sobota, 24 czerwca 2017

NG rozdział 37

"Człowieka, który patrzy w oczy dziecka, uderza przede wszystkim ich niewinność: owa przejmująca niezdolność do kłamstwa, do zakładania maski, czy chęci bycia kimś innym, niż jest."

Anthony de Mello

*

Poranek jak zwykle przyszedł dla mnie stanowczo za wcześnie. Zupełnie się nie wyspałem i zwlekając z łóżka czułem się jak śmieć. Moja żona, jak przeważnie rano, już była na nogach – z kuchni dochodził wesoły śmiech Junichiego i głosy Hinaty oraz Mei. Mrugając i trąc oczy ubrałem się w cokolwiek i lekko zataczając, udałem do kuchni.

- Cześć – mruknąłem, wchodząc do pachnącego jajecznicą pomieszczenia. Hinata karmiła naszego najmłodszego synka, zaś Mei wcinała zrobione przez matkę śniadanie. Na patelni na szczęście wciąż znajdowała się spora ilość jajek z szynką.

- Hej – mruknęła Hinata z uśmiechem, a Junichi pomachał mi rączką, bo buzię pełną miał jedzenia. Mei skinęła głową, również zajadając śniadanie.

Nałożyłem sobie sporą ilość śniadania i siadając przy stole, sięgnąłem sobie świeżą bułkę z koszyka.

- Tatusiu, nad tobą frufa bąbelek – poinformował mnie Junichi, gdy tylko przełknął.

- To świetnie kochanie – odpowiedziałem, wzruszając ramionami na widok pytającej miny mojej żony. – Nie wiem, o co chodzi. Od wieków mówi o tych bąbelkach, chyba zaczął jeszcze przed naszą wyprawą. Mei, słyszysz coś w jego myślach?

- Nic, co by mogło mnie zaniepokoić, nic niebezpiecznego – odpowiedziała córka. – Nie wiem, Junichi cały czas widzi jakieś rozbłyski energii, nawet w tej chwili doskonale widzi Kuramę i moją więź z Mintao i Byakugana mamy. Nie mam pojęcia, o co może chodzić, bo nie odróżniam jego zmyślania od faktów. Dla niego w kuchni jest tyle kolorów, że można dostać oczopląsu.

Skinąłem głową, zgarniając do ust dużą porcję smażonych jajek. Hinata jedynie westchnęła i pogłaskała naszego synka po głowie.

Niedługo potem musiałem wyjść do pracy. Pożegnawszy rodzinę, wyszedłem z domu, ziewając przeciągle. Ku mojemu zdumieniu, przed furtką na moją posesję czekał Shikamaru, jak zwykle ze znudzoną miną. Podszedłem do niego.

- Cześć, o co chodzi?

- O Nową Generację, rzecz jasna – odparł, a ja zmarszczyłem nos.

- Nową Generację? – spytałem zdziwiony. Wzruszył ramionami.

- Pasuje, prawda? To lepsze określenie niż „psychotronicy" czy „te dzieciaki", nie uważasz?

Podrapałem się po głowie, wzruszając ramionami.

- No w sumie... Ale o co chodzi? – zapytałem, gdy ruszyliśmy wspólnie w stronę siedziby Hokage. Wokół panował gwar, jakieś dzieciaki, zmierzające w stronę Akademii, pozdrowiły mnie głośno. Pomachałem im.

- Sakura zwołała na dzisiejszy poranek pierwsze spotkanie grupy badawczej, która ma zająć się Nową Generacją od strony medycznej. Pomyślałem, że może chcesz zajrzeć.

- No jasne! – zawołałem. – Wszystko lepsze od papierów!

Shikamaru rzucił mi pobłażliwe spojrzenie, ale nie przejąłem się nim. Naprawdę nie miałem ochoty na ślęczenie przed papierami.

Skręciliśmy więc w stronę szpitala, zmieniając temat na mniej ważny. Shikamaru opowiadał mi o jakiś sprawach dotyczących rozbudowy dróg i związanymi z tym pozwoleniami, a ja kiwałem głową udając, że uważnie go słucham. Tak naprawdę zastanawiałem się nad swoim postępowaniem. Czy aby na pewno wszystko dobrze zaplanowałem? Czy gromadząc tutaj dzieciaki z Nowej Generacji nie naraziłem ich przypadkiem? Czy swoim postępowaniem ściągnę na Konohę jakieś niebezpieczeństwo? Podejrzewałem, że prawdopodobnie tak, ale nawet i bez Oksu, Lali, Faraona i Nihata Cho-No-Ryoku-Sha i tak by tu przybyli po Maykę i moje dzieciaki. Sprowadzając tu wszystkich, chroniłem ich. Swoją mocą, mocą Sasuke, mocą całej wioski, aż w końcu mocą ich samych, zjednoczonych w jednym miejscu.

Dotarliśmy do szpitala i Shikamaru poprowadził mnie do gabinetu Sakury. Przyjaciółkę dostrzegłem stojącą przed wejściem do środka. Na mój widok groźnie zmarszczyła brwi.

- Czekałam na ciebie – powiedziała zimno, wspierając ręce na biodrach. Była wyraźnie wkurzona. Wskazałem palcem na siebie.

- Na mnie? – zdziwiłem się. Sakura złapała mnie za łokieć i zaczęła gdzieś ciągnąć.

- Wejdź do reszty, Shikamaru! My zaraz dołączymy – powiedziała. Gdy Shikamaru zrobił, co kazała, Sakura wepchnęła mnie do pierwszego lepszego gabinetu i zamknęła za nami drzwi.

- Co Shimamura tu robi?! – zapytała agresywnie, a ja uniosłem brew.

- Zaprosiłem go do współpracy. Jeśli zwołałaś na dziś spotkanie, to Ban miał obowiązek go poinformować. Albo zrobiła to Mei.

Sakura nie wyglądała na ani trochę przekonaną. Wygląda na to, że w ferworze wydarzeń zapomniałem o poinformowaniu jej o moich planach.

- Naruto, chyba zwariowałeś! Ten człowiek jest niebezpiecznym nukeninem, a ty go zapraszasz do współpracy w jednym z najtajniejszych projektów?!

Westchnąłem. Już czułem migrenę, która mnie dopadnie dziś wieczorem.

- Pragnę ci przypomnieć, moja droga, że twój mąż również był kiedyś niebezpiecznym nukeninem – powiedziałem spokojnie. Sakura otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, bo widocznie do głowy nie przyszedł jej żaden argument. Splotłem ręce na piersi. – Shimamura to bystry chłopak, geniusz najlepszy w swoim roczniku, dlatego go zaprosiłem. Pomoże nam. Skoro mam go w wiosce, chcę go wykorzystać na swoją korzyść.

- To szpieg i morderca – odparła.

- A mi się wydaje, że bardziej chodzi ci o to, co łączy go z Sharoną – powiedziałem spokojnie. Sakura warknęła cicho. – Posłuchaj mnie, Sakurcia. On się o nią troszczy. Popełnił w życiu wiele błędów, ale wydaje mi się, że teraz chce je odpokutować. Dawno temu taką szansę dostał Sasuke, teraz chcę ją dać Shimamurze.

Moja przyjaciółka przyglądała mi się chwilę, a potem potrząsnęła głową.

- Boimy się, że znów ją skrzywdzi – szepnęła cicho. – Odszedł od niej wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała. Przez wiele lat Sharona nienawidziła go całym sercem, a teraz on pojawia się jak gdyby nigdy nic i chce... Po prostu boję się, że znów ktoś ją skrzywdzi – powiedziała tylko. Odetchnąłem, a potem położyłem dłonie na jej ramionach i zajrzałem jej w oczy.

- Posłuchaj, Sakura. Twoja córka, nie... cała twoja rodzina jest dla mnie jak moja własna rodzina, wiesz o tym, prawda? Sasuke jest dla mnie jak brat, ty jak siostra... Nie pozwoliłbym nikomu na skrzywdzenie waszych dzieci. Shimamura, jak już powiedziałem, popełniał błędy. Ale oboje doskonale wiemy, że niektórzy ludzie zasługują na drugą szansę. Widzę, jaka zmiana w nim zaszła, jak bardzo się martwi i jak chce pomóc. Wiem, że zależy mu na Sharonie, wiem, że on ją kocha, prawdopodobnie dłużej i bardziej, niż jakakolwiek inna osoba w tej wiosce kogokolwiek. Wiem, że jest szpiegiem i mordercą. Wiem, że tak zarabiał... ale rzucił to, wrócił do wioski i oddał się w moje ręce. Dziwne, ale powierzyłbym mu własne życie, bo mimo wszystko nigdy się na nim nie zawiodłem. Gdybym mu nie ufał, nie pozwoliłbym mu się zbliżyć do Sharony nawet na kilometr.

Sakura słuchała mnie uważnie, a potem wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze. Pomasowała sobie skronie.

- Dobrze, skoro tak uważasz, niech będzie, ale na twoją odpowiedzialność, Naruto. Jeśli on będzie wyprowadzał informacje...

- Osobiście się nim zajmę – powiedziałem, kiwając głową. – Obiecuję.

Sakura miała minę, jakby to nie był koniec rozmowy, ale nic nie powiedziała, tylko otworzyła drzwi. Przeszliśmy do jej gabinetu.

Wewnątrz zastałem kilka osób, głównie shinobi z naszych oddziałów naukowych, a także mojego syna, Shimamurę i Shikamaru.

Spotkanie okazało się być bardziej organizacyjne niż naukowe. Sakura rozdała wszystkim kopie notatek profesora, kazała się z nimi zapoznać, opowiedziała o co chodzi i co będzie celem spotkania. Rozpisała także wizyty w szpitalu dla kolejnych członków Nowej Generacji i kazała poinformować o nich dzieciaki. Wziąłem od niej ową rozpiskę.

- Shan się tym zajmie – powiedziałem. – Kiedy ma dużo zadań to mniej rozrabia.

Moja wypowiedź wywołała lekki śmiech. Wkrótce potem spotkanie się skończyło i wszyscy wyszli. Mintao popruł zaraz do swojego gabinetu, bo miał zająć się jakimiś pacjentami, a ja, Shikamaru i dziwnym trafem towarzyszący nam Shimamura, ruszyliśmy ku wyjściu ze szpitala.

- Nie idziesz do Sharony? – zapytałem chłopaka, a ten pokręcił głową.

- Później idę – powiedział. – Teraz jest u niej jej ojciec...

Zachichotałem.

- Czyżbyś bał się Sasuke? – spytałem przymilnie, na co chłopak wzruszył ramionami. Zaśmiałem się głośno. – No co ty, Shimamura! Czy to nie ty się zawsze przechwalasz, jak silny to nie jesteś?!

- Ale nie głupi – odparł chłopak. – Dla pana Uchihy chyba bardziej liczą się czyny niż słowa, prawda?

- Coś w tym jest – mruknąłem. W miejscu, gdzie nasze drogi miały się rozejść, poklepałem chłopaka po plecach i wraz z moim zastępcą skierowałem się w stronę budynków Hokage. A jednak czekała mnie papierkowa robota!

*

Shan Uchiha miał kupę roboty. Dosłownie, bo nie dość, że Lord Hokage zlecił mu organizację tej całej imprezki, to jeszcze w dodatku dostał za zadanie odeskortować każdego z Nowej Generacji do jego matki na badania. Niby nie było to nic trudnego – iść, zabrać, zaprowadzić, poczekać, odprowadzić. Uważał to jednak za niepotrzebne i zajmujące mu czas. Musiał zorganizować taki festyn, że Konoha nigdy go nie zapomni, w końcu to właśnie na imprezowaniu znał się najlepiej.

Na dziś, dokładnie na za godzinę, wezwanie do szpitala dostała Oksu. Shan jeszcze nie wyrobił sobie zdania o tej konkretnej dziewczynie. Słabo ją znał, bo głównie się nie odzywała, pozostając w cieniu Lali. Nie miał pojęcia, o co z tą panną chodziło, ale była dziwna. Jeszcze dziwniejsza niż Mayka i z całą pewnością dziwniejsza niż ta zielonowłosa nimfomanka. Nawet nie kojarzył, jaką włada mocą.

Gdy dotarł do domu, w który mieszkała Nowa Generacja, zobaczył Faraona i jego bandę, bawiących się na podwórku. Dzieciaki wyglądały o wiele lepiej niż wtedy, gdy ich poznał. Nowe, czyste ubrania, pełne, uśmiechnięte buzie. Widać było, że Lord Hokage zadbał o nich wszystkich.

- Siema! – zawołał do dzieciaków. Cała trójka odkrzyknęła mu powitanie, a nawet został zaproszony do zabawy, ale musiał odmówić. Nie chciał dostać bury od matki, że nie przyprowadził dziewczyny na czas.

Z gosposią dzieciaków przywitał się w kuchni i od niej uzyskał informację, że Oksu jest w swoim pokoju na górze, więc od razu po nią poszedł.

Gdy zapukał w pierwszej chwili myślał, że dziewczyny nie ma w pokoju, ponieważ nikt się nie odezwał. Dopiero gdy zapukał drugi raz, usłyszał ciche „proszę". Nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Oksu była jak zwykle ubrana na czarno, w obszerną bluzę z kapturem i dżinsy. Spojrzała na niego dużymi, brązowymi oczami, jej twarz okalały gęste, falowane włosy. Dopiero teraz Shan dostrzegł, jaka ładna była w rzeczywistości, jak krucha i jak drobna. Natychmiast się do niej uśmiechnął.

- Cześć – powiedział wesoło. Oksu jednak nie podzieliła jego entuzjazmu, tylko zmarszczyła brwi. Chyba rzadko się uśmiechała, bo nagle zdał sobie sprawę, że nigdy tego nie widział. Co prawda jeszcze nie miał okazji, by poznać ją lepiej.

- Jesteś Shan, prawda? – zapytała, a jego uśmiech natychmiast zgasł. Jak mogła potrzebować potwierdzenia, jak ma na imię?! Kilka razy już tu był, a Lord Hokage przedstawił ich wszystkich. Co prawda Oksu trzymała się zawsze gdzieś na uboczu, ale Shan i tak zapamiętał jej imię.

- Owszem – przytaknął jednak, ignorując swoje rozczarowanie. Dziewczyna patrzyła na niego chwilę.

- Czemu... tu jesteś?

- Moja mama wzywa cię na badania. Lord Hokage zlecił takie dla każdego z Nowej Generacji – powiedział, pokazując jej papiery. – Mam cię zaprowadzić.

Oksu chwilę przeglądała papiery, a potem znów na niego spojrzała. Nie był pewien, bo ogólnie miała jasną karnację, ale chyba lekko pobladła. Od początku wydawała mu się bardzo delikatna. Wiedział, co jej się stało, choć miał wrażenie, że nie powinien. Dowiedział się przez przypadek. Był akurat z Mei, kiedy Mintao spotkał Oksu po raz pierwszy. Pamiętał atak Mei, gdy jej brat za bardzo zagłębił się w myśli brązowookiej i znalazł w nich straszne rzeczy. Mei też była kobietą, przeżyła to smocno, a on niemal spanikował, nie wiedząc, co się właściwie dzieje, dlaczego Mei tak łka.

- Po co... są te badania? – spytała cicho dziewczyna. Shan wzruszył ramionami. Dziwnie czuł się w jej obecności. Nie wiedział, co ma mówić i robić.

- Nie wiem, nie bardzo się na tym znam. Więcej powiedziałby ci Mintao. Albo moja mama. Możesz ją zapytać, jak już będziemy na miejscu. Idziesz?

Dziewczyna obrzuciła go nieufnym spojrzeniem, jednak potem skinęła głową i wyszła za nim. W milczeniu opuścili jej pokój, a potem posesję, żegnani krzykami bandy Faraona. Shan, ponieważ był sobą, nie potrafił długo milczeć.

- Jak tam postępy w szykowaniu lampionów? – spytał, zakładając ręce za głowę. Kiedy się naprawdę starał, potrafił być poważny, musiał tylko bardzo się skupić. Podejrzewał, że Oksu była dziewczyną, która by raczej nie doceniła jego poczucia humoru. Nie była taka jak Mei – nie dałaby mu przez łeb za głupi dowcip i z całą pewnością nie była jak Lala, która na jego żarty odpowiadała, no cóż, prowokacjami. Oksu była... delikatna. Za delikatna jak na przebywanie z nim sam na sam. Trochę się jej bał...

- Dobrze – odpowiedziała cicho dziewczyna. – Już trochę ich zrobiliśmy. Będą gotowe na czas.

- Wydajesz się być trochę smutna... Nie podoba ci się Konoha? – zapytał z ciekawością. – A może tęsknisz za domem?

- Nie, Konoha jest... w porządku. Lord Hokage... też jest w porządku.

- Taak, to świetny facet! – zawołał Shan, uśmiechając się szeroko. – Tylko ostatnio trochę upierdliwy, Shan, zrób to, zrób tamto, idź tu, idź tam... Trzeba mu wyciąć jakiś dowcip, to się odczepi, taaaak...

Oksu zmarszczyła śmiesznie lekko zadarty nos, gdy spojrzała na niego w skupieniu. Shan potarł spocone ręce o spodnie. Jej ruchy były płynne, oszczędne, pełne gracji, a spojrzenie uważne i skupione.

- Jeśli jest w porządku, to chyba nie powinieneś mu wycinać dowcipów, prawda? – spytała. Uchiha nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się głośno.

- Nieee... to zupełnie nie tak działa! – powiedział. – Właśnie dlatego należy mu wyciąć dowcip!

- Nic nie rozumiem – przyznała dziewczyna. Shan chwilę jej się przyglądał.

- Wiesz co, Lord Hokage zawsze powtarza, że jemu humor poprawia porządna micha ramen. Zabiorę cię na obiad po tych badaniach i wszystko ci wytłumaczę...

*

Mei Uzumaki stała oparta o ścianę sklepu naprzeciw jednego z bloków na obrzeżach Konohy i wpatrywała się w wejście do niego. Wiedziała, że Nihat powinien niebawem opuścić mieszkanie, pracę zaczynał dziś o dziesiątej. Wkurzał ją, bo mimo wcześniejszej deklaracji, jakoś nie zabrał się za pomaganie jej. Byli w tyle. Mintao oczywiście odpowiednio nawrzeszczał na Shana, więc mieli już zrobioną większość rzeczy. Zielonowłosa idiotka i jej grupa dzień po dniu kleili papierowe dekoracje, a oni co? Zostawali w tyle! Nie mogła na to pozwolić!

- Kiedy w końcu przestaniesz mnie śledzić? – wyszeptał jej do ucha cichy głos. Prawie krzyknęła, mało nie dostając zawału i obróciła się gwałtownie. Nihat stał tuż za nią, jego twarz wykrzywiała kpiąca mina. Nienawidziła, kiedy tak robił, bo w żaden sposób nie mogła go wykryć! Jego moc była irytująca!

- Kiedy ty w końcu przestaniesz tak robić! – wydarła się. Jak zwykle w jego towarzystwie, tak i teraz, przestała słyszeć brata, ale czuła połączenie z nim. Nie słyszała jednak jego myśli, mimo że słyszała wszystkich innych ludzi dookoła tak, jak zawsze. W dodatku nikt na ulicy nawet się na nią nie obejrzał, kiedy krzyczała, a akurat ta jej cecha zawsze zwracała nadmierną uwagę. – Odsłoń nas!

Nihat parsknął.

- Zwracasz za dużą uwagę, panienko Uzumaki. Masz to po ojcu?

- Po babci – burknęła obrażona. Nihat zaśmiał się.

- Czy twoje dzisiejsze czatowanie na mnie ma jakiś cel? – zapytał chłopak, splatając ręce na piersi. Jego soczyście zielone oczy wpatrzone były w jej twarz. Westchnęła z rezygnacją.

- Obiecałeś mi pomagać – powiedziała z wyrzutem. – Wszyscy już coś zrobili, pracując zespołowo, tylko nie my.

- Jak pewnie zauważyłaś, nie jestem zbyt dobry w pracy zespołowej – przyznał chłopak, lekko wzdychając. Sięgnął do plecaka, który miał ze sobą i wyciągnął jakiś papier. Podał go jej, a ona spojrzała na dokument.

- Ale... to jest...!

- Umowa z ludźmi, którzy zagrają na festynie w sobotę. Miałem ci to dać dziś wieczorem, ale jak zwykle mnie ubiegłaś. Twój temperament jest trochę straszny, wiesz?

Zignorowała zaczepkę i spojrzała mu w oczy.

- Dlaczego poszedłeś sam?! Mieliśmy pracować zespołowo! To podstawa działania shinobi!

- Nie jestem shinobi, panienko Uzumaki – powiedział. – Poza tym wolę, kiedy nikt mnie nie rozprasza, gdy negocjuję warunku umowy.

Mei zmarszczyła brwi.

- A co to niby ma znaczyć?

- Wybacz, jeżeli dłużej z tobą zostanę, spóźnię się do pracy. Gdybym kiedyś wpadł na pomysł, by zaprosić na ramen jakąś ładną dziewczynę, wolałbym mieć za co.

Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Nihat uśmiechnął się lekko i odszedł. Nagle zdała sobie sprawę, że znów słyszy brata, w dodatku kilka osób z ulicy spojrzało na nią ze zdziwieniem, a z ich myśli wywnioskowała, że po prostu się nagle w tym miejscu pojawiła dosłownie z nikąd. Obejrzała się.

Nihata nigdzie nie było widać.

*

- Jestem wykończony! – zawołałem, wchodząc do domu po całym dniu ciężkiej pracy. Shikamaru przegonił mnie nieźle po całej wiosce, bo jak się okazało, było na dziś zorganizowanych kilka spotkań, wymagających obecności Hokage i to w tym formalnym, niewygodnym stroju. Potem jeszcze była masa papierkowej roboty i wiele innych spraw i raportów, że dzień minął mi tak szybko, że nawet go nie zauważyłem. W dodatku nie zjadłem obiadu, bo nie było kiedy.

- Witaj! – odkrzyknęła mi Hinata z kuchni. Ściągnąłem buty, powiesiłem biały płaszcz na haku przy drzwiach i poszedłem w kierunku boskich zapachów. Hinatę znalazłem, stojącą przy kuchence nad garnkiem ramen. Jęknąłem.

- Mówiłem już, że cię kocham? – zapytałem, obejmując ją od tyłu. Pocałowałem jej szyję.

- Uhum – przytaknęła rozpromieniona. – Jak było w pracy?

- Okropnie – mruknąłem, wciąż przytulony do jej pleców. – Przyniosłem płaszcz do prania, jest w korytarzu na wieszaku. Czy już gotowe? – zapytałem, nie mogąc się doczekać. Byłem głodny jak wilk.

- Tak, usiądź – odpowiedziała. Pocałowałem jej szyję jeszcze raz, a potem grzecznie usiadłem przy stole. Moja żona podała mi miskę parującego ramen, a ja czym prędzej zabrałem się za pałaszowanie. Hinata pogłaskała mnie po głowie, a potem wyszła, zapewne po płaszcz, o którym wspomniałem.

Byłem tak głodny, że lekko poparzyłem język, jedząc zachłannie. Hinata dawno już nie gotowała mojej ulubionej potrawy, więc tym bardziej chciałem ją zjeść jak najszybciej.

- Naruto! – zawołała nagle Hinata, gdy byłem w połowie jedzenia. – Przyjdź tu szybko!

Jej zaniepokojony głos sprawił, że natychmiast się poderwałem i pobiegłem do niej. Była w sypialni. Gdy tylko wszedłem, Hinata wyciągnęła rękę i wskazała na nasze łóżko. Powiodłem wzrokiem we wskazanym kierunku.

Junichi siedział po turecku pośrodku naszego łóżka, bawiąc się smoliście czarną kulą wielkości pięści. Przez chwilę gapiłem się na niego bez zrozumienia, zwłaszcza że kiedy ostatni raz sprawdzałem, moje najmłodsze dziecko nie posiadało Byakugana w lewym oku.

- Idź do kuchni – powiedziałem cicho do Hinaty. – Nie martw się...

- Ale to jest...

- Zajmę się tym. Wyjdź, proszę...

Hinata skinęła głową i opuściła sypialnię. Spojrzałem jeszcze raz na synka.

- Junichi – odezwałem się, a mały podniósł głowę znad Kuli Szukającej Prawdy, którą trzymał w dłoniach i spojrzał na mnie. Jedno jego oko było normalne, pomarańczowe, drugie zaś jasne jak u matki i otoczone siatką żyłek. – Skąd to masz? – Wskazałem palcem na czarną sferę w jego rękach. Synek uśmiechnął się do mnie.

- Zrobiłem! – odparł dumnie. – Fajna, prawda?!

Przytaknąłem, niepewny, co powinienem zrobić. Jakim cudem mój syn miałby używać mocy wszelkiej kreacji, by stworzyć Kulę Szukającą Prawdy? Nie widziałem żadnej takiej od czasu walki z Kaguyą i szczerze mówiąc, nie miałem jakoś ochoty, by oglądać kolejne. Poza tym, czy do stworzenia takiej kuli nie była przypadkiem potrzebna chakra Mędrca Sześciu Ścieżek czy jakoś tak?

Zbliżyłem się do Junichiego i przykucnąłem. Mały wpatrywał się w trzymaną przez siebie kulkę z dziecięcym zachwytem, zapewne nie mając pojęcia, że to, no cóż, dość niebezpieczna rzecz.

- Synku, nie powinieneś się nią bawić – powiedziałem. Gdy na mnie spojrzał, moja prawa dłoń rozbłysła na złoto. Wyjąłem ostrożnie Kulę z rąk Junichiego. – Mama się jej boi, wiesz? Można nią zrobić krzywdę, rozumiesz to? Nie jest bezpieczna.

Junichi zamrugał.

- Mama jej nie lubi? – zapytał. Skinąłem głową.

- Ta Kula nie jest dla dzieci.

- A dla kogo? – zapytał natychmiast mój synek, marszcząc wąskie, jasne brwi. Nie miałem pojęcia, jak to możliwe, że tak mała i niewinna istotka może władać taką mocą. I może robić rzeczy wymykające się zrozumieniu.

- Dla starszych chłopców, kochanie. Jak będziesz już ninja i dostaniesz ochraniacz na czoło, tak jak tata, będziesz mógł się nią bawić, nie wcześniej – powiedziałem spokojnie. – Teraz lepiej nie denerwować mamy, prawda?

Junichi rozważał przez chwilę moje słowa. Nie wyglądał na zadowolonego czy przekonanego, wręcz przeciwnie, widocznie nie podobało mu się, że zabawka została mu odebrana. Tyle że Kula Szukająca Prawdy nie była najlepszą zabawką dla pięcioletniego chłopca. Mógł zrobić krzywdę nie tylko sobie, ale i swoim bliskim. W tym momencie moim priorytetem było wytłumaczenie mu, że nie powinien więcej tej Kuli tworzyć.

- Będę grzeczny – powiedział w swojej obronie, wydymając wargi. W jego oczkach niebezpiecznie błysnęły łzy. Wolną ręką pogłaskałem go po włosach.

- Tu nie chodzi o to, czy będziesz grzeczny, czy nie, kochanie. Po prostu to nie jest rzecz dla małych dzieci. Mógłbyś tym zrobić komuś krzywdę, rozumiesz tatusia?

Junichi przytaknął. Jego lewo oko powoli zmieniło kolor na pomarańczowy.

- No niech będzie – powiedział, lekko obrażony. Wyciągnął paluszek, wskazując na Kulę Szukającą Prawdy, a ta rozpadła się w mojej dłoni, zamieniając w pył.

*

Hinata położyła Junichiego spać i zrobiła herbatę. W międzyczasie zaprosiłem do nas Shikamaru, Sasuke i Sakurę. Teraz siedzieliśmy wszyscy w kuchni w moim i Hinaty domu nad kubkami aromatycznego naparu.

Sasuke potarł twarz.

- Skąd on ją w ogóle wziął? – zapytał po wysłuchaniu mojej opowieści.

- Powiedział, że zrobił – odparłem zmęczonym głosem. To był długi dzień. Miałem wrażenie też, że pilne wieczorne zebrania moich bliskich w jakiejś sprawie dotyczącej Junichiego staną się naszą rodzinną tradycją.

- Zrobił! – prychnął powątpiewająco Sasuke. Spojrzałem na niego ostro.

- Nie, Sasuke, znalazł. Trzymam sobie taką jedną pod poduszką na pamiątkę. A jak mnie w nocy zaczyna uwierać, to ją spycham w nogi!

Sasuke otworzył usta, by coś odpowiedzieć.

- Oj nie kłóćcie się, to w niczym nie pomoże – ubiegł go Shikamaru. – Poza tym twierdzenie, że Junichi ją zrobił, jest dość logiczne.

Wszyscy na niego spojrzeli. Ja i Hinata zerknęliśmy na siebie.

- Co masz na myśli? – zapytała moja żona. Shikamaru zerknął na nią

- W żyłach klanu Hyuuga płynie krew Hamury Otsutsuki, Naruto ma w sobie Kuramę i chakrę każdego z Ogoniastych. W dodatku Naruto włada energią natury. Z dokumentów od tego profesora, które przekazała nam Sakura wynika, że dzieciaki rodzą się takie utalentowane dzięki połączeniu wyjątkowych genów rodziców. Nie powinno nas więc chyba dziwić, co robi Junichi. Jeśli wziąć pod uwagę twoje umiejętności klanowe, Hinata, i zdolności twojego męża, to Junichi posiada właśnie dokładnie te wszystkie umiejętności, tyle że zmieszane ze sobą – powiedział. W sumie, gdy się chwilę nad tym zastanowiłem, to miało sens. Junichi potrafił pochłaniać energię z otoczenia, naturalnie ją pochłaniał, w dodatku nie zamieniał się przy tym w żabę. Miał też umiejętności tropiące, jak ja. A teraz zaczęły wychodzić na wierzch zdolności klanu Hyuuga, a nawet, zachowane gdzieś w genach, zdolności klanu Otsutsuki.

- A Byakugan? – zapytałem. – Bliźniaki urodziły się z Byakuganem, Junichi nie. A dziś on go sobie aktywował w jednym oku tak jak Sasuke aktywuje Sharingana.

- O to chyba trzeba zapytać klan Hyuuga – zauważyła Sakura. Hinata pokręciła głową.

- Tyle że nie mamy pojęcia, jak to możliwe.

- Ale mały przecież urodził się z genami Hyuuga – powiedział Sasuke. – Jest synem Hinaty!

- Tyle że nie odziedziczył Byakugana – odparłem. – Nie aktywuje się go przecież jak Sharingana, po prostu się go ma. Junichi nigdy do tej pory nie wykazał żadnych... żadnych klanowych zdolności. Na początku co prawda mieliśmy podejrzenia, że ma Byakugana z powodu wyglądu jego oczu, ale były błędne. Hinata i jej rodzina dokładnie to sprawdzili, tylko bliźniaki odziedziczyły jej kekkei genkai.

- A co mały o tym powiedział, pytaliście go o to? – zapytał Sasuke. Hinata przytaknęła.

- Pytaliśmy – powiedziałem zamiast żony. – Zanim Hinata położyła go spać, zapytałem, jak aktywował Byakugana. Odpowiedział, że „pożyczył od mamusi, by lepiej zobaczyć". Nie mam pojęcia, jak to zrobił, co to właściwie oznacza...

- Cóż, myślę, że w przyszłości się dowiemy – powiedziała Sakura. Wzniosłem oczy do nieba.

- Jeden spokojny dzień – powiedziałem, unosząc ręce. – Czy o tak wiele proszę?!


środa, 21 czerwca 2017

powrót

Kochani,
wiem, że cały czas jesteście.
wiem, że cały czas czekacie.
wiem też, że bardzo brzydko zniknęłam i długo mnie nie było.
ale doczekacie się zakończenia, mam nadzieję, już niebawem.
cóż, więc do napisania, już wkrótce :-)