„I nie miłować ciężko, i miłować
nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione
myśli cukrują nazbyt rzeczy one,
które i mienić, i muszą się psować.
Komu tak będzie dostatkiem smakować
złoto, sceptr, sława, rozkosz i stworzone
piękne oblicze, by tym nasycone
i mógł mieć serce, i trwóg sie warować?
Miłość jest własny bieg bycia naszego,
ale z żywiołów utworzone ciało,
to chwaląc, co zna początku równego,
zawodzi duszę, której wszystko mało,
gdy Ciebie, wiecznej i prawej piękności,
samej nie widzi - celu swej miłości."
Mikołaj Sęp Szarzyński
*
Dookoła nich było ciemno, ponieważ na podwórku przed domem Mei nie paliło się światło. Widać było wszystkie gwiazdy.
Stała nieruchomo, w rękach trzymając pęk kluczy. Było jej trochę zimno, wzięła za cienki sweterek. Shan też stał nieruchomo, patrzył wprost na nią. Mimo ciemności, widziała go bardzo dobrze. Miał uchylone usta, szeroko otwarte, zdumione oczy. Wiatr delikatnie poruszał kosmykami jego czarnych jak atrament włosów, które zlewały się z nocą, podobnie jak jego strój. Oboje zamarli.
A jednak przez głowę Shana przelatywały właśnie setki, jak nie tysiące myśli. Mei jeszcze nigdy nie słyszała, by panował w niej taki chaos, a przecież słuchała go niemalże przez cały czas i to odkąd pamiętała. Od zawsze byli przyjaciółmi.
Na samym początku, gdy padły jej słowa, Shan był w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek pomyśleć. Na jedną setną sekundy w jego głowie panowała taka cisza, jakby był martwy. A potem rozpoczął się galop myśli.
Shan przypomniał sobie wszystkie ich dobre chwile. Wspólne zabawy, gdy byli dziećmi. Naukę w Akademii i ich dowcipy, jakie wycinali nauczycielom. Egzamin na genina, chuunina i jounina. Ich misje. Ich wspólne popołudnia. Polowanie na Kakashiego. Malowanie graffiti. Pływanie. Dokuczanie ojcom, dokuczanie Mintao. Ich dowcipy, ich zabawy, ich żarty, ich sprzeczki, ich docinki... Było tego tak wiele... tyle dobrych rzeczy...
Shan pomyślał potem, że jest wspaniałą dziewczyną. Że jest mądra, zabawna, ma poczucie humoru, że nawet dobrze gotuje. I że jest piękna, że niczego jej nie brakuje. Że ma jasne jak słońce włosy i piękne, księżycowe oczy po klanie Hyuuga. I że jej ciało jest piękne, a zwłaszcza piersi po mamie, bo przecież to był Shan i musiał tak pomyśleć.
Pomyślał też o tym, jak dobrze się dogadywali. Jak płynne, naturalne, zwykłe, było spędzanie czasu razem. Mei. To imię miało dla niego ogromną wartość. Mei zajmowała w jego sercu szczególne miejsce.
Lecz później Shana ogarnął strach. Strach tak wielki, że Mei go odczuła całą sobą, od pięt aż do czubka głowy. Shan pomyślał, że się w nim zakochała. Mei go kocha. Mei go chce. Mei, właśnie Mei.
Uczuć Shana nie dało się odszyfrować, były zbyt skołtunione. Na wszystko to, co się teraz w nim działo, składały się przeogromne pokłady strachu, mnóstwo żalu, że oto tak to się potoczyło, a do tego tak wielkie wyrzuty sumienia, że chłopak nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Do tych uczuć domieszane było niedowierzanie, no bo jak to? Każda, ale nie Mei! Nie Mei! On jej ufał, znała go na wylot. Tylko ona jedna, każdą myśl, każdą rzecz. Poczuł się zraniony, lecz zaraz to wszystko odrzucił, bo nie mógł tak czuć. Nie mógł czuć pretensji wobec Mei. Nie Mei! Czemu Mei?! Do cholery, czemu? Czemu to powiedziała, jasna cholera?!
Chłopak drgnął, a ona wzdrygnęła się, bo na chwilę odleciała i poczuła się tak, jakby była Shanem. Za bardzo wciągnęła się w jego myśli, za bardzo ją one interesowały. Patrzyła mu w oczy, nadal słuchając. Shan był zagubiony, nie rozumiał. W jego głowie zrodziły się miliardy wątpliwości. Być z Mei? Jak? Dotknąć Mei? Na samą myśl Shan się wzdrygnął, a ona ujrzała to wyraźnie.
Wiec co powiedzieć? Jej nie można okłamać! Nie można nic ukryć, ona już wie. Tak mu źle, co ma robić? Jak przeprosić, jak błagać? Przecież nie wiedział, że ona... że coś poczuła, że myślała... Tak dobrze go znała, nie podrywał jej, był sobą! Tylko przy Mei! Przy niej jednej jedynej, a jednak... Był okropny! To przez niego wszystko to, co budowali, ich przyjaźń, wszystko to runęło! Zniszczył to, dał jej nadzieję, skrzywdził Mei! Skrzywdził Mei, ta myśl była nie do zniesienia, ta myśl zabolała go tak bardzo, że poczuł mdłości, jakby ktoś uderzył go w żołądek! Skrzywdził Mei i to było niewybaczalne!
- Mei – wychrypiał Shan. Dźwięk jego głosu przeciął powietrze, a Mei odetchnęła z ulgą, słysząc, że się odezwał. – Mei, ja... Mei...
- Nie mógłbyś, prawda? – spytała gorzko, czując łzy w oczach. Chciała poznać jego myśli, właśnie takie myśli. Chciała, by wziął ją pod uwagę. Chciała się przekonać. Była taka okrutna i nieuczciwa, ale w tej chwili Mintao, jej sumienie, spał twardo i śnił o Mayi. Bo miał o kim śnić. Cholera! – Nawet ty, który znasz mnie całe życie, tak dobrze, że czytasz mi w myślach nawet bez mojej zdolności... Nawet ty nie mógłbyś czegoś do mnie poczuć, prawda?
- Mei, to nie tak! – zawołał Shan.
- A skoro... - Siłą powstrzymywała łzy, ale te i tak płynęły po jej policzkach. Zaszlochała wbrew swojej woli. – A skoro nawet nie ty, to... to czy kiedykolwiek... ktoś...?
Chciała osunąć się na kolana, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa, lecz nie zdążyła, bo sekundę później była w jego ramionach. Załkała, zakrywając twarz dłońmi, a Shan przycisnął jej głowę do swojego torsu.
- Och, Mei! – powiedział gorzko. – Ja nie wiedziałem! Boże, Mei... Przepraszam, ja nie miałem pojęcia...
- Zamknij się! – wychrypiała. – Po prostu zamknij się na chwilę, Shan!
Chłopak zamilkł, przytulając ją do siebie. Miał tak ogromne wyrzuty sumienia, że naprawdę było mu niedobrze. Ona również czuła się paskudnie, jak ostatnia świnia. Robiła wszystko tak nieuczciwie, nie powinna mu tego robić! Nie powinna pozwalać, by i on się tak czuł. Ale musiała wiedzieć. Musiała!
- Shan, przepraszam – szepnęła, gdy już się uspokoiła. Odsunęła się od niego i wytarł twarz wierzchem dłoni. – Ja... przepraszam, nie powinnam...
- Co ty mówisz, Mei?! – przerwał jej. – Jeśli ty... możemy spróbować... Wiesz, że cię kocham. Bardzo cię kocham, jak nikogo innego, ale...
- Ale nie tak – powiedziała. Gdy zamilkł, uśmiechnęła się do niego, a potem zaśmiała przez łzy. – Ja to wiem. Wiedziałam od początku. Ja... ja... po prostu, posłuchaj Shan... Przepraszam, że to zrobiłam.
- Mei... - jęknął. Pokręciła głową.
- Ja też cie nie kocham. Nie tak, tylko jak... przyjaciela. Ale ja musiałam sprawdzić, Shan, musiałam, bo... - zamilkła. Co miała powiedzieć? Jak to wytłumaczyć. Chciała się przekonać, czy to Shan mógłby coś do niej czuć. Bo ją znał, najlepiej ze wszystkich. Bo nikt jej nie chciał, nikt nigdy jej nie chciał, jakby była uszkodzona, jakby coś było nie tak. I teraz się okazało, że naprawdę coś z nią jest nie w porządku, bo nawet on... Nawet Shan nie byłby w stanie jej pokochać. Jej, która była mu tak bliska. Była taka żałosna. Co chciała sprawdzić? Czy istnieje taka szansa, że Shan ją pokocha? Od początku wiedziała, że nie, ale i tak ta nadzieja, że może tak mogłoby być, gdzieś tam w niej istniała. Chciała tylko... sama nie wiedziała, czego chciała. Było jej źle samej, a Shan był zawsze blisko. Teraz wiedziała, że nawet u niego nie ma szans. U nikogo nigdy nie miała szans...
- Rozumiem – wyszeptał Shan. Patrzył jej w oczy, otulił dłońmi jej twarz. – Ale Mei... ty zasługujesz na kogoś lepszego, wiesz o tym – wyszeptał jak najdelikatniej umiał. Zaśmiał się gorzko, bo miała wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie. To ona na nikogo nie zasługiwała, nikt jej nie kochał, nikt jej nie chciał, nikt nie mógł z nią wytrzymać. Nawet Shan jej nie kochał! – Nie, Mei, naprawdę. Może i faktycznie jesteś czasem wredna. I nie lubisz czułości. I prędzej dasz w zęby, niż całusa. Ale ty już taka jesteś i to jest w tobie wspaniałe. Mei, zasługujesz na kogoś, kto naprawdę będzie cię kochał, tak jak kochana powinnaś być. Nie takiego drania, jak ja, który ogląda się za każdymi cyckami, ale kogoś, kto będzie widział tylko ciebie. Kto będzie patrzył tylko na ciebie. Kto się w tobie na zabój zakocha i to tak prawdziwie, nie na siłę. Ja... nie mogę być tym kimś, Mei. Kocham cię, ale jak siostrę. Zawsze kochałem cię jak siostrę.
- Wiem... - wyszeptała, a potem znów łzy popłynęły jej policzkach. Zaśmiała się i starła je łokciem. – Ja tyko...
- Ej, nie tylko ty czytasz mi w myślach. Wiem o co ci chodziło i nie mam pretensji. Po prostu, Mała, posłuchaj... Jesteś sama, ale nie dlatego, że coś jest nie tak. Wiesz, wszystko masz na miejscu i te sprawy... - Parsknęła śmiechem i już całkowicie się uspokoiła. Shan uśmiechnął się do niej delikatnie, tak jak tylko do niej się uśmiechał, do jego najlepszej przyjaciółki. Tylko ona znała go z tej strony, wiedziała o tym. – Po prostu ten ktoś wyjątkowy na ciebie czeka. I jestem pewien, że zawojuje twoim światem tak, jak na to zasługujesz. Tak naprawdę. Ktoś, kto zmierzy się z twoim nadopiekuńczym bratem... - Znów się zaśmiała. – Ktoś, kto nie przestraszy się twojego ojca. Ktoś, kto nie będzie miał żadnych wątpliwości. I nie spojrzy na inną, nawet przez myśl mu nie przejdzie, by spojrzeć, bo ty będziesz tylko ta jedna jedyna. Mei, och Mei...
Shan znów ją przytulił, a ona z rozkoszą wtuliła się w jego silny tors. Przyjaciel pogłaskał ją po głowie.
- Mów mi o wszystkim, co cię gnębi, Mała. Wiesz, że ja cie rozumiem. I wiem, że jesteś zagubiona, kiedy musisz cały czas słuchać tego zakochanego palanta, co siedzi ci w głowie. Mintao znalazł swoje szczęście, to i ty znajdziesz, zobaczysz.
Pokiwała głową.
-Shan... Tak mi głupio...
- Niepotrzebnie – odparł ze śmiechem. – Teraz, kiedy już sobie wszystko wyjaśniliśmy, będziemy jeszcze silniejsi, nie? Konoha powinna zacząć się już bać.
Znów zachichotała, a potem wzięła głęboki wdech.
- Tak – powiedziała, w końcu biorąc się w garść. – Nasz duet podbije tę wioskę!
*
Jak się okazało, zadanie Junichiego nie było proste. Tydzień po wyznaczeniu go mojemu młodszemu synkowi nie posunęliśmy się nawet o krok dalej w naszych poszukiwaniach. Było wiele fałszywych alarmów, kiedy to mojemu synkowi wydawało się, że coś wyczuł. Potem to coś okazywało się rzeczą zupełnie nieistotną, czasami nawet nie człowiekiem. W końcu za tłumaczenie młodemu, jak ważna jest nasza misja, wziął się Sasuke. Przypilnowałem tylko, by nie był dla mojego syna zbyt surowy. Niby wiedziałem, że malec potrzebuje trochę dyscypliny, lecz zawsze, gdy chciałem ją zastosować w myślach mi stawało moje dzieciństwo i fakt, że mnie nikt nigdy nie rozpieszczał. Nie chciałem, by moje własne dzieci czegoś takiego zaznały.
Błąkaliśmy się od miasta do miasta, mając nadzieję, że w końcu na coś się natkniemy, nic takiego się jednak, póki co, nie stało. Nocami, gdy dziewczyny i Junichi już spały, ja, Sasuke i Mintao godzinami dyskutowaliśmy o naszej sytuacji. Czemu nikt nas nie śledził? Czemu nikt z Cho-No-Roku-Sha jeszcze nam się nie pokazał? Czemu nie próbują nas zatrzymać, czemu nawet nie chcą odbić Lali i Oksu? Nie umieliśmy znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Misja zaczęła robić się coraz bardziej frustrująca. Zacząłem brać pod uwagę dwa rozwiązania – albo w Krainie Ognia nie było większej ilości psychotroników, albo mój syn nie był w stanie ich wyczuć. Wolałem skłonić się ku tej drugiej wersji, gdyż, biorąc pod uwagę, że w samej Konosze była aż taka ilość niezwykłych dzieciaków, to całkiem spory kraj powinien mieć ich więcej. Z drugiej jednak strony, w Konosze mieszkali shinobi, więc logiczne było, że tam psychotronicy powinni częściej się rodzić. Nie wiedziałem już, co mam myśleć. Czułem mętlik w głowie i wiedziałem, że moi towarzysze czują to samo.
Podczas drogi nie obyło się bez spięć między Sasuke i Lalą, ale uciszał ich argument, że gdy krzyczą, Oksu się ich boi. Ta ostatnia była cicha i raczej nie było z nią problemów. Trzymała się przy mnie i miałem pełną świadomość, że tylko mi ufa. Starałem się być wobec niej tak delikatny, jak tylko potrafiłem. Sasuke unikała jak ognia, nie patrzyła na niego i chyba ani razu się do niego nie odezwała. Cóż, drań był specyficzny.
Z moim synem czasem rozmawiała, ale tu była sytuacja odwrotna – to Mintao zdawał się jej bać. Nie dziwiłem mu się, w końcu gwałt był najstraszniejszą rzeczą, jaka mogła się przytrafić kobiecie, a mój syn dokładnie poznał jej myśli i wspomnienia. Mintao zwyczajnie nie wiedział, jak się z nią obchodzić.
Byłem już bliski zrezygnowania z misji, gdy pewnego dnia mój młodszy synek, wiedzący na moich ramionach, poderwał się ze snu i zdumiony, rozejrzał dookoła.
- Pada! – zawołał.
Przystanęliśmy i spojrzeliśmy na niego, lekko zdziwieni, bo pogoda była słoneczna, a nad nami nie było żadnej chmurki. Sasuke zmarszczył nos, za to Mintao obrócił się w stronę północnego zachodu, drapiąc po głowie. Dziewczyny spoglądały między nim a Junichim.
- Faktycznie, jakie niesamowite uczucie – powiedział Mintao. Odchrząknąłem.
- Co? Jakie? – zapytałem.
- Tatusiu, tam pada deszcz! – zawołał Junichi, paluszkiem wskazując kierunek, w którym patrzył Mintao. – I jest dużo, dużo, bardzo dużo fajnej cakry!
- Jaki ma kolor? – spytałem.
- Fioletowy! – zawołał uradowany Junichi! – Całe miastecko!
- Całe? – zdumiał się Sasuke.
- To dość dziwne – wtrącił się Mintao. – Ale chakra rozprzestrzeniona jest na dość sporym obszarze. – Mój starszy syn zmarszczył nos. – I sięga bardzo wysoko. To czuje Junichi, rzecz jasna...
- Duzo cakry! – zawołał siedzący na moich ramionach synek.
- Tam jest miasteczko, słyszę stamtąd duże ilości myśli – rzekł Mintao. Wytężyłem wzrok, dostrzegając w oddali gęste, granatowe, burzowe chmury. Nagle niebo przecięła błyskawica.
- Tam jest burza – powiedziałem.
- No to chyba wiadomo, jaka będzie moc kolejnego psychotronika – westchnął Sasuke. – Woda – powiedział znudzony, gdy nikt nie uznał za stosowne mu odpowiedzieć. – Ruszamy?
Przytaknęliśmy i ruszyliśmy w tamtymi kierunku, a że nie było drogi, musieliśmy iść na przełaj. Oksu co jakiś czas się potykała, więc trzeba było jej pilnować i łapać ją w razie co, a także pomagać jej przebrnąć przez różne przeszkody, typu na przykład rzeczka.
Lala za to była w swoim żywiole – pola, łąki i lasy przemierzała niczym królowa. Rośliny albo się przed nią rozstępowały, albo ścieliły dywanami pod jej stopami. Junichi był tym wyraźnie zachwycony, więc musiałem go zdjąć z ramion, by każdej takiej roślinki mógł dotknąć. Niestety, niektóre z nich padły ofiarą jego mocy, przez co Lala była na niego zła i znów nazywała go małym potworem.
Zbliżaliśmy się do miasteczka, wyraźnie widząc, że burzowa chmura unosi się tylko nad nim. Wyglądało to dość groteskowo, gdyż wokół panowała idealna, piękna pogoda, świeciło słońce i było ciepło. Gdy zbliżyliśmy się do miasteczka na tyle, by rozróżniać budynki, zobaczyli także ścianę deszczu. Podeszliśmy do niej na kilka metrów, wyraźnie dostrzegając, że kończyła się wraz z granicą całkiem sporego miasta. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, zniechęceni.
- Jak fajnie! – zawołał Junichi.
- No strasznie – prychnął Mintao, krzywiąc się żałośnie.
- Junichi, tam na pewno jest niezwykła chakra? – spytałem, spoglądając na synka, który stało obok mnie i trzymał moją rękę. Junichi z zapałem pokiwał głową.
- Duzo cakry! – zawołał uradowany. Zwrócił swoje pomarańczowe oczka w stronę miasteczka. – Jest taka śliczna.
- A która nie jest!? – prychnął Mintao, wyciągając ze swojego plecaka ciepłą bluzę. Wszyscy poszliśmy w jego ślady i wkrótce potem każde z nas ubrane było w coś ciepłego i nieprzemakalnego. Ubrałem Junichiego w pomarańczową kurteczkę i założyłem mu na głowę czapkę. Potem podniosłem go na ręce.
- To co, musimy wejść – powiedziałem, również niemrawo. Wcale mi się nie uśmiechało wchodzić prosto w ulewę. Lala jęknęła.
- Nie tak mokra chciałam być...
- To był żart poniżej poziomu! – warknął Mintao. – Opanowałabyś się!
- Ale...
- Mintao ma rację – powiedziałem, spoglądając karcąco na dziewczynę. Prychnęła.
- Nudziarze z was i tyle! – zawołała, łapiąc Oksu za rękę. – Idziemy? – spytała, a ciemnowłosa przytaknęła. Dziewczyny pierwsze weszły w ścianę deszczu, a my zaraz za nimi.
Zanurzyłem się w lejącą się z nieba wodę, a moje ciało w jednym czasie uderzyły tysiące zimnych szpilek. Skrzywiłem się lekko, a Junichi zaśmiał się głośno, wyciągając rączki ku niebu, z którego lały się na nas strugi deszczu.
- Deeeesc!!! – wykrzyknął i wtedy... wtedy wszystko się skończyło. Spojrzeliśmy po sobie zdumieni, gdy ulewa ustała, jakby ktoś ją zakręcił. Nawet nieliczni mieszkańcy miasteczka, snujący się po ulicach z parasolkami, zdumieni podnieśli głowy i spojrzeli w niebo. Nie wyszło słońce, na niebie wciąż zalegały gęste chmury, lecz deszcz ustał dosłownie w jednej chwili. Junichi zaśmiał się i zaczął klaskać w dłonie. – Zepsułem go, widziałeś, tatusiu?!
Mało się nie przewróciłem, a Mintao warknął wściekle.
- Nie mogłeś powiedzieć, że tak zrobisz?! – zawołał do Junichiego, a ten spojrzał na niego, obruszony.
- Nie ksyc na mnie – fuknął. – Tatusiu, on na mnie ksycy! – naskarżył zaraz, a ja ryknąłem śmiechem. Ucałowałem młodszego syna w czoło.
- Złote dziecko – pochwaliłem go.
- W sumie tego można się było spodziewać – zauważył Sasuke, ściągając z siebie czarną bluzę. – Przełamuje moce każdego psychotronika.
Spojrzałem na mojego młodszego syna z nieukrywaną dumą.
- Widzisz, „fujek" Sasuke cię chwali – powiedziałem.
- Akurat! – prychnął Uchiha, a ja zaśmiałem się i postawiłem Junichiego na ziemi. Ten zaraz podbiegł do Uchihy i zaczął go szarpać za nogawkę spodni, by Sasuke wziął go na ręce. Rozejrzałem się dookoła, a potem spojrzałem na Mintao i dziewczyny.
- Idziemy znaleźć nocleg – zarządziłem. – A potem poszukamy tego psychotronika.
- Jedzonko! – zawołał Junichi z rąk Sasuke. Jak zwykle zaczął go szarpać za włosy, a Sasuke próbował się przed tym obronić.
- I jedzonko – przytaknąłem.
- Pącki!
- Czy mogę coś ustalić?! – zawołałem, już trochę zły. – Junichi, nie przerywaj tatusiowi!
- Obaj się zamknijcie – warknął Sasuke, łapiąc Junichiego za jeden z nadgarstków. Odciągnął jego rękę od swoich włosów. – Po prostu chodźmy i już.
Ruszyliśmy główną ulicą miasteczka, mijając zdumionych, wpatrujących się w niebo mieszkańców. Chyba byli zdziwieni, że deszcz ustał, widać często musiało tu padać. Psychotronik, który tu mieszkał, musiał najwidoczniej władać wodą i sprowadzać na tę mieścinę deszcz. Sądząc po zdumionych minach, najwidoczniej padało tu przez większość czasu.
- Tam dobrze zjemy! – odezwał się nagle Mintao, wskazując palcem jakąś jadłodajnię. – Słyszę same pochwały odnośnie potraw.
- Bardzo przydatna cecha – powiedziałem, od razu ruszając w stronę wskazanego baru. Mintao rozglądał się uważnie. – Wszyscy myślą o jakimś chłopcu – szepnął do mnie.
- Chłopcu? – spytałem, marszcząc nos. – Myślisz, że...
- Tak – odparł. – To on powodował, że padał tu deszcz. To jakiś złodziej...
- O! – zdziwiłem się uprzejmie.
- W każdym razie większość sądzi... nie, ma nadzieję, że coś mu się stało i dlatego nie pada... - powiedział, a potem obejrzał się na idące z tyłu Lalę i Oksu. – On też jest tu nienawidzony... - wymamrotał. Czy mi się zdawało, czy mój syn był zawstydzony? Mintao zerknął mi w oczy z dziwną jak dla niego miną.
- Nie jestem zawstydzony. Jestem... zdziwiony. Może trochę zmieszany, bo... Nieważne, tato. Muszę pozbierać myśli.
- Oczywiście – odpowiedziałem.
Weszliśmy do jadłodajni i zajęliśmy jeden ze stolików w kącie dużego, czystego i nawet ładnie urządzonego pomieszczenia. Wewnątrz unosiły się przyjemne zapachy i nawet na twarzy Junichiego pojawił się uśmiech.
Ja i Sasuke usiedliśmy tak, by obserwować resztę jadłodajni, a w tym czasie Mintao poszedł złożyć zamówienie za nas wszystkich, ponieważ dzięki czytaniu w myślach doskonale wiedział, na co każde z nas ma ochotę. Lala wyglądała tak, jakby szukała wśród innych gości jadłodajni potencjalnej przygody na wieczór, za to Oksu wlepiała spojrzenie w blat stolika. Westchnąłem.
- Ty – odezwałem się do zielonowłosej, a ona spojrzała na mnie pytająco. – Jeśli robisz to co myślę, że robisz, to mówię ci przestań – syknąłem.
- A co według ciebie robię? – zapytała z uśmieszkiem na twarzy.
- Próbujesz nawiązać kontakt wzrokowy z brunetem na dziewiątej – odparłem. – Przestań.
- Jesteś zazdrosny? – ucieszyła się, a ja wzniosłem oczy ku niebu.
- Mam żonę – powiedziałem.
- I co z tego? – prychnęła zielonowłosa.
- Wybacz, ale natura wyposażyła ją lepiej od ciebie – dorzuciłem, palcem wskazując jej cycki, a dziewczyna spłonęła rumieńcem. Sasuke parsknął śmiechem, ale gdy oboje zgromiliśmy go wzrokiem, udał, że to kaszel. Lala wstała wściekle od stolika, wyminęła wracającego do nas Mintao i ostentacyjnie podeszła do stolika wspomnianego w naszej rozmowie bruneta. Mintao opadł na jej krzesło.
- I po co ją prowokujesz? – spytał mnie Sasuke. – Nie będę jej szukać.
- I tak z nim nie pójdzie – rzucił Mintao mimochodem. – To nie na niego ma... ekhm... ochotę – dodał na koniec, nieco kulawo. Ja i Sasuke zaczęliśmy się śmiać. Oksu poruszyła się niespokojnie i obejrzała się za Lalą z lekką obawą w oczach.
- Spokojnie – szepnąłem do niej, a jej piękne oczy zwróciły się ku mnie. – Z nami obie jesteście bezpieczne.
Oksu zagryzła dolną wargę i pokiwała głową.
- Ona – odezwała się cicho – jest miła. Tylko... – ciemnowłosa urwała, a my pokiwaliśmy głowami, by dać jej znać, że wiemy, o co Oksu chodzi. Lala była fajna, tylko cały czas myślała o jednym, dokładnie tak jak Sasuke, gdy próbował spłodzić Shana.
Mintao parsknął śmiechem i zaczął głośno kaszleć. Wyciągnąłem rękę i poklepałem go po plecach, a Uchiha zmierzył nas zmrużonymi oczami, jakby wiedział, że to z niego się śmiejemy. Ponieważ jednak żaden z nas nie skomentował dziwnego zachowania mojego starszego syna, ostatecznie Sasuke nas olał.
Chwilę potem dostaliśmy nasze jedzenie i Lala wróciła do stolika. Ja i moi synowie jedliśmy ramen, Sasuke jak zwykle coś z ryżem, a dziewczyny szaszłyki. Nagle, gdzieś w połowie naszego posiłku, do jadłodajni wpadł jakiś wyrostek.
- Słońce! – wydarł się na całe gardło, a wszyscy na niego spojrzeli. Na sali zapanowało milczenie. – Słońce wyszło, dacie wiarę?! Chodźcie!
Mieszkańcy miasteczka poderwali się z krzeseł i wybiegli na ulicę, a my wymieniliśmy zdumiona spojrzenia. Położyłem rękę na ramieniu Sasuke.
- Przejdę się – powiedziałem, a on skinął głową. – Jedzcie.
Wyszedłem na zewnątrz. Na ulicach miasta stało całe mnóstwo ludzi, a wszyscy patrzyli w niebo. Chmur było już stanowczo mniej, rozpłynęły się, a miasteczko skąpane było w słonecznym świetle. Zlokalizowałem wzrokiem dzieciaka, który wpadł wcześniej do jadłodajni i niby od niechcenia zbliżyłem się do niego, również patrząc w niebo.
- To... rzadko tu świeci słońce, co? – zagadnąłem. Chłopak spojrzał na mnie. Miał bystre, niebieskie oczy.
- Pan nie jest stąd – zauważył.
- Dlatego dziwi mnie, że wszyscy cieszą się ze słońca. – Ręką wskazałem tłumy zdumionych mieszkańców, wpatrujących się w niebo i szepczących do siebie z podnieceniem. Chłopak powiódł wzrokiem po reszcie ludzi.
- Nigdy nie świeci – odparł, wpychając ręce do kieszeni. Z zachwytem wymalowanym na piegowatej twarzy spojrzał w niebo. – Chmury nigdy nie znikają znad miasteczka, często też pada...
- Wiesz, czemu tak jest? – spytałem, niby zainteresowany tym niezwykłym zjawiskiem. Lepiej było nie ujawniać, w jakim celu ja i moja ekipa tu zawitaliśmy.
- Przez tego bachora! – prychnęła stojąca niedaleko nas, tęga kobieta. Spojrzałem na nią z zaciekawieniem.
- Bachora? Pani chyba żartuje...
- To nie żarty! – odparła ze złością. – Ten dzieciak to klątwa! Gdyby tylko można go było złapać...
- Nie gadaj bzdur, stara kwoko! – rzucił jakiś staruszek, ściskający w pomarszczonej dłoni sękatą laskę. – Złapcie go, to was ładnie popieści! Ha, ha, ha!
- Lepiej się zamknij, stary cepie, zamiast głupoty gadać!
- Obije przestańcie! – warknął nagle mężczyzna, w którym rozpoznałem barmana z jadłodajni, do której skręciliśmy ja i moja drużyna. Facet zbliżył się do nas. – Chłopak, którego mają na myśli, to przekleństwo tego miasta – powiedział do mnie, a ja musiałem lekko unieść głowę, by patrzeć mu w oczy. Facet był ogromny! – To mały przywódca bandy złodziei, sierota, odmieniec. – Skrzywiłem się, słysząc te nieprzyjemne określenia. – On i dwójka jego przyjaciół to małe szkodniki, łobuzy. Ale nie można się ich pozbyć, bo chłopka robi dziwne rzeczy...
- Jakie dziwne rzeczy? – zainteresowałem się. Facet pokręcił głową.
- Lepiej tego nie rozpowiadać, żeby komu do głowy nie przyszło szukać go – spojrzał na mnie surowo, jakbym wiedział, że właśnie to mam zamiar zrobić. – To się zazwyczaj kończy śmiercią.
- A gdybym jednak chciał? – spytałem, uśmiechając się lekko. Facet prychnął.
- To szukaj Faraona, ale szkoda by było, gdyby te fajne blondaski straciły ojca.
To powiedziawszy, wyminął mnie i wrócił do jadłodajni. Podrapałem się po głowie, a potem przeciągnąłem i zaśmiałem, spoglądając na gapiącego się na mnie dzieciaka, którego zaczepiłem na początku.
- Pan chyba nie chce znaleźć Faraona?
- Czemu „Faraon"? – odpowiedziałem pytaniem, a dzieciak prychnął.
-Sam się tak nazwał – odparł. – Bo nikt mu nie podskoczy.
Chciałem pytać dalej, ale chłopak odszedł, najwyraźniej niezainteresowany dalszą rozmową. Rozejrzałem się, orientując, że wszyscy powoli zaczynają się rozchodzić. Zmarszczyłem brwi i wróciłem do Sasuke i dzieciaków, zastanawiając się nad tym, co usłyszałem. Ci ludzie byli dziwni i najwyraźniej mocno się bali owego Faraona.
- Coś wyczytałeś? – spytałem Mintao, na powrót siadając przy stoliku. Mój ramen był już zimny, ale i tak miałem zamiar go skończyć. – Na przykład, gdzie go znaleźć?
- Kogo? – spytał Sasuke.
- Faraona – odpowiedziałem. – Tak nazywają tu tego dzieciaka. Znaczy się, psychotronika.
- Jeszcze nie wiem, gdzie go znaleźć – powiedział Mintao. Miał zamknięte oczy i najwyraźniej przeszukiwał okolicę. – Ludzie stąd boją się go, boją się jego mocy...
Lala prychnęła.
- Jakie to dziwne... - zakpiła, a ja westchnąłem.
- To nie jest reguła – powiedziałem z naciskiem. Spojrzała mi w oczy, unosząc wysoko zielone brwi.
- Mów za siebie. Z tego, co słyszałam, to Jinchuuriki też nigdy nie mieli łatwo...?
Na chwilę mnie zatkało.
- Skąd... ty...?
- Nie jestem głupia – powiedziała, oglądając swoje paznokcie. – Wywnioskowałam z różnych waszych aluzji. Więc jak to było z Jinchuuriki, co? Może się pochwalisz, Na-ru-to?
Nie odpowiedziałem, tylko spojrzałem w bok, klnąc swoją głupotę. Ta dziewczyna na serio była bystra, w każdym razie najwyraźniej zapamiętywała każde nasze słowo, a potem składała je do kupy i wyciągała odpowiednie wnioski. Znałem już kogoś, kto potrafił takie rzeczy, tyle że ten ktoś nigdy nie popisywał się swoimi umiejętnościami, wręcz przeciwnie. Zdawał się być zawsze przeciętny, trochę słabszy od reszty, mimo że jego umysł był wręcz przerażający. Teraz ta osoba znajdowała się w Konosze, pod okiem mojej córki, za wszelką cenę starając się dotrzeć do miłości swojego życia.
Zaśmiałem się w końcu, wywołując tym zdziwienie na jej twarzy. Przechyliłem miskę z resztą bulionu i wypiłem go, po czym z hukiem odstawiłem miskę.
- No, to chyba pora brać się do roboty. Znajdźmy nocleg i w końcu zacznijmy szukać Faraona! – powiedziałem, a Junichi wzniósł pięść do góry.
- Taaaak! – zawołał, szczerząc swoje białe ząbki. Nawet Oksu się uśmiechnęła.