niezła z niej mamusia, szepnął mi Mintao mentalnie, puszczając mi oczko. Uśmiechnąłem się pod nosem i wciskając ręce do kieszeni, odetchnąłem głęboko. Pierwsza psychotroniczka znaleziona, co okazało się wcale nie takie trudne.

*

Podróż mijała nam wolno i raczej spokojnie. Mei przesyłała nam regularne raporty z tego, co dzieje się w Konosze, więc nie martwiłem się o wioskę. Lala dalej próbowała poderwać Sasuke, na szczęście bez skutku. Wieczorami zaś spędzała czas z moim starszym synem, na niekończących się dyskusjach na temat ich mocy. Mintao miał naturę badacza, więc wypytywał Lalę o wszystko, co jej zdolności dotyczyło, począwszy od tego, jak je odkryła, aż na chwili obecnej skończywszy. W ciągu dnia dziewczyna zajmowała się Junichim albo gotowała, co jeszcze bardziej nas zdumiało. Mimo iż wyglądała jak supermodelka, była samodzielna i nie bała się pracować. Już wkrótce, gdy tylko odzyskała swoją moc, nie sypialiśmy w namiotach, a w domu ze splecionych konarów drzew, bardzo podobnym do takiego, jaki potrafił robić kapitan Yamato.

Podróż mijała nam względnie dobrze, były niewielkie scysje między Sasuke i Lalą, ale starałem się je łagodzić. Dziewczyna była... cóż, napalona na niego. Sasuke starał się ją ignorować, ale była namolna i uciążliwa. W końcu przyjął taktykę, że nie będzie się do odzywał i już.

Niebawem dotarliśmy nad morze, do małej, portowej miejscowości o nazwie Reisui. To właśnie tu spodziewałem się znaleźć naszą drugą psychotroniczkę, dziewczynę, o której napisano mi kiedyś w raporcie z misji. Już z góry wiedziałem, że nie będzie z nią łatwo po tym, co ją spotkało, lecz nie miałem zamiaru się poddawać jeszcze przed startem. Wiedziałem, że potrafię docierać do ludzi i miałem zamiar tę swoją zdolność wykorzystać.

Na miejsce dotarliśmy wieczorem, dlatego postanowiłem, że dziewczyną znajdziemy jutro rano, a teraz zatroszczymy się o nocleg.

Mieścina była mała, urocza, lecz trochę śmierdząca rybami. Wszędzie, gdzie tylko spojrzałem, widziałem wędkarskie akcenty, sieci i wędki doczepione do fasad domów, dziurawe łodzie, z których zrobiono kwietniki... Pełno tego było.

Szukaliśmy hotelu, albo jakiejś gospody, w której moglibyśmy się zatrzymać. Kiedy w końcu znaleźliśmy jakieś miejsce, okazało się, że nie mają wolnych pokoi. Każdy z nas chciał się już położyć i odpocząć. W końcu, po dość długim czasie tułaczki między różnymi gospodami znaleźliśmy taką, gdzie były wolne miejsca. Lokal był raczej obskurny i gdy tylko przekroczyliśmy jego próg, Mintao skrzywił się i mamrocząc pod nosem coś o smrodzie, zaczął szukać po kieszeniach chusteczki.

Kiedy wynajmowaliśmy pokoje, barman patrzył krzywo na mojego starszego syna, który zasłaniał sobie ową chusteczką nos i usta, byleby nie wdychać nieprzyjemnego zapachu potu i alkoholu. Lala rozglądała się po barze zafascynowana, bowiem wewnątrz znajdowali się tylko mężczyźni, co jej się bardzo podobało. Za to Sasuke był obojętny na wszystko, jak zwykle zresztą i głęboko gdzieś miał i smród i wyjątkowo znamienite towarzystwo. Mój młodszy synek spał w ramionach zielonowłosej.

W końcu udaliśmy się na górę. Wolałem nie ryzykować niestrawności i zaproponowałem, byśmy zjedli na kolację to, co mieliśmy ze sobą. W moim i Junichiego pokoju urządziliśmy sobie kolację, a potem się rozeszliśmy.

Następnego dnia rano wszyscy razem udaliśmy się na śniadanie do najbliższej, w miarę porządnie wyglądającej jadłodajni. Tam, siedząc przy jednym ze stolików, omówiliśmy sprawę kolejnej psychotroniczki. Zaproponowałem, by Lala została z Junichim i moim klonem w miasteczku i nie szła z nami, tylko popilnowała mojego młodszego syna. W końcu wiedziałem co nieco z raportu oddziału ANBU o dziewczynie, którą mieliśmy odnaleźć i wolałem, by Junichi nie był jednak przy tym obecny. Owszem, ostatnim razem mały strasznie się przydał, ale miał długi języczek i tendencję do zadawania niewygodnych pytań, a te byłyby teraz nie na miejscu.

Rozstaliśmy się zaraz po śniadaniu, ja, Sasuke i Mintao ruszyliśmy w stronę morza, a Lala, Junichi i towarzyszący im mój klon oddalili się w przeciwnym kierunku, nie do „gospody", w której wynajęliśmy pokoje, a w stronę centrum miasteczka, aby znaleźć jakieś przyjemne miejsce do przeczekania.

Niedługo później wyszliśmy na plażę, spoglądając na kończące się razem z horyzontem morze. Sasuke puknął mnie w ramię, a gdy na niego spojrzałem, wskazał coś na prawo.

Spojrzałem w tamtym kierunku. Z każdym metrem plaży było coraz mniej, aż w końcu urywała się, zastąpiona przez skały. A tam, na majaczącym w oddali, wysuniętym w morze klifem wznosiła się biało-czerwona latarnia.

- Trzeba zawrócić – powiedziałem, wskazując ręką kierunek, który mam na myśli. – I obejść dookoła, zajść pod latarnię, od... eee... ludzkiej strony. Nazwijmy ją stroną dla interesantów.

- Petent za dychę się znalazł – powiedział Sasuke, zawracając. – Idziecie czy nie?

- Idziemy, idziemy! – zawołałem ze śmiechem, idąc za nim. Na końcu ruszył Mintao, chyba zbyt zachwycony widokiem dookoła, by się w ogóle odzywać. Cóż, okolica była ładna, piasek, skały, woda, jakieś tam roślinki, oślepiająco niebieskie niebo nad głową, szum morza. I to powietrze, aż się chciało oddychać. Pomyślałem, że to bardzo zdrowe dla Junichiego.

Jednak nie byliśmy tu, by zachwycać się krajobrazem i powietrzem. Mieliśmy misję i na dodatek czas nas gonił. No, w każdym razie powinienem mieć świadomość, że Cho-No-Ryoku-Sha dyszy nam w karki i powinniśmy się spieszyć.

Droga do latarni była dość długa; szliśmy wydeptaną ścieżką z daleka od skał, ścieżką, która musieli chodzić miejscowi. Mijaliśmy jakieś stare łodzie i jedną, starą, rybacką chatę, gdzie na ganku siedziała jakaś babcia, łatając sieć na ryby.

Po pewnym czasie zbliżyliśmy się do latarni. Tam już nie było tak łatwo, bo skały, po których szliśmy, były strome i śliskie i niekiedy musieliśmy używać chakry, by przejść ginącą między kamieniami ścieżką. Widać latarnia nie miała zbyt wielu gości. Słone, spienione fale uderzały o skalisty brzeg.

Sasuke szedł pierwszy, za nim ja, a na końcu mój syn. Zaledwo zbliżyliśmy się do latarni, spostrzegliśmy dwie osoby, które wyszły nam na spotkanie z jej wnętrza. Ucieszyłem się na ich widok, bo to oznaczało, że się nas nie boją. Jedną z tych postaci był wysoki starzec o siwej, gęstej brodzie, którą szarpał wiatr. Tuż za nim skradała się ubrana na czarno, niska, drobna dziewczyna z raportu.

- To chyba ona – szepnął Sasuke, spoglądając na mnie.

- To na pewno ona – rzekł mój syn. – To zawsze będą młodzi ludzie. Nowe pokolenie... shinobi nowej generacji.

- Mintao, o czym oni myślą? – spytałem syna. Zerknął na mnie.

- Boją się nas – powiedział z lekkim zdumieniem w głosie. – Dziwne... wiedzą, że przyszliśmy po Oksu... Tak ma na imię ta mała.

- Oksu – powtórzyłem i skinąłem głową.

Weszliśmy na szczyt klifu i zatrzymaliśmy się w niewielkiej odległości od latarni, na średniej wielkości trawiastym podwórku. Wystąpiłem na przód, przyglądając się dwójce przestraszonych ludzi, którzy wpatrywali się w nas. Oczy siwobrodego staruszka miały wyjątkowo wrogi wyraz, mała Oksu trzymała go za łokieć. Miała ona ciemne, długie, falowane włosy i jasnobrązowe, prawie miodowe oczy. Zauważyłem, że jej dłonie są obandażowane, a mała z całych sił zaciska je w pięści. I drży. Nie byłem pewny, czy to z zimna.

- Witajcie – przemówiłem. – Chcielibyśmy porozmawiać z Oksu.

- Ale ona nie chce z wami rozmawiać! – warknął staruszek. Zaskoczył mnie swoją wrogością. – Odejdźcie!

- Przykro mi, ale nie możemy odejść, zanim nie porozmawiamy z Oksu – powiedziałem spokojnie i przechyliłem się tak, by spojrzeć w oczy chowającej się za starcem dziewczynie. – Może wyjdziesz zza swojego... eee...

- Mistrza – wtrącił mój syn.

- Właśnie – przytaknąłem. – Może wyjdziesz zza mistrza i porozmawiamy?

- Ona nie chce i nie będzie z wami rozmawiać! – wrzasnął staruszek. – Zostawicie ją w spokoju!

- Zamknij się, starcze! – zawołał Sasuke. – Nie przyszliśmy tu do ciebie!

- Sasuke! – zawołałem ostrzegawczo. Uchiha spojrzał na mnie i wywrócił oczami.

- Przepraszam za kolegę – powiedziałem uprzejmie. – Może jednak uda mi się was nakłonić do rozmowy. Nazywam się Naruto Uzumaki, to jest Sasuke Uchiha, a to mój syn, Mintao. Przyszliśmy tu, aby...

- Nie obchodzi nas to! – zawołał starzec. – Odejdźcie! Nie dostaniecie Oksu, chyba że po moim trupie!

- To dałoby się załatwić – szepnął Sasuke groźnie. Starzec zbladł, a ja zagotowałem się zezłości i posłałem Sasuke karcące spojrzenie. Uchiha wzruszył ramionami i cofnął się krok do tyłu, wpychając ręce do kieszeni i spoglądając w niebo.

- Nie odejdziemy stąd, dopóki Oksu z nami nie porozmawia – powiedziałem. – Proszę, aby dziewczyna wyszła zza pana!

- To nie jest to, co myślicie! – odezwał się w końcu Mintao, trochę blady na twarzy. – Nikt nie ma zamiaru was krzywdzić!

- Akurat! – zawołała Oksu, występując zza swojego mistrza. – Nigdzie z wami nie pójdę!

Skąd wiedziała o co nam chodzi, nie miałem pojęcia. Dziewczyna podniosła nagle dłonie, a ja poczułem, że odrywam się od podłoża. Wrzasnąłem, lekko przestraszony, patrząc na szybko oddalającą się ode mnie ziemię. Mintao wrzasnął coś, co do mnie nie dotarło przez świst powietrza w moich uszach. Nawet przemknęło mi przez myśl, dlaczego każdy spotkany przez nas psychotronik obiera mnie za swój cel, lecz ta myśl zaraz mi umknęła, bo szarpnęło mną w bok i z całym impetem uderzyłem plecami o jakąś skałę. Osunąłem się po niej, nie mogąc złapać tchu. Dziewczyna rzuciła mną niczym bezwładną lalką.

- Tato! – ryknął Mintao. Chciałem odpowiedzieć mu, że nic mi nie jest, lecz nie mogłem odnaleźć głosu. Z tyłu głowy czułem wielkiego jak jajko, pulsującego guza.

- Nic mi nie jest! – zawołałem, gdy obraz przede mną odzyskał ostrość, lecz to, co ujrzałem spowodowało, że miałem ochotę zrezygnować.

Oksu osłaniała sobą swojego mistrza, dłonie miała wzniesione w górę, poruszała nimi. Skały wokół niej unosiły się w powietrzu, a dziewczyna ciskała nimi w uskakujących Mintao i Sasuke.

- Rety, rety – szepnąłem, drapiąc się po swoim biednym guzie. – Chyba nie będzie łatwo z żadnym z nich. Obezwładnijcie ją! – krzyknąłem na koniec, ale nie dostałem sygnału, że w ogóle mnie usłyszeli przez szum morza i dźwięk rozbijających się o skały fal. Musieliśmy być delikatni, nie było mowy o tym, by wszcząć z dziewczyną normalną walkę, by używać siły. Nie chciałem, by któryś z nas używał jakichkolwiek mocy, nie chciałem straszyć małej Oksu, chciałem jedynie ją przekonać, że powinna skorzystać z propozycji Konohy.

Patrzyłem, jak Sasuke robi uniki przed spadającymi na niego skałami, niektóre z nich rozbijając, po czym dobiega do starca, omijając sprawnie psychotroniczkę. Oksu krzyknęła ze strachu, obracając się ku niemu, po czym rzuciła się na pomoc swojemu mistrzowi. W tym samym czasie podbiegł do niej mój syn, panna była tak rozproszona tym, że Sasuke złapał jej mistrza i wykręcił mu ręce do tyłu, że nawet Mintao nie zauważyła. Mój syn to wykorzystał i podciął ją, a gdy upadła na ziemię, usiadł na niej okrakiem i przycisnął jej dłonie do ziemi, tak, by nie mogła nimi poruszać i manipulować skałami.

Ruszyłem w stronę syna, mocującego się z niesforną dziewczyną.

- Bydlaki! – wrzeszczał trzymany przez Sasuke starzec. – Zostawicie ją, przeklęci!

Co z młyn, pomyślałem, lekko nadąsany z powodu bolesnego guza na tyłach mojej starej głowy. Zignorowałem starca i podszedłem do syna. Ku swojemu najwyższemu zdumieniu, zobaczyłem łzy w pięknych, ogromnych oczach ciemnowłosej dziewczyny.

- Nie... – jęknęła, próbując wyrwać się z silnego uścisku Mintao. – Nie, proszę...

Mój syn nagle zesztywniał; jego oczy zrobiły się większe niż normalnie. Gapił się na Oksu zdębiały, a potem zerwał się na równe nogi i odskoczył. Dziewczyna zamarła, przestraszona, patrząc na niego. Ze zdumieniem spostrzegłem, że twarz i szyję mojego syna zalewa głęboki rumieniec.

- My nie... – szepnął wstrząśnięty, patrząc na Oksu. – Zaatakowałaś nas... Chciałem cię tylko obezwładnić, my nie... nikt nie ma zamiaru...

- Co się stało?! – zawołał Sasuke, wciąż trzymający wyrywającego się staruszka. Domyślałem się, o co chodzi mojemu synowi, lecz nie chciałem się wtrącać. Sprawa była delikatna, sam nie wiedziałem, jak ją rozegrać. Za to właśnie zrozumiałem zachowanie dziewczyny i jej mistrza. Wzięli nas nie za tych, co trzeba.

- Była tu Asuka i Takako, prawie rok temu – odparł Mintao. Nagle drgnął, zerknął na leżącą na ziemi, przerażoną Oksu. Jego twarz pozieleniała, a syn złapał się za skronie. – Przestań! – wydarł się, zaciskając powieki. Po policzkach spłynęły mu łzy. – Przestań natychmiast! Nie chciałem! Nie chciałem, powstrzymaj to!

Nagle jęknął, a potem padł na kolana i zwymiotował. Ja i Sasuke wytrzeszczyliśmy na niego oczy. Natychmiast się ku niemu rzuciłem, a potem ująłem go ostrożnie za czoło i przytrzymałem jego głowę, tak jak kiedyś, dawno temu, gdy on i Mei byli dziećmi i zachorowali. Zerknąłem na wpatrującą się w nas Oksu, wciąż leżącą na ziemi.

- Muszę cię poprosić, byś przestała myśleć o... Takako – wyszeptałem, a ona drgnęła. Mintao jęknął, słysząc to imię, a potem znów zwymiotował. Cały dygotał, objął się rękami, po policzkach płynęły mu łzy. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.

- Proszę cię, przestań! – zawołałem. – Torturujesz go!

Dziewczyna drgnęła, a potem potrząsnęła głową. Mintao rozluźnił się nieco, lecz wciąż dygotał. Zerknąłem na Sasuke.

- Sasuke! – zawołałem. – Puść go, nie przyszliśmy tu, by ich straszyć!

Uchiha puścił starca, a ten rzucił się ku swojej uczennicy. Ukląkł obok niej i pomógł jej usiąść. Potem spojrzał na mnie.

- Kim wy jesteście? – zapytał dość wrogo.

- Na początku było o to zapytać! – fuknąłem.

- Nie mamy nic wspólnego... z Tatako – wysapał Mintao słabym głosem. – My nie... żaden z nas... tak przepraszam...

- Spokojnie, Mintao – szepnąłem do niego. – Jak się czujesz?

- Mei... ze mną dobrze, ale Mei... Shan ją trzyma... – wzdrygnął się. – Daj mi wody...

Sięgnąłem do plecaka i wyjąłem mu menażkę. Odkręciłem i podałem mu, a on przepłukał usta, a później się napił. Spojrzałem na dziewczynę, którą obejmował jej opiekun.

- Mój syn jest taki, jak ty – wytłumaczyłem jej. – Jest obdarzony taką samą, niezwykłą mocą. Tyle że jego zdolności polega na... czytaniu w myślach, mniej-więcej tak to można nazwać. To z powodu tego, o czym myślałaś, tak źle się poczuł.

Zwróciłem się do jej mistrza.

- Przepraszamy za najście – powiedziałem. – Nie miałem pojęcia, że uznacie nas za współpracowników Asuki. Jeżeli pozwolicie, wszystko wam wyjaśnię.

Staruszek przez chwilę patrzył mi w oczy.

- Myślałem, że chce ją pan zabrać – rzekł. – Jak tamci ludzie. Jak tamci bandyci.

- Może zaprosi nas pan do środka i tam porozmawiamy, dobrze? – zapytałem. – Nie pogardziłbym woreczkiem lodu, a mój syn chętnie napiłby się gorzkiej herbaty.

Mintao pokiwał głową, a potem spojrzał na Oksu. Dziewczyna cały czas mu się przyglądała, więc zarumieniła się, gdy zobaczyła to spojrzenie. Chyba coś sobie pomyślała, bo mój syn patrzył na nią chwilę, a potem powoli potaknął głową. Oksu odwróciła się, nagle blada na twarzy.

- Tak, chyba jesteśmy to panom winni – rzekł staruszek, a potem podniósł się i pomógł wstać dziewczynie. Oksu objęła się ramionami, a jej mistrz czule ogarnął ją ramieniem. – Nazywam się Masato – przedstawił się. – Zapraszam panów do środka.

Obrócił się i ruszył w stronę latarni. Zerknąłem na Mintao, a on skinął głową. We trzech poszliśmy za starcem i dziewczyną i już po chwili byliśmy we wnętrzu latarni.

W środku nie było nic prócz krętych, metalowych, lekko zardzewiałych schodów, pnących się w górę, gdzie zapewne było mieszkanie dziewczyny i jej mistrza. Zanim zaczęliśmy wspinać się górę, Mintao złapał za żelazną poręcz i potrząsnął nią, jakby chciał sprawdzić, czy schody się nie rozlecą. Zaśmiałem się i on również uśmiechnął się blado. Sasuke prychnął głośno, po czym śmiało ruszył za idącymi w górę mieszkańcami latarni.

- Jak się czuje Mei? – zapytałem syna, a ten zerknął na mnie.

- Już jej lepiej – odrzekł. – Jest z Shanem, on ją rozweselił.

Skinąłem głową. Idący za nami Sasuke obrócił się.

- Czemu wymiotowałeś? – spytał szeptem, a ja chrząknąłem.

- Mówiłem ci, że to ta dziewczyna z raportu, prawda? Takako ją zgwałcił, uratowali ją nasi ANBU – wyjaśniłem bardzo cicho, tak, by staruszek i Oksu nas nie usłyszeli. – Ponieważ uwzględniono ją w raporcie, wiedziałem, że tu możemy ją znaleźć.

Sasuke skinął głową, nic nie mówiąc. Wspięliśmy się na górę, po czym wyszliśmy na coś w rodzaju korytarza. Schody pięły się jeszcze wyżej, zapewne do pomieszczenia z lampą, którą zapalano co wieczór. Staruszek otworzył przed nami jedyne znajdujące się tam drzwi i zaprosił nas do środka.

Weszliśmy do dziwnego pomieszczenia, bardzo długiego, z trojgiem drzwi po przeciwległej stronie i dwóch oknach po bokach. Jak się zorientowałem, izba pełniła funkcję kuchni i jadalni, urządzona była skromnie, znajdowały się tu tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

- Niech panowie usiądą – rzekł staruszek. – Oksu, zrób herbaty...

Dziewczyna skinęła głowa i przeszła do tej części pomieszczenia, gdzie znajdował się piec, zlew oraz szafki. Wyglądała na raczej spokojną i cichą, a do tego wyjątkowo nieśmiałą i bezradną osobę. Staruszek natomiast poprowadził nas do stołu, przy którym zasiedliśmy.

- Słucham panów – rzekł, spalając dłonie na stole. Ja i Sasuke wymieniliśmy spojrzenia.

- Przybyliśmy z Konohy – zacząłem wyjaśniać. Staruszek uważnie wysłuchał mojej opowieści o tym, jaką decyzję odnośnie psychotroników podjęła Konoha, po co tu jesteśmy, że jedną dziewczynę już znaleźliśmy, a także, że i jego uczennicę pragniemy otoczyć opieką. Przez cały mój monolog pan Masato nie przerwał mi nawet raz. W międzyczasie Oksu przyniosła dzbanek z herbatą i małe czarki, a także woreczek lodu, który przyłożyłem sobie do guza z tyłu głowy. Gdy skończyłem swoją wypowiedź, ona i opiekun spojrzeli po sobie.

- Więc jednak chcecie ją zabrać – westchnął starszy pan.

- Nie z tych samych powodów co tamci, profesorze – odezwał się mój syn, a ja uniosłem brew, słysząc tytuł, jakim mój syn obdarzył staruszka. – Konoha nie zamierza wykorzystywać osób, które zechcą z nami iść. My tylko pragniemy zapewnić im bezpieczeństwo. Chodzi o to, by nikt więcej nie przyłączył się do Asuki i jej popleczników, nic więcej.

- Dlaczego my o tym dyskutujemy? – wtrącił się nagle Sasuke, a my spojrzeliśmy na niego. Niezadowolony Uchiha siedział rozparty na krześle, z miną wyrażającą jedynie niechęć. – Gra toczy się o małą, ale tylko ona milczy. – Palcem wskazał Oksu. – Co ty na to?

Dziewczyna drgnęła, jakby nie spodziewała się, że ktokolwiek zapyta ją o zdanie, a potem opuściła spojrzenie.

- Mnie jest wszystko jedno – szepnęła.

- Powinnaś wiedzieć, że to tylko dla twojego dobra – powiedziałem natychmiast. – Konoha robi co może, by powstrzymać Cho-No-Ryoku-Sha, organizację, w której jest Asuka i Takako...

- Wystarczy – przerwał mi nagle Mintao. Mój syn wpatrywał się w siedzącego naprzeciw niego staruszka. – Może teraz pan profesor podzieli się z nami swoimi informacjami – rzekł, a ja i Sasuke spojrzeliśmy na niego pytająco. – Zainteresowała mnie pana myśl na temat pańskich badań, profesorze. Konoha z chęcią wymieni się informacjami za możliwość poznania ich.