niedziela, 23 lipca 2017

NG rozdział 38

"Kwiaty nie zakwitną bez ciepła słońca. Ludzie nie mogą stać się ludźmi bez ciepła przyjaźni."
Phill Bosmans

*

Rano pierwszymi gośćmi w moim biurze byli Mei i Shan. Dzieciaki wpadły obgadać sprawy związane z festynem i przedstawić kosztorys całego przedsięwzięcia. Gdy odebrałem od nich papiery i przejrzałem je, moje brwi uniosły się w zdziwieniu.

- Nie najdrożej – powiedziałem z uznaniem, kiwając głową w stronę Shana. – Muszę przyznać, że obawiałem się nieco tego, co wymyślicie, ale wygląda na to, że nie mam się do czego przyczepić.

- No wiesz, tato! – zawołała zaraz Mei. – Powinieneś w nas wierzyć!

- Ależ wierzę, ale pieniądze to zupełnie inna sprawa – zaśmiałem się. – Wiem też, że udało się zaangażować Nihata – mruknąłem. Mei przytaknęła.

- Tak, to on załatwił zespół – powiedziała z entuzjazmem. Przyglądałem jej się chwilę, a potem splotłem dłonie w koszyczek i oparłem na nich brodę.

- Wiem, że was o to poprosiłem i cieszę się, że udało się tego chłopaka do czegoś namówić, w końcu jest jednym z Nowej Generacji, ale Mei... Nie spoufalaj się z nim za bardzo, dobrze?

Córka skinęła głową. Shan obrzucił ją krótkim spojrzeniem, ale ku mojemu zdumieniu nie odezwał się nawet słowem. Milczenie Shana czasem było irytujące, bo mimo że nie cierpiałem, jak się wydzierał i paplał głupoty, to jak nabierał wody w usta niczego nie było można się dowiedzieć.

- Wiem, tato. Nie jestem już dzieckiem – powiedziała moja córka, uśmiechając się.

- Cieszę się – odpowiedziałem, na powrót rozpromieniony. Wiedziałem, że moje dzieci są odpowiedzialne i mogłem im zaufać. Nie chciałem, by odtrącili Nihata, by czuł się wyobcowany nawet wśród „swoich". Był jednym z nich i zasługiwał na swoje wśród nich miejsce, ale jakoś nie do końca ufałem temu chłopakowi. Było w nim coś dziwnego, jakieś uczucie deja vu, jakiś niepokój wzbudzał w mojej duszy, coś, czego nie umiałem nazwać. – Teraz możecie już iść, mam dużo pracy. Do później.

*

Gdy tylko opuścili gabinet, Shan nie uważał już za stosowne milczeć. Przy Hokage się powstrzymywał, bo nie chciał wpakować Mei w jakieś tarapaty, przyjaźń przecież właśnie na tym polegała. Nie chciał niczego chlapnąć czy potwierdzać przypuszczeń Hokage, a nawiasem mówiąc, z Uzumakiego Naruto naprawdę był przebiegły lis, skoro zauważył to samo co Shan. Nihat miał coś do Mei. Nawet jej ojciec to widział!

Spojrzał na Mei, a potem parsknął śmiechem na widok jej rozeźlonej miny. Założył ręce za głowę, uśmiechając się szeroko.

- Ładnie to tak kłamać własnemu ojcu? – zapytał z przekąsem, a Mei spojrzała na niego groźnie. Mijani przez nich shinobi, idący korytarzem, uśmiechali się i pozdrawiali ich cicho, kierując swoje słowa szczególnie do Mei, w końcu była córką Hokage. Shan niektórym kiwał głową, innym machał ręką, zaś dziewczyna wszystkich ignorowała.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedziała wyniośle, co wywołało u niego jeszcze większą salwę śmiechu. Mei chyba zapomniała pary butów, w której czytała w myślach!

- Akurat! – zawołał. – Bo uwierzę, że nie masz zamiaru „spoufalać się", jak to ujął twój staruszek, z Nihatem! A nawet jeśli ty nie, to chyba Nihat ma zamiar spoufalać się z tobą – dodał zgryźliwie. Mei walnęła go w ramię aż jęknął.

- Ała!

- To za gadanie głupot! – zawołała. – I za myślenie też! Poza tym zupełnie nie wiem, na jakiej podstawie ubzdurałeś sobie to wszystko!

Shan zaczął się śmiać. Opuścili właśnie siedzibę Hokage i we dwoje ruszyli w stronę domu Nowej Generacji. Festyn zbliżał się wielkimi krokami i właśnie nadszedł czas, by zarzucić podział na zespoły i zacząć pracować razem. Shan załatwił wraz z Mintao większość spraw dotyczących straganów z jedzeniem i konkursami, nie było to wcale trudne, tym bardziej że Mintao był pracoholikiem i chciał wszystko zrobić pierwszego dnia i potem móc w spokoju siedzieć w szpitalu. Shan bezczelnie wykorzystał jego zapał, by zrobić jak najmniej. Teraz jednak trzeba było pomóc reszcie, by wyrobili się na czas.

- Zaufaj ekspertowi – odpowiedział, masując obolałe ramię. Przez znajomość z Mei już na stałe miał tam siniaka, który nigdy nie znikał. – Wystarczy spojrzeć. Jesteś jedyną osobą, na jaką on w ogóle zwraca uwagę.

Mei prychnęła powątpiewająco.

- Nawet się nie znamy! – powiedziała. – I nic nas nie łączy, poza organizacją tego festynu! Sam kazałeś nam być w drużynie!

- Oczywiście, bo widziałem, że na ciebie leci! – odparł Shan. Przecież to było takie oczywiste, czemu Mei tak się upierała?

- Upieram się, bo nie masz racji. Nikt nie wie, co siedzi w głowie tego kolesia, ale mogę się założyć, że po prostu jest tylko wredny i złośliwy! Nie potrzebuję, by „leciał na mnie" jakiś pożal się boże facet od siedmiu boleści! Tylko mnie irytuje!

Shan przez chwilę się na nią gapił.

- Rany, nie wiedziałem, że to taka poważna sprawa... AŁA! NO ZA CO TYM RAZEM?!

- A nie dość wyraźnie dałam ci do zrozumienia, że masz się zamknąć?! Chcesz, to poprawię!

- No dobra, już dobra. Ani słowa o Nihacie!

Resztę drogi przebyli raczej w milczeniu. Shan wolał nie narażać się na gniew Mei, a dziewczyna była wyraźnie nie w sosie. Zupełnie nie rozumiał dlaczego. On uwielbiał, kiedy laski się za nim uganiały, a Mei wyraźnie złościło zainteresowanie zielonookiego buntownika. A gdyby ich tak zeswa...

- Nawet o tym nie myśl – przerwała mu Mei. Jej głos mógł ciąć stal. Właściwie, to jej głos mógłby w tej chwili zabić nawet jego ojca, gdyby oczywiście głos mógł zabijać. Shan przełknął ślinę.

- No dobra, już dobra. Ani myśli o Nihacie!

Mei w końcu przestała go dręczyć. Dotarli na miejsce i dalej raczej się nie odzywając, weszli do budynku. Ogarnął ich cudowny zapach jedzenia, aż Shanowi nabiegła ślinka do ust. Nowej Generacji dostała się za gospodynię chyba najlepsza kucharka w całej Wiosce. Pani Hanako była mistrzynią!

Shan pognał wprost do kuchni, gdzie kobieta właśnie szykowała śniadanie dla wszystkich mieszkańców domu. Na jego widok kobieta rozpromieniła się.

- Shan – zawołała. Podfrunął do niej i pozwolił wytarmosić się za policzki. Był pupilem wszystkich starszych pań w wiosce. – Przyszliście w sam raz na śniadanie.

- Cześć wszystkim – burknęła Mei, wchodząc za nim do kuchni. Oksu skinęła jej głową, dzieciaki pomachały, a Lala ostentacyjnie zignorowała. – Dzień dobry pani Hanako.

- Witaj Mei – odparła kobieta. – Siadajcie, siadajcie!

Shan zaraz władował się na wolne miejsce obok ponętnej Lali, a Mei usiadła naprzeciw niego. Chwilę potem przed nimi wylądowały talerze wypełnione jedzeniem.

- Shan, Shan, przyszliście nam pomóc? – zawołał natychmiast Faraon.

- Jasne! – odkrzyknął Shan, rozrywając na pół ciepłą jeszcze bułkę. – Mintao i Maya też przyjdą, co nie? – zwrócił się do Mei, chcąc ją trochę rozerwać. Przejmował się jej złym humorem. Mei, kiedy się nie uśmiechała, nie była sobą. Nie lubił jej takiej. Nie chciał też być przyczyną jej złego nastroju.

Dziewczyna rzuciła mu spojrzenie, a potem, w końcu, mimo woli się uśmiechnęła. Zaraz się cały rozpromienił i skinął jej głową, gestem udając, że uchyla kapelusz. Mei wywróciła oczami.

- Przyjdą jak Mintao skończy w szpitalu – powiedziała.

- A jak u was? – zwrócił się do mieszkańców tego domu, w końcu odprężony. Mei znów była jego Mei, mógł więc zająć się pięknymi dziewczętami wokół siebie. – Wiecie, że jutro to wszystko, co zrobiliście, będziemy wieszać nad główną ulica wioski?

- Oczywiście – odparła Lala. – Przecież nie robimy tego, by leżało na podłodze w salonie.

Shan zaśmiał się.

- Super! Już się nie mogę doczekać!

Zjedli szybko śniadanie i wszyscy razem udali się do salonu. Tam, wszędzie gdzie to tylko możliwe, porozstawiane były kolorowe, ręcznie robione lampiony oraz inne ozdoby. Shan czuł się niesamowicie podekscytowany, w końcu pierwszy raz Lord Hokage pozwolił mu coś takiego zorganizować. Akurat tej misji Shan nie chciał zawalić choćby nie wiem co!

Rozsiedli się na podłodze i zabrali do pracy. Ku Shana ogromnemu zdumieniu, najlepiej szło dzieciakom. Gruszka miał wiele cierpliwości, a Piętka zdolności artystyczne. Ich lampiony były najładniejsze.

Lala robiła same zielone ozdoby i warczała na każdego, kto choćby śmiał dotykać materiały w tym kolorze. Oksu była oazą spokoju, zaś Mei szybko wpadła w odpowiedni rytm i metodycznie wykonywała swoją pracę, nucąc pod nosem, co nikomu nie przeszkadzało. Praca mijała im w przyjemnej atmosferze. Przez otwarte okno do środka wpadało świeże powietrze, lekki wietrzyk szarpał firanami. Shan mógłby tu spędzać całe dnie.

- Trzeba wynieść część tych lampionów – powiedziała nagle Lala, rozglądając się dookoła. – Nie ma już gdzie stawiać nowych, zniszczą się jedne o drugie.

- Możemy kilka zostawić w naszych pokojach – powiedziała cicho Oksu. Wstała i wzięła do rąk dwa lampiony. – Zaniosę te.

- Pomogę ci – zaoferował się Shan, biorąc kolejne dwa. – Prowadź.

Oksu obrzuciła go uważnym spojrzeniem, a potem skinęła głową. Ta dziewczyna była zawsze ostrożna. Niby był z nią na ramen i opowiedział jej kilka śmiesznych historyjek, ale nie był pewien, czy to cokolwiek zmieniło w ich relacjach. Oksu trzymała się raczej na dystans, ze spokojem przyjmując jego obecność, ale także z rezerwą do niej podchodząc. Shan, o dziwo też, nie czuł potrzeby zatrzymania tego stanu.

Przeszli do pokoju przy końcu korytarza. Oksu pchnęła barkiem drzwi i weszła środka. Postawiła swoje lampiony na parapecie, więc on zrobił to samo. Dostrzegł jej dłonie, zawinięte bandażem. Dziewczyna odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.

- Przeszkadza ci moja obecność? – zapytał cicho, przyglądając jej się. Zacisnęła dłonie w pięści.

- Nie... - odparła, ale z lekkim wahaniem. – Dziwne, ale nie... - dodała nieco pewniej. Shan natychmiast uśmiechnął się szeroko.

- Chodźmy po kolejne lampiony – powiedział, odsuwając się na bok, by mogła pójść przodem.

Minto i Maya pojawili się niedługo potem, nieco przyspieszając tempo ich pracy. Co prawda Maya była beznadziejna w robieniu lampionów, co łatwo było zrozumieć, bo raczej nie dotykała się nigdy do tak delikatnych robótek. Raz, jak się wkurzyła, to podpaliła swój lampion, ale na szczęście szybko ugasili ogień. Potem Maya zajęła się przygotowywaniem dla nich napoi, bo było gorąco, albo przynoszeniem przekąsek czy innymi pracami, nie związanymi z dotykaniem bibuły. Było przy tym wszystkim dużo śmiechu i przekomarzania, i chociaż Mei i Lala nie odzywały się do siebie, to też nie wszczynały kłótni. Co prawda Oksu jak zawsze tylko obserwowała, ale i tak zdaniem Shana wszyscy dobrze się bawili.

O to chyba właśnie chodziło Hokage.

*

Czytanie nowych raportów i klasyfikowanie misji zajęło mi większość dnia. Potem ja, Ban i Shikamaru usiedliśmy wkoło mojego biurka nad wszystkimi dokumentami, papierami oraz raportami, jakie do tej pory zgromadziliśmy odnośnie Cho-No-Ryoku-Sha. Wiedzieliśmy z całą pewnością o czterech członkach – Hikarim, Asuce, Takako i Mizune, której też jeszcze nie spotkaliśmy, oraz o Kazuo, porwanym chłopcu. Shikamaru przeczytał wszystkie dokumenty kolejny raz. Potem zabraliśmy się za dokładne i szczegółowe raportowanie naszej wyprawy. Opisywałem ze szczegółami moc każdego z dzieciaków, a Ban pilnie wszystko zapisywał i katalogował. Shikamaru zadawał konkretne pytania, dzięki którym mogliśmy od razu uzupełnić raporty o nasze spostrzeżenia i wnioski.

- Ten... Hikari. Wygląda na to, że jest ich przywódcą – mruknął w końcu mój zastępca. Skończyliśmy opisywanie mocy Nowej Generacj i zabraliśmy się za to, co wiadome o mocach Cho-No-Ryoku-Sha. W tym wypadku nie dysponowaliśmy zbyt szczegółowymi informacjami, bazowaliśmy głownie na domysłach. – Asuka i Takako byli „ambasadorami", jak sami się przedstawili. Porwali chłopaczka Wioski Piasku oraz dziewczynę z Wioski Mgły, która wada wodą, Mizune. Informację o tej dziewczynie potwierdziło przesłuchanie Shimamury. Obawiam się, Naruto, że jest ich więcej niż... niż naszych – mruknął cicho Shikamaru. Werbują te dzieci. Przeciągają ich na swoją stronę...

Skinąłem głową.

- Wiem – powiedziałem, przeglądając papiery o Asuce. Prócz informacji jakie uzyskałem od samej Asuki, raport nie zawierał wielu szczegółów. Trochę tego, co zauważył Shan, opiekując się dziewczyną podczas jej pobytu w wiosce oraz opis jej mocy. Sądząc po jej słowach i stylu walki, w ogóle nie korzystała z ninjutsu, ale nie mogliśmy tego wykluczyć. W końcu miała kekkei genkai. – Wiem też, kto mógłby udzielić nam nieco więcej informacji na temat Cho-No-Ryoku-Sha – mruknąłem dość niechętnie.

- Kto? – zapytał natychmiast Shikamaru. Westchnąłem.

- Nihat – powiedziałem, dalej niechętnie, a mój zastępca zmarszczył brwi. – Kiedy go poznałem, wiedział już o Cho-No-Ryoku-Sha. Chcieli go zwerbować, walczył z nimi. Podejrzewam, że mógłby posiadać jakieś informacje.

- Tylko, czy będzie chciał nam je przekazać? – zapytał rozsądnie Ban. Wzruszyłem ramionami.

- Nie przekonamy się, jeśli nie spróbujemy. Shikamaru, idziesz ze mną?

Mój zastępca wstał z krzesła. Naciągnąłem na siebie biały płaszcz, a na głowę założyłem czerwony kapelusz, wskazujący na moją rangę. Spojrzałem na Bana.

- Zapieczętuj wszystkie te dokumenty i schowaj, wiesz gdzie – powiedziałem, a on przytaknął. Ja i Shikamaru opuściliśmy gabinet.

Tak naprawdę, to nie miałem zielonego pojęcia, gdzie znaleźć Nihata, a więc najpierw udaliśmy się do mnie do domu, by zapytać o to Junichiego. Shikamaru śmiał się z tego jak z dobrego dowcipu. Do tej pory znany byłem jako jeden z najlepszych tropicieli naszej wioski. Potrafiłem wykryć chakrę każdej osoby w okolicy, w dodatku czułem mordercze intencje. Nihat jednak potrafił się przede mną ukryć. Jego moc była niepokojąca.

U mojej żony była jej siostra. Podejrzewałem, że Hinata chciała skonsultować z Hanabi kwestię Byakugana Junichiego. Dziewczyny siedziały na wiklinowych krzesłach na tarasie przed domem i piły zieloną herbatę. Junichi bawił się na podwórku w stosie zabawek.

- Hej! – zawołałem, wchodząc na podwórko. Shikamaru szedł tuż za mną.

- Cześć szwagrze! – zawołała Hanabi, a ja zaśmiałem się. Zawsze lubiłem siostrę Hinaty.

- Witajcie – przywitał się uprzejmie Shikamaru. Hinata podniosła się z krzesła.

- Co tutaj robicie? – spytała. – Macie ochotę na herbatę?

- Nie mamy teraz czasu, kochanie – powiedziałem, kciukiem wskazując na bawiącego się w trawie Junichiego. – Przyszedłem na chwilę do naszego syna.

Hinata uniosła jedną brew, ale o nic nie zapytała, tylko na powrót usiadła. Shikamaru zaczął z nią jakąś rozmowę, ale już nie słuchałem, tylko podszedłem do synka.

- Junichi – powiedziałem, a mały poderwał głowę. Wyglądał na bardzo zajętego swoimi zabawkami, bo nawet mnie nie zauważył. A może zauważył, tylko nie dał tego po sobie poznać?

- Tatuś! – zawołał uradowany, trzymając w dłoni pluszowego misia. – Psysedłeś mnie odwiedzić?

- Tak – odpowiedziałem, siadając obok niego na trawie. Mały wcisnął mi w ręce samochodzik. – Chciałem cię zapytać, gdzie jest Nihat. Wiesz, gdzie on jest?

Junichi zastanowił się chwilę.

- Wiem – powiedział, a potem podniósł rączkę i wskazał na zachód. – O tam daleko.

Uśmiechnąłem się. To już przynajmniej była jakaś wiadomość, bo osobiście, w ogóle nie mogłem zlokalizować tego chłopaka. Był niewykrywalny nawet dla mnie, nie czułem od niego żadnych zamiarów, w ogóle, jego obecności nie dało się w żaden sposób wyczuć.

- A pokażesz tatusiowi? – poprosiłem. Mały nadął policzki.

- Bafię się – powiedział z wyrzutem, jakbym mu przeszkadzał w sprawie wagi państwowej. Mina mi zrzedła.

- Ale tatuś musi znaleźć Nihata, a sam nie potrafi. Nie pomożesz mi?

Mały zdawał się rozważać tę opcję. Potem potrząsnął główką i wyrwał mi swoją zabawkę z dłoni.

- Ja się bafię, samochodzik cię zawiezie – rzekł. Nim właściwie zdążyłem zastanowić się nad tym, co powiedział i zaprotestować, Junichi postawił samochodzik na ziemi, a ten... zaczął jechać na zachód. A nie był na baterie. Był to zwykły, plastykowy samochodzik bez żadnego napędu. Chwilę gapiłem się na niego, a potem, gdy zorientowałem się, że autko zaraz wyjdzie nam z podwórka, czym prędzej wstałem.

- Dzięki, synek – powiedziałem, ale mały już był na powrót zajęty zabawą. – Shikamaru, idziemy! – zawołałem do zastępcy, ruszając za zabawkę. Gdy Shikamaru mnie dogodził, jego spojrzenie natychmiast padło na jadący przede mną, plastykowy samochodzik.

- A to co to jest? – zapytał zdumiony.

- Samochodzik tropiący. Nigdy nie widziałeś takiego czy jak? – zażartowałem. Shikamaru podrapał się po głowie.

- Junichi go stworzył? – odgadł, co w sumie wcale nie było trudne. Jeśli nagle widziałeś coś dziwacznego i zazwyczaj niemożliwego do stworzenia, to odpowiedzią na pytanie był oczywiście Junichi. Z moimi dziećmi nic nie mogło być normalne, czytanie w myślach, tajemnicze moce, Kule Szukające Prawdy, tropiące samochodziki. A do tego jeszcze miałem pod opieką zgraję młodych ludzi, władających podobnymi mocami bez żadnej pieczęci, czy gestu, samą myślą mogących miotać piorunami, czynić się niewidzialnymi czy zmuszać do posłuszeństwa każdą roślinę wokoło.

- Ta. Zaczynam się już przyzwyczajać do wszystkich tych dziwactw. Nawet mnie to już nie rusza – powiedziałem. – Samochodzik ma nas zaprowadzić do Nihata. Zabawka. Sobie jedzie przed nami... o!

- Naruto, może powinieneś wziąć sobie urlop? – zapytał troskliwie Shikamaru, a ja parsknąłem śmiechem.

- Jasne, czyli co, chcesz sam się zajmować tym wszystkim, tak? Nie ma sprawy, z chęcią! Sobie pojadę na działkę i posadzę pomidory...

- Ech, jaki ty jesteś upierdliwy – westchnął Shikamaru, a ja ryknąłem śmiechem. Kilka osób spojrzało na mnie, również się uśmiechając. Samochodzik jechał przed nami, podskakując na nierównych płytach chodnikowych. Szliśmy za nim wolnym spacerkiem, a samochodzik prowadził nas coraz dalej od centrum Wioski. Rozmawialiśmy o jakichś neutralnych głupotach, żeby przypadkiem nikt nie podsłuchał jakiejś ważnej rzeczy. Pilnowałem tylko, żeby nikt nam nie zdeptał dzielnie pokonującego przeszkody i nierówności autka Junichiego.

Aż w pewnym momencie samochodzik zatrzymał się. Było to przed wejściem do jednej z tańszych jadłodajni, takiej z raczej śmieciowym jedzeniem. Pochyliłem się i podniosłem zabawkę, a potem rozejrzałem.

Poszukiwany przeze mnie chłopak siedział przy jednym ze stolików wewnątrz baru. Miał na sobie szerokie spodnie do kolan i zieloną bokserkę. Włosy spiął w wysoką kitkę, czytał gazetę, jedząc szybko stojący przed nim posiłek. Zerknąłem na Shikamaru.

- Wchodzimy?

- To mnie się pytasz, to ty chciałeś z nim rozmawiać!

Westchnąłem. Kiedy już tu dotarłem zorientowałem się, że nie bardzo wiem, jak przeprowadzić tę rozmowę. Nihat nie był skory do konwersacji. Byłem niemal przekonany, że mi odmówi, nie miał w końcu żadnego powodu, by się zgadzać.

Jednak trudno, byłem Hokage, więc musiałem wziąć się w garść. Nabrałem powietrza, zbierając się w sobie i pchnąłem drzwi wejściowe do jadłodajni, wchodząc. Shikamaru podążył za mną. Nie było przecież opcji, by jakiś dzieciak powodował u mnie niepewność.

Otoczył nas raczej mało przyjemny zapach smażonego oleju. Nie był mi on obcy, ale też nie kojarzył się najlepiej, zawsze wolałem Ichiraku. Przeszedłem między plastykowymi stolikami wprost do tego, przy którym siedział chłopak.

Nihat zauważył nas oczywiście od razu, ale nawet nie drgnął, kiedy się do niego zbliżyliśmy. Zdjąłem kapelusz z głowy.

- Wolne? – zapytałem, wskazując puste krzesła przy jego stoliku. Chłopak zerknął na mnie, potem na Shikamaru, a następnie znów na mnie. Jego brwi zmarszczyły się nieznacznie.

- Tak, chyba i tak nie mam wyboru. Poza tym nie bardzo wiem, co tu robisz? Z obstawą... - Wskazał gestem Shikamaru.

Pokręciłem głową ze śmiechem. Obaj usiedliśmy przy chłopaku, mój zastępca nie odzywał się póki co; widać zostawił wszystko w moich rękach.

- Nie potrzebuję obstawy, Nihacie, sam sobie świetnie radzę. Poza tym bycie Hokage polega właśnie na tym, że jest się „obstawą" dla reszty wioski, nie odwrotnie.

Chłopak nie skomentował moich słów, jego mina nie zmieniła się nawet trochę. Odłożył gazetę, obrzucił spojrzeniem niedokończony posiłek, a potem znów na mnie spojrzał. Wyglądał, jakby miał większą ochotę się najeść niż z kimkolwiek rozmawiać. Kątem oka zauważyłem, jak Shikamaru gestem odsyła kelnerkę, która chciała do nas podejść.

- Nie przeszkadzaj sobie... - powiedziałem, wskazując jego posiłek. Wzruszył jedynie ramionami, odkładając pałeczki.

- Czego chcecie? – zapytał, splatając ręce na piersi. Jego postawa wyrażała niechęć i nieufność, ale była jednocześnie obronna. Przyglądając mu się coraz wyraźniej dostrzegałem zaszczute zwierzę, kogoś, kto chciał się obronić nawet przed ludźmi, którzy byli dla niego przyjaciółmi. Ten chłopak nikogo do siebie nie dopuszczał.

- Chciałem tylko zamienić z tobą kilka słów, nie martw się, to już koniec moich szalonych pomysłów – powiedziałem ze śmiechem, ale Nihat się nie zaśmiał. Odchrząknąłem więc i spoważniałem. – Kiedy się poznaliśmy, wspomniałeś, że Cho-No-Ryoku-Sha chcieli cię zwerbować, ale im uciekłeś. Czy prócz Asuki i Takako, spotkałeś jeszcze kogoś z ich organizacji?

Nihat chwilę na mnie patrzył, nie zmieniając nieprzystępnej pozycji.

- Zbieracie informacje o nich? – zapytał, ale nie wyglądał na zdumionego. Skinąłem głową.

- Chyba cię to nie dziwi? Krzywdzą innych ludzi. Asuka pewnego dnia przyszła tu po Mayę, Takako przyszedł po Oksu. Chciałbym chronić przed nimi moich bliskich. Jeśli coś wiesz, to mi pomoże to ich powstrzymać – powiedziałem spokojnie, patrząc w jego zielone oczy. Chłopak wyglądał na pogrążonego w myślach.

- Był jeszcze taki chłopak, Arata – powiedział w końcu, kiedy już myślałem, że tak jak zawsze, pośle nas w cholerę. – Jego moc polega na przenoszeniu się z miejsca na miejsce za pomocą portali. Potrafi podróżować między wymiarami. To tak najczęściej się przemieszczają...

- Coś jak Rinnegan Sasuke – mruknął Shikamaru. Nihat wzruszył ramionami.

- Nie potrafię porównać, nigdy nie widziałem, jak Sasuke używa Rinnegana. Ten chłopak, Arata, potrafił przenosić się nawet pod moje tarcze. Zanim nauczyłem się, jak się przed nim ochronić, długo z nimi walczyłem. Poza tym nikogo więcej nie spotkałem.

- Czy podczas walki z tobą wspominali jeszcze o kimś? Zapamiętałeś coś istotnego, co mógłbyś nam przekazać? – spytałem cicho.

Chłopak cały czas się we mnie wpatrywał.

- Wspomnieli swojego mistrza, który rzekomo miał mi pomóc zrozumieć kim jestem i gdzie jest moje miejsce. Nie walczyli, aby mnie zabić, właśnie dlatego nie udało im się mnie schwytać. Nie zabijają „swoich" – rzekł. Zerknął na Shikamaru, potem znów na mnie. – To wasze życia nie mają dla nich znaczenia, „nas" jest niewielu i jesteśmy dla nich zbyt cenni.

- To akurat wiemy – przytaknąłem. – Dali nam to jasno do zrozumienia.

- Niestety nic więcej nie wiem, Naruto – powiedział Nihat. Skinąłem mu głową.

- I tak dziękuję, że powiedziałeś mi to wszystko. Każdy szczegół ma dla nas ogromne znaczenie.

Chłopak wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nic go nie obchodzi.

- W moim interesie również leży pokonanie ich. – Słowami zaprzeczył swoim gestom. – Wystarczająco długo mnie ścigali i wystarczająco długo musiałem się ukrywać, by nie docenić, że w końcu mogę odpocząć. To... dość dziwne uczucie.

Uśmiechnąłem się do niego, wstając. Poklepałem go po ramieniu, a on spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie spodziewał się, że go dotknę. Nie odsunął się jednak ani nie uczynił żadnego gestu, aby mnie powstrzymać.

- Cieszę się, Nihat, naprawdę się cieszę – zawołałem. Chłopak tylko nam się przypatrywał, gdy wraz z Shikamaru zostawiliśmy go, by mógł w spokoju zjeść. Nie chciałem już mu przeszkadzać ani go dręczyć pytaniami. Co prawda nadal nie ufałem mu bardziej, niż wcześniej, ale przynajmniej na chwilę jakoś się dogadaliśmy.

Wyszliśmy na świeże powietrze.

- Za wiele to nam nie powiedział – mruknął Shikamaru, gdy szliśmy w stronę centrum. Bezmyślnie obracałem w palcach zabawkę Junichiego, przyglądając jej się.

- Jakiekolwiek naciskanie sprawiłoby tylko, że w ogóle nic by nam nie powiedział. A tak przynajmniej wiemy, że mają w składzie psychotronika, który może w każdej chwili przenieść ich w dowolne miejsce na świecie. Jak, do cholery, mamy się przed tym zabezpieczyć?

Potarłem dłonią skroń, a potem dodatkowo potrząsnąłem głową, żeby się obudzić. Wioska była najważniejsza. Całe swoje życie walczyłem, żeby ją ochronić i wiedziałem, że teraz też nie pozwolę, by banda zbuntowanych dzieciaków cokolwiek zniszczyła. Miałem dom. Miałem wymarzone, upragnione stanowisko. Miałem wspaniałą rodzinę, piękną żonę i utalentowane dzieci. Poruszyłem światem shinobi podczas ostatniej wojny, wstrząsnąłem nim, czułem się tak, jakbym go zbudował od nowa. Moje słowa o pokoju i przyjaźni dotarły do wszystkich, dotarły do serc innych. Cała piątka Kage była moimi przyjaciółmi. Razem budowaliśmy przyszłość dla naszych dzieci i osiągnęliśmy sukces. Żadne z naszych pociech nie zaznało bólu i cierpienia, które towarzyszyły nam podczas naszej młodości. I chociaż życie jako shinobi zawsze było naznaczone walką i cierpieniem, to wierzyłem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by zmienić nasz świat... By stał się lepszy.

I wiedziałem też, że choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak bardzo wszystko dookoła miało się zmienić, to nie dopuszczę, byśmy utracili pokój, budowany z tak wielkim trudem.

Westchnąłem sobie głośno.

- Chyba muszę iść do Ichiraku – powiedziałem do Shikamaru, a on uśmiechnął się, słysząc te słowa.

*

Mintao ściskał swoją dłonią ciepłą dłoń Mayeczki, idąc z nią główną ulicą Wioski. Przed chwilą wyszli domu Nowej Generacji. Cała ekipa spisała się świetnie i jutro mogli spokojnie zająć się wieszaniem dekoracji, by były gotowe na sobotę. Wiedział, że straganiarze ustawią się już od południa, więc w sobotę nie będzie na to czasu. Musieli wszystko dobrze zaplanować i rozłożyć w czasie, by się udało. Na szczęście miał dobre przeczucia...

Idąca obok niego Maya była szczęśliwa, aż miło było posłuchać. Odkąd spotkała Asukę, cały czas gdzieś w jej sercu tkwiła zadra, której nie umiał wyciągnąć, mimo że się starał. Jednak teraz, w tym momencie, nie czuła tego bólu i niepokoju. Właśnie ze względu na nią Mintao chciałby mieć, chociażby na krótki moment, na chwilę, taką moc jak jego ojciec, by swoimi czynami, by kilkoma słowami zmienić czyjeś serce, by wlać w tego kogoś nadzieję i pewność siebie. I chciałby podarować to Mayi, by to, co ją spotkało, już jej nie męczyło, nie dręczyło, by była wolna.

Dopiero wtedy, kiedy ona będzie szczęśliwa, on też będzie mógł się tak czuć.

- To był miły dzień – powiedziała Maya, uśmiechając się do niego. – Prawda?

Spojrzał na jej rozpromienioną, lekko zarumienioną twarz. Jak zwykle zasłaniała ochraniaczem swoją lewą połowę twarzy, czuła się pewniej, kiedy jej Szalone Oko nie było widoczne dla innych. Jemu ono nie przeszkadzało.

- Był miły – potwierdził. – Zastanawiałem się, jak to wszystko wyjdzie pod dowództwem Shana, ale muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie poradził.

Maya zaśmiała się.

- Tak, chyba każdy z nas się nad tym zastanawiał – odpowiedziała. – Shan potrafi jednak czasem zaskoczyć.

- No ba! – usłyszeli nagle za sobą. Mintao zmarszczył brwi, oglądając się. Tak się skupił na myślach Mayeczki, że nie zorientował się, gdzie właściwie zmierza jego siostra i ten głupek. – Mówisz „Shan" i jestem! – zawołał chłopak, dumnie wypinając pierś. Obok niego szła roześmiana Mei. Mintao rzucił jej poirytowaną myśl, że mogła go ostrzec, ale siostra tylko wypięła język.

- Nie zostaliście? – zapytał Mintao, kiedy pozostała dwójka dołączyła do nich. On i Mei ostatnio dawali sobie nieco więcej prywatności, nie śledząc każdego swojego ruchu.

- Nasza Mei i zielonowłosa piękność nie przepadają za sobą – powiedział wesoło Shan. – Ich dłuższe przebywanie blisko siebie mogłoby skończyć się bijatyką.

- Żeby zaraz twoja gęba nie skończyła się miazgą – upomniała go Mei, patrząc groźnie. Shan zaśmiał się.

- No właśnie o tym mówię! – Spróbował objąć Mei, ale ta strąciła z ramion jego rękę i dała mu silnego kuksańca w żebra. Mintao zaśmiał się, podobnie Maya, gdy zobaczył jak Shan się krzywi z bólu.

- Idziecie z nami do Ichiraku? – zapytał Uchiha, ale Maya pokręciła głową.

- Nie, idziemy do mnie – powiedziała. Shan wyszczerzył zęby, sugestywnie poruszając brwiami.

- A więc czeka was... ognista noc. Ognista, łapiecie? Ognista!

Mintao wywrócił oczami, nie komentując głupiego dowcipu Uchihy, za to Maya zarumieniła się lekko. Temperatura wokół jej ciała podniosła się lekko, ale na szczęście było to wyczuwalne tylko dla niego, tylko on stał na tyle blisko. Ścisnął jej dłoń, a gdy na niego spojrzała, uśmiechnął się.

- Możesz go trochę przypalić, jeśli masz ochotę – powiedział, na co wszyscy, prócz Shana, ryknęli śmiechem.

- Ej! – zawołał ciemnowłosy, splatając ręce na piersi. – Nie przypalajcie Shana, Shan jest fajny!

- Akurat! – zakpiła Mei. – Chodź do tego Ichiraku, pajacu, no już!

Mei złapała Shana za rękę i pociągnęła go w stronę ulubionej jadłodajni ich ojca, a Mintao i Maya zaczęli się śmiać w głos, widząc dalej nadętą i niezadowoloną minę przyjaciela. Gdy ta dwójka zniknęła im z oczu, odwrócili się i ruszyli w dalszą drogę do mieszkania Mayi.

Gdy dotarli na miejsce, on wziął się za szykowanie herbaty, a Maya ściągnęła z oka ochraniacz wioski i usiadła przy stole. Przeciągnęła się, a potem oparła podbródek na dłoni i spojrzała na niego.

- Myślisz, że mogłabym aktywować swoje kekkei genkai? – zapytała nagle, a on zmarszczył brwi. Postawił przed nią kubek herbaty i usiadł obok.

- A chcesz się tym zająć?

Jej myśli były niepewne. Oboje wiedzieli, że to, co Asuka mówiła o jej kekkei genkai, to akurat była prawda. Maya może i nie miała normalnej rodziny, ale na pewno pochodziła z tego całego klanu Sakai i posiadała ich „Szalone Oko". To przez nie czasem widziała rzeczy, których nie widzą inni. Co prawda wcale nie potrzebowała tego oka, by być silną, była wspaniałą kunoichi i bez niego. W dodatku była też psychotronikiem, a to dawało jej ogromną moc nawet, gdyby nie była shinobi. To dlatego oni wszyscy, Cho-No-Ryoku-Sha, Nihat, oraz cała reszta Nowej Generacji, wzbudzali taki niepokój ojca. Wszyscy posiadali moce wymykające się zrozumieniu. Nie potrzebowali żadnych pieczęci, wystarczyła jedna myśl, by robili rzeczy, które nie były dostępne dla przeciętnego shinobi. On i siostra mogli włamać się do każdego umysłu, mogli powalić setkę ninja, gdyby tylko chcieli i bardzo się skupili. I ci shinobi nie mieliby z nimi żadnych szans. Wystarczyła do tego myśl, bez znaku, bez gestu, bez żadnego ostrzeżenia i bez możliwości obrony dla zwykłego człowieka. Bo jak się bronić przed myślą, jak bronić się przed na przykład ciemnością czy jakąkolwiek inną mocą psychotroników? Jak walczyć z Asuką, która przejmowała władzę nad każdą bronią, jak walczyć z Mayą, która w szale paliła wszystko na swojej drodze, jak w końcu powstrzymać Nihata, skoro on potrafił się obronić nawet przed nim i Mei?

A co tak właściwie stałoby się z nim i siostrą, gdyby nie byli dziećmi Hokage? Oszaleliby? Oboje to wiedzieli, on oraz siedząca teraz z Shanem w Ichiraku Me, że tak by się stało. Skończyliby szaleni, być może teraz byliby jednymi z Cho-No-Ryoku-Sha. Mieli szczęście, że urodzili się w Konosze, z ojcem na stanowisku, które piastował, z ojcem, który był Jinchuuriki. Dzięki temu tata ich rozumiał, dzięki temu wszystkiemu miał środki, by od najmłodszych lat nie dać im zwariować, by zadbać o wszystko, by ich trenować, by im pomóc, gdy głowy pękały z bólu a myśli i uczucia, napływające z setek umysłów dookoła, nie zdominowały ich, nie złamały ich woli, nie pozbawiły ich tożsamości.

I na koniec, co właściwie stałoby się z Mayą, gdyby nie tata? On jeden jedyny na samym początku dostrzegł to, co tylko on potrafił dostrzec w innym człowieku. Ujrzał w niej dobro, znalazł je i na tym zalążku dobra w jej sercu niczym na żyznej ziemi zasiał ziarno swojej Woli Ognia. Uczynił z Mayi kunoichi Liścia. Sprawił, że stała się najlepszą osobą, jaką mogła zostać, zamienił nienawiść w jej sercu w miłość i chęć troszczenia się o swoich bliskich. Uratował ją. Uratował ich wszystkich.

- Chcę – odpowiedziała Maya, wyrywając go z zamyślenia. Skinął głową.

- Dobrze – zgodził się i upił łyk herbaty. – Jak zawsze, możesz liczyć na moją pomoc.

6 komentarzy:

  1. Ale super, już drugi rozdział po tak długiej przerwie! Nawet nie wiesz jak ucieszyłaś moje serduszko!
    Shan jest boski! Jego tekst z ognistą nocą wygrał wszytko xD
    Bardzo podoba mi się sposób w jaki ukazujesz moc Junichiegi, dzieciak jest naprawdę niesamowity. Chociaż momentami to wszytko wydaje mi się być przesadzone to ufam, że z biegiem czasu, zgrabnie nam wszystko wyjaśnisz. Już się przkonałam, że zawsze wiesz co robisz więc jestem spokojna.
    Dopiero przeczytałam rodział i już chce więcej, tyle jest tajemnic, że cięgle czuję niedosyt :')
    Trzymaj się Ayanami i oby pechowe dni cię już nie nawiedzały!
    Trzymaj się dziewczyno! /Ruda

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super, już drugi rozdział po tak długiej przerwie! Nawet nie wiesz jak ucieszyłaś moje serduszko!
    Shan jest boski! Jego tekst z ognistą nocą wygrał wszytko xD
    Bardzo podoba mi się sposób w jaki ukazujesz moc Junichiegi, dzieciak jest naprawdę niesamowity. Chociaż momentami to wszytko wydaje mi się być przesadzone to ufam, że z biegiem czasu, zgrabnie nam wszystko wyjaśnisz. Już się przkonałam, że zawsze wiesz co robisz więc jestem spokojna.
    Dopiero przeczytałam rodział i już chce więcej, tyle jest tajemnic, że cięgle czuję niedosyt :')
    Trzymaj się Ayanami i oby pechowe dni cię już nie nawiedzały!
    Trzymaj się dziewczyno! /Ruda

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, jak ja się cieszę, poważnie, kocham tutaj bohaterów i po prostu z przyjemnością to czytam.
    Nie mam jakoś specjalnie weny na pisanie jakiś super długich komentarzy, ale musisz wiedzieć, że ja zawsze czekam!
    Życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oby było dużo Sharony, szczególnie tej zbuntowanej. Lubię ją

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    ciekawe jak ten festyn wyjdzie, biedny Shan jest workiem treningowym dla Mei...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń