czwartek, 24 czerwca 2021

NG. Rozdział 43

Myślałam, że chwilę czasu znajdę dopiero w sobotę, ale moje gardło nie dogadało się z klimatyzacją i obecnie jestem lekko uziemiona w domu i usiłuję się wyleczyć. Dzięki temu mam trochę czasu, by przysiąść nad pisaniem, bo ostatnio cały czas jestem zajęta pracą.

Zapraszam do czytania:

*

„Nie wierz

w moją obojętność,

w moją nieobecność doskonałą,

w moją zimna krew.”

Jerzy Szymiak

 

*

Walka Shana z Faraonem była dość zabawna. Uchiha wyraźnie nie chciał atakować dzieciaka, ale ten, wyczuwszy, co się dzieje, dał upust emocjom i urządził na placu… no cóż, piekło. Pioruny strzelały ze wszystkich stron, przeorały ziemię, podpaliły co tylko mogły, a na nas lunęła… ulewa.

Nihat automatycznie osłonił siebie i Mei, z premedytacją ignorując pozostałych, na szczęście Junichi się nad nami zlitował i po chwili wyłączył deszcz. Po pojedynku z Mintao od Nihata dosłownie czuć było fale buchającej, gorącej wściekłości, jakby to on miał moc Mayeczki. Ja natomiast zastanawiałem się, jakim cudem synowi udało się zaatakować jego umysł? Moc chłopaka do tej pory zdawała się być nieustępliwa, tylko Junichi miał z nim jakieś szanse, a tymczasem moc moich starszych dzieci też się rozwijała. Była to dobra informacja, bo skoro Mintao udało się jakoś rozpracować Nihata, to oznaczało, że były jakieś szanse, by przedrzeć się przez obronę Asuki i Takako. W końcu ich zdolność polegała na czymś innym niż u Nihata, przypominała moc Mayi. Nie miałem pojęcia, jakim cudem Mei i Mintao ich nie słyszeli, skoro słyszeli moją uczennicę czy Faraona. Dzisiejsza walka mojego syna dawała nadzieję.

W końcu Faraon przestał się popisywać. Gdy on i Shan się do nas zbliżyli, ten starszy wyglądał żałośnie. Był mokry, włosy przykleiły mu się do czoła, kilka razy dostał błyskawicą (nie było co się dziwić, szczególnie się nie bronił) i ogólnie wyglądał na zmaltretowanego.

Faraon za to pękał z dumy. Jego moc, przy pozostałych dzieciakach, była wyjątkowo efektowna, chyba tylko Mayka robiła większe zdumienie, Faraon za to większe spustoszenie.

Poniosłem się na nogi, a potem wzniosłem ręce nad głowę i zrobiłem skłon, aby się choć trochę rozciągnąć. Zdrętwiałem po całym dniu za biurkiem.

- Teraz my, tatusiu?! – wykrzyknął Junichi, siedzący Sasuke na barana, a ja skinąłem głową.

- Tak, teraz my – potwierdziłem.

Synek niemal krzyknął uradowany, a ja uśmiechnąłem się. Sasuke zdjął go ze swoich ramion i postawił na ziemi, a synek rzucił się biegiem na środek polany. Spojrzałem po dzieciakach, które siedząc na trawie, gapiły się na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Sasuke i Shikamaru mieli na ustach uśmieszki.

- Niech się pan nie boi, Lordzie Hokage! – zawołał Shan Uchiha. – Jakby co, to uratujemy pana!

Postukałem się w czoło, patrząc na niego z powątpiewaniem, a potem ruszyłem w stronę podskakującego z radości Junichiego. Po drodze aktywowałem tryb Kuramy, a gdy otoczyła mnie złota sfera, oczy Junichiego zamigotały, uradowane. Synek dobrze odczytał moje intencje – miałem zamiar potraktować go poważnie i to mu się spodobało.

- Tak jest super, tatusiu! – zawołał do mnie. Zatrzymałem się naprzeciw niego, w kilkumetrowej odległości.

- Zaatakuj mnie – powiedziałem do synka, a ten spojrzał zdziwiony. – Tak jak uczył cię fujek Sasuke, zanim wyruszyliśmy na wycieczkę. Spróbuj! – zachęciłem go. Junichi gapił się na mnie bez zrozumienia.

- Ale czym? – zapytał w końcu.

- A czym chcesz?

Nagle z gołego nieba strzelił pomarańczowy piorun, a ja odskoczyłem w bok. Junichi zachichotał, wiec natychmiast zrozumiałem, że ostatni popis Faraona natchnął Junichiego.

- Musisz się bardziej postarać, aby mnie trafić! – zawołałem do synka, chcąc go trochę sprowokować. – Zaatakuj tatusia na poważnie!

Junichi zmarszczył nos.

- Ale…

- Co?

- Ale ja cię kocham – powiedział, jakby to było oczywiste, patrząc na mnie swoimi niesamowitymi oczkami. Zaśmiałem się.

- Przecież chciałeś walczyć, no dawaj! Tacie nic nie będzie!

Jak jeszcze miałem go zachęcić? Zerknąłem na naszych bliskich; dzieciaki chichotały, rozbawione zachowaniem najmłodszego psychotronika. Junichi był słodki jak cukierek. Gdybym tylko miał wybór, niczego bym go nie uczył, ale bałem się, że będzie… bezbronny. Nieświadomy. Nie zorientuje się, kiedy ktoś naprawdę będzie chciał zrobić mu krzywdę i to będzie jego zgubą.

Stwierdziłem, że zobaczę, jak zareaguje na atak. Sięgnąłem do kabury i cisnąłem w niego trzema shurikenami. Nie miałem zamiaru go trafić; jeden z nich przeleciał tuż nad jego głową, niemalże muskając jego włosy, dwa obok lewego policzka. Junichi nawet nie drgnął, jakby ich nie zauważył, jakby to były muchy a nie shurikeny. Synek patrzył tylko na mnie.

Rzuciłem jeszcze jednym, celując w jego ramię.

Na sekundę stanęło mi serce, gdy shuriken sięgnął celu, usłyszałem też, jak bliscy wstrzymują powietrze, ale zaraz moje obawy minęły. Nie było wrzasku bólu, nie było krzyku. Shuriken odbił się od synka i spadł na ziemię; nawet nie drasnął jego ubrań. Mały osłonił się, prawdopodobnie używając mocy Nihata.

Junichi zachichotał.

- Fajne – skomentował, a ja uniosłem jedną brew. – Ja też mogę?

- O to mi chodzi – odpowiedziałem z entuzjazmem, zachęcając go gestem. Junichi zaśmiał się i wyciągnął w moją stronę palec wskazujący.

Coś mnie trafiło. Coś lodowatego i przerażającego przeszyło mnie na wylot i na sekundę straciłem oddech. W głowie mi zawirowało, w oczach pociemniało. Moc Kuramy rozpłynęła się w powietrzu niczym dym, a ja padłem na plecy.

- Tato! – usłyszałem krzyk i tupot kilku par stóp. Ledwo mrugnąłem, nade mną pochylały się moje starsze dzieciaki, Sasuke, Shikamaru oraz Shan.

- A mówiłem, że pana uratujemy – powiedział wesoło młody Uchiha.

- Nic mi nie jest – sapnąłem, siadając. – On mnie… wyłączył – wytłumaczyłem ze zdumieniem. Sięgnąłem do swojego wnętrza, gdzie Kurama chichotał jak opętany. Nic nam nie było, ani jemu, ani mnie. Synek jedynie na sekundę odciął nam prąd.

Wróciłem do najbliższych. Sasuke wyciągał ku mnie rękę, ale zignorowałem ją, żeby nie było, że pięciolatek rozłożył mnie na łopatki i sam się podniosłem. Spojrzałem na swoje dłonie, kilka razy zgiąłem palce, a potem wyprostowałem je. Znów aktywowałem moc Kuramy; wszystko było w porządku, złota chakra rozbłysła wokół mnie w sekundzie.

Wróciłem do swojej normalnej postaci i zerknąłem na Junichiego. Syn już nie był mną zainteresowany, bo zobaczył jakiegoś motylka i pobiegł za nim. Wyglądało na to, że nasza walka się skończyła.

- Wyłączył cię? – zapytał Sasuke, uważnie mnie obserwując.

- Dokładnie. Jakby wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Teraz już jest okej, Kurama też się dobrze czuje. Ale przez sekundę nie miałem… zasilania…

- Jak wtedy, gdy spotkaliśmy Lalę – powiedział Mintao, zerkając na dziewczynę, wciąż siedzącą na trawie obok Oksu. – Tylko że ona wtedy straciła przytomność, bo on pozbawił ją energii, wyciągnął tę energię z niej. A ciebie, tato, Junichi odciął od twojej energii, od twojej chakry.

- Jakby pstryknął kontaktem i zgasił mi żarówkę. – Pokiwałem głową, a Shikamaru zaśmiał się na to porównanie.

- Wspaniale – powiedział mój zastępca, zerkając na biegającego po polanie Junichiego. – Gdyby tylko twój syn zechciał… współpracować, to właściwie jednym palcem mógłby się pozbyć naszych kłopotów – powiedział cicho.

*

Mei Uzumaki nie mogła się doczekać momentu, kiedy zostanie w końcu ze swoim bratem sam na sam. Aż ją paliło z ciekawości, jakim cudem Mintao udało się nadszarpnąć obronę Nihata, co zrobił i przede wszystkim, jak to zrobił? Ona próbowała, cały czas po walce z bratem bombardowała umysł zielonookiego mężczyzny, ale on nawet tego nie zauważył. Nic. Tam, gdzie stał milczący, skupiony Nihat, nie było nic. Nie czuła go, nie słyszała.

Jak Mintao tego dokonał?

Wkurzało ją to!

Zakończyli trening, po tym jak tata, wujek Sasuke i Shikamaru sensei chwilę sobie podyskutowali na temat umiejętności Junichiego. Nie było sensu dalej trenować w taki sposób, ale chyba właśnie to Shan chciał pokazać. Trzeba było indywidualnie zająć się tymi, którzy nigdy nie trenowali, czyli Lalą, Oksu i Faraonem. Ona, Mintao i Maya potrafili walczyć, daliby sobie radę w starciu z Cho-No-Ryoku-Sha, Nihat to w ogóle zdawał się być na równi z Junichim, ale tamta trójka nie potrafiła nic. Owszem, władali swoją mocą, ale tylko tyle. Nie byliby w stanie stworzyć drużyny.

- Dobra, dziś to chyba na tyle! – zawołał w końcu tata, a Mei podniosła się z ziemi i otrzepała spodnie. Wszyscy dookoła zaczęli się zbierać, Lala i Oksu rozmawiały na temat treningu i tego, jak wiele mają do nadrobienia, Junichi i Faraon już od kilku minut ganiali się dla zabawy po polu treningowym a Mintao skakał wokół Mayi, jakby naprawdę coś jej się stało podczas walki. Brat wyglądał jednak na zadowolonego z siebie, co chwila zerkał w stronę Nihata i uśmiechał się z satysfakcją.

Mei westchnęła, czując się dziwnie z tym, że nie słyszy, co myśli Mintao. Do tej pory zawsze, w każdej sytuacji, byli połączeni. A teraz, za każdym razem, kiedy tylko w pobliżu pojawiał się Nihat, mężczyzna natychmiast zrywał jej połączenie z bratem. Nie rozumiała, po co Nihat to robił. Spędzili ze sobą tylko trochę czasu, a on od tamtej pory zachowywał się wobec niej bardzo… dziwnie.

Tak, jak na przykład teraz. Bo nagle Nihat podszedł do niej i spojrzał jej w oczy, ignorując wszystkich dookoła.

- Idziemy? – zapytał, jakby to było oczywiste, że razem wracają do Konohy.

Mei rozejrzała się. Wszyscy już skierowali się w stronę Wioski. Na samym początku szedł tata wraz z wujkiem Sasuke i sensei Shikamau. Rozmawiali o ich treningu, a przede wszystkim o Junichim. Młodszy brat i Faraon biegali wokół nich, pełni energii, doskonale się bawiąc. Ta dwójka chyba się polubiła. Faraon był żywiołowy, potrafił dotrzymać kroku jej młodszemu bratu. Za nimi Shan towarzyszył Lali i Oksu. Dziewczyny śmiały się z dowcipów, które opowiadał Uchiha. Obok nich Mintao i Maya szli za rękę, zajęci sobą jak zawsze. Ta dwójka świata poza sobą nawzajem nie widziała, co ją trochę irytowało.

- Chyba idziemy – powiedziała do Nihata i ruszyła za całą zgrają, a on obok niej. Przez chwilę milczeli.

- Jak Mintao udało się ciebie zaatakować? – zapytała jednak, wiedząc, że nikt ich nie podsłucha. Reszta była za daleko, a od brata była odcięta. Poza tym była przekonana, że Nihat trzyma ich pod jakąś swoją tarczą, bo mężczyzna zawsze tak robił. – Jak mu się to udało?

Nihat westchnął.

- Moja moc… cóż, jest też trochę jakby… mentalna. Jak wasza. Nie władam żadnym żywiołem, panuję nad barierami, potrafię tworzyć struktury, przez które nic się nie przedrze. I mogę dokładnie określić to, jaka rzecz nie będzie mogła przez nie przeniknąć. Myśl, człowiek czy broń, czy cokolwiek innego. Ale wasza moc też jest mentalna… I w tym zakresie chyba ma przewagę nad moją.

Zastanowiła się nad tym.

- Czyli Mintao mógłby cię złamać? Albo ja?

Nihat zaśmiał się.

- Bez przesady. Rysa na tafli szkła to jednak tylko rysa.

Prychnęła.

- Zarozumialec!

Nihat zaśmiał się serdecznie. Przeniósł swój wzrok z jej oczu na plecy idącego przed nimi Mintao.

- Jednak tego się nie spodziewałem – kontynuował chłopak. – Mintao mnie zaskoczył, przez to jeszcze bardziej go nie znoszę.

Zachichotała.

- Co myślisz o dzisiejszym treningu? – zapytał Nihat, zmieniając temat. Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, wszyscy myślą o tym samym, że treningu najbardziej potrzebują Lala, Oksu i Faraon. Jak uważasz?

- Raczej tak – odparł. – Odstają. Długo potrwa, zanim odrobią zaległości.

- Oj tak – westchnęła. – Tatę jednak najbardziej martwi fakt, że bardziej od nici przyjaźni, zawiązują się między nami więzy nienawiści – powiedziała. Chłopak zerknął na nią, wciskając ręce do kieszeni. Jego zielone oczy wciąż były skupione i czujne. To jego spojrzenie nie zmieniało się nigdy, jakby zawsze był gotów do walki. Widziała, że Cho-No-Ryoku-Sha urządzili na niego polowanie, że przez długi czas uciekał, że musiał sam się o siebie troszczyć. Wyglądało na to, że nawet teraz, kiedy był pod opieką jej ojca, Nihat nie potrafił porzucić przyzwyczajeń.

- Da się zauważyć – odparł.

- Ty też go wkurzasz, chyba najbardziej ze wszystkich.

Nihat parsknął śmiechem.

- Nie dziwi mnie to – odpowiedział wesoło. – Nie przyszedłem tu, aby tańczyć jak mi zagra. Twój ojciec doskonale wie, że nie ma na mnie wpływu i to go drażni.

Mei wywróciła oczami. Śmieszyło ją, że Nihat ma zatarg zarówno z jej bratem jak i z jej ojcem.

- Bzdura! Mój ojciec martwi się o ciebie tak samo, jak o nas wszystkich. Wie, że jesteś silny i że masz moc, ale wie też, że to nic ci nie da, kiedy zostaniesz z tą mocą zupełnie sam. Chce, byś był częścią Nowej Generacji, a nie tylko przyłaził i stał na uboczu.

Zielone oczy znów na nią spojrzały. Lubiła to pewne siebie, stanowcze spojrzenie.

- Chce mnie w Nowej Generacji, żebym nadstawiał karku, bo jestem silniejszy niż inni. Reszta to zgraja dzieciaków, która ledwo cokolwiek potrafi.

Pokręciła głową. Nihat zupełnie nic nie rozumiał.

- Widać, że nic nie kumasz. Myślisz, że tata chce twojej mocy?

- Myślę, że każdy by jej chciał.

Mei zaśmiała się, a potem zerknęła na niego z politowaniem.

- Moc, która do niego nie należy, jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłby mój ojciec – powiedziała cicho. – Owszem, tata chce, byśmy byli silni, ale dla siebie samych, abyśmy mogli się bronić. Abyśmy byli bezpieczni. No i abyśmy chronili siebie nawzajem, swoich bliskich, swoich przyjaciół. Ty… chyba do końca nie zdajesz sobie sprawy, kim jest mój ojciec, prawda?

Nihat lekceważąco wzruszył ramionami.

- Jest Hokage – rzekł.

- Tata jest Jinchuuriki, wiedziałeś o tym?

Nihat chwilę myślał, a potem skinął głową.

- Wiem.

- Dziewięcioogoniastego. To… nie jest mała moc. Tata…. Zawsze chciał być silny, ale chciał zawdzięczać to samemu sobie, zyskać siłę, ale pochodzącą z wewnątrz, a nie od kogoś innego. I chce tego samego dla nas, byśmy stali się silni… Dla siebie, nie dla niego. Tata… zawsze uważał, że ma całą moc, jaka jest mu potrzebna, aby mógł chronić swoich bliskich.

Nihat zamyślił się, spoglądając na ciemniejące niebo. Słońce już zachodziło, barwiąc nieliczne chmury na pomarańczowo, ptaki, siedzące na drzewach dookoła nich, wciąż jeszcze śpiewały. Wiał lekki wietrzyk i ogólnie wieczór był dość przyjemny. Nie mogła uwierzyć, że tak sobie spaceruje z Nihatem, mimo iż właściwie tylko wracali z treningu. Reszta bliskich szła kawałek przed nimi – wszyscy mieli raczej dobre nastroje, mimo że trening znów nie był wystarczająco dobry.

- Cóż… uważam podobnie. Ja… jestem silny, wiem to, ale… Cho-No-Ryoku-Sha mnie przerażają. Walczyłem z Aratą, on potrafi dostać się pod moje tarcze. Nie tak, jak Mintao, bo twój brat usiłował rozbić ochronę mojego umysłu… Arata potrafi fizycznie wedrzeć się poza moją barierę…

- Arata? – dopytała Mei.

- Chłopak, który włada… a bo ja wiem, przestrzenią? Otwiera portale, dzięki nim przenosi się w przestrzeni. Otwiera je pod moimi tarczami, a nawet na nich. Kiedy go pierwszy raz spotkałem, przeraził mnie. Sądziłem, że nie istnieje osoba, która może mnie powstrzymać. A potem… twój młodszy brat. On pierwszy rozbił moją tarczę jakby była… jakby była ze szkła.

Mei spojrzała na plecy Junichiego, który teraz siedział na ramionach taty. Brat śmiał się, wołał coś do wujka Sasuke, który szedł obok.

- Junichi… on wprawia nas wszystkich w lekkie przerażenie – szepnęła cicho. – Ja… to znaczy my, ja i Mintao, nie możemy go czytać. Słyszymy jego myśli, ale takie proste, wiesz, „kocham mamusię”, „zjadłbym kluski”… Ale reszta jest jak paleta wymieszanych farb. Teraz, kiedy idzie między nami, rozbłyski świateł tańczą wokół niego, żółte, fioletowe, zielone, niebieskie, czarne… Kiedy jest z nami wszystkimi, to wolę skupić się na czymkolwiek innym, byle trzymać się daleko od jego umysłu. A on… On to uwielbia. Rozróżnia jakimś swoim szóstym zmysłem. I pragnie…

- Pragnie?

- Tak. Cały, cały czas chce. Pożąda. Każdej mocy, z którą się spotka.

- Wiem o czym mówisz. Kiedy go poznałem, powiedział coś w stylu, że chce moją „carną cakrę”. – Nihat sparodiował głos Junichiego, a ona zaśmiała się. – Wziął sobie trochę.

- On je kolekcjonuje, nasze moce. Niektóre podobają mu się bardziej, inne mniej. Lubi te, które są bardziej efektowne, nie wiem… Jak u Faraona, że może sobie coś wysadzić w powietrze. Moja moc go w ogóle nie interesuje…

- A moja? – zaciekawił się Nihat.

- Odkąd cię poznał „zniknął” kilka swoich zabawek i to tyle – odparła. Nihat zaśmiał się.

- Podobała mu się na początku, jak nowa zabawka – odgadł chłopak, a ona przytaknęła, zgadzając się z nim. Junichi zachwycał się każdym z nich, ale tylko na początku. Kiedy już poznał moc danej osoby, szukał czegoś innego, czegoś nowego.

- Tak – potwierdziła. – Chyba tak można powiedzieć.

Dotarli do Wioski, gdzie po krótkim pożegnaniu wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tata i Junichi udali się w stronę domu, sensei Shikamaru też gdzieś odszedł. Mintao i Maya ruszyli w stronę mieszkania dziewczyny, Shan jej pomachał i odszedł ze swoim ojcem, zaś reszta skierowała się do domu Nowej Generacji.

Nihat zerknął na nią i się uśmiechnął.

- Masz ochotę coś zjeść? – zapytał. – Ja stawiam.

- Em… w sumie czemu nie? – odpowiedziała, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- To prowadź, wybierz jakieś miejsce. – Nihat zostawił jej wybór, a ona zamyśliła się chwilę. W sumie, to jak zawsze w jej rodzinie, miała ochotę na ramen.

- Ichiraku?

- Może być.

Ruszyli spacerkiem w stronę popularnej w wiosce jadłodajni. Mei czuła się dziwnie, ale jednocześnie przyjemnie. Uwaga Nihata jej schlebiała, było tak, jak mówił Shan – chłopak zwracał na nią większą uwagę niż na kogokolwiek innego z ich grupy. Na tej zielonowłosej wywłoce nawet nie zawiesił oka, z przecież na widok Lali wszyscy mężczyźni się ślinili.

To było… dziwne.

*

Mintao wziął prysznic. Gotowało się w nim, więc ledwo dotarli do mieszkania, przeprosił Maykę i udał się do łazienki, by pod strumieniem wody nieco ochłonąć. Ten cały Nihat denerwował go jak mało kto!

Pod prysznicem w końcu odetchnął. Ostatnio więcej czasu spędzał u swojej dziewczyny niż we własnym domu. Tata i mama ufali mu bardziej, niż na to zasługiwał. A on… sobie samemu ufał trochę mniej. Znał siebie i swój porywczy charakter. Był impulsywny, czasem nawet za bardzo, ale to chyba była jakaś cholerna, dziedziczna cecha ich rodziny, że najpierw działali, a potem zaczynali myśleć. Mintao walczył z tym całe swoje życie i niestety często przegrywał.

Po prysznicu ubrał się jedynie w granatowe, dresowe spodnie i  wyszedł z łazienki. U Mayki zawsze było gorąco, więc nie było nawet sensu się ubierać, bo zaraz by się spocił. No i jego dziewczynie się podobało, gdy chodził bez koszulki.

Minął się z Mayką w drzwiach łazienki, bo ona też postanowiła iść się wykąpać po treningu. Walczyła chyba najdłużej, w dodatku praktycznie samym taijutsu. Mintao natomiast udał się do sypialni, a tam usiadł na składanej wersalce, jaka dla Mayi pełniła funkcję łóżka. Sięgnął po jedną ze swoich książek, uśmiechając się na myśl, że jego rzeczy u Mayi też było całkiem sporo.

Chciał czymś się zająć, żeby nie śledzić myśli Mayi, która była teraz pod prysznicem. Na myślach Mei nie mógł się skupić – siostra była gdzieś z Nihatem, nie słyszał jej, tamten drań jak zwykle ją od niego odciął, a ona w dodatku się na to zgadzała! Ten dupek odcinał Mei z automatu, zaledwie znalazła się w polu jego widzenia. Denerwowało go to! Ten… ten drań mógł jej teraz robić krzywdę, a on nawet by o tym nie wiedział. Nie ufał Nihatowi, bo go nie słyszał, bo nie mógł czytać jego myśli, tak jak nie mógł przeczytać Takako czy Asuki. Kiedy się uparł, że pójdzie za Mayką, gdy dziewczyna odchodziła z siostrą, podjął dobrą decyzję. Od tamtej pory postanowił ufać samemu sobie i swojej intuicji choćby nie wiem co.

Maya wyszła spod prysznica ubrana w kremowe szorty i białą bokserkę. Spojrzał na nią i przełknął ślinę, a potem zerknął w bok, biorąc głęboki oddech.

Dziewczyna zbliżyła się do niego, powili, ostrożnie, a potem płynnym ruchem wsunęła mu się na kolana. Z jej myśli wiedział, że ma zamiar to zrobić, ale i tak ponownie przełknął ślinę. Była tak blisko, ubrana w taki sposób…

Maya przegarnęła mu mokre włosy palcami, susząc je. Potem pochyliła się i pocałowała jego usta. Oddał pocałunek, obejmując ją w talii nieco ciaśniej. Jej myśli… były inne…

Gdy odsunęli się od siebie, lekko dyszał. Maya była gorąca i zarumieniona, wpatrywała się w niego płonącymi oczami. Myślała o takich rzeczach, że czuł gorące rumieńce, wpływające mu na twarz i nie bardzo wiedział, co ma w tej sytuacji zrobić.

- Mei… jest z Nihatem? – zapytała dziewczyna.

Jej pytanie zupełnie zmieniło nastrój między nimi. Jego oddech automatycznie przyspieszył.

- Tak – odszepnął.

Maya odsunęła się lekko i patrząc mu w oczy, podniosła w górę ręce. W jej myślach usłyszał i zobaczył, czego od niego oczekuje. Patrzyła na niego stanowczo, z pewnością siebie, jej oczy błyszczały; to lewe miało kolor różowy.

Dłonie mu lekko drżały, gdy je wyciągnął i lekko podwinął jej białą bokserkę, odsłaniając płaski brzuch dziewczyny. Zawahał się.

- Nie zrobię ci krzywdy – powiedziała Maya, a on pokręcił głową.

- Nie o to mi chodzi. Jesteś pewna? – zapytał szeptem. Maya chwilę na niego patrzyła, ale z jej umysłu biła pewność siebie i pragnienie. Złapał więc pewniej skraj jej bluzeczki i pociągnął w górę, a potem cisnął ubranie na podłogę. Po raz kolejny przełknął ślinę, widząc ją nagą od pasa w górę.

- Nie zrobię ci krzywdy – powtórzyła Maya. – Kocham cię.

- A ja ciebie.

Więcej zapewnień nie potrzebowali.

*

Zjedli po misce ramen, rozmawiając o głupotach. Opowiedziała Nihatowi kilka zabawnych historyjek sprzed lat, zwłaszcza tych dotyczących przygód jej i Shana. Było… miło.

W jej głowie panowała błogosławiona cisza, Nihat osłonił ją przed wszystkimi, przed bratem i przed ludźmi dookoła, więc byli tylko we dwoje, ona i on.

Na początku ją to niepokoiło. To było… dziwne, nienormalne, jakby pozbawiono ją jakiegoś zmysłu, jakby nagłe ogłuchła albo oślepła. Po jakimś czasie przyzwyczaiła się, ale wciąż… było to trochę nienormalne.

Nihat niewiele mówił o sobie, trochę wspomniał o tym, że podróżował, że bywał tu i tam, że poznawał świat. Unikał jednak opowiadania szczegółów ze swojej przeszłości, a ona nie naciskała. Wiedziała, że chłopak nie należał do osób, które lubiły się zwierzać. Nie przeszkadzało jej to.

- Odprowadzić cię do domu? – zapytał Nihat, gdy wyszli z Ichiraku. Potrząsnęła głową.

- Nie, lepiej żeby mój ojciec cię nie widział. Wrócę sama, ale dzięki za kolację.

- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł chłopak, pochylając lekko głowę.

Mei uśmiechnęła się do niego, cofnęła o dwa kroki, a potem odwróciła się i odbiegła.

Nie dotarła jednak daleko. Ledwo wydostała się spod ochronnego parasola Nihata, jej umysł zaatakowały obrazy…. Obrazy i myśli, i uczucia, o boże, które sprawiły, że niemal kolana się pod nią ugięły.

- Nihat!

Nie wiedziała, czy to zadziała, chłopak mógł już przecież sobie pójść i mieć ją gdzieś, mógł już odbiec albo się osłonic przed wszystkim i wszystkimi, ale zjawił się obok niej natychmiast, a wraz z nim znów ta błogosławiona cisza.

Chłopak złapał ją za ramiona, zaniepokojony. Przytrzymał ją, bo nogi miała jak z galarety. Zajrzał jej w oczy; jego wyrażały niepokój i troskę.

- Mei! Mei, słyszysz mnie? Coś się stało, ktoś jest ranny?!

- Nie – szepnęła. Policzki paliły ją cholernie, czuła zażenowanie tak silne, jak jeszcze nigdy w życiu, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czuła się tak, jakby przyłapała brata i Mayę, a oni… a brat… chyba nawet jej nie zauważył, zbyt… zaabsorbowany swoją dziewczyną.

- Co się dzieje, martwisz mnie – mówił dalej Nihat. Zakryła usta dłonią, potrząsając głową. Z tego zawstydzenia szczypały ją nawet uszy.

- Przepraszam – powiedziała cicho. – Ja… Przepraszam, czy mogę zająć jeszcze trochę twojego czasu? N-nie wiedziałam, że tak wyjdzie, a potrzebuję twojej zdolności, aby…

- Mei – przerwał jej. – Cały mój czas należy co ciebie. Możesz go wziąć tyle, ile potrzebujesz.

Spojrzała na niego zaskoczona. Nihat uśmiechnął się lekko i odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. Teraz to już w ogóle była cała czerwona na twarzy.

- Mam rozumieć, że nie chcesz teraz nikogo słyszeć, o to chodzi?

Pokiwała głową. Żadna siła by jej teraz od Nihata nie odciągnęła. Nie miała zamiaru wracać do połączenia z bratem, a przynajmniej nie przez najbliższy czas.

Nihat puścił ją i przyjrzał się uważnie jej zarumienionej twarzy. Westchnął.

- Twój brat jest z Mayą? – domyślił się. Pokiwała głową, zagryzając dolną wargę. Wciąż widziała przed oczami te wszystkie obrazy, jakie zafundował jej brat, a przecież nawiązała z nim połączenie zaledwie na kilka sekund! Wiedziała, że Mintao nie ma na to wpływu, że to się dzieje samo, że specjalnie jej tych obrazów nie przesłał, a pewnie on i Maya spodziewali się, że nieco dłużej będzie „nieobecna”.

Nihat przez chwilę jej się przypatrywał.

- Chodź ze mną, zrobię ci herbaty.

Udali się do jego mieszkania. Po drodze milczała, usiłując zapanować nad zażenowaniem.

Mei nigdy u Nihata nie była, dlatego gdy przekroczyli próg, ukradkiem rozejrzała się dookoła. Kawalerka była mała, prawie niczego tu nie było. Tapczan, mały stolik, krzesło, w aneksie kuchennym lodówka i kilka szafek.

Nihat zaprosił ją do środka, a potem wskazał jej tapczan, żeby sobie usiadła.

Zrobiła o co prosił. Przyglądała mu się, gdy szykował dwa kubki. Czuła się… zawstydzona całą tą sytuacją.

- Przepraszam, że… że ci przeszkadzam – powiedziała, gdy w końcu podał jej kubek ciepłej herbaty. Ochłonęła nieco i chyba była już w stanie normalnie rozmawiać. Nihat prychnął.

- Już mówiłem i nie każ mi się powtarzać – masz tyle mojego czasu, ile go potrzebujesz, Mei.

Skinęła głową, ale dziwnie się z tym czuła. Za wiele to ją z Nihatem nie łączyło, zaledwie kilka rozmów, ale czuła, że może na niego liczyć. Był pierwszą jej myślą, kiedy znalazła się w kłopotliwej sytuacji, chociaż zawsze w niepokojących przypadkach polegała na Shanie. Ta zmiana wprowadziła w niej pewien niepokój, ale również szczęście. To było coś innego, móc polegać na Nihacie, który nie był jej przyjacielem, który był obcym facetem, a mimo to chciał spędzać z nią swój czas.

- Na Hokage, mam nadzieję, że im nie przerwałam! – wyrzuciła w końcu z siebie to, co najbardziej ją dręczyło. Nihat parsknął śmiechem.

- Nawet jeśli, to co z tego? Taką macie zdolność, a twój brat to kretyn!

Uśmiechnęła się blado.

- Mintao jest… po prostu… dla niego świat jest czarno-biały. Rzadko dostrzega rzeczy pośrednie. Uważa, że to oczywiste, że powinieneś zrozumieć ojca i natychmiast zacząć wykonywać jego rozkazy. Uważa… że tata, no, że po prostu tata ma rację i wszyscy powinni się z nim zgodzić, bo to oczywiste.

Nihat usiadł obok niej.

- No bo twój ojciec ma rację – odrzekł chłopak i dmuchnął na ciepły płyn w swoim kubku. – Ja tego nie neguję. Twój ojciec… cóż… Mam wrażenie, że on chce, bym się po prostu ze wszystkimi zaprzyjaźnił.

Mei zachichotała.

- Bo chce – wyjaśniła. – Tata wie doskonale, co to samotność. Dlatego tak się przejmuje każdym z Nowej Generacji. W pewnym sensie jest to dla niego osobista sprawa.

Nihat upił łyk herbaty. Patrzyła na jego bladą twarz, nie mogąc uwierzyć, że siedzi obok niego. Nihat był taki niedostępny, taki wycofany. I taki… przystojny. Górował nad nią wzrostem, jego ciemne włosy były czarniejsze nawet niż u Shana, zielone oczy były inteligentne, bystre, skupione. Podobał jej się, już od samego początku, nawet jeśli przed samą sobą nie chciała tego przyznać.

- Nie da się zaprzyjaźnić ze wszystkimi. Mintao działa mi na nerwy, bo uważa się za lepszego. A teraz jeszcze mnie dodatkowo denerwuje, kiedy się dowiedziałem, że ma wgląd w twoje myśli.

- Moje myśli? – Nie zrozumiała.

- Nigdy nie chciałem, żeby ktoś postronny poznał moją… cóż… mniej bezwzględną stronę – szepnął chłopak i delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów za ucho. – Irytuje mnie, że kiedy wracasz do domu i już cię nie osłaniam, on poznaje nasze rozmowy z twojej głowy.

Parsknęła.

- Skąd pomysł, że w ogóle o tobie myślę? – zapytała zaczepnie. Nihat przyjrzał się jej oczom.

- Przeczucie – odparł z uśmiechem.

Zarumieniła się lekko, słysząc jego pewne siebie słowa. Nihat był… taki zagadkowy. Przy innych zimny i wydawałoby się, że bezwzględny, a przy niej… Przy niej był dość czuły. Na początku, kiedy się poznali, trochę wkurzający, ale po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że to, jak ją wcześniej denerwował i prowokował tylko ją do niego zbliżyło. Nie podlizywał jej się jak większość facetów. Drażnił ją, a to wzbudzało w niej zainteresowanie.

Poczuła dotyk na policzku i odruchowo cofnęła się. Gdy Nihat spojrzał zdziwiony, unosząc brew, zarumieniła się jeszcze bardziej niż wcześniej.

- Przepraszam, ja… nie jestem przyzwyczajona.

- A Shan?

Wywróciła oczami. Naprawdę w tej chwili ostatnią osobą, której chciała usłyszeć, był jej głupi przyjaciel.

- Shan… jest dla mnie jak brat. I on zawsze był taki… dotykalski. Do tego akurat już się przyzwyczaiłam.

Nihat znów się zaśmiał.

- Cóż, nie powiem, ale cieszy mnie to…

Nagle chłopak pochylił się i ją pocałował. Tak po prostu. Nie zawahał się nawet na chwilę, a ona właściwie była zbyt zdumiona, by zrobić cokolwiek więcej poza oddaniem pocałunku.

Chłopak zabrał od niej kubek niedopitej herbaty i gdzieś go odstawił razem ze swoim. Potem przygarnął ją do siebie i nie pozwalając jej odsunąć się nawet na milimetr, pogłębił pocałunek. Poddała się temu całkowicie, całkowicie oddała mu kontrolę. To było dziwne i inne, bo jeszcze nikt nigdy nie całował jej w ten sposób. Z Kaju byli jeszcze trochę dzieciakami, a inne randki… szkoda gadać.

Nihat gwałtownie zmienił ich pozycję, a ona odruchowo pisnęła. Teraz leżała na tapczanie, a on pochylał się nad nią. Jej serce waliło jak szalona, a wszystkie myśli pouciekały jej z głowy jak motyle.

Kiedy Nihat lekko się przesunął, objęła jego szyję, bojąc się, że mężczyzna się wycofa. Poczuła jego uśmiech na własnych wargach, a intensywność pocałunku jeszcze się zwiększyła.

Od tego wszystkiego wirowało jej w głowie!

Odsunęli się od siebie po dość długim czasie. Oboje dyszeli jak po długim treningu. Nihat oparł czoło o jej czoło.

- Jeżeli teraz nie przerwiemy, zrobię coś, za co twój ojciec z pewnością urwie mi głowę – sapnął. Zaśmiała się.

- Bez obaw, nie jestem taka łatwa.

Teraz to chłopak się zaśmiał i nieco uniósł głowę. Spojrzał jej w oczy, a potem skradł jeszcze kilka łapczywych pocałunków.

Gdy w końcu usiedli prosto, Mei miała wypieki na twarzy. W głowie kołatała jej się absurdalna myśl, że jakim cudem ona nie ma takiej intuicji jak Shan, bo Uchiha od razu wyczuł, że Nihat coś do niej ma i bez przerwy o tym gadał.

Ona aż do tego momentu nie chciała w to wierzyć, ale, jak się okazało, jej głupi przyjaciel się nie mylił.


*

Po napisaniu tego rozdziału miałam taką głupią myśl, że Mintao dostał cukierka za dobre sprawowanie :-). I tak w ogóle chlip, chlip, dzieci mi dorastają! Co ja teraz zrobię?!


niedziela, 13 czerwca 2021

NG. Rozdział 42

 No i mamy kolejny rozdział. Dzieciaki rozrabiają, uczą się, trenują. Mam nadzieję, że mi wybaczycie kilka takich spokojnych rozdziałów :-).

*

„Trzeba z żywymi naprzód iść

Po życie sięgać nowe,

A nie w uwiędłych laurów liść

Z uporem stroić głowę.”

            Adam Asnyk

 

            *

            Oksu siedziała w swoim pokoju, przyglądając się czterem sporej wielkości kartonom. Każdy z nich był wypełniony po brzegi czarnymi, lśniącymi kulami tej dziwnej materii, którą obiecał jej dostarczyć Lord Hokage. Tyle że nie spodziewała się, że będzie tego aż tyle! Co miała z tym wszystkim zrobić?!

            Skinęła palcem, a kilka z lśniących kul uniosło się w powietrze, obracając kilka razy. Zmieniała ich postać kilka razy, tak na próbę, aż nadała im kształt kunai, a potem machnęła ręką, a one przeleciały przez pokój i wbiły się w drzwi. Skinęła ręką drugi raz, a kunaie wystrzeliły w drugą stronę i zawisły w powietrzu przed nią, wirując wokół siebie.

            Nigdy nie używała broni. Nigdy nie myślała, że będzie jej to potrzebne, że będzie się musiała przed kimś bronić. W sierocińcu dzieciaki jej dokuczały, to prawda, ale nikt jej otwarcie nie zaczepiał. Dzieci… bały się jej. Unikały, patrzyły w ten dziwny, zimny sposób, ale nikt otwarcie jej nigdy nie zaatakował. Nikt, prócz Takako.

A teraz była tu, w Wiosce Ukrytej w Liściach, pod opieką Hokage, wśród takich jak ona. Wśród ludzi, którzy rozumieli jej rozterki, którzy patrzyli na nią i w pewnym stopniu dostrzegali w niej samych siebie. Tak jak ona widziała w nich samą siebie… W Mayi, która ledwo radziła sobie ze swoją mocą, w bliźniakach, którzy czasem wręcz płakali od bólu głowy, w Nihacie, który tylko stał obok i obserwował… w każdym z nich widziała odbicie siebie.

Było jej dzięki temu łatwiej. Nie czuła się już inna, nie czuła się taka samotna…

- No hej!

Pisnęła i nim zorientowała się, co robi, machnęła ręką, a kilkanaście kunai poleciało w stronę otwartego okna, atakując osobę za nim. Shan krzyknął, a potem usłyszała łupnięcie i jęk bólu. Podbiegła do okna i wyjrzała przez nie. Chłopak leżał rozpłaszczony na ziemi, jej kunai wirowały w powietrzu nad nim, bo nie skierowała ich w dół, by pomknęły za spadającym Uchihą.

- Shan, mogłam cię zabić! – zawołała do chłopaka, zła za jego bezmyślne zachowanie. Przestraszył ją!

Uchiha jęknął żałośnie.

- Teraz to wiem – wysapał, wstając. Rozmasował pośladki, uniósł twarz ku górze i wyszczerzył do niej zęby. Chwilę później wyskoczył w górę, a ona cofnęła się, by mógł przez okno wskoczyć do pokoju. Ten chłopak był… nieprzewidywalny.

Gdy Uchida bezpiecznie wylądował na dywanie, gestem ręki przywołała do siebie wszystkie kunaie. Shan wyciągnął rękę i złapał jednego z nich, a potem obrócił go w palcach.

- Fajne, skąd to? – zapytał.

- To te przedmioty… te kule, co Lord Hokage mi podarował – odpowiedziała, dłonią wskazując cztery kartony, zajmujące większość przestrzeni w jej pokoju. Shan rozejrzał się, jakby dopiero teraz dostrzegł, pośród czego stoi. Pochylił się, wziął w drugą rękę jedną z kulek i podrzucił ją, a potem sprawnie złapał.

- Super! – zawołał. – A potrzebujesz tego aż tyle?

- Nie, właściwie myślałam, że będzie tego… dużo mniej. Co ja mam z tym zrobić, to cały arsenał!

Shan zachichotał, bawiąc się lśniącym kunai.

- Taaa… Lord Hokage, kiedy już coś robi, to tak na serio. Hmm… zastanówmy się…

Oksu przyglądała się, jak Uchiha ze zmarszczonym czołem ogląda jej kunai. W końcu na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Rzucił się ku niej, jednak gdy drgnęła przestraszona i osłoniła się odruchowo, Shan zatrzymał się. Gdy ponownie na niego spojrzała, chłopak miał zmieszaną, zawstydzoną minę.

- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – wytłumaczył się. – Za dużo czasu spędzam z Mei. Przepraszam…

- Nie… nic się nie stało – wyszeptała, a potem odchrząknęła. Objęła się ramionami, zerkając na kartony. – To… co wymyśliłeś?

- Ile właściwie potrzebujesz tych kulek dla siebie? – zapytał chłopak zamiast odpowiedzieć.

- Nie wiem, emm… Dwadzieścia, trzydzieści?

- Super, zostaw sobie ile potrzebujesz, a resztę zamień mi w shurikeny i kunaie. Mam genialny pomysł!

*

Shan zaplanował trening na dzisiejszy wieczór, więc skończyliśmy pracę nieco wcześniej, aby móc pójść i obserwować. Ostatnio jakoś nie było dużo roboty, od tygodni właściwie nie było jej tak mało jak teraz. Cho-No-Ryoku-Sha nie pokazali się ani razu od dawna. Nie dawali znaku życia od wizyty Asuki, nie uczynili żadnego gestu, nie zrobili nic, żeby pokazać, że istnieją, działają…

Niepokoiło mnie to, nawet bardzo niepokoiło. W co grali, o co im chodziło? Czy nie powinni robić… czegoś, czegokolwiek? Ten niepokój doprowadzał mnie do szału.

- Idziesz? – odezwał się nagle Shikamaru, a ja uniosłem głowę znad jednego z raportów, którego kilkanaście ostatnich zdań odczytywałem już chyba piętnasty raz i spojrzałem na przyjaciela. Nara patrzył na mnie uważnie, ręce trzymał w kieszeniach spodni, wyglądał, jakby już się zebrał do wyjścia i tylko ja go zatrzymywałem w miejscu. Ban poszedł do domu już jakieś pół godziny temu, ale przed tym chyba z dziesięć razy zapytał, czy aby na pewno może już iść.

- Tak, tak – mruknąłem, ociężale podnosząc się z miejsca. – Jakoś… kiedy myślę, że pójdziemy tam, a oni będą się kłócić przez cały czas, Mintao nawrzeszczy na Nihata, Mei i Lala będą drzeć koty, a Shana będzie to wszystko doskonale bawiło, to już czuję nadchodzący ból głowy.

Shikamaru zaśmiał się.

- Brakuje im dyscypliny, ale co się dziwić – rzekł, kiedy opuściliśmy gabinet. – Prócz twoich dzieciaków i Mayki żadne z nich nie jest shinobi. Nie byli szkoleni, to zwykłe dzieciaki. Dodatkowo każde z nich jest… dość wybuchowe.

- To chyba naturalne u nich wszystkich – mruknąłem. Opuściliśmy budynek administracyjny i ruszyliśmy zatłoczoną ulicą w stronę bramy głównej. Jak zawsze ludzie dookoła kłaniali mi się i pozdrawiali mnie głośno. Niby byłem już do tego przyzwyczajony, ale wciąż czasem nachodziły mnie myśli, jakie to dziwne, że ci sami ludzie, którzy kiedyś nawet mnie nie zauważali, teraz kłaniają mi się po pas. Nie miałem pretensji do nikogo, kochałem tę wioskę, wszystkich jej mieszkańców, tak, jakby byli moją rodziną. Byłem ich Hokage. Każda z tych mijanych osób powierzyła mi swoje bezpieczeństwo. Wszyscy oddali w moje ręce swoje życia, właściwie nawet się nie wahając, bo przecież po wygranej wojnie cała Konoha wręcz domagała się, bym zajął stanowisko Hokage. Każdy chciał mieć pewność, że oto ja będę tym, który w razie co postawi na szali własne życie.

Oczywiście, nie miałbym z tym problemu nawet nie będąc Hokage, ale tak samo jak wszyscy dookoła, ja także pragnąłem tego stanowiska. Chciałem, by patrzyli na mnie i widzieli, co udało mi się osiągnąć. By każdy, kto kiedykolwiek parsknął śmiechem, słysząc z moich ust, że zostanę Hokage, teraz czuł wyrzuty sumienia i wstyd. Były to okropne, samolubne myśli, które tkwiły gdzieś w głębi mojego serca i czasem wypływały na wierzch, gdy miałem taki gorzki nastrój jak dziś. Potem jednak, gdy patrzyłem w oczy szczęśliwych dzieciaków, biegających dookoła, gdy widziałem zadowolonych, bezpiecznych mieszkańców wioski, te myśli mijały, a ja czułem spokój i dumę, że przyczyniłem się do tego wszystkiego. Że dzięki mnie nie ma wojen, bólu, krwi i łez.

Był to dobry stan, stan, który nie powinien zostać nigdy przerwany. Było to marzenie wszystkich Hokage, które teraz się urzeczywistniało. Pragnienie, które żyło w nowym pokoleniu, aby w końcu dookoła był spokój, miłość i zrozumienie.

Dlatego tak ciężko było mi pogodzić się z tym, że istnieli ludzie, którzy chcieli ten stan przerwać. Dlaczego chcieli to zrobić? Co tkwiło w ich serach, jaka zadra, jaki ból, że pragnęli czynić zło, że chcieli zniszczyć ten spokój? Ich czyny były… złe. Takako skrzywdził Oksu, skrzywdził ją w sposób najgorszy z możliwych. Asuka chciała porwać Mayę, oszukując ją, okłamując. Mordowali. Niszczyli w imię… czego? Czego chcieli? Co było ich celem poza mocą Nowej Generacji?

- Masz dziś podły nastrój – zauważył Shikamaru, a ja odetchnąłem głęboko.

- Ta… - mruknąłem. Podniosłem wzrok i spojrzałem na Sasuke, który czekał na nas przy bramie. Jak zawsze gdzieś w głębi duszy, szóstym zmysłem, wyczuwałem jego obecność, ale nie przeszkadzało mi to w żaden sposób. Uchiha zmierzył mnie spojrzeniem, mrużąc oczy.

- Co się dzieje? – zapytał, kiedy zbliżyliśmy się do niego.

- Nic, Naruto ma depresję – zakpił Shikamaru, a ja wywróciłem oczami.

- Czy ja od czasu do czasu nie mogę być trochę bardziej poważny i się pomartwić? Tak dla odmiany? – zapytałem, kiedy Uchiha parsknął śmiechem.

- Nie przejmuj się – odezwał się Sasuke do mojego zastępcy. – Nigdy go to nie trzymało dłużej niż pięć minut.

Wywróciłem oczami, kiedy zaczęli się ze mnie głośno śmiać, ale po chwili i sam się uśmiechnąłem.

Na miejsce dotarliśmy kilkanaście minut później, nie spieszyło nam się. Humor nieco mi się poprawił, jednak gdy dotarłem na plac i spojrzałem na dzieciaki, znów miałem ochotę krzyczeć z frustracji. Lala wymądrzała się na jakiś temat, a Oksu, stojąca naprzeciw niej, przytakiwała, nie odzywając się choćby słowem. Mintao i Maya stali na uboczu, trzymali się za ręce i świata poza sobą nie widzieli. Faraon wyglądał na znudzonego i strzelał z palca w niesione wiatrem liście małymi, fioletowymi błyskawicami. Śmiał się za każdym razem, kiedy udało mu się trafić, a stojący obok Junichi obserwował go z zachwytem, klaszcząc.

- A gdzie Shan i Mei? – zawołałem do wszystkich. Mintao spojrzał na mnie.

- Już idą, zaraz tu będą! – odkrzyknął. Skinąłem mu głową i powiodłem wzrokiem po dzieciakach. Nie miałem pojęcia, co zrobić, by się w końcu jakoś wszyscy razem dogadali.

- Lordzie Hokage! – wydarł się chwilę później bezczelny głos, który natychmiast rozpoznałem. Obejrzałem się przez ramię na Shana, który wraz z Mei szedł ścieżką ku polu treningowemu. Uchiha, wraz z dwoma klonami, niósł jakieś kartony, natomiast Mei kroczyła obok niego, szeroko uśmiechnięta. Nagle Shan wyciągnął z niesionego przez siebie pudła lśniący, czarny kunai i cisnął w nim we mnie. Chciałem go złapać, ale nim mi się to udało, przed moją twarzą pojawiła się dłoń, która go przechwyciła.

Nihat spojrzał mi w oczy, gdy wysoko uniosłem jedną brew. Chłopak zupełnie nie zwrócił uwagi na ostrze katany Sasuke, które znalazło się przy jego gardle. Pojawił się z powietrza, zakręcił kunaiem wokół palca i odrzucił go Shanowi. Mei złapała broń, ponieważ Uchiha miał zajęte ręce.

- Co ty tu robisz? – zwróciłem się do zielonookiego psychotronika.

- Myślałem, że właśnie to chce pan osiągnąć – powiedział. – Moją obecność, w tym miejscu – uściślił, gdy dostrzegł moje zdziwienie.

- Nie liczyłem, że naprawdę przyjdziesz – powiedziałem zdumiony, wyciągnąłem rękę i ostrożnie odsunąłem katanę Sasuke na bok. Uchiha schował ostrze i dezaktywował Sharingana. Nihat uśmiechnął się półgębkiem, patrząc mi w oczy. Prowokował nas? Drażnił? Kpił?

- A co wy tu wyprawiacie bez nas? – zapytała moja córka, kiedy ona i Shan zbliżyli się, patrząc to na mnie to na Nihata. Ściągnęła brwi.

- Nic, Nihat się popisuje – odpowiedziałem, na co chłopak prychnął, ale odsunął się o dwa koki do tyłu. Za plecami usłyszałem głośne westchnienie Shikamaru.

- Rany, rany… Ale jesteście upierdliwi!

Zaśmiałem się, a potem skupiłem wzrok na Shanie, ignorując Nihata.

- Co tam ciekawego macie?

- Właśnie to chciałem Siódmemu pokazać, zanim mi Nihat przeszkodził – rzekł Uchiha z wyrzutem, kierując swoje słowa do zielonookiego psychotronika, a moja córka jeszcze raz rzuciła mi tamten kunai. Złapałem go w końcu i obejrzałem uważnie.

- To jest… to jest to, co dałem Oksu – powiedziałem.

- Dokładnie – przytaknął Shan. Rzucił nam pod nogi niesiony karton, a jego klony uczyniły to samo. Shan odwołał Kage Bunshin i sam wziął do ręki jednego z kunai. – Właśnie Oksu je zrobiła. Oksu! – wydarł się nagle. – Chodź do nas! Wszyscy chodźcie!

Dzieciaki zbliżyły się, nawet Faraon i Junichi. Tego drugiego natychmiast złapałem na ręce, zanim sięgnął po ostrza. Synek jęknął zawiedziony.

- To nie dla dzieci – powiedziałem. Wolałem nie dawać Junichiemu ostrej broni, syn był… inny. Na to nie było innego słowa. Ja w jego wieku już zaczynałem trenować, rozumiałem, co to jest broń. Hinata prawdopodobnie zaczęła jeszcze wcześniej niż ja, a Sasuke… ten to chyba w ogóle urodził się z ostrzem w dłoni. Junichi natomiast nie rozumiał, że może komuś zrobić krzywdę, że… że samemu sobie może zrobić krzywdę. Nie wiem dlaczego, ale bałem się o niego bardziej niż o Mei i Mintao. Byłem przekonany, że on mógłby dla zabawy kogoś pokaleczyć, zranić, skrzywdzić, żeby po prostu sprawdzić, także dla zabawy, czy ten ktoś czuje ból, tak jak sprawdzał to na tych wszystkich biednych robalach. A ja nie miałem pojęcia, jak nauczyć go, że życie innych ludzi jest cenniejsze niż cokolwiek innego. Junichi nie czuł strachu, już wiele razy się o tym przekonałem. Nie miał instynktu samozachowawczego. Niebezpieczeństwo go fascynowało, im było groźniej, im straszniej, tym on bardziej do tego lgnął.

- Co to jest? – zapytała Maya, kiedy Mei podała jej lśniący, czarny shuriken.

- Nasz ekwipunek. Nas wszystkich – odpowiedział Shan. – Przy tej całej Asuce nie można używać metalowej broni, a Lord Hokage dał Oksu tyle tego dziadostwa, że biedna nie wiedziała, co z tym zrobić.

Spojrzałem na brązowowłosą psychotroniczkę. Oksu zarumieniła się lekko, spoglądając na Shana z wyrzutem, na co chłopak zachichotał.

- W każdym razie niech każdy weźmie sobie, ile chce, dużo tego mamy. Już z Mei wszystko sprawdziliśmy, broń nie jest gorszej jakości, niż ta zwykła. Dzięki temu Asuka nie wyrwie żadnemu z nas broni z ręki.

Każdy wziął sobie po kunaiu. Dzieci zaczęły je oglądać, ważyć w dłoniach, rzucać do siebie nawzajem, aby przetestować nową broń. Nawet Sasuke się zainteresował.

- Shan – odezwałem się do zadowolonego z siebie chłopaka. – Muszę przyznać, że jestem z ciebie dumny. Doskonały pomysł. Oksu, świetna robota, są świetnie wykonane.

Shan i dziewczyna uśmiechnęli się do mnie, Uchiha bezczelnie, zaś Oksu nieśmiało. Potem ta dwójka wymieniła między sobą spojrzenia, a ja uniosłem brew i zerknąłem na Mei. Córka wzruszyła ramionami, jakby chciała mi przekazać, że właściwie nic nie wie na temat tej dwójki.

- Są trochę lżejsze – zauważył Sasuke, przerzucając sobie czarny kunai z ręki do ręki. – To będzie miało wpływ na trajektorię lotu.

- I prędkość – dodał Shikamaru.

- Trzeba to wziąć pod uwagę podczas używania tej broni – dodał Mintao. – Łatwiej ją odbić, ciężej trafić i trzeba rzucić z większą siłą.

- Różnica jest jednak nieduża – zauważyłem, wywracając oczami na ich dokładność. – Myślę, że się nadadzą. Każdy z nas powinien wymienić swój ekwipunek na ten przygotowany przez Oksu i Shana. Proponuję, by podczas najbliższych treningów używać tylko tego sprzętu. Niech każdy się do niego przyzwyczai, zwróci uwagę, jak nowa broń się będzie zachowywała.

Dzieciaki pokiwały głowami, jednak ja zwróciłem uwagę na Faraona. Chłopak trzymał kunai w ręku i widać było jak na dłoni, że to jego pierwszy raz. Przykucnąłem przed nim, stawiając Junichiego na ziemi, a synek od razu podbiegł do Sasuke.

- Hej… nauczymy cię, wiesz – powiedziałem do niego. – Będziesz mógł bronić swoich bliskich.

Fioletowe oczy spojrzały na mnie.

- Wszyscy są… tacy silni… - powiedział cicho. – Kiedy na to patrzę, dopada mnie…

- … zwątpienie – dokończyłem za niego. – To nic złego. Przekujemy to uczucie w pewność siebie i odwagę.

Poczochrałem go po głowie, kiedy uśmiechnął się do mnie, pewniej chwytając za broń. Gdy podniosłem się z kolan, zorientowałem się, że wszyscy na mnie patrzą. Sasuke i Shikamaru mieli specyficzne miny, dzieciaki szeroko szczerzyły zęby.

- No, to czas zaczynać! – zawołałem wesoło, co wywołało śmiech u dzieciaków.

- Dobra, ludzie! – wydarł się Shan, przejmując dowodzenie, a wszyscy zwrócili na niego swoją uwagę. Ja, Sasuke i Shikamaru odeszliśmy na bok, aby popatrzeć i się póki co nie wtrącać. Chciałem, by Shan się choć trochę wykazał, chociaż sam też miałem sporo pomysłów. – Na ostatnim treningu pokazaliście swoje zdolności, ale teraz czas sprawdzić, czy są one przydatne w walce. Podzielimy się na pary i stoczymy małe pojedynki. Lala, Oksu, kobiety mają pierwszeństwo, chcecie zacząć?!

Oksu spojrzała na Shana z niedowierzaniem i niepokojem, zaś Lala zamaszyście odgarnęła włosy na plecy.

 - Jasne! – zawołała odważnie. Oksu zerknęła na nią, coś chyba dostrzegła w jej spojrzeniu i dzięki temu pokiwała głową na zgodę.

Dziewczyny wyszły na środek, nieco oddalając się od obserwatorów, a do mnie podbiegł Junichi.

- Tatusiu, weźmiesz mnie na barana, żebym lepiej patrzył?! – zapytał, a ja zaśmiałem się, pochyliłem i podniosłem go, a potem posadziłem na swoich ramionach.

- Czy tak dobrze? – zapytałem.

- Tak, supel! – wykrzyknął Junichi.

- Zaczynajcie! – krzyknął Shan do dziewczyn.

Jego wybór pierwszej pary uznałem za słuszny – Oksu bałaby się walczyć z mężczyzną, natomiast z Mei czy Mayką nie miałaby żadnych szans. Lala i Oksu się lubiły, więc ich sparing nie powinien być dla żadnej z nich przykrym doświadczeniem.

Patrzyliśmy, jak usiłują walczyć, bo prawdziwą walką nie można było tego nazwać. Oksu używała nowo nabytego sprzętu, ale podobnie jak Asuka, trzymała ekwipunek w formie zwykłych, czarnych kul, które wirowały wokół niej. Dziewczyny ciskały w siebie pociskami, Lala zazwyczaj roślinnymi pnączami, a Oksu bronią przemienioną ze swoich czarnych kul. Było to jednak dość nieporadne, żadna z nich ani precyzyjnie nie atakowała, ani dobrze się nie broniła. Ponadto żadna z nich nawet nie starała się trafić w tę drugą, prawdopodobnie po to, aby nie skrzywdzić przeciwniczki.

Westchnąłem.

- Dużo pracy przed nami – powiedziałem do Sasuke i Shikamaru.

- Nie ma co się dziwić – odpowiedział Sasuke. – W pojedynkę, w przyjaznym, znajomym środowisku, Lala może i stanowiła niebezpieczeństwo, ale teraz widać, że po prostu nie umie walczyć. Może gdyby walczyła w środku lasu, byłaby bardziej kreatywna?

- Oksu też nie stara się zaatakować – mruknął cicho Shikamaru. – One dwie zdecydowanie potrzebują treningu z podstaw.

- Zgadzam się. Zrobimy im jakieś dodatkowe szkolenie, jak z pierwszych dni w Akademii – mruknąłem, zastanawiając się już od razu, jak to zorganizować.

Po jakimś czasie Shan przerwał pojedynek dziewczyn, podszedł do nich i chwilę z nimi rozmawiał, ale niewiele do nas docierało, bo byli za daleko. Wyglądało jednak na to, że Uchiha tłumaczył im ich błędy, co mogłyby robić lepiej, co im wyszło, a co nie. Gestykulował przy tym zamaszyście, angażując się jak rzadko kiedy.

Potem Oksu i Lala zbliżyły się do nas i oklapły na trawę. Wyglądały na zmęczone i zniechęcone. Usiadłem sobie obok nich, a Junichi wydał z siebie niezadowolony dźwięk, zeskoczył z moich pleców i podbiegł do Sasuke. Uchiha wywrócił oczami, widząc jego błagalne spojrzenie, ale w końcu ugiął się i go podniósł.

- Nie przejmujcie się, dziewczyny. Moje pierwsze treningi też były beznadziejne – powiedziałem do zniechęconych psychotroniczek.

- Akurat! – prychnęła Lala z niedowierzaniem.

- Ale to prawda, byłem żałośnie beznadziejny! – zaśmiałem się. – W szkole miałem zawsze najgorsze oceny.

- Trafiać do ruchomego celu to się dopiero niedawno nauczył – wtrącił się w naszą rozmowę Sasuke, a ja uniosłem głowę i spojrzałem na niego. Uchiha śmiał się pod nosem.

- No bez przesady – mruknąłem, co wywołało śmiech już u wszystkich dookoła.

Shan tymczasem wywołał do walki dwie kolejne osoby, czyli Mei i Mayę. Dziewczyny stanęły naprzeciw siebie, a my zamilkliśmy i skupiliśmy się na nich. Mei miała groźną minę, uśmiechała się półgębkiem, mierząc Maykę groźnym wzrokiem. Przyjęła klasyczną pozycję, charakterystyczną dla klanu Hyuuga, całą sobą prezentując, że ta walka łatwa nie będzie. Maya po prostu stała z opuszczonymi rękami, przyglądając jej się. Odsłoniła swoje Szalone Oko, ponieważ mimo wszystko za jego pomocą widziała więcej.

- Zaczynajcie! – krzyknął Shan.

Mayka zaatakowała od razu, posyłając w kierunku Mei kulę ognia; nie użyła do tego nawet gestu, wystarczyła jej myśl. Mei jednak uskoczyła, jej oczy otoczyła siatka żyłek, gdy przyjrzała się przeciwniczce. Dziewczyny różniły się diametralnie – Maya lubiła walczyć na dystans, zaś Mei wolała zaatakować bezpośrednio, własnymi pięściami, z krótkiego dystansu. Miały więc wykluczające się wzajemnie cele – Maya chciała nie dopuścić, by Mei się do niej zbliżyła, a moja córka chciała się właśnie do Mayki dostać. Miękka pięść mojej córki potrafiła zaboleć, obie dziewczyny doskonale o tym wiedziały.

Maya strzelała ogniem, Mei uskakiwała. W końcu jednak moja córka się wkurzyła, było to widać gołym okiem, nie lubiła podchodów, nie lubiła czekać, nie miała cierpliwości, jak każdy Uzumaki. Rzuciła się w stronę Mayki, patrząc wprost na nią. Gdy Maya strzeliła do niej kolejną wielką kulą ognia, Mei zatrzymała się i rozbiła jej pocisk za pomocą Hakkesho Kaiten. Gdy Mayka na chwilę zaprzestała ataku, zapewne by zebrać trochę siły, Mei dobiegła do niej i wymierzyła cios.

Maya zablokowała go w trudem, odbijając uderzenie Mei i krzywiąc się przy tym, a potem zaczęła uskakiwać przed ciosami mojej córki, bojąc się bezpośredniego starcia. Chwilę patrzyliśmy, jak Mei wymierza precyzyjne ciosy, przed którymi Maya z ledwością uskakuje. Maya nie była dobra w taijutsu, zaczęła trenować dużo później niż reszta dzieciaków w jej wieku. Natomiast Byakugan i śledzenie myśli przeciwnika dawały mojej córce ogromną przewagę, zawsze gdy na nią patrzyłam, przypominała mi Nejiego. W walce była precyzyjna i niesamowicie silna.

- Stop, stop, stop! – wydarł się nagle Shan, a dziewczyny zamarły wpół kroku. Wszyscy razem spojrzeliśmy zdziwieni na młodego Uchihę. Shan przerwa pojedynek w najlepszym momencie!

Mei wyprostował się i spojrzała na swojego najlepszego przyjaciela.

- To po cholerę mi ten sparing?! – wydarła się do niego, zapewne odczytując jakąś jego myśl. Wyraźnie wściekła machnęła ręką w stronę Mayi, a mojej uczennicy oczy stanęły w słup, po czym osunęła się nieprzytomna na ziemię. – Masz, masz, moją moc! Po cholerę się męczyłam?!

- Mei! – wykrzyknął Mintao i rzucił się ku Mayce, a Mei wyminęła go, prychając z rozdrażnieniem. Syn pochylił się nad swoją dziewczyną i delikatnie ją ocucił. Maya otworzyła oczy, usiadła, a potem pomasowała skronie. Faraon, gdy się zorientował, że teraz to obok mnie zebrała się większa grupa, natychmiast do nas wszystkich podbiegł.

- Moją mocą nie da się walczyć, co miałam zrobić? – powiedziała niezadowolona córka, siadając na trawie obok Oksu i Lali. Była wyraźnie rozdrażniona. – Czym mam w nią cisnąć, nie strzelam laserami z oczu! – fuknęła.

- Nie musiałaś sprawiać jej bólu! – zawołał Mintao do siostry, co mnie lekko zdziwiło, bo ta dwójka między sobą raczej nie rozmawiała za pomocą słów. Zaraz jednak zrozumiałem, co się dzieje, bo niedaleko nas czaił się Nihat. Nie rozumiałem tylko, dlaczego rozdzielił tę dwójkę i dlaczego dzieciaki mu na to pozwoliły? Czy to była część treningu, o której mnie nie poinformowano?

- Po to się bije, żeby bolało! – zawołała do niego Mei. Zaśmiała się, gdy Mintao obrzucił ją wściekłym spojrzeniem, Mayka natomiast potrząsnęła kilka razy głową, usiłując się zapewne pozbyć bólu w skroniach po ataku Mei. Syn pomógł jej wstać z ziemi.

Gdy ta dwójka zbliżyła się do nas i usiadła z drugiej strony, byle dalej od Mei, Shan rozejrzał się bezradnie dookoła.

- Mintao, Nihat? – zapytał nieco niepewnie, jakby spodziewał się, że odmówią. Mój syn natychmiast obrócił głowę i spojrzał na stojącego w oddaleniu Nihata. Tych dwóch zmierzyło się groźnymi spojrzeniami.

- W sumie czemu nie – odrzekł zielonooki, przeciągając się. – Zastałem się, chętnie rozprostuję nogi.

- Z przyjemnością – odparł niemal w tym samym czasie Mintao.

Tych dwóch wyszło na środek placu, nie spuszczając z siebie oczu. Nihat wyglądał, jakby był pewien zwycięstwa, natomiast Mintao był poważny i skupiony,

- A ja z kim będę walczył? – zapytał Faraon, zwracając się do mnie.

- Ze mną! – wykrzyknął Junichi, na co ja pokręciłem głową.

- Nie, Junichi, ty zmierzysz się z tatusiem.

Młodszy syn zaczął klaskać, a Faraon się nachmurzył.

- No to z kim?

- Z Shanem – odpowiedziała mu Mei. – Shan też włada elementem błyskawicy, chce zobaczyć, ile potrafisz. A Junichi… on jest za silny dla każdego z nas.

Synek zaśmiał się wesoło, klaszcząc jeszcze mocniej. Sasuke zerknął na mnie, a ja wzruszyłem ramionami. Mei powiedziała całą prawdę, bałbym się, że Junichi kogoś z nich skrzywdzi, nie pozwoliłbym mu walczyć z żadnym z tych dzieciaków. Z drugiej jednak strony nie byłem pewien też, czy Junichi byłby w stanie obronić się na przykład przed lecącym w jego stronę kunai? Czy w ogóle zauważyłby broń? Zorientował się, że jest w niebezpieczeństwie? Wolałem sam to sprawdzić.

Nihat i Mintao stanęli naprzeciw siebie. Mój syn chwilę wpatrywał się w przeciwnika, a potem aktywował Byakugan. Następnie wyciągnął jeden z nowych, czarnych kunai, na co Nihat prychnął.

- Z przyjemnością rozłożę cię na łopatki…

- Spróbuj, wyrzutku! – odparł mój syn. Nihat zmarszczył nos, wyciągnął rękę i uchwycił jeden z sierpów, który pojawił się w powietrzu przed nim.

Tych dwóch rzuciło się na siebie, nie bawiąc się w żadne ceregiele, po prostu zaczęli się bić. Ja i Sasuke znów wymieniliśmy spojrzenia, bo raczej nie tego się spodziewaliśmy. Nihat i Mintao sprawnie wymieniali ciosy, atakując i blokując, ich zderzające się ze sobą ostrza wzniecały iskry. Zdziwiłem się, że Nihat zaangażował się w sparing, ponieważ myślałem raczej, że będzie chciał pokazać swoją wyższość nad Mintao, przewagę swojej mocy i albo go unieruchomi, albo powstrzyma z dystansu.

Z drugiej jednak strony Nihat nigdy nie chciał nam pokazywać możliwości swojej mocy, wiedzieliśmy tylko tyle, ile dowiedzieliśmy się tego pierwszego dnia, kiedy go poznaliśmy. Poznaliśmy tyle, ile pozwolił nam poznać, nic więcej. Raz, kiedy dowiedział się, że jestem Hokage, zdobył się na rozmowę ze mną i miałem nadzieję, że była to szczera rozmowa. Byłem ciekaw, czy Mei byłaby w stanie coś z niego wyciągnąć…

Córka obrzuciła mnie na chwilę zdegustowanym spojrzeniem, ale zaraz ponownie wlepiła oczy w walczących. Ciekaw byłem, komu bardziej kibicuje, bratu czy Nihatowi? Kiedyś zawsze bardziej kibicowała Kaju, jej byłemu chłopakowi.

Walka trwała. Mintao nie używał jutsu, jakby chciał pokazać, że on też jest psychotronikiem, Nihat natomiast nie posunął się dalej, niż użycie swojej mocy aby stworzyć broń. Tych dwóch wpatrywało się w siebie zawzięcie, śledząc każdy ruch.

Nagle Nihat odskoczył do tyłu, przerywając zwarcie, jego oczy zrobiły się dzikie i bystre, a mój syn uśmiechnął się wrednie. Mei zerwała się na nogi jak oparzona, jej ruch spowodował, że nawet Shan spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Jak?! – wydarła się. Nikt z nas nie miał pojęcia, co się właściwie wydarzyło, więc wszyscy skupili się na Nihacie, który wyglądał na wściekłego.

- Co się wydarzyło?! – zdenerwował się w końcu Sasuke, bo tak samo jak ja, nic nie zrozumiał. Shikamaru, który do tej pory najmniej się udzielał i tylko obserwował, zmrużył oczy i uśmiechnął się.

- Zaatakował jego umysł – odezwał się, co spowodowało, że wszyscy obrócili się ku niemu.

- Jak to, przecież jego tarcza… - zaczęła Lala, ale przerwał jej głos mojego syna.

- Tego się nie spodziewałeś, co?! – Mintao zwrócił się do Nihata, na co chłopak zacisnął zęby, ale się nie odezwał. Patrzył na mojego syna, jakby nie bardzo wiedział, co się dzieje. – Wziąłem sobie do serca to, co powiedziałeś o naszej mocy i zacząłem kombinować! I jak widzisz, są efekty!

- Ale co się stało, Mei?! – zwróciłem się do córki, która stała napięta jak struna i uważnie wpatrywała się w brata.

- Nihat poczuł mentalny ból, przez ułamek sekundy. A my na ten ułamek się znów słyszeliśmy, bo Nihat rozdzielił nas na początku treningu – wytłumaczyła.

- To możliwe? – zdziwiłem się.

- Moc się rozwija – mruknął Shikamaru.

- Łut szczęścia! – zawołał jednak Nihat, prychając z kpiną. – Nie byłem wystarczająco skupiony!

- Skupiony nie skupiony, kilka treningów i będę potrafił…

- Gówno będziesz potrafił, Mintao! – przerwał mu wściekły Nihat, zaciskając pięści. Patrzył na mojego syna z furią, jego ton był lekceważący, ale jego postawa ani na chwilę nie zrobiła się mniej czujna.  – Nie tylko twoja moc się zmienia, ja wiem o swojej znacznie więcej niż ty, nie będzie mnie pouczał taki gówniarz! Nigdy więcej ten fart ci się nie powtórzy, laleczko!

Mintao zaśmiał się dość wrednie jak na niego, podejrzewałem, że podebrał ten sposób zachowania od siostry. Zazwyczaj syn był poważny i szanował ludzi, ale ten jeden konkretny psychotronik widocznie szczególnie mocno działał mu na nerwy.

- Nie ruszają mnie już twoje obelgi! Nauczę cię…

- Ty mnie nauczysz?! – wykrzyknął Nihat, szeroko rozkładając ręce. – Ty mnie?! Zabawne! A co ty możesz wiedzieć, co ty możesz umieć, żeby mnie pouczać?! Co ty wiesz o życiu, Mintao, skoro siedzisz w tej wiosce po okiem genialnego tatusia, gówno widziałeś i gówno potrafisz!

Mintao drgnął, jakby chciał się rzucić na Nihata, a to sprawiło, że zarówno Mei jak i Shan rzucili się do przodu i w tej samej sekundzie stanęli między nimi z szeroko rozłożonymi rękami, plecami do siebie nawzajem. Ta dwójka jak zawsze rozumiała się bez słów. Ja i Sasuke nie mieliśmy zamiaru się między nich wtrącać, dzieciaki same musiały się dogadać.

- Wystarczy może, co? – powiedział Shan, zwracając się do mojego syna, do którego stał przodem. – Byłoby fajnie, gdybyście się nie pozabijali! To tylko trening!

- Niepotrzebnie się kłócicie, zaogniacie konflikt! – zawołała niemal w tym samym czasie Mei, wpatrzona w Nihata. Mój syn i starszy chłopak zmierzyli się wściekłymi spojrzeniami ponad głowami tej dwójki. Westchnąłem, masując skronie.

Wyglądało na to, że przed nami było jeszcze dużo pracy zespołowej.