piątek, 17 września 2021

NG. Rozdział 45

Cześć!

Długo nie było rozdziału, za co przepraszam. Napisałam go już jakiś czas temu, ale nie byłam z niego do końca zadowolona i musiałam go poprawić, żeby móc go opublikować. 

Zapraszam do czytania:

*

„Wierność jest pierwszą z cnót; to ona nadaje naszemu życiu jednolitość – w przeciwnym wypadku rozprysnęłoby się na tysiąc chwilowych wrażeń jak na tysiąc szklanych odłamków.”

Milan Kundera, „Nieznośna lekkość bytu”

*

Mijały dni, tak spokojne, jakby nagle wszystkie otaczające Konohę kłopoty umówiły się, że w końcu będzie święty spokój. Cieszyłem się z tego, ale gdzieś na dnie mojego umysłu kołatała się niepokojąca myśl, że to cisza przed burzą. Zazwyczaj tak nie było, zazwyczaj cały czas coś się działo, bo zawsze było dużo pracy i dużo na głowie, a teraz… wszystko szło jak z płatka.

Może to dlatego, że dobrze rozdzieliłem zadania? Shan wraz ze swoim ojcem (co mnie niezmiernie zdziwiło ale i zadowoliło) zajęli się treningami Nowej Generacji. Odbyło się ich już kilka i wszyscy byli zadowoleni, a obserwowanie, jak dzieciaki robią postępy, sprawiało mi ogromną przyjemność.

Lala, Oksu i Faraon naprawdę się zaangażowali – zwłaszcza ten ostatni. Dzieciak zdawał się wziąć sobie do serca swoje postanowienie o zostaniu Hokage, bo robił największe postępy. A może było tak dlatego, że był najmłodszy i chłonął wiedzę jak gąbka? W każdym razie z treningu na trening zdawał się być silniejszy, co dodawało innym zapału.

Najgorzej radziła sobie Oksu. Dziewczyna robiła najmniejsze postępy i po prostu bała się walczyć. Shan pomagał jej jak mógł, ale niewiele mógł zrobić, jeżeli dziewczyna panikowała. Młody Uchiha miał do niej ogrom cierpliwości, a ona zdawała się polegać na nim i mu ufać. Byłem z tego zadowolony, bo Oksu potrzebowała opieki, a przy niej Shan nieco się wyciszał, zważał na słowa, nie zachowywał się gwałtownie.

Indywidualne treningi pomogły także Lali, która zapoznała się z bronią i podstawami w posługiwaniu się nią. Dziewczyna była trochę roztrzepana, ale miałem nadzieję, że będzie potrafiła przynajmniej obronić siebie samą.

Najbardziej jednak, ze wszystkich dzieciaków Nowej Generacji, martwiła mnie moja własna córka. Mei spędzała cały swój wolny czas z Nihatem i chociaż na jej ustach widniał ostatnio tylko szeroki uśmiech, jakby była szczęśliwa jak nigdy, ja jakoś nie potrafiłem cieszyć się jej szczęściem. Niepokój o jedyną córkę zżerał mnie od środka.

Maya trenowała zarówno z Nową Generacją jak i z Kakashim-sensei. Szósty naprawdę zaangażował się w pomoc z jej kekkei genkai, podobnie mój syn. Ci dwaj wynajdywali wciąż nowe sposoby trenowania jej oczu, dodatkowo Mintao zagłębił się w stare zwoje klanu Uzumaki, które udało nam się dawno temu znaleźć w bibliotece. Syn szukał czegoś o pieczętowaniu dojutsu, ponieważ Asuka, kiedy była w wiosce, powiedziała, że Kichigan wymaga zapieczętowania, by był stabilny. Syn chciał sprawdzić, czy to prawda i czy mamy coś na ten temat w naszych dokumentach.

Coraz lepiej miała się też Sharona. Widziałem się z nią kilka razy i zawsze towarzyszył jej Shimamura. Chłopak starał się jak tylko mógł, niemal nie odstępował jej na krok, ale jak widać, miało to pozytywne skutki. Shar przeżywała stratę Toeiego, ale nie pogrążyła się w rozpaczy, Shimamura trzymał ją na powierzchni niczym koło ratunkowe.

Wszyscy byliśmy zajęci, pracowaliśmy ciężko każdego dnia. Miałem nadzieję, że to wystarczy, by dzieciaki były bezpieczne.

Tego dnia trening ustawiony był na godzinę siódmą wieczorem, bo wcześniej nikomu nie pasowało. Shan swoją pracę skończył wcześniej, żeby wraz z ojcem móc coś tam przygotować na placu treningowym. My z Banem siedzieliśmy do końca, nad planami budowy nowego osiedla, które trzeba było obejrzeć i wydać zgodę developerowi. Shikamaru nie było, miał dziś dzień wolny ze względu na jakieś rodzinne sprawy. Pół godziny przed wyznaczonym czasem pozwoliłem Banowi iść do domu i sam również opuściłem swój gabinet.

Na dole przed wejściem czekali na mnie Maya i Mintao, jak zwykle trzymając się za ręce. Wyglądało na to, że syn wracał ze szpitala i po drodze mu było zaczekać na mnie.

- Cześć – powiedziałem do dzieciaków, zrównując się z nimi. Razem ruszyliśmy w stronę bramy. – Jak nastroje?

- Całkiem dobrze, mistrzu – odparła Maya, uśmiechając się delikatnie. – Wszyscy polubiliśmy te treningi.

- Cieszy mnie to – powiedziałem. – Szkoda, że nie mam czasu bardziej się zaangażować, ale widzę, że Shan z pomocą ojca nieźle sobie radzi.

- O tak – przytaknął mój syn. – Wszyscy jesteśmy w szoku!

Zaśmiałem się głośno, a Mayka zachichotała. Mintao puścił jej rękę i objął ją ramieniem, a ona przylgnęła do niego ufnie. Uśmiechnąłem się do siebie w duchu, widząc ich razem. Mimo tylu moich obaw na początku, wyglądało na to, że obecność Mintao działała na moją uczennicę pozytywnie. Maya od dawna niczego nie wysadziła, była taka spokojna…

Syn rzucił mi nad jej głową krótkie spojrzenie, lekko zdziwiony ale i zadowolony. Cóż, byłem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, potrafiłem przyznać się do swoich błędów. Na początku myliłem się co do nich, strach o mojego syna i uczennicę trochę przyćmił mi wtedy zdrowy rozsądek.

Na miejsce dotarliśmy jakieś dwadzieścia minut później, nie spieszyliśmy się, wieczór był przyjemny, w sam raz na spacer. Cała reszta już na nas czekała, pośród poustawianych na placu treningowym snopków słomy. Na niektórych z nich wisiały tarcze do rzucania do celu.

- Nareszcie pan jest, Lordzie Hokage! – zawołał na mój widok Shan Uchiha. Ten chłopak był hałaśliwy jak mało kto. – Poćwiczymy dziś rzucanie do celu!

- Widzę – odparłem, spoglądając po wszystkich. Dzieciaki stały w zwartej grupce i rozmawiały o czymś, nawet Nihat nie trzymał się na uboczu jak zwykł to robić, podejrzewałem, że przyczyniła się do tego Mei, która jak zawsze była w centrum grupy.  Nihat, chcąc trzymać się blisko niej, nie mógł stać gdzieś na boku. Junichi wyglądał na zaciekawionego, przyglądając się, jak Sasuke kończy ustawianie snopków w jednej linii.

- Dobrze, przygotujcie się! – zawołał nagle Shan, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Klasnął kilka razy w dłonie. – Najpierw pokażemy tym z nas, którzy nie potrafią celować, na czym to właści…

Shan urwał. Ja też to poczułem, więc czym prędzej obróciłem się za siebie, kątem oka rejestrując, że Sasuke momentalnie zjawił się po mojej prawej ręce z kataną w pogotowiu. W następnej chwili wszystkie dzieciaki krzyknęły, gdy po okolicy rozniósł się przerażający dźwięk, zupełnie, jakby ktoś gwałtem przełamywał rzeczywistość. Dzieciaki pozatykały rękami uszy, kuląc się. Miałem wrażenie, że zaraz bębenki mi w uszach pękną, dźwięk był nie do zniesienia, aż bolały od niego zęby…

I nagle się urwał. Dostrzegłem przezroczystą, czarną kopułę, która objęła nas wszystkich, momentalnie ucinając ostry dźwięk. Nihat stał pośrodku naszej grupy z uniesioną w górę ręką, minę miał groźną, brwi zmarszczone. Natychmiast zebraliśmy się w zwartą grupę, patrząc na purpurowo-czarną wyrwę we wszechświecie, która pojawiała się na granicy naszego pola treningowego, jednak już pod barierą stworzoną przeze mnie i Sasuke.

Domyślałem się, że to był portal tego całego Araty, o którym wspominał mi Nihat i chyba się nie myliłem.

Z portalu wyskoczyły dwie osoby – jedna z nich znałem z portretu pamięciowego, sporządzonego kiedyś przez Saia. Białowłosy, żółtooki Takako zeskoczył na trawę i spojrzał śmiało na naszą grupę, nic sobie nie robiąc z tego, że mamy przewagę liczebną. Sekundę później obok niego znalazł się drugi chłopak – na oko szesnastoletni, o ładnej twarzy i brązowych włosach. Obaj ubrani byli jak na spacer, w zwykłe spodnie i letnie koszulki na krótkie rękawy, a nie ubrania do walki. Nie mieli ze sobą ekwipunku.

Młodszy chłopak machnął ręką, a portal za nim zamknął się, prawdopodobnie ze zgrzytem, ale my tego nie słyszeliśmy, odcięci od tego konkretnego dźwięku przez tarczę Nihata.

- No proszę – odezwał się Takako, patrząc po nas wszystkich i szczerząc zęby. – Spóźniliśmy się na trening? – zapytał kpiąco.

- Czego chcesz, Takako? – zapytałem od razu, ignorując fakt, że był doskonale poinformowany co robimy, a żółte oczy spojrzały na mnie. Stałem na czele grupy po prawej stronie mając Sasuke, po lewej Mintao. Reszta grupy stała za naszymi plecami.

-A tak wpadliśmy w odwiedziny z Aratą, zobaczyć, jak mają się nasi bracia i siostry – odparł chłopak sarkastycznie, uśmiechając się. Przekrzywił głowę w bok, spoglądając gdzieś poza mnie. – Ja byłem ciekaw, co u mojej Oksu…

- Zapomnij! – krzyknął do niego Shan, a żółte oczy spojrzały na niego. Arata, stojący obok, nie odzywał się, tylko patrzył.

- Och, dobrze, już dobrze, jesteście tacy spięci! – Takako machnął ręką. – Mam wiadomość do was wszystkich! – zawołał, zwracając się do dzieciaków. Mnie i Sasuke zupełnie zignorował. – Jesteście naszymi braćmi! Jesteście naszymi siostrami! Po raz ostatni prosimy was, byście się opamiętali, porzucili tych bezwartościowych ludzi i udali z nami! Przyszliśmy tu, by zabrać tych, którzy są chętni! Wioska Liścia nie jest miejscem dla was, a ten człowiek… - wskazał na mnie – nie jest waszym kolegą! Wykorzysta wasze moce, byście pracowali dla ludzi i byli ich niewolnikami, a to wy powinniście im wydawać rozkazy! Są robactwem, które powinno być nam posłuszne!

- O rany, co za nawiedzona gadka – mruknął Sasuke, spoglądając na mnie kątem oka.  W dłoniach trzymał katanę, jego oczy czujnie obserwowały przeciwników. Wystąpiłem krok do przodu, jeszcze nie sięgając po moc Kuramy. Najpierw chciałem zrozumieć ich motywy, powód, dla którego tak się zachowywali, dlaczego tak postępowali.

- Nie wiem, Takako, co spowodowało, że tak nienawidzisz ludzi… – odezwałem się – ale mieszkańcy Wioski Liścia nie są twoimi wrogami! Ja nie jestem twoim wrogiem! Gdybyś zwrócił się do mnie po pomoc, zanim stałeś się taki jak teraz, nie odmówiłbym ci!

Takako zaśmiał się, spoglądając na mnie kpiąco. Zdawał się w ogóle nas nie obawiać, jakby był pewien, że nic nie możemy mu zrobić, że nie jesteśmy żadnym zagrożeniem.

- Ładne słówka z ust takiej szui! – wykrzyknął.

- Kończy się czas waszego panowania – odezwała się nagle ten ładny chłopak, Arata, kierując te słowa wprost do mnie. Nie rozumiałem, dlaczego to mnie uznawali za swojego największego wroga, bo przecież nawet ich nie znałem. Arata spojrzał mi w oczy, jego niebieskie tęczówki przypominały moje oczy z dawnych czasów. Oczy Gaary przed naszą walką, oczy Nejiego, kiedy go poznałem. Nie znałem jego przeszłości, ale zrobiło mi się go żal. Przypominał te wszystkie dzieciaki z dawnej Wioski Dźwięku, które omamione przez Orochimaru, były gotowe oddawać własne życia za niego. Zmanipulowane i samotne, łaknące uwagi nawet od takiego drania, jak stary sannin. Arata zwrócił się do dzieciaków. – Tacy, jak ten wasz Hokage, jak wszyscy u władzy, parzą na takich jak my z pogardą, ale nadszedł czas odwrócić te role! Chodźcie z nami, a już nigdy nie zaznacie takiej krzywdy!

- Mylisz się, Arata! – powiedziałem do chłopaka, przerywając jego płomienne przemówienie. Miałem już dość tych bzdur. – Doskonale cię rozumiem, chciałem kiedyś tego samego co wy! By już nikt nigdy nie spojrzał na mnie tymi oczami… By nikt nigdy na mnie tak nie patrzył. Marzyłem, aby z wioski za moimi plecami nie został kamień na kamieniu! Był w moim życiu taki czas, że nie było rzeczy, której pragnąłbym bardziej! Aby już nie widzieć tych oczu, nie słyszeć tych szeptów! – wykrzyknąłem.

- Co się potem stało? – spytał chłopak, może odruchowo, może był ciekawy. Przyjrzał mi się uważnie, zmierzył od stóp do głów, jakby zastanawiał się, czy mówię prawdę albo czy z niego kpię. Uśmiechnąłem się do niego.

- Spotkałem przyjaciela – wyjaśniłem. – Kogoś, kto po raz pierwszy spojrzał na mnie jak na człowieka, a nie na potwora. Dla niego jednego byłem w stanie znosić to wszystko, byle tylko go zobaczyć, byle iść z nim na ramen. Ten ramen z Iruką-sensei trzymał mnie przy życiu przez kilka lat. Gdyby nie to, nie wiem, co by się ze mną stało…

Chłopak ponownie przyjrzał się moim oczom, jakby oceniał, czy kłamię czy nie.

- Nigdy nic nie jest stracone – kontynuowałem. – W naszej wiosce ramen starczy dla wszystkich. Nie mogę ci obiecać, że te oczy nie znikną, ale mogę obiecać, że ja nigdy tak nie będę patrzył. Że moje dzieci tak nie spojrzą. Że moi przyjaciele też tego nie zrobią. Myślę, że to mógłby być całkiem dobry początek…

Przez chwilę panowała cisza, wydawało się, że wszystkie dzieciaki dookoła dobrze rozumieją, o czym mówię. A potem tę ciszę przerwał śmiech Tatako.

- Zabawne! – zawołał chłopak prześmiewczo, a jego śmiech rozniósł się po polanie. Prychnął zaraz lekceważąco i spojrzał na mnie z góry. – Och, jakie to dramatyczne! Biedny zasrany, zraniony Hokage! Nihat! – zwrócił się nagle do zielonookiego psychotronika. Odruchowo obejrzałem się za siebie, na wywołanego chłopaka. Nihat stało obok Mei, trzymał ją za rękę. Zmarszczył nos, spoglądając na Takako, jakby nie bardzo rozumiał, dlaczego ten się do niego odzywa. – Twoja misja się skończyła, możesz wracać do domu.

Pierwszy raz ujrzałem Nihata bez maski, bez udawania; pierwszy raz pokazał nam swoją prawdziwą twarz. Szok, jaki odmalował się w jego oczach, był autentyczny, prawdziwy. W następnej sekundzie puścił się biegiem w stronę Takako i Araty, wyrywając dłoń z uścisku mojej córki.

Zareagowaliśmy wszyscy jednocześnie – ja użyłem trybu Kuramu i wystrzeliłem w stronę zdrajcy wiązkę złotej chakry, żeby go złapać i zatrzymać. Sasuke i Shan zdecydowali się na Amaterasu, reszta cisnęła shurikenami, Maya ogniem – ale to nic nie dało. Wszystkie nasze ataki rozbiły się na jego mocy, która teraz posłużyła mu do ochrony, choć wcześniej osłaniała nas przed dźwiękiem otwieranego portalu, a teraz utworzyła wokół niego nieprzeniknioną tarczę. Nie zdążyliśmy nic zrobić, chciałem rzucić się za nim biegiem, ale Arata z ogłuszającym dźwiękiem otworzył portal i Nihat bez wahania wskoczył w niego jako pierwszy, nawet się nie oglądając. Zaraz po nim udał się Takako, a jako ostatni, rzucając mi krótkie, zagadkowe spojrzenie, Arata.

Portal zamknął się, a przezroczysta tarcza Nihata zniknęła.

- Nie…! - usłyszałem za plecami przepełniony bólem szept córki.

*

Wylądowali na twardej ziemi. Nihat rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to, że nie byli daleko od Konohy, krajobraz się nie zmienił, jednak też nie byli na tyle blisko, by Lord Hokage czy ktokolwiek odkrył ich obecność. Z całą pewnością znajdowali się też poza zasięgiem bliźniaków Uzumaki.

- Czy to miejsce jest dobre? – spytał Arata, zamykając za nimi portal, czemu towarzyszył nieprzyjemny dźwięk. Nihat kiwnął głową, nie odzywając się.

- Dobre jak każde inne! – zawołał Takako. – Las, las, wszędzie las!

Nikt nie zaczął z nim dowcipkować. Nihat nie miał humoru. Ostatnie spojrzenie Mei, jakie udało mu się złapać kątem oka, kiedy puścił jej ciepłą dłoń, dostatecznie mu go popsuło. Dziewczyna miała taką minę, że wolał o tym nie myśleć.

- Czy rozkazy się zmieniły? – zapytał rzeczowo, spoglądając na Takako. – Miałem być w Wiosce Liścia do samego końca! Dlaczego mnie wywołaliście?!

- Hikari rozkazał inaczej, kazał nam po ciebie iść – odrzekł Takako, wzruszając niedbale ramionami. Nihat prychnął. Irytowało go, że nie został uprzedzony, nie takie przecież były pierwsze rozkazy! Nienawidził, kiedy plany się zmieniały!

- Myślicie, że mówił prawdę? – odezwał się nagle Arata, a Nihat ponownie skupił na nim swój wzrok. Takako zmarszczył brwi. – Hokage. Myślicie, że miał rację?

- Pieprzenie! – zawołał natychmiast białowłosy. – Nie uwierzyłem w ani jedno jego słowo! Gówno wie, pieprzony krętacz!

- A ty, Nihat? – Arata zwrócił się do niego. – Byłeś w jego wiosce przez ostatnie tygodnie? Co myślisz?

Nihat jedynie wzruszył ramionami, wolał się nie odzywać. Nie miał pojęcia, co powiedzieć Aracie, zaskoczyli go tym, że go zdekonspirowali. I że zrobili to tak ostentacyjnie, idioci. Na nikim nie mógł polegać, zawsze musiał robić wszystko sam, bo otaczała go banda nierozgarniętych kretynów. Jedynie z Asuką dało się cokolwiek załatwić, ale jej, jak na złość, nie było z nimi.

- Nie mów, że i ciebie urobiły jego słodkie słówka, Nihat! – wydarł się Takako. Nagle zaśmiał się. – A może to ta cycata blond…

Takako urwał gwałtownie. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby po prostu przerwał, jednak zaraz złapał się za gardło, jakby chciał zerwać z niego niewidzialną obręcz. Zrobił się blady, a po chwili siny na twarzy. Oczy zaszły mu łzami, padł na kolana, dusząc się. Wydawał z siebie obrzydliwe dźwięki, jak kwicząca świnia.

- Nihat – odezwał się ostrożnia Arata.

- Jeszcze raz… - przemówił Nihat, patrząc z góry na wijącego się u jego stóp Takako. – Jeszcze raz wytrzesz sobie nią tę swoją paskudną mordę, a będę musiał tłumaczyć Hikariemu, dlaczego nie żyjesz. I uwierz mi, nie będzie to lekka śmierć.

Nihat odwrócił się i w tym momencie Takako zaczerpnął gwałtownie powietrza, krztusząc się przy tym i kaszląc. Arata podbiegł do niego i pochylił się nad białowłosym, sprawdzając jego stan.

 - Przesadziłeś, Nihat! – zawołał, ale zielonooki psychotronik zignorował go. – Wszyscy musimy być teraz w dobrej formie!

- Skur… wiel… - wycharczał Takako. Nihat jego również zignorował, odchodząc na bok. Złość, że został zdekonspirowany, wrzała mu w żyłach. Nie takie były rozkazy, a on nienawidził, kiedy plany się zmieniały!

*

Atmosfera moim gabinecie wrzała. Morale były zerowe. Wszyscy siedzieliśmy jak sparaliżowani. Nikomu z nas nie przyszło do głowy, że Nihat może być tym, który od początku stał po tej drugiej stronie. Daliśmy się nabrać jak dzieci! Podpuścić jak przedszkolaki!

Sasuke chodził po gabinecie w tę i z powrotem, klnąc raz po raz. Shikamaru siedział z kącie, czyniąc dłońmi charakterystyczny dla siebie gest i kombinował, co teraz, jaki może być następny ruch naszych przeciwników. Ja natomiast czułem się… jak ostatni idiota, zwłaszcza że wszystkie obecne w gabinecie dzieciaki patrzyły na mnie ze strachem w oczach. Każde z nas doskonale wiedziało, jaką przeklętą mocą włada Nihat. Ja wiedziałem trochę więcej i szczerze mówiąc, nie miałem bladego pojęcia, co teraz mamy zrobić? Nikt z nas nie był w stanie powstrzymać Nihata, nikt prócz Junichiego, który… był jaki był.

Spojrzałem na Mei. Moja córka siedziała na kanapie, patrząc przed siebie beznadziejnym wzrokiem. Wyglądała, jakby nie wiedziała, co ma myśleć i co ma robić. Wyglądała na załamaną, jej oczy były puste i… i nawet nie było w nich klasycznej dla niej wściekłości czy zawzięcia. Serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłem. Wiedziałem, że Mei przywiązała się do Nihata. Widziałem ich razem te kilka razy, wyglądali zawsze, jakby dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Martwiłem się wtedy o Mei i teraz czułem do siebie przez to jeszcze większy wstręt, bo wcale nie chciałem mieć racji w tym aspekcie. Nihat roztaczał wokół siebie podejrzaną atmosferę, ale nigdy nie posądzałem go o przynależność do Cho-No-Ryoku-sha. Bardziej obawiałem się tego, że jest po prostu niebezpieczny. Coś jak Junichi, ale w ten dziwaczny, niepokojący sposób.

Obok Mei stał Shan, patrzył na przyjaciółkę beznadziejnie i chyba nie wiedział, co zrobić, jak zabrać się za pocieszanie dziewczyny. Mintao i Maya stali pod oknem, syn trząsł się lekko od tłumionej złości, miał nieco nieprzytomne spojrzenie, jakby nie mógł odgrodzić się od rozpaczy siostry. Oksu w kącie gabinetu miała spuszczoną głowę, wpatrywała się w swoje stopy, Faraon siedział na podłodze niedaleko niej, patrząc to na mnie, to na krążącego po gabinecie Sasuke.

Nagle Mei zakryła twarz dłońmi, pochyliła się i zaczęła szlochać.

Wszyscy zamarli, nie bardzo wiedząc, co robić w tej sytuacji. Mei zawsze była twarda, zawsze to ona zagrzewała innych do walki. Nigdy się nie poddawała, zupełnie jak ja!

Shan wyglądał, jakby on też miał zamiar się rozpłakać. Zrobił krok ku Mei, ale ku zdumieniu nas wszystkich do mojej córki podeszła Lala. Dziewczyna usiadła obok Mei i nie wahając się, wzięła ją w ramiona. Córka wtulił się w nią, dalej szlochając.

- Ej, nie rycz! Takiego kwiatu to pół światu! – zawołała zielonowłosa. – A płakać to można jak się obcas w nowych butach złamie, a nie przez faceta, Mei!

Mei rozpłakała się jeszcze głośniej, a Lala rzuciła mi gorzkie spojrzenie. Przetarłem twarz dłońmi.

- Daliśmy się nabrać, cholera jasna! – wykrzyknął nagle wściekły Sasuke. – Ten… ten… ten skurwiel był podstawiony! Udał, że naleźliśmy go przypadkowo, nabrał nas! Od początku wodził nas za nos! Od początku był z nimi i infiltrował Konohę!

- Dość nieudolnie… - zauważył nagle Shikamaru. Większość osób, zebrana w gabinecie, spojrzała na niego.

- Co masz na myśli? – zapytał Sasuke.

- Nie starał się zdobywać informacji. Naruto przy nas wszystkich zaproponował mu uczestnictwo w projekcie, który prowadzi Sakura. A on odmówił. Gdzie miałby lepszy dostęp do informacji?

Poderwałem głowę, patrząc na niego, a potem wymieniłem z Sasuke porozumiewawcze spojrzenie. Shikamaru otworzył nam w głowach konkretną furtkę.

- Nie infiltrował Konohy, miał tu zadanie do wykonania – powiedziałem w olśnieniu. – Skurwysyn coś miał tu zrobić!

- Dokładnie – przytaknął Shikamaru. – Odrzucał wszelkie propozycje przyłączenia się do… do czegokolwiek. Nie obchodziło go zdobywanie informacji, nasze zainteresowanie i zapraszanie go tu i tam musiało mu w czymś przeszkadzać. ANBU mieli go na oku odkąd się pojawił, a on nie sprawiał żadnych problemów. Starał się być tak niewidoczny, jak tylko mógł… I tak nieszkodliwy, jak tylko zdołał. Miał jakieś zadanie. Zrealizował je, więc odwołali jego misję.

- Sam był zdziwiony tym, że go wezwali – wtrącił się mój syn, kątem oka zerkając na wtuloną w Lalę Mei. – Nie spodziewał się tego. To może sugerować, że coś zmieniło ich plany… Jakiekolwiek by nie były.

- Co teraz? – odezwał się Sasuke. – Nawet mój Rinne… - urwał nagle, spoglądając mi w oczy.

- Junichi – powiedziałem, skinąwszy mu głową w porozumieniu. Obaj pomyśleliśmy o tym samym. – Maya, proszę cię, leć po Junichiego. Myślę, że ty bez problemu go namówisz, aby chciał przyjść.

Dziewczyna pokiwała głową, ucałowała policzek Mintao i pospiesznie opuściła gabinet. Niepotrzebnie po treningu jeden z moich klonów odprowadził Junichiego do domu. Nie podejrzewałem jednak, że moje najmłodsze dziecko może nam być jeszcze potrzebne. Po odejściu Nihata wszyscy byliśmy rozbici, dzieciaki zaczęły wykrzykiwać przekleństwa, Mei się załamała… Nie chciałem, by Junichi przy tym był.

Wstałem z fotela i zacząłem przechadzać się po gabinecie, zastanawiając nad tym wszystkim. Podstawili nam Nihata w perfekcyjny sposób – niby przypadkiem go znaleźliśmy, niby z całych sił nie chciał udać się z nami do Konohy, udawał, że go nie interesujemy, że nic od nas nie chce, a tymczasem cały czas był jednym z nich. Nie ufałem mu, ale nie podejrzewałem go o współpracę z Cho-No-Ryoku-sha, bo byłem przekonany, że przed nimi ucieka, że go ścigają, w końcu przekazał nam o nich informacje. Byłem przekonany, że znaleźliśmy go przypadkowo, a on przez ten cały czas grał.

Wszyscy czekaliśmy w napięciu – Mei drżała w objęciach Lali, która głaskała ją czule po włosach. Córka już nie szlochała, chyba się trochę uspokoiła. Shan stał w bezruchu obok nich, patrząc żałośnie na swoją przyjaciółkę. Mintao z zamkniętymi oczami masował swoje skronie, Sasuke i Shikamaru dyskutowali szeptem.

Maya zjawiła się bardzo szybko, niosąc Junichiego. Synek miał kurteczkę narzuconą na piżamkę, w rączkach trzymał misia, którego kiedyś dostał od Gaary. Synek był podekscytowany, jak zawsze, kiedy się coś działo. W niebezpieczeństwo Junichi rzucał się na główkę.

Wziąłem go od Mayki i posadziłem na biurku, a potem przykucnąłem naprzeciw niego.

- Junichi – powiedziałem, gdy syn skupił na mnie swoje pomarańczowe, niezwykłe oczy. – Posłuchaj teraz taty uważnie, skup się. Czy Nihat zrobił coś w naszej wiosce? Proszę cię, skup się, bo to bardzo ważne.

- Tak tatusiu, rozumiem – odrzekł Junichi.

- Więc… pomyśl. Czy Nihat, kiedy tu z nami przyszedł, kiedy potem był w wiosce… Czy on coś tu zrobił? Coś ukrył? Zostawił, albo może coś zabrał?

Synek zastanowił się chwilkę.

- Nie, tatusiu – odrzekł.

- Nic? Zupełnie ni?

- Tylko słoneczko w pudełku, ale to było wcześniej – odrzekł Junichi. Wymieniłem spojrzenie z Sasuke. Pamiętałem, że Nihat, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, przed przybyciem do Konohy, dał małemu coś, co synek nazwał słoneczkiem w pudełku. Mały wielokrotnie je rysował, złoty Rasengan w czarnym pudełeczku. Od tamtej pory synek nazywał też tak słońce na niebie.

- Masz je ze sobą? – spytałem. Junichi skinął głową i wyciągnął rączkę. Przeszedłem na tryb Kuramy, by cokolwiek zrozumieć.

Nad dłonią Junichiego unosiła się niewidzialna, mocno skoncentrowana energia.

- Masz to cały czas ze sobą, tak? – spytałem. Synek pokiwał głową. – Czy coś jeszcze Nihat ci zostawił? Cokolwiek?

- Nie, tylko to, tatusiu. No i wszystkim zostawił bąbelki.

Wszyscy zamarliśmy. Ja i Sasuke po raz kolejny spojrzeliśmy na siebie. Od jakiegoś czasu interesowaliśmy się bąbelkami, synek gadał o nich od wieków, na długo przed tym, zanim wyruszyliśmy na wyprawę, aby poszukać psychotroników. Na wiele dni przed tym, zanim spotkaliśmy Nihata. Dlatego trochę to zignorowaliśmy, chcieliśmy się dowiedzieć, o czym mówił, ale… Nie uważaliśmy tego za priorytet.

- Bąbelki? – powtórzyłem słabo.

- Mówiłem ci już, tatusiu! – zarzucił mi synek, a ja skinąłem głową, by dać mu znać, że owszem, pamiętam jak mi to mówił.

- Tak, pamiętam. One… te bąbelki… są niewidzialne, tak? Tatuś ich nie widzi.

- Tak! – zawołał uradowany Junichi.

- A potrafisz nam je pokazać? – zapytałem przez ściśnięte gardło. Junichi wyszczerzył szeroko zęby.

- Tak!

Syn machnął ręką, a ja podniosłem się z kucek i obejrzałem za siebie. Spojrzałem na moich bliskich.

Nad każdym z nas, kilka centymetrów nad naszymi głowami, unosiły się… czarne bąbelki. Synek doskonale je nazwał. Przerażające, czarne bańki mydlane. Uniosłem spojrzenie nad przestrzeń nad samym sobą i dostrzegłem chyba z dziesięć takich, nad Sasuke wisiało ich pięć, nad Shikamaru trzy, nad każdym z dzieciaków po jednym, z wyjątkiem Mei.

Córka siedziała na kanapie i zaczerwienionymi, szeroko otwartymi oczami patrzyła w górę, nad swoją głowę. Nad nią wisiało chyb z piętnaście bąbelków, większych i mniejszych, jakby ktoś nad jej głową dmuchnął w patyczek do robienia baniek mydlanych i te zawisły nieruchomo w powietrzu, połyskując na czarno.

- Junichi… – wyszeptałem, ale ponieważ wszyscy stali w milczeniu i wpatrywali się w górę, mój głos był doskonale słyszalny. – Możesz się ich pozbyć?

- Nie, tatusiu – odszepnął synek, równie głośno. – Gdy pękną, stanie się coś strasznego.

- Cudownie! – warknął wściekle Sasuke.

- Czym one są? – zapytał Shikamaru, zbliżając się do Junichego. Teraz to on kucnął przy moim synu.

- Bąbelkami! – wykrzyknął Junichi, jakby mój zastępca pytał o rzeczy oczywiste.

- Co mają robić te bąbelki?

- Być! – odparł synek. – Fajne, nie? Ja nie mam bąbelka, ale mogę sobie takiego zrobić, wiesz?

Shikamaru skinął głową, a Junichi zachichotał, machnął ręką i wszystkie bąbelki zrobiły się niewidzialne. Mei spojrzała mi w oczy, wyglądała na przestraszoną.

- Nie wiem, co on chce zrobić – powiedziała cicho, ale chyba zwracała się nie tylko do mnie, ale do wszystkich. – Nie wiedziałam…


sobota, 24 lipca 2021

NG. Rozdział 44

Witajcie!

Nareszcie udało mi się znaleźć trochę wolnego czasu. Ostatnio cały czas byłam zajęta pracą, a po niej już nie miałam siły na nic innego.

Spokojne rozdziały zaraz się skończą, nie martwcie się :-)

Zapraszam do czytania:


*

„Toń ślepa. Taka była na początku świata,

Zanim w nią uderzyła pierwsza strzała słońca.

Barwy i światła znikły, wygasły do końca,

U brzegu rozerwana piany brudnej szmata.”

Maria Konopnicka

           

            *

            Mei obudziła się nagle, z powodu niewygody. Rzadko kiedy sypiała w ubraniu, zdarzało się to tylko na misjach, no i właściwie wtedy nigdy nie spała… z kimś.

Ubiegłego dnia długo rozmawiali z Nihatem, chłopak nawet przez chwilę grał dla niej na skrzypcach, potem jeszcze się trochę przytulali, jeszcze się trochę całowali i tak jakoś… zasnęli na tym jego niewygodnym tapczanie, przytuleni do siebie.

Dla Mei to było… inne. Kilka razy niby zdarzyło jej się przytulać z Shanem, ale Uchiha był jak brat, jak ktoś z rodziny. A Nihat był facetem, z którym pół nocy się całowała. To zmieniało wszystko.

Leżała obok niego, z głową na ramieniu mężczyzny, patrząc na jego uśpioną twarz. Nihat jedną ręką obejmował ją w talii, włosy miał trochę roztrzepane po nocy, usta delikatnie rozchylone, oczy zamknięte. Miała ochotę dotknąć jego twarzy, ale bała się, że go obudzi.

- Czuję się zawstydzony, jak tak mi się przyglądasz – odezwał się nagle Nihat, kpiącym tonem. Uśmiechnęła się. Mogła się tego spodziewać, w końcu ten konkretny psychotronik był czujny jak nikt z nich.

Zielone oczy otworzyły się i spojrzały na nią z odległości pięciu centymetrów.

- Długo nie śpisz? – spytała szeptem.

- Chwilkę – odparł, a na jego ustach zagościł delikatny uśmiech. Mogłaby tak obok niego leżeć przez wieczność, ale podejrzewała, że jeżeli niebawem nie nawiąże połączenia z Mintao, brat postawi na nogi całą wioskę. Wolałaby, żeby tata nie dowiedział się, gdzie spędziła noc. Ojciec był wobec Nihata bardzo ostrożny, chciał go w Nowej Generacji, ale z drugiej strony obawiał się, że chłopakowi nie można zaufać. Dlatego wolała nie drażnić Mintao, na szczęście też miała na niego haka. Mintao zapewnie również wolałby, żeby ojciec nie wiedział, jak spędził noc.

 Dlatego właśnie usiadła, nie przeciągając tej chwili, a Nihat uczynił to samo. Chłopak ściągnął rzemyk z włosów, odgarnął je do tyłu i ponownie związał w wysoki kucyk. Podobały jej się jego włosy, chociaż sama nigdy nie chciała mieć długich, irytowałyby ją i przeszkadzały.

- Zjesz ze mną śniadanie? – zapytał chłopak, a ona z żalem potrzasnęła głową.

- Nie, jeżeli szybko nie wrócę do domu, pojawią się niewygodne pytania - wytłumaczyła.

Nihat parsknął śmiechem.

- No dobrze – powiedział rozbawiony. – Jak wolisz. Ale zobaczymy się dziś?

Jego pytanie spowodowało, że na jej usta wpełzł szeroki uśmiech. Wzruszyła jednak ramionami.

- Nie wiem, może będę zajęta? – odpowiedziała zaczepnie. Coś zamigotało w oczach Nihata.

- Ależ ty mnie lubisz wkurzać, prawda? – zapytał mężczyzna, a ona z entuzjazmem pokiwała głową. Uwielbiała grać Nihatowi na nosie, zwłaszcza teraz, kiedy odkryła, że jemu zależało równie mocno co jej. Do tej pory słyszała myśli każdego mężczyzny, jaki się nią zainteresował. Wiedziała, jak ma reagować, co ma robić, żeby go przyciągnąć albo zniechęcić. A przy Nihacie wszystko było nowe i nieznane, wszystko było niepewnością i wyzwaniem. Jego zdolność była i wspaniała i irytująca jednocześnie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ubiegłego wieczoru uratował jej zdrowie psychiczne, bo naprawdę wolała nie wiedzieć, co tam Mintao i Mayka wyprawiali.

Wstała, przecierając twarz dłońmi. Była lekko zdrętwiała, ale bieg do domu powinien ją nieco rozruszać. Marzyła o kąpieli, miała nadzieję, że jej genini nie dostaną dziś jakiejś upierdliwej misji, bo nie miała ochoty na niańczenie dzieciaków.

Gdy opuszczała mieszkanie Nihata, mężczyzna pocałował ją na drogę. I zaledwie  opuściła jego blok, znajdując się poza zasięgiem tarczy mężczyzny, wściekła myśl uderzyła jej umysł; Mintao był zdenerwowany i martwił się o nią. A ona… ona była szczęśliwa jak nigdy!

*

Siedziałem przy stole w naszej kuchni, patrząc jak Junichi wcina na śniadanie płatki czekoladowe z mlekiem. Atmosfera w domu była dość nerwowa, bo oboje z Hinatą nie byliśmy zadowoleni, że nasze starsze dzieciaki nie wróciły na noc do domu. Niby jako shinobi często nocowali poza domem, będąc na rozmaitych, nieraz kilkudniowych misjach, ale teraz oboje byli w wiosce! Jeszcze Mintao jak to Mintao, miał nocne dyżury w szpitalu i  często też przesiadywał u Mayi, ale Mei?! Gdzie podziewała się moja córka?

Widziałem wczoraj, jak wracała z treningu w towarzystwie Nihata i niepokój zżerał mnie od środka. Nie chciałem, żeby Mei zadawała się z tym chłopakiem, on był… zbyt niebezpieczny. Zbyt silny w stosunku do pozostałych psychotroników i zbyt tajemniczy. Nic nam o sobie nie mówił, nic o nim nie wiedzieliśmy…

- Och, są. Chyba się kłócą – odezwała się nagle Hinata, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałem na żonę.

Hinata wyglądała przez okno na nasze podwórko, więc wstałem od stołu i podszedłem do niej, również spoglądając za firankę.

Mintao i Mei stali na podwórku, tuż za furtką, naprzeciw siebie i nie spuszczali z siebie wzroku. Mieli identyczne, zawzięte miny i faktycznie, wyglądało to tak, jakby toczyli między sobą zażarty bój wewnątrz swoich umysłów. Zawsze się tak zachowywali, kiedy byli na siebie wściekli albo chcieli coś obgadać. Nie potrzebowali na siebie głośno krzyczeć, bombardowali swoje własne umysły. Może dla nich było to wygodne, ale przez to ja i Hinata nie wiedzieliśmy, jak i kiedy interweniować, nie wiedzieliśmy nawet, o co im chodzi.

Odetchnąłem z ulgą, że są cali i zdrowi.

- Wygląda na to, że tak – przytaknąłem Hinacie, odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia.

- Kochanie, nie bądź dla nich zbyt surowy! – zawołała za mną żona. Pokręciłem głową. Czy ja kiedykolwiek w ogóle byłem surowy?

Wyszedłem przed dom i ruszyłem w stronę dzieciaków. Gdy się do nich zbliżyłem i stanąłem obok, nawet nie zwrócili na mnie uwagi, zbyt zajęci sobą. Nie poruszali się, nie mrugali, tylko patrzyli na siebie jak dwa koguty przed walką.

Głośno wypuściłem powietrze z płuc.

- A wy co? – zapytałem w końcu. – Bić się zamierzacie?

Drgnęli w identyczny sposób, co jasno dało mi do zrozumienia, że byli tak zaabsorbowani sobą nawzajem, że nawet mnie nie usłyszeli, a przecież stanąłem metr od nich. Splotłem ręce na torsie, gdy dwie pary identycznych oczu po matce spojrzały na mnie.

- Czy oboje zapomnieliście, że macie coś takiego jak dom? – spytałem niezadowolony. Mintao wykrzywił się, a Mei splotła ręce na piersi zupełnie jak ja. Syn nie miał zamiaru się tłumaczyć, Mei natomiast gotowa była walczyć, jak zawsze.

- Nie zapomnieliśmy – odpowiedziała moja córka. Zmierzyłem spojrzeniem najpierw ją, a potem syna.

- Rozumiem, że jesteście prawie dorośli, ale mogliście chociaż dać znać! – zawołałem surowo. – Myślicie, że my z mamą się nie martwimy?

- Nie chcieliśmy cię zdenerwować – powiedziała natychmiast Mei, ugodowo. – Przepraszamy.

- No ja myślę – burknąłem, a potem wskazałem palcem drzwi frontowe. – Do domu, mam zrobiła śniadanie.

- Tak jest – mruknęli i czym prędzej odeszli, jakby się bali, że zaraz im wygłoszę kazanie, albo, co gorsza, zacznę wypytywać gdzie byli. Westchnąłem sobie po raz kolejny.

Dorastające dzieci to był koszmar!

Gdy wszedłem z powrotem do kuchni, cała rodzina siedziała przy stole. Dzieciaki nie odzywały się do siebie, co było dość dziwne jak na nich. Junichi chichotał – jemu jak zawsze, w przeciwieństwie do normalnego człowieka, podobała się nerwowa atmosfera.

Usiadłem przy stole i dokończyłem śniadanie, a później wyszedłem do pracy.

Na miejscu jak co dzień czekał na mnie Ban, a wraz z nim sterta dokumentów i innych papierów. Usiadłem za biurkiem, sięgając po pierwszy z brzegu zwój, rozwinąłem go i spojrzałem na jego treść.

- Co to ma być?! – warknąłem do Bana, a chłopak natychmiast doskoczył do mojego biurka, zdezorientowany.

- Co się stało, Lordzie Hokage? – zapytał, a ja przekręciłem zwój treścią w jego stronę. Ban chwilę odczytywał, co było tam napisane. Gdy dotarł do końca, na jego policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy.

- Eee – mruknął w końcu, zmieszany. – Nie zauważyłem tego, to Shan zbierał te dokumenty…

- Zabiję tego chłopaka… Nie, ich dwóch, jednego i drugiego, powoli i boleśnie!

Ban zachichotał, a ja obrzuciłem go groźnym spojrzeniem.

- Uważasz, że to zabawne? – zapytałem, unosząc brew. Mój pomocnik wzruszył ramionami.

- Cóż, wystarczy to tylko sprostować – powiedział. – Mogę się tym zająć…

- Nie, sam pójdę – odpowiedziałem, znów spoglądając na treść zwoju. Był to formularz zgłoszeniowy do Akademii, ten wypełniony przez Faraona. Chłopak w polu „imię” wpisał „Pan”, zaś w polu „nazwisko” swoją ksywkę.

Pan Faraon.

Czy on wyobrażał sobie, że nauczyciele w Akademii tak będą się do niego zwracać? A Uchiha oddał do mnie tak wypełnione dokumenty. Nie miałem pojęcia, który z tej nieznośnej dwójki jest głupszy. Nagle coś sobie przypomniałem.

- A gdzie właściwie jest Shan?! – zapytałem. Ban wzruszył ramionami i rozłożył ręce, chcąc pokazać, że nie wie i nie ma pojęcia, dlaczego chłopak się spóźnia. Pokręciłem głową. – Zabiję go, jak nic zamorduję – wymamrotałem po raz kolejny, zajmując się w końcu leżącymi na biurku papierami.

*

Shan kichnął potężnie, a potem potarł nos, rozglądając się dookoła. Ktoś chyba go wspomniał, innej przyczyny tego kichnięcia Uchiha nie znajdował. Nawet domyślał się, kto dokładnie.

Był ranek i Shan powinien być już u Hokage, ale dziś był taki piękny dzień i tak szkoda go było marnować na siedzenie za biurkiem, że po prostu nie mógł iść na czas do pracy! Dlatego właśnie zaraz po obudzeniu wybrał się popływać. Dawno tego nie robił, a że wstał wcześniej niż normalnie, pomyślał, że to bardzo dobre rozpoczęcie dnia.

Teraz wracał do domu, aby coś zjeść i wziąć prysznic, bo przecież pływał w jeziorze i czuł piasek tu i tam.

Gdy dotarł do domu, z kuchni dochodziły przyjemne zapachy. Skuszony, udał się w tamtą stronę i ze zdziwieniem odkrył, że wewnątrz pomieszczenia jest zarówno ojciec jak i matka. Oboje jedli późne śniadanie.

- Jej, żarcie! – zawołał uradowany, biorąc sobie talerz i pałeczki i przyłączając się.

- Masz mokre włosy – zwróciła się do niego mama, a on potaknął, nakładając sobie na talerz smażony makaron i marynowane warzywa.

- Pływałem – odpowiedział. – Zjem, wezmę prysznic i lecę do Hokage – dodał zawczasu, żeby się zaraz nie zaczęli czepiać, że nie poszedł do pracy.

- Co planujesz w związku z treningiem Nowej Generacji? – spytał nagle ojciec, na co Shan wzruszył ramionami. Jeszcze nie miał konkretnego pomysłu, tylko takie ogólne.

- Jeszcze nie wiem, myślę. Trzeba zorganizować coś dla Lali, Oksu i Faraona, bo oni mają najgorzej. Reszta też nie może siedzieć bezczynnie.

- Czy potrzebujesz pomocy?

Shan zamarł z pałeczkami w połowie drogi do ust. Spojrzał na ojca, jakby temu wyrosła druga głowa. Nie miał pojęcia, czy się przesłyszał, czy ojciec naprawdę zaproponował mu swoją pomoc?

- Chcesz… Chcesz mi z tym pomóc? – upewnił się. Ojciec poważnie skinął głową, obserwując Shana jednym czarnym okiem.

- Mam kilka pomysłów – rzekł – a Naruto nie ma dla mnie żadnej misji, woli, abym na razie został w wiosce. Dlatego mogę ci pomóc zorganizować te treningi – wyjaśnił. Shan zerknął na matkę, ale ona milczała, chociaż na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech. Wyglądała… lepiej. Ostatnio cały czas chodziła zmęczona, bo szpital i opieka nad Sharoną zajmowały jej cały czas, ale teraz wyglądała, jakby miała mniej zmartwień. Chyba Shimamura robił swoje i mama nie musiała już tak się zamartwiać o swoją córkę.

- Em… nie jestem głupi, pomocy nie odmówię. Jeśli chcesz, możemy do tego przysiąść dziś wieczorem, kiedy wrócę po pracy.

Ojciec jedynie skinął głową i tyle było z nim rozmowy. Zachowywał się jak zawsze, ale co dziwne, Shan nie miał teraz tego irytującego uczucia, że ojciec go zlewa. Sasuke Uchiha był… dziwny, Shan nie potrafił się z nim zrozumieć, miał wrażenie, że jedynie Naruto Uzumaki go rozumie. Cieszył się jednak teraz, że ojciec sam zaproponował pomoc.

Po śniadaniu podziękował za posiłek i pobiegł pod prysznic. Musiał się spieszyć, inaczej znów dostanie opieprz i będzie musiał siedzieć po godzinach, a nie miał na to ochoty w taką piękna pogodę. Miał nadzieję złapać wieczorem Mei i wyciągnąć ją na ramen, dowiedzieć się, co tam u niej, jak randka z Nihatem, na którą najwyraźniej wczoraj po treningu poszła. Szalenie ciekawiło go, co też słychać u najlepszej przyjaciółki?

Po prysznicu owinął biodra ręcznikiem i udał się do swojego pokoju, by włożyć jakieś ciuchy i w końcu pobiec do Hokage. Ledwo wszedł do pokoju i spojrzał przed siebie, zaraz zamarł za progiem.

Na jego krześle, przy jego biurku, siedział Nihat. Shan zmarszczył brwi, nie bardzo ogarniając, czym sobie zasłużył na tę niespodziewana wizytę? Zamknął jednak drzwi do pokoju i splótł ręce na torsie, mierząc mężczyznę niezadowolonym spojrzeniem. Jeszcze nikt nigdy, oprócz oczywiście Mei, nie włamał mu się do pokoju. Z dwojga złego, wolał jednak dziewczynę, w końcu miała cycki.

- Mam rozumieć, nawet gdybyś mnie tu mordował, to i tak nikt nie usłyszy? – zapytał, a Nihat uśmiechnął się na jego słowa.

- W rzeczy samej – odparł, skłaniając lekko głowę. Shan nie ruszył się z miejsca.

- Po co przyszedłeś? – zapytał.

- Chciałem porozmawiać.

- O czym?

- O Mei – odparł Nihat. Shan na chwilę przymknął oczy, w duchu śmiejąc się z sytuacji. Tego ranka brakowało mu jeszcze tylko poważnej rozmowy z zakochanym, zazdrosnym o Małą głupkiem. Przerabiał to już z Kaju i z kilkoma innymi facetami, jacy pojawiali się w życiu panny Uzumaki. Był przyzwyczajony.

Złapał za oparcie stojącego w kącie pokoju krzesła, wysunął je na środek pokoju, usiadł i założył nogę na nogę, w ogóle nie krępując się faktem, że prócz ręcznika, nie ma nic na sobie. Obrzucił Nihata kpiącym spojrzeniem.

- No dobrze, rozmawiaj – rzekł.

*

Szedłem w stronę budynku, w którym mieszkała Nowa Generacja, w dłoni ściskając nowy zwój ze zgłoszeniem do Akademii. Miałem zamiar przekonać Faraona, że nie ma zmiłuj i musi w końcu podać swoje imię, inaczej nie będziemy mogli zapisać go do szkoły. Z tego, co opowiedział mi Shan, kiedy już łaskawie pojawił się w pracy, bardzo mocno spóźniony, dzieciaki cieszyły się na wieść, że zostaną ninja. Podobało im się, że będą mogli zostać w Wiosce, że nauczą się, jak być shinobi, że poznają ninjutsu. Wyglądało na to, że było to dla nich ważne.

Gdy dotarłem na miejsce i wszedłem do środka, w kuchni na dole zastałem jedynie Lalę. Dziewczyna sprzątała, wyglądało na to, że po obiedzie. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko. Jak zawsze miała na sobie skąpy strój, a jej zielone włosy splecione były w gruby warkocz.

- Tylko ty wiesz, kiedy wpaść – powiedziała do mnie, na co uniosłem brew.

- Ja? – zdziwiłem się.

- Tak, bo jesteśmy sam-na-sam – wyjaśniła śpiewnie, wdzięcząc się do mnie, na co wywróciłem oczami. Podczas naszej podróży wystarczająco mocno się na nią znieczuliłem.

- A gdzie reszta? – zapytałem, żeby zmienić temat. Lala wydęła usta, niezadowolona, że nie reaguję na jej zaczepki.

- Oksu wyszła na zakupy z naszą kucharką, a dzieciaki jak zawsze gdzieś ganiają po wiosce. Rzadko siedzą w domu.

No tak. Mogłem się spodziewać, że tak żywiołowe dzieciaki nie będą siedziały na tyłku i czekały, aż się łaskawie zjawię. Do tej pory żyły na ulicy, same sobie radziły, chodziły gdzie chciały, nie przejmując się dorosłymi. Trudo było po nich oczekiwać, by teraz grzecznie spędzały czas w jednym miejscu, nie poznając nowego. Miałem tylko nadzieje, że swoją eksplorację ograniczały do granic Konohy.

- No nic, to ich poszukam…

- A może zostaniesz ze mną? – zapytała chytrze dziewczyna.

- A może jednak ich poszukam – odparłem ze śmiechem. Lala wypięła do mnie język, gdy wychodziłem z kuchni, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Stanąłem na podwórku, przylegającym do ich domu i złożyłem ręce w pieczęć

- Kage Bunshin no Jutsu! – zawołałem, a na polanie pojawiło się dwadzieścia moich klonów, które natychmiast rozbiegły się na różne strony.

Czekałem jakieś dwadzieścia minut, niecierpliwie tupiąc nogą. W międzyczasie Lala zrobiła sobie herbatę i też wyszła na zewnątrz. Usiadła przy ogrodowym stoliku i zajęła się malowaniem swoich długich paznokci na zielony kolor.

W końcu pojawił się jeden z moich klonów, ale niósł pod pachą chichoczącą Piętkę zamiast Faraona.

- Co się stało?! Gdzie Faraon?! – zawołałem, kiedy mój sobowtór postawił dziewczynkę na trawie przede mną. Odwołałem go, by uzyskać informacje i przekonałem się, że oczywiście, dzieciaki na mój widok zaczęły uciekać, rozbiegły się na trzy rożne strony tak jak za pierwszym razem, kiedy je spotkaliśmy i urządziły sobie z moimi klonami podchody. W dodatku Shan i zapewne moja Mei razem z nim, pokazali im wszystkie tajne zakamarki w Konosze, bo dzieciaki korzystały z tajnych przejść, które pamiętałem z dzieciństwa oraz nowych, których już niestety nie znałem.

Gdzieś w oddali walnął fioletowy piorun, a ja westchnąłem sobie i przetarłem twarz, gdy wiedza jednego z moich klonów wróciła gwałtowną falą. Smarkacz trafił moją kopię błyskawicą!

W końcu, po około pół godziny, jeden z moich klonów przyniósł Faraona. Ja i Piętka siedzieliśmy na trawniku i graliśmy w Go, przyniesione przez dziewczynkę. W międzyczasie Faraon za pomocą błyskawic pozbył się połowy moich klonów, aż w końcu jeden z nich stracił cierpliwość i użył sfery chakry Kuramy, by wyciągnąć go z dziury, w której chłopak się ukrył.

- Gruszka wygrał? – zaciekawiła się Piętka, kiedy mój klon rzucił Faraona na trawnik, nie bawiąc się w bycie delikatnym. Chłopak jęknął, a klon zniknął.

- Gruszki aż tak mocno nie próbowałem złapać – wyjaśniłem. – Ale w sumie tak, przetrwał najdłużej.

- Będzie się cały tydzień chwalił – wymamrotał niezadowolony Faraon.

- Cóż, w ukrywaniu się i uciekaniu przebijacie niejednego genina – powiedziałem, przerywając grę z Piętką. – Ale jeśli naprawdę chcecie zostać ninja, to ten formularz trzeba wypełnić prawdziwymi danymi – powiedziałem, rzucając Faraonowi zwój, a chłopak go złapał.

- No nie, znowu?! – jęknął mały przywódca bandy, siadając po turecku na trawniku. – Ja już to pisałem!

- Jakieś bzdury tam wpisałeś, to podanie o przyjęcie do szkoły! Wpisz tam swoje prawdziwe imię!

- Ale ja jestem przywódcą bandy, moja ksywa to mój autorytet! – bronił się dzieciak.

- Jeżeli pójdziesz do szkoły, nie będziesz już przywódcą bandy, a kandydatem na shinobi Liścia!  A wtedy, w przyszłości, możesz stać się kapitanem drużyny a nawet Hokage! To o wiele lepsze niż bycie szefem bandy!

Faraon chwilę wpatrywał się w moje oczy, a potem szeroko wyszczerzył zęby.

- Masz rację, zostanę Hokage! – zawołał uradowany, na co Piętka pokręciła głową z rezygnacją, ale i uśmiechem na twarzy. Zaśmiałem się na te butne słowa. Dawno temu powtarzałem je jak mantrę i moje marzenie się spełniło.

Gdy wracałem do siedziby Hokage, na mojej twarzy widniał zadowolony uśmiech, bo udało mi się dostać to, co chciałem. Niesiony przeze mnie formularz zawierał słowa: Yota Yamaguchi.

Dopisek „przyszły Hokage!” postanowiłem zostawić.


czwartek, 24 czerwca 2021

NG. Rozdział 43

Myślałam, że chwilę czasu znajdę dopiero w sobotę, ale moje gardło nie dogadało się z klimatyzacją i obecnie jestem lekko uziemiona w domu i usiłuję się wyleczyć. Dzięki temu mam trochę czasu, by przysiąść nad pisaniem, bo ostatnio cały czas jestem zajęta pracą.

Zapraszam do czytania:

*

„Nie wierz

w moją obojętność,

w moją nieobecność doskonałą,

w moją zimna krew.”

Jerzy Szymiak

 

*

Walka Shana z Faraonem była dość zabawna. Uchiha wyraźnie nie chciał atakować dzieciaka, ale ten, wyczuwszy, co się dzieje, dał upust emocjom i urządził na placu… no cóż, piekło. Pioruny strzelały ze wszystkich stron, przeorały ziemię, podpaliły co tylko mogły, a na nas lunęła… ulewa.

Nihat automatycznie osłonił siebie i Mei, z premedytacją ignorując pozostałych, na szczęście Junichi się nad nami zlitował i po chwili wyłączył deszcz. Po pojedynku z Mintao od Nihata dosłownie czuć było fale buchającej, gorącej wściekłości, jakby to on miał moc Mayeczki. Ja natomiast zastanawiałem się, jakim cudem synowi udało się zaatakować jego umysł? Moc chłopaka do tej pory zdawała się być nieustępliwa, tylko Junichi miał z nim jakieś szanse, a tymczasem moc moich starszych dzieci też się rozwijała. Była to dobra informacja, bo skoro Mintao udało się jakoś rozpracować Nihata, to oznaczało, że były jakieś szanse, by przedrzeć się przez obronę Asuki i Takako. W końcu ich zdolność polegała na czymś innym niż u Nihata, przypominała moc Mayi. Nie miałem pojęcia, jakim cudem Mei i Mintao ich nie słyszeli, skoro słyszeli moją uczennicę czy Faraona. Dzisiejsza walka mojego syna dawała nadzieję.

W końcu Faraon przestał się popisywać. Gdy on i Shan się do nas zbliżyli, ten starszy wyglądał żałośnie. Był mokry, włosy przykleiły mu się do czoła, kilka razy dostał błyskawicą (nie było co się dziwić, szczególnie się nie bronił) i ogólnie wyglądał na zmaltretowanego.

Faraon za to pękał z dumy. Jego moc, przy pozostałych dzieciakach, była wyjątkowo efektowna, chyba tylko Mayka robiła większe zdumienie, Faraon za to większe spustoszenie.

Poniosłem się na nogi, a potem wzniosłem ręce nad głowę i zrobiłem skłon, aby się choć trochę rozciągnąć. Zdrętwiałem po całym dniu za biurkiem.

- Teraz my, tatusiu?! – wykrzyknął Junichi, siedzący Sasuke na barana, a ja skinąłem głową.

- Tak, teraz my – potwierdziłem.

Synek niemal krzyknął uradowany, a ja uśmiechnąłem się. Sasuke zdjął go ze swoich ramion i postawił na ziemi, a synek rzucił się biegiem na środek polany. Spojrzałem po dzieciakach, które siedząc na trawie, gapiły się na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Sasuke i Shikamaru mieli na ustach uśmieszki.

- Niech się pan nie boi, Lordzie Hokage! – zawołał Shan Uchiha. – Jakby co, to uratujemy pana!

Postukałem się w czoło, patrząc na niego z powątpiewaniem, a potem ruszyłem w stronę podskakującego z radości Junichiego. Po drodze aktywowałem tryb Kuramy, a gdy otoczyła mnie złota sfera, oczy Junichiego zamigotały, uradowane. Synek dobrze odczytał moje intencje – miałem zamiar potraktować go poważnie i to mu się spodobało.

- Tak jest super, tatusiu! – zawołał do mnie. Zatrzymałem się naprzeciw niego, w kilkumetrowej odległości.

- Zaatakuj mnie – powiedziałem do synka, a ten spojrzał zdziwiony. – Tak jak uczył cię fujek Sasuke, zanim wyruszyliśmy na wycieczkę. Spróbuj! – zachęciłem go. Junichi gapił się na mnie bez zrozumienia.

- Ale czym? – zapytał w końcu.

- A czym chcesz?

Nagle z gołego nieba strzelił pomarańczowy piorun, a ja odskoczyłem w bok. Junichi zachichotał, wiec natychmiast zrozumiałem, że ostatni popis Faraona natchnął Junichiego.

- Musisz się bardziej postarać, aby mnie trafić! – zawołałem do synka, chcąc go trochę sprowokować. – Zaatakuj tatusia na poważnie!

Junichi zmarszczył nos.

- Ale…

- Co?

- Ale ja cię kocham – powiedział, jakby to było oczywiste, patrząc na mnie swoimi niesamowitymi oczkami. Zaśmiałem się.

- Przecież chciałeś walczyć, no dawaj! Tacie nic nie będzie!

Jak jeszcze miałem go zachęcić? Zerknąłem na naszych bliskich; dzieciaki chichotały, rozbawione zachowaniem najmłodszego psychotronika. Junichi był słodki jak cukierek. Gdybym tylko miał wybór, niczego bym go nie uczył, ale bałem się, że będzie… bezbronny. Nieświadomy. Nie zorientuje się, kiedy ktoś naprawdę będzie chciał zrobić mu krzywdę i to będzie jego zgubą.

Stwierdziłem, że zobaczę, jak zareaguje na atak. Sięgnąłem do kabury i cisnąłem w niego trzema shurikenami. Nie miałem zamiaru go trafić; jeden z nich przeleciał tuż nad jego głową, niemalże muskając jego włosy, dwa obok lewego policzka. Junichi nawet nie drgnął, jakby ich nie zauważył, jakby to były muchy a nie shurikeny. Synek patrzył tylko na mnie.

Rzuciłem jeszcze jednym, celując w jego ramię.

Na sekundę stanęło mi serce, gdy shuriken sięgnął celu, usłyszałem też, jak bliscy wstrzymują powietrze, ale zaraz moje obawy minęły. Nie było wrzasku bólu, nie było krzyku. Shuriken odbił się od synka i spadł na ziemię; nawet nie drasnął jego ubrań. Mały osłonił się, prawdopodobnie używając mocy Nihata.

Junichi zachichotał.

- Fajne – skomentował, a ja uniosłem jedną brew. – Ja też mogę?

- O to mi chodzi – odpowiedziałem z entuzjazmem, zachęcając go gestem. Junichi zaśmiał się i wyciągnął w moją stronę palec wskazujący.

Coś mnie trafiło. Coś lodowatego i przerażającego przeszyło mnie na wylot i na sekundę straciłem oddech. W głowie mi zawirowało, w oczach pociemniało. Moc Kuramy rozpłynęła się w powietrzu niczym dym, a ja padłem na plecy.

- Tato! – usłyszałem krzyk i tupot kilku par stóp. Ledwo mrugnąłem, nade mną pochylały się moje starsze dzieciaki, Sasuke, Shikamaru oraz Shan.

- A mówiłem, że pana uratujemy – powiedział wesoło młody Uchiha.

- Nic mi nie jest – sapnąłem, siadając. – On mnie… wyłączył – wytłumaczyłem ze zdumieniem. Sięgnąłem do swojego wnętrza, gdzie Kurama chichotał jak opętany. Nic nam nie było, ani jemu, ani mnie. Synek jedynie na sekundę odciął nam prąd.

Wróciłem do najbliższych. Sasuke wyciągał ku mnie rękę, ale zignorowałem ją, żeby nie było, że pięciolatek rozłożył mnie na łopatki i sam się podniosłem. Spojrzałem na swoje dłonie, kilka razy zgiąłem palce, a potem wyprostowałem je. Znów aktywowałem moc Kuramy; wszystko było w porządku, złota chakra rozbłysła wokół mnie w sekundzie.

Wróciłem do swojej normalnej postaci i zerknąłem na Junichiego. Syn już nie był mną zainteresowany, bo zobaczył jakiegoś motylka i pobiegł za nim. Wyglądało na to, że nasza walka się skończyła.

- Wyłączył cię? – zapytał Sasuke, uważnie mnie obserwując.

- Dokładnie. Jakby wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Teraz już jest okej, Kurama też się dobrze czuje. Ale przez sekundę nie miałem… zasilania…

- Jak wtedy, gdy spotkaliśmy Lalę – powiedział Mintao, zerkając na dziewczynę, wciąż siedzącą na trawie obok Oksu. – Tylko że ona wtedy straciła przytomność, bo on pozbawił ją energii, wyciągnął tę energię z niej. A ciebie, tato, Junichi odciął od twojej energii, od twojej chakry.

- Jakby pstryknął kontaktem i zgasił mi żarówkę. – Pokiwałem głową, a Shikamaru zaśmiał się na to porównanie.

- Wspaniale – powiedział mój zastępca, zerkając na biegającego po polanie Junichiego. – Gdyby tylko twój syn zechciał… współpracować, to właściwie jednym palcem mógłby się pozbyć naszych kłopotów – powiedział cicho.

*

Mei Uzumaki nie mogła się doczekać momentu, kiedy zostanie w końcu ze swoim bratem sam na sam. Aż ją paliło z ciekawości, jakim cudem Mintao udało się nadszarpnąć obronę Nihata, co zrobił i przede wszystkim, jak to zrobił? Ona próbowała, cały czas po walce z bratem bombardowała umysł zielonookiego mężczyzny, ale on nawet tego nie zauważył. Nic. Tam, gdzie stał milczący, skupiony Nihat, nie było nic. Nie czuła go, nie słyszała.

Jak Mintao tego dokonał?

Wkurzało ją to!

Zakończyli trening, po tym jak tata, wujek Sasuke i Shikamaru sensei chwilę sobie podyskutowali na temat umiejętności Junichiego. Nie było sensu dalej trenować w taki sposób, ale chyba właśnie to Shan chciał pokazać. Trzeba było indywidualnie zająć się tymi, którzy nigdy nie trenowali, czyli Lalą, Oksu i Faraonem. Ona, Mintao i Maya potrafili walczyć, daliby sobie radę w starciu z Cho-No-Ryoku-Sha, Nihat to w ogóle zdawał się być na równi z Junichim, ale tamta trójka nie potrafiła nic. Owszem, władali swoją mocą, ale tylko tyle. Nie byliby w stanie stworzyć drużyny.

- Dobra, dziś to chyba na tyle! – zawołał w końcu tata, a Mei podniosła się z ziemi i otrzepała spodnie. Wszyscy dookoła zaczęli się zbierać, Lala i Oksu rozmawiały na temat treningu i tego, jak wiele mają do nadrobienia, Junichi i Faraon już od kilku minut ganiali się dla zabawy po polu treningowym a Mintao skakał wokół Mayi, jakby naprawdę coś jej się stało podczas walki. Brat wyglądał jednak na zadowolonego z siebie, co chwila zerkał w stronę Nihata i uśmiechał się z satysfakcją.

Mei westchnęła, czując się dziwnie z tym, że nie słyszy, co myśli Mintao. Do tej pory zawsze, w każdej sytuacji, byli połączeni. A teraz, za każdym razem, kiedy tylko w pobliżu pojawiał się Nihat, mężczyzna natychmiast zrywał jej połączenie z bratem. Nie rozumiała, po co Nihat to robił. Spędzili ze sobą tylko trochę czasu, a on od tamtej pory zachowywał się wobec niej bardzo… dziwnie.

Tak, jak na przykład teraz. Bo nagle Nihat podszedł do niej i spojrzał jej w oczy, ignorując wszystkich dookoła.

- Idziemy? – zapytał, jakby to było oczywiste, że razem wracają do Konohy.

Mei rozejrzała się. Wszyscy już skierowali się w stronę Wioski. Na samym początku szedł tata wraz z wujkiem Sasuke i sensei Shikamau. Rozmawiali o ich treningu, a przede wszystkim o Junichim. Młodszy brat i Faraon biegali wokół nich, pełni energii, doskonale się bawiąc. Ta dwójka chyba się polubiła. Faraon był żywiołowy, potrafił dotrzymać kroku jej młodszemu bratu. Za nimi Shan towarzyszył Lali i Oksu. Dziewczyny śmiały się z dowcipów, które opowiadał Uchiha. Obok nich Mintao i Maya szli za rękę, zajęci sobą jak zawsze. Ta dwójka świata poza sobą nawzajem nie widziała, co ją trochę irytowało.

- Chyba idziemy – powiedziała do Nihata i ruszyła za całą zgrają, a on obok niej. Przez chwilę milczeli.

- Jak Mintao udało się ciebie zaatakować? – zapytała jednak, wiedząc, że nikt ich nie podsłucha. Reszta była za daleko, a od brata była odcięta. Poza tym była przekonana, że Nihat trzyma ich pod jakąś swoją tarczą, bo mężczyzna zawsze tak robił. – Jak mu się to udało?

Nihat westchnął.

- Moja moc… cóż, jest też trochę jakby… mentalna. Jak wasza. Nie władam żadnym żywiołem, panuję nad barierami, potrafię tworzyć struktury, przez które nic się nie przedrze. I mogę dokładnie określić to, jaka rzecz nie będzie mogła przez nie przeniknąć. Myśl, człowiek czy broń, czy cokolwiek innego. Ale wasza moc też jest mentalna… I w tym zakresie chyba ma przewagę nad moją.

Zastanowiła się nad tym.

- Czyli Mintao mógłby cię złamać? Albo ja?

Nihat zaśmiał się.

- Bez przesady. Rysa na tafli szkła to jednak tylko rysa.

Prychnęła.

- Zarozumialec!

Nihat zaśmiał się serdecznie. Przeniósł swój wzrok z jej oczu na plecy idącego przed nimi Mintao.

- Jednak tego się nie spodziewałem – kontynuował chłopak. – Mintao mnie zaskoczył, przez to jeszcze bardziej go nie znoszę.

Zachichotała.

- Co myślisz o dzisiejszym treningu? – zapytał Nihat, zmieniając temat. Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, wszyscy myślą o tym samym, że treningu najbardziej potrzebują Lala, Oksu i Faraon. Jak uważasz?

- Raczej tak – odparł. – Odstają. Długo potrwa, zanim odrobią zaległości.

- Oj tak – westchnęła. – Tatę jednak najbardziej martwi fakt, że bardziej od nici przyjaźni, zawiązują się między nami więzy nienawiści – powiedziała. Chłopak zerknął na nią, wciskając ręce do kieszeni. Jego zielone oczy wciąż były skupione i czujne. To jego spojrzenie nie zmieniało się nigdy, jakby zawsze był gotów do walki. Widziała, że Cho-No-Ryoku-Sha urządzili na niego polowanie, że przez długi czas uciekał, że musiał sam się o siebie troszczyć. Wyglądało na to, że nawet teraz, kiedy był pod opieką jej ojca, Nihat nie potrafił porzucić przyzwyczajeń.

- Da się zauważyć – odparł.

- Ty też go wkurzasz, chyba najbardziej ze wszystkich.

Nihat parsknął śmiechem.

- Nie dziwi mnie to – odpowiedział wesoło. – Nie przyszedłem tu, aby tańczyć jak mi zagra. Twój ojciec doskonale wie, że nie ma na mnie wpływu i to go drażni.

Mei wywróciła oczami. Śmieszyło ją, że Nihat ma zatarg zarówno z jej bratem jak i z jej ojcem.

- Bzdura! Mój ojciec martwi się o ciebie tak samo, jak o nas wszystkich. Wie, że jesteś silny i że masz moc, ale wie też, że to nic ci nie da, kiedy zostaniesz z tą mocą zupełnie sam. Chce, byś był częścią Nowej Generacji, a nie tylko przyłaził i stał na uboczu.

Zielone oczy znów na nią spojrzały. Lubiła to pewne siebie, stanowcze spojrzenie.

- Chce mnie w Nowej Generacji, żebym nadstawiał karku, bo jestem silniejszy niż inni. Reszta to zgraja dzieciaków, która ledwo cokolwiek potrafi.

Pokręciła głową. Nihat zupełnie nic nie rozumiał.

- Widać, że nic nie kumasz. Myślisz, że tata chce twojej mocy?

- Myślę, że każdy by jej chciał.

Mei zaśmiała się, a potem zerknęła na niego z politowaniem.

- Moc, która do niego nie należy, jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłby mój ojciec – powiedziała cicho. – Owszem, tata chce, byśmy byli silni, ale dla siebie samych, abyśmy mogli się bronić. Abyśmy byli bezpieczni. No i abyśmy chronili siebie nawzajem, swoich bliskich, swoich przyjaciół. Ty… chyba do końca nie zdajesz sobie sprawy, kim jest mój ojciec, prawda?

Nihat lekceważąco wzruszył ramionami.

- Jest Hokage – rzekł.

- Tata jest Jinchuuriki, wiedziałeś o tym?

Nihat chwilę myślał, a potem skinął głową.

- Wiem.

- Dziewięcioogoniastego. To… nie jest mała moc. Tata…. Zawsze chciał być silny, ale chciał zawdzięczać to samemu sobie, zyskać siłę, ale pochodzącą z wewnątrz, a nie od kogoś innego. I chce tego samego dla nas, byśmy stali się silni… Dla siebie, nie dla niego. Tata… zawsze uważał, że ma całą moc, jaka jest mu potrzebna, aby mógł chronić swoich bliskich.

Nihat zamyślił się, spoglądając na ciemniejące niebo. Słońce już zachodziło, barwiąc nieliczne chmury na pomarańczowo, ptaki, siedzące na drzewach dookoła nich, wciąż jeszcze śpiewały. Wiał lekki wietrzyk i ogólnie wieczór był dość przyjemny. Nie mogła uwierzyć, że tak sobie spaceruje z Nihatem, mimo iż właściwie tylko wracali z treningu. Reszta bliskich szła kawałek przed nimi – wszyscy mieli raczej dobre nastroje, mimo że trening znów nie był wystarczająco dobry.

- Cóż… uważam podobnie. Ja… jestem silny, wiem to, ale… Cho-No-Ryoku-Sha mnie przerażają. Walczyłem z Aratą, on potrafi dostać się pod moje tarcze. Nie tak, jak Mintao, bo twój brat usiłował rozbić ochronę mojego umysłu… Arata potrafi fizycznie wedrzeć się poza moją barierę…

- Arata? – dopytała Mei.

- Chłopak, który włada… a bo ja wiem, przestrzenią? Otwiera portale, dzięki nim przenosi się w przestrzeni. Otwiera je pod moimi tarczami, a nawet na nich. Kiedy go pierwszy raz spotkałem, przeraził mnie. Sądziłem, że nie istnieje osoba, która może mnie powstrzymać. A potem… twój młodszy brat. On pierwszy rozbił moją tarczę jakby była… jakby była ze szkła.

Mei spojrzała na plecy Junichiego, który teraz siedział na ramionach taty. Brat śmiał się, wołał coś do wujka Sasuke, który szedł obok.

- Junichi… on wprawia nas wszystkich w lekkie przerażenie – szepnęła cicho. – Ja… to znaczy my, ja i Mintao, nie możemy go czytać. Słyszymy jego myśli, ale takie proste, wiesz, „kocham mamusię”, „zjadłbym kluski”… Ale reszta jest jak paleta wymieszanych farb. Teraz, kiedy idzie między nami, rozbłyski świateł tańczą wokół niego, żółte, fioletowe, zielone, niebieskie, czarne… Kiedy jest z nami wszystkimi, to wolę skupić się na czymkolwiek innym, byle trzymać się daleko od jego umysłu. A on… On to uwielbia. Rozróżnia jakimś swoim szóstym zmysłem. I pragnie…

- Pragnie?

- Tak. Cały, cały czas chce. Pożąda. Każdej mocy, z którą się spotka.

- Wiem o czym mówisz. Kiedy go poznałem, powiedział coś w stylu, że chce moją „carną cakrę”. – Nihat sparodiował głos Junichiego, a ona zaśmiała się. – Wziął sobie trochę.

- On je kolekcjonuje, nasze moce. Niektóre podobają mu się bardziej, inne mniej. Lubi te, które są bardziej efektowne, nie wiem… Jak u Faraona, że może sobie coś wysadzić w powietrze. Moja moc go w ogóle nie interesuje…

- A moja? – zaciekawił się Nihat.

- Odkąd cię poznał „zniknął” kilka swoich zabawek i to tyle – odparła. Nihat zaśmiał się.

- Podobała mu się na początku, jak nowa zabawka – odgadł chłopak, a ona przytaknęła, zgadzając się z nim. Junichi zachwycał się każdym z nich, ale tylko na początku. Kiedy już poznał moc danej osoby, szukał czegoś innego, czegoś nowego.

- Tak – potwierdziła. – Chyba tak można powiedzieć.

Dotarli do Wioski, gdzie po krótkim pożegnaniu wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tata i Junichi udali się w stronę domu, sensei Shikamaru też gdzieś odszedł. Mintao i Maya ruszyli w stronę mieszkania dziewczyny, Shan jej pomachał i odszedł ze swoim ojcem, zaś reszta skierowała się do domu Nowej Generacji.

Nihat zerknął na nią i się uśmiechnął.

- Masz ochotę coś zjeść? – zapytał. – Ja stawiam.

- Em… w sumie czemu nie? – odpowiedziała, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- To prowadź, wybierz jakieś miejsce. – Nihat zostawił jej wybór, a ona zamyśliła się chwilę. W sumie, to jak zawsze w jej rodzinie, miała ochotę na ramen.

- Ichiraku?

- Może być.

Ruszyli spacerkiem w stronę popularnej w wiosce jadłodajni. Mei czuła się dziwnie, ale jednocześnie przyjemnie. Uwaga Nihata jej schlebiała, było tak, jak mówił Shan – chłopak zwracał na nią większą uwagę niż na kogokolwiek innego z ich grupy. Na tej zielonowłosej wywłoce nawet nie zawiesił oka, z przecież na widok Lali wszyscy mężczyźni się ślinili.

To było… dziwne.

*

Mintao wziął prysznic. Gotowało się w nim, więc ledwo dotarli do mieszkania, przeprosił Maykę i udał się do łazienki, by pod strumieniem wody nieco ochłonąć. Ten cały Nihat denerwował go jak mało kto!

Pod prysznicem w końcu odetchnął. Ostatnio więcej czasu spędzał u swojej dziewczyny niż we własnym domu. Tata i mama ufali mu bardziej, niż na to zasługiwał. A on… sobie samemu ufał trochę mniej. Znał siebie i swój porywczy charakter. Był impulsywny, czasem nawet za bardzo, ale to chyba była jakaś cholerna, dziedziczna cecha ich rodziny, że najpierw działali, a potem zaczynali myśleć. Mintao walczył z tym całe swoje życie i niestety często przegrywał.

Po prysznicu ubrał się jedynie w granatowe, dresowe spodnie i  wyszedł z łazienki. U Mayki zawsze było gorąco, więc nie było nawet sensu się ubierać, bo zaraz by się spocił. No i jego dziewczynie się podobało, gdy chodził bez koszulki.

Minął się z Mayką w drzwiach łazienki, bo ona też postanowiła iść się wykąpać po treningu. Walczyła chyba najdłużej, w dodatku praktycznie samym taijutsu. Mintao natomiast udał się do sypialni, a tam usiadł na składanej wersalce, jaka dla Mayi pełniła funkcję łóżka. Sięgnął po jedną ze swoich książek, uśmiechając się na myśl, że jego rzeczy u Mayi też było całkiem sporo.

Chciał czymś się zająć, żeby nie śledzić myśli Mayi, która była teraz pod prysznicem. Na myślach Mei nie mógł się skupić – siostra była gdzieś z Nihatem, nie słyszał jej, tamten drań jak zwykle ją od niego odciął, a ona w dodatku się na to zgadzała! Ten dupek odcinał Mei z automatu, zaledwie znalazła się w polu jego widzenia. Denerwowało go to! Ten… ten drań mógł jej teraz robić krzywdę, a on nawet by o tym nie wiedział. Nie ufał Nihatowi, bo go nie słyszał, bo nie mógł czytać jego myśli, tak jak nie mógł przeczytać Takako czy Asuki. Kiedy się uparł, że pójdzie za Mayką, gdy dziewczyna odchodziła z siostrą, podjął dobrą decyzję. Od tamtej pory postanowił ufać samemu sobie i swojej intuicji choćby nie wiem co.

Maya wyszła spod prysznica ubrana w kremowe szorty i białą bokserkę. Spojrzał na nią i przełknął ślinę, a potem zerknął w bok, biorąc głęboki oddech.

Dziewczyna zbliżyła się do niego, powili, ostrożnie, a potem płynnym ruchem wsunęła mu się na kolana. Z jej myśli wiedział, że ma zamiar to zrobić, ale i tak ponownie przełknął ślinę. Była tak blisko, ubrana w taki sposób…

Maya przegarnęła mu mokre włosy palcami, susząc je. Potem pochyliła się i pocałowała jego usta. Oddał pocałunek, obejmując ją w talii nieco ciaśniej. Jej myśli… były inne…

Gdy odsunęli się od siebie, lekko dyszał. Maya była gorąca i zarumieniona, wpatrywała się w niego płonącymi oczami. Myślała o takich rzeczach, że czuł gorące rumieńce, wpływające mu na twarz i nie bardzo wiedział, co ma w tej sytuacji zrobić.

- Mei… jest z Nihatem? – zapytała dziewczyna.

Jej pytanie zupełnie zmieniło nastrój między nimi. Jego oddech automatycznie przyspieszył.

- Tak – odszepnął.

Maya odsunęła się lekko i patrząc mu w oczy, podniosła w górę ręce. W jej myślach usłyszał i zobaczył, czego od niego oczekuje. Patrzyła na niego stanowczo, z pewnością siebie, jej oczy błyszczały; to lewe miało kolor różowy.

Dłonie mu lekko drżały, gdy je wyciągnął i lekko podwinął jej białą bokserkę, odsłaniając płaski brzuch dziewczyny. Zawahał się.

- Nie zrobię ci krzywdy – powiedziała Maya, a on pokręcił głową.

- Nie o to mi chodzi. Jesteś pewna? – zapytał szeptem. Maya chwilę na niego patrzyła, ale z jej umysłu biła pewność siebie i pragnienie. Złapał więc pewniej skraj jej bluzeczki i pociągnął w górę, a potem cisnął ubranie na podłogę. Po raz kolejny przełknął ślinę, widząc ją nagą od pasa w górę.

- Nie zrobię ci krzywdy – powtórzyła Maya. – Kocham cię.

- A ja ciebie.

Więcej zapewnień nie potrzebowali.

*

Zjedli po misce ramen, rozmawiając o głupotach. Opowiedziała Nihatowi kilka zabawnych historyjek sprzed lat, zwłaszcza tych dotyczących przygód jej i Shana. Było… miło.

W jej głowie panowała błogosławiona cisza, Nihat osłonił ją przed wszystkimi, przed bratem i przed ludźmi dookoła, więc byli tylko we dwoje, ona i on.

Na początku ją to niepokoiło. To było… dziwne, nienormalne, jakby pozbawiono ją jakiegoś zmysłu, jakby nagłe ogłuchła albo oślepła. Po jakimś czasie przyzwyczaiła się, ale wciąż… było to trochę nienormalne.

Nihat niewiele mówił o sobie, trochę wspomniał o tym, że podróżował, że bywał tu i tam, że poznawał świat. Unikał jednak opowiadania szczegółów ze swojej przeszłości, a ona nie naciskała. Wiedziała, że chłopak nie należał do osób, które lubiły się zwierzać. Nie przeszkadzało jej to.

- Odprowadzić cię do domu? – zapytał Nihat, gdy wyszli z Ichiraku. Potrząsnęła głową.

- Nie, lepiej żeby mój ojciec cię nie widział. Wrócę sama, ale dzięki za kolację.

- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł chłopak, pochylając lekko głowę.

Mei uśmiechnęła się do niego, cofnęła o dwa kroki, a potem odwróciła się i odbiegła.

Nie dotarła jednak daleko. Ledwo wydostała się spod ochronnego parasola Nihata, jej umysł zaatakowały obrazy…. Obrazy i myśli, i uczucia, o boże, które sprawiły, że niemal kolana się pod nią ugięły.

- Nihat!

Nie wiedziała, czy to zadziała, chłopak mógł już przecież sobie pójść i mieć ją gdzieś, mógł już odbiec albo się osłonic przed wszystkim i wszystkimi, ale zjawił się obok niej natychmiast, a wraz z nim znów ta błogosławiona cisza.

Chłopak złapał ją za ramiona, zaniepokojony. Przytrzymał ją, bo nogi miała jak z galarety. Zajrzał jej w oczy; jego wyrażały niepokój i troskę.

- Mei! Mei, słyszysz mnie? Coś się stało, ktoś jest ranny?!

- Nie – szepnęła. Policzki paliły ją cholernie, czuła zażenowanie tak silne, jak jeszcze nigdy w życiu, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czuła się tak, jakby przyłapała brata i Mayę, a oni… a brat… chyba nawet jej nie zauważył, zbyt… zaabsorbowany swoją dziewczyną.

- Co się dzieje, martwisz mnie – mówił dalej Nihat. Zakryła usta dłonią, potrząsając głową. Z tego zawstydzenia szczypały ją nawet uszy.

- Przepraszam – powiedziała cicho. – Ja… Przepraszam, czy mogę zająć jeszcze trochę twojego czasu? N-nie wiedziałam, że tak wyjdzie, a potrzebuję twojej zdolności, aby…

- Mei – przerwał jej. – Cały mój czas należy co ciebie. Możesz go wziąć tyle, ile potrzebujesz.

Spojrzała na niego zaskoczona. Nihat uśmiechnął się lekko i odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. Teraz to już w ogóle była cała czerwona na twarzy.

- Mam rozumieć, że nie chcesz teraz nikogo słyszeć, o to chodzi?

Pokiwała głową. Żadna siła by jej teraz od Nihata nie odciągnęła. Nie miała zamiaru wracać do połączenia z bratem, a przynajmniej nie przez najbliższy czas.

Nihat puścił ją i przyjrzał się uważnie jej zarumienionej twarzy. Westchnął.

- Twój brat jest z Mayą? – domyślił się. Pokiwała głową, zagryzając dolną wargę. Wciąż widziała przed oczami te wszystkie obrazy, jakie zafundował jej brat, a przecież nawiązała z nim połączenie zaledwie na kilka sekund! Wiedziała, że Mintao nie ma na to wpływu, że to się dzieje samo, że specjalnie jej tych obrazów nie przesłał, a pewnie on i Maya spodziewali się, że nieco dłużej będzie „nieobecna”.

Nihat przez chwilę jej się przypatrywał.

- Chodź ze mną, zrobię ci herbaty.

Udali się do jego mieszkania. Po drodze milczała, usiłując zapanować nad zażenowaniem.

Mei nigdy u Nihata nie była, dlatego gdy przekroczyli próg, ukradkiem rozejrzała się dookoła. Kawalerka była mała, prawie niczego tu nie było. Tapczan, mały stolik, krzesło, w aneksie kuchennym lodówka i kilka szafek.

Nihat zaprosił ją do środka, a potem wskazał jej tapczan, żeby sobie usiadła.

Zrobiła o co prosił. Przyglądała mu się, gdy szykował dwa kubki. Czuła się… zawstydzona całą tą sytuacją.

- Przepraszam, że… że ci przeszkadzam – powiedziała, gdy w końcu podał jej kubek ciepłej herbaty. Ochłonęła nieco i chyba była już w stanie normalnie rozmawiać. Nihat prychnął.

- Już mówiłem i nie każ mi się powtarzać – masz tyle mojego czasu, ile go potrzebujesz, Mei.

Skinęła głową, ale dziwnie się z tym czuła. Za wiele to ją z Nihatem nie łączyło, zaledwie kilka rozmów, ale czuła, że może na niego liczyć. Był pierwszą jej myślą, kiedy znalazła się w kłopotliwej sytuacji, chociaż zawsze w niepokojących przypadkach polegała na Shanie. Ta zmiana wprowadziła w niej pewien niepokój, ale również szczęście. To było coś innego, móc polegać na Nihacie, który nie był jej przyjacielem, który był obcym facetem, a mimo to chciał spędzać z nią swój czas.

- Na Hokage, mam nadzieję, że im nie przerwałam! – wyrzuciła w końcu z siebie to, co najbardziej ją dręczyło. Nihat parsknął śmiechem.

- Nawet jeśli, to co z tego? Taką macie zdolność, a twój brat to kretyn!

Uśmiechnęła się blado.

- Mintao jest… po prostu… dla niego świat jest czarno-biały. Rzadko dostrzega rzeczy pośrednie. Uważa, że to oczywiste, że powinieneś zrozumieć ojca i natychmiast zacząć wykonywać jego rozkazy. Uważa… że tata, no, że po prostu tata ma rację i wszyscy powinni się z nim zgodzić, bo to oczywiste.

Nihat usiadł obok niej.

- No bo twój ojciec ma rację – odrzekł chłopak i dmuchnął na ciepły płyn w swoim kubku. – Ja tego nie neguję. Twój ojciec… cóż… Mam wrażenie, że on chce, bym się po prostu ze wszystkimi zaprzyjaźnił.

Mei zachichotała.

- Bo chce – wyjaśniła. – Tata wie doskonale, co to samotność. Dlatego tak się przejmuje każdym z Nowej Generacji. W pewnym sensie jest to dla niego osobista sprawa.

Nihat upił łyk herbaty. Patrzyła na jego bladą twarz, nie mogąc uwierzyć, że siedzi obok niego. Nihat był taki niedostępny, taki wycofany. I taki… przystojny. Górował nad nią wzrostem, jego ciemne włosy były czarniejsze nawet niż u Shana, zielone oczy były inteligentne, bystre, skupione. Podobał jej się, już od samego początku, nawet jeśli przed samą sobą nie chciała tego przyznać.

- Nie da się zaprzyjaźnić ze wszystkimi. Mintao działa mi na nerwy, bo uważa się za lepszego. A teraz jeszcze mnie dodatkowo denerwuje, kiedy się dowiedziałem, że ma wgląd w twoje myśli.

- Moje myśli? – Nie zrozumiała.

- Nigdy nie chciałem, żeby ktoś postronny poznał moją… cóż… mniej bezwzględną stronę – szepnął chłopak i delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów za ucho. – Irytuje mnie, że kiedy wracasz do domu i już cię nie osłaniam, on poznaje nasze rozmowy z twojej głowy.

Parsknęła.

- Skąd pomysł, że w ogóle o tobie myślę? – zapytała zaczepnie. Nihat przyjrzał się jej oczom.

- Przeczucie – odparł z uśmiechem.

Zarumieniła się lekko, słysząc jego pewne siebie słowa. Nihat był… taki zagadkowy. Przy innych zimny i wydawałoby się, że bezwzględny, a przy niej… Przy niej był dość czuły. Na początku, kiedy się poznali, trochę wkurzający, ale po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że to, jak ją wcześniej denerwował i prowokował tylko ją do niego zbliżyło. Nie podlizywał jej się jak większość facetów. Drażnił ją, a to wzbudzało w niej zainteresowanie.

Poczuła dotyk na policzku i odruchowo cofnęła się. Gdy Nihat spojrzał zdziwiony, unosząc brew, zarumieniła się jeszcze bardziej niż wcześniej.

- Przepraszam, ja… nie jestem przyzwyczajona.

- A Shan?

Wywróciła oczami. Naprawdę w tej chwili ostatnią osobą, której chciała usłyszeć, był jej głupi przyjaciel.

- Shan… jest dla mnie jak brat. I on zawsze był taki… dotykalski. Do tego akurat już się przyzwyczaiłam.

Nihat znów się zaśmiał.

- Cóż, nie powiem, ale cieszy mnie to…

Nagle chłopak pochylił się i ją pocałował. Tak po prostu. Nie zawahał się nawet na chwilę, a ona właściwie była zbyt zdumiona, by zrobić cokolwiek więcej poza oddaniem pocałunku.

Chłopak zabrał od niej kubek niedopitej herbaty i gdzieś go odstawił razem ze swoim. Potem przygarnął ją do siebie i nie pozwalając jej odsunąć się nawet na milimetr, pogłębił pocałunek. Poddała się temu całkowicie, całkowicie oddała mu kontrolę. To było dziwne i inne, bo jeszcze nikt nigdy nie całował jej w ten sposób. Z Kaju byli jeszcze trochę dzieciakami, a inne randki… szkoda gadać.

Nihat gwałtownie zmienił ich pozycję, a ona odruchowo pisnęła. Teraz leżała na tapczanie, a on pochylał się nad nią. Jej serce waliło jak szalona, a wszystkie myśli pouciekały jej z głowy jak motyle.

Kiedy Nihat lekko się przesunął, objęła jego szyję, bojąc się, że mężczyzna się wycofa. Poczuła jego uśmiech na własnych wargach, a intensywność pocałunku jeszcze się zwiększyła.

Od tego wszystkiego wirowało jej w głowie!

Odsunęli się od siebie po dość długim czasie. Oboje dyszeli jak po długim treningu. Nihat oparł czoło o jej czoło.

- Jeżeli teraz nie przerwiemy, zrobię coś, za co twój ojciec z pewnością urwie mi głowę – sapnął. Zaśmiała się.

- Bez obaw, nie jestem taka łatwa.

Teraz to chłopak się zaśmiał i nieco uniósł głowę. Spojrzał jej w oczy, a potem skradł jeszcze kilka łapczywych pocałunków.

Gdy w końcu usiedli prosto, Mei miała wypieki na twarzy. W głowie kołatała jej się absurdalna myśl, że jakim cudem ona nie ma takiej intuicji jak Shan, bo Uchiha od razu wyczuł, że Nihat coś do niej ma i bez przerwy o tym gadał.

Ona aż do tego momentu nie chciała w to wierzyć, ale, jak się okazało, jej głupi przyjaciel się nie mylił.


*

Po napisaniu tego rozdziału miałam taką głupią myśl, że Mintao dostał cukierka za dobre sprawowanie :-). I tak w ogóle chlip, chlip, dzieci mi dorastają! Co ja teraz zrobię?!