środa, 11 października 2017

NG rozdział 39

Dobra, biorę się do siebie i postanowiłam poprawić rozdziały i spróbować dopisać zakończenie. Jeżeli ktoś chce obserwować poprawione rozdziały, zapraszam:

Wattpad <-- klik. Wszystko tam będzie wyjaśnione, rozdziały na blogu również zostaną poprawione (bez obaw, nie wniesie to żadnych zmian do fabuły, czysta kosmetyka, np. Kuramę przedstawimy normalnie, a nie jako złego demona w tych krótkich fragmentach, kiedy się pojawiał). Dodając rozdział na wattpad mobilizuję się, by go przeczytać i poprawić, dzięki czemu mam zapał, by działać. Nowe rozdziały, jeżeli się uda je napisać, najpierw pojawią się na blogu. Blog będzie miał pierwszeństwo. 

Zapraszam:


"W nienawiści jest strach"
Goethe

*

Od rana cała Konoha pulsowała podekscytowaniem. Drzwi mojego gabinetu niemal się nie zamykały, co chwila ktoś po coś wpadał, coś chciał, na coś miałem wyrazić zgodę. Oczywiście, byli też i tacy, co przyszli ze skargami i zażaleniami, że Shan przeszkadza, że utrudnia, że on i Mei rozrabiają, a nie przygotowują festyn. Wiedziałem, że tak zawsze musi być – zawsze musiał znaleźć się ktoś, kto będzie niezadowolony, cokolwiek by się nie zrobiło.

Za każdym razem, gdy wyglądałem przez okno, widziałem klony moich własnych dzieci i Shana, biegające tu i tam, wieszające ozdoby, robiące coś. Razem z nimi dostrzegłem też wszystkich członków Nowej Generacji, oprócz Nihata. Dzieciaki uwijały się szybko, Lala i Oksu używały swoich mocy, by wieszać lampiony na linkach między budynkami. Shan zdawał się dowodzić wszystkim i dyrygować innymi, gaszony co jakiś czas przez Mei. Wydawało się, że są szczęśliwi i sprawia im to przyjemność.

A mi przyjemność sprawiało obserwowanie ich przez okno mojego gabinetu. Nic nie cieszyło mnie bardziej niż fakt, że jakoś się dogadali i potrafili współpracować. Od przyszłego tygodnia mieliśmy zacząć treningi i chciałem, by miedzy nimi wszystkimi zawiązały się jakieś nicie przyjaźni, by Mei dogadała się z Lalą, by Nihat przestał się dąsać, by Oksu nieco się otworzyła na innych.

Plan treningu dopiero się tworzył, właśnie nad nim siedziałem, z małymi przerwami na rozmaite sprawy wioski. Czekałem też na wsparcie w tym temacie, bo nigdy nie byłem za dobry w takich rzeczach.

Sasuke zjawił się w moim gabinecie niedługo po porze drugiego śniadania. Wyglądał na lekko niezadowolonego, gdy opadł na kanapę dla gości. Ban podał mu herbatę, a ja przysiadłem naprzeciw przyjaciela.

- Zamieszanie, prawda? – zaśmiałem się, gdy rzucił mi poirytowane spojrzenie. Wyrwał mi z ręki papiery dotyczące dzieciaków i spojrzał na nie.

- Zamieszanie! – prychnął. – Shan dla zabawy tak obwiesił w nocy cały dom jakimiś papierowymi duperelami i lampionami, że cały ranek z Sakurą je zdejmowaliśmy! Użył pieczęci i nie można ich było oderwać od ściany!

Zaśmiałem się jeszcze głośniej, ocierając kącik oka, w którym zebrała się łza rozbawienia. Ten chłopak nigdy nie przestawał zaskakiwać!

- Chcesz, by Junichi brał udział tych treningach? – zdziwił się Sasuke, zerkając na mnie znad czytanych notatek. Nie było tam jeszcze konkretnego planu, tylko moje propozycje. Sasuke miał mi pomóc sensownie to ogarnąć.

- Oczywiście, to najwyższy czas, by zacząć go trenować! Jeśli mój syn jest w stanie w wieku pięciu lat stworzyć Kulę Szukającą Prawdy, podejrzewam, że jego moc będzie tylko rosnąć i rosnąć. Nie chcę sobie nawet wyobrażać co będzie, gdy będzie w wieku starszego rodzeństwa. W takim wypadku im szybciej nauczy się dyscypliny, im szybciej nauczymy go, jak ma postępować, tym szybciej będzie mógł nad nią zapanować, okiełznać ją.

- To będzie trudny trening – powiedział Uchiha, odgarniając włosy do tyłu. – Szczerze mówiąc, nie wiem, od czego zacząć. Oni nie są shinobi, prawdopodobnie nigdy nimi nie będą. Nie widzę sensu, by uczyć ich ninujutsu, nie będą go przecież używać. Wiem, że ty Mayę nauczyłeś tego czy owego, ale czy ona z tego korzysta? Nie czuje takiej potrzeby, prawda?

Skinąłem głową.

- Czasem używa, ale rzadko do walki. Częściej posługuje się swoją mocą. Czego właściwie mogłaby się nauczyć, technik ognia? Po co, skoro pstryknie palcami, nawet nie, wystarczy jej myśl, by ogień robił co chciała. Po cholerę jej do tego ninjutsu?

Sasuke uśmiechnął się półgębkiem.

- Starzejemy się, co? – zapytał. Parsknąłem.

- Nie wiem jak ty, Uchiha, ale ja nie mam zamiaru tak łatwo oddać pałeczki nowemu pokoleniu – powiedziałem. Czy mi się zdawało, czy w jednym oku Sasuke na ułamek sekundy błysnął Sharingan, kiedy usłyszał moje słowa?

*

Shan siedział na stołku w cieniu rozległej parasolki, popijając chłodny napój. Przy stoliku dookoła rozsiadła się reszta przyjaciół. Było gorąco jak cholera, więc zrobili sobie przerwę na posiłek i picie. Lala flirtowała z jakimiś kolesiami, siedzącymi przy stoliku obok. Oksu, ku zdumieniu Shana, w tym czasie pomagała Faraonowi i jego bandzie rozdzielić między siebie podane im jedzenie. Mei, Mintao i Maya rozmawiali, gdzie jeszcze trzeba co powiesić i które uliczki można pominąć, bo tam raczej nikt nie pójdzie.

Shan uśmiechnął się do siebie, rozkładając wygodnie w krześle. Chwilę przyglądał się spokojnym ruchom Oksu, jej płynnym gestom, kiedy trzy kawałki ciasta z wiśniami uniosły się pod wpływem skinienia jej ręki i same nałożyły na talerze rozpromienionych i zachwyconych dzieciaków. Oksu bardzo im dziś pomagała, będąc trochę na uboczu, ale mimo wszystko bardzo sprawnie działając. Dzięki niej lampiony same szybowały w górę, przyczepiając się do przygotowanych wcześniej haczyków. Potrafiła także wylewitować w górę jego albo Mintao, kiedy trzeba było coś powiesić bądź doczepić. Lala także była przydatna. Mogła w każdej chwili stworzyć wygodne schody czy drabiny, które same wyrastały z podłoża, a potem w nim ginęły.

Shan przyzwyczajony był do dziwnych zjawisk z powodu mocy Mei i Mintao, z którymi przecież od lat był w drużynie. To po prostu było takie fajne, gdy Oksu powoli podnosiła rękę, a stos lampionów sam frunął w powietrze, delikatnie, ostrożnie, niczym liście niesione wiatrem. Nawet tłum ludzi dookoła zatrzymywał się i każdy wznosił głowę, by na to popatrzeć. Dzieciaki biły brawo jakby myślały, że to przedstawienie. A kiedy Oksu uśmiechnęła się do nich, w końcu wyglądała jak normalna dziewczyna.

- Twój dar, Oksu – odezwał się do niej, gdy dziewczyna opadła na krzesło, biorąc do ręki talerzyk z ciastem – sprawił dziś wiele frajdy wszystkim dzieciakom dookoła.

Dziewczyna spojrzała na niego. Jej oczy w kolorze ciemnego miodu, jeszcze nie brązowe, ale mimo wszystko za ciemne by mógł nazwać je miodowymi, podniosły się na niego znad talerzyka ciasta.

- Tak? – spytała cicho dziewczyna.

- Nie zauważyłaś, wszyscy bili ci brawo – odpowiedział. – Nawet mi sprawiło frajdę obserwowanie cię.

Blade policzki Oksu zyskały trochę koloru, a Shan przełknął ślinę. Wyciągnął rękę i ujął swoją szklankę, a potem napił się. Zimny napój nieco go ochłodził w ten skwarny dzień. Nie miał pojęcia, jak dziewczyna wytrzymuje w tej czarnej bluzce na długi rękaw.

- Shan! – odezwała się nagle Mei, wyrywając go z zamyślenia. Zerknął na przyjaciółkę. – Powinniśmy kończyć tę przerwę i wracać do pracy. Nikt nie chce wieszać tych dekoracji do wieczora.

Chwilę jej się przyglądał, a potem przytaknął i jednym łykiem skończył swoją szklankę.

- Racja, trzeba się zabrać za robotę, bo nam Lord Hokage złoi skóry! – zawołał, wstając. Zaśmiał się, spoglądając na wszystkich. Każdy już skończył swoje jedzenie i picie, ekipa była zadowolona i gotowa do pracy. Faraon natychmiast poderwał się na nogi, wyrzucając pięść w górę. Gruszka i Piętka westchnęli jednocześnie.

- Tak, bierzmy się do roboty! – zawołał głośno Faraon. Gdzieś blisko świsnął potężny piorun, a przez całą okolicę przetoczył się grzmot. Faraon skulił się. – Ups!

Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Oksu lekko się uśmiechnęła. Shan wyszczerzył szeroko zęby, zakładając ręce za głowę. Cała ekipa podniosła się ze swoich krzeseł i wszyscy razem ruszyli do dalszej pracy.

*

Był sobotni wieczór. Siedziałem na łóżku w naszej sypialni, ubrany w pomarańczowo-czarną yukatę, czekając na moją żonę. Hinata coś tam jeszcze robiła w łazience, a mój młodszy synek biegał sobie na tarasie, bawiąc się.

Mój plan się powiódł, a dzieciaki spisały się na medal. Choć z licznych plotek słyszałem, że w bólach i trudach, ale w końcu udało im się zorganizować festyn i teraz cała Konoha szykowała się na dobrą zabawę. Podobno najgorzej miała Mei, bo Nihat nie chciał z nią współpracować i pomagać przy pracy, ale nie zauważyłem póki co, by moja córka na coś narzekała.

- Już jestem gotowa – usłyszałem Hinatę, wychodzącą z łazienki, więc otrząsnąłem się z zamyślenia.

Moja żona miała na sobie yukatę w barwach klanu Hyuuga, jak na spadkobierczynię klanu przystało. Włosy spięła do góry, odsłaniając gładką szyję, a usta pomalowała na czerwono. Przełknąłem ślinę. Tak naprawdę, to w tej chwili nie miałem ochoty nigdzie wychodzić.

- Wszystko w porządku, Naruto? – zapytała dziwnym tonem Hinata, a ja skinąłem głową. Rzadko widziałam ją taką wystrojoną, raczej tylko gdy gdzieś wychodziliśmy, a to nie zdarzało się przecież często.

- Jasne – powiedziałem, podrywając się z miejsca. – Junichi, wychodzimy!

Synek wpadł do sypialni, prawie potykając się o próg. Hinata złapała go na ręce, śmiejąc się i we troje wyszliśmy na korytarz. Tam natknęliśmy się na Mei. Moja córka ubrana była podobnie jak mama, w jasne kolory i delikatne kwiaty. Wpadającą jej zwykle do oczu grzywkę podpięła spinką z kwiatem wiśni. Wyglądała, no cóż, ślicznie.

- Pięknie – pochwaliła Hinata, a Mei, jak to Mei, jedynie wzruszyła ramionami.

- Nie lubię chodzić w yukacie – powiedziała, poprawiając się tu i tam. – Wolę spodnie.

- Mei! – zawołała Hinata z lekkim wyrzutem, kręcąc głową, a ja zaśmiałem się. Wiedziałem, o co chodzi mojej żonie, na tym festynie miała być cała wioska, klan Hyuuga i ważne osobistości pewnie też przyczłapią i nasza rodzina powinna się „godnie" prezentować. Ja jakoś szczególnie o to nie dbałem, ale w końcu Hinata pochodziła z domu z tradycjami. Chciała wpoić je też i naszym dzieciom. Nawet ja wiedziałem, że takie rzeczy mają znaczenie.

- A gdzie twój brat? – spytałem, by odciągnąć obie moje piękności od kłótni.

- Z Mayą – powiedziała moja córka. – Też już są gotowi, niedługo wychodzą.

Jedynie skinąłem głową. Może i bym się martwił, czy mój syn niczego nie wywinie, gdybym nie wiedział, że w przypadku Mayi w grę nie wchodzi nic więcej, niż delikatne pocałunki. Maya była zbyt niestabilna, nie potrafiła panować nad swoją mocą, więc nie było mowy, by ta dwójka posunęła się dalej.

Mei rzuciła mi kpiące spojrzenie, które chyba było spojrzeniem przekazywanym od brata. Wzruszyłem ramionami. Czasem miałem dość pilnowania każdej swojej myśli. Też miałem kiedyś siedemnaście lat i jeszcze trochę pamiętałem, jak to jest.

Wyszliśmy z domu. Konoha rozświetlona była milionami świateł. Wyglądała przepięknie, niemal zapierała dech w piersiach. Podobało mi się, że jest tak radośnie i spokojnie, że już z daleka słychać muzykę i wesołe śmiechy i że wszystkich czeka dobra zabawa. Chciałem, by obecność psychotroników w naszej wiosce kojarzyła się dobrze, by zmazać wspomnienie Mayi, palącej szpital w napadzie szału. Te dzieciaki nie zasługiwały na takie traktowanie, połowa z nich przypominała mi Gaarę z dawnych czasów.

Idąc w stronę głównej ulicy wioski spotkaliśmy wielu znajomych. Witałem się ze wszystkimi uprzejmie, niosąc synka na barana jak zawsze, bo mały w połowie drogi zachciał na ręce do mnie. Junichi, ubrany w pomarańczowe spodenki i zieloną koszulkę, śmiał się radośnie, podziwiając dekoracje. Cała wioska obwieszona była lśniącymi lampionami i rozmaitymi, papierowymi, kolorowymi ozdobami. Niektórzy ludzie przyozdobili też swoje domy i byłem pewien, że z własnej woli, a nie za sprawą Shana. Im bliżej centrum, tym głośniej słychać było muzykę i śmiechy, odgłosy zabawy i wesołe krzyki. Wydawało się, że wiosce potrzeba było zabawy. Ja sam miałem ochotę rozerwać się troszkę i przez chwilę nie myśleć o wszystkich problemach, związanych z Cho-No-Ryoku-Sha.

Niedaleko ulicy głównej spotkaliśmy Uchihów. Sasuke i Sakurę, oraz, ku mojemu zdziwieniu, towarzyszącą im Sharonę oraz Shimamurę. Na widok młodej panny Uchiha, ubranej w czerwoną yukatę, aż uniosłem brew. Nie wiedziałem, że Sakura pozwoliła jej już opuścić szpital, choć słyszałem, że miała ją wypisać. Nie miałem też pojęcia, że dziewczyna miałaby ochotę wyjść gdziekolwiek. Stojący obok niej Shimamura zdawał się trzymać blisko niej, a daleko od jej ojca. Sasuke rzucał mu groźne spojrzenia, mając cały czas chłopaka na oku. Sakura, mimo pięknego, jasnoróżowego stroju i makijażu, wydawała się zmęczona.

- Witajcie! – zawołałem, kiedy się zbliżyliśmy. – Shar, świetnie cię widzieć.

Dziewczyna spojrzała na mnie, a potem skinęła głową.

- Witaj, mistrzu – powiedziała cichym głosem. Sasuke jedynie skinął głową, zimny w obejściu jak zawsze. Hinata i Sakura przywitały się pocałunkami w policzki.

- Fujku Sasuke! – zawołał natychmiast Junichi. – Wszyscy mają bąbelki!

- Cokolwiek to znaczy – powiedziałem, ściągając wyrywającego się syna z ramion. Mały natychmiast podbiegł do Sasuke i uwiesił mu się na ramieniu. Sasuke obrzucił go uważnym spojrzeniem czerwonego i fioletowego oka, a potem spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. Widać on również niczego nie zauważył.

Ruszyliśmy dalej, Hinata i Sakura zaczęły sobie o czymś rozmawiać, a idąca obok Mei przysłuchiwała im się. Sasuke walczył z Junichim, a ja zadowolony i szczęśliwy, oglądałem wszystkie światła i dekoracje dookoła. Sharona i Shimamura odłączyli się po drodze, zainteresowani jakimś konkursem czy atrakcją.

Całą Nową Generację znaleźliśmy niedaleko Ichiraku. Shan wiódł wśród znajomych prym, gwałtownie gestykulując i śmiejąc się. Ubrany w granatową yukatę z herbem klanu Uchiha na plecach wyglądał zupełnie jak Sasuke w jego wieku, był tego samego wzrostu. Ale gdy tylko ku nam się obrócił, jego oczy rozbłysły radością, jakiej nigdy u Sasuke nie widziałem, jaką dostrzegałem tylko w lustrze.

Byli już tam też Mintao i Maya. Trzymali się za ręce, moja uczennica uśmiechała się delikatnie, a syn promieniał dumą, zadowolony z pracy, którą dobrze wykonali.

Podeszliśmy do nich.

- No proszę – powiedziałem, wiodąc wzrokiem po ich roześmianych twarzach. Lala wyglądała w yukacie tak, że lepiej było nie zatrzymywać na niej wzroku. Ku mojemu zdumieniu, Oksu też wdziała ten strój, choć wyglądała raczej na zagubioną. Faraon, Piętka i Gruszka ganiali dookoła, więc Junichi natychmiast do nich dołączył, a oni przyjęli go z radością. – Spisaliście się na medal, moi drodzy. Ogromne gratulacje! Nie spodziewałem się, że coś z tego wyjdzie. Shan, brawo!

- No ba! Jestem mistrzem w imprezowaniu! – Uchiha wypiął dumnie pierś, ale zaraz jęknął, gdy łokieć Mei wbił mu się w okolice przepony.

- To zasługa nas wszystkich! – oznajmiła moja córka. – Nie tylko on pracował!

- Oczywiście – przytaknąłem, śmiejąc się, gdy Shan pomasował się w miejscu uderzenia.

- To bolało – powiedział do mojej córki, a ona prychnęła, splatając ręce na piersi. Większość z nas zaśmiała się serdecznie. Mintao wywrócił oczami, Lala zaś został zaczepiona przez jakichś ninja z naszej wioski i oddaliła się na kilka kroków. Ogarnąłem ramieniem Hinatę.

- Zasłużyliście na ten wieczór – powiedziałem do dzieciaków. – Bawcie się dobrze, moi drodzy. A my... - spojrzałem na Sasuke. – Chyba idziemy gdzieś na sake, nie?

- Chociaż raz mówisz do rzeczy – odpowiedział Uchiha, wywołując śmiech naszych żon. No cóż, nawet Sasuke ma czasem dobry humor.

- Dzieciaki! – zawołałem do Junichiego i bandy Faraona. Gdy spojrzeli na mnie, skinąłem na nich głową. – Chodźcie, idziemy coś zjeść!

Zadowolony jeszcze raz skinąłem starszym dzieciom głową, a potem ja, Hinata, Sasuke i Sakura zgarnęliśmy mniejsze pociechy, by udać się gdzieś, gdzie można siąść, zjeść i coś wypić. Zapowiadał się całkiem miły wieczór.

*

Mei rozejrzała się dookoła. Tata i mama właśnie odchodzili w kierunku jednej z knajp w towarzystwie cioci Sakury i wujka Sasuke. Junichi i trójka małych rozrabiaków biegali wokół nich, roześmiani, szczęśliwi. Ta zielonowłosa małpa już podrywała trzech chuuninów z ich wioski, wdzięcząc się jak nienormalna, a oni nabierali się na wszystkie jej sztuczki. Mintao i Maya wzięli się za ręce i odeszli w stronę straganów z rozmaitymi grami. Chcieli wyjść na randkę i wiedziała, że od rana obojgu z nich ten wieczór chodził po głowie. Chcieli się bawić, wygrać żałosnego pluszowego misia, zatańczyć pod sceną, zjeść okazjonalne słodycze.

Zrobiła krok w stronę Shana, ale zatrzymała się, bo Shan podszedł do Oksu i zagadnął do niej, a ku zdumieniu Mei, Oksu odpowiedziała. Myśli przyjaciela były dziwne. Zauważyła jego podejrzane zachowanie względem brązowowłosej, zdawał się zwracać na nią dziwną uwagę, jednak robił to inaczej niż zazwyczaj. Shan zawsze miał dziewczyny dookoła siebie za nic, były tylko kolejnymi zdobyczami. W dodatku Oksu nie przeszkadzała rozmowa z nim. Ta dziewczyna bała się nawet Mintao, a przecież jej brat był po tysiąckroć lepszy i porządniejszy od Uchihy, a jednak dziewczyna nie miała ochoty uciec, gdy Uchiha zaproponował, że ją oprowadzi.

Tylko... co w takim razie ona miała ze sobą zrobić, jeśli Shan pójdzie gdzieś z Oksu?

Może chodź z nami...? Odezwał się Mintao, ale przegnała go tak ostro, że chyba poczuł ból, bo syknął. Nie potrzebowała, żeby Mintao się nad nią litował! Nie potrzebowała niczyjej litości! Potrafiła zająć się sobą, zawsze i wszędzie!

Obróciła się gwałtownie, ściągając tę cholerną spinkę z włosów i cisnęła ją pod nogi. Nie była taką dziewczyną, nie potrzebowała kolorowych ozdóbek, spineczek i tych śmiesznych ciuchów. Zamaszystym krokiem ruszyła w przeciwnym kierunku do reszty, byleby znaleźć się jak najdalej od tego cyrku. W tym momencie Mei miała ochotę po prostu coś rozwalić! Iść sobie stąd i wyżyć się Rasenganem na czymś, co się pod jego wpływem epicko rozpiździ. O tak!

Skręciła gwałtownie w jedną z wąskich, nieprzystrojonych uliczek, mając zamiar skrótem przemknąć do domu i przebrać się w spodnie, w których z całą pewnością będzie jej wygodniej. Zrobiła jednak zaledwie dwa kroki i z impetem na coś wpadła.

Nie zdążyła właściwie pomyśleć, co się stało, poczuła tylko jak się odbija i prawie upadła, ale nagle została złapana w talii i za ramię. Spojrzała lekko w górę. Zielone oczy patrzyły na nią z rozbawieniem.

- Tak, wiem, nie słyszysz mnie. Przepraszam – powiedział Nihat, a kpiący uśmieszek zakwitł na jego twarzy. Zapewne miał ją za niezdarę, bo znów na niego wpadła nie patrząc, gdzie lezie.

Nagle zdała sobie sprawę, że jest nieco za blisko chłopaka, w dodatku ten wciąż obejmuje ją w pasie. Zebrała w sobie siłę i odepchnęła go, wyplątując się z objęć. Stanęła prosto, patrząc mu hardo w oczy. Jak zwykle w jego obecności, jej umysł ogarnął nadnaturalny spokój, zapewne chłopak otoczył ich jedną ze swoich tarcz.

Nihat cofnął się o mały krok, ale uśmieszek nie opuścił jego twarzy.

- Co ty tu robisz?! – naskoczyła na niego. Chłopak ubrany był w czarną jak noc yukatę, ozdobioną jaśniejszymi wzorkami, co wyraźnie pokazywało, że jak wszyscy przyszedł na festyn.

Nihat uniósł jedną brew.

- Wydawało mi się, że wstęp jest wolny – odparł.

- Ale nie pomogłeś nam przy robieniu wszystkiego, jedynie zespół załatwiłeś! – zarzuciła mu, a on westchnął.

- Mei – powiedział, chyba pierwszy raz wypowiadając głośno jej imię. I chyba to ją powstrzymało przed wyżywaniem się i wyładowaniem na nim swojej złości. Zamarła w szoku. – W przeciwieństwie do ciebie i pozostałej reszty, byłem w pracy, by mieć za co zjeść i czym zapłacić za mieszkanie. Nie mogło mnie z wami być.

Zawahała się, ale tylko na chwilę, bo przecież nie na darmo nazywała się Uzumaki i niczego się nie bała!

- Myślałam, że nie chciałeś nam pomagać – powiedziała, a mimowolne oskarżenie zabrzmiało w tych słowach. Nihat uśmiechnął się lekko, ale już nie kpiąco. A może kpiąco, bo zaraz prychnął.

- Nie powiem, że nie uznałem tego pomysłu za durny wymysł twojego ojca, ale gdybym mógł, może i bym zajrzał na chwilę, żeby nie zostawiać cię z tym samej. Jednak nie chcę żyć na czyjś koszt, sam potrafię o siebie zadbać, dlatego nie przyjąłem oferty Hokage i nie zamieszkałem z resztą zgrai. Rozumiesz to?

Pokiwała głową, lekko zagryzając dolną wargę. Nie pomalowała ust jak mama czy ciocia Sakura, nigdy się nie malowała.

- Rozumiem – powiedziała, już całkowicie uspokojona. Nie miała pojęcia, czy kłamał czy nie, nie mogła przecież zajrzeć do jego głowy, usłyszeć, sprawdzić, co myśli, co czuje. Już było jej wszystko jedno – on szedł na festyn bawić się jak wszyscy, ona zmierzała do domu. Za chwilę się rozejdą, cały festyn się skończy i pójdzie w niepamięć i już nie będzie miało znaczenia, czy Nihat pomógł im czy nie, bo będą inne sprawy, będą walki, będą misje i obowiązki. Właściwie nawet nie wiedziała, dlaczego się tak wściekała. Przecież ona też zawsze radziła sobie sama, więc dokładnie go rozumiała. No niby był Shan i byli wszyscy inni dookoła, ale ostatecznie i tak zostawała sama, tak jak dziś.

Nihat kiwnął głową, słysząc cicho wypowiedziane przez nią słowo.

- Skoro w końcu doszliśmy do jakiegoś porozumienia, to jeśli nie masz może innych planów, to może... może chciałabyś iść ze mną na ramen?

Teraz to jej brwi uniosły się w górę w niemym zdziwieniu. Nihat patrzył na nią, ale już nie kpiąco uśmiechnięty, tylko poważny.

- Na ramen? – powtórzyła głupio. Chłopak zawahał się.

- Twój ojciec całą drogę do Konohy opowiadał o ramenie z baru Ichiraku. Pomyślałem, że może warto go spróbować. – Nihat niedbale wzruszył ramionami, a potem znów spojrzał jej w oczy. – To jak?

- No cóż – odpowiedziała, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. – Akurat tak się składa, że nie mam „innych planów". Może być ramen...

*

Shan nigdy nie był szczególnie romantycznym człowiekiem, ale musiał przyznać, że Konoha podczas festynu wyglądała jak z bajki. Nic dziwnego, że Lord Hokage ich pochwalił, a jego ojciec nawet się nie odezwał. Nie było do czego się przyczepić, wszystko wyglądało perfekcyjnie.

Obeszli sobie z Oksu wszystko dookoła, oglądając jak mieszkańcy Konohy bawią się, tańczą i biorą udział w różnych konkursach. Raz czy dwa mignęli mu przed oczami Mintao i Mayeczka, widział też ojca w jednej z knajp, jak pił z Lordem Hokage, w towarzystwie matki i cioci Hinaty. Oni też zdawali się dobrze bawić.

Oksu niewiele się odzywała, ale zdawała się być rozluźniona i spokojna. Zamienili w sumie niewiele słów, ale dziwnym trafem nie przeszkadzało mu to ani trochę. Nastrój jakoś nie sprzyjał bezsensownemu paplaniu. Oksu nie była też głupią dziewczynką, która zareagowałaby na bezsensowne słowa.

W końcu przeszli główną ulicą aż do samego końca, gdzie na placu przed siedzibą Hokage ustawiona była scena dla muzyków. Tam zatrzymali się w pewnej odległości od bawiącego się tłumu.

Shan spojrzał na Oksu, która z miną prawie graniczącą z powagą przypatrywała się tańczącemu tłumowi. Nie spięła włosów jak większość kobiet i domyślił się, że stanowiły one kurtynę, za którą mogłaby ukryć twarz, gdyby poczuła taką potrzebę.

- Jest jeszcze jedno miejsce, które trzeba koniecznie zobaczyć tej nocy – powiedział. Właściwie, nie planował jej nigdzie zabierać, ale pomyślał, że mogłoby jej się spodobać to, co chciał jej pokazać. Gdy na niego zerknęła, kiwnął na bok głową, by odeszli gdzieś, gdzie będzie ciszej.

Oddalili się od muzyki i bystrych świateł, idąc ścieżką na tyły siedziby Hokage. Oksu rozejrzała się niespokojnie, gdy Shan przystanął.

- Gdzie właściwie idziemy? – spytała cicho dziewczyna. – Tu nie ma zabawy...

- Nie martw się, Oksu. Mogłabyś miotnąć mną przez całą wioskę, wystarczyłaby ci do tego jedna myśl. – Popatrzył jej w oczy, gdy się nie odezwała. – Poza tym jesteśmy wszyscy pod opieką Hokage, więc tym bardziej nie ma czego się bać. Jeśli ten człowiek obiecał, że wszystkich ochroni, to tak zrobi i można mu spokojnie zaufać. A idziemy tam. – Wzniósł rękę i wskazał palcem na głowy wszystkich Hokage. – Właściwie, to mogłabyś nas przenieść na górę. Pokażę ci coś.

Dziewczyna zawahała się, ale tylko na sekundę. Przyglądając mu się skinęła głową i lekko uniosła ręce.

Shan poczuł, że traci grunt pod stopami i zaśmiał się, bo było to jedno z najdziwniejszych uczuć w jego życiu. Nie latał. Jakaś siła poderwała go do góry, podniosła wbrew jego woli i szybował, podnosząc się wyżej i wyżej, aż w końcu dotarli na górę i Oksu opuściła ich ostrożnie na kamienną głowę Uzumakiego Naruto. Wokół nich było ciemno i bardziej wyczuł niż zobaczył, że dziewczyna pożałowała, że go posłuchała.

- Nie martw się – powtórzył. – Spójrz przed siebie i wtedy zobaczysz, że było warto.

Oksu przeniosła spojrzenie z niego na wioskę i usłyszał, jak głośno zaczerpnęła powietrza. Shan usiadł sobie na skale. Widział to wiele razy podczas różnych świąt, ale ten widok zawsze go zachwycał, ilekroć by tu nie przyszedł.

Konoha rozświetlona była milionami kolorowych świateł i wyglądała, jakby była żywą istotą, która pulsowała ciepłem i życiem. Lampiony, które powiesili, dawały niesamowity efekt. Nawet gdyby ich nie było, Konoha wyglądałaby pięknie, ale teraz to wprost zapierała dech w piersiach i nie dziwił się, że Oksu zamarła, wpatrując się w jej panoramę.

- Ekstra, nie? – szepnął w końcu, kiedy milczenie się przedłużało. – Uwielbiam ten widok.

- Cudowny – potwierdziła. Ponieważ jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, zobaczył, jak Oksu siada na skale obok niego, ale wciąż w pewnej odległości. – Często tu... przychodzisz? – odważyła się zapytać. Wzruszył ramionami.

- Czasem przychodzimy tu z Mei, jak jest trochę czasu.

- Ty i Mei... jesteście dobrymi przyjaciółmi?

- Najlepszymi – odpowiedział ze śmiechem i położył się na plecach, zakładając ręce za głowę. Spojrzał w gwiazdy, które zapierały dech w piersiach może jeszcze bardziej niż miasto w dole. Uwielbiał tu być, pomiędzy tym niebem a wioską, w oceanie świateł. Czuć tę wolność, jaką mógł dać tylko bezkres nieba nad głową i świeże powietrze.

- Czemu jej z nami nie ma?

Zaśmiał się głośno. Oksu była jednak tak bystra, jak podejrzewał.

- Myślę, że Mała w tej chwili bawi się jeszcze lepiej niż my. Specjalnie chciałem zejść jej z oczu najszybciej, jak się da. Jestem pewien, że mi za to podziękuje.

Oksu nie odezwała się, tylko też spojrzała na niebo. Przez chwilę obserwował, jak w jej oczach odbijają się gwiazdy.

- Jesteś naprawdę dobrym przyjacielem. Troszczysz się o nią. Myślałam, że jesteście... no wiesz. Zawsze jesteście razem...

- Cóż, jak widać nie zawsze – odparł wesoło. – Ale zazwyczaj tak. Dobrze się znamy. Wychowywaliśmy się razem, ja, Mei i Mintao, od najmłodszych lat. Nasi ojcowie są najlepszymi przyjaciółmi. Są rywalami. Właściwie, można powiedzieć, że są też braćmi, mimo że nie są spokrewnieni. Mei też jest dla mnie jak siostra.

- Rozumiem – szepnęła Oksu. Podkuliła nogi i objęła je ramionami, kładąc brodę na kolanach. Teraz jej oczy odbijały światła wioski, kiedy wpatrywała się w najpiękniejszy widok, jaki znał Shan.

- Chciałaś przyjść tu, do Konohy, kiedy Lord Hokage ci to zaproponował? – spytał. Lekki wiatr szarpał końcówkami jej falowanych, gęstych włosów. Dziewczyna przegarnęła je na jedno ramię, żeby nie przeszkadzały.

- Chciałam – odpowiedziała, przytulając policzek do ramienia. – Lord Hokage obiecał mi, że będę tu bezpieczna. Co prawda z początku nie byłam zbyt ufna, ale teraz wiem, że dobrze zrobiłam.

- Jesteś odważna – zauważył. Domyślał się, ile mogła ją kosztować ta podróż, z drugiej strony wiedział też, jaki wpływ na ludzi ma Naruto Uzumaki, jak potrafi ich zmieniać.

Dziewczyna prychnęła.

- Nie czuję się odważna – powiedziała. – Ale pomyślałam sobie, że mogłabym tę odwagę zyskać, będąc tutaj zamiast w domu.

Zacisnęła obandażowane dłonie w pięści. Domyślił się, że to, co ukrywały bandaże, cokolwiek to było, rany czy blizny, związane było z Takako, z tym, jak ją skrzywdził. Ale nie chciał myśleć o niej przez pryzmat tego, co ją spotkało. Ona nawet nie wiedziała, że on wie i wolałby chyba nie wiedzieć, nie zrozumieć o co chodziło, kiedy Mei prawie zemdlała mu w objęciach, gdy Mintao pierwszy raz spotkał Oksu. Niestety stało się inaczej i wbrew woli Oksu poznał jej tajemnicę.

- Nienawidzę go – szepnęła nagle dziewczyna. Jej oczy błysnęły lodem, jakiego nigdy by się nie spodziewał po ich ciepłym kolorze. – Nienawidzę go całym sercem. Takako. Chciałabym zrobić coś, żeby go ukarać. Chciałabym rozerwać go na strzępy. Chyba właśnie dlatego tu przyszłam...

Shan skinął głową. Domyślał się tego.

- Klan Uchiha, mój klan – powiedział, również szeptem – bardzo dobrze zna się na nienawiści. To ona ukształtowała moich przodków. W końcu ona też ukształtowała mojego ojca. Ma ona wpływ na moją przyszłość, ponieważ noszę to nazwisko i jest ona częścią mojego dziedzictwa, tylko że już nie spoczywa na moich barkach, na szczęście. To nie jest dobre uczucie i do niczego cię nie zaprowadzi, tylko na skraj szaleństwa. Wypali cię od środka niczym demon i zostawi pustą skorupę. Więc może to i dobrze, że chciałaś przyjść do Konohy, jeśli tak się sprawy mają – dodał na koniec, co spowodowało, że Oksu oderwała wzrok od świateł wioski i zerknęła na niego.

- Dobrze? – powtórzyła bez zrozumienia. Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie i skinął głową.

- Taak, ponieważ jest tu nasz Lord Hokage. On zna się na takich demonach, uwierz mi.

niedziela, 23 lipca 2017

NG rozdział 38

"Kwiaty nie zakwitną bez ciepła słońca. Ludzie nie mogą stać się ludźmi bez ciepła przyjaźni."
Phill Bosmans

*

Rano pierwszymi gośćmi w moim biurze byli Mei i Shan. Dzieciaki wpadły obgadać sprawy związane z festynem i przedstawić kosztorys całego przedsięwzięcia. Gdy odebrałem od nich papiery i przejrzałem je, moje brwi uniosły się w zdziwieniu.

- Nie najdrożej – powiedziałem z uznaniem, kiwając głową w stronę Shana. – Muszę przyznać, że obawiałem się nieco tego, co wymyślicie, ale wygląda na to, że nie mam się do czego przyczepić.

- No wiesz, tato! – zawołała zaraz Mei. – Powinieneś w nas wierzyć!

- Ależ wierzę, ale pieniądze to zupełnie inna sprawa – zaśmiałem się. – Wiem też, że udało się zaangażować Nihata – mruknąłem. Mei przytaknęła.

- Tak, to on załatwił zespół – powiedziała z entuzjazmem. Przyglądałem jej się chwilę, a potem splotłem dłonie w koszyczek i oparłem na nich brodę.

- Wiem, że was o to poprosiłem i cieszę się, że udało się tego chłopaka do czegoś namówić, w końcu jest jednym z Nowej Generacji, ale Mei... Nie spoufalaj się z nim za bardzo, dobrze?

Córka skinęła głową. Shan obrzucił ją krótkim spojrzeniem, ale ku mojemu zdumieniu nie odezwał się nawet słowem. Milczenie Shana czasem było irytujące, bo mimo że nie cierpiałem, jak się wydzierał i paplał głupoty, to jak nabierał wody w usta niczego nie było można się dowiedzieć.

- Wiem, tato. Nie jestem już dzieckiem – powiedziała moja córka, uśmiechając się.

- Cieszę się – odpowiedziałem, na powrót rozpromieniony. Wiedziałem, że moje dzieci są odpowiedzialne i mogłem im zaufać. Nie chciałem, by odtrącili Nihata, by czuł się wyobcowany nawet wśród „swoich". Był jednym z nich i zasługiwał na swoje wśród nich miejsce, ale jakoś nie do końca ufałem temu chłopakowi. Było w nim coś dziwnego, jakieś uczucie deja vu, jakiś niepokój wzbudzał w mojej duszy, coś, czego nie umiałem nazwać. – Teraz możecie już iść, mam dużo pracy. Do później.

*

Gdy tylko opuścili gabinet, Shan nie uważał już za stosowne milczeć. Przy Hokage się powstrzymywał, bo nie chciał wpakować Mei w jakieś tarapaty, przyjaźń przecież właśnie na tym polegała. Nie chciał niczego chlapnąć czy potwierdzać przypuszczeń Hokage, a nawiasem mówiąc, z Uzumakiego Naruto naprawdę był przebiegły lis, skoro zauważył to samo co Shan. Nihat miał coś do Mei. Nawet jej ojciec to widział!

Spojrzał na Mei, a potem parsknął śmiechem na widok jej rozeźlonej miny. Założył ręce za głowę, uśmiechając się szeroko.

- Ładnie to tak kłamać własnemu ojcu? – zapytał z przekąsem, a Mei spojrzała na niego groźnie. Mijani przez nich shinobi, idący korytarzem, uśmiechali się i pozdrawiali ich cicho, kierując swoje słowa szczególnie do Mei, w końcu była córką Hokage. Shan niektórym kiwał głową, innym machał ręką, zaś dziewczyna wszystkich ignorowała.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedziała wyniośle, co wywołało u niego jeszcze większą salwę śmiechu. Mei chyba zapomniała pary butów, w której czytała w myślach!

- Akurat! – zawołał. – Bo uwierzę, że nie masz zamiaru „spoufalać się", jak to ujął twój staruszek, z Nihatem! A nawet jeśli ty nie, to chyba Nihat ma zamiar spoufalać się z tobą – dodał zgryźliwie. Mei walnęła go w ramię aż jęknął.

- Ała!

- To za gadanie głupot! – zawołała. – I za myślenie też! Poza tym zupełnie nie wiem, na jakiej podstawie ubzdurałeś sobie to wszystko!

Shan zaczął się śmiać. Opuścili właśnie siedzibę Hokage i we dwoje ruszyli w stronę domu Nowej Generacji. Festyn zbliżał się wielkimi krokami i właśnie nadszedł czas, by zarzucić podział na zespoły i zacząć pracować razem. Shan załatwił wraz z Mintao większość spraw dotyczących straganów z jedzeniem i konkursami, nie było to wcale trudne, tym bardziej że Mintao był pracoholikiem i chciał wszystko zrobić pierwszego dnia i potem móc w spokoju siedzieć w szpitalu. Shan bezczelnie wykorzystał jego zapał, by zrobić jak najmniej. Teraz jednak trzeba było pomóc reszcie, by wyrobili się na czas.

- Zaufaj ekspertowi – odpowiedział, masując obolałe ramię. Przez znajomość z Mei już na stałe miał tam siniaka, który nigdy nie znikał. – Wystarczy spojrzeć. Jesteś jedyną osobą, na jaką on w ogóle zwraca uwagę.

Mei prychnęła powątpiewająco.

- Nawet się nie znamy! – powiedziała. – I nic nas nie łączy, poza organizacją tego festynu! Sam kazałeś nam być w drużynie!

- Oczywiście, bo widziałem, że na ciebie leci! – odparł Shan. Przecież to było takie oczywiste, czemu Mei tak się upierała?

- Upieram się, bo nie masz racji. Nikt nie wie, co siedzi w głowie tego kolesia, ale mogę się założyć, że po prostu jest tylko wredny i złośliwy! Nie potrzebuję, by „leciał na mnie" jakiś pożal się boże facet od siedmiu boleści! Tylko mnie irytuje!

Shan przez chwilę się na nią gapił.

- Rany, nie wiedziałem, że to taka poważna sprawa... AŁA! NO ZA CO TYM RAZEM?!

- A nie dość wyraźnie dałam ci do zrozumienia, że masz się zamknąć?! Chcesz, to poprawię!

- No dobra, już dobra. Ani słowa o Nihacie!

Resztę drogi przebyli raczej w milczeniu. Shan wolał nie narażać się na gniew Mei, a dziewczyna była wyraźnie nie w sosie. Zupełnie nie rozumiał dlaczego. On uwielbiał, kiedy laski się za nim uganiały, a Mei wyraźnie złościło zainteresowanie zielonookiego buntownika. A gdyby ich tak zeswa...

- Nawet o tym nie myśl – przerwała mu Mei. Jej głos mógł ciąć stal. Właściwie, to jej głos mógłby w tej chwili zabić nawet jego ojca, gdyby oczywiście głos mógł zabijać. Shan przełknął ślinę.

- No dobra, już dobra. Ani myśli o Nihacie!

Mei w końcu przestała go dręczyć. Dotarli na miejsce i dalej raczej się nie odzywając, weszli do budynku. Ogarnął ich cudowny zapach jedzenia, aż Shanowi nabiegła ślinka do ust. Nowej Generacji dostała się za gospodynię chyba najlepsza kucharka w całej Wiosce. Pani Hanako była mistrzynią!

Shan pognał wprost do kuchni, gdzie kobieta właśnie szykowała śniadanie dla wszystkich mieszkańców domu. Na jego widok kobieta rozpromieniła się.

- Shan – zawołała. Podfrunął do niej i pozwolił wytarmosić się za policzki. Był pupilem wszystkich starszych pań w wiosce. – Przyszliście w sam raz na śniadanie.

- Cześć wszystkim – burknęła Mei, wchodząc za nim do kuchni. Oksu skinęła jej głową, dzieciaki pomachały, a Lala ostentacyjnie zignorowała. – Dzień dobry pani Hanako.

- Witaj Mei – odparła kobieta. – Siadajcie, siadajcie!

Shan zaraz władował się na wolne miejsce obok ponętnej Lali, a Mei usiadła naprzeciw niego. Chwilę potem przed nimi wylądowały talerze wypełnione jedzeniem.

- Shan, Shan, przyszliście nam pomóc? – zawołał natychmiast Faraon.

- Jasne! – odkrzyknął Shan, rozrywając na pół ciepłą jeszcze bułkę. – Mintao i Maya też przyjdą, co nie? – zwrócił się do Mei, chcąc ją trochę rozerwać. Przejmował się jej złym humorem. Mei, kiedy się nie uśmiechała, nie była sobą. Nie lubił jej takiej. Nie chciał też być przyczyną jej złego nastroju.

Dziewczyna rzuciła mu spojrzenie, a potem, w końcu, mimo woli się uśmiechnęła. Zaraz się cały rozpromienił i skinął jej głową, gestem udając, że uchyla kapelusz. Mei wywróciła oczami.

- Przyjdą jak Mintao skończy w szpitalu – powiedziała.

- A jak u was? – zwrócił się do mieszkańców tego domu, w końcu odprężony. Mei znów była jego Mei, mógł więc zająć się pięknymi dziewczętami wokół siebie. – Wiecie, że jutro to wszystko, co zrobiliście, będziemy wieszać nad główną ulica wioski?

- Oczywiście – odparła Lala. – Przecież nie robimy tego, by leżało na podłodze w salonie.

Shan zaśmiał się.

- Super! Już się nie mogę doczekać!

Zjedli szybko śniadanie i wszyscy razem udali się do salonu. Tam, wszędzie gdzie to tylko możliwe, porozstawiane były kolorowe, ręcznie robione lampiony oraz inne ozdoby. Shan czuł się niesamowicie podekscytowany, w końcu pierwszy raz Lord Hokage pozwolił mu coś takiego zorganizować. Akurat tej misji Shan nie chciał zawalić choćby nie wiem co!

Rozsiedli się na podłodze i zabrali do pracy. Ku Shana ogromnemu zdumieniu, najlepiej szło dzieciakom. Gruszka miał wiele cierpliwości, a Piętka zdolności artystyczne. Ich lampiony były najładniejsze.

Lala robiła same zielone ozdoby i warczała na każdego, kto choćby śmiał dotykać materiały w tym kolorze. Oksu była oazą spokoju, zaś Mei szybko wpadła w odpowiedni rytm i metodycznie wykonywała swoją pracę, nucąc pod nosem, co nikomu nie przeszkadzało. Praca mijała im w przyjemnej atmosferze. Przez otwarte okno do środka wpadało świeże powietrze, lekki wietrzyk szarpał firanami. Shan mógłby tu spędzać całe dnie.

- Trzeba wynieść część tych lampionów – powiedziała nagle Lala, rozglądając się dookoła. – Nie ma już gdzie stawiać nowych, zniszczą się jedne o drugie.

- Możemy kilka zostawić w naszych pokojach – powiedziała cicho Oksu. Wstała i wzięła do rąk dwa lampiony. – Zaniosę te.

- Pomogę ci – zaoferował się Shan, biorąc kolejne dwa. – Prowadź.

Oksu obrzuciła go uważnym spojrzeniem, a potem skinęła głową. Ta dziewczyna była zawsze ostrożna. Niby był z nią na ramen i opowiedział jej kilka śmiesznych historyjek, ale nie był pewien, czy to cokolwiek zmieniło w ich relacjach. Oksu trzymała się raczej na dystans, ze spokojem przyjmując jego obecność, ale także z rezerwą do niej podchodząc. Shan, o dziwo też, nie czuł potrzeby zatrzymania tego stanu.

Przeszli do pokoju przy końcu korytarza. Oksu pchnęła barkiem drzwi i weszła środka. Postawiła swoje lampiony na parapecie, więc on zrobił to samo. Dostrzegł jej dłonie, zawinięte bandażem. Dziewczyna odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.

- Przeszkadza ci moja obecność? – zapytał cicho, przyglądając jej się. Zacisnęła dłonie w pięści.

- Nie... - odparła, ale z lekkim wahaniem. – Dziwne, ale nie... - dodała nieco pewniej. Shan natychmiast uśmiechnął się szeroko.

- Chodźmy po kolejne lampiony – powiedział, odsuwając się na bok, by mogła pójść przodem.

Minto i Maya pojawili się niedługo potem, nieco przyspieszając tempo ich pracy. Co prawda Maya była beznadziejna w robieniu lampionów, co łatwo było zrozumieć, bo raczej nie dotykała się nigdy do tak delikatnych robótek. Raz, jak się wkurzyła, to podpaliła swój lampion, ale na szczęście szybko ugasili ogień. Potem Maya zajęła się przygotowywaniem dla nich napoi, bo było gorąco, albo przynoszeniem przekąsek czy innymi pracami, nie związanymi z dotykaniem bibuły. Było przy tym wszystkim dużo śmiechu i przekomarzania, i chociaż Mei i Lala nie odzywały się do siebie, to też nie wszczynały kłótni. Co prawda Oksu jak zawsze tylko obserwowała, ale i tak zdaniem Shana wszyscy dobrze się bawili.

O to chyba właśnie chodziło Hokage.

*

Czytanie nowych raportów i klasyfikowanie misji zajęło mi większość dnia. Potem ja, Ban i Shikamaru usiedliśmy wkoło mojego biurka nad wszystkimi dokumentami, papierami oraz raportami, jakie do tej pory zgromadziliśmy odnośnie Cho-No-Ryoku-Sha. Wiedzieliśmy z całą pewnością o czterech członkach – Hikarim, Asuce, Takako i Mizune, której też jeszcze nie spotkaliśmy, oraz o Kazuo, porwanym chłopcu. Shikamaru przeczytał wszystkie dokumenty kolejny raz. Potem zabraliśmy się za dokładne i szczegółowe raportowanie naszej wyprawy. Opisywałem ze szczegółami moc każdego z dzieciaków, a Ban pilnie wszystko zapisywał i katalogował. Shikamaru zadawał konkretne pytania, dzięki którym mogliśmy od razu uzupełnić raporty o nasze spostrzeżenia i wnioski.

- Ten... Hikari. Wygląda na to, że jest ich przywódcą – mruknął w końcu mój zastępca. Skończyliśmy opisywanie mocy Nowej Generacj i zabraliśmy się za to, co wiadome o mocach Cho-No-Ryoku-Sha. W tym wypadku nie dysponowaliśmy zbyt szczegółowymi informacjami, bazowaliśmy głownie na domysłach. – Asuka i Takako byli „ambasadorami", jak sami się przedstawili. Porwali chłopaczka Wioski Piasku oraz dziewczynę z Wioski Mgły, która wada wodą, Mizune. Informację o tej dziewczynie potwierdziło przesłuchanie Shimamury. Obawiam się, Naruto, że jest ich więcej niż... niż naszych – mruknął cicho Shikamaru. Werbują te dzieci. Przeciągają ich na swoją stronę...

Skinąłem głową.

- Wiem – powiedziałem, przeglądając papiery o Asuce. Prócz informacji jakie uzyskałem od samej Asuki, raport nie zawierał wielu szczegółów. Trochę tego, co zauważył Shan, opiekując się dziewczyną podczas jej pobytu w wiosce oraz opis jej mocy. Sądząc po jej słowach i stylu walki, w ogóle nie korzystała z ninjutsu, ale nie mogliśmy tego wykluczyć. W końcu miała kekkei genkai. – Wiem też, kto mógłby udzielić nam nieco więcej informacji na temat Cho-No-Ryoku-Sha – mruknąłem dość niechętnie.

- Kto? – zapytał natychmiast Shikamaru. Westchnąłem.

- Nihat – powiedziałem, dalej niechętnie, a mój zastępca zmarszczył brwi. – Kiedy go poznałem, wiedział już o Cho-No-Ryoku-Sha. Chcieli go zwerbować, walczył z nimi. Podejrzewam, że mógłby posiadać jakieś informacje.

- Tylko, czy będzie chciał nam je przekazać? – zapytał rozsądnie Ban. Wzruszyłem ramionami.

- Nie przekonamy się, jeśli nie spróbujemy. Shikamaru, idziesz ze mną?

Mój zastępca wstał z krzesła. Naciągnąłem na siebie biały płaszcz, a na głowę założyłem czerwony kapelusz, wskazujący na moją rangę. Spojrzałem na Bana.

- Zapieczętuj wszystkie te dokumenty i schowaj, wiesz gdzie – powiedziałem, a on przytaknął. Ja i Shikamaru opuściliśmy gabinet.

Tak naprawdę, to nie miałem zielonego pojęcia, gdzie znaleźć Nihata, a więc najpierw udaliśmy się do mnie do domu, by zapytać o to Junichiego. Shikamaru śmiał się z tego jak z dobrego dowcipu. Do tej pory znany byłem jako jeden z najlepszych tropicieli naszej wioski. Potrafiłem wykryć chakrę każdej osoby w okolicy, w dodatku czułem mordercze intencje. Nihat jednak potrafił się przede mną ukryć. Jego moc była niepokojąca.

U mojej żony była jej siostra. Podejrzewałem, że Hinata chciała skonsultować z Hanabi kwestię Byakugana Junichiego. Dziewczyny siedziały na wiklinowych krzesłach na tarasie przed domem i piły zieloną herbatę. Junichi bawił się na podwórku w stosie zabawek.

- Hej! – zawołałem, wchodząc na podwórko. Shikamaru szedł tuż za mną.

- Cześć szwagrze! – zawołała Hanabi, a ja zaśmiałem się. Zawsze lubiłem siostrę Hinaty.

- Witajcie – przywitał się uprzejmie Shikamaru. Hinata podniosła się z krzesła.

- Co tutaj robicie? – spytała. – Macie ochotę na herbatę?

- Nie mamy teraz czasu, kochanie – powiedziałem, kciukiem wskazując na bawiącego się w trawie Junichiego. – Przyszedłem na chwilę do naszego syna.

Hinata uniosła jedną brew, ale o nic nie zapytała, tylko na powrót usiadła. Shikamaru zaczął z nią jakąś rozmowę, ale już nie słuchałem, tylko podszedłem do synka.

- Junichi – powiedziałem, a mały poderwał głowę. Wyglądał na bardzo zajętego swoimi zabawkami, bo nawet mnie nie zauważył. A może zauważył, tylko nie dał tego po sobie poznać?

- Tatuś! – zawołał uradowany, trzymając w dłoni pluszowego misia. – Psysedłeś mnie odwiedzić?

- Tak – odpowiedziałem, siadając obok niego na trawie. Mały wcisnął mi w ręce samochodzik. – Chciałem cię zapytać, gdzie jest Nihat. Wiesz, gdzie on jest?

Junichi zastanowił się chwilę.

- Wiem – powiedział, a potem podniósł rączkę i wskazał na zachód. – O tam daleko.

Uśmiechnąłem się. To już przynajmniej była jakaś wiadomość, bo osobiście, w ogóle nie mogłem zlokalizować tego chłopaka. Był niewykrywalny nawet dla mnie, nie czułem od niego żadnych zamiarów, w ogóle, jego obecności nie dało się w żaden sposób wyczuć.

- A pokażesz tatusiowi? – poprosiłem. Mały nadął policzki.

- Bafię się – powiedział z wyrzutem, jakbym mu przeszkadzał w sprawie wagi państwowej. Mina mi zrzedła.

- Ale tatuś musi znaleźć Nihata, a sam nie potrafi. Nie pomożesz mi?

Mały zdawał się rozważać tę opcję. Potem potrząsnął główką i wyrwał mi swoją zabawkę z dłoni.

- Ja się bafię, samochodzik cię zawiezie – rzekł. Nim właściwie zdążyłem zastanowić się nad tym, co powiedział i zaprotestować, Junichi postawił samochodzik na ziemi, a ten... zaczął jechać na zachód. A nie był na baterie. Był to zwykły, plastykowy samochodzik bez żadnego napędu. Chwilę gapiłem się na niego, a potem, gdy zorientowałem się, że autko zaraz wyjdzie nam z podwórka, czym prędzej wstałem.

- Dzięki, synek – powiedziałem, ale mały już był na powrót zajęty zabawą. – Shikamaru, idziemy! – zawołałem do zastępcy, ruszając za zabawkę. Gdy Shikamaru mnie dogodził, jego spojrzenie natychmiast padło na jadący przede mną, plastykowy samochodzik.

- A to co to jest? – zapytał zdumiony.

- Samochodzik tropiący. Nigdy nie widziałeś takiego czy jak? – zażartowałem. Shikamaru podrapał się po głowie.

- Junichi go stworzył? – odgadł, co w sumie wcale nie było trudne. Jeśli nagle widziałeś coś dziwacznego i zazwyczaj niemożliwego do stworzenia, to odpowiedzią na pytanie był oczywiście Junichi. Z moimi dziećmi nic nie mogło być normalne, czytanie w myślach, tajemnicze moce, Kule Szukające Prawdy, tropiące samochodziki. A do tego jeszcze miałem pod opieką zgraję młodych ludzi, władających podobnymi mocami bez żadnej pieczęci, czy gestu, samą myślą mogących miotać piorunami, czynić się niewidzialnymi czy zmuszać do posłuszeństwa każdą roślinę wokoło.

- Ta. Zaczynam się już przyzwyczajać do wszystkich tych dziwactw. Nawet mnie to już nie rusza – powiedziałem. – Samochodzik ma nas zaprowadzić do Nihata. Zabawka. Sobie jedzie przed nami... o!

- Naruto, może powinieneś wziąć sobie urlop? – zapytał troskliwie Shikamaru, a ja parsknąłem śmiechem.

- Jasne, czyli co, chcesz sam się zajmować tym wszystkim, tak? Nie ma sprawy, z chęcią! Sobie pojadę na działkę i posadzę pomidory...

- Ech, jaki ty jesteś upierdliwy – westchnął Shikamaru, a ja ryknąłem śmiechem. Kilka osób spojrzało na mnie, również się uśmiechając. Samochodzik jechał przed nami, podskakując na nierównych płytach chodnikowych. Szliśmy za nim wolnym spacerkiem, a samochodzik prowadził nas coraz dalej od centrum Wioski. Rozmawialiśmy o jakichś neutralnych głupotach, żeby przypadkiem nikt nie podsłuchał jakiejś ważnej rzeczy. Pilnowałem tylko, żeby nikt nam nie zdeptał dzielnie pokonującego przeszkody i nierówności autka Junichiego.

Aż w pewnym momencie samochodzik zatrzymał się. Było to przed wejściem do jednej z tańszych jadłodajni, takiej z raczej śmieciowym jedzeniem. Pochyliłem się i podniosłem zabawkę, a potem rozejrzałem.

Poszukiwany przeze mnie chłopak siedział przy jednym ze stolików wewnątrz baru. Miał na sobie szerokie spodnie do kolan i zieloną bokserkę. Włosy spiął w wysoką kitkę, czytał gazetę, jedząc szybko stojący przed nim posiłek. Zerknąłem na Shikamaru.

- Wchodzimy?

- To mnie się pytasz, to ty chciałeś z nim rozmawiać!

Westchnąłem. Kiedy już tu dotarłem zorientowałem się, że nie bardzo wiem, jak przeprowadzić tę rozmowę. Nihat nie był skory do konwersacji. Byłem niemal przekonany, że mi odmówi, nie miał w końcu żadnego powodu, by się zgadzać.

Jednak trudno, byłem Hokage, więc musiałem wziąć się w garść. Nabrałem powietrza, zbierając się w sobie i pchnąłem drzwi wejściowe do jadłodajni, wchodząc. Shikamaru podążył za mną. Nie było przecież opcji, by jakiś dzieciak powodował u mnie niepewność.

Otoczył nas raczej mało przyjemny zapach smażonego oleju. Nie był mi on obcy, ale też nie kojarzył się najlepiej, zawsze wolałem Ichiraku. Przeszedłem między plastykowymi stolikami wprost do tego, przy którym siedział chłopak.

Nihat zauważył nas oczywiście od razu, ale nawet nie drgnął, kiedy się do niego zbliżyliśmy. Zdjąłem kapelusz z głowy.

- Wolne? – zapytałem, wskazując puste krzesła przy jego stoliku. Chłopak zerknął na mnie, potem na Shikamaru, a następnie znów na mnie. Jego brwi zmarszczyły się nieznacznie.

- Tak, chyba i tak nie mam wyboru. Poza tym nie bardzo wiem, co tu robisz? Z obstawą... - Wskazał gestem Shikamaru.

Pokręciłem głową ze śmiechem. Obaj usiedliśmy przy chłopaku, mój zastępca nie odzywał się póki co; widać zostawił wszystko w moich rękach.

- Nie potrzebuję obstawy, Nihacie, sam sobie świetnie radzę. Poza tym bycie Hokage polega właśnie na tym, że jest się „obstawą" dla reszty wioski, nie odwrotnie.

Chłopak nie skomentował moich słów, jego mina nie zmieniła się nawet trochę. Odłożył gazetę, obrzucił spojrzeniem niedokończony posiłek, a potem znów na mnie spojrzał. Wyglądał, jakby miał większą ochotę się najeść niż z kimkolwiek rozmawiać. Kątem oka zauważyłem, jak Shikamaru gestem odsyła kelnerkę, która chciała do nas podejść.

- Nie przeszkadzaj sobie... - powiedziałem, wskazując jego posiłek. Wzruszył jedynie ramionami, odkładając pałeczki.

- Czego chcecie? – zapytał, splatając ręce na piersi. Jego postawa wyrażała niechęć i nieufność, ale była jednocześnie obronna. Przyglądając mu się coraz wyraźniej dostrzegałem zaszczute zwierzę, kogoś, kto chciał się obronić nawet przed ludźmi, którzy byli dla niego przyjaciółmi. Ten chłopak nikogo do siebie nie dopuszczał.

- Chciałem tylko zamienić z tobą kilka słów, nie martw się, to już koniec moich szalonych pomysłów – powiedziałem ze śmiechem, ale Nihat się nie zaśmiał. Odchrząknąłem więc i spoważniałem. – Kiedy się poznaliśmy, wspomniałeś, że Cho-No-Ryoku-Sha chcieli cię zwerbować, ale im uciekłeś. Czy prócz Asuki i Takako, spotkałeś jeszcze kogoś z ich organizacji?

Nihat chwilę na mnie patrzył, nie zmieniając nieprzystępnej pozycji.

- Zbieracie informacje o nich? – zapytał, ale nie wyglądał na zdumionego. Skinąłem głową.

- Chyba cię to nie dziwi? Krzywdzą innych ludzi. Asuka pewnego dnia przyszła tu po Mayę, Takako przyszedł po Oksu. Chciałbym chronić przed nimi moich bliskich. Jeśli coś wiesz, to mi pomoże to ich powstrzymać – powiedziałem spokojnie, patrząc w jego zielone oczy. Chłopak wyglądał na pogrążonego w myślach.

- Był jeszcze taki chłopak, Arata – powiedział w końcu, kiedy już myślałem, że tak jak zawsze, pośle nas w cholerę. – Jego moc polega na przenoszeniu się z miejsca na miejsce za pomocą portali. Potrafi podróżować między wymiarami. To tak najczęściej się przemieszczają...

- Coś jak Rinnegan Sasuke – mruknął Shikamaru. Nihat wzruszył ramionami.

- Nie potrafię porównać, nigdy nie widziałem, jak Sasuke używa Rinnegana. Ten chłopak, Arata, potrafił przenosić się nawet pod moje tarcze. Zanim nauczyłem się, jak się przed nim ochronić, długo z nimi walczyłem. Poza tym nikogo więcej nie spotkałem.

- Czy podczas walki z tobą wspominali jeszcze o kimś? Zapamiętałeś coś istotnego, co mógłbyś nam przekazać? – spytałem cicho.

Chłopak cały czas się we mnie wpatrywał.

- Wspomnieli swojego mistrza, który rzekomo miał mi pomóc zrozumieć kim jestem i gdzie jest moje miejsce. Nie walczyli, aby mnie zabić, właśnie dlatego nie udało im się mnie schwytać. Nie zabijają „swoich" – rzekł. Zerknął na Shikamaru, potem znów na mnie. – To wasze życia nie mają dla nich znaczenia, „nas" jest niewielu i jesteśmy dla nich zbyt cenni.

- To akurat wiemy – przytaknąłem. – Dali nam to jasno do zrozumienia.

- Niestety nic więcej nie wiem, Naruto – powiedział Nihat. Skinąłem mu głową.

- I tak dziękuję, że powiedziałeś mi to wszystko. Każdy szczegół ma dla nas ogromne znaczenie.

Chłopak wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nic go nie obchodzi.

- W moim interesie również leży pokonanie ich. – Słowami zaprzeczył swoim gestom. – Wystarczająco długo mnie ścigali i wystarczająco długo musiałem się ukrywać, by nie docenić, że w końcu mogę odpocząć. To... dość dziwne uczucie.

Uśmiechnąłem się do niego, wstając. Poklepałem go po ramieniu, a on spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie spodziewał się, że go dotknę. Nie odsunął się jednak ani nie uczynił żadnego gestu, aby mnie powstrzymać.

- Cieszę się, Nihat, naprawdę się cieszę – zawołałem. Chłopak tylko nam się przypatrywał, gdy wraz z Shikamaru zostawiliśmy go, by mógł w spokoju zjeść. Nie chciałem już mu przeszkadzać ani go dręczyć pytaniami. Co prawda nadal nie ufałem mu bardziej, niż wcześniej, ale przynajmniej na chwilę jakoś się dogadaliśmy.

Wyszliśmy na świeże powietrze.

- Za wiele to nam nie powiedział – mruknął Shikamaru, gdy szliśmy w stronę centrum. Bezmyślnie obracałem w palcach zabawkę Junichiego, przyglądając jej się.

- Jakiekolwiek naciskanie sprawiłoby tylko, że w ogóle nic by nam nie powiedział. A tak przynajmniej wiemy, że mają w składzie psychotronika, który może w każdej chwili przenieść ich w dowolne miejsce na świecie. Jak, do cholery, mamy się przed tym zabezpieczyć?

Potarłem dłonią skroń, a potem dodatkowo potrząsnąłem głową, żeby się obudzić. Wioska była najważniejsza. Całe swoje życie walczyłem, żeby ją ochronić i wiedziałem, że teraz też nie pozwolę, by banda zbuntowanych dzieciaków cokolwiek zniszczyła. Miałem dom. Miałem wymarzone, upragnione stanowisko. Miałem wspaniałą rodzinę, piękną żonę i utalentowane dzieci. Poruszyłem światem shinobi podczas ostatniej wojny, wstrząsnąłem nim, czułem się tak, jakbym go zbudował od nowa. Moje słowa o pokoju i przyjaźni dotarły do wszystkich, dotarły do serc innych. Cała piątka Kage była moimi przyjaciółmi. Razem budowaliśmy przyszłość dla naszych dzieci i osiągnęliśmy sukces. Żadne z naszych pociech nie zaznało bólu i cierpienia, które towarzyszyły nam podczas naszej młodości. I chociaż życie jako shinobi zawsze było naznaczone walką i cierpieniem, to wierzyłem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by zmienić nasz świat... By stał się lepszy.

I wiedziałem też, że choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak bardzo wszystko dookoła miało się zmienić, to nie dopuszczę, byśmy utracili pokój, budowany z tak wielkim trudem.

Westchnąłem sobie głośno.

- Chyba muszę iść do Ichiraku – powiedziałem do Shikamaru, a on uśmiechnął się, słysząc te słowa.

*

Mintao ściskał swoją dłonią ciepłą dłoń Mayeczki, idąc z nią główną ulicą Wioski. Przed chwilą wyszli domu Nowej Generacji. Cała ekipa spisała się świetnie i jutro mogli spokojnie zająć się wieszaniem dekoracji, by były gotowe na sobotę. Wiedział, że straganiarze ustawią się już od południa, więc w sobotę nie będzie na to czasu. Musieli wszystko dobrze zaplanować i rozłożyć w czasie, by się udało. Na szczęście miał dobre przeczucia...

Idąca obok niego Maya była szczęśliwa, aż miło było posłuchać. Odkąd spotkała Asukę, cały czas gdzieś w jej sercu tkwiła zadra, której nie umiał wyciągnąć, mimo że się starał. Jednak teraz, w tym momencie, nie czuła tego bólu i niepokoju. Właśnie ze względu na nią Mintao chciałby mieć, chociażby na krótki moment, na chwilę, taką moc jak jego ojciec, by swoimi czynami, by kilkoma słowami zmienić czyjeś serce, by wlać w tego kogoś nadzieję i pewność siebie. I chciałby podarować to Mayi, by to, co ją spotkało, już jej nie męczyło, nie dręczyło, by była wolna.

Dopiero wtedy, kiedy ona będzie szczęśliwa, on też będzie mógł się tak czuć.

- To był miły dzień – powiedziała Maya, uśmiechając się do niego. – Prawda?

Spojrzał na jej rozpromienioną, lekko zarumienioną twarz. Jak zwykle zasłaniała ochraniaczem swoją lewą połowę twarzy, czuła się pewniej, kiedy jej Szalone Oko nie było widoczne dla innych. Jemu ono nie przeszkadzało.

- Był miły – potwierdził. – Zastanawiałem się, jak to wszystko wyjdzie pod dowództwem Shana, ale muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie poradził.

Maya zaśmiała się.

- Tak, chyba każdy z nas się nad tym zastanawiał – odpowiedziała. – Shan potrafi jednak czasem zaskoczyć.

- No ba! – usłyszeli nagle za sobą. Mintao zmarszczył brwi, oglądając się. Tak się skupił na myślach Mayeczki, że nie zorientował się, gdzie właściwie zmierza jego siostra i ten głupek. – Mówisz „Shan" i jestem! – zawołał chłopak, dumnie wypinając pierś. Obok niego szła roześmiana Mei. Mintao rzucił jej poirytowaną myśl, że mogła go ostrzec, ale siostra tylko wypięła język.

- Nie zostaliście? – zapytał Mintao, kiedy pozostała dwójka dołączyła do nich. On i Mei ostatnio dawali sobie nieco więcej prywatności, nie śledząc każdego swojego ruchu.

- Nasza Mei i zielonowłosa piękność nie przepadają za sobą – powiedział wesoło Shan. – Ich dłuższe przebywanie blisko siebie mogłoby skończyć się bijatyką.

- Żeby zaraz twoja gęba nie skończyła się miazgą – upomniała go Mei, patrząc groźnie. Shan zaśmiał się.

- No właśnie o tym mówię! – Spróbował objąć Mei, ale ta strąciła z ramion jego rękę i dała mu silnego kuksańca w żebra. Mintao zaśmiał się, podobnie Maya, gdy zobaczył jak Shan się krzywi z bólu.

- Idziecie z nami do Ichiraku? – zapytał Uchiha, ale Maya pokręciła głową.

- Nie, idziemy do mnie – powiedziała. Shan wyszczerzył zęby, sugestywnie poruszając brwiami.

- A więc czeka was... ognista noc. Ognista, łapiecie? Ognista!

Mintao wywrócił oczami, nie komentując głupiego dowcipu Uchihy, za to Maya zarumieniła się lekko. Temperatura wokół jej ciała podniosła się lekko, ale na szczęście było to wyczuwalne tylko dla niego, tylko on stał na tyle blisko. Ścisnął jej dłoń, a gdy na niego spojrzała, uśmiechnął się.

- Możesz go trochę przypalić, jeśli masz ochotę – powiedział, na co wszyscy, prócz Shana, ryknęli śmiechem.

- Ej! – zawołał ciemnowłosy, splatając ręce na piersi. – Nie przypalajcie Shana, Shan jest fajny!

- Akurat! – zakpiła Mei. – Chodź do tego Ichiraku, pajacu, no już!

Mei złapała Shana za rękę i pociągnęła go w stronę ulubionej jadłodajni ich ojca, a Mintao i Maya zaczęli się śmiać w głos, widząc dalej nadętą i niezadowoloną minę przyjaciela. Gdy ta dwójka zniknęła im z oczu, odwrócili się i ruszyli w dalszą drogę do mieszkania Mayi.

Gdy dotarli na miejsce, on wziął się za szykowanie herbaty, a Maya ściągnęła z oka ochraniacz wioski i usiadła przy stole. Przeciągnęła się, a potem oparła podbródek na dłoni i spojrzała na niego.

- Myślisz, że mogłabym aktywować swoje kekkei genkai? – zapytała nagle, a on zmarszczył brwi. Postawił przed nią kubek herbaty i usiadł obok.

- A chcesz się tym zająć?

Jej myśli były niepewne. Oboje wiedzieli, że to, co Asuka mówiła o jej kekkei genkai, to akurat była prawda. Maya może i nie miała normalnej rodziny, ale na pewno pochodziła z tego całego klanu Sakai i posiadała ich „Szalone Oko". To przez nie czasem widziała rzeczy, których nie widzą inni. Co prawda wcale nie potrzebowała tego oka, by być silną, była wspaniałą kunoichi i bez niego. W dodatku była też psychotronikiem, a to dawało jej ogromną moc nawet, gdyby nie była shinobi. To dlatego oni wszyscy, Cho-No-Ryoku-Sha, Nihat, oraz cała reszta Nowej Generacji, wzbudzali taki niepokój ojca. Wszyscy posiadali moce wymykające się zrozumieniu. Nie potrzebowali żadnych pieczęci, wystarczyła jedna myśl, by robili rzeczy, które nie były dostępne dla przeciętnego shinobi. On i siostra mogli włamać się do każdego umysłu, mogli powalić setkę ninja, gdyby tylko chcieli i bardzo się skupili. I ci shinobi nie mieliby z nimi żadnych szans. Wystarczyła do tego myśl, bez znaku, bez gestu, bez żadnego ostrzeżenia i bez możliwości obrony dla zwykłego człowieka. Bo jak się bronić przed myślą, jak bronić się przed na przykład ciemnością czy jakąkolwiek inną mocą psychotroników? Jak walczyć z Asuką, która przejmowała władzę nad każdą bronią, jak walczyć z Mayą, która w szale paliła wszystko na swojej drodze, jak w końcu powstrzymać Nihata, skoro on potrafił się obronić nawet przed nim i Mei?

A co tak właściwie stałoby się z nim i siostrą, gdyby nie byli dziećmi Hokage? Oszaleliby? Oboje to wiedzieli, on oraz siedząca teraz z Shanem w Ichiraku Me, że tak by się stało. Skończyliby szaleni, być może teraz byliby jednymi z Cho-No-Ryoku-Sha. Mieli szczęście, że urodzili się w Konosze, z ojcem na stanowisku, które piastował, z ojcem, który był Jinchuuriki. Dzięki temu tata ich rozumiał, dzięki temu wszystkiemu miał środki, by od najmłodszych lat nie dać im zwariować, by zadbać o wszystko, by ich trenować, by im pomóc, gdy głowy pękały z bólu a myśli i uczucia, napływające z setek umysłów dookoła, nie zdominowały ich, nie złamały ich woli, nie pozbawiły ich tożsamości.

I na koniec, co właściwie stałoby się z Mayą, gdyby nie tata? On jeden jedyny na samym początku dostrzegł to, co tylko on potrafił dostrzec w innym człowieku. Ujrzał w niej dobro, znalazł je i na tym zalążku dobra w jej sercu niczym na żyznej ziemi zasiał ziarno swojej Woli Ognia. Uczynił z Mayi kunoichi Liścia. Sprawił, że stała się najlepszą osobą, jaką mogła zostać, zamienił nienawiść w jej sercu w miłość i chęć troszczenia się o swoich bliskich. Uratował ją. Uratował ich wszystkich.

- Chcę – odpowiedziała Maya, wyrywając go z zamyślenia. Skinął głową.

- Dobrze – zgodził się i upił łyk herbaty. – Jak zawsze, możesz liczyć na moją pomoc.