piątek, 21 maja 2021

NG. Rozdział 41

 Dzień dobry!

Mamy nowy rozdział, jestem z siebie szalenie dumna i aż się we mnie gotuje, żeby czym prędzej napisać wszystko to, co mam w głowie, póki wena pozwala.

Najbliższe rozdziały będą takie trochę obyczajowe, ale mam nadzieję, że będą się podobały!

Zapraszam:

*

„Czym cię mam zatrzymać?

Dam ci nędzne ulice, przesycone rozpaczą zachody słońca,

Księżyc łachmaniarskich przedmieść.

Dam ci gorycz mężczyzny, co długo, długo wpatrywał się

W samotny księżyc.

(…)

Dam ci wierność mężczyzny, co nigdy nie był wierny.

Dam ci istotę siebie, którą zdołałem jakoś ochronić –

Ten rdzeń rdzenia (…)”

            Jorge Luis Borges

 

            *

            Mei Uzumaki stała na trawniku przed niewielkim domkiem z rękami splecionymi na piersi i przyglądała się pracy trójki geninów. Ojciec nie chciał wypuszczać ich z Wioski, więc przydzielił im wszystkim jakieś zadania, by mieli coś do roboty i jak to on mówił, nie rozrabiali. Mintao zajęty był szpitalem, jak zawsze zresztą, Shan biegał na posyłki, pomagając Hokage, Mayka trenowała z Kakashim-sensei swoje kekei genkai, natomiast Mei dostała do trenowania trójkę geninów.

Dzieciaki otrzymały prostą misję, polegającą na pomalowaniu domu jednej z najstarszych mieszkanek Konohy. Dodatkowo mieli posprzątać jej podwórko. Babcia wyłożyła pieniądze na materiały, a genini pracowali.

Mei nauczyła ich dzień wcześniej, jak za pomocą chakry wspinać się na drzewa, aby dziś lepiej im się pracowało. Zaczęła od podstaw, tak doradził jej ojciec. Pierwszy załapał Gentaro, ciemnowłosy, dość utalentowany chłopak, jednak Haruto i Junko długo nie pozostawali w tyle. Dzieciaki rywalizowały ze sobą, ale była to przyjemna rywalizacja, bez wrogości.

Mei nie miała zbyt dużej cierpliwości do dzieci. Nie przepadała za nimi, nie była taka, jak jej mama, która kochała małe dzieci i lubiła się takimi zajmować. Kiedy ojciec oznajmił, że da jej pod opiekę świeżo upieczonych geninów, nie ucieszyła się szczególnie, ale też nie była zła. Wszyscy byli zajęci, więc i ona musiała się czymś zająć, żeby nie pałętać się bez celu komuś pod nogami. A bez konkretnego zajęcia została tylko ona…

- Równo to malujcie, do cholery! – wydarła się w pewnym momencie, patrząc, jak Haruto smaruje farbą na prawo i lewo, zostawiając luki.

- Dobrze, sensei! -  odkrzyknęła Junko. Mei westchnęła, bo przecież to nie dziewczynkę opieprzała, tylko jej kolegę.

W tym momencie z domu wyszła babcia Mizaru, niosąc tacę ze szklankami i dzbankiem soku. Naczynia dzwoniły o siebie przeraźliwie, więc Mei zbliżyła się do staruszki i odebrała od niej tacę.

- Dziękuję – zaskrzeczała babcia. Miała chyba ze sto lat, sięgała Mei pod pachę i była przygarbiona. I wredna, jak oceniła młoda Uzumaki, słysząc jej myśli. Na szczęście do ich pracy nie miała zastrzeżeń.

- Nie ma za co.

- Piękna panienka z ciebie wyrosła, Mei. Nasz Hokage musi być dumny – zagadnęła babcia, kiedy Mei postawiła na stoliku w ogrodzie tacę ze szklankami.

- Pewnie jest – przytaknęła odruchowo. – Dzieciaki, chodźcie się napić! – wydarła się do geninów.

Dzieciaki zeskoczyły na ziemię i podbiegły. Haruto miał na policzku smugę białej farby, Junko miała pomalowany nos i tylko Gentaro nie nosił żadnych śladów wykonywanego przez nich zadania. Mei wywróciła oczami.

- Napijcie się, krótka przerwa i wracamy do pracy – powiedziała.

Dzieciaki przytaknęły, łapiąc za szklanki, choć Haruto nie omieszkał skomentować w myślach, że mówiła o nich w liczbie mnogiej, a sama tylko stała i nic nie robiła przez cały czas. Bezczelny dzieciak…

Mei nalała soku do jednej ze szklanek i podała ją staruszce.

- Pewnie się kolejka kawalerów do ciebie ustawia, prawda, Mei? – kontynuowała babcia podjęty wcześniej temat. Mei miała szczerą ochotę ją walnąć, ale przecież nie wypadało. Wiedziała, że staruszka pyta z ciekawości i wścibstwa, i że z tego wszystkiego powstaną jedynie plotki, jeżeli cokolwiek jej powie, albo nie daj Hokage, połamie jej kości.

- Cóż, nie mam czasu na kawalerów – odparła bezpiecznie. Nie mogła być niemiła, inaczej ojciec oberwałby ją ze skóry. Miała podejść do zadania dorośle i odpowiedzialnie – takie kazanie jej wygłosił, zanim dostała geninów pod opiekę.  A teraz wykonywała zlecenie, misję, za która ta babcia uczciwie zapłaciła. Ech, jakżeby teraz przydał jej się Shan, który nie bacząc na konsekwencje, wygarnąłby tej babci to czy owo.

- Oj, nie trać młodości, moje dziecko, nie trać! – zaskrzeczała znowu babcia i odeszła w stronę domu. Mei odetchnęła z ulgą, że balast sam sobie poszedł i spojrzała na swoich geninów. Jasne włosy Junko lśniły w słońcu, Haruto gapił się na nią z głupkowatą miną. Gentaro miał wszystkich i wszystko gdzieś.

- Wracajcie do pracy, im szybciej skończymy, tym szybciej sobie stąd pójdziemy! – powiedziała.

- Tak jest, sensei! – zawołali chórem, odłożyli szklanki i wrócili do pracy, chociaż Haruto znów pomyślał, że oni będą pracować, a ona będzie się obijała.

Obróciła się w stronę furtki, gdy poczuła jedną bezczelną myśl, wysłaną w jej stronę. Uśmiechnęła się, widząc pewny siebie chód i bezczelne spojrzenie najlepszego przyjaciela. Jak to się działo, że ilekroć ktokolwiek, choćby w myślach, wypowiadał jego imię, Shan zjawiał się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki!

- Hej, Mei! Znalazłem cię! – zawołał Uchiha, przeskakując przez płot, oddzielający podwórko babci Mizaru od ścieżki, prowadzącej do jej domu. Zaśmiała się.

- Chyba ciężko nie było, prawda? – odpowiedziała. – Po co przylazłeś? Przeszkadzać?!

- Oj, czemu zaraz takie wrogie słowa! – zawołał Shan, podnosząc ręce i uśmiechając się. – Przyszedłem przekazać dobre wieści, na jutro ustawiłem nam trening Nowej Generacji! Wszyscy się zgodzili!

- Rozumiem, że ja i Mintao nie mamy nic do powiedzenia? – zapytała, unosząc jedną brew. Shan jak zwykle założył, że cokolwiek nie postanowi, oni się do tego dopasują.

- Przecież wiem, że się zgodzicie, poza tym Lord Hokage mi powiedział, że jutro wieczorem nie macie nic do roboty!

- A skąd ojciec to wie?

Shan jedynie rozłożył ręce w geście bezradności, a potem założył je za głowę. Zaśmiał się po raz kolejny, podszedł do niej i spojrzał na trójkę geninów, malujących dom. Haruto właśnie próbował ochlapać farbą nienagannie czystego Gentaro.

- Na biało? Dlaczego tak nudno? – zdziwił się Uchiha.

- Babcia Mizaru taki wybrała kolor – odpowiedziała Mei, a Shan spojrzał na nią jak na nienormalną.

- Od kiedy to przejmujemy się, jaki kto chce kolor?

- Od kiedy nam za to płacą pieniądze – odpowiedziała. – To się nazywa dorosłość.

- Chyba się swojego ojca za dużo nasłuchałaś…

Teraz to ona zaczęła się śmiać, co natychmiast spowodowało, że Shan wyszczerzył zęby. Nawet Mintao, siedzący w szpitalu nad jakimiś papierami, zaśmiał się do siebie, jednak zaraz spoważniał, jakby zdał sobie sprawę, co zrobił. Mei przegarnęła włosy, wystawiając twarz do słońca. Dzień był przyjemny, spokojny, aż dziwne było, że na głowie mieli jakiekolwiek problemy.

Powiedz temu przygłupowi, że ja i Mayeczka będziemy, rzekł do niej brat.

- Mintao mówi, że on i Maya będą na treningu – powiedziała głośno.

- Doskonale! A Nihat? Tak się składa, że to jego szukałem, ale że tak powiem… rozpłynął się w powietrzu – mruknął Shan, szeroko rozkładając ręce w geście bezradności.

- A co ja, śledzę go czy jak? – odpowiedziała Mei, wzruszając ramionami. Nie widziała się z Nihatem od ostatniego treningu. Co prawda na festynie spędzili ze sobą trochę czasu, porozmawiali, zjedli ramen w Ichiraku, potem chłopak odprowadził ją do domu, ale nic więcej się między nimi nie wydarzyło. Nihat był… dość oschły i niedostępny. W większości czasu po prostu milczał i obserwował wszystko dookoła. Jego czujne oczy śledziły każdy jej ruch, czuła się z tym… dziwnie.

Shan westchnął ostentacyjnie, jakby zorientował się, że jest ignorowany. Skupiła się na jego myślach, by zrozumieć, co przegapiła.

- Gdybyś go… oczywiście całkiem przypadkiem… widziała… - Shan patrzył na nią z cwanym uśmiechem na ustach. Zmierzyli się groźnymi spojrzeniami, ale to Uchiha pierwszy odwrócił wzrok. – To przekaż mu, że jutro jest trening…

Prychnęła. Shan chciał, aby namówiła Nihata na wzięcie udziału jutrzejszym treningu. Niby jak miała to zrobić?

- Jeśli go przypadkiem spotkam… - odparła, udając, że nie rozumie, o co tak właściwie przyjacielowi chodzi.

- Przypadkiem, taaak… - powtórzył Shan niewinnym tonem, chociaż jego myśli zdradzały coś zupełnie innego.

- Idź już, ojciec się wścieknie, że cię długo nie ma.

- Cóż, nie pierwszy raz – odpowiedział Shan, wzruszając ramionami, ale odwrócił się. – Do później! – zawołał i odbiegł. Wywróciła oczami, doskonale wiedząc, że wcale nie ma zamiaru udać się do pracy, po czym spojrzała na swoich geninów.

- Równo to malujcie! – wydarła się kolejny raz, a dzieciaki znów zgodnie odkrzyknęły, że owszem, oczywiście będą. Haruto w myślach nazwał ją leniwą zołzą.

W Konosze zapowiadał się piękny dzień!

*

W kwiaciarni Yamanaka wybór był ogromny, ale Shimamura na kwiatach zupełnie się nie znał, więc wybór pozostawił Sharonie. Dziewczyna, odkąd wrócił do wioski, była… taka inna. Milcząca, przygaszona, zupełnie, jakby nie była sobą. Czy tak samo zachowywała się po śmierci Daisuke? Nie wiedział, nie miał pojęcia, ponieważ nie było go wtedy z nią.

Jeżeli czegokolwiek żałował w swoim życiu, to właśnie tego.

Sharona wybrała białe lilie, a on za nie zapłacił. Pani Yamanaka życzyła im miłego dnia, kiedy wychodzili z kwiaciarni, ale tylko Shimamura jej odpowiedział, Shar milczała. Chłopak dostrzegł zatroskany wzrok właścicielki kwiaciarni, przyjaciółki matki Sharony, ale na szczęście Uchiha niczego nie widziała. Shar nigdy nie lubiła, gdy ktoś się nad nią użalał, była dumna jak pan Sasuke, jak każdy członek ich klanu. Ona, jej ojciec i jej brat byli jedynymi, żyjącymi przedstawicielami znakomitej rodziny. Jedynymi użytkownikami osławionego Sharingana. Na jej ramionach spoczywał ogromny ciężar.

Ruszyli spacerkiem główną ulicą wioski, nie odzywając się do siebie. Szli w kierunku, który oboje dobrze znali, mimo że Shimamura od dawna tam nie był, bał się tego miejsca. Czuł się z tym dziwnie, czuł pustkę w sercu i ogromny żal gdzieś na dnie swojej duszy. Od rana dręczyły go przykre wspomnienia, a gdy Sharona zaproponowała to wyjście, wszystko jeszcze się pogorszyło.

Po trzydziestu minutach dotarli na miejsce.

Był środek tygodnia, prawie południe, wiec na cmentarzu nie było żadnych ludzi. Sharona poprowadziła go jedną z alejek, a on szedł za nią, obserwując, jak wiatr porusza kosmykami jej czarnych włosów. Kiedy byli drużyną geninów, włosy Sharony sięgały jej niemal do pasa. Spinała je zawsze w dwie kitki, a gdy biegła, obserwował, jak szarpie je wiatr. Uwielbiał ten widok.

Potem, gdy byli starsi, skróciła włosy i nosiła je, swobodnie opadające na plecy. Teraz, gdy ledwo sięgały ramion, były niczym symbol tego, co jej się w życiu przytrafiło, tego, jak los kawałek po kawałku odbierał jej to, co kochała.

Dotarli do nagrobka, na którym wyryte było imię Daisuke i zatrzymali się. Wiedział, że tu idą, a mimo to widok grobu sprawił, że żołądek Shimamury ścisnął się boleśnie. Kilka alejek dalej był grób jego matki, ale tego miejsca nie miał zamiaru odwiedzać. Żadna z istniejących sił nie byłaby w stanie zmusić go, by tam podszedł.

Sharona przykucnęła i ostrożnie położyła bukiet białych kwiatów na trawie przed marmurową tabliczką, a potem wyprostowała się. Stali chwilę, wpatrując się w imię przyjaciela. Wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu dziewczyny. Zastanawiał się, czy Shar bała się grobu swojego narzeczonego, tego całego Toeiego, tak samo mocno, jak on się bał grobu swojej matki.

- Jak myślisz… - odezwała się cicho Sharona, a on oderwał wzrok od tabliczki i zerknął na jej profil. – Co Daisuke by powiedział, widząc nas teraz?

- Na pewno byłby z was dumny – usłyszeli głos za swoimi plecami.

Sharona odwróciła się gwałtownie, zaskoczona, on zrobił to samo. Nie spodziewali się spotkać tu kogokolwiek, ale jak zwykle ten jeden jedyny shinobi potrafił ich zaskoczyć.

Mistrz Kakashi wyglądał dokładne tak, jakim go Shimamura zapamiętał. Odkąd wrócił do wioski, nie miał okazji, by spotkać się z byłym mistrzem. Kakashi jak zawsze zasłaniał twarz, ale kilka dodatkowych zmarszczek wokół oczu wskazywało, że jego też nadgryzł ząb czasu. Gdyby nie to, Shimamura mógłby rzec, że sensei nic się nie zmienił.

- Mistrz Kakashi! – powiedziała zaskoczona Sharona. – Co pan tu robi?

- Cóż, tak jak wy, przyszedłem do Daisuke. Spodziewałem się, że was tu spotkam – odpowiedział sensei.

Shimamura uśmiechnął się lekko. Pamiętał dzień, w którym okazało się, że ich nauczycielem zostanie Szósty Hokage, Kakashi Hatake. Byli jego drugą i wyglądało na to, że ostatnią drużyną, którą trenował. Dla nich był to zaszczyt, pamiętał, jak się cieszyli, kiedy okazało się, że w ich roczniku jednym z nauczycieli dla nowych geninów będzie właśnie Hatake. To on trenował rodziców Sharony, to on był mistrzem obecnego Hokage, Uzumakiego Naruto. Shimamura doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że chciał wziąć pod skrzydła właśnie ich, ponieważ akademię kończyła Sharona. Ze względu na nią został ich mistrzem, a teraz, z tego co Shimamura słyszał, pomagał uczennicy Hokage zapanować nad jej kekkei genkai.

- Spóźnił się pan – zarzuciła mu Sharona, a Shimamura zachichotał.

- Cóż, tak się złożyło, że szedłem inną drogą – odpowiedział mistrz, uśmiechając się pod maską. Uczucie nostalgii było tak silne, że nawet Shar się uśmiechnęła, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Po raz pierwszy, odkąd Shimamura ją odwiedzał.

Kakashi podszedł do nich i stanął obok, również spoglądając na marmurową tabliczkę, na której widniało imię ich przyjaciela. Daisuke zginął za wioskę, zginął przez Hiroetsu, dlatego właśnie Shimamura pięć lat temu tak się zaangażował w pomoc Hokage.

- Daisuke… - kontynuował Kakashi-sensei – doskonale rozumiał, czym jest drużyna, czym jest praca zespołowa i na czym polega życie shinobi. Gdyby was teraz zobaczył, byłby dumny, że nawet w takich okolicznościach, mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło… jesteście drużyną i trzymacie się razem.

Sharona spojrzała mu w oczy, a Shimamura odwzajemnił to spojrzenie i uśmiechnął się. Konoha oznaczała też te dobre wspomnienia, nie tylko te złe.

- Tak – poparł ich mistrza. – Cokolwiek się nie stanie, jesteśmy drużyną.

*

Shan biegł przez wioskę, chodnikiem obok jednej z bardziej ruchliwych ulic, omijając kolejnych przechodniów. Jakaś dziewczyna krzyknęła, zaskoczona, gdy przemykając obok niej, śmiejąc się, ściągnął jej frotkę z włosów.

- Wezmę ją sobie na pamiątkę! – krzyknął do niej, zakładając frotkę na nadgarstek.

- Cholerny Uchiha! – wydarł się za nim jakiś mężczyzna, gdy wskoczył na jeden ze stolików przed kawiarnią, a z niego na dach lokalu.

- Przepraszam, przepraszam! – zawołał, nie reagując zbytnio na wyzwiska.

Shan się spieszył, bo nie miał za wiele czasu. Jeśli nie chciał dostać naprawdę poważnego opieprzu od Hokage, musiał być szybki. Uzumaki Naruto to był naprawdę niezły koleś, który mógłby uprzykrzyć Shanowi życie, gdyby tylko chciał. Uchiha nie był głupi – o swoje potrafił zadbać lepiej, niż ktokolwiek inny w wiosce i wiedział, że jeżeli podpadnie ojcu Mei, to będzie miał kłopoty. Hokage wysłał go, by załatwił kilka spraw, ale Shanowi jakoś tak nie było po drodze biegać tu czy tam. Zajrzał do Ichiraku coś zjeść, zagadał do kilku dziewczyn po drodze i czas… jakoś tak przeleciał mu przez palce.

Dotarł do budynku, w którym mieszkała Nowa Generacja. Faraon i jego przyjaciele biegali po podwórku, bawiąc się. Gdy zeskoczył z drzewa i wylądował między nimi, dzieciaki krzyknęły zaskoczone, ale zaraz potem zaczęły się śmiać. Podskoczył, gdy po ziemi przetoczyło się wyładowanie elektryczne.

- Hej, hej, hej! Tylko bez sztuczek! – zawołał ostrzegawczo.

- To ty lepiej uważaj! – krzyknął natychmiast Faraon, jak na przywódcę bandy przystało. Shan roześmiał się w głos, widząc wycelowany niego palec i butne spojrzenie małego rozrabiaki.

- Mam dla was wiadomość od Hokage! – powiedział, żeby wyjaśnić swoje nagłe pojawienie się, a cała trójka dzieciaków spojrzała na niego zdziwiona. Faraon zmarszczył nos.

- Od Naruto?

Shan prychnął, słysząc, jak smarkacz bezczelnie używa imienia Uzumakiego Naruto, jakby Hokage był jego kolegą z podwórka. Podobał mu się ten dzieciak!

- Z nowym semestrem zaczniecie szkołę! Wszystkie formalności są przygotowane, zostało tylko jedno… - rzekł złowieszczo.

- Co takiego? – zapytała Piętka, przełykając ślinę.

- Zostało… - Kontynuował tym samym tonem, sięgając do kabury przy pasku, jakby sięgał po broń. Dzieciaki cofnęły się o krok, patrząc na niego wielkimi oczami. – Wypełnienie formularzy! – zawołał wesoło, wyciągając trzy zwoje. – AŁA! – wydarł się, gdy po jego ciele przeskoczył elektryczny impuls, który postawił mu wszystkie włoski na ciele. – NO ZA CO?!

- Następnym razem nas nie strasz! – wykrzyknął Faraon, a wokół niego strzeliły fioletowe iskry. Piętka i Gruszka odsunęli się od niego na bezpieczna odległość.

- Myślałem, że się przestraszysz, że będziesz tu musiał wpisać swoje imię… - wymamrotał obrażony Shan. Dlaczego wszyscy zawsze byli wobec niego tacy brutalni, a już zwłaszcza ci z Nowej Generacji?

- Co?!

Faraon doskoczył do niego i wyrwał mu jeden ze zwojów z ręki. Pozostałe dwa Shan rzucił Piętce i Gruszce, a tamci złapali papiery i spojrzeli na nie.

- Zostaniemy ninja? – zapytał Gruszka, przeglądając zwój. Nie miał przy sobie swojego łuku, ale jak zawsze na głowie nosił melonik.

- Jeśli ukończycie Akademię, będziecie chcieli nimi zostać i zdacie egzaminy, to tak.

Dzieciaki przez chwilę milczały, wpatrując się w zwoje, a potem wymieniły między sobą zaskoczone spojrzenia. Shan już miał zacząć im tłumaczyć, że to przecież dla ich dobra, gdy nagle cała trójka zaczęła skakać z radości. Taką radość Shan rozumiał najlepiej ze wszystkich uczuć.

*

Nihat grał. Uspokajało go to zawsze, sprawiało, że się wyciszał, że się odprężał, że wszystkie troski na chwilę mogły odejść na bok, a wszystkie ważne sprawy mogły zostać odłożone na później. Muzyka dawała mu chwilę wytchnienia, dawała odpoczynek i ukojenie.

Przymknął oczy, ale ledwo to zrobił, pod powiekami ujrzał jasne tęczówki Mei. Natychmiast je otworzył i zaklął siarczyście, a potem przerwał grę i cisnął skrzypce na tapczan. Chwilę stał bezradnie, patrząc bez sensu przed siebie, potem jednak otrząsnął się, wziął skrzypce i ostrożnie schował je wraz ze smyczkiem do futerału.

W takich warunkach nie mógł grać.

Podszedł do parapetu, na którym stał elektryczny czajnik, by pstryknąć go i nastawić wodę na kawę, ale nim to zrobił, dostrzegł fragment złota na szarej i ponurej ulicy za oknem. Osłaniając się swoją tarczą uchylił firankę i wyjrzał przez okno.

Mei stała tam, gdzie zawsze, naprzeciw jego bloku, oparta o ścianę budynku naprzeciwko i gapiła się bezczelnie w jego okno. Uśmiechnął się do siebie, zabrał z oparcia krzesła swoją kurtkę i wyszedł.

Nie widziała go, gdy opuścił blok. Wolnym krokiem zbliżył się do niej i stanął naprzeciw. Patrzyła swoimi niesamowitymi oczami poprzez niego, nie dostrzegając, że jest naprzeciw, że stoi tuż przed nią, że jest tuż-tuż obok niej. Jej oczy, zdeterminowane i skupione, dalej wpatrywały się w okno jego mieszkania. Nie używała swojego Byakugan, wiedziała, że nawet z nim go nie przejrzy, że choćby użyła całej swojej mocy, nie ujrzy go, póki jej na to nie pozwoli.

Była taka… krucha.

Westchnął. Co miał zrobić z ta dziewczyną?

Staną sobie obok niej, oparł się o ścianę i schował ręce w kieszeniach spodni. Spojrzał w tym samym kierunku, co ona.

- Czy jest jakaś konkretna przyczyna tego prześladowania? – zapytał.

Podskoczyła, jakby jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić do jego zachowania i spojrzała na niego wściekła. Uśmiechnął się w duchu i zerknął na nią jednym okiem.

- Przestaniesz tak robić?! – wydarła się jak za każdym razem, kiedy się widzieli, a potem rozejrzała, sprawdzając, czy ludzie przechodzący dookoła usłyszeli ją. Oczywiście wiedział, że będzie się wydzierać, dlatego zawczasu ich osłonił przed słuchem i wzrokiem niepotrzebnych świadków. Nie lubił być widziany, nie lubił, kiedy ludzie go zapamiętywali, a panna Uzumaki zwracała na siebie szczególną uwagę. Gdziekolwiek się pojawiła, zaczynała robić zamieszanie.

- Nie – odparł.

Oburzenie na chwilę odebrało jej mowę, dzięki czemu mógł jej się przyjrzeć. Jasne tęczówki patrzyły na niego ze złością, blond kosmyki krótkich włosów niesfornie opadały na jasne, gładkie czoło. Nie przypominała żadnej innej, znanej mu kobiety. Jej temperament trochę go przerażał, ale z drugiej strony, to właśnie on sprawiał…

- Jesteś bezczelny! – zarzuciła mu, przerywając jego rozważania. Westchnął i stanął prosto.

- Przejdziemy się?

Zaskoczona, w zdumieniu uniosła brwi. Zachowywała się tak, jakby nie mówił do niej, nawet się rozejrzała ukradkiem, jakby ktoś miał obok niej stać, ktoś inny, kto byłby odbiorcą tych słów.

- Przejdziemy? – powtórzyła. – Gdzie?

- Nie wiem, nie znam tej wioski! – zaśmiał się. – Widzę jednak, że zupełnie jak twój ojciec, nie odpuścisz mi, dopóki nie zgodzę się na wszystko, co chcesz, więc lepiej miejmy to już za sobą.

Coś zamigotało w jej oczach, coś, co mu się nie spodobało.

- Mam do przekazania wiadomość, po to tu przyszłam – powiedziała twardo. Zmierzyła go wzrokiem, splotła ręce na piersi w obronnej postawie. – Shan zorganizował na jutro trening, Hokage chce, byś na nim był.

- Czemu Uchiha sam mi tego nie przekazał?

- Bo nie mógł cię znaleźć?

- Bzdura! Przez cały dzień dziś ani razu się nie ukryłem! – zawołał.

Mei spojrzała na niego zdumiona, a potem zacisnęła zęby i pięści, wściekła. Wyglądała, jakby miała ochotę kogoś zabić. Kiedy na nią patrzył, taką zdeterminowaną i zawziętą, miał to dziwne wrażenie, że mógłby przenosić góry, że nie ma rzeczy, której by nie mógł zrobić. Uwielbiał ją taką.

- Zdrajca! – mruknęła pod nosem, mając zapewne na myśli swojego przyjaciela. Nihat wybuchnął głośnym śmiechem, chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Wyglądało na to, że miał dług wobec Uchihy, ale nie miał zamiaru szybko go spłacać.

- W każdym razie – podjęła na nowo dziewczyna. – Na mnie już pora.

Zmarszczył brwi, kiedy cofnęła się o krok w tył, patrząc mu w oczy. Nie rozumiał, co się dzieje, ale chyba przegapił jakiś fragment ich rozmowy.

- Czekaj, nie tak się umawialiśmy!

- Na nic się z tobą nie umawiałam – odparła zaczepnie. Wkurzyła go.

- A spacer?

- Nie przyszłam tu spacerować, a przekazać wiadomość o treningu.

Cofnęła się o kolejne dwa kroki do tyłu. Miał ochotę wyciągnąć rękę, dotknąć jej, uczynić jakiś gest w jej stronę, cokolwiek, ale pierwszy raz w życiu zabrakło mu odwagi. Ona była córką Hokage. Hokege, do jasnej cholery! A on kim był?

- Zresztą, pewnie i tak nie przyjdziesz – zakończyła i chciała się odwrócić, ale mimo wcześniejszych obaw, złapał ją za ramię i powstrzymał.

Jej spojrzenie, kiedy odwróciła się zamaszyście, sprawiło, że natychmiast ją puścił. Nie miał zamiaru jej dotykać, to był zwykły odruch, przed którym nie umiał się powstrzymać. Ta dziewczyna robiła mu wodę z mózgu.

- Przyjdę. Spacer za trening.

- To szantaż? – zapytała z kpiną w głosie, a potem parsknęła. – Nie ulegam szantażom!

Niczego innego się nie spodziewał, ta dziewczyna nie na darmo nosiła nazwisko Uzumaki.

- To co trzeba zrobić, żeby cię zaprosić na spacer? – zapytał w końcu. Jej postawa natychmiast się zmieniła. Teraz też splotła ręce na piersiach, ale uniosła wysoko podbródek i choć była niższa od niego, spojrzała z góry. Wiedział, że uwielbia grać mu na nosie, że uwielbia go prowokować, że lubi mieć przewagę i kontrolę nad sytuacją.

- Nie wiem, poprosić? – odparła, a gdy otworzył szerzej usta, zdziwiony, tylko się zaśmiała z jego miny. – Do jutra!

I odbiegła. Został sam pod swoją tarczą, patrząc, jak dziewczyna znika za rogiem ulicy. Poczuł, że to wyzwanie, a on… no cóż, uwielbiał wyzwania.

*

Konoha była dziś… wyjątkowo spokojna i to przez cały dzień. Cały dzień pracowałem, nikt nie zawracał mi głowy, było tak… normalnie. Takiego dnia nie mieliśmy tu od dawna i nawet jeśli Shan trochę rozrabiał, trochę się spóźniał i trochę olewał swoje zadania, to było wyjątkowo miło. Patrząc na sierp księżyca, wiszący na niebie, zastanawiałem się, co będzie jutro? Nastrój mieszkańców wioski wyraźnie się poprawił, na temat festynu słyszałem same pochlebne słowa. Dzieciaki były zadowolone – widziałem to w ich oczach. Faraon i jego banda odżyli w Konosze, ich buzie były roześmiane, w końcu byli najedzeni, czysto ubrani, mieli dach nad głową. Oksu zdawała się być pod dobrym wpływem Shana Uchihy, ten chłopak  potrafił dodać odwagi i pewności siebie. Lala… cóż, słyszałem, że sporo randkowała, ale chyba lubiła Konohę, bo nikomu do tej pory nie zrobiła krzywdy. No i ten Nihat, dziwny chłopak, ale raporty o nim, sporządzone przez ANBU, były czyste jak łza. Znalazł mieszkanie, codziennie chodził do pracy i gdybym nie wiedział, że jest psychotronikiem, nigdy bym go o to nie podejrzewał.

- O czym myślisz, kochanie?

Obróciłem się. Hinata stała w drzwiach do naszej sypialni, w ręku trzymając dwa kubki z jakąś parującą substancją, prawdopodobnie z herbatą. Ubrana była w szlafrok, na nogach miała ciepłe kapcie. Zbliżyła się do mnie, podała mi jeden z kubków i sama przysiadła na drewnianych schodkach na naszym tarasie. Objąłem ją ramieniem.

- Cóż, o niczym szczególnym. Zastanawiam się, co powinniśmy dalej zrobić. Mam ich tu wszystkich, tylu, ilu udało mi się znaleźć. No i co teraz? Mam tyle pomysłów, Sasuke ma tyle pomysłów, ale oni są… są…

- To dzieciaki – odpowiedziała moją żona, dmuchając na ciepłą herbatę w swoim kubku. – Zawsze będą uważały, że mają rację, że dorośli się mylą i niepotrzebnie wtrącają w ich sprawy. Sami muszą wszystkiego spróbować, sami chcą popełniać błędy. Sami też chcą rozwiązywać wszystkie problemy.

Westchnąłem. Robiłem się stary, jeżeli tak szybko zapomniałem, jak to było, kiedy sam byłem młody. Ja także zawsze chciałem wszystko robić po swojemu.

- Ta… - przytaknąłem. – Ależ mnie to wkurza!

Hinata zachichotała.

- Ale ty też masz swoją rolę, Naruto. – Spojrzałem na nią, gdy uśmiechnęła się w ten cudowny sposób, który kochałem najbardziej. – Musisz pokazać im, którędy droga. Bez względu na wszystko, żeby wiedziały, gdzie mają podążać, co mają robić, żeby się nie zgubić w tym wszystkim, co je otacza. Być dla nich drogowskazem, to wspaniała rola.

Oboje spojrzeliśmy na księżyc. Oparłem się o Hinatę, wdychając zapach jej świeżo umytych włosów.

- Tak… Kiedy zostałem Hokage, właśnie takiej roli się spodziewałem.