wtorek, 18 grudnia 2012

NG rozdział 18

„Ty żyjesz w raju, ja mrę na Golgocie –

na kresach duszy, gdzie Magog i Gog –

grudę Twej ziemi rozbijam w tęsknocie,

by Twoich świątyń iskrzyły się krocie –

i pełznę w mrok."

Tadeusz Miciński <3

*

Shan Uchiha opierał się jednym łokciem o blat stołu, patrząc na wcinającą ramen dziewczynę. Nie, żeby narzekał, w końcu trzeba by być idiotą, by narzekać, dostawszy takie zadanie. Asuka była ślicznotką, nie było co zaprzeczać. Była wyjątkowo ładna, miała piękne, gładkie, długie włosy, sporawe piersi, zgrabny tyłek i śliczne nogi. Ubrana w białą koszulkę i czarne spodnie prezentowała się wyjątkowo atrakcyjnie i Shan nie mógł oderwać od niej wzroku.

- Prawie idealnie – mruknął, nawiązując do rozmowy sprzed kilku minut, a nie do jej wyglądu. Jej wygląd był idealny.

- Gówno prawda – odparła, a jej prawe oko przybrało malinoworóżowy kolor. – Mamy problemy jak każda rodzina i każdy wielki klan, zamieszany w to czy tamto. Ale Ai, póki co, nie musi o tym wiedzieć – powiedziała, prostując się. Dużo jadła, opróżniła już trzy miski ramen. Na szczęście Shan wciąż miał u Hokage kilka misek, które wygrał w jakimś tam zakładzie.

- Każda rodzina ma jakieś swoje brudy – mruknął. – A moja to ma ich nawet całkiem sporo. Dużo jesz – szybko zmienił temat, żeby nie zaczęła go wypytywać. Zaśmiała się.

- A co, nie stać cię, by mi postawić. Nie martw się, zapłacę za siebie.

Teraz to on się zaśmiał.

- O to się nie martw się, póki co jemy na rachunek Hokage.

- Hokage – powtórzyła. – To Naruto, tak? Nie powiedział mi, że jest Hokage. Ale wracając do mojego jedzenia... Gdybyś się tułał po świecie, a nie grzał tyłek w takiej cieplutkiej wiosce, też pewnie byś lubił od czasu do czasu dobrze sobie zjeść.

- A dużo ty się tułasz?

Spojrzała na niego jak na idiotę.

- Przecież mówiłam, że szukałam siostry – odparła, przecierając usta chusteczką. –Idziemy?

- Na rachunek Hokage! – rzucił do właścicielki Ichiraku i wyszli. Shan ruszył w stronę centrum, a Asuka obok niego.

- To naprawdę spokojne miejsce – powiedziała.

- Prawda? Można powiedzieć, że nawet trochę nudne – rzekł.

- A ty stanowisz tu największą rozrywkę, tak? – zapytała z przekąsem i skinęła palcem. Leżąca na ziemi śrubka podskoczyła na wysokość jej dłoni i zaczęła obracać się nad jej wyciągniętym palcem. Shan przyglądał się temu, zafascynowany.

- Rozkręcam to miejsce – powiedział, ale już obojętnie. – Mei i Mintao nie robią takich sztuczek. Maya też nie – zauważył. – Jak to w ogóle u ciebie przebiega?

- Co masz na myśli? – zapytała beznamiętnie, a śrubka zmieniła swój kształt. Teraz nad uniesionym palcem Asuki obracała się mała gwiazdka.

- No... jak to się odbywa, jak możesz... eee...

- Czuję – odpowiedziała, uśmiechając się. – Czuję każdą metalową rzecz lub każdą rzecz, która zawiera metal, w promieniu kilku kilometrów. Czuję je tak, jakby były kawałkami mnie. I potrafię nimi poruszać oraz zmieniać ich kształty – wyjaśniła. Shan wyciągnął rękę i dotknął delikatnie małej gwiazdki. Zakołysała się, jakby była uwiązana na nitce. Zaśmiał się.

- Fajne – zawyrokował, a potem wcisnął ręce do kieszeni. – Każdy w twojej rodzinie coś takiego potrafi? – Rozmowa z nią była ciekawa i nawet go wciągnęła – nie było co zaprzeczać, Asuka mu się podobała i miał zamiar uwieść ją jeszcze przed wieczorem. Już zaplanował sobie ten dzień i miejsca, które pokaże śliczniutkiej siostrze Mayeczki, by na koniec dostać to, co dostać chciał. Zresztą, Asuka nie wyglądała na niechętną, od początku tej randki go kokietowała.

- Nie, tylko ja i Ai. Tata zawsze mówił, że jesteśmy wyjątkowe – odparła, uśmiechając się do niego.

- Nie macie więcej rodzeństwa?

- Nie.

- Żaden kuzyn, kuzynka... nikt nic nie potrafi?

- Nie – odparła i tym razem spojrzała zirytowana. – Co to, przesłuchanie?

- Nie, po prostu to fascynujące – obronił się Shan. – Przecież ty też możesz pytać o co tylko chcesz.

- Dlaczego zmieniłeś temat zaraz po tym, jak wspomniałeś o rodzinie? – walnęła, a Shan, zmieszany, zaśmiał się po raz kolejny i podrapał się po karku.

- Wyłapałaś to... - mruknął.

- Łatwo cię rozgryźć – odparła, a chłopak zwilżył wargi. Byli już niedaleko skał z wyrytymi twarzami Hokage. Shan pokierował ją tak, by ominęli budynki administracyjne i przy okazji szybciej znaleźli się przy schodach, prowadzących na górę. Planował pokazać jej widok na Konohę, a potem zabrać do parku, który był jednym z ładniejszych miejsc w wiosce. Wiosną kwitło tam tysiące wiśni. Żałował, że tego widoku nie może pokazać seksownej siostrze Mayi.

- Tak myślisz? – ponownie schował ręce do kieszeni. – To co już rozgryzłaś?

- Straszny z ciebie podrywacz i w dodatku zbyt pewny siebie.

Uśmiechnął się. Wcale tego nie ukrywał, wręcz przeciwnie, czasem zdawało mu się, że właśnie na to lecą laski. Ponadto bycie atrakcyjnym na każdy z możliwych sposobów przychodziło mu z dziecinną łatwością, nie musiał się nawet wysilać. Był w końcu Uchiha – nazwisko, niepospolita uroda i siła, którą odziedziczył, działały na kobiety. No i ten jego urok osobisty...

- Ty do podrywania jesteś pewnie przyzwyczajona, co? – rzucił. Strzeliła oczami, jednym brązowym, a jednym zielonym, w jego stronę. Potrafiła uwodzić, tak jak on potrafił podrywać.

- Może.

- Może?

- Nie odpowiedziałeś na pytanie.

- Które? – zapytał, udając głupiego. Wskazał jej schody, prowadzące na górę i puścił ją przodem, żeby i jednocześnie być dżentelmenem i popatrzeć sobie na jej tyłek.

- Nie gap się na moją pupę – powiedziała, nawet się na niego nie oglądając. – Na pytanie o rodzinę.

- I tak będę patrzył. Cóż, co do rodziny, to po prostu nie dogaduję się z ojcem.

- Czemu?

- Wkurza mnie. – Ponownie oblizał wargi. – Widzisz, miałem kiedyś wujka...

- Kiedyś?

- Ojciec go zabił.

- Ou... – Obróciła się i spojrzała na niego. – A co to ma wspólnego z tobą?

- No właśnie nic.

Przez chwilę mu się przypatrywała.

- No dobra, nic nie rozumiem – przyznała z niechęcią, a on zaśmiał się. Wcale nie zależało mu na jej zrozumieniu, nie był człowiekiem, który lubił się zwierzać czy użalać nad sobą. Lubił działać, a w tej chwili wszystkie jego działania sprowadzały się do jednego celu – słodkich usteczek idącej przed nim dziewczyny... No i paru innych części jej ciała.

- Wcale tego od ciebie nie wymagam – powiedział dość wrednie, zadowolony z siebie, ale jej to nawet nie ruszyło. Okręciła się, idąc pod górę.

- To o co chodzi z tym wujkiem i z twoim ojcem? – kontynuowała.

- Hmm... jakby to ująć? Wujek był, nie ma co ukrywać, bohaterem. I ojciec bardzo go szanuje. Jednak wujek nie żyje, a ja wciąż muszę o nim słuchać i, niestety, słuchać również tego, jak bardzo by był mną rozczarowany, jak bardzo powinienem go szanować, jak wielu rzeczy mógłbym się nauczyć, gdybym słuchał o Itachim, był taki jak on i jak ja bardzo swoich zachowaniem hańbię jego imię. To tak skrótowo.

- Widzę, że nauki ojca niewiele cię obchodzą – stwierdziła. Byli już na szczycie schodów. Zerknęła na niego, a on wskazał jej ścieżkę, którą powinna iść. Podobało mu się, jak szła przed nim, dzięki temu mógł bez przeszkód patrzeć na jedną z owych części, które go interesowały.

- To prawda. Powiedzmy, że ja tam swoje wiem.

Uśmiechnęła się do niego łaskawie, po czym spojrzała na panoramę wioski. Konoha, oświetlona z góry słońcem, które niedawno przekroczyło zenit, wyglądała na ruchliwą, pełną życia i gwarną, ale jednocześnie spokojną i opanowaną. Życie w niej toczyło się własnym rytmem, wiał lekki wietrzyk, poruszający ich włosami. Shan swoje związał rzemieniem, ale i tak kilka niesfornych kosmyków opadało mu na twarz. Wiedział, że tak wygląda to atrakcyjniej i chciał, by tak było. Uwielbiał przyciągać spojrzenia i chciał, by Asuka uznała go za nieprzeciętnego. Zawsze dbał o to, by ludzie dookoła postrzegali go właśnie tak, jak chciał być postrzegany, niezależnie od tego, co tkwiło w jego sercu. Tylko Mei... no może i Hokage, znali go takim, jaki był, jakby jego twarz i nazwisko nie istniały.

- Konoha jest piękna – powiedziała dziewczyna, zatrzymując się. Stanął obok niej.

- To prawda. Wieczorem wygląda jeszcze lepiej – szepnął, przywołując w pamięci obraz Konohy w pomarańczowej łunie biorącej swą siłę od tysięcy świateł z lamp i domów. Konoha wieczorem zapierała dech.

- Jesteśmy tu bo...?

- Pomyślałem, że to dobre miejsce na randkę – wzruszył ramionami. – Dziewczyny lubią takie widoki.

- Mało mnie obchodzą takie rzeczy. – Teraz to ona wzruszyła ramionami. – Jesteś naprawdę sympatyczny. Ile ty właściwie masz lat?

- Siedemnaście – powiedział. Prychnęła.

- Dzieciuch! – zawołała, uśmiechając kpiąco.

Uśmiechnął się tylko i odwrócił. Dla niego wiek nie miał znaczenia, był wyższy i to mu wystarczyło.

- Chodź, pokażę ci jeszcze park.

- Teraz ja mam się gapić na twój tyłek? – zapytała, idąc za nim wąską ścieżką między skałami.

- A co, nie jest seksowny?

- No... – mruknęła, a potem westchnęła. – Może i jest – przyznała.

Zadowolony, poprowadził ją do samego końca dróżki, po czym ruszył między drzewami, nie przejmując się, że depcze trawnik. Po chwili wyszli na alejkę główną, biegnącą przez centrum parku. Nikogo tu o tej porze nie było, ludzie byli zbyt zajęci, by spacerować sobie po parku w godzinach południowych. Dzieciaki były w Akademii, dorośli w pracy, shinobi na misjach.

- Ile jeszcze masz takich fajnych miejsc? – zapytała, zrównując się z nim.

- To jest ostatnie – powiedział. – Mam jeszcze ulubione jezioro, w którym pływam, ale to po drugiej stronie wioski. I nie ma w nim nic szczególnego, prócz wody.

- Faktycznie, mało atrakcyjne. – Obróciła się, by zobaczyć wszystko dookoła siebie. Jej włosy obróciły się za nią. Słońce ładnie migotało między długimi, brązowymi pasmami. – Tu też jest ładnie. Spokojnie i cicho.

- To lubisz ładne miejsca, czy nie?

- Lubię, jak otacza mnie coś ładnego – przyznała. – Lubię spokój przyrody, odpręża mnie.

- Gdzie podziała się twoja gwiazdka? – spytał, bo dopiero teraz spostrzegł, że nie bawi się już metalową śrubką. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła swoją zabaweczkę. Rzuciła mu ją. Cacko miało teraz kształt spirali.

- Fajne – pochwalił. – Mogę to zatrzymać?

- Jasne – powiedziała obojętnie. – Jest bezwartościowe.

- Hmm, być może. – Schował spiralę do kieszeni i podszedł do niej. Uniosła głowę by spojrzeć mu w twarz, a potem odruchowo położyła dłonie na jego klatce piersiowej. Przyglądał się jej oczom, jednemu brązowemu, drugiemu niebieskiemu, które powoli zmieniało kolor na fiołkowy. Bawił się pasemkiem jej włosów. Cóż, już wcześniej chciał ich dotknąć. Były śliskie i delikatne, a jednocześnie zdrowe i mocne.

- Pocałujesz mnie w końcu? – zapytała po dłuższej chwili, niecierpliwym tonem. – Czy będziemy tak stać?

Zaśmiał się i pochylił, bo właściwie, to od początku wiedział, że tak to się skończy. Był Uchiha – zawsze dostawał to, czego chciał.

*

W ciągu najbliższych dni działałem na zdwojonych obrotach. Podczas gdy w mojej głowie formułował się plan dotyczący wyścigu, zaproponowanego przez Takako i mojego w nim udziału, cały czas starałem się ogarnąć zaległe i obecne papiery, do tego postanowiłem też wzmocnić ochronę wioski oraz zgromadzić i przeczytać wszelkie akta, dotyczące mojego przeciwnika oraz wszystkich pokrewnych wątków. Shikamaru i Ban obserwowali moje działania, postępy oraz wszelkie ich braki, jednak niczego nie komentowali. Co prawda Shikamaru, dziwiąc się, że został ściągnięty do biura, raz czy dwa spytał mnie o moje dziwne zachowanie, jednak póki co, nie miałem zamiaru niczego zdradzać – mój plan dopiero się formował.

Poza moim nieco intensywniejszym trybem pracy, w Konosze nic się nie działo. Asuka wysłała list do rodziców, zawiadamiający ich o odnalezieniu Mayczeki i wraz z moją podopieczną miała wyruszyć jego śladem w nadchodzący poniedziałek. Z braku ludzi, towarzyszyć miał im tylko jeden człowiek, stwierdziłem, że najlepiej byłoby, gdyby był to Toei. Był na tyle mądry, rozsądny i odpowiedzialny, że nie bałem się puścić go samego z dwiema kobietami, które miałby w razie co ochraniać, znał Mayę i potrafiłby z nią współpracować, gdyby coś się po drodze stało, a jednocześnie nie osłabiłby zanadto oddziału Sharony, gdyż najsilniejszy jej element – pani kapitan – zostawał w wiosce.

Sama Asuka większość czasu spędzała z Mayą, starając się nie odstępować siostry nawet na krok, w czym trochę przeszkadzał jej Shan, który, po zdaniu mi raportu z tego, czego o dziewczynie się dowiedział, na moją prośbę wciąż miał ją na oku. Zaowocowało to tylko, póki co, niezadowoleniem Mintao, któremu nie uśmiechało się, że jemu i Mayeczce wciąż towarzyszą dwie niechciane osoby. Za Asuką mój syn otwarcie nie przepadał, a Shana... cóż, byłem pewien, że go lubi, mimo iż upierał się, że najmłodsza latorośl klanu Uchiha wybitnie działa mu na nerwy.

Ponadto znalazłem nauczyciela, który zajął się Junichim. Nauczyciela, któremu znowuż nie podobał się mój najmłodszy potomek. Sasuke twierdził, że Junichi najzwyczajniej w świecie nie nadaje się na ucznia i przeprowadzał z małym prawdziwe batalie, polegające na wykłócaniu się o każdą rzecz, jakiej ten nauczyć go chciał. Junichi miał bowiem własne zdanie na temat każdego jutsu i każdej definicji, które chciał wpoić mu Sasuke, nie mówiąc już o taijutsu, w którym najzwyczajniej w świecie oszukiwał, korzystając ze swojej mocy. Kończyło się to tak, że co jakiś czas ja lub Hinata znajdowaliśmy nieprzytomnego Sasuke, leżącego w naszym ogródku i Junichiego, który ganiał wokół niego, przeważnie za motylami. Kiedy Sasuke się budził, był wściekły, przynajmniej do następnego ranka, kiedy przychodził na kolejną lekcję.

Musiałem mimo wszystko przyznać, że dogadywał się z moim najmłodszym. Ci dwaj potrafili czasem, ale tylko czasem, znaleźć wspólny język, obaj jednak byli uparci i zawzięci i każdy z nich chciał postawić na swoim. Obserwowanie Sasuke, wykłócającego się z pięciolatkiem, który w niczym nie chciał mu ustąpić, było naprawdę zabawne. Codziennie przed snem Hinata zdawała mi z ich treningu szczegółowe relacje, lepsze od najlepszego kabaretu.

Mimo tylu zajęć musiałem też przyznać, że czas mi się dłużył. Czekałem na nadejście weekendu, a potem poniedziałku. Swoje plany miałem zamiar zacząć wcielać w życie tuż po opuszczeniu wioski przez moją uczennicę. Dlaczego nie wcześniej? Obawiałem się, że głównym problemem, uniemożliwiającym mi działanie, byłby mój starszy syn. A nie chciałem go sobie zrażać.

Co jakiś czas zgarniałem też do swojego gabinetu Uchihę Shana i ucinałem sobie z nim krótsze lub dłuższe rozmowy na temat wioski i jej działań, jej mieszkańców, sposobu zarządzania, wypytywałem go o poglądy i jego zdanie na różne tematy. Siedzieliśmy sobie tak głównie wieczorami, popijając herbatę i dyskutując. Dzieciak, kiedy przestawał się popisywać, czasami nawet mądrze mówił, ale tylko czasami.

Czas mijał, a ja spędzałem go głównie w gabinecie. Ban i Shikamaru biegali tak między mną a magazynem, dostarczając mi papiery, o które ich prosiłem. Czytałem więc stare i nowe raporty, zajmowałem się misjami i innymi bzdurami, a cały jeden dzień spędziłem w bibliotece nad pewnym zwojem, zaś wieczór tego samego dnia na rzeźbiarstwie. Dzień odejścia Mayi z wioski zbliżał się nieuchronnie.

W niedzielę przed odejściem Mayeczki zorganizowaliśmy małe przyjęcie pożegnalne. Chciałem, by moja podopieczna wiedziała, że będziemy za nią tęsknić i na nią czekać. Sama Maya tego dnia wyglądała na trzy razy bardziej żywą, nie mogła na niczym się skupić, cały czas była w ruchu, a uśmiech nie spełzał jej z twarzy. Rozumiałem ją, w końcu się denerwowała, ale była również szczęśliwa, że nareszcie pozna rodziców. Mintao krążył cały czas wokół niej, ale ku mojemu zdumieniu, wcale dziewczyny nie dołował, wręcz przeciwnie – wspierał ją i nikomu przez myśl by nawet nie przeszło, że mógłby nie chcieć, by Maya opuszczała Konohę.

Pod koniec przyjęcia, które trwało w naszym ogródku, odciągnąłem moją podopieczną na bok, by porozmawiać z nią w cztery oczy. Wyjąłem z kieszeni małą paczuszkę, którą wcześniej sobie przygotowałem.

- Mistrzu! – zawołała Maya, widząc niezdarnie zapakowany prezent. – Ale przecież... Mistrzu, nie musiał pan...

- Spokojnie... – Wręczyłem jej paczuszkę, śmiejąc się z jej miny. – To bardzo skromny upominek, żebyś miała coś ode mnie przy sobie...

Maya spojrzała na mnie zaszklonymi oczyma i szybko rozerwała ozdobny papier. Z wnętrza paczuszki na jej dłoń wypadł drewniany wisiorek na rzemyku z ręcznie wydłubanym – przeze mnie – wzorem.

- Och... – powiedziała Maya, przesuwając palcem po symbolu, a jej oczy zrobiły się nagle jakoś tak szklane. – Dziękuję...

- To tylko skromny prezent. – wzruszyłem ramionami, drapiąc się po czuprynie, a potem pochyliłem się i ucałowałem jej czoło. – Uważaj na siebie – szepnąłem, głaszcząc ją po głowie.

- Będę – przyrzekła, zawieszając upominek na szyi. Wróciliśmy do zebranych.

Przyjęcie skończyło się blisko północy i wszyscy się rozeszli; zostały tylko dzieciaki w postaci bliźniaków, Mayi, Shana i Asuki, by pomóc nam posprzątać. Po pół godzinie i oni się rozeszli, a ze mną i z moją żoną do domu wróciła tylko Mei.

Poniedziałkowy ranek wstał bardzo szybko. O godzinie szóstej byłem już na nogach, niecierpliwie jedząc śniadanie. Moja uczennica miała opuścić wioskę o godzinie ósmej, miałem więc jeszcze trochę czasu na odwiedziny w gabinecie, zanim udam się do jej mieszkania. Zastanawiałem się, jak wiele czasu minie, zanim do nas wróci? Miesiąc, dwa, rok? Nie, byłem pewien, że nie będzie to długi okres, w końcu Maya kochała mojego syna. Miałem nadzieję, że będzie chciała tu wrócić jak najszybciej, do nas i do niego. Ponadto nie skończyliśmy jeszcze naszego treningu, a prawdziwy dom Mayeczki był tu, w Konosze, gdzie przez tyle lat to my tworzyliśmy jej rodzinę. Po śniadaniu pozmywałem po sobie i czym prędzej wyszedłem, by się czymś zająć.

W gabinecie nie mogłem skupić się na pracy, co wziąłem do rąk, to zaraz rzucałem, aż w końcu szlag mnie trafił i zostawiwszy poranną robotę w rękach Shikamaru, poszedłem do Mayeczki.

W jej mieszkaniu wszystko już było wysprzątane, Mintao i Asuka pili herbatę przy stole, zaś Maya kręciła się po pomieszczeniach, pakując ostatnie rzeczy. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko.

- Mistrzu! – zawołała wesoło. Była lekko rumiana na twarzy, podekscytowana podróżą i naprawdę szczęśliwa. – A pan nie w gabinecie?

- Przyszedłem... właściwie to nie wiem, po co przyszedłem... – powiedziałem, siadając przy stole, naprzeciw mojego syna. Mintao spojrzał na mnie ponuro, a ja odwzajemniłem spojrzenie, posyłając mu myśl, że po to ma dom, by w nim spać. Fuknął przez nos i odwrócił wzrok. Nie miał dziś nastroju do żartów; rozumiałem go doskonale.

Przyłączyłem się do śniadania i rozpocząłem z Asuką uprzejmą rozmowę na temat ich podróży. Dziewczyna skrupulatnie opowiedziała mi ich przyszłą trasę, przewidywane miejsca postoju oraz nazwę portu, z którego wypłyną. Mintao przysłuchiwał jej się uważnie, jego wzrok śledził jednak szykującą się Mayę.

W końcu nadszedł czas, by opuścić mieszkanie. Dziewczyny ubrały się, wzięły plecaki i wszyscy razem wyszliśmy. Mayeczka zamknęła drzwi i podała klucze mojemu synowi.

- Będę tęsknić, ale... ale wrócę jak najszybciej – powiedziała, pospiesznie ocierając łzy z oczu.

- No pewnie – powiedział Mintao, obejmując ją ramieniem. – Jak nie, to ja po ciebie pójdę – zaśmiał się.

Maya jeszcze raz spojrzała na drzwi swojego mieszkania, a potem ruszyła przodem, a my za nią. Po chwili Mintao zrównał się z nią i ponownie ją przytulił. Wiedziałem, jak wrażliwa jest moja uczennica, więc żeby dodatkowo jej nie peszyć, szedłem z tyłu, razem z Asuką, która lekko smutna, wpatrywała się w plecy swojej siostry.

Podróż do bramy minęła nam w milczeniu. Gdy dotarliśmy na miejsce, czekał już tam na nas Toei w towarzystwie Sharony, a niedaleko nich Shan i Mei, rozmawiający o czymś wesoło. Zatrzymaliśmy się obok Toeiego i jego narzeczonej.

- Dzień dobry Lordzie Hokage! – zawołał Toei na nasz widok. – Cześć wszystkim.

Kiedy wszyscy się witali, ja spojrzałem na Sharonę, a ona odwzajemniła moje spojrzenie i uśmiechnęła się, przymykając oczy. Jej włosy były już na tyle długie, że spięła je w kitkę, a mnie uderzyło, jak bardzo jest podobna do Itachiego. I nie chodziło mi tylko o wygląd, ale i o jej umiejętności. Sharona była idealną następczynią swojego klanu i właśnie dlatego to jej brata, nie ją, widziałem jako swojego następcę. Co do moich dzieci, konkretniej, co do bliźniaków, to wiedziałem, że żadne z nich nie chciałoby zostać Hokage. Mei prędzej by mnie wyśmiała, a Mintao za nic nie opuściłby szpitala.

Dzieciaki zerknęły na mnie, a Mei zachichotała, wiec od razu zorientowałem się, że jestem na stałym podsłuchu. Zrobiłem groźną minę w ich stronę, po czym spojrzałem na moją uczennicę, jej siostrę i Toeiego.

- Idźcie bezpiecznie i uważajcie na siebie – powiedziałem. – Gdyby coś się działo, Maya wie, co ma zrobić.

- Oczywiście, mistrzu – odparła moja uczennica. Zbliżyłem się do niej i przytuliłem ją, a później Asukę. Na koniec skinąłem głową Toeiemu i odsunąłem się, by odchodząca trójka mogła pożegnać się z ludźmi ważniejszymi dla nich, niż taki ja. Stanąłem sobie razem z Mei i Shanem.

- Ugh! Nienawidzę tego – burknęła Mei, usiadła na ziemi i chowając głowę miedzy kolanami, zasłoniła ją rękami. Zaczęła coś sobie nucić, kiedy Mintao, po krótkiej rozmowie z Mayą, pochylił się, by ją delikatnie ucałować. Shan zachichotał i nachylił się ku mnie.

- Jakbym i ja mógł wiedzieć, jak całuje Mintao, pewnie bym już do końca życia nic nie zjadł – szepnął, a ja wzniosłem oczy do nieba, modląc się o cierpliwość.

- Myśl zanim coś powiesz – postukałem go w czoło. Cofnął się, naburmuszony, a potem przyklęknął przy Mei i zaczął coś mówić jej na ucho. Po chwili moja córka śmiała się już z jego dowcipu, nie zwracając uwagi na otoczenie.

- To na nas czas! – oświadczył Toei, pożegnawszy się uprzednio ze swoją narzeczoną. Shar wyswobodziła się z jego uścisku i stanęła obok mnie. Objąłem ją, a ona uśmiechnęła się do mnie. – Do zobaczenia! Wrócimy cali i zdrowi.

- I to niedługo! – dodała Maya, znów miała oczy we łzach. – Obiecuję!

- No ja myślę – prychnąłem wesoło.

Asuka wyszła przed wszystkich i skłoniła się przede mną głęboko.

- Dziękuję, Lordzie Hokage. Będę na nią uważać, tak, by włos jej z głowy nie spadł. Dziękuję za gościnę i za to, że dbaliście o Ai przez tyle lat. Możecie bez obaw zostawić ją w moich rękach. – Wyprostowała się i spojrzała na mojego syna, który nadal przytulał Mayeczkę. – Mintao, możesz mi zaufać.

- Wiem – odparł mój syn, jednak patrzył na nią z rezerwą. Po chwili odwrócił się i ujmując Mayę za twarz, ucałował jej czoło. – Uważaj na siebie – szepnął.

- Nie jestem dzieckiem. I nie jestem słaba – odparła May, uśmiechnęła się do niego i cofnęła o krok. Mintao skinął jej głową i podszedł do mnie, Sharony, Mei i Shana, a trójka podróżników przekroczyła bramę, machając nam.

Chwilę patrzyliśmy, jak odchodzą, a potem mój syn obrócił się i ruszył w stronę wioski.

- Mintao! – zawołałem za nim. – Mam do ciebie sprawę, mógłbyś...?

- Potem przyjdę! – odparł. – Chcę być chwilę sam! – zawołał, po czym odbiegł. Podrapałem się po czuprynie.

- Idiota! – syknęła Mei i złapała Shana za łokieć. – Chodź na ramen.

- Eeee – wymamrotał Uchiha. – Ale mi się już darmówki skończyły... – Spojrzał na mnie błagalnie, a ja zaśmiałem się i pokręciłem głową.

- O nie, nie dam się namówić – powiedziałem, ruszając wraz z Sharoną i przeciwną niż oni stronę. – Zacznij wydawać kieszonkowe!

- Nie mam kieszonkowego! – zawołał za nami Shan. – Już wydałem!

- Pieniądze za misję...!

- Też wydałem!

- Przykro mi! – zaśmiałem się wraz z Sharoną, która jednak po chwili spoważniała.

- Jak pan myśli, długo im to zajmie? – spytała, poprawiając kitkę i głową wskazując bramę, którą przed chwilą przekroczył jej narzeczony, moja uczennica i jej siostra. Szliśmy spacerkiem w stronę budynków administracyjnych, pierścionek Sharony, zdobiący jej dłoń, mienił się w słońcu.

- Och, będziemy mieli teraz co robić, więc nie martw się, czas szybko ci minie – powiedziałem, wsuwając ręce do kieszeni. Shar wlepiła we mnie czarne oczy.

- A co? – zapytała, a ja uśmiechnąłem się.

- A zobaczysz – odparłem, zatrzymując się na skrzyżowaniu, gdzie nasze drogi się rozchodziły. Spojrzałem na najstarszą Uchihę i chwilę jej się przyglądałem. – Cieszę się, że wszystko z tobą dobrze – powiedziałem. Spojrzała na mnie lekko zdziwiona, a potem skinęła głową.

- Ja... trochę mi się wszystko pozmieniało i... i poukładało. Jest tak... normalnie, odkąd mieszkamy razem z Toeim i wszystko planujemy... Ja... przepraszam za te wszystkie kłopoty, które sprawiałam – szepnęła, opuszczając głowę.

- Nie sprawiałaś żadnych kłopotów, Shar – odszepnąłem i po raz pierwszy odkąd przestała być dzieckiem pogłaskałem ją po włosach. – Każdy ma czasem prawo się pogubić.

- Wiem, ale... dziękowałam już Shanowi – mruknęła, skubiąc rękaw bluzki. – Dawno, jeszcze przed przeszczepem... i czułam się lepiej. Chciałabym mieć wszystko posprzątane...

- Wiem. Dużo wymagałaś od Shana, ale jeszcze więcej od samej siebie, prawda?

Zerknęła mi w oczy, zastanowiła się, a potem skinęła głową.

- Tak, to prawda – przyznała. Uśmiechnąłem się.

- Cieszę się, że sobie odpuściłaś.

Zaśmiała się gorzko, otarła niesforną łzę z lewego oka i czmychnęła, machając mi ręką. Odwzajemniłem ten gest, a potem z wolna ruszyłem do gabinetu. Chciałem sobie to i owo przemyśleć. Skoro Maya i Asuka opuściły już wioskę, mogłem zacząć realizować moje plany i zapewnić rozrywkę mojemu starszemu synowi, który najwyraźniej był wrażliwszy niż przypuszczałem.

- Baaaaaan! – wydarłem się, gdy tylko usiadłem w fotelu. Mój gabinet był pusty, a na biurku leżała sterta papierów. Sekundę później chłopak wpadł do gabinetu. – Gdzie ty się podziewasz? – zapytałem go.

- Byłem... z sensei... Shikamaru... – wysapał. – Poszli już?

- Tak – odpowiedziałem. – Słuchaj, a teraz sprowadź mi tu Sasuke, Hinatę z Junichim oraz Mintao, migusiem. A gdy to zrobisz, leć do Tsunade i Kakashiego i ustal mi z nimi konsultacje na jutro.

Ban spojrzał na mnie zdziwiony.

- Planuje pan coś?

- Powiedzmy, że w końcu przyłączymy się do wyścigu – odparłem, uśmiechając się szeroko. Ban zamarł na chwilę, jednak zaraz odżył i również wyszczerzył zęby.

- W końcu, Lordzie Hokage! Tak jest, Lordzie Hokage! – zawołał i wybiegł. Śmiałem się do siebie przez chwilę, póki moje spojrzenie nie padło na stertę papierów. Wtedy uśmiech mi zrzedł.

- Nienawidzę papierkowej roboty – jęknąłem, uderzając czołem w blat biurka. A przecież musiałem to skończyć jak najszybciej.

Niedługo później w moim gabinecie zjawił się Sasuke. Na szczęście mój przyjaciel nie należał do osób zbyt gadatliwych, więc tylko przywitał się we mną i dowiedziawszy się, że musimy poczekać na jeszcze trzy osoby, usiadł sobie na kanapie, ziewając. Nie miałem czasu z nim rozmawiać, podpisywałem papiery zaledwie je przeglądając. Wiedziałem, że Ban nie położyłby mi na biurku czegoś niepotrzebnego.

Niedługo potem zjawili się Hinata i Junichi.

- Fujek Sasuke! – wydarł się mój syn i rzucił na Uchihę, śmiejąc się. Wdrapał mu się na kolana, ucieszony z jego niezadowolonej miny.

- Dzień dobry – powiedziała moja żona, uśmiechając się do mnie. Skinąłem głową.

- Przepraszam, że was tu ściągnąłem – powiedziałem. – Zaczekamy jeszcze na Mintao i wszystko wam wyjaśnię.

- Oby to było coś ważnego – mruknął siedzący nieruchomo Sasuke, starający się za wszelką cenę nie stracić cierpliwości, bo Junichi zaczął ciągnąć go za włosy, coś tam mu mamrocząc. Hinata usiadła sobie obok nich i odetchnęła, jakby cieszyła się, że nasz najmłodszy syn znalazł sobie nową ofiarę maltretowania.

Czekaliśmy wspólnie jakieś piętnaście minut, zanim do gabinetu wrócił Ban.

- Nareszcie – powiedziałem. – O której będzie Mintao? – zapytałem go. Ban spojrzał na mnie dziwnie.

- Lordzie Hokage, nie mogłem go znaleźć! – oświadczył. Ja i moja żona spojrzeliśmy na niego zdziwieni.

- Słucham? – zapytałem, jakbym nie zrozumiał.

- Lordzie Hokage, nigdzie go nie ma, pytałem Mei, ale nie chciała mi...

- Smarkacz! – wydarłem się, zrywając zza biurka, domyślając się, co zrobił. Wściekły, ruszyłem w stronę drzwi. – Ban, zajmij się papierami! Zaczekajcie tu na mnie, jak go dorwę, to mnie popamięta!

Zatrzasnąłem z hukiem drzwi i czym prędzej zbiegłem na dół. Tam zatrzymałem się na chwilkę i aktywowałem tryb Kuramy, by poczuć, co dzieje się w okolicy. Zlokalizowałem Mei i Shana, siedzących nad jeziorem, jednak Mintao nigdzie nie było. Jeszcze bardziej wściekły skoczyłem na najbliższy dach i puściłem się pędem w stronę mojej córki. Dotarłem do nich w niecałe cztery sekundy.

- O-o – powiedział Shan, gdy zeskoczyłem z drzewa, lądując tuż przed nimi. Siedzieli na trawie, zajadając się mitarashi dango.

- Gdzie on jest? – wycedziłem przez żeby, patrząc wprost na moją córkę. Westchnęła.

- A gdzie może być? – zapytała retorycznie.

- Poszedł za nimi?!

- Mówi, byś się nie wtrącał – odrzekła, wzruszając ramionami.

- Do jasnej cholery, jest mi potrzebny! – krzyknąłem w furii, obróciłem się i pobiegłem w stronę bramy. Zlokalizowanie jego położenia nie zajęło mi wiele czasu, a gdy już to zrobiłem, stwierdziłem, że dotarcie do niego zajmie mi co najmniej dwadzieścia minut mojego najszybszego biegu. Zatrzymałem się, stworzyłem klona i wysłałem go do gabinetu, by odwołał Hinatę i Sasuke, a także wydał Banowi nowe rozkazy. Odwołałem tryb Kuramy i puściłem się biegiem.

Gdy biegłem, złość wcale mi nie przechodziła, wręcz przeciwnie. Miałem ochotę dorwać mojego syna i stłuc mu tyłek tak, jak zrobiłbym to, gdyby był dzieckiem. Nie miałem pojęcia, co się stało z tym chłopakiem i co mu odbiło! Zawsze był taki odpowiedzialny! Zawsze miałem w nim oparcie! Zawsze się słuchał!

- Cholerny, nastoletni wiek! – fuknąłem sobie pod nosem, pędząc tak szybko, że las był dla mnie tylko masą rozmazanej zieleni, a wiatr huczał mi w uszach.

Po około dwudziestu pięciu minutach poczułem go tuż przed sobą, szybko uciekającego. Przyspieszyłem jeszcze bardziej i dostrzegłem go między gałęziami.

- Zaczekaj, smarkaczu! – rzuciłem, zarówno głośno jak i mentalnie. Zeskoczył z drzewa i pognał po ziemi, więc zrobiłem to samo.

I w momencie, kiedy moje stopy uderzyły o podłoże, moje ciało zamarło. Pod moją czaszką wystrzeliły jasne plamy bólu, niemalże wykręcając mi mózg. Jęknąłem, chcąc się choćby poruszyć, ale nie mogłem. Dostrzegłem Mintao, który wyszedł zza jednego z drzew.

- Nie chciałem tego robić – szepnął.

Uwolnij mnie, do cholery! ryknąłem na niego w myślach, gdy spojrzał mi w oczy.

- Nie mogę – odparł. – Przybiegłeś tu, chcąc mnie powstrzymać.

Bo myślisz tylko o sobie, Mintao! Dlatego za tobą pobiegłem! Doskonale w końcu wiedział, że był mi potrzebny, że był konieczny do realizacji moich planów. Może i był zazdrosny o Mayeczkę, może i chciał jej pilnować, ale nie mogłem pozwolić, by mnie teraz opuścił. Patrzyłem, jak mi się przygląda, nie mogłem jednak poruszyć żadnym mięśniem. Mintao zawładnął tą częścią mojego umysłu, która odpowiadała za ruch. Na szczęście wiedziałem, jak to przełamać, wiedziałem, że mogę skorzystać z...

Coś we mnie drgnęło, gdy zorientowałem się, że nie mogę porozumieć się nawet z Kuramą. Mój syn odciął moją zdolność do wnikania w moje wnętrze i kontaktowania się z demonem, którego w sobie nosiłem. Zniewolił mnie całkowicie, odciął od moich umiejętności i unieruchomił.

- To jest konieczne – odparł spokojnie, jednak czoło miał spocone. Cały czas z nim walczyłem, nie miałem zamiaru mu się poddać, dlatego utrzymywanie mnie w bezruchu kosztowało go sporo chakry. Być może udałby mi się wziąć go na przetrzymanie... – Skoro nie możesz korzystać z chakry Kuramy, tato, to ty również stracisz przytomność. Nie chcę tego.

A czego chcesz?!

- Chcę za nią iść! – zawołał. Warknąłem mentalnie, bo przecież nie mogłem mówić.

Przestań się do cholery jasnej zachowywać jak pięcioletni smarkacz! Co się z tobą dzieje, Mintao?! Ona idzie do rodziny, jest z Toeim i siostrą...!

- Nie ufam Asuce! – krzyknął zły, zaciskając pięści. – Nie ufam jej i już! Nie mogę zajrzeć do jej głowy i sprawdzić, co myśli, dlatego nie zostawię Mayi w rękach kogoś takiego! Ty kochasz mamę i zrobiłbyś wszystko, by była bezpieczna, czemu mnie nie rozumiesz?!

Ale to jej siostra! Poza tym, wstrzymujesz moje plany, Mintao! Rozumiałbym, gdyby chodziło o coś głupiego, ale tu chodzi o ludzkie życie! Takako zabija, musimy przyłączyć się do wyścigu, a ty jesteś mi potrzebny! A Maya poradzi sobie w każdej sytuacji! Musiał wiedzieć, jakie to było dla mnie ważne, jakie miałem plany, przecież mógł zajrzeć do mojego umysłu i wszystko odczytać!

Przyjrzał mi się uważniej, a potem zbliżył się i przysiadł na ziemi. Milczał przez chwilę, zastanawiając się nad czymś, ale nie mogłem nic z jego twarzy wyczytać. Próbowałem złamać jego technikę, jednak gdzieś podświadomie wiedziałem, że nie dam rady. W końcu nie było to jutsu. Mintao całkowicie panował nad częścią mojego umysły, tak, że już nie byłem panem swojego ciała. Zastygłem w bezruchu jak żywy posąg, zdolny tylko do poruszania oczami i oddychania. Tryb mędrca w tym wypadku nie pomagał, nawet jak kumulowałem energię natury, to i tak dalej nie mogłem się ruszyć. Kurama mnie nie słyszał, ja nie słyszałem jego. Przez myśl przemknęło mi, że nie chciałbym być wrogiem mojego syna. Dopiero teraz w pełni pojąłem, jak rozległa i potężna jest moc bliźniaków, w końcu byłem Hokage, nie byle ninja, którego można łatwo rozbroić!

- Nie musimy odwoływać twoich planów – powiedział Mintao po dłuższym zastanowieniu.

Uwolnij mnie!

Zignorował moją prośbę.

- Daj mi ten dzień... nie, chodź ze mną. Z tej odległości jesteśmy dla nich niewykrywalni, ale ja doskonale słyszę myśli Mayeczki. Jeżeli dotrą do portu i nic się nie wydarzy, zawrócimy do wioski i zrealizujemy twoje plany.

Będzie za późno!

- To albo popłynę za nią.

Przyglądałem mu się, zupełnie bezsilny. Cała determinacja mnie opuściła, ponieważ na moje nieszczęście moje własne dzieci odziedziczyły po mnie mój ośli upór. Wiedziałem, że go nie przekonam, widziałem w jego oczach tę samą determinację, którą dostrzegałem w lustrze.

Dlaczego ty jesteś taki...?

- Kto jak kto, ale ty nie powinieneś mnie pouczać! – ryknął, zrywając się. Wycelował we mnie palcem. – Każdy, ale nie ty, tato! Co robiłeś, gdy byłeś w moim wieku?! Co robiłeś, gdy byłeś młodszy?! Czy zawsze się słuchałeś, gdy mówili ci „zostań", „wróć"?! Odpowiedz sam przed sobą!

Patrzyłem mu w oczy, wiedząc doskonale, że musiałbym powiedzieć „nie". Nie, ja nie zawsze się słuchałem. Ja zawsze robiłem to, co chciałem, bo gdybym tego nie zrobił, Sasuke prawdopodobnie zabiłby kiedyś swoją własną żonę. Bo gdybym się zatrzymał lub zawrócił, gdy Tsunade i Raikage stanęli mi na drodze, prawdopodobnie wojna skończyłaby się zupełnie inaczej. Bo gdybym dawno, dawno, tak dawno temu, że ledwo to pamiętam posłuchał innych i nie powtarzał wciąż, na przekór wszystkiemu, że „ja będę Hokage!" prawdopodobnie ten świat miałby zupełnie inną, zmienioną i kto wie, czy nie gorszą formę. Gdyby nie moja determinacja i upór, wojna skończyła by się inaczej i nasz świat najprawdopodobniej by już nie istniał.

- Więc dlaczego mi nie pozwalasz?! – zawołał Mintao, niecierpliwie przechadzając się przede mną. Cały dygotał, zerkając na mnie co chwila. – To ja, ja i Mei, siedzimy w ich głowach! Znamy ich wszystkich tak dobrze, słuchamy ich myśli, czujemy to, co oni czują, nie możemy się opędzić od tych setek głosów...! To my znamy się na ludziach! To ja wiem, co kto sobie myśli! To ja znam setki charakterów, ich ambicje, ich nadzieje, popędy, bóle i żale! I ja wiem, komu ufać, a komu nie! I nie ufam tej zdzirze, nigdy jej nie zaufam i nie oddam Mayi w jej ręce! Jest tak fałszywa, że aż rzygać mi się chce! Ocieka jadem, czuję ten smród, nie muszę zaglądać jej do głowy!

Stanął przede mną, dysząc wściekle i patrząc na mnie wyzywająco, jak nigdy dotąd. Przestałem walczyć.

Dobrze. Dobrze, już dobrze, uwolnij mnie, pójdę z tobą, powiedziałem w końcu.

Uwolnił moje ciało, a ja, zdrętwiały, obolały, czując w skroniach taki ból, jakby ktoś przewiercał mi je od środka, opadłem na ziemię, kaszląc, bo w gardle mi zaschło. Kurama wewnątrz mnie burczał niezadowolony, że będziemy mieć migrenę. Mintao pochylił się nade mną.

- Zaraz minie – powiedział, klepiąc mnie po plecach. – Przepraszam, ale to było konieczne. Byłeś tak wściekły, że aż trochę straszny.

- Nic bym ci nie zrobił – wymamrotałem, próbując odchrząknąć. Syn podał mi manierkę z wodą, a ja napiłem się. – Przecież jestem twoi ojcem.

Usiadłem na ziemi, oddychając równo. Ból powoli mijał, drżenie zdrętwiałego ciała ustępowało. Spojrzałem na syna, który stał nade mną, przypatrując mi się z powagą.

- Chciałeś wspomóc siebie Kuramą – powiedział z wyrzutem.

- Żeby to przełamać... Czy w ogóle da się to przełamać?

- Nie wiem – odpowiedział. – Nikt jeszcze tego nie zrobił.

- Maya... gdzie oni teraz są? – zmieniłem temat. Bez wejścia w tryb Kuramy moje zdolności ograniczały się tylko do najbliższej okolicy.

- Prawie siedem kilometrów przed nami – mruknął Mintao, oglądając się za siebie, na wschód. – Mayeczka i Asuka rozmawiają, Toei idzie za nimi.

- Czemu jej tak nie ufasz...?

- Kłamie – odparł natychmiast, odbierając ode mnie manierkę, która mu zwróciłem. Zakręcił ją i schował do plecaka, który miał za sobą. – Suka kłamie cały czas.

- Jak to możliwe, że ja nie czułem jej złych intencji? – zapytałem, a Mintao zastanowił się chwilę.

- Nie wiem – przyznał. – Myślę, że to z podobnego powodu, dla którego ja nie słyszę jej myśli. Ale mnie i Mei nie oszuka, doskonale wiem, kiedy i w jakiej kwestii kłamała i nie podoba mi się to.

- Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?

Westchnął.

- Nie chciałem zawracać ci głowy, bo miałeś ją zajętą czymś innym – wyjaśnił, spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. – Chciałem to załatwić, byś mógł skupić się na swoich planach.

- Lepiej było mnie uświadomić...

- To prawda, jesteś najbardziej wścibskim ojcem w całej wiosce – zaśmiał się, kiedy się skrzywiłem. – Z Mei uznaliśmy jednak, że lepiej będzie, jeżeli po prostu nie będziemy robić wokół Asuki szumu. Chciałem, byś był przy niej naturalny.

- A ty i Mei? Poza tym wydawało mi się, że Mei i Shan lubią Asukę.

- Staraliśmy się stwarzać takie pozory – odparł. – Shan jest w tym ekspertem. Ponadto ci dwoje nie zajęli stanowiska na moją prośbę. – Jeszcze raz zerknął na wschód. – Jeżeli chcesz ze mną iść, to chodźmy, bo stracę ją z zasięgu.

Podniosłem się z ziemi i obaj zaczęliśmy biec, on z przodu, ja za nim, z aktywowanym trybem mędrca. Trójka idących przed nami shinobi znalazła się w polu mojego postrzegania. Czułem ciepłą, ognistą chakrę Mayeczki, chłodną Toeiego i lepką, „różową" chakrę Asuki.

- Słyszysz też Toeiego? – spytałem syna. Zerknął na mnie przez ramię. Miał aktywowany Byakugan, jego twarz znaczyła siatka żyłek. Kucyk złotych włosów powiewał za nim i w tym momencie dostrzegłem jego znikome, ale jednak, podobieństwo do klanu Hyuuga, a szczególnie do Nejiego. U Mei praktycznie wcale nie było widać genów matki, gdyby nie oczy tego klanu, nikt by nawet nie dostrzegł podobieństwa.

- Nie – odparł, odwracając spojrzenie. – Słabo go znam, uczepiłem się Mayeczki, bo jej wewnętrzny głos znam najlepiej. Ale dzięki tobie wiem już dostatecznie dużo. Nie zgub ich.

- Nie pouczaj mnie! To ja tu jestem twoim ojcem, jak się pomyliłeś, będziesz miał taki szlaban, jakiego w życiu mnie maiłeś!

Zaśmiał się wesoło, chyba był zadowolony, że go nie powstrzymuję. Biegliśmy tak kilka minut, a potem zatrzymaliśmy się i ruszyliśmy w tempie takim samym, jak śledzona przez nas trójka. W międzyczasie przywołałem ropuchę, która wypluła mój plecak z rzeczami na misję, a potem wysłałem ją do Bana z kolejnymi instrukcjami. Godzinę później otrzymałem odpowiedź, przysłaną przez jastrzębia Sasuke. Słownictwo, jakim posłużył się mój przyjaciel, by wyrazić swoje niezadowolenie z faktu, iż ich zostawiłem na lodzie sprawiło, że uszy mi poczerwieniały.

Szliśmy z Mintao w taki samym tempie jak tamci, by zachować dystans. Woleliśmy nie zbliżać się na tyle, by Toei lub Asuka nas wykryli. Co do członka ANBU byłem pewien, że nas nie wyczuł, jednak zdolności Asuki nie znałem i nie wiedziałem, czy wie, czy nie wie. Mayeczka też nic nie wykryła, nie miała zdolności tropiących i jeszcze nie potrafiła używać energii natury.

Mintao milczał, był maksymalnie skupiony na myślach swojej dziewczyny. Szedłem obok niego, badając przepływ chakry w ciałach trzech śledzonych przez nas osób. Było to dla mnie strasznie nudne, więc w pewnym momencie westchnąłem, zakładając ręce za głowę.

- Czy to ma w ogóle jakiś cel? – spytałem. – O czym oni rozmawiają?

- Asuka opowiada rodzinne historie – odrzekł Mintao bezbarwnym głosem.

- Kłamie?

Zastanowił się chwilę.

- Nie jestem w stanie ocenić – wymamrotał. – Przez myśli Mayi wszystko jest zniekształcone...

- Mintao, czy ona kłamie? – zapytałem z naciskiem. Syn westchnął.

- Nie, nie kłamie – odparł z rezygnacją. – Ale to o niczym nie świadczy.

- No tak – westchnąłem, a on zerknął na mnie gniewnie, słysząc mój sceptyczny ton.

- To nie jest tak, ze wszystko co mówi... – zabrał się za wyjaśnianie, najwyraźniej chcąc mnie przekonać do swoich racji – ...jest stekiem kłamstw. Ale raczej historią z życia, między którą bajki wplotła. Bajki, które mi się nie podobają. Równie dobrze Asuka może kolorować wspomnienia, by Maya myślała dobrze o rodzinie i klanie, ale również może kłamać, bo ma złe zamiary.

- I ty obstawiasz drugą opcję? – zapytałem niby od niechcenia, a Mintao odwrócił ode mnie spojrzenie i wlepił je w stronę, gdzie kilka kilometrów przed nami znajdowała się jego dziewczyna.

- Wybrałem to, co uznałem za najlepsze wyjście – odrzekł.


3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, zaczyna wcielać w życie swój plan, Mayeczka wyruszyła a Mintao od razu zanią pognał... ;) bardzo bym chciała aby odnalazł się ten chłopiec z Suny, to wykłucanie się Juinchiego i Sasuke genialne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no i zaczyna wcielać w życie swój plan, o tak Mayeczka wyruszyła a Mintao od razu za nią gna... ;) to wykłucanie się Juinchiego i Sasuke genialne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no i wciela swój plan w życie, Mayeczka wyrusza a Mintao za nią zaraz gna... ach to wykłucanie się Juinchiego i Sasuke jest genialne... tyle humoru...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń