piątek, 16 kwietnia 2021

NG Rozdział 40

 Witajcie!

Też jestem w szoku, ale tak, wlatuje nowy rozdział. Po takim czasie czuję się z tym... jak w domu. Coś mi się w głowie odblokowało, coś sprawiło, że dostałam kopa i jest... troszkę krótszy niż zamierzałam, ale chciałam przerwać w tym momencie. 

Na wattpadzie jest już 25 poprawionych rozdziałów pierwszej części, myślę, że jak poprawię całe opowiadanie "Hiroetsu", to zaktualizuję rozdziały na blogu i zabiorę się za aktualizację NG. Jak pisałam przy poprzednim rozdziale, jeśli ktoś nie widział, to zapraszam do zaktualizowanej notatki przed rozdziałem 39 lub na facebooka, poprawiam niewiele. Absolutnie nie zmieniam fabuły. Poprawię sceny walk do aktualnych umiejętności Naruto i Sasuke. Wspomnę w "Hiroetsu" o Rinneganie u Uchihy, tam, gdzie wspomniany był Kyuubi, to wstawię imię Kurama, tak, żeby wszystko miało ręce i nogi.

A teraz, bez zbędnego przedłużania, zapraszam:


„Decydowanie jest trudne, ponieważ decyzje przynoszą odpowiedzialność."

Seth Godin

*

Obudziłem się przyjemnie rozciągnięty i usatysfakcjonowany, nawet mimo łupania w skroniach. Przetarłem twarz, siadając na łóżku. Słońce było już wysoko na niebie, zalewając sypialnię jasnym światłem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu ciuchów; pamiętałem, że wczoraj ściągałem je z siebie i z Hinaty dość niecierpliwie i niedbale, jednak ubrań nigdzie nie było. Hinata musiała posprzątać.

Nagle, gdy tak się rozglądałem, dostrzegłem szklankę wody, stojącą na stoliku nocnym, oraz tabletkę do rozpuszczenia w niej. Na mojej twarzy rozlał się szeroki uśmiech.

- Hinata, kocham cię normalnie – powiedziałem uradowany i od razu skorzystałem z leku na kaca.

Wczorajszy festyn był wyjątkowo udany. Napiliśmy się trochę z Sasuke, no może nawet trochę więcej. Junichi świetnie się bawił, ganiając za bandą Faraona, dzieciaki najadły się i były bardzo szczęśliwe. Hinata plotkowała sobie z Sakurą, a co jakiś czas do naszego stolika dosiadali się różni przyjaciele. Nawet Shikamaru pokonał swoje lenistwo i przyszedł, choć być może to Temari go wyciągnęła. Reszta zgrai, czyli moje starsze dzieci i ich przyjaciele, też musiała się dobrze bawić, bo nikogo nie widziałem do końca wieczoru.

Opróżniłem szklankę, w której rozpuściła się tabletka, a potem zwlokłem się z łóżka. Wygrzebałem z szafki jakieś wygodne dresy, założyłem kapcie i udałem się do kuchni.

- Cześć – powiedziałem wesoło, wchodząc do pomieszczenia. Hinata szykowała jakieś jedzenie, a Junichi siedział przy stole i rysował coś na kartce papieru. Kolorowe kredki leżały wszędzie wokół niego, a część wirowała nad jego głową niczym parodia aureoli. Co jakiś czas Junichi brał jedną z nich, a drugą odwieszał w powietrze.

- Cześć kochanie – odpowiedziała Hinata. Ucałowałem jej policzek, ukradkiem podszczypując jej zgrabny pośladek. Żona próbowała pacnąć mnie w rękę, ale uciekłem i usiadłem przy stole.

- Co tam rysujesz, synek? – spytałem Junichiego. Młody wyszczerzył się do mnie i uniósł w górę jedną z kartek.

Był na niej rysunek kwadratu, narysowany czarną kredką, wewnątrz którego znajdowało się bardzo dużo żółtych kresek, tworzących kulę. Wyglądała ona zupełnie jak złoty Rasengan.

- Em... ładne. A co to takiego? – zapytałem.

- Słoneczko w pudełku – odparł. Zamrugałem, a potem wziąłem od niego rysunek.

- Super. A gdzie ono jest?

- Wysooookooo! – odparł Junichi, wskazując sufit. Odruchowo spojrzałem w górę.

- Na niebie?

- Tak! – odparł uradowany synek. – Narysuję ciebie, tatusiu!

Junichi z nową werwą zabrał się za rysowanie, a szeroko uśmiechnięta Hinata zaczęła ustawiać przed nami talerze pełne jedzenia.

- Jest żarcie? – usłyszeliśmy pytanie od strony drzwi.

Stała w nich Mei, w szerokich spodniach od piżamy i koszulce z dziurą na wysokości pępka, najprawdopodobniej kiedyś należącej do Mintao. Każdy jej włos sterczał w inną stronę.

- Czyżbyś późno wróciła do domu? – spytałem, unosząc jedną brew. – Zmontowaliście coś z Shanem? Jeśli jutro w pracy się dowiem...

Mei rzuciła mi ironiczne spojrzenie. Prychnęła, siadając przy stole.

- Nie widziałam się z Shanem – powiedziała, nakładając sobie na talerz po trochu wszystkiego, co było do jedzenia.

- Jak to, nie widziałaś się z Shanem? – zdziwiłem się, idąc w ślady córki. Też byłem głodny jak wilk.

- Normalnie, przecież go do siebie nie przylutowałam. I nic nie zmalowaliśmy, po co mielibyśmy psuć coś, co sami przygotowaliśmy?

- No ja myślę!

- Junichi, jedzenie na stole! – zawołała Hinata, siadając obok synka.

- Jus! Końcę tatę!

- Ale w międzyczasie jedz – powiedziałem do niego, słodząc kawę. Zamieszałem w niej i upiłem łyk.

- Śniadanie! – Do kuchni wszedł ostatni członek rodziny, Mintao. W przeciwieństwie do siostry, ubrany był w codzienny strój, a nie piżamę, nawet się już uczesał.

- Siadaj i jedz – powiedziała do niego uśmiechnięta Hinata, wskazując krzesło. – Bo herbata wystygnie.

- O której wróciliście? – zagadnąłem z ciekawości, wcinając śniadanie. Mei ziewnęła.

- Nie wiem, już spaliście – odpowiedziała.

- A dobrze się bawiliście? – spytała Hinata, karmiąc rysującego dalej Junichiego.

- Całkiem nieźle – odrzekł Mintao z uśmiechem. Junichi wyciągnął ku mnie rysunek.

- Zobacz, tatusiu, to ty! – wrzasnął piskliwie, aż wszyscy się skrzywili.

Wziąłem od niego kartkę, przyglądając się rysunkowi. Przede wszystkim miałem bardzo dużą głowę, z której na wszystkie strony sterczały żółte kreski. Miałem też dość spory brzuch, cały zamazany na czerwono. Domyśliłem się, że to Kurama, znajdujący się wewnątrz mnie.

- Śliczny – powiedziałem, kładąc obrazek na stole. – A to co? – wskazałem palcem ciemny kleks nad moją głową.

- Bąbelek! – odparł uradowany i dumny z siebie Junichi. Zmarszczyłem nos i spojrzałem na starsze dzieci, ale one tylko jednocześnie wzruszyły ramionami. Jak zwykle, myśli Junichiego były dla nich zbyt splątane i niejasne, by dzieciaki były w stanie coś logicznego z nich wyciągnąć.

Przysunąłem do siebie resztę rysunków Junichiego i zacząłem je przeglądać. Przedstawiały one różnych członków naszej rodziny oraz innych bliskich. Nad głowami niektórych z nich znajdowały się czarne kleksy.

- Synek, mogę pożyczyć te rysunki? – spytałem. – Pokażę je fujkowi Sasuke.

- Podobają ci się? – zapytał Junichi podejrzliwie.

- Jasne, są piękne!

- To weś – pozwolił mi łaskawie.

Dokończyliśmy śniadanie, rozmawiając o festynie. Mei i Mintao opowiedzieli nam trochę o atrakcjach, jakie były dostępne, gdyż my wszystkie przegapiliśmy, siedząc i pijąc z bliskimi. Sądząc jednak z opowieści, zabawa się udała, a mieszkańcy wioski byli zadowoleni.

Po śniadaniu zabrałem rysunki synka i informując Hinatę, że idę do Sasuke, wyszedłem z domu.

W niedzielne przedpołudnie wioska wyglądała na wyludnioną. Nad większością ulic wciąż jeszcze wisiały dekoracje – dzieciaki miały je ściągnąć dziś wieczorem.

Gdy dotarłem do domu Uchihów, wrażenie wyludnienia było jeszcze większe. Wspiąłem się na schody domu Sasuke i Sakury i zapukałem do ich drzwi. Nikt mi nie otworzył.

Wkurzony, zacząłem molestować dzwonek, póki nie usłyszałem kroków po drugiej stronie. Chwilę później drzwi otworzyły się z rozmachem.

- Czy pan oszalał, Lordzie Hokage? – zapytał Shan. Podobnie jak moja córka, był roztrzepany i w piżamach, a właściwie jedynie w spodniach od piżamy.

- Jest prawie południe – upomniałem go.

- U nas wszyscy jeszcze śpią.

- Nie uwierzę, że Sasuke jeszcze śpi – odparłem, splatając ręce na piersi. Znałem swojego najlepszego przyjaciela i wiedziałem, że nie był śpiochem i nigdy nie spał do południa. Skoro ja już wstałem, to Sasuke od wielu godzin był na nogach.

Shan wywrócił oczami.

- Ojciec akurat nie śpi. Coś tam sobie trenuje za domem – odparł.

- Sasuke trenuje na kacu? Masochista!

Shan parsknął śmiechem, po czym wpuścił mnie do domu.

- Po co pan przyszedł, Lordzie Hokage? – zagadnął, prowadząc mnie korytarzem w stronę tarasu na tyłach domu.

- Mam sprawę do Sasuke – odpowiedziałem. – Która ciebie nie dotyczy – dodałem zaraz, widząc, jak błyszczą mu oczy. Skrzywił się.

- Sztywniak z pana – stwierdził chłopak, wzruszając ramionami i skręcił do swojego pokoju. Zaśmiałem się i skierowałem do wyjścia. Znałem rozkład domu moich przyjaciół na pamięć.

Gdy wyszedłem na taras, od razu spostrzegłem Sasuke, wykonującego ćwiczenia na trawniku przed domem.

- Uchiha! – wrzasnąłem.

W moją stronę poleciało kilka shurikenów, które złapałem bez problemu, marszcząc jednocześnie nos. Sasuke jak zwykle był miły i gościnny.

- Sasuke, no chodź, muszę ci coś pokazać! – zawołałem. Uchiha westchnął ostentacyjnie, przerywając ćwiczenia, ale ruszył w moim kierunku, mając niezadowoloną minę.

- Ale ty jesteś męczący, czego chcesz?

- Zobacz! – Skinąłem na niego ręką, żeby nachylił się nad wiklinowym stolikiem stojącym na tarasie, na którym rozłożyłem obrazki Junichiego.

- Co to jest? – zapytał zdumiony Sasuke.

- Rysunki Junichiego. Spójrz, tu jesteś ty – wskazałem palcem. Uchiha prychnął.

- Zawołałeś mnie tylko po to, żeby mi pokazać, jak rysuje twój syn? Zwariowałeś do reszty, Uzumaki?

Wywróciłem oczami.

- Popatrz. Czy nie dostrzegasz czegoś dziwnego? Zobacz, tu jestem ja, tu ty. Przyjrzyj się.

Sasuke zmarszczył groźnie brwi, ale wziął do ręki oba rysunki i przyjrzał im się. Potem odłożył je i obejrzał pozostałe.

- Co to za kleksy nad naszymi głowami? – spytał w końcu. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.

- Bąbelki.

Sasuke aktywował Sharingana, odsłonił Rinnegana i przyjrzał mi się.

- Nic nie widzę – powiedział, lustrując uważnie przestrzeń nad moją głową, po czym uniósł twarz i zerknął nad siebie.

- Hinata na rysunkach nie ma bąbelka – powiedziałem, wskazując palcem odpowiedni rysunek. Moja żona na obrazku miała granatowe włosy i duże, fioletowe oczy.

- Może chodzi o jakieś dodatkowe umiejętności? – mruknął Sasuke, dezaktywując Sharingana.

- Ale przecież Hinata ma Byakugana, więc też powinna mieć bąbelka, skoro ty go masz.

- No to niby czym według ciebie jest bąbelek, co?

- No właśnie nie wiem, ale tego koniecznie musimy się dowiedzieć.

*

Na przygotowanym przeze mnie i Sasuke polu treningowym pojawili się już wszyscy. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu przyszedł nawet Nihat, choć wydawało się, że zrobił to niechętnie. Obrzuciłem uważnym spojrzeniem moją córkę, która przyszła razem z nim. Wolałem, aby się z nim nie zadawała, Nhat, mimo że był jednym z nich, nie wydawał się być osobą godną zaufania. Był w nim coś niepokojącego, coś nieuchwytnego, a ja posiadałem swój instynkt, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Ten instynkt ostrzegał mnie przed nim.

Mei rzuciła mi ostre spojrzenie, na co tylko wzruszyłem ramionami. Chłopak był dziwny – wszyscy to widzieli.

- Zaczynamy? – zwróciłem się do Sasuke i Shikamaru, którzy przybyli wraz ze mną. Ten pierwszy mruknął coś niewyraźnie, usiłując odczepić od siebie łapki mojego najmłodszego syna. Junichi jak zwykle zachwycony był obecnością swojego ulubionego wujka.

Shikamaru po prostu wzruszył ramionami. Prychnąłem i obróciłem się w stronę dzieciaków. Klasnąłem w dłonie.

- Kochani, podejdźcie tu bliżej! – zawołałem, przywołując dzieci gestem dłoni.

Dzieciaki, rozbite na różne grupki, zbliżyły się do mnie. Lala, ubrana w szorty i koszulkę na krótki rękaw, włosy związała w warkocz i nareszcie wyglądała jak człowiek, a przynajmniej jak ktoś przygotowany na trening. Oksu trzymała się blisko Shana i, co mnie szalenie zdziwiło, chyba z nim rozmawiała. Maya i Mintao stanęli nieco z boku, trzymając się za ręce i czekając na moje słowa. Faraon natomiast miał zawiedzioną minę, bo musiał przyjść bez swoich przyjaciół.

Uśmiechnąłem się do nich promiennie.

- Moi drodzy! – zawołałem, rozkładając ręce w powitalnym geście. – To wasz pierwszy wspólny trening, wobec czego ja, Sasuke i Shikamaru po prostu chcemy zapoznać się z waszymi możliwościami, żeby opracować plan treningów. Będziemy wiec się przyglądać, kiedy każdy kolejno zaprezentuje swoje umiejętności. Lala, możemy zacząć od ciebie?

Dziewczyna skinęła głową, więc ja i reszta ekipy odeszliśmy na bok, robiąc jej miejsce.

Przez następną godzinę oglądaliśmy pokazy wszystkich psychotroników po kolei. Lala dosłownie wyczarowała las, który wyrósł na naszych oczach i na naszych oczach w jednej chwili zniknął. Rośliny pod jej władzą dosłownie żyły, jakby miały dusze, jakby były osobami. Było to coś zupełnie innego niż techniki Kapitana Yamato, ona ich nie tworzyła, ona wydawała rozkaz, a wszystkie żyjące dookoła rośliny spełniały jej prośbę. Potrafiła zmusić drzewo, by wyrosło w kilka sekund z małego nasionka, potrafiła sprawić, by wstało wraz z korzeniami i przespacerowało się po placu jakby było żywą osobą.

Oksu sprawiła, że wszystko latało w powietrzu, łącznie z nami. Mogła też, ku mojemu zdumieniu, zmieniać kształt przedmiotów, czyniąc kamienie płaskimi i na powrót okrągłymi. Nie potrzebowała do tego nawet gestu, wystarczyło spojrzenie, co już wcześniej zauważyłem. Wydawało mi się, że ze wszystkich dzieciaków tu zebranych ona miała najlepszą kontrolę nad swoją mocą. Psychotronicy wspomagali się gestami, aby było łatwiej im wizualizować to, co chcieli osiągnąć, ale jak widać, nie było to konieczne. O moc Oksu martwiłem się najbardziej, ponieważ byłem pewien, że w starciu z Takako czy Lalą, to ich moc byłaby nadrzędną nad jej mocą. Gdyby Oksu użyła kamienia przeciw Takako, to on miałby do niego większe „prawo", jako ten, który włada ziemią. Patrząc na nią, wpadłem na pewien pomysł, który mogłem zrealizować jeszcze dziś.

Faraon wywołał nad naszymi głowami burzę z piorunami. Oczywiście, natychmiast na głowy wszystkich lunął ulewny deszcz, co wywołało falę sprzeciwu, jednak dzieciaka to tylko rozbawiło. Jedynymi suchymi osobami pozostali Mei i Nihat, bo chłopak osłonił siebie i moją córkę przezroczystym, czarnym parasolem, oraz Junichi, który stworzył identyczną osłonę, ale lśniącą wszystkimi możliwymi kolorami. Dodatkowo Faraon bezczelnie skopiował Chidori Sasuke, które już raz widział, otwarcie kpiąc z mojego przyjaciela. Od razu wiedziałem, że tych dwóch nie polubiło się za bardzo.

Wreszcie Maya pokazała reszcie kilka sztuczek z ogniem, bo ja znałem jej moc doskonale i nie musiałem poznawać jej na nowo. Bliźniaki zmusiły nas wszystkich do wykonania kilku rozkazów, którym nie mogliśmy się przeciwstawić. Nihat odmówił jakiegokolwiek udziału. Nawet Mei nie zdołała go przekonać, bronił się tym, że jego moc jest zbyt potężna, by tak ją swobodnie ujawniać, oraz że nie ma zamiaru być niczyją marionetką i nie chce nam pokazywać, do czego jest zdolny. Wiedziałem, że chłopak jest trochę przewrażliwiony na tym punkcie, więc nie naciskałem i dałem znak Shikamaru, który robił notatki, byśmy sobie z nim odpuścili.

Na koniec został nam tylko Junichi, ale mały był bardziej zainteresowany Sasuke, niż jakimkolwiek treningiem. Jak zorientowałem się z zachowania młodego, syn zdołał już poznać moce wszystkich obecnych i nie były one dla niego jakoś szczególnie interesujące, natomiast Sasuke w jakiś dziwny sposób dalej go zachwycał. Odpuściliśmy Junichiemu, gdy prośbą ani groźbą nie udało się go do niczego zmusić i przeszliśmy do drugiego etapu treningu.

Chciałem sprawdzić, czy dzieciaki będą w stanie razem współpracować, więc podzieliłem ich na dwie grupy, prosząc, by zmierzyli się ze sobą, ale okazało się to wielką katastrofą i spowodowało, że zaczęli się ze sobą kłócić. Oksu nie była w stanie dołączyć do walki, traciła opanowanie, bała się. Mei i Lala, które znalazły się w przeciwnych drużynach, zaczęły się kłócić, wydzierając na siebie. Maya i Mintao nie potrafili się ze sobą zmierzyć, więc ich próba była tylko jakąś parodią, Mayeczka nie chciała użyć mocy przeciw Mintao, bojąc się, że naprawdę go skrzywdzi i tak samo Mintao nie chciał zrobić jej krzywdy, usiłując siłą wtargnąć do jej głowy.

I tylko Shan i Faraon śmiali się z tego wszystkiego, jakby był to żart, niemalże pokładając się na ziemi. Nihat zachował spokój, nie biorąc w niczym udziału, patrząc z politowaniem na wszystkich zebranych. Junichi był zachwycony zamieszaniem. Mój najmłodszy syn zdawał się uwielbiać chaos.

Z rozczarowanym westchnieniem spojrzałem na Sasuke i Shikamaru, szukając u nich wsparcia, jednak ci dwaj wyglądali podobnie jak ja – nie wiedzieli, co trzeba zrobić, by z tej zgrai dzieciaków zrobić przyjaciół i drużynę.

- Myślę, że tyle wystarczy – powiedziałem do moich pomocników, a oni pokiwali głowami. Nie mogliśmy zapanować nad tłumem niepokornych dzieci, a nie chcieliśmy też, żeby cała sytuacja już całkiem wymknęła się nam spod kontroli.

- Geniuszami to oni nie są – stwierdził Sasuke, a ja zaśmiałem się, zakładając ręce za głowę.

- Ano nie są – przytaknąłem, a potem włożyłem dwa palce do ust i gwizdnąłem ile sił miałem w płucach. Dzieci spojrzały na mnie, przerywając kłótnie i wrzaski. – Moi kochani, koniec na dziś! – krzyknąłem. – Dziękujemy wam, możecie się rozejść!

Moje zakończenie treningu sprowadziło ich na ziemię. Znów podzielili się na grupki; Junichi pobiegł do Faraona, zaczynając z nim jakąś zabawę, Mintao i Maya wzięli się za ręce, Mei zbliżyła się nieśmiało do Nihata i coś do niego powiedziała, a Oksu, Lala i Shan ruszyli pierwsi w stronę Konohy. Podbiegłem do nich.

- Oksu – zagadnęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie.

- Tak? – spytała cichym głosem, jednak już nie tak pełnym obawy, jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Widziałem, że pobyt w Wiosce jej służy. Obecność takich jak ona musiała być dla niej pocieszeniem, jakoś dogadała się z Lalą, Shan też miał na nią wpływ. Musiała czuć się tu bezpieczniej niż ze swoim mistrzem, otaczali ją w końcu silni shinobi, którzy bez wahania rzuciliby się do walki w jej obronie.

- Mam coś dla ciebie, chodź ze mną, pokażę ci w moim gabinecie, o co mi chodzi.

Oksu zdumiała się lekko, a potem zerknęła niepewnie na Shana. Uchiha uśmiechnął się do niej, ale nie bezczelnie, jak to miał w zwyczaju, tylko raczej zachęcająco. Było to tak dziwne, że aż uniosłem brwi w zdumieniu.

- Shan, ty też w sumie chodź ze mną, do ciebie też mam sprawę.

- A jaką? – zaciekawił się zaraz chłopak.

- Ciekawą – odparłem zagadkowo, szczerząc zęby. Shan prychnął.

- Wredny pan jest, Lordzie Hokage! – zarzucił mi, a ja zaśmiałem się głośno.

- O nie, wredny to jest twój ojciec – poprawiłem go.

- Słyszałem! – zawołał Sasuke, idący razem z Shikamaru tuż za nami. Zachichotałem, oglądając się przez ramię na starszego Uchihę. Sasuke jednak tylko pokręcił głową, uśmiechając się po swojemu.

Dotarliśmy do Konohy całą grupą, wesoło rozmawiając, a tuż za bramą wszyscy rozeszli się w swoje strony, natomiast ja, Shikamaru, Shan i Oksu ruszyliśmy do siedziby Hokage. Młody Uchiha zagadywał koleżankę, opowiadając jej o rzeczach związanych z wioską, o tym, gdzie warto iść coś zjeść, a gdzie można przyjemnie spędzić czas. Shikamaru zaczytany był we własnych notatkach, a ja miałem głowę pełną pomysłów na kolejne treningi dzieciaków.

Gdy dotarliśmy do mojego gabinetu, usiadłem za biurkiem, zaś Shikamaru zajął miejsce na kanapie. Shan i Oksu stanęli przede mną.

Wziąłem do ręki okrągły przycisk do papieru, który leżał na moim biurku i obróciłem go w palcach.

- Łap! – zawołałem do Oksu i rzuciłem go jej, a dziewczyna złapała przedmiot zupełnie odruchowo. Obejrzała go.

- Co to jest, Lordzie Hokage? – spytała.

- Cóż, to pozostałość po pewnym przestępcy. Kula jest zrobiona z nieznanej nam substancji roślinnego pochodzenia. Podejrzewam, że nie zalicza się do niczego, czym ktokolwiek – Asuka, Tatako czy Lala – mógłby się posługiwać. Podejrzewam, że potrzebujesz czegoś, czego nikt nie wytrąci ci z... cóż, z rąk – wyjaśniłem, uśmiechając się. – Mamy tego sporo w magazynie, powiem, żeby ci dostarczono tyle, ile będziesz potrzebowała.

Oksu przyjrzała się podarowanemu przedmiotowi, wyciągnęła rękę i sprawiła, że ciemna kula uniosła się kilka centymetrów nad jej dłoń. Dziewczyna przez chwilę bawiła się przedmiotem, sprawiając, że spłaszczył się, a później przybrał kilka innych kształtów, a następnie złapała zregenerowaną kulę ponownie.

- Myślę, że się nada – powiedziała. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. – Dziękuje, Lordzie Hokage.

- Nie ma za co – powiedziałem. – Shikamaru odprowadzi cię do domu, a ja jeszcze zamienię słowo z Shanem, dobrze?

Przytaknęła. Nara rzucił mi zdegustowane spojrzenie, ale odłożył notatki i wstał, nie dyskutując. Dziewczyna ukłoniła się uprzejmie i wyszła, a przyjaciel podążył za nią. Nie chciałem wysyłać jej samej, widziałem, że boi się obcych. Chciałem, by bezpiecznie dotarła do celu.

- Dla mnie też ma pan prezent, Lordzie Hokage? – zapytał przebiegle Shan. Uśmiechnąłem się do niego.

- Skąd wiedziałeś? – zapytałem, a on wysoko uniósł brwi.

- Serio? – zapytał zbity z tropu. – Co to jest?

- Zaszczyt – odpowiedziałem. – Doskonale poradziłeś sobie z przygotowaniem sobotniego festynu. Mam wrażenie, że oni cię słuchają, że masz na nich wpływ. Chciałbym, abyś to kontynuował.

Uchiha zmarszczył brwi.

- Co kontynuował, Lordzie Hokage? – dopytał niepewnie.

- Dowodzenie nimi. Chciałbym, abyś stanął na czele tej grupy, aby się nie rozpadła na następnym treningu.

Chłopak wpatrywał się we mnie chwilę. Chyba pierwszy raz widziałem, żeby zabrakło mu słów.

- Lordzie Hokage, z całym szacunkiem, ale naprawdę pan oszalał! Przecież ja nie jestem jednym z nich! – zawołał. Przewróciłem oczami.

- No i bardzo dobrze, poza tym masz na tyle silny temperament, że na pewno sobie poradzisz. Mei cię poprze, Oksu już na tobie polega, Lala cię lubi, Faraon też. Zintegruj ich, spraw, żeby zaczęli współpracować, jak podczas przygotowań do festynu. Ufam, że sobie poradzisz.

- Ale...

- Żadnego ale! – przerwałem mu, żeby mnie nie zagadał. Wiedziałem doskonale, że jak dam mu dojść do głosu, to zaraz nawymyśla jakichś głupich argumentów. – To twoje zadanie, Shan, i oczekuję efektów. Możesz już iść.

Gapił się na mnie przez chwilę, oszołomiony, a potem pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się perfidny uśmieszek, który nie zwiastował niczego dobrego.

- Oj, żeby pan tego nie żałował, Lordzie Hokage – powiedział.