poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rozdział 28

„Kochać to znaczy cierpieć. Aby uniknąć cierpienia nie wolno kochać. Ale wtedy cierpimy z braku miłości. A więc kochać to znaczy cierpieć, nie kochać to też znaczy cierpieć. Czyli cierpieć to znaczy cierpieć. Być szczęśliwym to znaczy kochać. A zatem być szczęśliwym to znaczy cierpieć. Ale cierpienie unieszczęśliwia. Czyli żeby być szczęśliwym trzeba albo kochać, albo kochać cierpienie, albo cierpieć z nadmiaru szczęścia. Mam nadzieję, że to zapisujecie."

Woody Allen

*

Szliśmy cichą, pogrążoną w ciemnościach uliczką, pozwalając, by nasze głowy odpoczywały. Byliśmy tylko my dwaj, co nam odpowiadało. Gaara nigdy nie był zbyt rozmowny, dlatego teraz mogłem rozkoszować się ciszą. A on też nie musiał martwic się, że nagle zacznę wrzeszczeć, w końcu nie byłem już dzieciakiem.

Zmierzaliśmy w stronę mojego domu. Ja, jako Lord Hokage, musiałem jeszcze oficjalnie pożegnać wszystkich przybyłych gości, a Gaara był tak uprzejmy, że mi towarzyszył aż do samego końca. Dlatego właśnie my dwaj jako ostatni opuściliśmy salę bankietową.

W moim domu mieli czekać na nas nasi bliscy. Sasuke, wychodząc z przyjęcia, mruknął coś do mnie o butelkach z sake, które leżą w piwniczce w jego domu i które z chęcią by ją opuściły, tak więc już zacierałem ręce, marząc o popijawie. Miałem też ochotę spędzić ten wieczór z gorących źródłach, ale w sumie impreza w domu też byłaby w porządku.

Idący obok mnie Gaara trzymał w dłoniach sporą paczuszkę, owiniętą w szary papier do pakowania i przewiązaną pomarańczową wstążką. Wiedziałem, co tam ma, dlatego o nic nie pytałem, tylko uśmiechałem się w duchu. Stary dobry Gaara. On nigdy się nie zmieni.

- Hiroetsu nie wzbudza zaufania – rzekł nagle mój przyjaciel, nie patrząc na mnie. Przeniosłem na niego wzrok, zdumiony, że się odzywa.

- Taaa, nie wzbudza – przytaknąłem. – Tyle, że jakoś tak późno doszedłeś do tego wniosku.

Gaara uśmiechnął się pod nosem.

- Wybacz – rzekł. – Po prostu wydawało mi się, że jesteś zazdrosny. Facet w końcu założył w tej Krainie drugą Ukrytą Wioskę.

- Zazdrosny! – prychnąłem. – Czy ja kiedykolwiek byłem o coś zazdrosny?!

- Uhum – przytaknął Gaara, kiwając głową, a ja naburmuszyłem się. Gaara po raz kolejny się uśmiechnął.

Doszliśmy do mojego domu. We wszystkich oknach paliły się światła, słychać było gwar rozmów, wydobywający się z jego wnętrza. Ruszyliśmy w stronę drzwi i już po chwili znaleźliśmy się w środku.

W kuchni panował tłok i chaos. Hinata i Sakura uwijały się przy kuchence, szykując jedzenie. Sasuke wyjmował z lodówki butelki sake i układał je w koszu piknikowym, rozmawiając z moim synem na temat swoich ognistych technik. Mintao syn zasypywał go masą skomplikowanych pytań, a Sasuke, wyraźnie zadowolony z jego zainteresowania, tłumaczył mu równie zawiłym językiem, jak się wykonuje te jutsu, ile trzeba do nich chakry i tym podobne. Ci dwaj zawsze potrafili znaleźć wspólny język. Obok nich przy stole siedzieli Mei i Kaju, przysłuchując się tej rozmowie i krojąc warzywa na sałatkę. Przy oknie stały Sharona i Temari, zabawiając gaworzącego Junichiego, który, gdy tylko przekroczyłem próg, zaczął głośno płakać, a one zaczęły go uspokajać. Pod ścianą siedział naburmuszony, związany Shan, dość opryskliwie odpowiadający na zaczepki rozbawionego Kankurou. Shikamaru i jego córka Kiara siedzieli na parapecie i chyba drzemali, oparci o siebie.

- Zjemy na dworze – poinformowała mnie Hinata, gdy zbliżyłem się do kuchenki i zajrzałem do garnka, by zobaczyć, co pichci. – Tu się nie zmieścimy, a noc jest ciepła.

- Weź Sasuke i idźcie ustawić stół w ogrodzie – powiedziała Sakura, uderzając mnie łyżką w łapę, kiedy chciałem zabrać z talerza smakowicie wyglądający kawałek ryby.

- Dobra, dobra – burknąłem naburmuszony, oglądając się na Sasuke. W tym czasie Gaara zbliżył się do Sharony i wręczył trzymanemu przez nią Junichiemu swoją paczuszkę. Uchiha natychmiast ją rozpakowała i jak się okazało, nie myliłem się. Wewnątrz był pluszowy, brązowy miś z niebieską kokardką przy szyi. Gaara miał w zwyczaju obdarowywać takimi wszystkie znane sobie dzieciaki. Moja Mei miała już takich całą kolekcję, tyle, że jej misie były najnieszczęśliwsze z tych, które kiedykolwiek rozdał Gaara. Moja córka i jej najlepszy przyjaciel Shan mieli w zwyczaju odrywać im kończyny, zamieniać je między misiami i przyszywać grubymi, kolorowymi nićmi, tak, że wszystkie wyglądały jak ofiary nieudanych przeszczepów.

Skinąłem na Sasuke i wyszliśmy z kuchni. Ustawiliśmy wszystko co trzeba w ogrodzie, dziewczyny przyniosły jedzenie, po czym wszyscy zasiedliśmy do stołu. Nie trzeba było wiele czasu, by zabawa się rozkręciła. Już po chwili wszyscy śmialiśmy się wesoło z opowiadanych przez Shana dowcipów, który w końcu zdołał ubłagać ojca, by ten mu odpuścił wybryk ze stadionu i go rozwiązał. Sasuke, już po wypiciu kilku czarek sake (zagonili nas do roboty, to obaliliśmy w tajemnicy jedną butelkę, za stare czasy) zgodził się na to niewiarygodnie szybko. Sakura tylko pokręciła głową.

Zabawa zdawała się coraz bardziej rozkręcać. Już wkrótce dzieciaki ganiały się po trawniku, grając w jakąś grę, najedzone i zadowolone z życia i wolności, bowiem większość starych pryków, czyli nas, wypiła nieco i wdała się w rozmaite dyskusje. Ja obejmowałem moją zarumienioną żonę, z trudem panując nad chęcią nieustannego całowania jej po szyi. Sakura siedziała z głową na ramieniu Sasuke, z rumieńcami od nadmiernej ilości alkoholu, a jej mąż bawił się jej włosami. Shikamaru przysypiał, nieco wzgardliwie obserwowany przez Temari, która najwyraźniej trzymała się dużo lepiej od niego. Gaara, choć pił tyle, co wszyscy, zdawał się być zupełnie trzeźwy, natomiast Kankurou bawił się świetnie, głośno rozprawiając o nowoczesnych sposobach tworzenia marionetek. Sharona jakiś czas temu poszła sprawdzić, jak tam Junichi i nie wróciła. Podejrzewałem, że ta zabawa nie była jej w smak i położyła się u nas w gościnnym.

- Naruto... - szepnęła do mnie w pewnym momencie moja żona.

- Tak? – zapytałem, zerkając na nią.

- Mógłbyś iść zobaczyć, co z Junichim? – zapytała, po czym wróciła do przerwanej rozmowy z Sakurą. Wstałem nieco chwiejnie i machając ręką w stronę Sasuke, który wrzasnął: „Ej no, Uzumaki, nie wymiękaj! Jeszcze nie wypiliśmy za mój klan!" ruszyłem w stronę domu.

Wszedłem do naszej sypialni przez drzwi tarasowe, a potem do pokoju Junichiego. Tam jednak zamarłem tuż za progiem, a to, co zobaczyłem wystarczyło, abym natychmiast wytrzeźwiał.

Sharona leżała pod ścianą w jakiejś dziwnej pozycji, z rozwianymi włosami, nieco blada na twarzy, ale żywa. A obok niej stał nieznany mi wyrostek w wieku około trzynastu lat z ochraniaczem Wioski Słońca na czole. Jednak co innego mną tak wstrząsnęło. Bydlak trzymał na rękach Junichiego.

Zamarłem. Serce tłukło mi się w piersi, a ja przeklinałem swoją słabość do sake. Gdybym tylko nie pił, cholera, gdybym nie pił, już dawno wyczułbym tego bachora i pozbawił go życia, zanim choćby pomyślał o dotknięciu Junichiego swoimi brudnymi łapami.

- Pan zamknie drzwi. – Chłopak poprosił mnie uprzejmie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zrobiłem co chciał, śledząc go spojrzeniem. Jedyna jego przewagą było to, że miał na rękach mojego synka. Tylko to trzymało go jeszcze przy życiu. Gdyby nie ten fakt, byłby już martwy. Wystarczyłby teraz tylko jego jeden mały błąd, a już nie opuściłby tego pomieszczenia o własnych siłach.

- Spokojnie – odezwał się chłopak, wiedząc, że zacisnąłem pięści z całych sił. Bałem się jednak poruszyć, w obawie, że to bydle skrzywdzi mi syna.

- Znam cię – powiedziałem do niego, żeby zyskać na czasie. W duchu modliłem się, by Sasuke albo Gaara wyczuli, że nie jestem tu sam. – To ty rozmawiałeś z moją córką podczas egzaminu na chuunina, jesteś jednym ze świty Hiroetsu. Ostrzegam cię, jeżeli skrzywdzisz mojego syna, to będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz.

Patrzył mi w oczy, trzymając na rękach Junichiego. Gorączkowo myślałem, co zrobić? Atakować? Bałem się, że gdy tylko się poruszę, już nigdy więcej nie ujrzę synka.

- Ustalmy parę rzeczy – odezwał się cicho nieznajomy. - Nie należę do świty Hiroetsu. Nie miałem pojęcia, że Mei to pana córka. Przepraszam, jeżeli pana zdenerwowałem. Nie mam zamiaru krzywdzić tego malucha, a już na pewno nie mam zamiaru ginąć z pana reki. Mam dla pana wiadomość.

- Wiadomość? – powtórzyłem, odruchowo wyciągając ręce po syna. Chłopak zbliżył się do mnie nadzwyczaj ufnie jak na shinobi, po czym podał mi młodego. Gdy tylko odebrałem mu Junichiego, kamień spadł mi z serca. Przytuliłem go mocno do siebie. Cały dygotałem z ulgi i złości.

- Przepraszam – powiedział chłopak, patrząc, jak tulę młodego do siebie. – To był jedyny sposób, aby pan się na mnie od razu nie rzucił. Nie miałem jak się do pana zbliżyć, a jakbym wszedł tu w inny sposób, prawdopodobnie wziąłby mnie pan za sługę Hiroetsu i zabił.

Nie mylił się. Zmarszczyłem gniewnie brwi.

- A teraz tłumacz, kim jesteś i jaką masz tę wiadomość? I co z Sharoną? – warknąłem. Dzieciak nie okazał strachu. Uśmiechnął się tylko przepraszająco.

- Sharonie nic nie jest, to jutsu usypiające. Nie będzie mnie pamiętać. Jestem Cash i oficjalnie w ogóle nie istnieję. Jestem współpracownikiem Piranii.

- Szpieg? – zdumiałem się.

- Szpieg-czeladnik – zaśmiał się.

- Co to za wiadomość?

- Szef chce się z panem spotkać. To, co ma do przekazania, nie jest do przelania na papier. Udało nam się dostać w podziemia... Kazał mi tylko przekazać, że Sai żyje, ale trzeba się spieszyć. Szef chce się z panem widzieć tam, gdzie zawsze, o północy jutrzejszego dnia. I prosił, by pan przyszedł sam, jeśli łaska. Nie chce w to mieszać Sharony. To kazał mi panu przekazać.

- Musiałeś mi się włamywać do domu?! – zapytałem napastliwie, gdy kolejny ciężar spadł mi z serca. Sai żył! – O mały włos nie przyprawiłeś mnie o zawał!

Cash zaśmiał się krótko.

- Przepraszam. Udaję pomocnika Hiroetsu, nie miałem kiedy się do pana zbliżyć bez jego wiedzy.

Przyjrzałem mu się. Kim był? Im mocniej skupiałem się na nim, tym wyraźniej czułem, że nie posiada chakry. Albo inaczej, czułem, jakby go w ogóle nie było, jakby tam, gdzie stoi, znajdowało się tylko powietrze. Ale przecież to niemożliwe. Musiał być materialny. Trzymał przecież na rekach Junichiego! Dotykał go, a gdy odbierałem od niego synka czułem, że jest materialny.

- Czy informacje Shimamury są aż tak ważne, że kazał ci straszyć mnie na śmierć? - zapytałem.

- Szalenie – odpowiedział. – Jeżeli kazał mi się ujawnić, te informacje muszę być szalenie ważne. Jest pan drugą osobą na świecie, która wie, że istnieje ktoś taki jak Cash.

Gwizdnąłem. Zignorowałem jednak cisnące mi się na usta pytania a zadałem kolejne, niezwiązane z tym chłopakiem.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

- Byłem już w tej wiosce – odrzekł. Przeklęty Shimamura, wysyłał mi szpiega do wioski.

- Wiesz, że jak jeszcze raz się tu pojawisz, to ja cię wyczuję i od razu będę o tobie wiedział – zagroziłem. Uśmiechnął się tylko.

- Przykro mi, ale nie, Lordzie Hokage. W każdym razie, miło było pana poznać. Już wiem, dlaczego szef tak bardzo pana szanuje.

- Naruto, co ty tu robisz tak długo? – zapytał głos za moimi plecami. Obejrzałem się. W drzwiach stała Hinata, patrząc na mnie z lekko przekrzywioną głową.

- Jaa... - zacząłem i zerknąłem na Casha, jednak tam, gdzie stał jeszcze sekundę temu, nie było teraz nikogo. Nie wydał żadnego dźwięku, nie użył żadnego jutsu, nic. Po prostu zniknął. Nie stał się niewidzialny, nie przeniósł się w żadne inne miejsce... rozpłynął się w powietrzu zupełnie jak dym.

*

- Jesteś... jesteś... Ach, czasem po prostu zastanów się, z kim rozmawiasz! – krzyknąłem, a oczka mojej córki napełniły się łzami. Odetchnąłem i ukląkłem przed nią.

- Ja nie wiedziałam, że to szpieg, tato... - wychlipała, a ja wyciągnąłem ręce. Przytuliła się do mnie od razu, a ja pogłaskałem ją po głowie. Nie lubiłem, kiedy płakała. Nigdy nie byłem surowy dla swoich dzieci. Po prostu... gdyby to nie był szpieg Shimamury, tylko kogoś innego, Mei naraziłaby siebie i wszystkich swoich bliskich.

- Już dobrze – powiedziałem ugodowo. – Ramen na zgodę, co?

Przytaknęła, przecierając oczy. Skrzywiła się.

- Mintao się teraz ze mnie śmieje, mówił mi, bym nie rozmawiała z tym chłopakiem. To czyim on był szpiegiem? – zapytała. Nadal miała czerwone oczka i zaczynały mnie ogarniać wyrzuty sumienia. Kiedy Mei i Mintao byli malutcy, obiecywałem sobie, że nigdy nie będą płakać. Oczywiście, było to niemożliwe do zrealizowania, ale takie miałem plany. Chciałem zaoszczędzić im bólu.

Otworzyłem drzwi mojego gabinetu i wyszliśmy na zewnątrz. Dzień był piękny, w powietrzu czuło się zapach kwiatów z kwiaciarni „Yamanaka" i bulionu z Ichiraku Ramen, do którego szliśmy. Aż nie mogłem uwierzyć, że za kilka godzin miałem się spotkać z Shimamurą i w końcu dowiedzieć się, co knuje Hiroetsu. Tyle czasu, tyle środków, tyle martwych osób, energii i w końcu... w końcu się udało. Informacje, które zdobył Shimamura, miały mi zdradzić tajemnicę rudego lidera Wioski Ukrytej w Promieniach, którą tu potocznie nazywaliśmy Wioską Słońca, jako że na ochraniaczach jej shinobi widniało słońce.

Doszliśmy do Ichiraku i zamówiliśmy dwie porcje. Trochę męczył mnie kac po wczorajszej imprezie, ale nie narzekałem, pocieszony faktem, że Sasuke miał gorszego. Kiedy widziałem się z nim rano, ledwo żył. Wychylił przy mnie butelkę wody mineralnej i zapewnił mnie, iż bardzo się cieszy, że coś tam ruszyło w śledztwie, jak dojdzie do siebie, to pomoże, a teraz żebym dał mu spokój, jeżeli nie chcę trafić do szpitala. Odpowiedziałem mu równie uprzejmie, że mam gdzieś jego pomoc i że już nigdy nie zaproszę go na sake, jeżeli potem będzie mi stroił fochy i nie chciał przychodzić do pracy. Sasuke bardzo kulturalnie zatrzasnął mi drzwi przed nosem, warcząc coś o tym, że sake było jego. Ach, ci Uchiha.

- Tato, mówię do ciebie. – Mei wyrwała mnie z zamyślenia. Spojrzałem na nią.

- Tak?

- Pytałam, co to był za szpieg?

- Nieważne, akurat nasz – odpowiedziałem, przyjmując wdzięcznie miskę ramen od właścicielki Ichiraku. Ja i córka pochyliliśmy się nad jedzeniem.

- Przepraszam – powiedziała w pewnym momencie Mei, prostując się. Spojrzałem na nią zdumiony, z ustami pełnymi makaronu. Mei patrzyła na mnie bardzo poważnie. – Zachowałam się bardzo nieodpowiedzialnie.

- Już dobrze – mruknąłem. – Nic się na szczęście nie stało. Chcę tylko, byś na przyszłość uważała, nie chcę, żeby ci się coś stało.

- Dobrze. Nie martw się. Mintao i tak już wystarczająco suszy mi głowę – skrzywiła się, zapewne z powodu myśli swojego brata. Zaśmiałem się. Zwykle to Mei znęcała się mentalnie nad bratem, nie dając mu żyć i zamęczając go swoimi myślami. Przyjemnie było zobaczyć, że mój syn jednak nie daje zdominować się swojej siostrze. No, przynajmniej w tej chwili.

- Aaaaaaa! Ramen! – usłyszeliśmy nagle wrzask Shana, po czym czarnowłosa torpeda wparowała do Ichiraku. – Jedna... nie, dwie... albo nie, trzy miski ramen na koszt Hokage! – zawołał do obsługi.

- Hej, hej! – krzyknąłem. – Jakie „na koszt Hokage"?

- Lordzie Hokage... - zwrócił się do mnie uprzejmie. – Tak sumując, to wisi mi pan siedem misek ramen. Czy aby na pewno jest pan pewien, że chce, abym odebrał całą wygraną na raz? – zapytał przebiegle.

- Trzy razy ramen dla Shana! - zawołałem.

- Tak lepiej... - powiedział zadowolony Shan, rozsiadł się wygodnie obok Mei i wyszczerzył zęby.

- Uchiha, czy rodzice cię nie karmią? – zapytałem, kiedy dostał pierwszą miskę ramen. Zerknął na mnie.

- Czasem karmią – rzekł wesoło. – Ale głównie, to ja mam szlaban na wszystko, więc korzystam teraz, bo kto wie, może jutro już nie odwiedzę Ichiraku?

- A właśnie... zdaje mi się, że ojciec zdjął z ciebie szlaban tylko na wczorajszy wieczór? – zapytałem, a on przytaknął, wciągając makaron. – Więc co tu robisz?

Przełknął to, co miał w ustach i zastanowił się.

- Tak właściwie, to chyba dostałem szlaban na dom. Mogę zamieszkać u was? Mój ojciec powiedział, że mogę.

Ja i Mei wpatrywaliśmy się w niego zdumieni.

- Chyba po moim trupie – powiedziałem.

- Co się stało? – zapytała w tym samym czasie Mei.

- Hmmm, no więc mama i ojciec się pokłócili – zaczął, wpatrując się w sufit. - Mama niechcący zrobiła dziurę w ścianie. Pogodzili się i mama kazała ją ojcu załatać, a mnie kazała mu pomóc, po czym zła, poszła do szpitala. No więc... zaczęliśmy z ojcem łatać tę dziurę. Po godzinie, dziura nadal była taka sama, jak była. Za to zupełnie niechcący przyłatałem do niej ojca. Zawołałem Sharonę, by pomogła mi go oderwać, ale ona też... tak jakby się niechcący do niej przyłatała, bo widzi pan, wylałem tam niechcący butelkę kleju. W końcu jakoś tam ich oderwałem, pan się nie martwi... ale ojciec kazał mi opuścić dom, a najlepiej zmienić nazwisko na Uzumaki, żebym żył wśród swoich. No więc jestem.

- Chyba pogadam z Sasuke – powiedziałem do siebie, pochylając się nad swoim ramen. Jeszcze tylko Shana Uchiha brakowało mi do szczęścia. Przecież ten dzieciak zniszczyłby mi dom, gdybym go tam wpuścił na dłużej niż godzinę. I tak wystarczyło, że sprowadzał mi córkę na złą drogę.

- Myślę, że powinieneś odpuścić ojcu – powiedziałem, nie patrząc na niego. Zmiana tonu nieco zbiła go z tropu. Zerknął na mnie, ale ja nadal na niego nie patrzyłem. – Pomyśl w ten sposób: im szybciej się go posłuchasz, tym szybciej zyskasz siłę. Im szybciej ją zyskasz, tym szybciej dojdzie do przeszczepu. Im szybciej dojdzie do przeszczepu... - spojrzałem na niego. – Tym szybciej ci odpuszczą.

Wpatrywał się we mnie ponad głową Mei, która siedziała cicho, pochylona nad swoją miską. Shan już się nie uśmiechał i nie miał charakterystycznej dla niego, głupkowatej miny. Wreszcie zobaczyłem w nim Uchihę. Tak rzadko to się zdarzało.

- Ja mam własny sposób na to wszystko – powiedział. – Jeszcze się przekonacie.

Nie wiem dlaczego, ale poczułem niepokój. Ale z drugiej strony, poczułem też pewien rodzaj dumy. Miałem przed sobą człowieka, który dorastał, by odziedziczyć moją wolę ognia. Uśmiechnąłem się do niego, skinąwszy mu głową. Shan nie zmienił jednak miny, tylko poważny i nieco spięty pochylił się nad swoim ramen, obserwowany przeze mnie i moją córkę. W końcu zachichotał.

- No co, aż taki szok? – zapytał. – Halo, dalej jestem sobą!

Pokręciłem głową i wstałem. Położyłem na ladzie pieniądze za swój i ich ramen.

- Zostawiam was, tylko niczego nie zmalujcie.

- Tak jest! – zawołali oboje, ale miny mieli groźne. Miałem nadzieję, że nie planowali kolejnego polowania na Kakashiego.

Idąc do swojej siedziby, gwizdałem sobie wesoło, witany przez mieszkańców wioski. Dzień był naprawdę pogodny i cieszyłem się, że do wieczora mam jeszcze trochę czasu. W końcu, kiedy już spotkam się z Shimamurą, to będzie koniec lenistwa. W duchu nie mogłem się doczekać, choć starałem się tego nie pokazywać, by nikt z moich najbliższych nie domyślił się, że coś się zmieniło. Skoro Shimamura prosił, by nie mieszać do tego Sharony, oznaczało to coś naprawdę dużego. Tak więc i ja nie powinienem niepokoić moich najmilszych.

Skoro o najbliższych mowa... Nagle dostrzegłem swojego syna, stojącego przed budynkiem administracyjnym i wpatrującego się we mnie swoimi białymi oczami, które odziedziczył po matce. Podszedłem do niego.

- Co tu robisz? – zapytałem. Podniósł głowę. Minę miał poważną.

- Muszę z tobą porozmawiać, tato. Chodzi o Mei i Shana.

Otworzyłem szerzej oczy. No bo chyba nie chodziło mu o to, że po moim odejściu skończyło się tym, że zaczęli się całować albo coś? Byli w końcu chyba jeszcze trochę za młodzi, a poza tym... Gdyby sprawy przybrały taki obrót, to... to chyba Konoha by tego nie przeżyła.

- Nie chcesz mi powiedzieć, że Mei nagle zapomniała o Kaju, prawda? – spytałem z obawą. Mintao przyjrzał mi się tak, jakby mnie nie rozumiał.

- Hę? A, nie. Fuj! Mam inną sprawę.

- Jakiego typu?

- Natury chakry...

To powiedziawszy, sięgnął do kieszeni i wyjął małą, białą karteczkę. Chwilę się w nią wpatrywał, po czym spojrzał na mnie, a karteczka pękła w jego dłoni na dwie równe części. Zmarszczyłem brwi. Co prawda spodziewałem się, że odziedziczą po mnie chakrę żywiołu wiatru, ale po tym, jak Mei użyła ognistego jutsu, którego nauczył ją Shan, nie byłem tego już taki pewien.

- Co chcesz mi tym powiedzieć? – zapytałem, biorąc od niego dwie części przerwanej karteczki. Przyjrzałem im się dokładnie. Nie było wątpliwości, test wyszedł poprawnie.

- Mei zrobiła tak samo – rzekł, przyglądając mi się uważnie. Czekał na moją reakcję.

- Kiedy? – zapytałem, a mój syn uśmiechnął się zadowolony, widząc, że mam zamiar go wysłuchać. Ruszył w stronę ulicy głównej, a ja podążyłem za nim, szalenie ciekawy, co też wyniuchał? Cóż, skoro Mei użyła ognistej techniki, jedynym wytłumaczeniem było...

- Kilka dni temu pożyczyłem te karteczki od sensei Sakury i poprosiłem Mei i Shana, by sprawdzili swoje elementy chakry. W przypadku Shana, karteczka spłonęła. W przypadkach moim i Mei, pękła na pół. Pozwoliło mi to upewnić się, że Mei ma chakrę żywiołu wiatru, tak jak ty i ja. Od naszej walki ukradkiem analizowałem każdy jej krok. Była szalenie dumna, że użyła tamtego jutsu, nie chciała mi powiedzieć, jak to zrobiła. Shan uczył ją wcześniej, ale nigdy jej się nie udawało, zazwyczaj podpalała coś małym płomyczkiem. Ale są też takie momenty w naszym życiu, kiedy się od siebie oddzielamy, żeby nie naruszać prywatności drugiego. Nie interesowałem się nigdy za bardzo, kiedy i z jakiego powodu Mei zrywa połączenie i przegapiłem moment, w którym nauczyła się tego jutsu. Rozmawiałem też z sensei Sasuke o naturze jego chakry, a wcześniej z sensei Yamato.

- I co? – zapytałem, ciekaw, czy ma na myśli to samo, na co ja wpadłem przed chwilą. Mintao westchnął.

- Pokażę ci.

- Idziemy do Mayi?

Spojrzał na mnie zdumiony, po czym uśmiechnął się i skinął głową.

- Tak myślałem. – Mrugnąłem do niego jednym okiem.

Przy drzwiach mieszkanka Mayi zastałem jednego z ANBU. Chłopak stał oparty o ścianę, wyraźnie znudzony swoim zadaniem. Przywitał się ze mną cicho, po czym wpuścił mnie i syna do mieszkania mojej podopiecznej.

Maykę zastaliśmy pogrążoną w zaciętej walce w shogi z Shikamaru, a ja zastanowiłem się, co on właściwie tu robił. Strateg opierał się o blat stolika, przy którym siedzieli i wpatrywał w planszę. Mayka mrugała zawzięcie oczkami, ale widać było, że jest na straconej pozycji.

- Nie wygrasz ze mną, jeśli się nie podszkolisz choć trochę... - mruknął Shikamaru, ziewając.

- Cicho pan siedzi – warknęła na niego Maya. – Rozprasza mnie pan.

- Przepraszamy, że wam przeszkadzamy... - zacząłem, ale żadne nie zwróciło na mnie uwagi.

- Pan też siedzi cicho! – fuknęła Maya. – Już prawie go mam!

- Nie wygrasz z nim – odezwał się mój syn cicho. Maya podniosła głowę i dopiero teraz spostrzegła, że nie jestem sam. Zarumieniła się delikatnie. – Nikt nie potrafi wygrać z sensei Shikamaru.

- Ale...

- Mam do ciebie sprawę – rzekł do niej Mintao, wyciągając rękę. Ujęła ją, a on pomógł jej zejść z krzesła. – Idziemy się przejść?

- J-jasne... - powiedziała, nasuwając na swoje Szalone Oko białą opaskę, którą zawsze miała przy sobie, patrząc na mojego syna ze spokojem, jaki rzadko gościł na jej twarzy. Mintao puścił jej dłoń i skierował się w stronę drzwi. Ruszyłem za nimi, wzruszając ramionami w odpowiedzi na wysoko uniesione brwi Shikamaru. Wyszliśmy przed blok, na niewielkie podwórko, porośnięte trawą. Tam Mintao zatrzymał się i zerknął na mnie.

- Na pewno nie wyjdzie mi to tak, jak Mei – rzekł. – Mayu, możesz położyć mi dłoń na ramieniu? Stań za mną...

Mayka wykonała jego polecenie, patrząc na niego ze zdziwieniem i ciekawością. Przyglądałem się synowi, który przymknął oczy, biorąc kilka głębokich wdechów. Ręka Mayki cały czas spoczywała na jego ramieniu. Potem otworzył o czy, nabrał powietrza, wykonał pieczęć i zawołał:

- Katon! Goukakyuu no Jutsu!

Dmuchnął zdrowo, a przed jego twarzą na kilka chwil pojawił się nikły płomyk. Potem przestał dmuchać i oparł się dłońmi o kolana. Na jego czole wystąpiła mała żyłka.

- To trudniejsze, niż myślałem... - powiedział. Zbliżyłem się do niego i ukląkłem naprzeciw. Maya przyglądała nam się zaciekawiona.

- A więc Mei korzystała z chakry Shana? – zapytałem, by w końcu upewnić się, że obaj mamy rację. Mintao pokiwał głową.

- Tak. Musi być w pobliżu ktoś z chakrą natury ognia, byśmy mogli wykonać to jutsu. Kiedy nie łączymy się umysłami i nie wymieniamy chakry, możemy ją pobierać z otoczenia, zaglądając do umysłów innych ludzi. Zrozumiałem to niedawno... Kiedy zrywamy połączenie, nasze umysły wciąż się szukają. A ponieważ nie mogą się znaleźć, czepiają się innych umysłów. To, co robiliśmy do tej pory, już nie działa. To... samo znalazło sposób... by ominąć nasze środki ostrożności...

- Czyli Mei w tej chwili nas nie słucha?

- Nie. Kiedy znowu zacznie, nie będę już mógł wykonać tego jutsu. – Wyprostował się i popatrzył na mnie z góry, ponieważ ja wciąż klęczałem. – Chciałbym, abyś pozwolił nam popróbować... poczytać ludziom w myślach. Chciałbym zobaczyć, czy jak skończymy z tymi wszystkimi zabezpieczeniami i środkami ostrożności... czy będę mógł to zrobić bez blokowania umysłu Mei? I tak w końcu blokowanie nas nie ma sensu, skoro znalazł się sposób, byśmy i tak mogli czytać innym ludziom w myślach.

Zamyśliłem się. Nie pozwalaliśmy z Sakurą czytać dzieciakom w myślach innych ludzi, ponieważ im dłużej to robili, tym bardziej zanikały ich indywidualne cechy. Ale skoro doszło już do tego, że nawet po wymianie chakry między sobą i zablokowaniu tej niezwykłej właściwości ich umysłów, nadal mogli wnikać w umysły innych i pobierać ich chakrę... to chyba nie było sensu dalej im czegokolwiek zabraniać.

- Dobrze, ale musisz mi obiecać, że będziecie bardzo ostrożni – powiedziałem.


3 komentarze:

  1. Hej,
    Sasuke taki fajny, że i in nie ma maski, ciekawe czego dowiedziała się piramia, a Shana to ja uwielbiam...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, Sasuke cudowny taki bez maski,zastanawiam się co dowiedziała się pirania, a Shan boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, no nasz Sasuke cudownie bez tej swojej maski, co dowiedziała się pirania, a Shan boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń