sobota, 23 lutego 2013

NG rozdział 27

„I nie miłować ciężko, i miłować

nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione

myśli cukrują nazbyt rzeczy one,

które i mienić, i muszą się psować.


Komu tak będzie dostatkiem smakować

złoto, sceptr, sława, rozkosz i stworzone

piękne oblicze, by tym nasycone

i mógł mieć serce, i trwóg sie warować?


Miłość jest własny bieg bycia naszego,

ale z żywiołów utworzone ciało,

to chwaląc, co zna początku równego,

zawodzi duszę, której wszystko mało,


gdy Ciebie, wiecznej i prawej piękności,

samej nie widzi - celu swej miłości."

Mikołaj Sęp Szarzyński


*

Dookoła nich było ciemno, ponieważ na podwórku przed domem Mei nie paliło się światło. Widać było wszystkie gwiazdy.

Stała nieruchomo, w rękach trzymając pęk kluczy. Było jej trochę zimno, wzięła za cienki sweterek. Shan też stał nieruchomo, patrzył wprost na nią. Mimo ciemności, widziała go bardzo dobrze. Miał uchylone usta, szeroko otwarte, zdumione oczy. Wiatr delikatnie poruszał kosmykami jego czarnych jak atrament włosów, które zlewały się z nocą, podobnie jak jego strój. Oboje zamarli.

A jednak przez głowę Shana przelatywały właśnie setki, jak nie tysiące myśli. Mei jeszcze nigdy nie słyszała, by panował w niej taki chaos, a przecież słuchała go niemalże przez cały czas i to odkąd pamiętała. Od zawsze byli przyjaciółmi.

Na samym początku, gdy padły jej słowa, Shan był w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek pomyśleć. Na jedną setną sekundy w jego głowie panowała taka cisza, jakby był martwy. A potem rozpoczął się galop myśli.

Shan przypomniał sobie wszystkie ich dobre chwile. Wspólne zabawy, gdy byli dziećmi. Naukę w Akademii i ich dowcipy, jakie wycinali nauczycielom. Egzamin na genina, chuunina i jounina. Ich misje. Ich wspólne popołudnia. Polowanie na Kakashiego. Malowanie graffiti. Pływanie. Dokuczanie ojcom, dokuczanie Mintao. Ich dowcipy, ich zabawy, ich żarty, ich sprzeczki, ich docinki... Było tego tak wiele... tyle dobrych rzeczy...

Shan pomyślał potem, że jest wspaniałą dziewczyną. Że jest mądra, zabawna, ma poczucie humoru, że nawet dobrze gotuje. I że jest piękna, że niczego jej nie brakuje. Że ma jasne jak słońce włosy i piękne, księżycowe oczy po klanie Hyuuga. I że jej ciało jest piękne, a zwłaszcza piersi po mamie, bo przecież to był Shan i musiał tak pomyśleć.

Pomyślał też o tym, jak dobrze się dogadywali. Jak płynne, naturalne, zwykłe, było spędzanie czasu razem. Mei. To imię miało dla niego ogromną wartość. Mei zajmowała w jego sercu szczególne miejsce.

Lecz później Shana ogarnął strach. Strach tak wielki, że Mei go odczuła całą sobą, od pięt aż do czubka głowy. Shan pomyślał, że się w nim zakochała. Mei go kocha. Mei go chce. Mei, właśnie Mei.

Uczuć Shana nie dało się odszyfrować, były zbyt skołtunione. Na wszystko to, co się teraz w nim działo, składały się przeogromne pokłady strachu, mnóstwo żalu, że oto tak to się potoczyło, a do tego tak wielkie wyrzuty sumienia, że chłopak nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Do tych uczuć domieszane było niedowierzanie, no bo jak to? Każda, ale nie Mei! Nie Mei! On jej ufał, znała go na wylot. Tylko ona jedna, każdą myśl, każdą rzecz. Poczuł się zraniony, lecz zaraz to wszystko odrzucił, bo nie mógł tak czuć. Nie mógł czuć pretensji wobec Mei. Nie Mei! Czemu Mei?! Do cholery, czemu? Czemu to powiedziała, jasna cholera?!

Chłopak drgnął, a ona wzdrygnęła się, bo na chwilę odleciała i poczuła się tak, jakby była Shanem. Za bardzo wciągnęła się w jego myśli, za bardzo ją one interesowały. Patrzyła mu w oczy, nadal słuchając. Shan był zagubiony, nie rozumiał. W jego głowie zrodziły się miliardy wątpliwości. Być z Mei? Jak? Dotknąć Mei? Na samą myśl Shan się wzdrygnął, a ona ujrzała to wyraźnie.

Wiec co powiedzieć? Jej nie można okłamać! Nie można nic ukryć, ona już wie. Tak mu źle, co ma robić? Jak przeprosić, jak błagać? Przecież nie wiedział, że ona... że coś poczuła, że myślała... Tak dobrze go znała, nie podrywał jej, był sobą! Tylko przy Mei! Przy niej jednej jedynej, a jednak... Był okropny! To przez niego wszystko to, co budowali, ich przyjaźń, wszystko to runęło! Zniszczył to, dał jej nadzieję, skrzywdził Mei! Skrzywdził Mei, ta myśl była nie do zniesienia, ta myśl zabolała go tak bardzo, że poczuł mdłości, jakby ktoś uderzył go w żołądek! Skrzywdził Mei i to było niewybaczalne!

- Mei – wychrypiał Shan. Dźwięk jego głosu przeciął powietrze, a Mei odetchnęła z ulgą, słysząc, że się odezwał. – Mei, ja... Mei...

- Nie mógłbyś, prawda? – spytała gorzko, czując łzy w oczach. Chciała poznać jego myśli, właśnie takie myśli. Chciała, by wziął ją pod uwagę. Chciała się przekonać. Była taka okrutna i nieuczciwa, ale w tej chwili Mintao, jej sumienie, spał twardo i śnił o Mayi. Bo miał o kim śnić. Cholera! – Nawet ty, który znasz mnie całe życie, tak dobrze, że czytasz mi w myślach nawet bez mojej zdolności... Nawet ty nie mógłbyś czegoś do mnie poczuć, prawda?

- Mei, to nie tak! – zawołał Shan.

- A skoro... - Siłą powstrzymywała łzy, ale te i tak płynęły po jej policzkach. Zaszlochała wbrew swojej woli. – A skoro nawet nie ty, to... to czy kiedykolwiek... ktoś...?

Chciała osunąć się na kolana, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa, lecz nie zdążyła, bo sekundę później była w jego ramionach. Załkała, zakrywając twarz dłońmi, a Shan przycisnął jej głowę do swojego torsu.

- Och, Mei! – powiedział gorzko. – Ja nie wiedziałem! Boże, Mei... Przepraszam, ja nie miałem pojęcia...

- Zamknij się! – wychrypiała. – Po prostu zamknij się na chwilę, Shan!

Chłopak zamilkł, przytulając ją do siebie. Miał tak ogromne wyrzuty sumienia, że naprawdę było mu niedobrze. Ona również czuła się paskudnie, jak ostatnia świnia. Robiła wszystko tak nieuczciwie, nie powinna mu tego robić! Nie powinna pozwalać, by i on się tak czuł. Ale musiała wiedzieć. Musiała!

- Shan, przepraszam – szepnęła, gdy już się uspokoiła. Odsunęła się od niego i wytarł twarz wierzchem dłoni. – Ja... przepraszam, nie powinnam...

- Co ty mówisz, Mei?! – przerwał jej. – Jeśli ty... możemy spróbować... Wiesz, że cię kocham. Bardzo cię kocham, jak nikogo innego, ale...

- Ale nie tak – powiedziała. Gdy zamilkł, uśmiechnęła się do niego, a potem zaśmiała przez łzy. – Ja to wiem. Wiedziałam od początku. Ja... ja... po prostu, posłuchaj Shan... Przepraszam, że to zrobiłam.

- Mei... - jęknął. Pokręciła głową.

- Ja też cie nie kocham. Nie tak, tylko jak... przyjaciela. Ale ja musiałam sprawdzić, Shan, musiałam, bo... - zamilkła. Co miała powiedzieć? Jak to wytłumaczyć. Chciała się przekonać, czy to Shan mógłby coś do niej czuć. Bo ją znał, najlepiej ze wszystkich. Bo nikt jej nie chciał, nikt nigdy jej nie chciał, jakby była uszkodzona, jakby coś było nie tak. I teraz się okazało, że naprawdę coś z nią jest nie w porządku, bo nawet on... Nawet Shan nie byłby w stanie jej pokochać. Jej, która była mu tak bliska. Była taka żałosna. Co chciała sprawdzić? Czy istnieje taka szansa, że Shan ją pokocha? Od początku wiedziała, że nie, ale i tak ta nadzieja, że może tak mogłoby być, gdzieś tam w niej istniała. Chciała tylko... sama nie wiedziała, czego chciała. Było jej źle samej, a Shan był zawsze blisko. Teraz wiedziała, że nawet u niego nie ma szans. U nikogo nigdy nie miała szans...

- Rozumiem – wyszeptał Shan. Patrzył jej w oczy, otulił dłońmi jej twarz. – Ale Mei... ty zasługujesz na kogoś lepszego, wiesz o tym – wyszeptał jak najdelikatniej umiał. Zaśmiał się gorzko, bo miała wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie. To ona na nikogo nie zasługiwała, nikt jej nie kochał, nikt jej nie chciał, nikt nie mógł z nią wytrzymać. Nawet Shan jej nie kochał! – Nie, Mei, naprawdę. Może i faktycznie jesteś czasem wredna. I nie lubisz czułości. I prędzej dasz w zęby, niż całusa. Ale ty już taka jesteś i to jest w tobie wspaniałe. Mei, zasługujesz na kogoś, kto naprawdę będzie cię kochał, tak jak kochana powinnaś być. Nie takiego drania, jak ja, który ogląda się za każdymi cyckami, ale kogoś, kto będzie widział tylko ciebie. Kto będzie patrzył tylko na ciebie. Kto się w tobie na zabój zakocha i to tak prawdziwie, nie na siłę. Ja... nie mogę być tym kimś, Mei. Kocham cię, ale jak siostrę. Zawsze kochałem cię jak siostrę.

- Wiem... - wyszeptała, a potem znów łzy popłynęły jej policzkach. Zaśmiała się i starła je łokciem. – Ja tyko...

- Ej, nie tylko ty czytasz mi w myślach. Wiem o co ci chodziło i nie mam pretensji. Po prostu, Mała, posłuchaj... Jesteś sama, ale nie dlatego, że coś jest nie tak. Wiesz, wszystko masz na miejscu i te sprawy... - Parsknęła śmiechem i już całkowicie się uspokoiła. Shan uśmiechnął się do niej delikatnie, tak jak tylko do niej się uśmiechał, do jego najlepszej przyjaciółki. Tylko ona znała go z tej strony, wiedziała o tym. – Po prostu ten ktoś wyjątkowy na ciebie czeka. I jestem pewien, że zawojuje twoim światem tak, jak na to zasługujesz. Tak naprawdę. Ktoś, kto zmierzy się z twoim nadopiekuńczym bratem... - Znów się zaśmiała. – Ktoś, kto nie przestraszy się twojego ojca. Ktoś, kto nie będzie miał żadnych wątpliwości. I nie spojrzy na inną, nawet przez myśl mu nie przejdzie, by spojrzeć, bo ty będziesz tylko ta jedna jedyna. Mei, och Mei...

Shan znów ją przytulił, a ona z rozkoszą wtuliła się w jego silny tors. Przyjaciel pogłaskał ją po głowie.

- Mów mi o wszystkim, co cię gnębi, Mała. Wiesz, że ja cie rozumiem. I wiem, że jesteś zagubiona, kiedy musisz cały czas słuchać tego zakochanego palanta, co siedzi ci w głowie. Mintao znalazł swoje szczęście, to i ty znajdziesz, zobaczysz.

Pokiwała głową.

-Shan... Tak mi głupio...

- Niepotrzebnie – odparł ze śmiechem. – Teraz, kiedy już sobie wszystko wyjaśniliśmy, będziemy jeszcze silniejsi, nie? Konoha powinna zacząć się już bać.

Znów zachichotała, a potem wzięła głęboki wdech.

- Tak – powiedziała, w końcu biorąc się w garść. – Nasz duet podbije tę wioskę!

*

Jak się okazało, zadanie Junichiego nie było proste. Tydzień po wyznaczeniu go mojemu młodszemu synkowi nie posunęliśmy się nawet o krok dalej w naszych poszukiwaniach. Było wiele fałszywych alarmów, kiedy to mojemu synkowi wydawało się, że coś wyczuł. Potem to coś okazywało się rzeczą zupełnie nieistotną, czasami nawet nie człowiekiem. W końcu za tłumaczenie młodemu, jak ważna jest nasza misja, wziął się Sasuke. Przypilnowałem tylko, by nie był dla mojego syna zbyt surowy. Niby wiedziałem, że malec potrzebuje trochę dyscypliny, lecz zawsze, gdy chciałem ją zastosować w myślach mi stawało moje dzieciństwo i fakt, że mnie nikt nigdy nie rozpieszczał. Nie chciałem, by moje własne dzieci czegoś takiego zaznały.

Błąkaliśmy się od miasta do miasta, mając nadzieję, że w końcu na coś się natkniemy, nic takiego się jednak, póki co, nie stało. Nocami, gdy dziewczyny i Junichi już spały, ja, Sasuke i Mintao godzinami dyskutowaliśmy o naszej sytuacji. Czemu nikt nas nie śledził? Czemu nikt z Cho-No-Roku-Sha jeszcze nam się nie pokazał? Czemu nie próbują nas zatrzymać, czemu nawet nie chcą odbić Lali i Oksu? Nie umieliśmy znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Misja zaczęła robić się coraz bardziej frustrująca. Zacząłem brać pod uwagę dwa rozwiązania – albo w Krainie Ognia nie było większej ilości psychotroników, albo mój syn nie był w stanie ich wyczuć. Wolałem skłonić się ku tej drugiej wersji, gdyż, biorąc pod uwagę, że w samej Konosze była aż taka ilość niezwykłych dzieciaków, to całkiem spory kraj powinien mieć ich więcej. Z drugiej jednak strony, w Konosze mieszkali shinobi, więc logiczne było, że tam psychotronicy powinni częściej się rodzić. Nie wiedziałem już, co mam myśleć. Czułem mętlik w głowie i wiedziałem, że moi towarzysze czują to samo.

Podczas drogi nie obyło się bez spięć między Sasuke i Lalą, ale uciszał ich argument, że gdy krzyczą, Oksu się ich boi. Ta ostatnia była cicha i raczej nie było z nią problemów. Trzymała się przy mnie i miałem pełną świadomość, że tylko mi ufa. Starałem się być wobec niej tak delikatny, jak tylko potrafiłem. Sasuke unikała jak ognia, nie patrzyła na niego i chyba ani razu się do niego nie odezwała. Cóż, drań był specyficzny.

Z moim synem czasem rozmawiała, ale tu była sytuacja odwrotna – to Mintao zdawał się jej bać. Nie dziwiłem mu się, w końcu gwałt był najstraszniejszą rzeczą, jaka mogła się przytrafić kobiecie, a mój syn dokładnie poznał jej myśli i wspomnienia. Mintao zwyczajnie nie wiedział, jak się z nią obchodzić.

Byłem już bliski zrezygnowania z misji, gdy pewnego dnia mój młodszy synek, wiedzący na moich ramionach, poderwał się ze snu i zdumiony, rozejrzał dookoła.

- Pada! – zawołał.

Przystanęliśmy i spojrzeliśmy na niego, lekko zdziwieni, bo pogoda była słoneczna, a nad nami nie było żadnej chmurki. Sasuke zmarszczył nos, za to Mintao obrócił się w stronę północnego zachodu, drapiąc po głowie. Dziewczyny spoglądały między nim a Junichim.

- Faktycznie, jakie niesamowite uczucie – powiedział Mintao. Odchrząknąłem.

- Co? Jakie? – zapytałem.

- Tatusiu, tam pada deszcz! – zawołał Junichi, paluszkiem wskazując kierunek, w którym patrzył Mintao. – I jest dużo, dużo, bardzo dużo fajnej cakry!

- Jaki ma kolor? – spytałem.

- Fioletowy! – zawołał uradowany Junichi! – Całe miastecko!

- Całe? – zdumiał się Sasuke.

- To dość dziwne – wtrącił się Mintao. – Ale chakra rozprzestrzeniona jest na dość sporym obszarze. – Mój starszy syn zmarszczył nos. – I sięga bardzo wysoko. To czuje Junichi, rzecz jasna...

- Duzo cakry! – zawołał siedzący na moich ramionach synek.

- Tam jest miasteczko, słyszę stamtąd duże ilości myśli – rzekł Mintao. Wytężyłem wzrok, dostrzegając w oddali gęste, granatowe, burzowe chmury. Nagle niebo przecięła błyskawica.

- Tam jest burza – powiedziałem.

- No to chyba wiadomo, jaka będzie moc kolejnego psychotronika – westchnął Sasuke. – Woda – powiedział znudzony, gdy nikt nie uznał za stosowne mu odpowiedzieć. – Ruszamy?

Przytaknęliśmy i ruszyliśmy w tamtymi kierunku, a że nie było drogi, musieliśmy iść na przełaj. Oksu co jakiś czas się potykała, więc trzeba było jej pilnować i łapać ją w razie co, a także pomagać jej przebrnąć przez różne przeszkody, typu na przykład rzeczka.

Lala za to była w swoim żywiole – pola, łąki i lasy przemierzała niczym królowa. Rośliny albo się przed nią rozstępowały, albo ścieliły dywanami pod jej stopami. Junichi był tym wyraźnie zachwycony, więc musiałem go zdjąć z ramion, by każdej takiej roślinki mógł dotknąć. Niestety, niektóre z nich padły ofiarą jego mocy, przez co Lala była na niego zła i znów nazywała go małym potworem.

Zbliżaliśmy się do miasteczka, wyraźnie widząc, że burzowa chmura unosi się tylko nad nim. Wyglądało to dość groteskowo, gdyż wokół panowała idealna, piękna pogoda, świeciło słońce i było ciepło. Gdy zbliżyliśmy się do miasteczka na tyle, by rozróżniać budynki, zobaczyli także ścianę deszczu. Podeszliśmy do niej na kilka metrów, wyraźnie dostrzegając, że kończyła się wraz z granicą całkiem sporego miasta. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, zniechęceni.

- Jak fajnie! – zawołał Junichi.

- No strasznie – prychnął Mintao, krzywiąc się żałośnie.

- Junichi, tam na pewno jest niezwykła chakra? – spytałem, spoglądając na synka, który stało obok mnie i trzymał moją rękę. Junichi z zapałem pokiwał głową.

- Duzo cakry! – zawołał uradowany. Zwrócił swoje pomarańczowe oczka w stronę miasteczka. – Jest taka śliczna.

- A która nie jest!? – prychnął Mintao, wyciągając ze swojego plecaka ciepłą bluzę. Wszyscy poszliśmy w jego ślady i wkrótce potem każde z nas ubrane było w coś ciepłego i nieprzemakalnego. Ubrałem Junichiego w pomarańczową kurteczkę i założyłem mu na głowę czapkę. Potem podniosłem go na ręce.

- To co, musimy wejść – powiedziałem, również niemrawo. Wcale mi się nie uśmiechało wchodzić prosto w ulewę. Lala jęknęła.

- Nie tak mokra chciałam być...

- To był żart poniżej poziomu! – warknął Mintao. – Opanowałabyś się!

- Ale...

- Mintao ma rację – powiedziałem, spoglądając karcąco na dziewczynę. Prychnęła.

- Nudziarze z was i tyle! – zawołała, łapiąc Oksu za rękę. – Idziemy? – spytała, a ciemnowłosa przytaknęła. Dziewczyny pierwsze weszły w ścianę deszczu, a my zaraz za nimi.

Zanurzyłem się w lejącą się z nieba wodę, a moje ciało w jednym czasie uderzyły tysiące zimnych szpilek. Skrzywiłem się lekko, a Junichi zaśmiał się głośno, wyciągając rączki ku niebu, z którego lały się na nas strugi deszczu.

- Deeeesc!!! – wykrzyknął i wtedy... wtedy wszystko się skończyło. Spojrzeliśmy po sobie zdumieni, gdy ulewa ustała, jakby ktoś ją zakręcił. Nawet nieliczni mieszkańcy miasteczka, snujący się po ulicach z parasolkami, zdumieni podnieśli głowy i spojrzeli w niebo. Nie wyszło słońce, na niebie wciąż zalegały gęste chmury, lecz deszcz ustał dosłownie w jednej chwili. Junichi zaśmiał się i zaczął klaskać w dłonie. – Zepsułem go, widziałeś, tatusiu?!

Mało się nie przewróciłem, a Mintao warknął wściekle.

- Nie mogłeś powiedzieć, że tak zrobisz?! – zawołał do Junichiego, a ten spojrzał na niego, obruszony.

- Nie ksyc na mnie – fuknął. – Tatusiu, on na mnie ksycy! – naskarżył zaraz, a ja ryknąłem śmiechem. Ucałowałem młodszego syna w czoło.

- Złote dziecko – pochwaliłem go.

- W sumie tego można się było spodziewać – zauważył Sasuke, ściągając z siebie czarną bluzę. – Przełamuje moce każdego psychotronika.

Spojrzałem na mojego młodszego syna z nieukrywaną dumą.

- Widzisz, „fujek" Sasuke cię chwali – powiedziałem.

- Akurat! – prychnął Uchiha, a ja zaśmiałem się i postawiłem Junichiego na ziemi. Ten zaraz podbiegł do Uchihy i zaczął go szarpać za nogawkę spodni, by Sasuke wziął go na ręce. Rozejrzałem się dookoła, a potem spojrzałem na Mintao i dziewczyny.

- Idziemy znaleźć nocleg – zarządziłem. – A potem poszukamy tego psychotronika.

- Jedzonko! – zawołał Junichi z rąk Sasuke. Jak zwykle zaczął go szarpać za włosy, a Sasuke próbował się przed tym obronić.

- I jedzonko – przytaknąłem.

- Pącki!

- Czy mogę coś ustalić?! – zawołałem, już trochę zły. – Junichi, nie przerywaj tatusiowi!

- Obaj się zamknijcie – warknął Sasuke, łapiąc Junichiego za jeden z nadgarstków. Odciągnął jego rękę od swoich włosów. – Po prostu chodźmy i już.

Ruszyliśmy główną ulicą miasteczka, mijając zdumionych, wpatrujących się w niebo mieszkańców. Chyba byli zdziwieni, że deszcz ustał, widać często musiało tu padać. Psychotronik, który tu mieszkał, musiał najwidoczniej władać wodą i sprowadzać na tę mieścinę deszcz. Sądząc po zdumionych minach, najwidoczniej padało tu przez większość czasu.

- Tam dobrze zjemy! – odezwał się nagle Mintao, wskazując palcem jakąś jadłodajnię. – Słyszę same pochwały odnośnie potraw.

- Bardzo przydatna cecha – powiedziałem, od razu ruszając w stronę wskazanego baru. Mintao rozglądał się uważnie. – Wszyscy myślą o jakimś chłopcu – szepnął do mnie.

- Chłopcu? – spytałem, marszcząc nos. – Myślisz, że...

- Tak – odparł. – To on powodował, że padał tu deszcz. To jakiś złodziej...

- O! – zdziwiłem się uprzejmie.

- W każdym razie większość sądzi... nie, ma nadzieję, że coś mu się stało i dlatego nie pada... - powiedział, a potem obejrzał się na idące z tyłu Lalę i Oksu. – On też jest tu nienawidzony... - wymamrotał. Czy mi się zdawało, czy mój syn był zawstydzony? Mintao zerknął mi w oczy z dziwną jak dla niego miną.

- Nie jestem zawstydzony. Jestem... zdziwiony. Może trochę zmieszany, bo... Nieważne, tato. Muszę pozbierać myśli.

- Oczywiście – odpowiedziałem.

Weszliśmy do jadłodajni i zajęliśmy jeden ze stolików w kącie dużego, czystego i nawet ładnie urządzonego pomieszczenia. Wewnątrz unosiły się przyjemne zapachy i nawet na twarzy Junichiego pojawił się uśmiech.

Ja i Sasuke usiedliśmy tak, by obserwować resztę jadłodajni, a w tym czasie Mintao poszedł złożyć zamówienie za nas wszystkich, ponieważ dzięki czytaniu w myślach doskonale wiedział, na co każde z nas ma ochotę. Lala wyglądała tak, jakby szukała wśród innych gości jadłodajni potencjalnej przygody na wieczór, za to Oksu wlepiała spojrzenie w blat stolika. Westchnąłem.

- Ty – odezwałem się do zielonowłosej, a ona spojrzała na mnie pytająco. – Jeśli robisz to co myślę, że robisz, to mówię ci przestań – syknąłem.

- A co według ciebie robię? – zapytała z uśmieszkiem na twarzy.

- Próbujesz nawiązać kontakt wzrokowy z brunetem na dziewiątej – odparłem. – Przestań.

- Jesteś zazdrosny? – ucieszyła się, a ja wzniosłem oczy ku niebu.

- Mam żonę – powiedziałem.

- I co z tego? – prychnęła zielonowłosa.

- Wybacz, ale natura wyposażyła ją lepiej od ciebie – dorzuciłem, palcem wskazując jej cycki, a dziewczyna spłonęła rumieńcem. Sasuke parsknął śmiechem, ale gdy oboje zgromiliśmy go wzrokiem, udał, że to kaszel. Lala wstała wściekle od stolika, wyminęła wracającego do nas Mintao i ostentacyjnie podeszła do stolika wspomnianego w naszej rozmowie bruneta. Mintao opadł na jej krzesło.

- I po co ją prowokujesz? – spytał mnie Sasuke. – Nie będę jej szukać.

- I tak z nim nie pójdzie – rzucił Mintao mimochodem. – To nie na niego ma... ekhm... ochotę – dodał na koniec, nieco kulawo. Ja i Sasuke zaczęliśmy się śmiać. Oksu poruszyła się niespokojnie i obejrzała się za Lalą z lekką obawą w oczach.

- Spokojnie – szepnąłem do niej, a jej piękne oczy zwróciły się ku mnie. – Z nami obie jesteście bezpieczne.

Oksu zagryzła dolną wargę i pokiwała głową.

- Ona – odezwała się cicho – jest miła. Tylko... – ciemnowłosa urwała, a my pokiwaliśmy głowami, by dać jej znać, że wiemy, o co Oksu chodzi. Lala była fajna, tylko cały czas myślała o jednym, dokładnie tak jak Sasuke, gdy próbował spłodzić Shana.

Mintao parsknął śmiechem i zaczął głośno kaszleć. Wyciągnąłem rękę i poklepałem go po plecach, a Uchiha zmierzył nas zmrużonymi oczami, jakby wiedział, że to z niego się śmiejemy. Ponieważ jednak żaden z nas nie skomentował dziwnego zachowania mojego starszego syna, ostatecznie Sasuke nas olał.

Chwilę potem dostaliśmy nasze jedzenie i Lala wróciła do stolika. Ja i moi synowie jedliśmy ramen, Sasuke jak zwykle coś z ryżem, a dziewczyny szaszłyki. Nagle, gdzieś w połowie naszego posiłku, do jadłodajni wpadł jakiś wyrostek.

- Słońce! – wydarł się na całe gardło, a wszyscy na niego spojrzeli. Na sali zapanowało milczenie. – Słońce wyszło, dacie wiarę?! Chodźcie!

Mieszkańcy miasteczka poderwali się z krzeseł i wybiegli na ulicę, a my wymieniliśmy zdumiona spojrzenia. Położyłem rękę na ramieniu Sasuke.

- Przejdę się – powiedziałem, a on skinął głową. – Jedzcie.

Wyszedłem na zewnątrz. Na ulicach miasta stało całe mnóstwo ludzi, a wszyscy patrzyli w niebo. Chmur było już stanowczo mniej, rozpłynęły się, a miasteczko skąpane było w słonecznym świetle. Zlokalizowałem wzrokiem dzieciaka, który wpadł wcześniej do jadłodajni i niby od niechcenia zbliżyłem się do niego, również patrząc w niebo.

- To... rzadko tu świeci słońce, co? – zagadnąłem. Chłopak spojrzał na mnie. Miał bystre, niebieskie oczy.

- Pan nie jest stąd – zauważył.

- Dlatego dziwi mnie, że wszyscy cieszą się ze słońca. – Ręką wskazałem tłumy zdumionych mieszkańców, wpatrujących się w niebo i szepczących do siebie z podnieceniem. Chłopak powiódł wzrokiem po reszcie ludzi.

- Nigdy nie świeci – odparł, wpychając ręce do kieszeni. Z zachwytem wymalowanym na piegowatej twarzy spojrzał w niebo. – Chmury nigdy nie znikają znad miasteczka, często też pada...

- Wiesz, czemu tak jest? – spytałem, niby zainteresowany tym niezwykłym zjawiskiem. Lepiej było nie ujawniać, w jakim celu ja i moja ekipa tu zawitaliśmy.

- Przez tego bachora! – prychnęła stojąca niedaleko nas, tęga kobieta. Spojrzałem na nią z zaciekawieniem.

- Bachora? Pani chyba żartuje...

- To nie żarty! – odparła ze złością. – Ten dzieciak to klątwa! Gdyby tylko można go było złapać...

- Nie gadaj bzdur, stara kwoko! – rzucił jakiś staruszek, ściskający w pomarszczonej dłoni sękatą laskę. – Złapcie go, to was ładnie popieści! Ha, ha, ha!

- Lepiej się zamknij, stary cepie, zamiast głupoty gadać!

- Obije przestańcie! – warknął nagle mężczyzna, w którym rozpoznałem barmana z jadłodajni, do której skręciliśmy ja i moja drużyna. Facet zbliżył się do nas. – Chłopak, którego mają na myśli, to przekleństwo tego miasta – powiedział do mnie, a ja musiałem lekko unieść głowę, by patrzeć mu w oczy. Facet był ogromny! – To mały przywódca bandy złodziei, sierota, odmieniec. – Skrzywiłem się, słysząc te nieprzyjemne określenia. – On i dwójka jego przyjaciół to małe szkodniki, łobuzy. Ale nie można się ich pozbyć, bo chłopka robi dziwne rzeczy...

- Jakie dziwne rzeczy? – zainteresowałem się. Facet pokręcił głową.

- Lepiej tego nie rozpowiadać, żeby komu do głowy nie przyszło szukać go – spojrzał na mnie surowo, jakbym wiedział, że właśnie to mam zamiar zrobić. – To się zazwyczaj kończy śmiercią.

- A gdybym jednak chciał? – spytałem, uśmiechając się lekko. Facet prychnął.

- To szukaj Faraona, ale szkoda by było, gdyby te fajne blondaski straciły ojca.

To powiedziawszy, wyminął mnie i wrócił do jadłodajni. Podrapałem się po głowie, a potem przeciągnąłem i zaśmiałem, spoglądając na gapiącego się na mnie dzieciaka, którego zaczepiłem na początku.

- Pan chyba nie chce znaleźć Faraona?

- Czemu „Faraon"? – odpowiedziałem pytaniem, a dzieciak prychnął.

-Sam się tak nazwał – odparł. – Bo nikt mu nie podskoczy.

Chciałem pytać dalej, ale chłopak odszedł, najwyraźniej niezainteresowany dalszą rozmową. Rozejrzałem się, orientując, że wszyscy powoli zaczynają się rozchodzić. Zmarszczyłem brwi i wróciłem do Sasuke i dzieciaków, zastanawiając się nad tym, co usłyszałem. Ci ludzie byli dziwni i najwyraźniej mocno się bali owego Faraona.

- Coś wyczytałeś? – spytałem Mintao, na powrót siadając przy stoliku. Mój ramen był już zimny, ale i tak miałem zamiar go skończyć. – Na przykład, gdzie go znaleźć?

- Kogo? – spytał Sasuke.

- Faraona – odpowiedziałem. – Tak nazywają tu tego dzieciaka. Znaczy się, psychotronika.

- Jeszcze nie wiem, gdzie go znaleźć – powiedział Mintao. Miał zamknięte oczy i najwyraźniej przeszukiwał okolicę. – Ludzie stąd boją się go, boją się jego mocy...

Lala prychnęła.

- Jakie to dziwne... - zakpiła, a ja westchnąłem.

- To nie jest reguła – powiedziałem z naciskiem. Spojrzała mi w oczy, unosząc wysoko zielone brwi.

- Mów za siebie. Z tego, co słyszałam, to Jinchuuriki też nigdy nie mieli łatwo...?

Na chwilę mnie zatkało.

- Skąd... ty...?

- Nie jestem głupia – powiedziała, oglądając swoje paznokcie. – Wywnioskowałam z różnych waszych aluzji. Więc jak to było z Jinchuuriki, co? Może się pochwalisz, Na-ru-to?

Nie odpowiedziałem, tylko spojrzałem w bok, klnąc swoją głupotę. Ta dziewczyna na serio była bystra, w każdym razie najwyraźniej zapamiętywała każde nasze słowo, a potem składała je do kupy i wyciągała odpowiednie wnioski. Znałem już kogoś, kto potrafił takie rzeczy, tyle że ten ktoś nigdy nie popisywał się swoimi umiejętnościami, wręcz przeciwnie. Zdawał się być zawsze przeciętny, trochę słabszy od reszty, mimo że jego umysł był wręcz przerażający. Teraz ta osoba znajdowała się w Konosze, pod okiem mojej córki, za wszelką cenę starając się dotrzeć do miłości swojego życia.

Zaśmiałem się w końcu, wywołując tym zdziwienie na jej twarzy. Przechyliłem miskę z resztą bulionu i wypiłem go, po czym z hukiem odstawiłem miskę.

- No, to chyba pora brać się do roboty. Znajdźmy nocleg i w końcu zacznijmy szukać Faraona! – powiedziałem, a Junichi wzniósł pięść do góry.

- Taaaak! – zawołał, szczerząc swoje białe ząbki. Nawet Oksu się uśmiechnęła.


sobota, 2 lutego 2013

NG rozdział 26

„Przeczuwam go za pasmem gór

I tam gdzie wodospadów huk

Lecz ciągle słyszę ten rozsądku sygnał

Solidny mąż co trwały dom

Wznieść dla mnie będzie mógł

Nie troszcząc się, że dziś go z serca wygnał

Ten za łukiem rzeki świat

Ten za łukiem rzeki inny świat"

*

Shan Uchiha otworzył oczy i spojrzał na sufit w salonie państwa Uzumakich, czując na sobie przyjemny ciężar. Przeniósł spojrzenie w dół, na leżącą na nim Mei i uśmiechnął się do siebie. Wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z czoła, spoglądając na jej spokojną twarz, na którą padały promienie porannego słońca, wdzierające się do środka przez jedno z okien. Mei była o wiele ładniejsza, kiedy spała, głównie dlatego, że milczała.

Dziewczyna momentalnie uniosła głowę i spojrzała na niego oczami zimnymi niczym lód.

- Kto – wycedziła – niby jest ładniejszy, kiedy śpi?

Rozejrzał się spanikowany, ale przecież nie było tu nikogo i nikt nie mógł go uratować.

- Eeee... wiesz, normalni ludzie nie czytają innym w myślach, więc nie zmuszaj mnie, bym przepraszał cię za myślenie... - wymamrotał, przełykając ślinę. Mei prychnęła.

- Dzięki za utwierdzenie mnie w przekonaniu, iż jestem nienormalna – powiedziała obrażona, po czym zsunęła się z niego i usiadła. Zmarszczył nos, podpierając się na łokciach.

- Coś się stało? – zapytał.

- Mintao się wczoraj dowiedział, że faktycznie jesteśmy nienormalni – wymamrotała, skubiąc palcami skraj koca. Shan zaśmiał się.

- Wcale się nie dziwię, każdy kto zna twojego brata wie, że jest on nienormalny – powiedział wesoło. Mei zaśmiała się głośno.

- Mintao dziękuje ci za uroczy komplement – przekazała mu, a Shan wyciągnął rękę i potargał jej jeszcze bardziej i tak już roztrzepaną grzywkę.

- Powiedz mu, że nie ma za co, zawsze jestem do usług. – Shan pochylił głowę, jakby się kłaniał, a Mei jedynie znów prychnęła, niczym rozjuszona kotka.

- Nie powinieneś się spieszyć do pracy? – zapytała zjadliwie.

- Powinienem – odparł z uśmiechem. I tak się spóźniał, Shikamaru-sensei i Ban zapewne nie spodziewali się po nim niczego innego. Poza tym ten pierwszy również nie zawsze docierał na czas.

- Boże, w czyich rękach mój ojciec zostawił tę wioskę! – westchnęła Mei, wznosząc ręce do nieba. Potem pokręciła głową i wstała. Shan przyglądał jej się z uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy. – Chcesz śniadanie?

- Jasne, że chcę! – odparł Uchiha.

Zeszli z kanapy i skierowali się do kuchni. Tam Shan natychmiast zainstalował się przy kuchennym stole państwa Uzumakich, patrząc na Mei z szerokim uśmiechem. Dziewczyna tylko prychnęła, widząc jego zadowolenie, po czym zaczęła krzątać się po kuchni. Niedługo później dostał talerz kanapek z serem i szynką oraz kubek kawy.

- Dzięki – powiedział. – Tu siada twój ojciec? – zapytał, rozwalając się w krześle. Mei skinęła głową.

- Tak.

- Wow, od razu się czuję, jakbym miał władzę – rzekł. – Trochę tak, jakbym siedział w jego fotelu w gabinecie...

- Ten fotel mógłby być twój – zauważyła, krojąc sobie ogórka. Shan prychnął.

- I użerać się z tym wszystkim jak on teraz? Myślisz, że jestem głupi?

- Tak – odparła z uśmiechem. – Tak właśnie myślę.

Shan tylko się uśmiechnął, wgryzając w swoją kanapkę. Mei usiadła przy stole, jedząc kawałki ogórka.

- Praca twojego ojca jest nudna – jęknął Shan, patrząc na nią błagalnie, chcąc ją przekonać do swojego zdania. Nie chciał być Hokage, bo oznaczało to obowiązki, a on nienawidził obowiązków. Chciał się bawić, zaliczać dziewczyny, a nie martwić się o wszystkich mieszkańców wioski.

- Ta, to strasznie nudne, być najsilniejszym shinobi w wiosce...

- Mój ojciec jest najsilniejszy – zauważył uprzejmie. Mei uniosła brwi.

- Może nie dyskutujmy na ten temat. Zważ tylko, że jesteś w domu Hokage i siedzisz na jego krześle... - powiedziała chłodno.

- Ooookeej... - wymamrotał Shan, pochylając się nad kubkiem kawy. Wolał jej nie drażnić, by nie zabrała mu żarcia, był głodny i nie chciało mu się nawiązywać pojedynku o kilka kanapek.

Mei zignorowała jego myśli, choć na jej twarzy zatańczył nikły uśmiech. Shan zjadł wszystkie kanapki, dopił kawę i wstał od stołu.

- Jesteśmy umówieni na pływanie, nie? – zapytał.

- Jasne – odparła Mei. – Wpadnij po mnie później. Raczej nigdzie się nie wybieram.

Mei ziewnęła szeroko.

- I spadaj już, muszę pozmywać i iść do roboty.

- Jasne, jasne. Na razie, mała.

- Tsa... - mruknęła dziewczyna, biorąc do reki jego puste naczynia. Pomachał jej i wyszedł.

Nie miał zamiaru iść od razu do pracy, chciał zahaczyć o dom, wziąć prysznic, przebrać się. Jak to by wyglądało, gdyby znów przyszedł do pracy w tym samym ubraniu? Od razu by wiedzieli, że nie nocował w domu. Zresztą i tak wiedział, że dostanie mu się od Mintao za tę nockę z jego siostrą.

Do dzielnicy Uchiha dotarł w kilka minut. Wszedł do domu, pogwizdując sobie pod nosem, lecz zatrzymał się zaraz za progiem. Dom pachniał tostami i kawą. Mama była w kuchni.

Gdy tam poszedł, zastał Sakurę Uchiha, siedzącą przy stole i czytającą gazetę. Mama była świeżo po prysznicu, miała jeszcze wilgotne włosy. Jadła na szybko uszykowane śniadanie i nie wyglądała już na taką zmęczoną jak wtedy, gdy widział ją ostatni raz.

- Hej – zagadnął.

- Hej – odparła dziwnym tonem. Zmarszczył nos, opierając się o futrynę przy drzwiach.

- Co jest? – zapytał. Dopiero teraz na niego spojrzała.

- Gdzie byłeś przez całą noc? – zapytała.

- U Mei – odparł. Oczy Sakury zwęziły się nieznacznie.

- Shan – syknęła ostro. – To córka Naruto!

- Mamo, no co ty – powiedział, lekko zmieszany. – Mei to tylko przyjaciółka.

- Ja mam nadzieję – odrzekła Sakura, patrząc na niego surowo. – Jakbyś wywinął jakiś numer, to nie wiem, co bym ci zrobiła...

- Czemu ostatnio wszyscy mi grożą? – zastanowił się głośno, a mama uśmiechnęła lekko.

- Może czas zastanowić się nad sobą? – zauważyła, a on parsknął śmiechem.

- Może.

- Właściwie, czy nie powinieneś być w pracy?

- Co masz na myśli? – Zmrużył oczy, patrząc na nią. Lubił rozmowy z mamą, miała dobre poczucie humoru, nie to co ojciec. Ojciec w ogóle nie umiał żartować, choć dziwnym trafem Hokage temu zaprzeczał.

Matka zaśmiała się.

- Idź tam niedługo, dobrze? Nie chcę wysłuchiwać od Shikamaru, jak bardzo sobie wszystko olewasz...

- Nie olewam – powiedział w zamyśleniu. – Ja raczej w umiejętny sposób unikam odpowiedzialności...

- To czas najwyższy przestać. – Matka wstała od stołu. – Nie zapomnij zamknąć domu, ja muszę iść do pracy.

- Będziesz u Sharony?

- Tak.

- Ucałuj ją ode mnie – powiedział. Mama skinęła poważnie głową i wyszła z kuchni, uprzednio spłukując w zlewie naczynia po śniadaniu.

Poszedł pod prysznic, słysząc, jak w swojej i ojca sypialni matka włącza suszarkę. Wykąpał się w kilka minut, a gdy wrócił, mamy już nie było. Przegryzł jeszcze kanapkę, a potem poszedł do pracy.

Idąc główną ulicą Konohy nagle spostrzegł przed sobą pewną drobną osóbkę, dźwigającą dwie wielkie, papierowe torby, wyładowane jedzeniem. Pobiegł ku niej.

- Maya! – zawołał.

Dziewczyna obejrzała się na niego. Jak zwykle ubrana była na biało, w krótkie szorty i koszulkę na ramiączka, na którą narzuciła długi niemalże do kolan, bardzo cienki sweter na guziki, również biały.

- Hej, Shan – powiedziała, uśmiechając się. Połowę jej twarzy skrywała opaska Konohy.

- Idziesz do domu? Daj, poniosę ci te torby!

Przejął od niej zakupy, zaglądając do środka.

- A co to za impreza? – spytał, widząc różne składniki, zarówno do przygotowania obiadu, jak i deseru.

- Sayoko ma wolne i jutro już będzie w Konosze. Chce wpaść do mnie na kilka dni.

- Z drużyną?

- Nie, sama. Wiesz, ja teraz nie mogę opuszczać wioski, żeby się nie narażać, więc... - Wzruszyła ramionami, wsuwając ręce do kieszeni szortów.

- A jak się czujesz? – spytał. Znów wzruszyła ramionami.

- Raczej dobrze – odparła. – Wiesz, nie pamiętam nic z tego, o czym mówiła Asuka. – Imię siostry wypowiedziała, krzywiąc się lekko. – Tak więc jakoś mocno mnie to nie uderzyło. Teraz czuję... zawód. Rozczarowanie. I smutek, że to ją... nas spotkało, że taka się stała...

- Jest mocno świrnięta, to racja – zaśmiał się. – Ale całuje dobrze.

Mayka uśmiechnęła się lekko pobłażliwie. Nagle drgnęła, jakby coś sobie przypomniała.

- A ty... nie w pracy? – zapytała.

- No co z wami, ludzie?! – zawołał. – Tylko praca i praca, co to kogo obchodzi?!

Dziewczyna zmieszała się.

- Już cię wyrzucili? – spytała cicho.

- No dzięki, że we mnie wierzysz! – odparł kąśliwie. – Nikt mnie nie wyrzucił, zobaczyłem ciebie jak szedłem do roboty.

- Ach, czyli pomagasz mi, by się wykręcić od odpowiedzialności – odgadła. – Mistrz Naruto nie będzie zadowolony, gdy sensei Shikamaru zda mu raport z twojego zachowania.

- Twój mistrz to nieźle mnie wrobił – powiedział, patrząc na karykaturę Hokage, którą właśnie mijali. Sam namalował ją na tej ścianie, ktoś tylko domalował Hokage jakieś bazgroły na szacie. – Jakby nie mógł mi odpuścić.

- Hokage ci ufa – powiedziała.

- Taaa, niepotrzebnie...

Doszli do jej bloku i wspięli się do jej mieszkania. Mayka otworzyła drzwi i przeszli do kuchni. Shan postawił torby z zakupami na stole.

- Zaczekaj chwilkę – powiedziała Mayka, szukając czegoś w szafce. Chwilę później podała mu papierową torebkę. Zaintrygowany, zajrzał do środka.

- Jeeej, pączki! – zawołał uradowany.

- To dla ciebie, dla sensei Shikamaru i dla Bana.

- Wow, Mayka, jesteś aniołem! Ucałowałbym cię, ale Mintao by mnie zabił! – powiedział, szczerząc zęby.

- O ile w ogóle przeżyłbyś ten pocałunek – zauważyła poważnie. – Nie żartuj tak, wiesz, że ledwo panuję nad mocą...

- Tylko się śmieję – powiedział, patrząc na nią. – Ale nie mówisz nie...

- Shan...

- No dobra, czaję. Znów dostałem kosza, ale trudno. Pocieszę się pączkami. Będę gruby, ale pączki będą mnie kochać.

Mayka znów się zaśmiała, a on skłonił teatralnie.

- To na razie, Maya – powiedział. – Trzymaj się.

- Pa. Może wpadnij do mnie i do Sayoko, ona lubi z tobą rozmawiać. Będę robić zapiekankę.

- Fajnie! Zobaczę! Dzięki! – zawołał już od drzwi, po czym opuścił jej mieszkanie. Idąc z powrotem spotkał inną znajomą i z nią też chwilę pogadał. Jak się okazało, dziewczyna ta miała dla niego ciekawą propozycję na ten wieczór.

Gdy dotarł do budynku administracyjnego i wszedł do gabinetu Hokage, ku swojemu zaskoczeniu wewnątrz zastał nie tylko sensei Shikamaru i Bana, lecz również sensei Kakshiego i sensei Saia.

Zatrzymał się tuż za progiem.

- O, dzień dobry – rzekł.

- Spóźniłeś się – powiedział sensei Shikamaru. – Zostaniesz dłużej.

- No nie, idziemy z Mei pływać! – jęknął.

- To pójdziecie nieco później – powiedział nieugięty zastępca Hokage.

- Jeny – westchnął Shan, a potem podszedł do kanapy, stojącej w kącie gabinetu i walnął się na nią. Sensei Kakashi obejrzał się na niego.

- Nie rozpaczaj, Shan. Pomyśl, że przynajmniej pracujesz w cieple, wcinając słodycze. – Wskazał papierową torebkę od Mayi, którą Shan położył na stoliku. – A nas czeka misja w być może deszczu, błocie, krwi i pocie.

- Brzmi lepiej niż moja oponka wokół pasa – powiedział naburmuszony Uchiha.

- Dajcie spokój tym głupotom! – zawołał sensei Shikamaru. – Kakashi, masz tu instrukcje – rzekł, podając Hatake jakąś papierową teczkę. – Możecie już odejść.

- A nawiasem – wtrącił się uprzejmie sensei Sai, zwracając się do Shana – widziałem malowidło. Bardzo udany portret – rzekł z uśmiechem, mając na myśli karykaturę Hokage, którą mijał Shan, odprowadzając Maykę.

- A dziękuję, mój mistrzu – rzekł z uśmiechem młody Uchiha. – Planuję następne...

- Które będziesz szorował do ostatniej kropli farby, jeśli faktycznie powstanie – wtrącił się sensei Shikamaru. – To wandalizm...

- To sztuka – zawołali jednocześnie Shan i sensei Sai.

- Jasne. Kakashi, Sai, misja na was czeka. A my bierzemy się do roboty, Uchiha.

- Zaaaabijcie mnie! – zawołał Shan ku niebiosom. Nigdy nie przypuszczał, że znienawidzi swojego Hokage.

*

Nikt z nas nie planował wyruszać z samego rana, toteż pozwoliłem dzieciakom się wyspać. Oczywiście, z okazji tej skorzystał tylko Junichi i dziewczyny, bo Sasuke i Mintao oczywiście zerwali się skoro świt. Uchiha poszedł biegać, a potem zainstalował się na skałach niedaleko latarni i zaczął wykonywać ćwiczenia. Niedługo potem dołączył do niego mój syn i po krótkiej rozgrzewce ci dwaj zmierzyli się w walce treningowej.

Patrzyłem na to przez okno latarni, trzymając w rękach kubek gorącej kawy. Pan profesor krzątał się po kuchni, reszta spała.

- Pana syn jest bardzo silny – rzekł nagle staruszek, stając obok mnie i wyglądając przez okno na walczących. Mokre po zmywaniu naczyń z wczorajszej kolacji dłonie wycierał jasną ścierką. – I wyjątkowo zdolny.

- Tak – przyznałem. – Szkoda, że nie ma tu mojej córki. Mei jest naprawdę fajną dziewczyną, polubiłby ją pan.

- Zaopiekuje się pan moją Oksu, prawda? – zmienił temat profesor. – Mogę bez obaw ją panu powierzyć?

- Oczywiście – uspokoiłem go. – Proszę się nie martwić, panie profesorze.

- Ci ludzie, którzy ich szukają... Jakie są ich zamiary? – pytał dalej.

- Żebym ja to wiedział... - westchnąłem. – Nie mam pojęcia. Dostaję od nich sprzeczne sygnały.

Na starej twarzy profesora zagościł lekki, gorzki uśmiech.

- Powierzam ją panu tylko dlatego, że to pan – rzekł profesor, siadając obok mnie na parapecie okna. Wyjrzał na walczących i znów się uśmiechnął. – Niezwykły chłopak... pana syn. Z radością przedyskutowałbym z nim kilka spraw odnośnie psychotroników... Byłby dobrym naukowcem...

- Mój syn jest medykiem – powiedziałem z uśmiechem. – Zawsze interesowały go książki...

Skrzypnęły drzwi i z pokoju Oksu wyłoniła się Lala, ubrana w samą bieliznę. Ja i profesor wytrzeszczyliśmy na nią oczy.

- Lala! – zawołałem, oburzony.

- Co, coś nie tak? – zapytała niewinnie, ale z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy.

- Jak ty wyglądasz!

- Przecież jesteśmy na plaży!

- Gdzie ty masz tu plażę?!

- No, za oknem – powiedziała dziewczyna, wskazując okno, na parapecie którego siedzieliśmy.

- Ale ty jesteś w bieliźnie! Koronkowej! – zauważyłem rozsądnie. Co prawda przyglądanie się dziewczynie sprawiało mi przyjemność, ale musiałem zachowywać jakieś, przynajmniej minimalne pozory przyzwoitości.

- A czym się ona różni od bikini, tyle samo odkrywa – powiedziała dziewczyna sceptycznie.

- Moja panno! – zawołał profesor w uniesieniu. Położyłem mu rękę na ramieniu.

- Nie wypijesz nawet kropli kawy i nie zjesz śniadania nim się nie ubierzesz – powiedziałem surowo do roznegliżowanej dziewczyny. – Wracaj do pokoju!

- Jestem dorosła!

- A zachowujesz się jak dziecko!

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. W końcu Lala fuknęła przez nos.

- Niech ci będzie!

Odmaszerowała, kręcąc biodrami, a ja odetchnąłem i uśmiechnąłem się do profesora.

- I postaram się, by Lala nie miała złego wpływu na Oksu – dodałem. Profesor zaśmiał się.

- Być może nie wygląda, lecz Oksu jest twarda jak skała. Nic jej nie zniszczy. Są rzeczy, które w nią uderzają, ale one tylko naruszają jej fasadę, zaś sama Oksu jest pewna i mocna jak sama ziemia. Proszę się tylko nią opiekować, by na tej fasadzie nie było już więcej rys.

- Obiecuję, że to zrobię – powiedziałem.

Lala wróciła, ubrana w luźną koszulkę i szorty. Włosy zaplecione miała w warkocz.

- I co, teraz wyglądam jak grzeczna dziewczynka? – spytała. Uśmiechnąłem się do niej.

- Taka podobasz mi się o wiele bardziej – powiedziałem. Puściła mi oczko.

- Może się odwdzięczysz? – zapytała, a ja zaśmiałem się w głos.

- Taaaaatoooo!!! – wydarł się nagle Junichi, który spał wraz ze mną, Sasuke i Mintao w pokoju profesora.

- Jestem w kuchni! – odkrzyknąłem.

- Chodź po mnie! Kocham cię!

Wstałem z parapetu i przeciągnąłem się.

- Pan wybaczy, profesorze, ale dziecko to zajęcie na całą dobę – powiedziałem. – A mały jest wymagający.

Staruszek przytaknął, a ja poszedłem do Junichiego. Okazało się, że mały miał problemy z kompletnym ubraniem się, bo nie mógł w moim plecaku znaleźć swoich spodenek. Odnalazłem je z nim, założyłem na niego i w kompletnym stroju, zaprowadziłem do kuchni, gdzie Lala zrobiła nam śniadanie. Wkrótce potem obudziła się Oksu, a później przyszli Sasuke i mój starszy syn.

Po śniadaniu Oksu się spakowała i byliśmy gotowi do drogi. Jej pożegnanie z mistrzem było oczywiście długie i łzawe, w końcu profesorowi zawdzięczała wszystko. Wiedziałem jednak, że nasze rozwiązanie jest najlepsze, bezpieczeństwo ciemnowłosej było najważniejsze. Musiałem tylko obiecać, że dziewczyna wróci do domu cała i zdrowa. Miałem nadzieję, że tej obietnicy dotrzymam, że Cho-No-Ryoku-Sha nie staną nam na drodze.

Gdy wyruszyliśmy, Oksu trzymała się blisko Lali, co było dla nas zrozumiałe, mogła nam nie ufać. Lala, ku naszemu zdumieniu, otoczyła ją specyficzną opieką. Zaciekawiło mnie to do tego stopnia, że szeptem spytałem o to mojego syna.

- Ona lubi dzieci, ma bardzo silny instynkt macierzyński – odszepnął Mintao, mając na myśli zielonowłosą. – Junichiego szczególnie, bo jest mały, a w dodatku kiedy się nim zajmuje, ty i sensei Sasuke zwracacie na nią uwagę. Wiesz, ona serio potraktowała ten zakład z tobą i dlatego z nami idzie, chce poderwać sensei Sasuke – wyszeptał natarczywie, patrząc mi w oczy.

- Ale ja to wiem – odparłem. – O to mi chodziło. Drań nie da się tak po prostu uwieść.

- Przecież też wiem, jaki jest sensei Sasuke, ale ona... ona jest... no spójrz na nią. Sensei nie jest ślepy.

- To Sasuke, Mintao, a poza tym Sakura wybiłaby mu wszystkie zęby. Wyobrażasz sobie Uchihę bez zębów? Nie, on się nie da Lali, bądź spokojny – rzekłem z lekkim śmiechem. Akurat Uchihy byłem pewien, niejedna taka próbowała go zdobyć. Drań zawsze miał powodzenie i jakoś nigdy z niego nie korzystał.

- W każdym razie Lala idzie z nami, by nam udowodnić, że może mieć każdego – powiedział Mintao. – Będę miał ją na oku, ja również bym nie chciał podpaść mistrzyni. Wracając do meritum, Lala traktuje Oksu jak młodszą siostrę.

- I dobrze, kłopot z głowy – powiedziałem, zerkając na mojego młodszego syna, przytulającego się do niosącej go Lali. – Lala, daj tu Junichiego! – zawołałem.

Dziewczyna zbliżyła się do nas i podała mi syna na ręce. Wziąłem go na ręce i spojrzałem w jego niezwykłe oczy.

- Posłuchaj mnie uważnie – powiedziałem. – Teraz wszystko będzie zależało od ciebie, słoneczko. Musisz używać swojej niezwykłej mocy i szukać kolorowej chakry, rozumiesz?

- Kololowej? – spytał.

- Tak. Takiej jak ma Mintao. Takiej, jak ma Lala. Jak Mayeczka. Fioletowej, żółtej, zielonej, czerwonej... Każdego koloru, z wyjątkiem niebieskiego – powiedziałem. – Jeśli taką znajdziesz, zaraz mów mnie albo wujkowi Sasuke lub Mintao. Będziesz musiał nam ją pokazać, żebyśmy mogli ją znaleźć.

- I to moje zadanie? Taką mam misję? – spytał. Skinąłem głową.

- Tak.

- Hullllla!!! – wydarł się mój synek. – Fujku Sasuke, słysałeś, mam misję, zadanie, plafdziwe zadanie! Z kolorową cakrą! Będę sukał cakry! Cakry!

- Tak, ale ninja nie zdradza swoich tajemnic – rzekł do niego Sasuke, przykładając palec do ust. – Wiec bądź cicho.

- Możesz być grzeczniejszy – powiedziałem naburmuszony, a Sasuke wywrócił oczami.

- Rozpieszczasz go – wytknął mi Uchiha i teraz to ja wywróciłem oczami.

- Junichi, pokaż „fujkowi" Sasuke swoją moc, bo mam dość jego gadania – powiedziałem, a Junichi zachichotał i wyciągnął ręce ku Sasuke, który zaraz odsunął się na bezpieczną odległość.

*

Shan Uchiha nie czekał na Mei, ponieważ za bardzo kochał pływanie. Właściwie, to spodziewał się, że to on będzie spóźniony, w końcu sensei Shikamaru przytrzymał go dłużej w pracy, jednak pomylił się. Gdy dotarł nad jezioro, przy którym umówił się z przyjaciółką, Mei jeszcze nie było. Cóż, w końcu i ona miała obowiązki, może musiała dłużej przypilnować Shimamurę.

Shan rozebrał się do bokserek i bez wahania wskoczył do wody. Od kilku dni pogoda była wręcz świetna, idealna do pływania. Uchiha kochał wodę, był to dla niego najlepszy sposób, żeby się odprężyć i zrelaksować. Tam, pod taflą chłodnej wody, w zupełnej ciszy, gdy jego mięśnie pracowały przy pływaniu, czuł się naprawdę wolny.

Przepłynął jedną długość jeziora, a potem zawrócił. Woda była jego żywiołem, czuł się w niej swobodniej niż na lądzie. Od zawsze kochał pływanie...

Nagle w jego głowie pojawiła się obca myśl. Znał to muśnięcie cudzej świadomości, powodujące lekkie ukłucie bólu. To była Mei, która pojawiła się na miejscu i dawała mu znać, że przyszła. Wynurzył się na chwilę i spojrzał na ląd. Mei stałą na brzegu. Gdy go spostrzegła, uniosła rękę i pomachała, a potem ruszyła po powierzchni wody, a on znów się zanurzył i popłynął ku niej.

Spotkali się w połowie jeziora. Gdy znów się wynurzył, Mei stała nad nim, trzymając się pod boki. Przez myśl przebiegła mu refleksja, dlaczego blondynka nie nosiła spódniczek? Z tej perspektywy mógłby coś podejrzeć...

- Zboczeńcu! – zawołała dziewczyna i kopnęła nogą w wodę. Mała fala wody ochlapała mu twarz. Woda wpadła mu do ust, więc musiał ją wypluć.

- Spokojnie, to tylko żarcik – obronił się, śmiejąc, po czym wytarł oczy. Uniósł wzrok na przyjaciółkę, a potem nadął policzki. – Miałaś ze mną pływać! – zarzucił jej.

- Nie mam ochoty się moczyć – odparła. – Mogę posiedzieć na brzegu. Tyle że wiesz, mam ze sobą żarcie. Jak będziesz pływał, nic dla ciebie nie zostanie...

- Idę z tobą! – zawołał, wyskakując z wody. Mei odsunęła się od niego, by jej nie ochlapał, gdy śmiejąc się, potrząsnął włosami niczym pies.

Ruszyli w stronę brzegu i po chwili siedzieli już na trawie. Shan wyciągnął się jak tylko mógł, zwracając twarz w stronę zachodzącego słońca. Mei wzdrygnęła się na jego widok.

- Taaak, wiem, że ci się podobam – powiedział, klepiąc się po brzuchu. Dziewczyna prychnęła.

- Jesteś obrzydliwy – odpowiedziała, a on skrzywił się lekko. – Nie jest ci zimno?

- Trochę jest, ale nie mam ręcznika – odrzekł. Mei podała mu kanapkę, którą wyciągnęła z torby, jaką miała ze sobą. Shan rozpakował podarowane żarcie i szybko wgryzł się w chleb z masłem, szynką i sałatą. Mei jadła identyczną kanapkę.

- Jak tam Shimamura? – zagadnął, a ona wzruszyła tylko ramionami. – U mnie w pracy było nudno.

- Taak. Jak nie ma mojego ojca, to mało się w wiosce dzieje.

- Prawda – przytaknął i znów na chwilę zamilkli. Nagle przypomniało mu się, że przecież na ten wieczór miał już plany. – Spotkałem dziś Keiko – rzekł, a Mei uniosła jedną brew. – Robi imprezę.

- A, no tak – powiedziała blondynka, chyba mało zainteresowana. – Mnie też zapraszała.

- To super! Chodźmy tam! – zawołał, a potem, widząc jej minę, zrobił minę zbitego szczeniaka. –Proooszę – zawył. Blondynka westchnęła, wznosząc oczy do nieba.

- No dobra – powiedziała. – Pójdę.

- Świetnie! – zawołał, wpychając do ust ostatni kęs kanapki. Przełknął go, a potem zerwał się z miejsca. – To idziemy!

Zaczął wkładać na siebie ciuchy, nie zważając, że jego bokserki wciąż są wilgotne. Mei wstała powoli i otrzepała spodnie, a potem zarzuciła na ramię swoją torbę. Następnie ruszyli w stronę wioski. Shan cieszył się, że Mei zgodziła się na wyjście. Im starsi byli, tym więcej obowiązków im narastało, a przecież on miał młodość po to, żeby się bawić. Nie był jakimś starym zgredem, by siedzieć w biurze. Chciał się wygłupiać, podrywać ładne dziewczyny, przeżywać niezapomniane chwile, w końcu miał siedemnaście lat!

- A zachowujesz się, jakbyś miał dziesięć – powiedziała Mei zgryźliwie. Znów się przez nią skrzywił.

- Nie poderwiesz mnie, będąc taką niemiłą! – zawołał. Mei wzniosła ręce do nieba.

- Na wszystkich Hokage! – zawołała, a on zaśmiał się, objął ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Mei odepchnęła go zaraz. – Mokry jesteś, odwal się!

Przestał się śmiać i spojrzał na nią, marszcząc brwi. Mei poprawiła ubranie.

- Coś jest nie tak, Mei? – zapytał. – Wiesz, że się tylko wygłupiam?

- Oj, wiem! Mam tylko zły humor, jestem zmęczona.

- Kłamiesz – odrzekł, mrużąc oczy. Mei odetchnęła.

- Dobra, nie jestem. Chyba ja też potrzebuję się rozerwać. Ta impreza to dobry pomysł, chociaż nie chce mi się szykować.

- Zawsze jesteś piękna...

- Weź już mi nie komplementuj, co? – powiedziała blondynka, wracając do swojego normalnego tonu. – Idziemy, bo muszę się jeszcze wykąpać. No już, durniu! Przyspiesz!

Zaśmiał się po raz enty tego dnia i posłusznie przyspieszył. Dotarli do wioski i tam się rozstali, każde poszło do swojego domu. Shan cieszył się, że Mei jednak zdecydowała się iść. Bez niej imprezy były nudne. Co prawda nigdy nie siedział, bo dziewczyny wręcz ustawiały się w kolejkach, by z nim tańczyć, koledzy go lubili i miał z kim wypić, no i przecież nie byłby Shanem Uchihą, gdyby nie znajdował się w centrum uwagi, jednak bez Mei to nie było to. Z nikim prócz niej nie mógł się tak pośmiać z ludzi, obgadywać ich i pokpić sobie z tych, którzy na kpinę zasługiwali. Shan uwielbiał poczucie humoru swojej pięknej przyjaciółki i bardzo chciał iść właśnie z nią. A Mei chyba potrzebowała imprezki i dobrych żartów, bo ostatnio był przybita. Shan miał pewne podejrzenia co do tego, ale wolał nie ingerować w takie babskie sprawy. Mei byłaby niezadowolona, gdyby wpychał swój ciekawski nos między jej problemy. A zła Mei była straszna!

Dotarł do domu, wziął prysznic, przebrał się i znów go opuścił, dając mamie znać, że nie wie, kiedy wróci. Sakura jedynie kazała mu się zachowywać, bo inaczej ją popamięta. Zajęta była jakimiś papierami, czytała coś przy biurku, w świetle lampki. Wyglądała na zmęczoną, być może znów zamartwiała się Szaloną.

Idąc do Mei zastanawiał się, czy może nie za bardzo się pospieszył? W końcu dziewczyny szykowały się dłużej niż faceci. W końcu stwierdził, że jak coś, to poczeka.

Po drodze, myśląc że tym poprawi Mei humor, ukradł z czyjegoś ogródka kilka kwiatów. Shan nie znał się na kwiatach, nie był taką ciotą, jak Mintao. Wybrał te, które mu się podobały i pewnym siebie krokiem ruszył w stronę domu przyjaciółki.

Gdy dotarł na miejsce spostrzegł, że świeciło się światło w kuchni. Uśmiechnął się i ruszył chodnikiem ku drzwiom frontowym. Ledwo do niech dotarł, Mei je otworzyła. Nie musiał nawet pukać.

- Hej! – zawołał wesoło, a potem zmierzył ją wzrokiem. Wyszczerzył zęby. – Czadersko wyglądasz!

Mei miała na sobie białą sukienkę i buty na wyższym obcasie. Swoje krótkie blond włosy podpięła z boku, nałożyła na twarz delikatny makijaż, ale i tak tym, co najbardziej mu się podobało, był jej dekolt.

- Mam dla ciebie kwiaty na pocieszenie! – powiedział, wyciągając bukiet w jej stronę. Coś błysnęło w białych oczach przyjaciółki.

- Shan, to są chryzantemy, debilu!

- Ou! – zaskoczył, po czym cisnął bukiet za plecy. Otrzepał ręce. – To już ich nie ma. Sorki!

Mei wywróciła oczami, po czym wyszła na zewnątrz. Miała ze sobą błękitny sweterek i torebkę. Ruszyli w kierunku domu Keiko.

- Możesz częściej zakładać tę kieckę – rzekł Shan, wpychając dłonie do kieszeni czarnych spodni. – Zauważyłaś, ubraliśmy się jak szachownica, ja jestem czarny, a ty biała! – zaśmiał się.

- Zauważyłam – odparła Mei zmęczonym głosem. – I nie, nie będę częściej nosić kiecek, ponieważ wtedy każdy, kogo bym chciała kopnąć, mógłby zobaczyć moje majtki.

- A to majtki to coś złego? – zapytał. – Normalna rzecz. Ja lubię damskie majtki.

- Jeśli nie pohamujesz swojego zbereźnego humoru, to zawrócę! – warknęła. Westchnął.

- Nie mogę, to silniejsze ode mnie. To rodzinne.

- Ta, niby po kim to masz?! – zdumiała się.

- Po ojcu – odparł bez zająknięcia. – Tyle, że on nie mówi tego głośno. No, chyba że twojemu ojcu. Kiedyś ich podsłuchałem, jak żartowali nad sake i doszedłem do wniosku, że poglądy mojego ojca na temat damskich majtek wcale się nie różnią od moich. Tyle, że z niego jest zimny dupek, a ja jestem normalny...

Mei milczała chwilę.

- Coś w tym jest – przyznała mu w końcu rację i oboje zachichotali.

Gdy dotarli do domu wspólnej koleżanki, wewnątrz była już większość znajomych. Shan natychmiast wmieszał się w tłum, witając się ze wszystkimi. To był jego żywioł, uwielbiał ludzi, kochał się z nimi poznawać, śmiać się z nimi, przebywać wśród nich. Co prawda nie równało się to z przebywaniem pod wodą, ale teraz czuł się prawie że tak dobrze, jak gdy pływał.

Gdy ze wszystkimi się już powitał i wyściskał, z powrotem odnalazł Mei. Wrócił do niej ze szklanką soku, którą jej podał i butelką piwa dla siebie. Trochę pogadali, pośmiali się między sobą i z innymi znajomymi, a potem Shan wyciągnął przyjaciółkę na parkiet. To miał być jej dzień i miał zamiar podarować jej sto procent swojej uwagi, byleby tylko nie była już taka ponura. Bez Mei nie było zabawy, ona musiała mieć dobry humor! Gdy jeden z kolegów odbił mu blondynkę, Shan porwał do tańca jedną z koleżanek, ale i tak ponad jej głową robił do Mei głupie miny i wypinał język. Gdy widział jej uśmiech cieszył się, że udało mu się ją rozerwać. Ponura Mei to nie była jego Mei.

Impreza trwała w najlepsze. Trochę tańczyli, trochę pojedli przekąsek, Shan trochę wypił, trochę poplotkowali w kącie, udając jury konkursu na najgorszą fryzurę, który, nawet o tym nie wiedząc, wygrała gospodyni imprezy. Bawili się świetnie i do domu wyszli jako jedni z ostatnich.

Shan trzymał rękę Mei, prowadząc ją do domu. Nie wypił dużo, czuł się tylko weselszy. Przyjaciółka szła za nim.

- Było super! – zawołał, śmiejąc się, a ona syknęła.

- Czubku, wszyscy dookoła śpią! Jak zgarnie nas jakiś patrol, to cię ciocia Sakura jutro wypatroszy!

- Racja, racja – zachichotał, rozglądając się po ciemnej ulicy, którą szli. Ścisnął mocniej ciepłą rękę Mei. – Ale zabawa!

- Fantastyczna! – zakpiła Mei, ale na jej twarzy błąkał się uśmiech. Shan go dostrzegł i mało nie zawył tryumfalnie. Jednak udało mu się poprawić jej humor!

Dotarli do domu Mei, a Shan cały czas się śmiał. Mei opieprzała go, że jest za głośno i że następnym razem nie pozwoli mu wypić nawet kropli. Wygłupiał się i próbował ją udobruchać, ale tak naprawdę, Mei wcale nie była zła. Shan ją znał, znał lepiej, niż ktokolwiek inny. Mei niczym go nie mogła zaskoczyć!

- No, odstawiona wprost pod drzwi! – powiedział dumnie, gdy stanęli przed wejściem do domu państwa Uzumakich. – Twój brat byłby ze mnie dumny! – Shan wypiął dumnie pierś, a Mei znów się zaśmiała.

- Tak, tak... Powiem mu jutro, jakim dżentelmenem byłeś, bo teraz śpi.

Mei sięgnęła do torebki po klucze, a potem spojrzała na niego. Wyciągnął rękę i poczochrał jej grzywkę, a potem szybko odskoczył, żeby go nie walnęła. Mei warknęła, poirytowana.

- Shan!

- Ha, ha, roztrzepana Mei! – zawołał, a ona po raz enty tego dnia wywróciła oczami. Miała to w zwyczaju, robiła tak za każdym razem, gdy się wygłupiał. Przyklepała fryzurę.

- Shan – powiedziała dziwnym tonem, patrząc na niego. Spoważniał.

- Tak? – zapytał. Mei robiła taką minę, gdy chciała mu powiedzieć coś naprawdę ważnego. Czyżby chodziło o coś, co dowiedział się Hokage na misji? To ją gryzło?

- Mogę ci zadać pytanie? – spytała, a on zaraz wyszczerzył zęby.

- Jasne, Mała! Możesz pytać o wszystko! – zapewnił. Mei patrzyła na niego przez chwilę.

- Shan – odezwała się w końcu. – Czy ty mógłbyś się we mnie zakochać?

A jednak Mei potrafiła go zaskoczyć.