wtorek, 18 grudnia 2012

NG rozdział 24

„Ach, to pewno przez zbójcow zamkniona ze złotymi włosami królewna,

(kasztelanka lub może pasterka) – z pól słonecznych, zielonych porwana,

zapomniana i w grocie zamknięta i na ostrych się głazach krwawiąca,

złotowłosa mej duszy królewna.

Łzy jej płyną jak zimne opale – łzy jej płyną wśród nocy bez końca

i w kryształy się lodów zwisają – w zamyślenia wiszące kryształy."

Tadeusz Miciński <3

*

Rankiem obudził nas krzyk Uchihy, który darł się coś o macaniu na Lalę, która jakimś cudem zawędrowała do jego śpiwora. Podejrzewałem, że mała jest trochę skrzywiona na tym punkcie i zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem swoich ofiar nie zagryzała, robiąc im to i owo. Gdy zerknąłem na mojego starszego syna, ten postukał się w czoło, kręcąc głową. Wzruszyłem ramionami i podniosłem się na nogi.

Uspokojenie oburzonego Uchihy i niezadowolonej Lali trochę potrwało, ale w końcu jakoś ich udobruchałem i mogliśmy zjeść śniadanie. Junichi trochę marudził, ale, jak się okazało, Lala miała całkiem dobrą rękę do dzieci, raz dwa go uspokoiła i nakarmiła, co skłoniło mnie do przymknięcia oka na fakt, że nazywała go małym diabłem.

- Powinniśmy ci kupić jakieś ubrania – powiedziałem, gdy skończyliśmy jeść. – Może skoczymy do wsi...? – Wskazałem kciukiem domy majaczące za mną, a Lala najeżyła się natychmiast.

- Mówiłam już, że nie idę do tej głupiej wsi! – zawołała zła, trzymając mojego młodszego syna na kolanach. – Mieszka tam banda ograniczonych głupców!

- Lala...

- Nie ciebie obrzucili kamieniami i wypędzili! – zawołała agresywnie. – Mieszkałam w tej wsi, ale jak ujawniły się moje moce, mieszkańcy wzięli to za czary! – prychnęła. – Nigdy nie używałam jutsu, w naszej wsi nie ma ninja. Nikt nie wierzył, że to nie są czary, uznali, że każde nieszczęście we wsi to moja wina! Moi rodzice się mnie wyrzekli! No to stałam się prawdziwą klątwą dla tej wsi... – Wskazała las, znajdujący się za nami. – I przysięgłam, że każdy, kto wejdzie do mojego lasu, popamięta „czarownicę" – warknęła.

- Nienawiścią niczego nie zbudujesz, ona niszczy – powiedział Sasuke, a Lala spojrzała na niego, wysoko unosząc głowę.

- Dla mnie nienawiść to pozytywne uczucie! – warknęła, zdjęła Junichiego ze swoich kolan i wstała. Spojrzała na Uchihę z góry, po czym obróciła się i odeszła kawałek. Patrzyliśmy za nią.

- Nienawiść nie może być pozytywnym uczuciem! – zawołał za nią Sasuke, a ja chrząknąłem. Spojrzał na mnie.

- No co, nie mam racji?! – obruszył się, a ja pokręciłem głową.

- Żeby ludzie mogli cię nienawidzić, wpierw muszą wiedzieć, że istniejesz – szepnąłem bardzo cicho, a mój starszy syn spuścił oczy. Sasuke patrzył an mnie chwilę, a potem prychnął i zabrał się za kończenie swojego śniadania.

Zajęliśmy się zgarnianiem obozu. Junichi siedział w trawie, przyglądając nam się wielkimi oczami, co jakiś czas sprawiając, że przelatujące obok niego owady padały martwe na ziemię.

- Jak on to robi? – spytała Lala, podchodząc do nas i palcem wskazując Junichiego. – Mi zrobił to samo, prawda?

- Tak, tyle że robale od tego umierają – odpowiedział jej Sasuke, a Lala wytrzeszczyła oczy.

- Moc mojego syna jest bardzo potężna – powiedziałem. – Junichi ma kontrolę nad przepływającą w przyrodzie energią, bez różnicy, jaka jest jej natura.

- Jest taki mały – szepnęła dziewczyna, a ja skinąłem głową. Mintao chrząknął.

- Jego moc wykracza poza pochłanianie i uwalnianie energii – rzekł, zwracając się bezpośrednio do Lali. Jego policzki zaróżowiły się lekko, gdy dziewczyna uśmiechnęła się do niego zalotnie. – Ale... jeszcze nie potrafi jej opanować. Ty też tak miałaś – odchrząknął – prawda?

- Jesteś słodki – powiedziała dziewczyna, a Mintao zarumienił się potężnie i odwrócił plecami do niej.

- Nie życzę sobie takich stwierdzeń pod moim adresem – powiedział. – I takich myśli!

Dziewczyna zachichotała i puściła mi oczko. Machnąłem ręką.

- Kupimy Lali ubrania w innym miejscu, a teraz ruszajmy! – zawołałem.

Zebranie się do kupy nie zajęło nam wiele czasu. Lala zajęła się moim młodszym synkiem, zagadując Sasuke, który zupełnie ją ignorował. Ominęliśmy wieś, do której dziewczyna nie chciała nawet wejść, szerokim łukiem. Nie dziwiłem jej się, w końcu mieszkańcy tego miejsca nie potraktowali jej zbyt dobrze. Ponadto umiałem postawić się w jej sytuacji, bo dawno temu także byłem nienawidzony przez innych. Tyle że ja, zamiast się mścić, wolałem pokazać, ile jestem wart.

- Tak właściwie, to gdzie my idziemy? – zapytała Lala. Minęliśmy już wieś i ruszyliśmy wschodnim traktem. Dzień był taki sobie, po niebie snuły się szare, przesłaniające niebo chmury.

- Nad morze – odparłem, a ona zrównała się ze mną i ujęła mnie pod ramię.

- A po co?

- Ponieważ tam mieszka kolejna psychotroniczka – odparłem. Dziewczyna zmarszczyła śmiesznie lekko zadarty nos.

- Jak wielu nas jest? – spytała. Idący przodem Mintao obejrzał się na nią.

- Spodziewamy się całkiem sporej gromadki – powiedział. – Musisz także mieć świadomość, że być może podczas wędrówki spotkamy Cho-No-Ryoku-Sha. A wtedy będziemy walczyć... o ciebie...

- Podoba mi się – powiedziała, ciągnąc mnie za ramię.

- W tej organizacji są też kobiety – zauważyłem.

- Uuu, to niezbyt fajnie – jęknęła. – Choć z drugiej strony ja nigdy z kobietą, ten teges, wiecie.

Ja i Sasuke parsknęliśmy śmiechem. Mintao jęknął głośno.

- Bądźcie chociaż przez chwilę poważni – powiedział mój syn, oglądając się na mnie i Lalę, wciąż uwieszoną na moim ramieniu. W przeciwieństwie do Sasuke wcale nie uważałem jej za samo zło, jak mówiłem wcześniej, wydawała mi się całkiem sympatyczna. – Nie jesteśmy przecież na wycieczce!

- Wyciecce! – krzyknął Junichi, szarpiąc moje włosy. Jak zawsze siedział mi na ramionach, obserwując wszystkich z góry i chłonąc moją chakrę.

- On czyta w myślach? – spytała mnie Lala, palcem wskazując Mintao. – Zna każdą myśl, jakby patrzył w moją głowę.

- Bo tak robi – wyjaśniłem.

- W dodatku nie jest sam, prawda? Kiedy nazwał mnie zielonowłosą wywłoką, krzyknąłeś na niego „Mei". Kim jest Mei? – zapytała, a ja zmarszczyłem brwi. Wyłapała to?

- Mei to moja siostra – odparł Mintao, zatrzymując się. Dotarliśmy do niego, a on ruszył ramie w ramię z nami i teraz to Sasuke prowadził, obojętny na naszą rozmowę. – Nasze umysły są ze sobą cały czas połączone. Razem potrafimy panować nad umysłami innych ludzi. Myślami, ale również działaniami... – Wyciągnął rękę i dotknął skroni dziewczyny, a ta syknęła z bólu, a potem zaczęła się głośno śmiać, gdy jej ręka sama uniosła się w górę tak, jakby chciała wskazać plecy Sasuke – ...snami i wspomnieniami. Potrafię odczytać każdą myśl, jaka przepłynęła ci przez umysł od początku twojego życia i przejrzeć każde wspomnienie, choć to proces bolesny dla „przeglądanego" i trochę trudny dla mnie...

- Trudny? – spytała, przyglądając mu się z ciekawością. Mintao skinął głową.

- Ja i siostra trochę... em...

- Wariujecie? – zgadła dziewczyna, a mój syn skinął głową z dziwną miną.

- Tak, o to chodzi. Cudze myśli są wciągające, ale nie są nasze. To jak narkotyk, musimy panować nad sobą, by nie zacząć żyć światem w czyjejś głowie – odparł, uśmiechając się lekko.

- Fajne – odparła. – Twoja dziewczyna, Maya, też coś potrafi? – spytała, a ja spojrzałem na nią zdumiony.

- Skąd ty...?

- Ta Mei... zawołała, że pójdzie do Mayi. Zagroziła mamą, ciocią Sakurą... – Wskazała plecy Sasuke – ...i Mayą. A wiec Maya jest kimś, kto jest o niego zazdrosny – spojrzała na Mintao z uśmiechem. – Dziewczyna?

- Tak – odparł Mintao, również się uśmiechając. – Maya potrafi władać ogniem – wyjaśnił.

- Planujecie walczyć z Cho-No-Ryoku-Sha? – zapytała, a ja pokręciłem głową.

- Nie, póki nas do tego nie zmuszą – odrzekłem. – Nie chcę rozwiązywać tego w taki sposób. To oni rzucili wyzwanie, ale jeżeli będziemy mogli uniknąć walki, to jej unikniemy.

- Jednak wygląda na to... – Sasuke obrócił się ku nam na chwilę – że oni nie są pokojowo nastawieni. Wiemy, że zabili jednego chłopaka, który odmówił przyłączenia się do nich.

- Bardzo silnego – dodał Mintao. Lala spoważniałą na chwilę, lecz zaraz znów się uśmiechnęła.

- Mogę małego łobuza na ręce – spytała, a ja zerknąłem na starszego syna. Mintao skinął głową, więc zdjąłem Junichiego z ramion.

- Chcesz do Lali? – spytałem go, a on zacmokał, patrząc na dziewczynę nieufnie.

- A po co? – zapytał buńczucznie.

- Bo lubię takich małych, słodkich, diabelskich berbeci – odparła dziewczyna, łapiąc go za policzek. Junichi wyciągnął ku niej rączki i pozwolił się wziąć. Przeczuwałem w tym jakiś podstęp i miałem rację, bo mały zaczął zadawać jej miliardy pytań dotyczących roślinek, w końcu sam, jak nie znęcał się nad motylami i ćmami, to zaczynał nad kwiatkami. Lala, ku mojemu zdumieniu, miała dla niego ogrom cierpliwości.

Niezła z niej mamusia, szepnął mi Mintao mentalnie, puszczając mi oczko. Uśmiechnąłem się pod nosem i wciskając ręce do kieszeni, odetchnąłem głęboko. Pierwsza psychotroniczka znaleziona, co okazało się wcale nie takie trudne.

*

Podróż mijała nam wolno i raczej spokojnie. Mei przesyłała nam regularne raporty z tego, co dzieje się w Konosze, więc nie martwiłem się o wioskę. Lala dalej próbowała poderwać Sasuke, na szczęście bez skutku. Wieczorami zaś spędzała czas z moim starszym synem, na niekończących się dyskusjach na temat ich mocy. Mintao miał naturę badacza, więc wypytywał Lalę o wszystko, co jej zdolności dotyczyło, począwszy od tego, jak je odkryła, aż na chwili obecnej skończywszy. W ciągu dnia dziewczyna zajmowała się Junichim albo gotowała, co jeszcze bardziej nas zdumiało. Mimo iż wyglądała jak supermodelka, była samodzielna i nie bała się pracować. Już wkrótce, gdy tylko odzyskała swoją moc, nie sypialiśmy w namiotach, a w domu ze splecionych konarów drzew, bardzo podobnym do takiego, jaki potrafił robić kapitan Yamato.

Podróż mijała nam względnie dobrze, były niewielkie scysje między Sasuke i Lalą, ale starałem się je łagodzić. Dziewczyna była... cóż, napalona na niego. Sasuke starał się ją ignorować, ale była namolna i uciążliwa. W końcu przyjął taktykę, że nie będzie się do odzywał i już.

Niebawem dotarliśmy nad morze, do małej, portowej miejscowości o nazwie Reisui. To właśnie tu spodziewałem się znaleźć naszą drugą psychotroniczkę, dziewczynę, o której napisano mi kiedyś w raporcie z misji. Już z góry wiedziałem, że nie będzie z nią łatwo po tym, co ją spotkało, lecz nie miałem zamiaru się poddawać jeszcze przed startem. Wiedziałem, że potrafię docierać do ludzi i miałem zamiar tę swoją zdolność wykorzystać.

Na miejsce dotarliśmy wieczorem, dlatego postanowiłem, że dziewczyną znajdziemy jutro rano, a teraz zatroszczymy się o nocleg.

Mieścina była mała, urocza, lecz trochę śmierdząca rybami. Wszędzie, gdzie tylko spojrzałem, widziałem wędkarskie akcenty, sieci i wędki doczepione do fasad domów, dziurawe łodzie, z których zrobiono kwietniki... Pełno tego było.

Szukaliśmy hotelu, albo jakiejś gospody, w której moglibyśmy się zatrzymać. Kiedy w końcu znaleźliśmy jakieś miejsce, okazało się, że nie mają wolnych pokoi. Każdy z nas chciał się już położyć i odpocząć. W końcu, po dość długim czasie tułaczki między różnymi gospodami znaleźliśmy taką, gdzie były wolne miejsca. Lokal był raczej obskurny i gdy tylko przekroczyliśmy jego próg, Mintao skrzywił się i mamrocząc pod nosem coś o smrodzie, zaczął szukać po kieszeniach chusteczki.

Kiedy wynajmowaliśmy pokoje, barman patrzył krzywo na mojego starszego syna, który zasłaniał sobie ową chusteczką nos i usta, byleby nie wdychać nieprzyjemnego zapachu potu i alkoholu. Lala rozglądała się po barze zafascynowana, bowiem wewnątrz znajdowali się tylko mężczyźni, co jej się bardzo podobało. Za to Sasuke był obojętny na wszystko, jak zwykle zresztą i głęboko gdzieś miał i smród i wyjątkowo znamienite towarzystwo. Mój młodszy synek spał w ramionach zielonowłosej.

W końcu udaliśmy się na górę. Wolałem nie ryzykować niestrawności i zaproponowałem, byśmy zjedli na kolację to, co mieliśmy ze sobą. W moim i Junichiego pokoju urządziliśmy sobie kolację, a potem się rozeszliśmy.

Następnego dnia rano wszyscy razem udaliśmy się na śniadanie do najbliższej, w miarę porządnie wyglądającej jadłodajni. Tam, siedząc przy jednym ze stolików, omówiliśmy sprawę kolejnej psychotroniczki. Zaproponowałem, by Lala została z Junichim i moim klonem w miasteczku i nie szła z nami, tylko popilnowała mojego młodszego syna. W końcu wiedziałem co nieco z raportu oddziału ANBU o dziewczynie, którą mieliśmy odnaleźć i wolałem, by Junichi nie był jednak przy tym obecny. Owszem, ostatnim razem mały strasznie się przydał, ale miał długi języczek i tendencję do zadawania niewygodnych pytań, a te byłyby teraz nie na miejscu.

Rozstaliśmy się zaraz po śniadaniu, ja, Sasuke i Mintao ruszyliśmy w stronę morza, a Lala, Junichi i towarzyszący im mój klon oddalili się w przeciwnym kierunku, nie do „gospody", w której wynajęliśmy pokoje, a w stronę centrum miasteczka, aby znaleźć jakieś przyjemne miejsce do przeczekania.

Niedługo później wyszliśmy na plażę, spoglądając na kończące się razem z horyzontem morze. Sasuke puknął mnie w ramię, a gdy na niego spojrzałem, wskazał coś na prawo.

Spojrzałem w tamtym kierunku. Z każdym metrem plaży było coraz mniej, aż w końcu urywała się, zastąpiona przez skały. A tam, na majaczącym w oddali, wysuniętym w morze klifem wznosiła się biało-czerwona latarnia.

- Trzeba zawrócić – powiedziałem, wskazując ręką kierunek, który mam na myśli. – I obejść dookoła, zajść pod latarnię, od... eee... ludzkiej strony. Nazwijmy ją stroną dla interesantów.

- Petent za dychę się znalazł – powiedział Sasuke, zawracając. – Idziecie czy nie?

- Idziemy, idziemy! – zawołałem ze śmiechem, idąc za nim. Na końcu ruszył Mintao, chyba zbyt zachwycony widokiem dookoła, by się w ogóle odzywać. Cóż, okolica była ładna, piasek, skały, woda, jakieś tam roślinki, oślepiająco niebieskie niebo nad głową, szum morza. I to powietrze, aż się chciało oddychać. Pomyślałem, że to bardzo zdrowe dla Junichiego.

Jednak nie byliśmy tu, by zachwycać się krajobrazem i powietrzem. Mieliśmy misję i na dodatek czas nas gonił. No, w każdym razie powinienem mieć świadomość, że Cho-No-Ryoku-Sha dyszy nam w karki i powinniśmy się spieszyć.

Droga do latarni była dość długa; szliśmy wydeptaną ścieżką z daleka od skał, ścieżką, która musieli chodzić miejscowi. Mijaliśmy jakieś stare łodzie i jedną, starą, rybacką chatę, gdzie na ganku siedziała jakaś babcia, łatając sieć na ryby.

Po pewnym czasie zbliżyliśmy się do latarni. Tam już nie było tak łatwo, bo skały, po których szliśmy, były strome i śliskie i niekiedy musieliśmy używać chakry, by przejść ginącą między kamieniami ścieżką. Widać latarnia nie miała zbyt wielu gości. Słone, spienione fale uderzały o skalisty brzeg.

Sasuke szedł pierwszy, za nim ja, a na końcu mój syn. Zaledwo zbliżyliśmy się do latarni, spostrzegliśmy dwie osoby, które wyszły nam na spotkanie z jej wnętrza. Ucieszyłem się na ich widok, bo to oznaczało, że się nas nie boją. Jedną z tych postaci był wysoki starzec o siwej, gęstej brodzie, którą szarpał wiatr. Tuż za nim skradała się ubrana na czarno, niska, drobna dziewczyna z raportu.

- To chyba ona – szepnął Sasuke, spoglądając na mnie.

- To na pewno ona – rzekł mój syn. – To zawsze będą młodzi ludzie. Nowe pokolenie... shinobi nowej generacji.

- Mintao, o czym oni myślą? – spytałem syna. Zerknął na mnie.

- Boją się nas – powiedział z lekkim zdumieniem w głosie. – Dziwne... wiedzą, że przyszliśmy po Oksu... Tak ma na imię ta mała.

- Oksu – powtórzyłem i skinąłem głową.

Weszliśmy na szczyt klifu i zatrzymaliśmy się w niewielkiej odległości od latarni, na średniej wielkości trawiastym podwórku. Wystąpiłem na przód, przyglądając się dwójce przestraszonych ludzi, którzy wpatrywali się w nas. Oczy siwobrodego staruszka miały wyjątkowo wrogi wyraz, mała Oksu trzymała go za łokieć. Miała ona ciemne, długie, falowane włosy i jasnobrązowe, prawie miodowe oczy. Zauważyłem, że jej dłonie są obandażowane, a mała z całych sił zaciska je w pięści. I drży. Nie byłem pewny, czy to z zimna.

- Witajcie – przemówiłem. – Chcielibyśmy porozmawiać z Oksu.

- Ale ona nie chce z wami rozmawiać! – warknął staruszek. Zaskoczył mnie swoją wrogością. – Odejdźcie!

- Przykro mi, ale nie możemy odejść, zanim nie porozmawiamy z Oksu – powiedziałem spokojnie i przechyliłem się tak, by spojrzeć w oczy chowającej się za starcem dziewczynie. – Może wyjdziesz zza swojego... eee...

- Mistrza – wtrącił mój syn.

- Właśnie – przytaknąłem. – Może wyjdziesz zza mistrza i porozmawiamy?

- Ona nie chce i nie będzie z wami rozmawiać! – wrzasnął staruszek. – Zostawicie ją w spokoju!

- Zamknij się, starcze! – zawołał Sasuke. – Nie przyszliśmy tu do ciebie!

- Sasuke! – zawołałem ostrzegawczo. Uchiha spojrzał na mnie i wywrócił oczami.

- Przepraszam za kolegę – powiedziałem uprzejmie. – Może jednak uda mi się was nakłonić do rozmowy. Nazywam się Naruto Uzumaki, to jest Sasuke Uchiha, a to mój syn, Mintao. Przyszliśmy tu, aby...

- Nie obchodzi nas to! – zawołał starzec. – Odejdźcie! Nie dostaniecie Oksu, chyba że po moim trupie!

- To dałoby się załatwić – szepnął Sasuke groźnie. Starzec zbladł, a ja zagotowałem się zezłości i posłałem Sasuke karcące spojrzenie. Uchiha wzruszył ramionami i cofnął się krok do tyłu, wpychając ręce do kieszeni i spoglądając w niebo.

- Nie odejdziemy stąd, dopóki Oksu z nami nie porozmawia – powiedziałem. – Proszę, aby dziewczyna wyszła zza pana!

- To nie jest to, co myślicie! – odezwał się w końcu Mintao, trochę blady na twarzy. – Nikt nie ma zamiaru was krzywdzić!

- Akurat! – zawołała Oksu, występując zza swojego mistrza. – Nigdzie z wami nie pójdę!

Skąd wiedziała o co nam chodzi, nie miałem pojęcia. Dziewczyna podniosła nagle dłonie, a ja poczułem, że odrywam się od podłoża. Wrzasnąłem, lekko przestraszony, patrząc na szybko oddalającą się ode mnie ziemię. Mintao wrzasnął coś, co do mnie nie dotarło przez świst powietrza w moich uszach. Nawet przemknęło mi przez myśl, dlaczego każdy spotkany przez nas psychotronik obiera mnie za swój cel, lecz ta myśl zaraz mi umknęła, bo szarpnęło mną w bok i z całym impetem uderzyłem plecami o jakąś skałę. Osunąłem się po niej, nie mogąc złapać tchu. Dziewczyna rzuciła mną niczym bezwładną lalką.

- Tato! – ryknął Mintao. Chciałem odpowiedzieć mu, że nic mi nie jest, lecz nie mogłem odnaleźć głosu. Z tyłu głowy czułem wielkiego jak jajko, pulsującego guza.

- Nic mi nie jest! – zawołałem, gdy obraz przede mną odzyskał ostrość, lecz to, co ujrzałem spowodowało, że miałem ochotę zrezygnować.

Oksu osłaniała sobą swojego mistrza, dłonie miała wzniesione w górę, poruszała nimi. Skały wokół niej unosiły się w powietrzu, a dziewczyna ciskała nimi w uskakujących Mintao i Sasuke.

- Rety, rety – szepnąłem, drapiąc się po swoim biednym guzie. – Chyba nie będzie łatwo z żadnym z nich. Obezwładnijcie ją! – krzyknąłem na koniec, ale nie dostałem sygnału, że w ogóle mnie usłyszeli przez szum morza i dźwięk rozbijających się o skały fal. Musieliśmy być delikatni, nie było mowy o tym, by wszcząć z dziewczyną normalną walkę, by używać siły. Nie chciałem, by któryś z nas używał jakichkolwiek mocy, nie chciałem straszyć małej Oksu, chciałem jedynie ją przekonać, że powinna skorzystać z propozycji Konohy.

Patrzyłem, jak Sasuke robi uniki przed spadającymi na niego skałami, niektóre z nich rozbijając, po czym dobiega do starca, omijając sprawnie psychotroniczkę. Oksu krzyknęła ze strachu, obracając się ku niemu, po czym rzuciła się na pomoc swojemu mistrzowi. W tym samym czasie podbiegł do niej mój syn, panna była tak rozproszona tym, że Sasuke złapał jej mistrza i wykręcił mu ręce do tyłu, że nawet Mintao nie zauważyła. Mój syn to wykorzystał i podciął ją, a gdy upadła na ziemię, usiadł na niej okrakiem i przycisnął jej dłonie do ziemi, tak, by nie mogła nimi poruszać i manipulować skałami.

Ruszyłem w stronę syna, mocującego się z niesforną dziewczyną.

- Bydlaki! – wrzeszczał trzymany przez Sasuke starzec. – Zostawicie ją, przeklęci!

Co z młyn, pomyślałem, lekko nadąsany z powodu bolesnego guza na tyłach mojej starej głowy. Zignorowałem starca i podszedłem do syna. Ku swojemu najwyższemu zdumieniu, zobaczyłem łzy w pięknych, ogromnych oczach ciemnowłosej dziewczyny.

- Nie... – jęknęła, próbując wyrwać się z silnego uścisku Mintao. – Nie, proszę...

Mój syn nagle zesztywniał; jego oczy zrobiły się większe niż normalnie. Gapił się na Oksu zdębiały, a potem zerwał się na równe nogi i odskoczył. Dziewczyna zamarła, przestraszona, patrząc na niego. Ze zdumieniem spostrzegłem, że twarz i szyję mojego syna zalewa głęboki rumieniec.

- My nie... – szepnął wstrząśnięty, patrząc na Oksu. – Zaatakowałaś nas... Chciałem cię tylko obezwładnić, my nie... nikt nie ma zamiaru...

- Co się stało?! – zawołał Sasuke, wciąż trzymający wyrywającego się staruszka. Domyślałem się, o co chodzi mojemu synowi, lecz nie chciałem się wtrącać. Sprawa była delikatna, sam nie wiedziałem, jak ją rozegrać. Za to właśnie zrozumiałem zachowanie dziewczyny i jej mistrza. Wzięli nas nie za tych, co trzeba.

- Była tu Asuka i Takako, prawie rok temu – odparł Mintao. Nagle drgnął, zerknął na leżącą na ziemi, przerażoną Oksu. Jego twarz pozieleniała, a syn złapał się za skronie. – Przestań! – wydarł się, zaciskając powieki. Po policzkach spłynęły mu łzy. – Przestań natychmiast! Nie chciałem! Nie chciałem, powstrzymaj to!

Nagle jęknął, a potem padł na kolana i zwymiotował. Ja i Sasuke wytrzeszczyliśmy na niego oczy. Natychmiast się ku niemu rzuciłem, a potem ująłem go ostrożnie za czoło i przytrzymałem jego głowę, tak jak kiedyś, dawno temu, gdy on i Mei byli dziećmi i zachorowali. Zerknąłem na wpatrującą się w nas Oksu, wciąż leżącą na ziemi.

- Muszę cię poprosić, byś przestała myśleć o... Takako – wyszeptałem, a ona drgnęła. Mintao jęknął, słysząc to imię, a potem znów zwymiotował. Cały dygotał, objął się rękami, po policzkach płynęły mu łzy. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.

- Proszę cię, przestań! – zawołałem. – Torturujesz go!

Dziewczyna drgnęła, a potem potrząsnęła głową. Mintao rozluźnił się nieco, lecz wciąż dygotał. Zerknąłem na Sasuke.

- Sasuke! – zawołałem. – Puść go, nie przyszliśmy tu, by ich straszyć!

Uchiha puścił starca, a ten rzucił się ku swojej uczennicy. Ukląkł obok niej i pomógł jej usiąść. Potem spojrzał na mnie.

- Kim wy jesteście? – zapytał dość wrogo.

- Na początku było o to zapytać! – fuknąłem.

- Nie mamy nic wspólnego... z Tatako – wysapał Mintao słabym głosem. – My nie... żaden z nas... tak przepraszam...

- Spokojnie, Mintao – szepnąłem do niego. – Jak się czujesz?

- Mei... ze mną dobrze, ale Mei... Shan ją trzyma... – wzdrygnął się. – Daj mi wody...

Sięgnąłem do plecaka i wyjąłem mu menażkę. Odkręciłem i podałem mu, a on przepłukał usta, a później się napił. Spojrzałem na dziewczynę, którą obejmował jej opiekun.

- Mój syn jest taki, jak ty – wytłumaczyłem jej. – Jest obdarzony taką samą, niezwykłą mocą. Tyle że jego zdolności polega na... czytaniu w myślach, mniej-więcej tak to można nazwać. To z powodu tego, o czym myślałaś, tak źle się poczuł.

Zwróciłem się do jej mistrza.

- Przepraszamy za najście – powiedziałem. – Nie miałem pojęcia, że uznacie nas za współpracowników Asuki. Jeżeli pozwolicie, wszystko wam wyjaśnię.

Staruszek przez chwilę patrzył mi w oczy.

- Myślałem, że chce ją pan zabrać – rzekł. – Jak tamci ludzie. Jak tamci bandyci.

- Może zaprosi nas pan do środka i tam porozmawiamy, dobrze? – zapytałem. – Nie pogardziłbym woreczkiem lodu, a mój syn chętnie napiłby się gorzkiej herbaty.

Mintao pokiwał głową, a potem spojrzał na Oksu. Dziewczyna cały czas mu się przyglądała, więc zarumieniła się, gdy zobaczyła to spojrzenie. Chyba coś sobie pomyślała, bo mój syn patrzył na nią chwilę, a potem powoli potaknął głową. Oksu odwróciła się, nagle blada na twarzy.

- Tak, chyba jesteśmy to panom winni – rzekł staruszek, a potem podniósł się i pomógł wstać dziewczynie. Oksu objęła się ramionami, a jej mistrz czule ogarnął ją ramieniem. – Nazywam się Masato – przedstawił się. – Zapraszam panów do środka.

Obrócił się i ruszył w stronę latarni. Zerknąłem na Mintao, a on skinął głową. We trzech poszliśmy za starcem i dziewczyną i już po chwili byliśmy we wnętrzu latarni.

W środku nie było nic prócz krętych, metalowych, lekko zardzewiałych schodów, pnących się w górę, gdzie zapewne było mieszkanie dziewczyny i jej mistrza. Zanim zaczęliśmy wspinać się górę, Mintao złapał za żelazną poręcz i potrząsnął nią, jakby chciał sprawdzić, czy schody się nie rozlecą. Zaśmiałem się i on również uśmiechnął się blado. Sasuke prychnął głośno, po czym śmiało ruszył za idącymi w górę mieszkańcami latarni.

- Jak się czuje Mei? – zapytałem syna, a ten zerknął na mnie.

- Już jej lepiej – odrzekł. – Jest z Shanem, on ją rozweselił.

Skinąłem głową. Idący za nami Sasuke obrócił się.

- Czemu wymiotowałeś? – spytał szeptem, a ja chrząknąłem.

- Mówiłem ci, że to ta dziewczyna z raportu, prawda? Takako ją zgwałcił, uratowali ją nasi ANBU – wyjaśniłem bardzo cicho, tak, by staruszek i Oksu nas nie usłyszeli. – Ponieważ uwzględniono ją w raporcie, wiedziałem, że tu możemy ją znaleźć.

Sasuke skinął głową, nic nie mówiąc. Wspięliśmy się na górę, po czym wyszliśmy na coś w rodzaju korytarza. Schody pięły się jeszcze wyżej, zapewne do pomieszczenia z lampą, którą zapalano co wieczór. Staruszek otworzył przed nami jedyne znajdujące się tam drzwi i zaprosił nas do środka.

Weszliśmy do dziwnego pomieszczenia, bardzo długiego, z trojgiem drzwi po przeciwległej stronie i dwóch oknach po bokach. Jak się zorientowałem, izba pełniła funkcję kuchni i jadalni, urządzona była skromnie, znajdowały się tu tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

- Niech panowie usiądą – rzekł staruszek. – Oksu, zrób herbaty...

Dziewczyna skinęła głowa i przeszła do tej części pomieszczenia, gdzie znajdował się piec, zlew oraz szafki. Wyglądała na raczej spokojną i cichą, a do tego wyjątkowo nieśmiałą i bezradną osobę. Staruszek natomiast poprowadził nas do stołu, przy którym zasiedliśmy.

- Słucham panów – rzekł, spalając dłonie na stole. Ja i Sasuke wymieniliśmy spojrzenia.

- Przybyliśmy z Konohy – zacząłem wyjaśniać. Staruszek uważnie wysłuchał mojej opowieści o tym, jaką decyzję odnośnie psychotroników podjęła Konoha, po co tu jesteśmy, że jedną dziewczynę już znaleźliśmy, a także, że i jego uczennicę pragniemy otoczyć opieką. Przez cały mój monolog pan Masato nie przerwał mi nawet raz. W międzyczasie Oksu przyniosła dzbanek z herbatą i małe czarki, a także woreczek lodu, który przyłożyłem sobie do guza z tyłu głowy. Gdy skończyłem swoją wypowiedź, ona i opiekun spojrzeli po sobie.

- Więc jednak chcecie ją zabrać – westchnął starszy pan.

- Nie z tych samych powodów co tamci, profesorze – odezwał się mój syn, a ja uniosłem brew, słysząc tytuł, jakim mój syn obdarzył staruszka. – Konoha nie zamierza wykorzystywać osób, które zechcą z nami iść. My tylko pragniemy zapewnić im bezpieczeństwo. Chodzi o to, by nikt więcej nie przyłączył się do Asuki i jej popleczników, nic więcej.

- Dlaczego my o tym dyskutujemy? – wtrącił się nagle Sasuke, a my spojrzeliśmy na niego. Niezadowolony Uchiha siedział rozparty na krześle, z miną wyrażającą jedynie niechęć. – Gra toczy się o małą, ale tylko ona milczy. – Palcem wskazał Oksu. – Co ty na to?

Dziewczyna drgnęła, jakby nie spodziewała się, że ktokolwiek zapyta ją o zdanie, a potem opuściła spojrzenie.

- Mnie jest wszystko jedno – szepnęła.

- Powinnaś wiedzieć, że to tylko dla twojego dobra – powiedziałem natychmiast. – Konoha robi co może, by powstrzymać Cho-No-Ryoku-Sha, organizację, w której jest Asuka i Takako...

- Wystarczy – przerwał mi nagle Mintao. Mój syn wpatrywał się w siedzącego naprzeciw niego staruszka. – Może teraz pan profesor podzieli się z nami swoimi informacjami – rzekł, a ja i Sasuke spojrzeliśmy na niego pytająco. – Zainteresowała mnie pana myśl na temat pańskich badań, profesorze. Konoha z chęcią wymieni się informacjami za możliwość poznania ich. 


3 komentarze:

  1. Hej,
    czemu to właśnie Naruto obrywa... jak widać kontroluje swoje zdolności...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    ale czemu to właśnie Naruto obrywa?  kontroluje swoje zdolności...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale czemu to właśnie Naruto obrywa? przecież kontroluje swoje zdolności...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń