niedziela, 17 listopada 2013

NG rozdział 33

„Pa­miętasz prze­cież, przy­jacielu, te wszys­tkie dni, nadzieję tak wielką, że aż bo­lała, i zwątpienie, które korzys­tało z naj­mniej­sze­go wyczer­pa­nia, żeby przyjść i za­bić nadzieję." 

Halina Poświatowska

*

Dzieciaki pousadzały się po całym moim gabinecie wedle uznania, a ja oparłem się o biurko, wsadzając ręce do kieszeni. Shikamaru przysiadł sobie na krześle w kącie, aby obserwować wszystko i wszystkich, słuchać i wyciągać wnioski. Sasuke zajął parapet, a obok niego usadowili się Shan i Mei. Młody Uchiha szepnął coś ojcu na ucho, a to spowodowało, że starszy zmroził go spojrzeniem. Shan jedynie wywrócił oczami i zerknął na Lalę. Gdy ta to ujrzała, pokazała mu środkowy palec, który potem oblizała. Udałem, że tego nie widziałem.

Faraon z dwójką swoich przyjaciół zajęli kanapę, przy ścianie niedaleko okna stanęli sobie Mintao i Maya, trzymając się za ręce i szepcząc do siebie. Wszyscy wpatrywali się we mnie, oczekując moich słów.

Zdziwiło mnie jedno. Ilekroć moje myśli zabłądziły ku wydarzeniom sprzed kilkunastu minut, kiedy ja i Nihat zostaliśmy sami, bliźniaki nawet nie reagowały. Ryzykując, odtworzyłem w myślach całą moją rozmowę z chłopakiem, ale nawet Mei nie dała po sobie poznać, że to usłyszała. W końcu zrozumiałem – oni naprawdę tego nie słyszeli, Nihat... ukrył przed nimi moje myśli o tym konkretnym wydarzeniu. Gdy zerknąłem mu w oczy zrozumiałem, że tak zrobił, ponieważ chłopak uśmiechnął się półgębkiem i lekko, niemal niezauważalnie, skinął głową. Nie mogłem go rozgryźć, nie rozumiałem, czemu tak postępuje, skoro jednocześnie jest wyraźnie przeciwko wszystkiemu, co robię.

- Pierwsza kwestia, którą chciałbym poruszyć, to zakwaterowanie dzieciaków – odezwałem się, zwracając do Shikamaru. Ten skinął głową.

- Wszystko już przygotowaliśmy – odrzekł. – Mamy coś w rodzaju pensjonatu dla was – powiedział do psychotroników. – Własne pokoje w piętrowym domku, będziecie mieć kucharkę i opiekunkę, powinno wam się podobać.

- Ja się na to nie piszę – odezwał się Nihat, a ja zmarszczyłem nos.

- Słucham? – zapytałem.

- Znajdę coś sobie, nie będę mieszkał pod nadzorem – warknął chłopak. – Dziękuję za ten wasz uroczy „pensjonat", ale założę się, że każdy pokój naszpikowany bedzie jutsu podsłuchowym!

- Masz jakąś paranoję?! – warknął na niego Mintao. – Za kogo ty nas masz?

- A co, może chcesz mi powiedzieć, że wcale nie będziecie nad nami sprawować nadzoru?! Wszystko do tego się sprowadza, do kontroli nad naszą mocą!

- Jesteś szurnięty!

- A w zęby chcesz?!

- Hola, hola! – wydarłem się na syna i Nihata, którzy mierzyli się wściekłymi spojrzeniami. – Żadnych bijatyk, opanujcie się, bądźcie dorośli!

Obrzucili mnie obrażonymi spojrzeniami, ale zamilkli. Ścisnąłem palcami nasadę nosa, a potem westchnąłem.

- Dobrze. Jeśli Nihat chce sam sobie znaleźć mieszkanie, bardzo dobrze, jesteś dorosły, nie jesteś moim shinobi. Znajdź je sobie. Nie możesz jednak nas winić, że sprawujemy ochronę nad wioską. Nawet jak będziesz miał własne mieszkanie, po okolicy będą się kręcić ludzie z ANBU. Mówiłem ci już coś o bezpieczeństwie mojej wioski, prawda?

Chłopak splótł ręce na piersi i spojrzał w bok. Potarłem skronie. Miałem wrażenie, że wyznaczyłem sobie zadanie nieco zbyt duże, przerastające moje możliwości. Dzieciaki były wybuchowe, po przejściach, wrażliwe i potrzebujące opieki. A ja byłem tylko... sierotą. Wychowałem się sam, bez rodziny, nad moimi własnymi dziećmi czuwała Hinata, najwspanialsza i najwrażliwsza matka na świecie. Nie byłem pewien, czy to akurat ja jestem najlepszym opiekunem dla tych niezwykłych dzieciaków.

- Przygotujemy dla was pole treningowe – kontynuowałem dzielnie. – W odpowiedniej odległości za wioską i odpowiednio zabezpieczone. Sasuke, pomożesz mi? – spojrzałem na głowę klanu Uchiha, a ten potwierdził skinieniem, że się zgadza. Znów odwróciłem się do dzieciaków. – Tam będziemy mogli sprawdzić waszą moc i zacząć ją ćwiczyć.

- A jednak chcesz – szepnął Nihat, niby do siebie, ale i tak wszyscy go słyszeli. Nienawidziłem, gdy się odzywał i aż przymknąłem oczy. Wprowadzał nieprzyjemną atmosferę, bunt i niepokój. Nie pozwalał mi stworzyć z nich przyjaciół czy drużyny, poddając w wątpliwość moje szczere intencje.

- Co chcę? – warknąłem, zniecierpliwiony.

- Zrobić z nas broń.

- Jesteś śmieszny! – zawołał natychmiast Mintao, ale uniosłem rękę, by go uciszyć. Sasuke trzepnął mojego syna w ucho, a on spojrzał na niego urażony. Starszy Uchiha pokręcił głową, przykładając palec do ust i tym samym dając mojemu synowi znać, by milczał. Bardzo dobrze. Jeszcze kłótni między w gorącej wodzie kąpanym Mintao a wybuchowym Nihatem mi brakowało.

Syn spojrzał na mnie, jakbym był zdrajcą. Według niego zawsze powinienem stawać po jego stronie, na szczęście wiedziałem, że takim zachowaniem nic nie wskóra. Nie chciałem mieć w Nihacie wroga, nie o to tu chodziło. Liczyło się przecież bezpieczeństwo tych dzieciaków, bezpieczeństwo tego buntownika, nawet jeśli wychodziło na to, że trzeba go będzie bronić przed nim samym. Miał okropny charakter.

- Nie broń, Nihacie, a ludzi zdolnych do funkcjonowania w społeczeństwie – odparłem. – Musicie przećwiczyć kontrolę nad mocą, by nie stanowić zagrożenia. I tu wracamy do punktu wyjścia: bezpieczeństwo nad wioską. To jest mój priorytet.

- Lord Hokage nie ma żadnych ukrytych motywów – odezwał się Shan, po drodze puszczając oczko do Lali. Dziewczyna wywróciła oczami, jakby chciała powiedzieć, że lepsi ją podrywali. – Nikt nie ma jednak zamiaru ukrywać, że jesteście niestabilni i niebezpieczni, mieszkańcy Konohy mogą być tym... zaniepokojeni. Maya, bez obrazy, rzecz jasna... – Skłonił się w stronę Mayi, która trzymała za rękę obrażonego Mintao, a ta skinęła mu głową. – Wszyscy w Wiosce mają w pamięci to, jak spaliła szpital, gdy się kiedyś zdenerwowała. Lord Hokage ma prawo nie chcieć, by coś takiego się powtórzyło i przedsięwziąć odpowiednie środki.

- Nie zależy nam na sprawowaniu nad wami nadzoru – poparł Uchihę Shikamaru, przyglądając się uważnie Nihatowi. – Ale zostawienie was samopas nie wchodzi w grę. Póki tu jesteście, musicie się przyzwyczaić do postępowania według naszych zasad.

- Świetnie – wymamrotał chłopak. Shikamaru już otwierał usta, ale machnąłem na niego ręką, by milczał. Z Nihatem nie było co się kłócić, miał hopla na punkcie samodzielności i swobody i nie było co go przekonywać, by zarzucił swoją autonomiczność.

- Kiedy już ja i Sasuke odpowiednio przygotujemy wam miejsce treningowe, ustalimy terminy spotkań. Drugą kwestią są badania.

- Badania? – powtórzył Nihat. Jego głos brzmiał jak warkniecie.

- Spokojnie. Nie mam nic złego na myśli. Chciałem utworzyć grupę, która zajęłaby się teorią waszej mocy. Coś jak kontynuacja badań profesora. – Pokazałem ręką na Oksu. Dziewczyna miała zwyczaj milczeć i pozwalać, by inni za nią decydowali. Problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, jak jej pomóc, co zrobić, by zyskała choć odrobinę śmiałości i pewności siebie. – Opiekun Oksu starał się opisać moc psychotroników. Mintao ma kopię jego notatek, chciałem zorganizować kilku naukowców, którzy zajęliby się tym tematem. Im więcej będziemy wiedzieć, tym lepiej.

- Kto wchodziłby w skład tej grupy? – zapytał Shikamaru, mrużąc oczy.

- Na początek ty, Shimamura, Sakura, Mintao, kilku naszych speców... i może ty, Nihacie? Masz ochotę?

- Nie ma mowy – odparł zielonooki. Spodziewałem się tego, więc tylko skinąłem głową.

- Czy to już wszystko, co mieliśmy dziś ustalić? – zapytał Sasuke. – Dopiero wróciliśmy, wszystkim należy się odpoczynek.

Pokiwałem głową.

- Tak, myślę, że tak. Shikamaru zaprowadzi was do miejsca, w którym będziecie nocować. Jutro się spotkam z wami wszystkimi, dziś możecie się wyspać.

Pokiwali głowami i tłumie zaczęli opuszczać gabinet. Oksu obejrzała się na mnie, nieco zdezorientowana i przestraszona, ale Lala zaraz objęła ją ramieniem i coś do niej szepnęła. Skinąłem głową dziewczynom, a do Mintao puściłem myśl, żeby miał na Oksu oko. Gdy zostałem sam, opadłem na fotel za biurkiem i nieszczęśliwy, spojrzałem na papiery leżące na blacie.

- Nie ma to jak w domu – szepnąłem do siebie. Oczywiście nie miałem zamiaru siedzieć w biurze, chciałem jak najszybciej iść do mojej żony.

*

Shimamura leżał na łóżku w pustym pokoju i wpatrywał się w sufit. Właśnie wrócił od Sharony i... i chyba targały nim sprzeczne uczucia. Na przestrzeni ostatnich dni zauważył, że dzięki niemu dziewczyna ma się lepiej, choć wciąż cierpiała po stracie narzeczonego. Budziło to w nim nadzieję, z drugiej strony jednak miał świadomość, że nie jest nikim więcej, jak tylko przyjacielem. I to takim, który zawodził ją raz za razem.

Czas leczył rany. Wiedział, że Shar pogodzi się kiedyś ze stratą tego mężczyzny, z którym się zaręczyła. Każdy shinobi był przygotowany na coś takiego, liczył się z faktem, że jego bliscy narażają się na każdej misji i z którejś mogą nie wrócić. Jednocześnie też wiedział, że nadejdzie dzień, gdy Sharona jemu samemu wybaczy odejście, bo przecież on także ją opuścił, nie raz na zawsze, ale mimo wszystko odszedł, zawiódł. Jednak to nie był jeszcze ten czas. Rany były świeże i bolesne, i choć tak bardzo chciał przejąć od Sharony jej ból, to nie był w stanie tego zrobić. Mógł jedynie ją wspierać i liczyć, że czas to zmieni.

Powrót do wioski i opieka nad Sharoną przywoływały liczne wspomnienia. Odżywały one w nim raz po raz, gdy szedł znajomą drogą, gdy mijał Ichiraku, gdy patrzył na skałę z twarzami Hokage... Sam Lord Hokage, Kakashi-sensei, inni shinobi, cmentarz i pomnik, na którym wyryte było imię Daisuke, to wszystko sprawiało, że nie mógł się uwolnić od bolesnej przeszłości.

Przekręcił się na bok, zaciskając powieki. Nie chciał myśleć przeszłości, chciał brnąć przed siebie... Chciał działać, chciał, by Shar wyszła ze szpitala, chciał wszystko naprawić, chciał jeszcze raz zacząć, ponieważ chyba każdy zasługiwał na nowy początek.

Wkrótce potem zapadł w sen.

*

Było ciepło. Zmęczony i lekko poturbowany Shimamura siedział na nagrzanym kamieniu, bawiąc się małym dzwoneczkiem. W końcu podniósł go na wysokość oczu i zadzwonił nim kilka razy. Podrzucił go i złapał. Był taki szczęśliwy tego dnia.

Spojrzał na Daisuke, siedzącego na trawie i wyciągającego twarz ku słońcu.

- Nie było tak trudno, nie? – zagadnął, a Daisuke otworzył oczy i zerknął na niego. Jego oczy były zadowolone, radosne, w jego postawie widać było rozleniwienie.

- Nie, ani trochę – zakpił, a potem dyskretnie wskazał dziewczynę, stojącą w pewnym oddaleniu od nich, uśmiechając się półgębkiem.

Shimamura zerknął na nią, a jego serce zabiło dwa razy szybciej. Sharona Uchiha. Była od nich młodsza i niezaprzeczalnie genialna. Ubrana w czarne spodnie i czarną bluzkę z herbem klanu na plecach, stała wyprostowana, tyłem do nich, w zaciśniętej dłoni trzymając mały dzwoneczek z czerwoną wstążką. Drugi, który mieli zdobyć.

Długie, czarne włosy spięte w dwie kitki powiewały jej nad uszami i wyglądały śmiesznie i absurdalnie w porównaniu z przewieszoną przez jej plecy kataną. Dziewczyna wpatrywała się w ścianę lasu. Sekundę później wyszedł stamtąd sensei Kakashi i ruszył ku nim.

- Dobrze się spisaliście! – zawołał nauczyciel, gdy już się zbliżył. – Mimo wszystko zdobyliście dzwonki, pracując zespołowo.

Sharona prychnęła.

- Zostaliśmy do tego zmuszeni!

- Zadanie właśnie na tym polegało, byście pracowali jako zespół – odparł sensei. Sharona Uchiha wywróciła oczami, a Kakashi westchnął. Shimamura zachichotał i puknął łokciem przyjaciela.

- Mamy w ekipie księżniczkę – powiedział rozbawiony. Chciał, by czarne oczy panny Uchiha spojrzały ku niemu. Odkąd zostali drużyną, dziewczyna nie zwracała na niego uwagi, a przecież znali się z Akademii.

- Zamknij się, Shimamura! – warknęła Sharona, a on uśmiechnął się, gdy ich oczy się spotkały. Dziewczyna była śliczna i choć mogłoby to zabrzmieć absurdalnie, gdy się na nią patrzyło, ale była też delikatna. Miała jasną skórę, gładką niczym porcelana i ciemnoczerwone usta. Ilekroć na nią spoglądał, chciał być jej przyjacielem, chciał, by mówiła do niego, by mu ufała, by jej oczy patrzyły tylko w jego stronę.

- Zachowujesz się tak, jakby zadawanie się z nami było poniżej twojej godności – powiedział, patrząc jej w oczy. Dogryzanie dziewczynie było najlepszym sposobem na zwrócenie na siebie jej uwagi, w każdym razie jak dotąd lepszego nie wymyślił.

- Ach, z tobą na pewno! – zawołała panna Uchiha, a on uśmiechnął się kpiąco.

- Nie powiem, czyj klan...

- Wystarczy! – zawołał nagle Daisuke, a Shimamura i Sharona spojrzeli na niego. – Zamiast się kłócić naszego pierwszego dnia jako drużyna, powinniśmy wybrać się do Ichiraku i świętować. Ja stawiam!

Shimamura poczuł szarpnięcie w sercu. Spojrzał ostro na Daisuke, a ten rzucił mu pewne siebie spojrzenie, mówiące, że jak Shimamura odmówi, to przyjaciel będzie się z nim wykłócał.

- Fajnie będzie – powiedział Daisuke, uśmiechając się do nich. – No chodźmy.

- Bardzo dobrze! – pochwalił ich Kakashi, gdy Shimamura niechętnie podniósł się z ziemi. – Pracujcie nad zespołem! W tym tkwi cała tajemnica, pamiętajcie, co wam powiedziałem podczas walki. Ten, kto nie dba o przyjaciół, jest największym śmieciem.

We trójkę pokiwali głowami, a Kakashi poczochrał włosy Daisuke i zniknął w kłębach dymu. Shimamura natychmiast znów wlepił gniewne spojrzenie w przyjaciela, ale ten tylko lekko potrząsnął głową i zaciągnął ich na ramen.

Było... nawet miło, tak stwierdził Shimamura, choć wolałby, żeby to spotkanie odbyło się później. Nie chciał mieć u Daisuke długu.

Mimo wszystko podobało mu się. Gdy Sharona Uchiha przestała się wywyższać, była tylko słodką dziewczyną, która lubiła się śmiać. Szkoda jednak, że głównie z żartów Daisuke. Shimamura wiedział jednak, że nie ma w przyjacielu konkurenta – Dai był po prostu miły dla wszystkich, ze wszystkimi żartował. Sharona była dla niego tylko koleżanką z drużyny, z którą powinien utrzymywać dobre stosunki. Natomiast Shimamura chciał być dla dziewczyny kimś więcej, podziwiał ją, zazdrościł jej, jego uczucia wobec panny Uchiha były skomplikowane, nie potrafił ich opisać, ale wiedział jedno – nie chciał mieć w niej wroga. Chciał... być dla niej kimś ważnym.

Zjedli po misce ramen, a potem rozeszli się, wszyscy w dobrych humorach. Prawie wszyscy.

Gdy tylko Sharona Uchiha się oddaliła, Shimamura złapał przyjaciela za ramię i wciągnął go w zacienioną uliczkę. Popchnął go na mur i przyparł do niego, gniewnie patrząc w oczy. Był zły na Daia, chciał, by przyjaciel to zrozumiał. By już nigdy nie robił mu takich świństw.

- Co to było? – warknął wściekle.

- Wyluzuj, Shimamura – powiedział Daisuke, odginając jego palce, zaciśnięte na przedzie koszulki. Wygładził ją, odchrząknął i przechylił lekko głowę, by spojrzeć na Shimamurę. – To nic takiego, to tylko miska ramen...

- Wiesz dobrze, że...

- Oddasz, kiedy będziesz miał...

- Zamknij się! – zawołał gniewnie Shimamura, a potem szarpnął się wściekle i odwrócił tyłem do przyjaciela. Nienawidził, kiedy Dai to robił. Kiedy ciągle wciągał go w takie sytuacje, a potem mu stawiał, cały czas tłumacząc, że on kiedyś odda, że już niedługo będzie dostawał pieniądze za misje, że się odwdzięczy... Shimamura cały czas, nieustannie czuł, że ma wobec niego dług, którego nie może spłacić, bo nie ma jak. Nienawidził, gdy nieustannie mu przypominano, że nie mają z mamą pieniędzy, że ledwo ich stać na życie, a co dopiero mówić o wszelkich zachciankach. Dai mógł szastać pieniędzmi, Sharona Uchiha mogła sobie szastać pieniędzmi, ale Shimamura musiał liczyć każdy grosz... Czuł, że do nich nie pasuje, że są inni, że nie jest na ich poziomie, nawet jeśli w szkole całą ich trójkę nazywali geniuszami.

- Shimamura... - odezwał się ostrożnie Daisuke.

- Zamknij się! – przerwał mu Shimamura, gotując się ze złości. Nie chciał słuchać jego tłumaczenia, był zbyt zły. – Wiesz dobrze, że tego nienawidzę! Tego, że tak robisz, że stawiasz mnie w takiej sytuacji... przy niej! Przy pieprzonej Sharonie Uchiha! – wykrzyknął, dysząc wściekle. Dai pokręcił głową.

- Wiem, że ją lubisz – powiedział cicho, ze skruchą w głosie. – Chciałem, by było fajnie. Ona jest miła, dogryzaniem wcale jej do siebie nie przekonasz... Po prostu chciałem, byśmy razem wyszli, żeby mogła cię poznać...

- Razem będziemy wszędzie i w kółko... - odgryzł Shimamura. – Już wkrótce. Mogłeś z tą imprezą poczekać, aż będę mógł za siebie płacić, a nie... na twojej łasce! Cholerka, Dai!

Dai patrzył na niego nieugięty.

- To nie łaska... Jesteśmy przyjaciółmi... Shimamura, nie przejmuj się takimi głupstwami, wiesz, że to z przyjaźni...

- W dupę sobie wsadź taką przyjaźń, jeśli nie rozumiesz, że czuję się z tym źle! – wrzasnął Shimamura, odkręcił się i uciekł z alejki.

Wcale nie chciał powiedzieć tego Daisuke. Ta rozmowa miała potoczyć się inaczej, ale przyjaciel tak go wkurzył swoją głupotą, swoim brakiem zrozumienia, tym... tym wszystkim... że Shimamura musiał mu to powiedzieć, wyrzucić z siebie to, co leżało mu na sercu. Nie mógł czasem znieść zachowania swojego przyjaciela, zwłaszcza przy Sharonie Uchiha. Ona była... była genialna. Miała Sharingana, należała do potężnego klanu Uchiha i na wszystkich patrzyła z góry, zwłaszcza na niego. Był dla niej robakiem, a Daisuke jeszcze bardziej to podkreślał, zachowując się w taki sposób. Tego Shimamura nie mógł wybaczyć swojemu przyjacielowi.

Dotarł do domu w kilkanaście minut. Mieszkał tylko z mamą, w oddaleniu od centrum wioski, w dzielnicy, w której nigdy nie było bezpiecznie. Ich mieszkanie znajdowało się w ośmiopiętrowym bloku, na trzecim piętrze.

Gdy wszedł do środka, mama była w kuchni. Stanął drzwiach, a ona odwróciła się od garnka i spojrzała na niego. Była piękna, przynajmniej dla niego. To po niej odziedziczył jasne jak pszenica włosy i bladoniebieskie oczy. Taty nie miał.

Jej czoło zmarszczyło się.

- Nie... nie udało się? – spytała szeptem pełnym troski. Mimowolnie na jego twarz wpełzł uśmiech. Nie chciał jej dodatkowo martwić, bo i tak wiele miała na głowie.

- Nie, skąd! – zawołał, a mama natychmiast się rozpromieniła. – My musieliśmy nie zdać, jesteśmy najlepsi! Zobaczysz, jeszcze tylko kilka lat i będę największym shinobi na świecie! I zbuduję ci pałac z dziesiątkami pokoi! Będziemy bogaci jak nikt, zobaczysz!

Mama zaśmiała się, a potem rozkasłała. Dobiegł do niej i ją podtrzymał, by się nie przewróciła. Gdy odjęła dłoń od ust, na jej palcach ujrzał krew. Mama szybko wytarła rękę w chusteczkę.

- Wszystko dobrze? – zapytał z niepokojem, gdy przestała kaszleć. Mama pokiwała głową.

- Tak, tak... nie martw się – powiedziała, ściskając jego ramię. Stanęła prosto, płynnie, delikatnie wyswobadzając się z jego uścisku. Znów się do niego uśmiechnęła, gdy zobaczyła, jak patrzy na nią z niepokojem.

- Wzięłaś dziś lekarstwa? – spytał, a mama uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło.

- To ja tu jestem rodzicem – szepnęła przy tym. – Nie martw się, Shimamura. Usiądź przy stole, zjemy obiad.

Pół roku później umarła i nigdy nie zdążył zbudować jej pałacu.

*

Shimamura otworzył gwałtownie oczy i pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, były jasne tęczówki, tak charakterystyczne dla klanu Hyuuga, oraz krótkie blond włosy.

- Na Hokage, Mei! – zawołał, zrywając się do siadu, a dziewczyna skrzywiła się i pomasowała jedno ucho.

- Co się drzesz? – zapytała niezadowolona.

- Włamałaś mi się do mieszkania? – spytał z niedowierzaniem, a ona wywróciła oczami, jakby chciała powiedzieć, że nie ma się czym przejmować, bo i tak cały czas za nim łazi, ANBU za nim łażą, więc po cholerę mu prywatność.

- Nie mam pojęcia, czemu nazywają cię geniuszem – odparła Mei z lekkim uśmiechem na twarzy, cofając się od jego łóżka. Usiadła na małym stoliku niedaleko. – Przyszłam ci powiedzieć, że tata i cała ta jego ferajna w końcu dotarli do wioski.

Chciał odpowiedzieć „wiem", ale ostatecznie ugryzł się w język. Nie mógł przecież jej zdradzić, że jego szpiedzy wciąż mu donoszą i doskonale wiedział o tym, kiedy Hokage wrócił i kogo przyprowadził.

Mei patrzyła na niego z uniesionymi brwiami.

- Geniusz, doprawdy? – prychnęła. Zmarszczył nos, a potem zrozumiał, co miała na myśli.

- Cholera! – zaklął. Dziewczyna zachichotała, gdy palnął się ręką w głowę. – Nie możecie być normalni, prawda? – warknął. Mei wzruszyła ramionami. – Czemu mi to mówisz?

- Zdaje się, że tata ma dla ciebie jakieś zadanie, związane z tą bandą. Uznałem, że mogę cię o tym poinformować.

- Och, jaki jestem wdzięczny – zakpił, wciąż zły, że się włamała do jego mieszkania.

- Powinieneś być mi wdzięczny – odparła, machając nogami w powietrzu. – Twój sen zmierzał w dość... ponurym kierunku, więc cię obudziłam.

Przetarł twarz. Nie musiał nawet pamiętać, o czym śnił, bo wiedział, że pewnie była to mama. Najczęściej śnił o mamie, o jej chorobie i pogrzebie. Nie potrafił uwolnić się od przeszłości, nawet jeśli naznaczona była błędami i powinien o niej zapomnieć.

- Czego chce ode mnie Hokage? – zmienił temat.

- Chyba uznał, że masz za dużo wolnego czasu. Drzemki w dzień? Serio?

- Oj, odczep cię, ty mała upierdliwa dziewczynko.

Mei zaśmiała się kpiąco i zeskoczyła na podłogę. Poprawiła włosy i kiwnęła na niego palcem.

- Wstawaj, wstawaj... - popędziła go – i zrób coś konstruktywnego, leniu.

Zwlókł się z łóżka i poszedł do łazienki, by umyć zęby. Gdy wrócił, Mei czekała przy drzwiach, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.

- Idziemy do Hokage? – spytał, na co ona machnęła ręką.

- Gdzie! – prychnęła. – Tata jest zajęty, znaczy... poszedł do domu, do mamy. My idziemy... coś porobić, nie wiem, nudzi mi się, sensei Sasuke zaciągnął Shana do domu, wszyscy inni są zajęci. Jesteś skazany na moją obecność.

- A ty nie tęskniłaś za ojcem? – zdziwił się. Mei postukała się w skroń.

- Cały czas jestem w głowie mojego brata, nie mogę powiedzieć, że nie poczułam, że opuścił wioskę, ale byłam z nim przez cały czas, słyszałem każde jego słowo, widziałam każdą minę... i nawet mówiłam do niego, kiedy chciałam. Niech mama się nim nacieszy. – Mei mrugnęła do niego figlarnie. – Rusz tyłek, idziemy.

- Super – jęknął, udając oczywiście, że jest niezadowolony. Mei zaśmiała się. – W takim razie chodźmy coś zjeść – zadecydował.

*

Maya otworzyła drzwi mieszkania. Mintao przekroczył próg, zamknął za nimi drzwi, a potem natychmiast porwał swoją dziewczynę w objęcia, całując delikatnie jej słodkie usta.

Maya przytuliła się do niego, cieplejsza niż każdy inny człowiek. Pogłaskał jej policzki, a potem wplótł palce w jej krótkie, miękkie włosy. Maya objęła go w pasie, przerywając pocałunek. Wtuliła głowę pod jego szyję, stęskniona.

Zaśmiał się.

- Jak się masz? – zapytał.

- Tęskniłam – odparła szeptem. Stali tak przez chwilę, kołysząc się lekko. Potem dziewczyna cofnęła się o krok, ujęła jego rękę i pociągnęła go do kuchni. Zaczęła szykować herbatę, a Mintao przyglądał jej się, uśmiechnięty. Tak za nią tęsknił podczas tej podróży, nie mógł się doczekać powrotu, by móc znów z nią porozmawiać, pobyć, poczuć ją przy sobie. Słuchając w tej chwili jej spokojnych myśli, płynących jednym, konkretnym torem, on też czuł się spokojny. Gdy się na niego obejrzała, a na jej twarz wpłynął delikatny uśmiech, od razu go odwzajemnił.

- Trzymasz się tak dobrze – powiedział cicho, podpierając się na łokciu. Uwielbiał na nią patrzeć, jak zwykle miała na sobie białe szorty, a jej fenomenalne nogi były lekko opalone. Uwielbiał jej nogi, jej smukłe, zgrabne łydki. A ona lubiła jego włosy i właśnie o nich myślała, zanim się odezwał.

- Tak, ja... - Zastanowiła się, co właściwie chce mu powiedzieć, jednocześnie zalewając herbatę. – Chyba chodzi o to, że ja jej po prostu nie pamiętam. To, co powiedziała, oczywiście bardzo mnie zabolało, ale osoby, o których mówiła i wydarzenia, te straszne wydarzenia, są mi obce.

Postawiła przed nim herbatę i chciała odejść na swoje krzesło, ale złapał ją i wciągnął na swoje kolana, bo ciężko mu było się z nią rozstać. Maya pisnęła, zaskoczona, a temperatura w pomieszczeniu podskoczyła. Zaśmiał się, przesuwając ręką po jej plecach w uspokajającym geście. Delikatnie cmoknął ją w szyję, gdy pacnęła go w ramię za to, że jest impulsywny. Maya zawsze była przewrażliwiona, jeśli chodziło o bezpieczeństwo, o to, że może coś podpalić, gdy nie zapanuje nad emocjami.

- Masz rację, nie pamiętasz tego, więc nie powinnaś o tym myśleć.

Maya spojrzała mu w oczy, a potem delikatnie ucałowała go w usta.

- Ponieważ pracujemy na nasze dzisiaj – szepnęła, a on znów się zaśmiał.

- Nasze dzisiaj... - odparł. Uwielbiał wspomnienie tego szczególnego dnia, pielęgnował je w sobie, lubił do niego wracać. Maya właśnie odtwarzała je w swoim umyśle i z przyjemnością słuchał jej wersji.

*

Płakała. Swoją przeszłość wyobrażała sobie zupełnie inaczej, myślała o tym, że miała dom, rodzinę, że było tak... tak jak miał w domu mistrz Naruto i jego rodzina. Na to liczyła. Uwierzyła Asuce, gdy siostra opowiadała o ich bliskich. Chciała wierzyć, że miała tak wspaniałą, dużą rodzinę, która za nią tęskniła, martwiła się o nią. A przede wszystkim rodzinę, która w ogóle istniała.

A dostała... koszmar. Straszliwe, przerażające dzieciństwo, szaloną siostrę i martwych rodziców, którzy... o nich nawet nie chciała myśleć.

Gdy usłyszała pukanie do drzwi małego, bezpiecznego pokoiku, w którym siedziała, wiedziała, że to Mintao. Mistrz Naruto był zbyt zajęty, poza tym miała teraz swojego chłopaka i to on starał się, by zawsze być na pierwszym miejscu w jej życiu. Do tej pory nie rozumiała, co w niej widział...

- Inteligencję, skromność i piękno – powiedział Mintao, wchodząc do pomieszczenia. Podszedł do łóżka, usiadł obok niej i mocno ją przytulił. Chlipnęła w jego ramię, czując, jak silne ręce zaciskając się wokół niej, dając poczucie stabilności i bezpieczeństwa.

Długo nie odzywali się do siebie, po prostu będąc blisko. Maya nie miała pojęcia, co mówić, chaos w jej głowie był zbyt duży i było za wcześnie na dyskusję o tym, co powiedziała Asuka. Mintao jednak nie potrzebował słów, doskonale znał jej myśli i uczucia.

- Nie wiem, co będzie dalej – szepnęła w końcu. – Nie wiem, co mam robić... Byłam potworem... Moja siostra jest potworem... Ja nie wiem, jak mam teraz spojrzeć w lustro... Nie wiem, co myśleć, co robić, nie wiem, co będzie jutro, boję się następnego dnia i że znów dowiem się czegoś strasznego... Naprawdę boję się, gdy czekam na to jutro... - załkała bezradnie.

Mintao odsunął się od niej na odległość rąk, ujął jej twarz w dłonie i spojrzał jej w oczy. Widziała swoje odbicie w jego niezwykłych, jasnych tęczówkach bez źrenic.

Jej chłopak uśmiechnął się do niej najdelikatniej, jak potrafił.

- Bo być może do nas nie należy czekanie na to jutro, które, tak czy siak, nadejdzie – szepnął. – Być może my musimy zadbać na to jutro, zbudować je dla siebie, a nie biernie czekać. Świat, w którym żyjemy, nie jest doskonały i nie rozpieszcza nas, to prawda. Jednak chyba nie po to los obdarował nas takimi możliwościami, byśmy tylko stali z boku, patrzyli i czekali. Wydaje mi się, że przyszedł czas, byśmy wyprostowali się dumnie i ruszyli przed siebie. Może wtedy to „jutro", o którym mówisz, przestanie wyglądać jak nasze „dzisiaj".


wtorek, 24 września 2013

NG rozdział 32

„Nie wierzę tylko w niemożliwe
Wszystko jest możliwe na tym świecie
Składającym się
Hiii... hiii
z wirujących punkcików
których jeszcze
hiii... hiii...
nikt nie widział"
Andrzej Bursa

*

Mei Uzumaki obudziła się rankiem i od razu stwierdziła, że w ich domu jest więcej osób, niż powinno w nim być. Zaintrygowana, podniosła się z łóżka i ubierając, wsłuchała w myśli wszystkich dookoła. Sapnęła poirytowana, gdy rozpoznała każdą z obecnych osób. A tak liczyła na spokojny dzień!

Już w skompletowanych ciuchach wyszła ze swojego pokoju, po drodze zaglądając do salonu. Tam zobaczyła mamę, wykłócającą się z wujkiem Kibą. Postanowiła im nie przeszkadzać, tym bardziej, że nie miała ochoty na wysłuchiwanie wrzasków z samego rana. Skierowała się do kuchni.

Wewnątrz, o czym doskonale wiedziała, siedziała dwójka dzieciaków. Ładna, ruda dziewczynka w spódniczce do kolan oraz wysoki, ciemnowłosy chłopiec w meloniku. Oboje zajadali kanapki, popijając je mlekiem.

- Cześć dzieciaki – powiedziała, przechodząc przez kuchnię, by dostać się do lodówki. Wyciągnęła sobie karton soku pomarańczowego, obróciła się przodem do stołu i zobaczyła dwie pary wlepionych w nią oczu. – No co jest? – zapytała, po czym napiła się prosto z kartonu.

- Kim pani jest? – zapytała dziewczynka, jeśli Mei dobrze pamiętała, nazywano ją Piętką.

- A czy ja ci wyglądam na panią? – oburzyła się Mei, wykrzywiając. Nagle poczuła się staro, co bardzo jej się nie podobało. – Jestem siostrą Mintao, mam na imię Mei. A wy jesteście Piętka i Gruszka, tak?

- Och, ty też czytasz w myślach?! – wykrzyknęła Piętka, celując w nią palcem.

- A ty jesteś ruda – odparła Uzumaki, marszcząc brew. Dziewczynka cofnęła palec, urażona, a w tym samym momencie Mei poczuła czyjeś bezczelne myśli. Spojrzała na okno, w którym pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Shan.

- Heeej, Mei, terroryzujesz małe dzieci? – zapytał zadowolony z siebie przyjaciel, opierając się o parapet otwartego okna. – Cała ty.

- Czego chcesz? – zapytała, bo w tej chwili myśli Shana zajęte były dzieciakami, siedzącymi przed nim. Chłopak wzniósł rękę i pomachał smarkaczom.

- Ja? A czego ja mogę chcieć? Wpadłem powiedzieć ci dzień dobry, pochwalić, jakże pięknie wyglądasz... - zaczął Uchiha, ale ona prychnęła.

- Zobaczyłeś, jak wujek Kiba prowadzi tu tę dwóję i przylazłeś wyniuchać, o co chodzi – powiedziała, ale Uchiha wcale nie wyglądał na zmieszanego. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To Piętka i Gruszka, należą do takiej małej bandy jednego z psychotroników, których przyprowadzi ojciec – wyjaśniła.

- Hej maluchy! – zawołał do nich chłopak. – Ja mam na imię Shan. A więc macie bandę, dobrze słyszałem? – spytał niby niewinnie, a Mei wywróciła oczami, znów otworzyła lodówkę i zaczęła wygrzebywać z niej jedzenie.

- Owszem – odparł Gruszka nonszalanckim tonem, a Shan zaśmiał się w głos.

- A przyjmujecie członków? Ja i Mei też mieliśmy bandę, było nas dwoje. Piętka i Gruszka to pseudonimy? Ja tez mam pseudonim!

- Shan – zaczęła ostrożnie Mei, szykując sobie rzodkiewkę na śniadanie, ale chłopak ją zignorował.

- Mogę się do was przyłączyć?! – zawołał. Gruszka zmarszczył nos, co Mei, odwrócona do nich plecami, ujrzała oczami swojego przyjaciela. Oddalony o wiele kilometrów od Konohy Mintao pokręcił głową, wykonując poranne ćwiczenia. Obserwowała go ta zielonowłosa lafirynda, ale brat miał w głowie tylko Mayę. Zakochany głupiec.

Wypraszam sobie!

Mei zignorowała głupka, zalewając posoloną rzodkiewkę odrobiną słodkiej śmietanki.

- No nie wiem – mruknął Gruszka. – Faraon o tym decyduje.

- Ale jak wróci, możemy go zapytać – dodała uprzejmie Piętka.

- Ej no, nie spławiajcie mnie! Przydam się wam w bandzie, zobaczycie. Mój pseudonim to Przystojniak, a Mei to Mała! Nie możecie nas nie przyjąć, skoro już mamy ksywki! – argumentował Uchiha. Mei odwróciła się przodem do dyskutantów, jedząc swoją rzodkiewkę.

- Kto powiedział, że ja chcę być w jakiejś bandzie? – spytała, a Shan machnął na nią ręką.

- Jasne, że chcesz – odrzekł. – Skoro ja chcę być w bandzie, to i ty chcesz. Co to za banda w Konosze bez naszej dwójki? – Logika Shana wydawała się być bezbłędna. Mei nie wiedziała, przed czym ma się bronić z większym zaangażowaniem? Przed wcieleniem do bandy jedenastolatków czy przed głupotą przyjaciela?

- Tak, marzę, żeby być w bandzie – powiedziała dla świętego spokoju.

- No widzisz, wiedziałem! Po co ten bunt?

- Jaki bunt?

- Och, wspaniale! Ha, to co robimy?! Macie jakiś pomysł?! – Uchiha zwrócił się do dzieciaków, a te wymieniły spojrzenia.

- Ale... mówiliśmy ci, że to Faraon decyduje – przypomniała mu łagodnie Gruszka. Shan pokiwał głową.

- Jasne, ale to pewne, że mnie przyjmie! Więc już możemy uznać mnie za członka i wyciąć komuś jakiś dowcip! Chodźcie!

Dzieciaki spojrzały na siebie, a potem na ich twarze wpełzł szeroki uśmiech. Wstały od stołu, a Mei westchnęła, masując sobie skronie.

- MAMO! – wydarła się. – JA I SHAN ZABIERAMY DZIECIAKI NA SPACER!

W tym samym czasie brat przesłał jej krótką wiadomość: jutro wracamy.

*

Kiedy na horyzoncie ukazała się Konoha, na moją twarz wpełzł szeroki uśmiech. Odetchnąłem głęboko, wciągając do płuc niepowtarzalne powietrze. Mój starszy syn zaśmiał się cicho.

- Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – rzekł z uśmiechem.

- Domek! Domek! Mamusia! – darł się siedzący na moich ramionach Junichi.

- Taak – poparłem synka – tatuś też tęsknił za mamusią.

Idąca gdzieś z tyłu Lala prychnęła głośno.

- Tęsknić za żoną, też mi coś! – wyraziła głośno swoje zdanie, a ja zaśmiałem się.

- Życzę ci, żebyś jednak miała za kim tęsknić! – zawołałem do niej, oglądając się za siebie. Lala szła obok Oksu, która oczy wlepiała w swoje buty. Faraon dreptał obok Sasuke, zadręczając mojego przyjaciela jakimiś pytaniami, na które ten odpowiadał z irytacją. Nihat wlókł się na szarym końcu, wyglądał na zamyślonego, ale tylko z pozoru, ponieważ patrzył uważnie. Nie podobał mi się ten chłopak, było w nim coś... coś, co spowodowało, że miałem w planach objąć go nadzorem, o którym chłopak nie będzie wiedział. Ze wszystkich znalezionych przez nas psychotroników, Nihat był najbardziej tajemniczy.

- Mei zbiera rodzinę, by wyjść nam naprzeciw. – rzekł nagle Mintao. – I ma małą niespodziankę.

- Niespodziankę? – zainteresowałem się. Mintao przyłożył palec do ust.

- Nie dla nas – rzekł tylko, kręcąc głową i uśmiechając się tajemniczo.

Konoha była coraz bliżej. W miarę jak się zbliżaliśmy, naszym oczom ukazywało się coraz więcej szczegółów. Dzieciaki wpatrywały się w wioskę z ciekawością, szczególnie Faraon, którego oczy były tak szeroko otwarte, że jeszcze trochę i pewnie by mu wypadły. Wiedziałem, że dla nich, odrzuconych i traktowanych jak potwory, Konoha jest nowym początkiem, miejscem, w którym nareszcie ktoś będzie ich rozumiał, chciał i być może kochał. Gdy byłem w wieku Faraona marzyłem, by mieć prawdziwy dom. I teraz mogłem go dać dzieciom takim, jakim kiedyś byłem ja sam. Miałem nadzieję, że tego nie spartolę, że wszystko będzie dobrze, a Konoha ofiaruje dzieciakom wszystko, co najlepsze.

Niedługo potem, gdy mury wyrosły przed nami wysoko, a znaki na bramie były już czytelne, ujrzeliśmy mały tłumek, czekający na nas przed bramą wioski. Junichi uniósł rączkę i zaczął machać, krzycząc głośno do Hinaty. Przyspieszyliśmy kroku, a nasze rodziny ruszyły ku nam. Wśród najbliższych był również Shikamaru, wyglądający na znudzonego i zmęczonego.

- Kochanie! – zawołała Hinata, gdy nasza grupa znalazła się w zasięgu jej głosu. Rozłożyłem szeroko ręce, ale to nie mnie moja żona porwała w ramiona. Sasuke wybuchnął głośnym śmiechem, widząc moją minę, gdy Hinata przytuliła do siebie Junichiego. Nasz synek rozpłakał się, tuląc do niej.

- No taaak... - powiedziałem rozbawiony, drapiąc się po karku i patrząc na moją szczęśliwą żonę, witającą się z naszym małym synkiem.

- Ja pana utulę! – wydarł się ktoś za moimi plecami, aż podskoczyłem.

- O nie – jęknąłem, obracając się, by zobaczyć... Shana, a obok niego moją córkę i jakieś małe, rozchichotane istotki, chowające się za tą cwaną dwójką.

- Zamknij się, durniu! – warknęła Mei na przyjaciela, po czym przytuliła się do mnie. Shan zerknął na swoich rodziców, witających się nieopodal dość, hm... czule, jak na Sasuke, puścił do mnie oczko, a potem wyraźnie zainteresował się przyprowadzonymi przez nas psychotronikami.

W międzyczasie Mintao odciągnął na bok Mayeczkę. Ta dwójka stanęła sobie z dala od tłumu, witając się po cichu. Mintao najdelikatniej jak to możliwe musnął ustami czoło Mayi, a potem przytulił ją mocno. Dziewczyna zacisnęła palce na jego plecaku, obejmując go mocno i chowając twarz w jego szyi. Mój syn śmiał się, coś do niej mówiąc.

Znów skupiłem się na Mei i Shanie. Ten drugi machnął na Faraona, a gdy tamten na niego spojrzał, moja córka i syn Sasuke rozstąpili się, ukazując chowających się za nimi Piętkę i Gruszkę.

Dzieciaki, cała trójka, pisnęły ze szczęścia i rzuciły się na siebie, a na nas wszystkich lunął ulewny deszcz. Większość z nas wybuchła głośnym śmiechem, Hinata i Sakura spojrzały w niebo, zdziwione nagłą ulewą.

- Nihat – zwróciłem się o jednego z psychotroników – mógłbyś nas na chwilę objąć parasolem? Proszę... - Poprosiłem, gdy chłopak uniósł jedną brew.

Nihat westchnął, ale uniósł rękę i nagle deszcz przestał na nas padać. Ci, którzy nie byli obeznani z mocą chłopaka, zdziwieni unieśli głowy. Shan gwizdnął.

- Ale patent! – zawołał wesoło, patrząc na czarny przezroczysty parasol nad nami, o który rozbijał się deszcz.

- Dobra, dobra! – usłyszeliśmy wszyscy szorstki głos. Shikamaru, przyglądający się nam z pewnej odległości, klasnął kilka razy w dłonie, zwracając na siebie uwagę nas wszystkich. – Koniec tych ckliwości, bo większość naszych gości czuje się niezręcznie!

- Shikamaru ma rację! – zawołałem, ale że nikt nie zwrócił na mnie uwagi, włożyłem palce do ust i gwizdnąłem ile miałem sił w płucach. – Niech wszyscy na mnie spojrzą! – krzyknąłem.

- Nie! To na mnie niech wszyscy patrzą! – zawołał Shan, a połowa zgromadzonych wybuchła śmiechem. Trzepnąłem młodego Uchihę w ucho, a potem skinąłem na naszą zagubioną czwórkę. Dzieciaki stały blisko siebie, patrząc na nas jak na kosmitów. Faraon trzymał się za ręce ze swoimi przyjaciółmi, Oksu częściowo chowała się za Lalą, a Nihat mógłby się wydawać obojętny, gdyby nie piorunował wzrokiem Shikamaru.

Uśmiechnąłem się do psychotroników, a Shikamaru stanął obok mnie.

- A więc to oni? – zapytał. Pokiwałem głową.

- Tak. Moi kochani! – zawołałem głośniej. – Chciałbym przedstawić wam kolejno: Lalę...

- Zaklepuję ją! – wydarł się Shan. Dziewczyna podparła się pod boki, patrząc na niego wyzywająco z uniesioną jedną brwią.

- Uważaj, żebym to ja ciebie nie klepnęła – zagroziła.

- Suuper! – ucieszył się młody Uchiha, na co Sasuke chrząknął głośno, patrząc karcąco na syna.

- Shan...

- Tylko żartujemy!

- A więc żarty na bok.

- Ale...!

- Na bok, Shan – rzekł Sasuke nieugiętym głosem. Shan fuknął, ale zamknął się posłusznie. Mei wzięła go za rękę. Gdy młody Uchiha zerknął na mnie błagalnie, tylko pokręciłem głową, przykładając palce do ust. Jeszcze tylko awantury z Sasuke mi tu brakowało, nie chciałem się wpychać między niego a syna.

- Kontynuując, obok Lali stoi Oksu, ten mały to Faraon, który nie zdradza swojego imienia...

- Ja je znam! – wykrzyknął młody Uchiha, a potem zakrył sobie usta dłonią, zerkając na ojca. Na szczęście Sakura interweniowała i powstrzymała Sasuke przed zrobieniem awantury.

- Co?! – wykrzyknął Faraon, zerkając to na Shana, to na swoich przyjaciół, którzy wyglądali, jakby się chcieli zapaść pod ziemię. – Ale jak to?!

- Ba, jestem w twojej bandzie, szefie! W każdym razie, Faraon ma na imię... AUAAA!!! – wydarł się, gdy nagle po ziemi przebiegł impuls elektryczny, który go poraził. Długie włosy Shana stanęły dęba, a ten zaczął podskakiwać z bólu. – On mnie popieścił prądem!

- Nie zdradza się mojego imienia! – darł się Faraon.

- Uspokój się, on nie zdradzi! – zawołała Piętka. – On jest fajny!

Shikamaru po raz kolejny klasnął w dłonie, ponieważ ja za głośno się śmiałem, by zapanować nad czymkolwiek.

- Cisza, cisza! Naruto, weź ogarnij wszystkich...

- Przepraszam – wychrypiałem rozchichotany. – Po prostu zdałem sobie sprawę, że mam w wiosce bandę... z Shanem jako członkiem... i się przestraszyłem. A ten śmiech, to reakcja na stres, wiesz?

- Jasne – prychnął Shikamaru.

- Dobrze... - wziąłem głęboki wdech. – Już jestem poważny. Ostatnim naszym gościem jest Nihat. I kolejno... jeśli chodzi o moce, Lala włada roślinami. Oksu używa telekinezy, a Faraon ma władzę nad elektrycznością. Nihat potrafi tworzyć niewidzialne tarcze.

Po przedstawieniu psychotroników, zabrałem się za wymieniane imion moich bliskich. Przedstawiłem Hinatę i Sakurę, Mei i Shana, a potem Mayeczkę, która stęskniona, tuliła się do Mintao i na koniec Shikamaru, zastępcę Hokage. Podkreśliłem jego funkcję, by Nihat przestał zabijać wzrokiem mojego przyjaciela. Widać wziął go za przywódcę i zbierał w sobie złość, by zacząć na niego wrzeszczeć tak, jak wrzeszczał na mnie, gdy się spotkaliśmy. Byłem ciekaw, jak zareaguje, gdy się dowie, że to ja jestem Hokage. Nie spodziewałem się po nim niczego przyjemnego.

- Czuję się zraniony tą „zakałą rodu" – rzekł Shan, nawiązując do sposobu, w jaki go przedstawiłem. Większość zebranych znów chichotała.

- Prawda w oczy kole – wymruczała Mei, za co dostała kuksańca od przyjaciela. Oczywiście, oddała mu o wiele mocniej. Shikamaru przysunął się do mnie.

- Może by ich jakoś powitać? – zapytał, głową wskazując psychotroników. Wszyscy znów ze sobą rozmawiali, zapoznając się z moimi bliskimi. Faraon rozmawiał z dwójką swoich przyjaciół, chyba tłumaczyli mu, jak to się stało, że Shan jest w ich bandzie.

- Okej – powiedziałem. – No to zaczynaj.

Shikamaru wywrócił oczami, ale odchrząknął i po raz kolejny klasnął w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę.

- Witajcie – przemówił do psychotroników, a wzrok wszystkich skupił się na nim. Mintao obejmował Mayę, bawiąc się warkoczykiem jej włosów. Mei stała z boku, oparta o wyszczerzonego w szerokim uśmiechu Shana. Obok nich, na ziemi, siedział Junichi, a przy nim kucała Hinata, trzymając synka za rączkę. Nieco dalej stał Faraon, a wraz z nim Piętka i Gruszka. Oksu czaiła się za plecami Lali, zaś w pewnym oddaleniu od grupy stał Nihat, obserwujący uważnie Shikamaru. – Wiem, że Naruto wytłumaczył wam już powód, dla którego Konoha oraz inne Ukryte Wioski postanowiły objąć ochroną wyjątkowo uzdolnionych shinobi, czyli was. Powstała organizacja, nazywająca siebie Cho-No-Ryoku-Sha, która pragnie wykorzystać wasze moce, by zaszkodzić Pięciu Narodom. Ich motywy, zamiary i cele są nam nieznane. Wiadome są jednak ich metody. Stosują przemoc, szantaże i porwania. Nie cofną się przed niczym, dla nich liczy się tylko wasza moc. Widzą w was broń, którą chcą wykorzystać! Nie dopuścimy do tego!

Może i byłaby to porywająca przemowa, ale jego znudzony głos w ogóle nie zainteresował słuchaczy. Shan Uchiha westchnął i zasłonił dłonią oczy, zupełnie jak Sasuke.

- Pozostałe Ukryte Wioski, podobnie jak Konoha, przeszukały swoje kraje i odnalazły wszystkich psychotroników, którzy nie zostali zwerbowani przez Cho-No-Ryoku-Sha. Ukryte Wioski zrobią wszystko, by żadne z was nigdy nie zostało wykorzystane, a wasza moc leżała tylko w waszych rękach. To, czy staniecie po stronie Ukrytych Wiosek...

- Stop! – postanowiłem się wtrącić. Shikamaru przerwał i spojrzał na mnie pytająco. – Nie ma sensu mówić póki co o żadnych stronach, jeszcze dokładnie nie znamy zamiarów Cho-No-Ryoku-Sha, nie wyzwali nas bezpośrednio do walki. Kage Pięciu Wiosek nie dopuszczą do żadnego starcia! Postaramy się rozwiązać problem innymi metodami!

- Skąd ta pewność? – zapytał natychmiast Nihat, dość agresywnie. Spojrzałem mu w oczy.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie doszło do starcia na większą skalę – powiedziałem głośno i wyraźnie. Wyminąłem Shikamaru i stanąłem przed dzieciakami. – Długo zastanawiałem się, co tu z wami zrobić, kiedy już pojawicie się w wiosce. I wreszcie was tu mam, wszystkich razem. Mei, Mintao, Junichi, Maya, Oksu, Lala, Faraon i Nihat. Jesteście nowym pokoleniem i na waszych barkach spoczywa przyszłość. My, starsze pokolenie, nie mamy już nic do gadania, odchodzimy w przeszłość. Chciałbym powiedzieć, że nie macie się o co martwić i my, dorośli, załatwimy za was wszystko, ale musiałbym skłamać. My już tego nie zrobimy, nie jesteśmy w stanie. To, co czeka nasz świat, nasza przyszłość, przyszłość naszych... i waszych rodzin, leży w waszych rękach. To już nie jest ani zabawa, ani gra. Oni chcą was, bo jesteście w tej chwili najlepszą bronią. Waszej mocy nie można was pozbawić. Nie imają się jej żadne ograniczenia. Macie we władzy każdy z żywiołów i dużo, dużo ponad to. Nasze jutsu są przy was bezsilne, przegrywają w starciu z waszą mocą i dlatego jesteście tacy cenni dla Cho-No-Ryoku-Sha. Z wami mogliby zawładnąć światem, o który my walczyliśmy w ostatniej wojnie, za który przelewaliśmy naszą krew, za który wielu naszych bliskich oddało życie. My wywalczyliśmy pokój na wiele lat. Przyszedł czas, by o następne lata pokoju zawalczyło nowe pokolenie!

Chwilę trwała cisza, a potem Shan Uchiha zaczął głośno klaskać. Chwilę potem reszta poszła w jego ślady.

- Lord Hokage dobrze mówi! – zawołał młody posiadacz Sharingana. – Polać mu!

- Chwila! – zawołał nagle Nihat, a ja zakląłem w myślach. Wściekły wzrok chłopaka spoczął na mnie. – Lord Hokage? TY jesteś LORDEM HOKAGE?

- Myślę, że ja i Nihat zostaniemy tu przez chwilę i porozmawiamy – powiedziałem, patrząc na zbuntowanego chłopaka.

- O tak, definitywnie porozmawiamy – odparł wściekły Nihat.

- Shan, Shikamaru, zabierzecie wszystkich psychotroników do mnie do gabinetu – powiedziałem, a tamci skinęli głowami. Sasuke wymienił ze mną uważne spojrzenie, a potem zgarnął Sakurę i ruszył w stronę wioski.

- Zabiorę Junichiego do domu – szepnęła do mnie Hinata. Synek tulił się do niej i najwyraźniej nie chciał puścić. Skinąłem głową, objąłem żonę i ucałowałem jej słodkie usta. Hinata zarumieniła się, oddała pocałunek i odeszła wraz z resztą.

Patrzyłem przez chwilę za odchodzącymi bliskimi, a potem spojrzałem na Nihata, stojącego w rozkroku i ze splecionymi na piersiach dłońmi.

- Oszukałeś mnie – rzekł chłopak. Jego oczy były gniewne i zbuntowane. Ponad nami wciąż rozciągał się jego parasol. Uderzający w niego deszcz przypominał dźwięk grochu, walącego w blachę.

- Nie oszukałem, Nihacie – odrzekłem łagodnie – jedynie przemilczałem fakt, że to ja jestem Lordem Hokage.

- To oszustwo! – wykrzyknął wściekle. Teraz to ja splotłem ręce na piersi.

- Czy nie przysiągłem w imieniu Hokage, że nikt nie wykorzysta twojej mocy bez twojej zgody? Jestem Hokage. I nie wykorzystam twojej mocy. Nie łamię twojej umowy. Możesz tu żyć. Możesz być spokojny o siebie i swoją moc. Możesz robić, co zechcesz.

- Wiesz co? Jesteś kłamliwym dupkiem, Naruto! Uzależnisz ludzi od siebie. Ze mnie też chcesz zrobić swojego kundla! Przygarniesz mnie, pokażesz, jaki to jesteś dobry i uczciwy, a potem nie zostanie mi nic, tylko się tobie odwdzięczać. Nie dam sobą w ten sposób manipulować! Nie licz, że pozwolę ci mną rządzić! W dupie mam, czy jesteś Hokage!

Pokręciłem głową.

- Przecież nie stawiam ci warunków. Nie żądam niczego w zamian, chcę jedynie, byście byli bezpieczni.

Chłopak prychnął.

- Nie wierzę ci. Możesz mi wmawiać, co chcesz, ale ja będę patrzył ci na ręce – zagroził.

- I oczywiście, nie powiesz mi, na czym dokładnie polega twoja moc? – spytałem.

- Nie! – warknął.

- Nie uważasz, że to nieuczciwe? Otwieram dla ciebie drzwi mojego domu. Czuję się tak, jakbym wnosił do środka tykającą bombę.

Chłopak przyglądał mi się przez chwilę, jakby rozważając moje słowa. Nie spuszczałem z niego oczu. Nie ufałem mu i on mi nie ufał. Poznaliśmy go w końcu w najdziwniejszych okolicznościach. Zdawał się wiedzieć więcej, niż przeciętny człowiek. I wiele ukrywał, bardzo wiele.

Z drugiej jednak strony był jednym z nich. Był psychotronikiem i z tego powodu należało się mieć na niego oko. Pilnować go. Jego moc, w niepowołanych rękach, wyrządzić mogła wiele złego.

- Nie skrzywdzę nikogo – szepnął chłopak bardzo cichym głosem.

- Na jakiej podstawie mam ci zaufać? – zapytałem poważnym tonem. – Wymagasz ode mnie, bym o nic nie pytał. Mówisz, że umiesz zabijać całymi setkami, ale nie chcesz wyjaśnić, w jaki sposób. Ja zaś wpuszczam cię do wioski, za którą odpowiadam. Przedstawiam ci ludzi, których kocham, moją żonę, moją córkę. Ty nie chcesz zaufać mnie, ale żądasz, bym ja ciebie obdarzył zaufaniem. To niesprawiedliwe, Nihacie, i ty o tym wiesz.

Poruszył się niespokojnie. Znów przez chwilę rozważał moje słowa, zagryzając dolną wargę. Wiatr szarpał jego długimi, czarnymi włosami, futerał ze skrzypcami leżał na ziemi obok niego.

- Moja moc – odezwał się w końcu, a ja skupiłem się na nim i jego słowach. Mówił niepewnie, przybliżył się do mnie, pokrywająca nas tarcza zafalowała i domyśliłem się, że zmienia jej właściwości. Może staliśmy się niewidzialni, a może sprawił, że nikt nas nie podsłucha. Nie wiedziałem, ale to nie był czas, by pytać. W końcu udało mi się coś z niego wyciągnąć. – To... nie tak prosto wyjaśnić. To jest złożone...

- Czym jest? – zapytałem konkretnie.

- Tym – odparł, wyciągając dłoń, nad którą pojawiła się mała, ciemna kula tej dziwnej substancji, którą się posługiwał. – Tworzę tarcze... one wyglądają tak, ale mogłyby równie dobrze wyglądać zupełnie inaczej, po prostu tak wygodnie jest mi je wizualizować. Mogę je czynić niewidzialnymi. Mogę im nadawać dowolne właściwości, dowolne kształty, dowolną twardość. Mogę sprawić, że będą przenikać wszystko, prócz metalu. Albo, że mogą ciąć wszystko, oprócz włosów twojej żony. Mogę sprawić, że nie przedrze się przez nie żaden dźwięk, albo nie przejdzie dana osoba, czy, nie wiem, nie przeleci tylko określony gatunek owada, rozumiesz? Mogę je wprowadzić do ciał przeciwników i w dowolnej chwili zatkać im tchawice, przecinać żyły w sercach albo po prostu rozrywać ich od środka.

Wpatrywałem się w czarną, przezroczystą kulkę, wiszącą nad jego dłonią.

- Jakie masz ograniczenia? – spytałem w końcu zdławionym głosem. Chłopak spojrzał na mnie z błaganiem w oczach. Zacisnął pięść, a ciemna kulka zniknęła.

- Nie rozumiesz. Wy w ogóle tego nie rozumiecie. To jak z Junichim. Jakie on ma ograniczenia?

- Jeszcze... jeszcze tego nie rozpracowaliśmy – odpowiedziałem szczerze. Pokręcił głową.

- On jest niewyobrażalnie potężny i ty to wiesz, Naruto. Ale ja jestem o krok za nim. Wiesz, czego innym brakuje? Czego muszą się domyślić, by dogonić Junichiego i mnie?

Nie byłem w stanie się odezwać, jedynie pokręciłem głową. Nihat przyłożył sobie palec do skroni.

- To tkwi tutaj – szepnął. – Wie o tym Cho-No-Ryoku-Sha. Wiem ja i intuicyjnie wie Junichi. Reszta, w szczególności Mintao, trzymają się waszych ograniczeń. Wychowałeś starszego syna na shionobi, ale on nim nie będzie. Póki nie zerwie z takim myśleniem, nie ruszy dalej, bo jedynym, co nas ogranicza, jest nasz własny rozum, nasza własna kreatywność. Szukacie barier, tego, co jest dla nas niemożliwe, zasad i ograniczeń, ale to nie tędy droga. Dlatego właśnie Junichi jest tak potężny, że wszyscy się go boją. Jest dzieckiem, bawi się mocą, odkrywa ją i nie wierzy, że czegoś nie potrafi, że czegoś nie może. Ma nieograniczoną wyobraźnię. Ja odkryłem tę tajemnicę dawno temu, miałem lata, by się nauczyć, ale oni... Dochowaj tajemnicy, Naruto. Oni muszą sami do tego dojść, inaczej nie zrozumieją.

- Faraon też jest dzieckiem – przypomniałem mu. Nihat pokręcił głową.

- Dzieckiem, które potępiono za jego moc. Szczerze wątpię, by chciał jej tak naprawdę używać. Lala podobnie. Oksu... ze strzępów waszych rozmów domyślam się, co jej się stało i myślę, że to... ją zablokowało na pewnym etapie. Oni muszą zrozumieć, jak to działa. Cho- No-Ryoku-Sha wcale nie są potężniejsi. Ale w walce... wiedzą więcej o tym, jak wykorzystywać moc. Wiedzą, że mogą z nią zrobić, co chcą, rozumiesz? Działasz. Chcesz czegoś i to się dzieje. To jest nasza moc. Oczywiście, są pewne ograniczenia. Pole zasięgu, ilość chakry, jaką dysponujesz, nie jesteśmy ani nieśmiertelni ani niepokonani, ale... Oni muszą pojąć, że w ramach ich mocy nie ma ograniczeń, że mogą z nią zrobić co tylko chcą.

Chwilę trawiłem jego wypowiedź, a potem przegarnąłem włosy do tyłu i odetchnąłem.

- To trudne do pojęcia – szepnąłem.

- Ale wykonalne. Junichi świetnie sobie radzi. Jego moc to manipulowanie energią. On może przecież robić wszystko! Kopiować każde jutsu, modyfikować je, może pozbawiać innych mocy, ale pewnie też może działać jak bateria i ładować innych. To zależy od tego, czego on chce, co wymyśli, na jaki pomysł wpadnie. Z całą pewnością nie będzie zginał metalu, jak Asuka, ale... może pochłonąć jej energię i jej mocą ten metal giąć. Rozumiesz? Junichi może być każdym z nas, jeśli tylko zapragnie.

Zapadła między nami cisza. Poczułem nagle, że chłopak złożył na moich barkach ogromną odpowiedzialność i aż sapnąłem. Ta wiedza była co najmniej niebezpieczna. Gdyby społeczność shinobi dowiedziała się, co te dzieciaki mogą i co potrafią... Strach przed nimi i sposób, w jaki będą one traktowane, zmieniłby się na gorsze. Ludzie widzieliby w nich ogromne zagrożenie, niebezpieczną broń. A taka moc w nieodpowiednich rękach mogłaby zagrozić całemu światu.

- Oni muszą sami do tego dojść, żeby zrozumieć siebie... i zachować tę wiedzę tylko dla siebie – powiedział Nihat z naciskiem. Skinąłem głową.