piątek, 17 września 2021

NG. Rozdział 45

Cześć!

Długo nie było rozdziału, za co przepraszam. Napisałam go już jakiś czas temu, ale nie byłam z niego do końca zadowolona i musiałam go poprawić, żeby móc go opublikować. 

Zapraszam do czytania:

*

„Wierność jest pierwszą z cnót; to ona nadaje naszemu życiu jednolitość – w przeciwnym wypadku rozprysnęłoby się na tysiąc chwilowych wrażeń jak na tysiąc szklanych odłamków.”

Milan Kundera, „Nieznośna lekkość bytu”

*

Mijały dni, tak spokojne, jakby nagle wszystkie otaczające Konohę kłopoty umówiły się, że w końcu będzie święty spokój. Cieszyłem się z tego, ale gdzieś na dnie mojego umysłu kołatała się niepokojąca myśl, że to cisza przed burzą. Zazwyczaj tak nie było, zazwyczaj cały czas coś się działo, bo zawsze było dużo pracy i dużo na głowie, a teraz… wszystko szło jak z płatka.

Może to dlatego, że dobrze rozdzieliłem zadania? Shan wraz ze swoim ojcem (co mnie niezmiernie zdziwiło ale i zadowoliło) zajęli się treningami Nowej Generacji. Odbyło się ich już kilka i wszyscy byli zadowoleni, a obserwowanie, jak dzieciaki robią postępy, sprawiało mi ogromną przyjemność.

Lala, Oksu i Faraon naprawdę się zaangażowali – zwłaszcza ten ostatni. Dzieciak zdawał się wziąć sobie do serca swoje postanowienie o zostaniu Hokage, bo robił największe postępy. A może było tak dlatego, że był najmłodszy i chłonął wiedzę jak gąbka? W każdym razie z treningu na trening zdawał się być silniejszy, co dodawało innym zapału.

Najgorzej radziła sobie Oksu. Dziewczyna robiła najmniejsze postępy i po prostu bała się walczyć. Shan pomagał jej jak mógł, ale niewiele mógł zrobić, jeżeli dziewczyna panikowała. Młody Uchiha miał do niej ogrom cierpliwości, a ona zdawała się polegać na nim i mu ufać. Byłem z tego zadowolony, bo Oksu potrzebowała opieki, a przy niej Shan nieco się wyciszał, zważał na słowa, nie zachowywał się gwałtownie.

Indywidualne treningi pomogły także Lali, która zapoznała się z bronią i podstawami w posługiwaniu się nią. Dziewczyna była trochę roztrzepana, ale miałem nadzieję, że będzie potrafiła przynajmniej obronić siebie samą.

Najbardziej jednak, ze wszystkich dzieciaków Nowej Generacji, martwiła mnie moja własna córka. Mei spędzała cały swój wolny czas z Nihatem i chociaż na jej ustach widniał ostatnio tylko szeroki uśmiech, jakby była szczęśliwa jak nigdy, ja jakoś nie potrafiłem cieszyć się jej szczęściem. Niepokój o jedyną córkę zżerał mnie od środka.

Maya trenowała zarówno z Nową Generacją jak i z Kakashim-sensei. Szósty naprawdę zaangażował się w pomoc z jej kekkei genkai, podobnie mój syn. Ci dwaj wynajdywali wciąż nowe sposoby trenowania jej oczu, dodatkowo Mintao zagłębił się w stare zwoje klanu Uzumaki, które udało nam się dawno temu znaleźć w bibliotece. Syn szukał czegoś o pieczętowaniu dojutsu, ponieważ Asuka, kiedy była w wiosce, powiedziała, że Kichigan wymaga zapieczętowania, by był stabilny. Syn chciał sprawdzić, czy to prawda i czy mamy coś na ten temat w naszych dokumentach.

Coraz lepiej miała się też Sharona. Widziałem się z nią kilka razy i zawsze towarzyszył jej Shimamura. Chłopak starał się jak tylko mógł, niemal nie odstępował jej na krok, ale jak widać, miało to pozytywne skutki. Shar przeżywała stratę Toeiego, ale nie pogrążyła się w rozpaczy, Shimamura trzymał ją na powierzchni niczym koło ratunkowe.

Wszyscy byliśmy zajęci, pracowaliśmy ciężko każdego dnia. Miałem nadzieję, że to wystarczy, by dzieciaki były bezpieczne.

Tego dnia trening ustawiony był na godzinę siódmą wieczorem, bo wcześniej nikomu nie pasowało. Shan swoją pracę skończył wcześniej, żeby wraz z ojcem móc coś tam przygotować na placu treningowym. My z Banem siedzieliśmy do końca, nad planami budowy nowego osiedla, które trzeba było obejrzeć i wydać zgodę developerowi. Shikamaru nie było, miał dziś dzień wolny ze względu na jakieś rodzinne sprawy. Pół godziny przed wyznaczonym czasem pozwoliłem Banowi iść do domu i sam również opuściłem swój gabinet.

Na dole przed wejściem czekali na mnie Maya i Mintao, jak zwykle trzymając się za ręce. Wyglądało na to, że syn wracał ze szpitala i po drodze mu było zaczekać na mnie.

- Cześć – powiedziałem do dzieciaków, zrównując się z nimi. Razem ruszyliśmy w stronę bramy. – Jak nastroje?

- Całkiem dobrze, mistrzu – odparła Maya, uśmiechając się delikatnie. – Wszyscy polubiliśmy te treningi.

- Cieszy mnie to – powiedziałem. – Szkoda, że nie mam czasu bardziej się zaangażować, ale widzę, że Shan z pomocą ojca nieźle sobie radzi.

- O tak – przytaknął mój syn. – Wszyscy jesteśmy w szoku!

Zaśmiałem się głośno, a Mayka zachichotała. Mintao puścił jej rękę i objął ją ramieniem, a ona przylgnęła do niego ufnie. Uśmiechnąłem się do siebie w duchu, widząc ich razem. Mimo tylu moich obaw na początku, wyglądało na to, że obecność Mintao działała na moją uczennicę pozytywnie. Maya od dawna niczego nie wysadziła, była taka spokojna…

Syn rzucił mi nad jej głową krótkie spojrzenie, lekko zdziwiony ale i zadowolony. Cóż, byłem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, potrafiłem przyznać się do swoich błędów. Na początku myliłem się co do nich, strach o mojego syna i uczennicę trochę przyćmił mi wtedy zdrowy rozsądek.

Na miejsce dotarliśmy jakieś dwadzieścia minut później, nie spieszyliśmy się, wieczór był przyjemny, w sam raz na spacer. Cała reszta już na nas czekała, pośród poustawianych na placu treningowym snopków słomy. Na niektórych z nich wisiały tarcze do rzucania do celu.

- Nareszcie pan jest, Lordzie Hokage! – zawołał na mój widok Shan Uchiha. Ten chłopak był hałaśliwy jak mało kto. – Poćwiczymy dziś rzucanie do celu!

- Widzę – odparłem, spoglądając po wszystkich. Dzieciaki stały w zwartej grupce i rozmawiały o czymś, nawet Nihat nie trzymał się na uboczu jak zwykł to robić, podejrzewałem, że przyczyniła się do tego Mei, która jak zawsze była w centrum grupy.  Nihat, chcąc trzymać się blisko niej, nie mógł stać gdzieś na boku. Junichi wyglądał na zaciekawionego, przyglądając się, jak Sasuke kończy ustawianie snopków w jednej linii.

- Dobrze, przygotujcie się! – zawołał nagle Shan, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Klasnął kilka razy w dłonie. – Najpierw pokażemy tym z nas, którzy nie potrafią celować, na czym to właści…

Shan urwał. Ja też to poczułem, więc czym prędzej obróciłem się za siebie, kątem oka rejestrując, że Sasuke momentalnie zjawił się po mojej prawej ręce z kataną w pogotowiu. W następnej chwili wszystkie dzieciaki krzyknęły, gdy po okolicy rozniósł się przerażający dźwięk, zupełnie, jakby ktoś gwałtem przełamywał rzeczywistość. Dzieciaki pozatykały rękami uszy, kuląc się. Miałem wrażenie, że zaraz bębenki mi w uszach pękną, dźwięk był nie do zniesienia, aż bolały od niego zęby…

I nagle się urwał. Dostrzegłem przezroczystą, czarną kopułę, która objęła nas wszystkich, momentalnie ucinając ostry dźwięk. Nihat stał pośrodku naszej grupy z uniesioną w górę ręką, minę miał groźną, brwi zmarszczone. Natychmiast zebraliśmy się w zwartą grupę, patrząc na purpurowo-czarną wyrwę we wszechświecie, która pojawiała się na granicy naszego pola treningowego, jednak już pod barierą stworzoną przeze mnie i Sasuke.

Domyślałem się, że to był portal tego całego Araty, o którym wspominał mi Nihat i chyba się nie myliłem.

Z portalu wyskoczyły dwie osoby – jedna z nich znałem z portretu pamięciowego, sporządzonego kiedyś przez Saia. Białowłosy, żółtooki Takako zeskoczył na trawę i spojrzał śmiało na naszą grupę, nic sobie nie robiąc z tego, że mamy przewagę liczebną. Sekundę później obok niego znalazł się drugi chłopak – na oko szesnastoletni, o ładnej twarzy i brązowych włosach. Obaj ubrani byli jak na spacer, w zwykłe spodnie i letnie koszulki na krótkie rękawy, a nie ubrania do walki. Nie mieli ze sobą ekwipunku.

Młodszy chłopak machnął ręką, a portal za nim zamknął się, prawdopodobnie ze zgrzytem, ale my tego nie słyszeliśmy, odcięci od tego konkretnego dźwięku przez tarczę Nihata.

- No proszę – odezwał się Takako, patrząc po nas wszystkich i szczerząc zęby. – Spóźniliśmy się na trening? – zapytał kpiąco.

- Czego chcesz, Takako? – zapytałem od razu, ignorując fakt, że był doskonale poinformowany co robimy, a żółte oczy spojrzały na mnie. Stałem na czele grupy po prawej stronie mając Sasuke, po lewej Mintao. Reszta grupy stała za naszymi plecami.

-A tak wpadliśmy w odwiedziny z Aratą, zobaczyć, jak mają się nasi bracia i siostry – odparł chłopak sarkastycznie, uśmiechając się. Przekrzywił głowę w bok, spoglądając gdzieś poza mnie. – Ja byłem ciekaw, co u mojej Oksu…

- Zapomnij! – krzyknął do niego Shan, a żółte oczy spojrzały na niego. Arata, stojący obok, nie odzywał się, tylko patrzył.

- Och, dobrze, już dobrze, jesteście tacy spięci! – Takako machnął ręką. – Mam wiadomość do was wszystkich! – zawołał, zwracając się do dzieciaków. Mnie i Sasuke zupełnie zignorował. – Jesteście naszymi braćmi! Jesteście naszymi siostrami! Po raz ostatni prosimy was, byście się opamiętali, porzucili tych bezwartościowych ludzi i udali z nami! Przyszliśmy tu, by zabrać tych, którzy są chętni! Wioska Liścia nie jest miejscem dla was, a ten człowiek… - wskazał na mnie – nie jest waszym kolegą! Wykorzysta wasze moce, byście pracowali dla ludzi i byli ich niewolnikami, a to wy powinniście im wydawać rozkazy! Są robactwem, które powinno być nam posłuszne!

- O rany, co za nawiedzona gadka – mruknął Sasuke, spoglądając na mnie kątem oka.  W dłoniach trzymał katanę, jego oczy czujnie obserwowały przeciwników. Wystąpiłem krok do przodu, jeszcze nie sięgając po moc Kuramy. Najpierw chciałem zrozumieć ich motywy, powód, dla którego tak się zachowywali, dlaczego tak postępowali.

- Nie wiem, Takako, co spowodowało, że tak nienawidzisz ludzi… – odezwałem się – ale mieszkańcy Wioski Liścia nie są twoimi wrogami! Ja nie jestem twoim wrogiem! Gdybyś zwrócił się do mnie po pomoc, zanim stałeś się taki jak teraz, nie odmówiłbym ci!

Takako zaśmiał się, spoglądając na mnie kpiąco. Zdawał się w ogóle nas nie obawiać, jakby był pewien, że nic nie możemy mu zrobić, że nie jesteśmy żadnym zagrożeniem.

- Ładne słówka z ust takiej szui! – wykrzyknął.

- Kończy się czas waszego panowania – odezwała się nagle ten ładny chłopak, Arata, kierując te słowa wprost do mnie. Nie rozumiałem, dlaczego to mnie uznawali za swojego największego wroga, bo przecież nawet ich nie znałem. Arata spojrzał mi w oczy, jego niebieskie tęczówki przypominały moje oczy z dawnych czasów. Oczy Gaary przed naszą walką, oczy Nejiego, kiedy go poznałem. Nie znałem jego przeszłości, ale zrobiło mi się go żal. Przypominał te wszystkie dzieciaki z dawnej Wioski Dźwięku, które omamione przez Orochimaru, były gotowe oddawać własne życia za niego. Zmanipulowane i samotne, łaknące uwagi nawet od takiego drania, jak stary sannin. Arata zwrócił się do dzieciaków. – Tacy, jak ten wasz Hokage, jak wszyscy u władzy, parzą na takich jak my z pogardą, ale nadszedł czas odwrócić te role! Chodźcie z nami, a już nigdy nie zaznacie takiej krzywdy!

- Mylisz się, Arata! – powiedziałem do chłopaka, przerywając jego płomienne przemówienie. Miałem już dość tych bzdur. – Doskonale cię rozumiem, chciałem kiedyś tego samego co wy! By już nikt nigdy nie spojrzał na mnie tymi oczami… By nikt nigdy na mnie tak nie patrzył. Marzyłem, aby z wioski za moimi plecami nie został kamień na kamieniu! Był w moim życiu taki czas, że nie było rzeczy, której pragnąłbym bardziej! Aby już nie widzieć tych oczu, nie słyszeć tych szeptów! – wykrzyknąłem.

- Co się potem stało? – spytał chłopak, może odruchowo, może był ciekawy. Przyjrzał mi się uważnie, zmierzył od stóp do głów, jakby zastanawiał się, czy mówię prawdę albo czy z niego kpię. Uśmiechnąłem się do niego.

- Spotkałem przyjaciela – wyjaśniłem. – Kogoś, kto po raz pierwszy spojrzał na mnie jak na człowieka, a nie na potwora. Dla niego jednego byłem w stanie znosić to wszystko, byle tylko go zobaczyć, byle iść z nim na ramen. Ten ramen z Iruką-sensei trzymał mnie przy życiu przez kilka lat. Gdyby nie to, nie wiem, co by się ze mną stało…

Chłopak ponownie przyjrzał się moim oczom, jakby oceniał, czy kłamię czy nie.

- Nigdy nic nie jest stracone – kontynuowałem. – W naszej wiosce ramen starczy dla wszystkich. Nie mogę ci obiecać, że te oczy nie znikną, ale mogę obiecać, że ja nigdy tak nie będę patrzył. Że moje dzieci tak nie spojrzą. Że moi przyjaciele też tego nie zrobią. Myślę, że to mógłby być całkiem dobry początek…

Przez chwilę panowała cisza, wydawało się, że wszystkie dzieciaki dookoła dobrze rozumieją, o czym mówię. A potem tę ciszę przerwał śmiech Tatako.

- Zabawne! – zawołał chłopak prześmiewczo, a jego śmiech rozniósł się po polanie. Prychnął zaraz lekceważąco i spojrzał na mnie z góry. – Och, jakie to dramatyczne! Biedny zasrany, zraniony Hokage! Nihat! – zwrócił się nagle do zielonookiego psychotronika. Odruchowo obejrzałem się za siebie, na wywołanego chłopaka. Nihat stało obok Mei, trzymał ją za rękę. Zmarszczył nos, spoglądając na Takako, jakby nie bardzo rozumiał, dlaczego ten się do niego odzywa. – Twoja misja się skończyła, możesz wracać do domu.

Pierwszy raz ujrzałem Nihata bez maski, bez udawania; pierwszy raz pokazał nam swoją prawdziwą twarz. Szok, jaki odmalował się w jego oczach, był autentyczny, prawdziwy. W następnej sekundzie puścił się biegiem w stronę Takako i Araty, wyrywając dłoń z uścisku mojej córki.

Zareagowaliśmy wszyscy jednocześnie – ja użyłem trybu Kuramu i wystrzeliłem w stronę zdrajcy wiązkę złotej chakry, żeby go złapać i zatrzymać. Sasuke i Shan zdecydowali się na Amaterasu, reszta cisnęła shurikenami, Maya ogniem – ale to nic nie dało. Wszystkie nasze ataki rozbiły się na jego mocy, która teraz posłużyła mu do ochrony, choć wcześniej osłaniała nas przed dźwiękiem otwieranego portalu, a teraz utworzyła wokół niego nieprzeniknioną tarczę. Nie zdążyliśmy nic zrobić, chciałem rzucić się za nim biegiem, ale Arata z ogłuszającym dźwiękiem otworzył portal i Nihat bez wahania wskoczył w niego jako pierwszy, nawet się nie oglądając. Zaraz po nim udał się Takako, a jako ostatni, rzucając mi krótkie, zagadkowe spojrzenie, Arata.

Portal zamknął się, a przezroczysta tarcza Nihata zniknęła.

- Nie…! - usłyszałem za plecami przepełniony bólem szept córki.

*

Wylądowali na twardej ziemi. Nihat rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to, że nie byli daleko od Konohy, krajobraz się nie zmienił, jednak też nie byli na tyle blisko, by Lord Hokage czy ktokolwiek odkrył ich obecność. Z całą pewnością znajdowali się też poza zasięgiem bliźniaków Uzumaki.

- Czy to miejsce jest dobre? – spytał Arata, zamykając za nimi portal, czemu towarzyszył nieprzyjemny dźwięk. Nihat kiwnął głową, nie odzywając się.

- Dobre jak każde inne! – zawołał Takako. – Las, las, wszędzie las!

Nikt nie zaczął z nim dowcipkować. Nihat nie miał humoru. Ostatnie spojrzenie Mei, jakie udało mu się złapać kątem oka, kiedy puścił jej ciepłą dłoń, dostatecznie mu go popsuło. Dziewczyna miała taką minę, że wolał o tym nie myśleć.

- Czy rozkazy się zmieniły? – zapytał rzeczowo, spoglądając na Takako. – Miałem być w Wiosce Liścia do samego końca! Dlaczego mnie wywołaliście?!

- Hikari rozkazał inaczej, kazał nam po ciebie iść – odrzekł Takako, wzruszając niedbale ramionami. Nihat prychnął. Irytowało go, że nie został uprzedzony, nie takie przecież były pierwsze rozkazy! Nienawidził, kiedy plany się zmieniały!

- Myślicie, że mówił prawdę? – odezwał się nagle Arata, a Nihat ponownie skupił na nim swój wzrok. Takako zmarszczył brwi. – Hokage. Myślicie, że miał rację?

- Pieprzenie! – zawołał natychmiast białowłosy. – Nie uwierzyłem w ani jedno jego słowo! Gówno wie, pieprzony krętacz!

- A ty, Nihat? – Arata zwrócił się do niego. – Byłeś w jego wiosce przez ostatnie tygodnie? Co myślisz?

Nihat jedynie wzruszył ramionami, wolał się nie odzywać. Nie miał pojęcia, co powiedzieć Aracie, zaskoczyli go tym, że go zdekonspirowali. I że zrobili to tak ostentacyjnie, idioci. Na nikim nie mógł polegać, zawsze musiał robić wszystko sam, bo otaczała go banda nierozgarniętych kretynów. Jedynie z Asuką dało się cokolwiek załatwić, ale jej, jak na złość, nie było z nimi.

- Nie mów, że i ciebie urobiły jego słodkie słówka, Nihat! – wydarł się Takako. Nagle zaśmiał się. – A może to ta cycata blond…

Takako urwał gwałtownie. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby po prostu przerwał, jednak zaraz złapał się za gardło, jakby chciał zerwać z niego niewidzialną obręcz. Zrobił się blady, a po chwili siny na twarzy. Oczy zaszły mu łzami, padł na kolana, dusząc się. Wydawał z siebie obrzydliwe dźwięki, jak kwicząca świnia.

- Nihat – odezwał się ostrożnia Arata.

- Jeszcze raz… - przemówił Nihat, patrząc z góry na wijącego się u jego stóp Takako. – Jeszcze raz wytrzesz sobie nią tę swoją paskudną mordę, a będę musiał tłumaczyć Hikariemu, dlaczego nie żyjesz. I uwierz mi, nie będzie to lekka śmierć.

Nihat odwrócił się i w tym momencie Takako zaczerpnął gwałtownie powietrza, krztusząc się przy tym i kaszląc. Arata podbiegł do niego i pochylił się nad białowłosym, sprawdzając jego stan.

 - Przesadziłeś, Nihat! – zawołał, ale zielonooki psychotronik zignorował go. – Wszyscy musimy być teraz w dobrej formie!

- Skur… wiel… - wycharczał Takako. Nihat jego również zignorował, odchodząc na bok. Złość, że został zdekonspirowany, wrzała mu w żyłach. Nie takie były rozkazy, a on nienawidził, kiedy plany się zmieniały!

*

Atmosfera moim gabinecie wrzała. Morale były zerowe. Wszyscy siedzieliśmy jak sparaliżowani. Nikomu z nas nie przyszło do głowy, że Nihat może być tym, który od początku stał po tej drugiej stronie. Daliśmy się nabrać jak dzieci! Podpuścić jak przedszkolaki!

Sasuke chodził po gabinecie w tę i z powrotem, klnąc raz po raz. Shikamaru siedział z kącie, czyniąc dłońmi charakterystyczny dla siebie gest i kombinował, co teraz, jaki może być następny ruch naszych przeciwników. Ja natomiast czułem się… jak ostatni idiota, zwłaszcza że wszystkie obecne w gabinecie dzieciaki patrzyły na mnie ze strachem w oczach. Każde z nas doskonale wiedziało, jaką przeklętą mocą włada Nihat. Ja wiedziałem trochę więcej i szczerze mówiąc, nie miałem bladego pojęcia, co teraz mamy zrobić? Nikt z nas nie był w stanie powstrzymać Nihata, nikt prócz Junichiego, który… był jaki był.

Spojrzałem na Mei. Moja córka siedziała na kanapie, patrząc przed siebie beznadziejnym wzrokiem. Wyglądała, jakby nie wiedziała, co ma myśleć i co ma robić. Wyglądała na załamaną, jej oczy były puste i… i nawet nie było w nich klasycznej dla niej wściekłości czy zawzięcia. Serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłem. Wiedziałem, że Mei przywiązała się do Nihata. Widziałem ich razem te kilka razy, wyglądali zawsze, jakby dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Martwiłem się wtedy o Mei i teraz czułem do siebie przez to jeszcze większy wstręt, bo wcale nie chciałem mieć racji w tym aspekcie. Nihat roztaczał wokół siebie podejrzaną atmosferę, ale nigdy nie posądzałem go o przynależność do Cho-No-Ryoku-sha. Bardziej obawiałem się tego, że jest po prostu niebezpieczny. Coś jak Junichi, ale w ten dziwaczny, niepokojący sposób.

Obok Mei stał Shan, patrzył na przyjaciółkę beznadziejnie i chyba nie wiedział, co zrobić, jak zabrać się za pocieszanie dziewczyny. Mintao i Maya stali pod oknem, syn trząsł się lekko od tłumionej złości, miał nieco nieprzytomne spojrzenie, jakby nie mógł odgrodzić się od rozpaczy siostry. Oksu w kącie gabinetu miała spuszczoną głowę, wpatrywała się w swoje stopy, Faraon siedział na podłodze niedaleko niej, patrząc to na mnie, to na krążącego po gabinecie Sasuke.

Nagle Mei zakryła twarz dłońmi, pochyliła się i zaczęła szlochać.

Wszyscy zamarli, nie bardzo wiedząc, co robić w tej sytuacji. Mei zawsze była twarda, zawsze to ona zagrzewała innych do walki. Nigdy się nie poddawała, zupełnie jak ja!

Shan wyglądał, jakby on też miał zamiar się rozpłakać. Zrobił krok ku Mei, ale ku zdumieniu nas wszystkich do mojej córki podeszła Lala. Dziewczyna usiadła obok Mei i nie wahając się, wzięła ją w ramiona. Córka wtulił się w nią, dalej szlochając.

- Ej, nie rycz! Takiego kwiatu to pół światu! – zawołała zielonowłosa. – A płakać to można jak się obcas w nowych butach złamie, a nie przez faceta, Mei!

Mei rozpłakała się jeszcze głośniej, a Lala rzuciła mi gorzkie spojrzenie. Przetarłem twarz dłońmi.

- Daliśmy się nabrać, cholera jasna! – wykrzyknął nagle wściekły Sasuke. – Ten… ten… ten skurwiel był podstawiony! Udał, że naleźliśmy go przypadkowo, nabrał nas! Od początku wodził nas za nos! Od początku był z nimi i infiltrował Konohę!

- Dość nieudolnie… - zauważył nagle Shikamaru. Większość osób, zebrana w gabinecie, spojrzała na niego.

- Co masz na myśli? – zapytał Sasuke.

- Nie starał się zdobywać informacji. Naruto przy nas wszystkich zaproponował mu uczestnictwo w projekcie, który prowadzi Sakura. A on odmówił. Gdzie miałby lepszy dostęp do informacji?

Poderwałem głowę, patrząc na niego, a potem wymieniłem z Sasuke porozumiewawcze spojrzenie. Shikamaru otworzył nam w głowach konkretną furtkę.

- Nie infiltrował Konohy, miał tu zadanie do wykonania – powiedziałem w olśnieniu. – Skurwysyn coś miał tu zrobić!

- Dokładnie – przytaknął Shikamaru. – Odrzucał wszelkie propozycje przyłączenia się do… do czegokolwiek. Nie obchodziło go zdobywanie informacji, nasze zainteresowanie i zapraszanie go tu i tam musiało mu w czymś przeszkadzać. ANBU mieli go na oku odkąd się pojawił, a on nie sprawiał żadnych problemów. Starał się być tak niewidoczny, jak tylko mógł… I tak nieszkodliwy, jak tylko zdołał. Miał jakieś zadanie. Zrealizował je, więc odwołali jego misję.

- Sam był zdziwiony tym, że go wezwali – wtrącił się mój syn, kątem oka zerkając na wtuloną w Lalę Mei. – Nie spodziewał się tego. To może sugerować, że coś zmieniło ich plany… Jakiekolwiek by nie były.

- Co teraz? – odezwał się Sasuke. – Nawet mój Rinne… - urwał nagle, spoglądając mi w oczy.

- Junichi – powiedziałem, skinąwszy mu głową w porozumieniu. Obaj pomyśleliśmy o tym samym. – Maya, proszę cię, leć po Junichiego. Myślę, że ty bez problemu go namówisz, aby chciał przyjść.

Dziewczyna pokiwała głową, ucałowała policzek Mintao i pospiesznie opuściła gabinet. Niepotrzebnie po treningu jeden z moich klonów odprowadził Junichiego do domu. Nie podejrzewałem jednak, że moje najmłodsze dziecko może nam być jeszcze potrzebne. Po odejściu Nihata wszyscy byliśmy rozbici, dzieciaki zaczęły wykrzykiwać przekleństwa, Mei się załamała… Nie chciałem, by Junichi przy tym był.

Wstałem z fotela i zacząłem przechadzać się po gabinecie, zastanawiając nad tym wszystkim. Podstawili nam Nihata w perfekcyjny sposób – niby przypadkiem go znaleźliśmy, niby z całych sił nie chciał udać się z nami do Konohy, udawał, że go nie interesujemy, że nic od nas nie chce, a tymczasem cały czas był jednym z nich. Nie ufałem mu, ale nie podejrzewałem go o współpracę z Cho-No-Ryoku-sha, bo byłem przekonany, że przed nimi ucieka, że go ścigają, w końcu przekazał nam o nich informacje. Byłem przekonany, że znaleźliśmy go przypadkowo, a on przez ten cały czas grał.

Wszyscy czekaliśmy w napięciu – Mei drżała w objęciach Lali, która głaskała ją czule po włosach. Córka już nie szlochała, chyba się trochę uspokoiła. Shan stał w bezruchu obok nich, patrząc żałośnie na swoją przyjaciółkę. Mintao z zamkniętymi oczami masował swoje skronie, Sasuke i Shikamaru dyskutowali szeptem.

Maya zjawiła się bardzo szybko, niosąc Junichiego. Synek miał kurteczkę narzuconą na piżamkę, w rączkach trzymał misia, którego kiedyś dostał od Gaary. Synek był podekscytowany, jak zawsze, kiedy się coś działo. W niebezpieczeństwo Junichi rzucał się na główkę.

Wziąłem go od Mayki i posadziłem na biurku, a potem przykucnąłem naprzeciw niego.

- Junichi – powiedziałem, gdy syn skupił na mnie swoje pomarańczowe, niezwykłe oczy. – Posłuchaj teraz taty uważnie, skup się. Czy Nihat zrobił coś w naszej wiosce? Proszę cię, skup się, bo to bardzo ważne.

- Tak tatusiu, rozumiem – odrzekł Junichi.

- Więc… pomyśl. Czy Nihat, kiedy tu z nami przyszedł, kiedy potem był w wiosce… Czy on coś tu zrobił? Coś ukrył? Zostawił, albo może coś zabrał?

Synek zastanowił się chwilkę.

- Nie, tatusiu – odrzekł.

- Nic? Zupełnie ni?

- Tylko słoneczko w pudełku, ale to było wcześniej – odrzekł Junichi. Wymieniłem spojrzenie z Sasuke. Pamiętałem, że Nihat, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, przed przybyciem do Konohy, dał małemu coś, co synek nazwał słoneczkiem w pudełku. Mały wielokrotnie je rysował, złoty Rasengan w czarnym pudełeczku. Od tamtej pory synek nazywał też tak słońce na niebie.

- Masz je ze sobą? – spytałem. Junichi skinął głową i wyciągnął rączkę. Przeszedłem na tryb Kuramy, by cokolwiek zrozumieć.

Nad dłonią Junichiego unosiła się niewidzialna, mocno skoncentrowana energia.

- Masz to cały czas ze sobą, tak? – spytałem. Synek pokiwał głową. – Czy coś jeszcze Nihat ci zostawił? Cokolwiek?

- Nie, tylko to, tatusiu. No i wszystkim zostawił bąbelki.

Wszyscy zamarliśmy. Ja i Sasuke po raz kolejny spojrzeliśmy na siebie. Od jakiegoś czasu interesowaliśmy się bąbelkami, synek gadał o nich od wieków, na długo przed tym, zanim wyruszyliśmy na wyprawę, aby poszukać psychotroników. Na wiele dni przed tym, zanim spotkaliśmy Nihata. Dlatego trochę to zignorowaliśmy, chcieliśmy się dowiedzieć, o czym mówił, ale… Nie uważaliśmy tego za priorytet.

- Bąbelki? – powtórzyłem słabo.

- Mówiłem ci już, tatusiu! – zarzucił mi synek, a ja skinąłem głową, by dać mu znać, że owszem, pamiętam jak mi to mówił.

- Tak, pamiętam. One… te bąbelki… są niewidzialne, tak? Tatuś ich nie widzi.

- Tak! – zawołał uradowany Junichi.

- A potrafisz nam je pokazać? – zapytałem przez ściśnięte gardło. Junichi wyszczerzył szeroko zęby.

- Tak!

Syn machnął ręką, a ja podniosłem się z kucek i obejrzałem za siebie. Spojrzałem na moich bliskich.

Nad każdym z nas, kilka centymetrów nad naszymi głowami, unosiły się… czarne bąbelki. Synek doskonale je nazwał. Przerażające, czarne bańki mydlane. Uniosłem spojrzenie nad przestrzeń nad samym sobą i dostrzegłem chyba z dziesięć takich, nad Sasuke wisiało ich pięć, nad Shikamaru trzy, nad każdym z dzieciaków po jednym, z wyjątkiem Mei.

Córka siedziała na kanapie i zaczerwienionymi, szeroko otwartymi oczami patrzyła w górę, nad swoją głowę. Nad nią wisiało chyb z piętnaście bąbelków, większych i mniejszych, jakby ktoś nad jej głową dmuchnął w patyczek do robienia baniek mydlanych i te zawisły nieruchomo w powietrzu, połyskując na czarno.

- Junichi… – wyszeptałem, ale ponieważ wszyscy stali w milczeniu i wpatrywali się w górę, mój głos był doskonale słyszalny. – Możesz się ich pozbyć?

- Nie, tatusiu – odszepnął synek, równie głośno. – Gdy pękną, stanie się coś strasznego.

- Cudownie! – warknął wściekle Sasuke.

- Czym one są? – zapytał Shikamaru, zbliżając się do Junichego. Teraz to on kucnął przy moim synu.

- Bąbelkami! – wykrzyknął Junichi, jakby mój zastępca pytał o rzeczy oczywiste.

- Co mają robić te bąbelki?

- Być! – odparł synek. – Fajne, nie? Ja nie mam bąbelka, ale mogę sobie takiego zrobić, wiesz?

Shikamaru skinął głową, a Junichi zachichotał, machnął ręką i wszystkie bąbelki zrobiły się niewidzialne. Mei spojrzała mi w oczy, wyglądała na przestraszoną.

- Nie wiem, co on chce zrobić – powiedziała cicho, ale chyba zwracała się nie tylko do mnie, ale do wszystkich. – Nie wiedziałam…