wtorek, 18 grudnia 2012

NG rozdział 2

„Mój pierwszy wiersz?

Byłem dzieckiem, gdy zapytałem:

- dlaczego jabłko ma tylko głowę?"

Tomasz Jasturn

*

Do domu doszedłem w kilkanaście minut. Nie spieszyło mi się, miałem ochotę na spacer. Kiedy ściągałem buty w naszej sionce, czułem zapach ryżu, przyjemnie roznoszący się po całym domu. Ledwo odwiesiłem na wieszak swój płaszcz, ze swojego pokoiku wypadł Junichi i ze śmiechem rzucił mi się w ramiona. Złapałem go i podniosłem, a on objął mnie zaszyję i natychmiast zaczął chłonąć moją chakrę.

- Hej, hej, hej! – zawołałem, a on zaśmiał się i wtulił we mnie. Był straszliwym pieszczochem, głównie z powodu Mei i Sharony, które przyzwyczaiły go do nieustannego przytulania, twierdząc, że jest słodki. – Znowu nie będziesz chciał jeść – powiedziałem do niego. Junichi zmarszczył nosek i zaczął nim ocierać o mój nos. Potrząsnąłem głową.

- Jus jadłem, mama zrobiła lys z wasywami.

- Mówi się „ryż" i „warzywami". Masz pięć lat, jesteś dużym chłopcem. Ani Mei ani Mintao się nie pieścili – tłumaczyłem mu, niosąc go do kuchni.

- Ja się nie piescę! – zaprotestował, kiedy weszliśmy do kuchni, w której była tylko Hinata. Moja żona uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem ten gest, sadzając Junichiego na brzegu stołu. Synek zaczął wymachiwać nóżkami, patrząc na mnie.

- Owszem, pieścisz się! – powiedziałem, kucając przed nim. Spojrzał na mnie z góry, szczerząc do mnie rząd bialutkich ząbków. – Jak idzie nauka kolorów?

- Ja nie widzę lusnicy mięcy kubkami, któle pokasuje mi mama – powiedział naburmuszony, splatając rączki na piersi. Zerknąłem na Hinatę, a ona lekko pokręciła głową. – Nie mają one kololów. Mama jest niebieska, tata cerwono-złoto-niebieski, Mei jest niebieska i zółta... mówiłem, ze znam kololy! Nikt mnie nie słucha! – Ostatnie zdanie zabrzmiało jak wyrzut. Hinata zbliżyła się do niego i pogłaskała go po głowie.

- Oczywiście, że cię słuchamy, skarbie – powiedziała i pocałowała go w policzek. Junichi uśmiechnął się, zadowolony z kolejnej pieszczoty, po czym zeskoczył ze stołu i pobiegł do siebie, krzycząc coś o żołnierzach, o których zapomniał na śmierć. Ja natomiast usiadłem przy stole i spojrzałem na moją żonę, która nakładała mi kolację na talerz.

- Nie rozpoznał żadnego koloru? – zapytałem, a ona zerknęła na mnie ze łzami w oczach. Nie poruszyłem się, kiedy podeszła, postawiła przede mną talerz i usiadła mi na kolanach. Głaskałem ją po głowie, kiedy płakała mi w ramię.

- S-sakura mówiła... – wychlipała – że... że Junichi w ogóle nie widzi kolorów. Że... że widzi na czarno-biało! A b-bliźniaki... nie potrafią tego stwieeerdzić!

Pokiwałem głową, przytulając Hinatę. Nie była to jakaś wielka tragedia, ale to też było upośledzenie. Nikt z nas nie wiedział, czym to jest spowodowane. Junichi był inteligentny, liczył już i powoli czytał, miał też widoczne zadatki na dobrego shinobi. Ale kiedy stawiało się przed nim dwa kubki, jeden żółty, a drugi niebieski i pytało się, jakie mają kolory, nie rozumiał i odpowiadał, że są takie same. Za to posługiwał się nazwami kolorów, określając chakrę, którą pochłaniał. Hinata była dla niego niebieska, ja niebiesko-złoto-czerwony. Klan Uchiha miał czerwone oczy nawet bez aktywnego Sharingana, a Maya była biała. Ale to nie było wszystko, co potrafił. Kiedy rankiem wchodziło się do jego pokoju, na podłodze leżały martwe owady, z których wysysał energię, a od pięciu lat Hinata nie mogła wyhodować w naszym domu żadnego kwiata, bo wszystkie więdły. Na razie Junichi był jeszcze zbyt mały, by mógł zdawać sobie sprawę z ogromu swojej mocy, a my za wszelką cenę staraliśmy się go chronić, a także chronić przed nim otoczenie. Już raz pozbawił przytomności Hinatę, a niecałe pół roku temu prawie wysłał na drugi świat Akamaru, przez co Kiba przestał go do nas przyprowadzać. Nie mówiąc już o tym, że zabił swojego kanarka i od tamtej pory nie kupujemy mu żadnych zwierzątek. Mały nie umiał zapanować nad swoimi zdolnościami, wchłaniał każdy rodzaj energii, z jakim się spotkał, nie ważne, czy była to chakra płynąca w ludzkich żyłach, czy energia natury, pochodząca od roślin czy zwierząt.

- Nie płacz... – szepnąłem do Hinaty, głaszcząc jej włosy. – Nie płacz, proszę.

- A-ale Naruto...

- Nie płacz, może to wcale nie jest prawdą. Pamiętasz, jak rozważałem z Sakurą teorię, że Junichi może w ogóle nie postrzegać świata w taki sposób, w jaki my to robimy? Sakura powiedziała wtedy, że Junichi zdaje się nie uważać za kolorowe przedmioty martwe. Przecież powiedział, że drzewa są zielone. Może on po prostu myli kolory z energią? Jest jeszcze malutki. No, otrzyj łzy i powiedz mi, gdzie reszta ekipy?

- Mintao wyszedł, mówiąc tylko, że wróci późno. Ale Mei zaraz go sprzedała. Poszedł na randkę, ona natomiast nocuje u Uchiha...

- Czemu moja córka nocuje u Uchiha?! – oburzyłem się, a Hinata zachichotała i wstała z moich kolan. Usiadła na krześle obok, a ja wziąłem do rąk pałeczki, by zacząć jeść. Hinata oczy miała lekko zaczerwienione a twarz wciąż smutną. Bardzo się przejmowała Junichim, zresztą, ja również.

- Nie wiem, wpadła tylko na chwilę i powiedziała, że tam nocuje i że Sasuke, kiedy się go pytała, czy może, powiedział „jeśli musisz", a więc to tak, jakby się zgodził. No, w każdym razie ona tak stwierdziła. Pewnie będą oglądać filmy, rzucając popcornem w Sharonę. Nie wiem, skąd im się biorą te pomysły... – Pokręciła głową, a potem wstała od stołu.

- Kochanie, pora się kąpać! – zawołała do Junichiego, wychodząc z kuchni. Odpowiedział jej pisk i odgłos barykadowania pokoju.

- Nie chcę się kąpać! – krzyknął młodszy, kiedy zapukała do drzwi jego pokoju. – Dlacego musę się kąpać codziennie?! Taaaaatoooo!

- Trzeba się kąpać! – krzyknąłem z ustami pełnymi ryżu, przez co oplułem połowę stołu. – Kupiłem ci przecież taki fajny, niebieski szampon!

- Nie podoba mi się! – odkrzyknął. – Mamo, powiec tacie, ze mi się nie podoba!

- Nie podoba mu się! – zawołała Hinata, żeby Junichi nie zrobił za chwilę draki, że nic mi nie powiedziała.

- Junichi, słuchaj się mamy!

- Mamooo, tata na mnie ksycy!

- Naruto, nie krzycz na niego, z nim trzeba delikatnie! – skarciła mnie moja żona. – Kochanie, otwórz drzwi, weźmiemy do kąpieli kaczuszkę i statek i...

- Nie chcę ani kacki, ani statku! Taaaatooo! Powiec mamie, ze nie chcę kacki i statku! – zawył młody płaczliwym tonem.

- On nie chce kaczki! – zawołałem.

- I statku! – przypomniał mi.

- I statku!

- Naruto, po czyjej ty jesteś stronie?! – zapytała rozdrażniona Hinata, po czym usłyszałem, jak próbuje się dostać do zabarykadowanego pokoju. Po chwili mój syn zaczął wrzeszczeć, że potrzebuje pomocy, a po następnej chwili Hinata zaczęła o pomoc wołać. Wzdychając, oderwałem się od kolacji i poszedłem tam. Hinata leżała na podłodze, a Junichi okładał ją poduszką. Przewróciłem oczami i porwałem go na ręce, zanim zdążył się zorientować.

- No co ty, mamę poduszką? – zapytałem go.

- Nieeee! Latunku! Ja nie chcę się kąpać! Maaaaamooooo!

Trochę potrwało, zanim udało nam się go zmusić do wejścia do wanny. Nie dał się rozebrać, a potem siłą musieliśmy go wepchać do wody. Na szczęście, kiedy już nam się udało, a Hinata wrzuciła mu do wanny kilka zabawek, zaczął się bawić w płetwonurka i raptem mu się spodobało. Staliśmy w progu, patrząc na niego z uśmiechem, w naszej już niemal doszczętnie zrujnowanej łazience, która przeżyła niejedną wojnę. Oboje nie mogliśmy się doczekać, kiedy Junichi stanie się na tyle duży, by samemu wiedzieć, że kąpać należy się codziennie i przede wszystkim, kiedy zacznie korzystać z łazienki na korytarzu, a nie naszej. Bo ta nasza zaczynała już płakać, kiedy go widziała.

- Dobrze, skarbie, już jesteś wykąpany – powiedziała w pewnym momencie Hinata, podchodząc do Junichiego. – Woda stygnie, a twoje paluszki u nóg zupełnie się pomarszczyły.

- Nieeeee! – krzyknął Junichi, chlapiąc wodą na wszystkie strony. – Ja nie chcę wychodzić z wody! Taaaaatoooo! Mama chce mnie wyjąć z waaaanny!

- Mama ma rację! – zawołałem, a on rozpłakał się na dobre.

- Nie chcę! Nie chcę! Jestem płetwonulkiem! Latunkuuuuuuu!

I cała bajka zaczęła się od początku. Trzeba go było siłą wyciągnąć z wanny, a kiedy już nam się to udało, sami wyglądaliśmy jak wykąpani. Oczywiście zwiał nam, zanim udało nam się okręcić go w ręcznik i nagutki, zaczął biegać po naszej sypialni. W końcu, wspólnymi siłami, jakoś go dorwaliśmy i wytarliśmy, a potem ubraliśmy w piżamki. Wtedy trochę się uspokoił. Hinata wzięła go na ręce i razem zanieśliśmy go do jego pokoju. Hinata ułożyła go w jego łóżeczku i pocałowała w czoło.

- Śpij dobrze – szepnęła do niego, a ja pomachałem mu ręką i wyszliśmy, gasząc światło. Wróciliśmy do sypialni i w tym samym momencie padliśmy na łóżko.

- Nie mam siły... – powiedziała Hinata, a ja pokiwałem głową.

- A podobno to ja byłem żywym dzieckiem!

- Idź się myć... – Żona szturchnęła mnie łokciem.

- Nie mam siły. Ty idź – odszturchnąłem ją.

- Też nie mam siły. Rano?

- Rano – przytaknąłem, obejmując ją. Naszła mnie ogromna ochota, by ją pocałować. I już się do tego zabierałem, kiedy nagle w całym domu rozbrzmiał dziecięcy wrzask.

- Łaaaaaa! Taaaaaaatoooooo! Tu jest pająk!!!

*

Brałem poranny prysznic, nucąc sobie pod nosem jakąś zasłyszaną gdzieś melodię. Do pracy mi się nie spieszyło, od dawna nie mieliśmy żadnej sytuacji kryzysowej, powoli w naszą robotę wkradała się rutyna, przyjść, przeczytać, podstemplować, wyjść. Ewentualnie raz na jakiś czas kogoś opieprzyć, za, na przykład, takie spanie podczas pracy.

Wyszedłem spod prysznica, wytarłem się i ubrałem. Następnie ruszyłem w stronę kuchni. Przy stole zastałem dwóch moich synów, czekających, aż Hinata poda im śniadanie. Junichi bawił się czymś, co wyglądało jak szczątki dinozaura, którego dostał od Shana Uchihy za wymyślenie przezwiska dla Sharony. Mały się pieścił i nie mógł wymówić poprawnie jej imienia. I choćby nie wiem jak się starał, wychodziło mu zawsze „Salona", którą Shan przerobił na „Szaloną" i tak już na nieszczęście Sharony zostało.

- Cześć wszystkim – powiedziałem, ziewając. Również usiadłem przy stole. – Mei jeszcze nie ma?

- Właśnie je śniadanie u Uchiha. Wraz z Shanem robią katapulty z łyżek i strzelają do siebie płatkami cynamonowymi – powiedział Mintao, kręcąc głową. – Są gorsi niż Junichi!

- Hej! – zawołał mój młodszy syn, patrząc na starszego brata dość wrogo. – Nie cepiaj się!

- Wcale się nie „cepiam" – odgryzł się Mintao, kiedy wziąłem do ręki leżącą na stole gazetę i zajrzałem do niej z ciekawości. Wiedziałem o wszystkim, co się działo w wiosce, ale na końcu gazety zawsze były komiksy, których byłem wielkim fanem.

- Cepias się! Taaatooo! Plawda, ze się cepia?!

- Tak, tak – przytaknąłem, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

- Ojciec cię nawet nie słucha! – zawołał mój starszy syn, wypinając język do młodszego.

- Maaaaamoooo! Tata mnie nie słucha! Powiec mu, zeby mnie słuchał!

- Naruto, posłuchaj go.

- Tak, tak, co tylko chcesz, skarbie – odpowiedziałem, sięgając po jedną z kanapek, które postawiła na stole. Hinata odchyliła rant gazety i spojrzała na mnie. Zrobiłem głupkowatą minę.

- Był komiks... o kocie, co spadł z dachu... – usprawiedliwiłem się i natychmiast zabrałem za jedzenie. Hinata pokręciła głową, usiadła przy Junichim i zaczęła go karmić. Mintao, nieco zły, wyszedł do łazienki, umyć twarz, bo Junichi rzucił w niego swoją kanapką. Kiedy wrócił, ja właśnie wychodziłem.

- Będziesz szedł do szpitala? – zapytałem, a on pokiwał głową.

- Tak, będę – potwierdził służbowym tonem.

- Dowiedz się od Sakury, co tak naprawdę myśli o Mayi. Założę się, że ma wiele pomysłów odnośnie swoich badań, ale jak zawsze, niczego mi nie mówi.

- Hipnoza się nie sprawdza? – zapytał.

- Nic się nie sprawdza – odpowiedziałem, kręcąc głową. Poklepałem go po ramieniu i opuściłem dom. Idąc w stronę budynków administracyjnych, tak właściwie w ogóle nie myślałem. Obok mnie przebiegło stadko dzieciaków, machając mi i pozdrawiając mnie głośno. Cała wioska tętniła życiem, na ulicy głównej przekupki rozbijały się ze swoimi straganami. Kiedy mijałem stoisko z kolorowymi wiatrakami dla dzieci, zatrzymałem się i kupiłem jednego. Moje myśli znów powędrowały w kierunku Junichiego, a ja przypomniałem sobie dzień jego drugich urodzinek...

*

Wróciłem do domu trochę wcześniej i jak już od bardzo wielu dni, nikogo w nim nie zastałem. Dom nie pachniał już gotowanym przez Hinatę obiadem ani jej perfumami. Za to błąkało się po nim wiele wspomnień o niej. Westchnąłem, idąc długim korytarzem w stronę sypiali. Wszedłem do środka i kładąc na szafce paczuszkę owiniętą w kolorowy papier, poszedłem wziąć prysznic. Moja żona wyprowadziła się z domu. Nie, wcale nie przez to, że się pokłóciliśmy. Powodem wyprowadzki był mój najmłodszy syn, Junichi, który nie mógł znieść mojej obecności. Odkąd tylko się urodził, zawsze, gdy do niego się zbliżałem, płakał, a kiedy podrósł, wręcz wpadał w panikę. Wspólne mieszkanie było niemożliwe, tak więc Hinata wyprowadziła się razem z nim do rodziców, na jakiś czas. Jakiś czas... ten „jakiś czas" był dla mnie stanowczo za długi i po woli ogarniała mnie frustracja. Jeżeli chodziło o Junichiego, to wszystko przegapiłem! Jego pierwszy kroczek, jego pierwsze słowo... Bolało mnie to tak bardzo, jakby ktoś mi wwiercał kunai prosto w serce.

Wziąłem głęboki oddech i dokładnie spłukałem szampon z włosów, a potem wyszedłem spod prysznica. Ubrałem się tylko w spodnie, po czym otworzyłem drzwi. I wtedy w pokoju spotkała mnie niespodzianka, bo drzwi z naprzeciwka, te od zupełnie w tej chwili pustego pokoju Junichiego otworzyły się i wyszedł z nich blondwłosy maluszek.

- Mamo?! – zawołał młodszy, a dopiero potem dostrzegł mnie. Rozejrzałem się i zobaczyłem Hinatę, rozmawiającą z Mei w ogrodzie. Ponownie spojrzałem na Junichiego, który patrzył na mnie ze łzami w pomarańczowych oczkach. – Mamo!

- Nie, nie! – zawołałem, biorąc ostrożnie do ręki paczuszkę, którą miałem dla niego. – Nie płacz...

Opadłem na kolana i uśmiechnąłem się do niego. Wciąż stał przy drzwiach, trzymając się futryny. Bał się mnie, widziałem to. Bał się Kuramy, którego miałem w swoim wnętrzu. Bał się chakry, dla której byłem pojemnikiem, chakry, która mimo że Kurama się zmienił, dalej miała złowrogą postać. Ból, o którym wcześniej myślałem, że jest nie do zniesienia, zwiększył się jeszcze bardziej, ściskając mi serce i dławiąc mnie w gardle. Ale starałem się, mimo wszystko, trzymać się dzielnie.

- Gdzie jest moja mama? – zapytał Junichi, a ja wskazałem na oszklone drzwi na taras, przez które było ją widać. Junichi spojrzał tam i chyba zorientował się, że jest za daleko. Zaczął się cofać.

- Nie, nie, nie! Nie uciekaj! Mam dla ciebie prezent! – zawołałem do niego, wyciągając ku niemu paczuszkę. Junichi spojrzał na nią z ciekawością. Lubił zabawki. Potem zerknął mi w oczy.

- Mama mówiła, że jesteś moim tatą... – Skinąłem głową, bo gardło miałem ściśnięte. Junichi zrobił krok do przodu. – Powiedziała, ze nie zlobis ksywdy... ze...

- Miała rację...- szepnąłem, kładąc sobie rękę na brzuchu. Drgnął i znowu się cofnął. – Kurama, który jest we mnie, jest moim przyjacielem. Obiecuję ci, że nigdy cię nie skrzywdzi, zawsze będzie cię chronił...

- Kim on jest? – zapytał, patrząc na mój brzuch. Nie miałem pojęcia, co widział. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak może go dostrzegać tak po prostu.

- To bardzo miły demon, który jest ze mną od zawsze...

- Od zawsze...? – zapytał, a ja skinąłem głową.

- Dzięki niemu wszyscy są bezpieczni – dodałem. – Nie ma się czego bać, razem ze mną Kurama chroni naszą Wioskę. Możesz podejść, mam dla ciebie zabawkę.

Zawahał się, ale w końcu ostrożnie ruszył w moim kierunku. Zbliżył się i wziął do raczek paczuszkę, którą wyciągałem w jego stronę.

- Mama mówiła, ze...- zaczął, skubiąc kolorowy papier.

- Tak?

- Ze powinienem... cię kochać... bo ty... mnie kochas...

- To prawda. Kocham cię.

Po raz kolejny spojrzał mi prosto w oczy. Był do mnie bardzo podobny, wszystkie moje dzieci były do mnie podobne. Junichi przełknął ślinę.

- I... on nie wyjdzie? – spytał, a ja przytaknąłem.

- Nie wyjdzie. Nie skrzywdzi cię, będzie cię chronił razem ze mną...

- Taaaaatoooo! – Junichi zawył nagle, po czym rzuci mi się w ramiona i zaczął płakać. Przytuliłem go mocno, po raz pierwszy odkąd był maluszkiem. Byłem silnym człowiekiem, ale w tym momencie zaniosłem się takim szlochem, że nie byłem w stanie się uspokoić. Nawet nie miałem zamiaru się uspokajać.

- Kocham cię, synu. Naprawdę cię kocham... – powiedziałem, wciąż go obejmując. Obaj szlochaliśmy sobie w ramiona.

*

Dotarłem do budynku administracyjnego i przywitawszy się ze strażnikami, poszedłem na górę.


4 komentarze:

  1. Hej,
    rozdział jest wspaniały, bardzo smutne to wspomnienie o Juinchim, ale w końcu mały przekonał się do tatusia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział wspaniały, cieszę się że Juinchim przekonał się w końcu do tatusia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, bardzo cieszę się, że Juinchi w końcu przekonał się do swojego tatusia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń