wtorek, 18 grudnia 2012

NG rozdział 5

„Między nami nic nie było.

Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych,

Nic nas z sobą nie łączyło"

A. Asnyk

*

Shan Uchiha lubił kobiety. Zarówno te młode, jak i te w pełni dojrzałe. Pełna dojrzałość kojarzyła mu się z biustem, dużym biustem, takim, jak u tej pięknookiej kobiety o gigantycznych wręcz balonach.

Flirt zmierzał w kierunku, który mu się podobał. Shan bardzo lubił chętne kobiety. Prawie zapomniał o Mei, ale ona bynajmniej nie zapomniała o nim. W pewnym momencie poczuł okropny ból w stopie. Wrzasnął, a gdy spojrzał w dół załzawionymi oczami, dostrzegł jej piętę, wgniatającą mu się w śródstopie.

- Mój brat przyszedł – poinformowała go niewinnym tonem. Z jękiem pokiwał głową. Zerknął na właścicielkę hotelu, ale spostrzegł, że ta już na niego nie patrzyła. Przypatrywała się za to Mei, która w pewnym momencie spojrzała na kobietę dość... wrogo. Właścicielka hotelu pobladła, a Mei natychmiast wykorzystała jej strach.

- W którym pokoju sprząta chłopak o imieniu Sota? Chcemy z nim porozmawiać.

- S-sto dwa – odparła kobieta. Mei złapała nieszczęśliwego Shana z nadgarstek i pociągnęła w głąb holu, gdzie czekał na nich Mintao. We trójkę ruszyli w stronę schodów. Gdy zaczęli się po nich wspinać, Uchiha zwrócił się do Uzumakiego.

- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?

- Trop zaprowadził mnie tu, gdzie was – odparł Mintao. – Ten chłopak może coś wiedzieć.

- Może zabił? – podsunął Shan, a Mintao obdarzył go pobłażliwym spojrzeniem.

- To by było zbyt proste – wypowiedziała swoje zdanie Mei. – Poza tym nie czuć agresji w jego myślach. Myśli ludzkie różnią się od siebie, człowiek agresywny myśli inaczej, niż człowiek spokojny. Taki napaleniec jak ty myśli inaczej, niż Mintao, który nie byłby wstanie wykorzystać żadnej kobiety. Czaisz?

- Zaczaiłem tylko ten komplement. Nie trzeba było – odparł z uśmiechem.

- Nie komplementowałam ci – warknęła, a on zaśmiał się.

- Też cię kocham, moja żono.

- Nie nazywaj jej tak! – zawołał ostro Mintao. Shan i Mei, idący z przodu, obejrzeli się na niego z jednakowym zdziwieniem na twarzach.

- W takich momentach widać, że jednak jesteś podobny do ojca – powiedzieli jednocześnie, a potem zachichotali tak samo. Przybili sobie piątkę.

- Ale nie wczuwaj się w to tak – rzekł natychmiast Shan. – Twój ojciec jest do tego zajebisty! A ty... no cóż...

- Dzięki – warknął Mintao, po czym przyspieszył i wyminął ich. Spojrzał na nich z góry. – Pospieszcie się.

Wspięli się na górę i zaczęli szukać pokoju sto dwa. W końcu do niego dotarli. Drzwi były otwarte, a wewnątrz zobaczyli chłopaka, zamiatającego podłogę i nucącego fałszywie jakąś melodię. Shan odchrząknął, a koleś odwrócił się i spojrzał na nich.

Był to wyskoki, na oko starszy od nich o rok lub dwa blondyn. Ubrany był w rozciągnięty podkoszulek, wyświechtane spodnie i czarne kamasze. Uśmiechnął się do nich odruchowo, ale jego uśmiech nie objął zmęczonych, podkrążonych, bystro niebieskich oczu.

- W czymś pomóc? Ej, czy wy w ogóle tu mieszkacie? – zapytał podejrzliwie, mrużąc przy tym oczy.

- Nie mieszkamy. Chcemy ci zadać kilka pytań. Można? – Nie czekając na odpowiedź, Mintao wkroczył do pokoju, a Mei i Shan za nim. Uchiha zamknął drzwi.

Chłopak spojrzał niespokojnie po ich twarzach. Shan, w przeciwieństwie do Mei i Mintao, nie potrafił czytać w myślach i nie wiedział, czy to dobry, czy raczej zły znak.

- O co chodzi? – zapytał chłopak, przyglądając się ich ochraniaczom.

- Ty jesteś Sota? – zapytał Mintao, a chłopak skinął głową.

- Tak, to ja. O co chodzi? – powtórzył.

- Nie domyślasz się? – zapytała Mei, a spojrzenie blondyna padło na nią. Shan po raz pierwszy w życiu widział, jak Mała się rumieni. Było to zjawisko graniczące ze spotkaniem pierwszego stopnia z UFO.

- Chodzi o śmierć tej dziewczyny, Misoto – rzekł blondyn, wzdychając. – Powiedziałem już wszystko, co wiem. A raczej to, czego nie wiem. Nie widziałem jej tamtego dnia. Ja pracowałem, ona miała się spotkać z koleżanką. Nawet nie byliśmy ze sobą, po prostu dobrze nam się gadało. A potem dowiedziałem się, że zaginęła. Pomagałem jej szukać. To wszystko. Przepraszam, ale naprawdę... nie chcę o tym gadać.

- Gdzie ją znaleziono? – zapytała mimo wszystko Mei. Niebieskie oczy Soty ponownie spoczęły na niej. Shan nie mógł uwierzyć, ale ona po raz drugi się zarumieniła!

- W lesie za wioską. To miejsce odgrodzone jest teraz taśmą, łatwo znaleźć – powiedział. Skinęli głowami i wyszli, zostawiając go samego ze swoim sprzątaniem.

- Czysty – mruknął Mintao, wpychając ręce do kieszeni. – Naprawdę było mu przykro z powodu jej śmierci. Podobała mu się.

- Teraz to chyba podoba mu się nasza Mała – zauważył od niechcenia Shan, za co zaraz oberwał po głowie.

- Nie życzę sobie zbereźnych myśli! – zawołała dziewczyna, a chłopcy zachichotali.

- Tak jest, generale! – zaśmiał się Shan, obejmując jej ramiona. – Przecież taki cienias nie miałby u ciebie szans, no nie?

Ponieważ zapadła noc, Mei, Mintao i Shan postanowili przenocować w hotelu, w którym pracował Sota. Dostali jeden trzyosobowy pokój, całkiem spory i z łazienką. Nie opłacało im się iść na miejsce zbrodni po ciemku, nic by nie zauważyli. Mei, która przed snem zwykła wypijać jedną szklankę kakao, zostawiła chłopców samych w pokoju i zeszła na dół, do baru.

O tej porze po hotelu snuli się tylko jego mieszkańcy, a wiec zaledwie kilku gości. Bar był akurat pusty. Gdy weszła do środka, zastała tam Sotę, urzędującego za barem. Zbliżyła się do lady i usiadła przy niej. Chłopak spojrzał na nią.

- Nie wyglądasz na alkoholiczkę – zauważył, a ona wzruszyła ramionami.

- Bo i nie jestem. Macie tu kakao?

- Słodkoholiczka – skwitował chłopak, po czym zmarszczył czoło, dotykając palcem policzka. – Coś wymyślimy.

Zaczął się krzątać za barem, przygotowując jej zamówiony napój. W końcu dostała swoje kakao. Objęła ciepły kubek dłońmi, grzejąc sobie od niego palce. Sota przysiadł sobie naprzeciw niej.

- Chcecie znaleźć tego mordercę? – zapytał, a ona skinęła głową. Podobała mu się. Wiedziała to z jego myśli. Chłopak desperacko pragnął nawiązać z nią jakąś nić porozumienia. Jego oczami widziała siebie, dużo ładniejszą, niż była w rzeczywistości. Podobały mu się jej jasne włosy i oczy. Dziwiło ją to, bo mężczyźni zazwyczaj największą uwagę skupiali na jej piersiach.

- Po ile wy właściwie macie lat? – zapytał. To pytanie miało drugie dno. Chciał wiedzieć, ile ONA ma lat.

- Siedemnaście – mruknęła, upijając łyk kakao.

- I jesteście...?

- Jouninami. Już od trzech lat – powiedziała, zerkając na niego. Uśmiechnął się szeroko.

- Jesteś niebezpieczna?

To pytanie rozbawiło ją. Nie mógł uwierzyć, że ona, taka drobna, mogłaby zrobić komukolwiek krzywdę. Traktował ją jak małą dziewczynkę. Myślał o niej jako o kimś kruchym i delikatnym. Podobało jej się to. Było takie... inne. Na ogół wszyscy jej znajomi wiedzieli, jak silna jest. W końcu była w najsilniejszej drużynie w Wiosce. Jej brat i Shan uważani byli za najlepszych shinobi Liścia, a ona trzymała się tuż za nimi. W dodatku tylko ona potrafiła pokonać Mintao. No i była córką samego Hokage.

- A co, jeśli tak? – zapytała prowokacyjnie, na co jej brat natychmiast zareagował złością. Przegnała go ostrą myślą, po czym uśmiechnęła się do Soty. Był przystojny i miał piękne, niebieskie oczy, zupełnie jak jej ojciec.

- Lubię wyzwania – mruknął, przysuwając się nieco bliżej. Zaśmiała się.

- Nawet w postaci mojego brata?

- Jesteś z Wioski Liścia? – zmienił temat. Chciał się czegoś o niej dowiedzieć, chciał wiedzieć jak najwięcej. Gdyby wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, jego ciekawość mogłaby uznać za symptomy tego zjawiska.

- Tak – potwierdziła.

- Codziennie wieczorem pijesz kakao? – zadawał przypadkowe pytania. Czuła, że jej policzki znowu zachodzą czerwienią. Denerwowało ją to, bo nigdy nie była nieśmiała.

- No, może nie codziennie...

- Lubisz zwierzątka?

- A co to za pytanie?! – zdumiała się, a on zaśmiał się wesoło.

- Normalne. Po prostu mnie to ciekawi. Słodkoholiczka lubiąca zwierzątka nie mogłaby być aż taka niebezpieczna.

Zaśmiała się ponownie. Sota wyszczerzył do niej zęby, a potem zaczął zadawać jej kolejne pytania, równie zaskakujące. Odpowiadała na nie, bo sprawiało jej to przyjemność. Z jego myśli wiedziała, że naprawdę interesowało go to, o co pytał. Miło było mieć świadomość, że kogoś to ciekawi.

Rozmawiali ze sobą dość długo, aż w końcu jej brat przywołał ją do porządku. Pożegnała się z chłopakiem i niechętnie poszła na górę. Gdy weszła do pokoju, zobaczyła obu chłopców, siedzących na swoich łóżkach. Wpatrywali się w nią ze złością.

- No co, jak wam to wolno podrywać dziewczyny?! – oburzyła się.

- Nam wolno, ale żadnemu frajerowi nie wolno podrywać ciebie – powiedziała Shan, a ona podparła dłońmi biodra, spoglądając na niego groźnie.

- Nie mam zamiaru zostać zakonnicą, macie przestać zachowywać się jak moi ochroniarze. Poza tym tylko rozmawiałam z Sotą...

- Któremu się cholernie spodobałaś – mruknął Mintao, a Shan pokiwał głową.

- Przestańcie – prychnęła i rzuciła się na swoje łóżko. – Jutro z samego rana idziemy na miejsce zbrodni, no nie? Więc chodźmy spać i skończmy tę głupią gadkę.

Wtuliła głowę w poduszkę i przymknęła oczy. Chciała jak najszybciej zasnąć, ale oczywiście nie mogła, bo Mintao przed snem zwykł myśleć o Nami. Oczywiście, jego myśli nie były zbereźne. Jego myśli nigdy nie były zbereźne. Ale i tak wkurzało ją uwielbienie, jakim darzył wypindrzoną blondynę. Czy mogłabyś nie myśleć o niej w ten sposób? zapytał ją brat, nieco rozdrażniony. Byłbym wdzięczny.

A ja byłabym wdzięczna, gdybyś nie grzebał mi w głowie, tylko się odczepił! wkurzyła się, wznosząc słabą barierę. Zamknęła oczy. Zasnęła.

*

- Idziecie tam dziś? – zapytał ich Sota, stawiając przed każdym z nich talerz z jajecznicą na boczku i po kubku herbaty. Siedzieli na dole w barze, był wczesny ranek. Mintao nie odpowiedział, nie podobało mu się, że ten chłoptaś spodobał się Mei. Shan go zwyczajnie olewał, ale Uchiha zachowywał się tak wobec większości ludzi. Trzeba było go znać, by wiedzieć, że nie wynikało to ani z zarozumialstwa ani z nieuprzejmości. Uchiha był raczej znudzony światem. Nie interesował go on na tyle, by czarnowłosy wciąż chciał poznawać nowych ludzi i nieustannie przeżywać nowe przygody. Od operacji oczu coraz częściej pogrążał się w nudzie. A jednocześnie coraz więcej i intensywniej szalał, szukając wciąż nowych doznań. – Na miejsce śmierci Misoto?

- Tak – odpowiedziała szybko Mei. Sota uśmiechnął się do niej.

- Uważajcie na siebie, ludzie od tamtej pory omijają to miejsce. W wiosce mówią, że to nie człowiek ją zabił, że to potwór. Widzieliście zdjęcia jej ciała, prawda?

- Była po prostu ciężko poraniona – rzekł Mintao, a potem upił łyk herbaty. – Nie widzę w tym nic nienormalnego.

- Mój brat ma rację, Sota – powiedziała dobrodusznie Mei. – Użyto na niej jakiegoś jutsu.

- Ktokolwiek to zrobił, był bydlakiem i my go dorwiemy – powiedział nagle Shan, prostując się. Podczas gdy oni rozmawiali, Uchiha zdążył zjeść swoją jajecznicę i wypić całą herbatę. – Więc nie przeżywaj gościu, bo ci nasza mała Chi-Mei*...

- Nie nazywaj mnie tak! – zawołała Mei, a Uchiha przewrócił oczami.

-...pokaże, co to znaczy być shinobi Konohy. Spadamy? – zapytał ich, a oni spojrzeli na swoje pełne talerze. Mintao westchnął zrezygnowany.

- I tak nie jestem głodny – powiedział, rzucając na stolik pieniądze.

- Jednak nadal chcecie tam iść? Mei, możemy pogadać? – zapytał nagle Sota, a Mei, zarumieniona, skinęła głową. Blondyn i siostra Mintao oddalili się. Shan splótł ręce za głową i wyszczerzył zęby.

- Co kochaś chce od naszej Małej? – zapytał.

- Mam nie mówić – odparł obojętnie Mintao. Shan skrzywił się.

- Przecież Mała i tak mi powie! Mała! No weź! – Mintao westchnął i zaczął tłumaczyć.

- Ten cały Sota prosi ją, by uważała i że na serio po wiosce krążą plotki, że to nie człowiek zabił, a potwór. Wieśniacy odczyniali jakieś czary wokół lasu i coś tam... Podobno bestia żyje w lesie, kiedy dziewczyna tam poszła, porwała ją i okrutnie ukarała. Bajki dla dzieci – dodał na koniec, wywracając oczami. – Jestem pewien, że to jeden z meneli, których widzieliście wczoraj w barze. Dziewczyna była ładna, szła do koleżanki. Silny facet mógł ją bez problemu zaciągnąć poza wioskę, może ją nawet ogłuszył. Musiała się bronić i stąd te rany. Facet musiał być nieźle świrnięty. Może przyjemność mu sprawiało bicie jej i okaleczanie? – Mintao podniósł do ust kubek ze swoją herbatą i napił się, po czym nagle wypluł wszystko na siedzącego naprzeciw niego Shana i zerwał się na równe nogi. – Zabiję go! – wykrzyknął, ruszając w kierunku, w którym odeszli Mei i Sota. Shan złapał go za łokieć, ścierając herbatę z twarzy.

- Co się stało?! To jednak ten świr?!

- Nie! Pocałował ją w policzek!

Shan przez chwilę patrzył na Mintao, po czym parsknął śmiechem.

- Nie wierzę! A ma jeszcze zęby?!

- Właśnie ma! Mei! – wykrzyknął Mintao, gdy jego siostra pojawiła się w polu widzenia.

- Nie przeżywajcie, czubki. Idziemy – powiedziała, łapiąc ich za nadgarstki i wyciągając z baru.

- Dałaś mu się pocałować! – zawołał z pretensją Mintao, gdy szli ulicą wioski.

- Jeny, bo ktoś inny zaraz straci tu zęby! – zawołała jego siostra, a Shan zachichotał, obejmując ją ramieniem. – Weźcie zachowujcie się przy ludziach jakbyście byli normalni.

- Dzięki – mruknął Shan, a ona wyszczerzyła do niego zęby. Ruszyli śmiało w stronę miejsca zbrodni. Według raportu było to w lesie na północny wschód od wioski, miejsce miało być odgrodzone. Gdy tam dotarli, zobaczyli tylko żółtą taśmę, poprowadzoną między kilkoma drzewami. Na ziemi widać było resztki zaschniętej krwi.

- No i co? – zapytał Shan – Wychodzi na to, że przyszliśmy tu by sobie pozwiedzać...

- I jak wam idzie? Znaleźliście coś? – zapytał nagłe głos za nimi. Obrócili się jednocześnie.

Zobaczyli za sobą wysokiego, szczupłego chłopaka, na oko starszego od nich o kilka lat. Nieznajomy siedział z nogą założoną na nogę na unoszącym się w powietrzu kawałku skały, który kołysał się lekko. Miał krótkie, białe włosy i kilka srebrnych kolczyków w jednym uchu oraz kolczyk w brwi. Ubrany był w czarne spodnie, zieloną koszulkę z napisem BYŁEM U PANIENKI, WALIŁEM CAŁĄ NOC. NIKT NIE OTWORZYŁ, a na to narzuconą skórzaną, czarną kurtkę. Patrzył na nich oczami w kolorze stłumionej żółci. Mintao nie mógł uwierzyć, że komukolwiek udało się ich podejść. Nie wyczuwał żadnych myśli w głowie nieznajomego, jakby one w ogóle nie istniały. Zerknął na Mei. Jego siostra tak samo jak on, nie miała pojęcia, z czym mają do czynienia. Shan z otwartą gębą odczytywał napis na koszulce białowłosego.

- Coś ty za jeden? – zapytał Mintao, postępując krok do przodu. Żółte oczy obcego spoczęły na nim. Uśmiechnął się.

- To całkiem dobre pytanie – powiedział, wstając. Od ziemi pod nim oderwał się spory kawałek i poszybował w górę, by podeprzeć jego stopy. Nieznajomy zaczął ich obchodzić, cały czas będąc jakiś metr ponad ziemią. Gdy robił każdy kolejny krok, kawałki ziemi odrywały się od podłoża i dawały oparcie jego stopom, na których miał glany. – Nazywam się Takako i jestem sprawcą ostatnich wydarzeń. Cieszę się, iż Lord Hokage w końcu się mną zainteresował i że przysłał do mnie takie znakomitości. To zaszczyt osobiście poznać osławioną drużynę geniuszy. Mei, jesteś tak piękna, jak głoszą plotki. – To rzekłszy, ukłonił się przed Mei, choć i tak unosił się ponad nimi.

- Coś ty za jeden, zadałem pytanie?! – zdenerwował się Mintao. – Skąd znasz imię mojej siostry?!

Takako uśmiechnął się do nich jeszcze szerzej.

- Och, nie udawajcie, że nie jesteście znani! Bliźniaki Uzumaki i potomek klanu Uchiha, Shan. Jak już mówiłem, dla kogoś takiego jak ja to zaszczyt.

- Nie ściemniaj! To ty zabiłeś tę dziewczynę?! – naskoczył na niego Shan. Takako zerknął na niego, a uśmiech spełzł mu z twarzy.

- Nie rozmawiam z tobą, Uchiha – warknął. Shan nagle krzyknął, gdy ziemia wokół niego uniosła się ku górze. Jej część owinęła się wokół jego nadgarstków, poderwała jego ręce ponad jego głowę i zaczęła go ciągnąć ku górze, pozostała zaś owinęła mu się wokół twarzy, zasłaniając jego lśniące czerwienią oczy. Shan zaczął krzyczeć i wierzgać dziko nogami, ale nic to nie dało. Zawisł w powietrzu, skuty jak kajdanami i ślepy.

- Ej, koleś, ja jestem hetero! – zawył, a Mintao i Mei wyciągnęli broń. Wzrok Takako znów spoczął na nich.

- To po to, żeby nam nie przeszkadzano. Utniemy sobie małą pogawędkę – powiedział spokojnie, na powrót siadając na swoim kawałku ziemi. Przyjrzał im się.

Mintao i Mei stali naprzeciw niego, z kunaiami w pogotowiu. On jednak w ogóle się tym nie przejmował, jakby uważał, że nie stanowią zagrożenia. Mintao był zaniepokojony tym zachowaniem. Jeszcze nikt nigdy go tak nie zignorował, nawet były chłopak Mei, Kaju.

- Czego chcesz? – zapytała Mei. – Mów, byle szybko. Mamy rozkaz zlikwidować cię.

Chłopak zaśmiał się głośno, jakby opowiedziała mu dobry dowcip.

- Cóż, myślę, że tę likwidację pominiemy. Chcę z wami porozmawiać. Widzicie, cała wasza czwórka, bo wliczam tą Szalonooką i waszego młodszego brata, jest dość kłopotliwa. Jestem tu, by poprosić was o deklarację. Musicie opowiedzieć się po jednej ze stron.

- Nie rozumiem – powiedział Mintao, zaniepokojony. – O co ci koleś chodzi? Jakie strony?

- Wasz ojciec otrzymał już wiadomość, wyścig się rozpoczął. Mimo że wiem, iż raczej odmówicie, to muszę spytać, czy opowiecie się za Ukrytymi Wioskami czy za swoimi? Bo ja jestem taki sam, jak wy. Nawet jeżeli wy różnicie się ode mnie, bo dorastaliście w Wiosce Liścia, to macie wybór.

- Nic nie rozumiemy! – zawołała Mei, a Takako westchnął.

- Niebawem zobaczycie, że tacy jak my też mają głos. Choć może dla was nie jest to ważne. Lecz ta Szalonooka... przekażcie jej moje słowa. Czas, by nasza krew doszła do głosu. Dlatego daję wam wybór, my albo wasz Lord Hokage...

- O cokolwiek ci chodzi, wybór jest prosty – rzekł Mintao, a Mei pokiwała głową. – Lord Hokage.

- Heh – prychnął białowłosy – wiedziałem, że taka będzie wasza odpowiedź. Przekażcie ojcu, że wyścig trwa.

Odwrócił się. Mintao rzucił się do przodu.

- Stój! – krzyknął. – Skoro ty jesteś mordercą, nie mamy wyboru! Stawaj do walki.

Takako zerknął na niego przez ramię.

- Nie macie szans. Nie jestem taki jak wy. Mój dar jest typowo bojowy. Dlatego proszę, nie zmuszajcie mnie, bym robił wam krzywdę. Wasze skóry są zbyt cenne.

- Zabraniam ci mnie nie doceniać! – zawołał rozeźlony Mintao.

Takako okręcił się. Machnął ręką, a Mei krzyknęła. Mintao spojrzał na siostrę i ujrzał tylko, że nagle ziemia wokół niej uniosła się i utworzyła cztery ściany i sufit, które zamknęły ją jak w pudełku. Z wnętrza dochodził jej wrzask, kiedy domagała się, by ją uwolnić. Mintao przestał słyszeć jej myśli, została od niego siłą odcięta. Nie myślał, że to w ogóle możliwe. Nie okazał jednak zdumienia. Spojrzał na przeciwnika.

- Jest za ładna, by ją choćby zadrapać – wyjaśnił Takako, uśmiechając się. – Chcesz walczyć jeden na jednego?

- Chcę – odparł Mintao, a Takako pokręcił głową. Widać liczył na inną odpowiedź.

- Czemu ty jesteś taki uparty? Wiesz, że nie masz szans...

- A właśnie nie wiem, udowodnij mi. Złaź stamtąd i stawaj do walki, męczy mnie ta rozmowa!

Mintao uchwycił pewniej kunai i puścił się biegiem w stronę Takako. Białowłosy wyciągnął rękę, a z ziemi pod nim wystrzelił kamienny oszczep, którym zablokował cięcie Uzumakiego. Odepchnął go i samemu zeskoczył na ziemię.

- Pheh, żeby zmusić mnie do zejścia na dół...

- Walcz i nie gadaj!

Starli się ze sobą. Mintao ciął zamaszyście, lecz Takako bez problemu sparował jego cios. Wymachiwał swoją kamienną włócznią jakby był w tym ekspertem. W pewnym momencie ciął w kierunku twarzy Mintao. Blondyn z trudem sparował to cięcie, ale i tak ostrze kamiennej broni rozcięło mu policzek. Cofnął się, a Takako parsknął śmiechem. Białowłosy oparł się na włóczni, patrząc na niego z przekrzywioną głową.

- Co się dziej?! – zawołał wciąż unieruchomiony Shan. – Halo, co się stało?!

- Zamknij się, Shan! – nakazał mu Mintao, ścierając krew z policzka. – Dobry jesteś. Ale nie jakoś wybitnie...

- Nie zapominaj, że posiadam moc, której jeszcze nie użyłem.

- Nie dam ci tej szansy!

Mintao zawiązał pieczęć, po czym rozłożył szeroko ręce, rozstawiając palce dłoni. Każdy z opuszek jego palców zalśnił innym kolorem.

- Tasai na nukite! – zawołał, po czym ponownie zaatakował Takako, tym razem gołymi dłońmi. Zauważył, że jego sprawność zdumiała białowłosego. Mintao rzadko posuwał się do użycia tego jutsu. Wielobarwna ręka-włócznia była to technika wymyślona przez niego, opracowywana przez wiele lat i dopieszczona w każdym calu. Wystarczyło tylko jedno uderzenie, w obojętne miejsce na ciele Takako, by go znokautować. Jutsu działało jak paralizator, oszałamiając na kilka sekund każdy z pięciu zmysłów przeciwnika.

Mintao zaatakował bez wahania, dodatkowo używając Byakugana. Celował w najmniej spodziewane miejsca, samemu broniąc się przed kamienną włócznią Takako, a dzięki swojemu dojutsu widział wszystko dookoła. Białowłosy nie był jednak laikiem. Skutecznie unikał idealnie wymierzonych ciosów Uzumakiego, jakby potrafił je przewidzieć. Jego ataki były zdumiewająco precyzyjne i tylko dzięki byakuganowi Mintao jeszcze nie oberwał.

W pewnym momencie Takako zaczął wymachiwać włócznią tak, że Mintao musiał odskoczyć do tyłu poza jego zasięg. Białowłosy nie dał mu jednak czasu na odpoczynek. Szybciej niż można przypuszczać ciął w stronę ramienia Uzumakiego, wbijając mu ostrze głęboko w ciało, po czym natychmiast je cofnął. Ból wyłączył chłopaka na chwilę, ale Mintao nie pozwolił sobie na krzyk. Nie mógł też zatamować krwi, żeby swoim własnym jutsu nie uszkodzić samego siebie. Zagryzł tylko dolną wargę, po czym znowu zaatakował mimo dotkliwego bólu.

Przyspieszył przy tym, co zaskoczyło Takako. Białowłosy spodziewał się, że Mintao zaatakuje wielobarwną dłonią, dlatego ten, zamiast używać swoich dłoni, wykonał obrót na prawej nodze i kopnął go z obrotu lewą. Takako zablokował to kopnięcie włócznią, lecz Uzumaki się tego spodziewał. Wyskoczył w górę i odbijając się od jego broni, wymierzył prawą stopą w głowę przeciwnika. Takako nie miał wyboru, musiał zablokować ten cios ręką, puściwszy włócznię. O to chodziło Mintao, który opadł tuż za nim i uderzył ręką-włócznią w jego kark. I to uderzenie zostało jednak w ostatniej chwili zablokowane, trzonem włóczni trzymanej jedną ręką. Broń pękła w miejscu uderzenia, po czym zaraz rozpadła się na pył, a Mintao rozpoczął skomplikowaną serię uderzeń dłońmi. Takako zmuszony był blokować jego uderzenia, odbijając nadgarstki chłopaka, aby unikać jego płonących palców. W pewnym momencie Mintao dostrzegł lukę w obronie przeciwnika i natychmiast zaatakował. Jego palce były już dosłownie o kilka milimetrów od ciała Takako, gdy nagle zamiast w nie uderzyć, zatrzymały się na kawałku niemożliwie twardej skały. Mintao zawył z bólu i odskoczył, potrząsając dłonią. Omal nie połamał sobie palców.

- A nie mówiłem? – zapytał Takako. – Nie użyłem nawet swojej mocy. Nie masz szans z tymi żałosnymi jutsu – rzekł spokojnie z pobłażliwą miną na twarzy.

- Ja też mam moc! – zawołał wściekły Mintao. Rozcięty policzek i przeorane grotem włóczni ramię paliły nieznośnie, powoli tracił też krew. Takako uśmiechnął się.

- Wiem – odpowiedział, stukając się w skroń. – Dlatego przedsięwziąłem pewne środki. Nie czytacie mnie, co nie? Podobno potraficie nawet opętać. Tak więc ja się przygotowałem.

- Nie da się przed nami ochronić. Nie można wyłączyć myślenia – powiedział Mintao, dezaktywując wielobarwną dłoń. Jutsu czerpało zbyt dużo chakry, a on nie mógł korzystać z pokładów siostry, z którą nie miał kontaktu. Takako specjalnie ją odciął, wiedział o nich i o ich mocy zaskakująco dużo. Za dużo. No i wiedział też o Mayi oraz o Junichim. A to oznaczało, że ktoś infiltrował Konohę. Tylko... w jaki sposób? On i Mei mogli śledzić myśli każdego mieszkańca wioski. Natychmiast wykryliby szpiega.

- A jednak mnie nie słyszysz – odparł białowłosy. – A twoja siostra siedzi w moim pudełku i również nas nie słyszy. A powietrza nie starczy jej na długo...

- Czego ty chcesz?! – krzyknął Mintao, a Takako zaśmiał się.

- Dostałem już to, po co przyszedłem. Wcale nie chciałem z tobą walczyć. Twoja siostra się udusi, jeżeli będziemy to ciągnąć. Zajmij się nią i przyjacielem...

- Nie wolno mi puścić cię wolno!

- Umówmy się więc, że uciekłem. – Puścił do niego oczko. – Do zobaczenia, Mintao. Naprawdę jesteś dobrym shinobi. Ale bycie shinobi to już za mało. Przemyśl to sobie, jeszcze możecie się zdecydować i poprzeć swoich.

Opadł na kawałek skały, który utworzył krzesło. Uniósł się w powietrze, patrząc na Mintao z kamienną twarzą. Mintao odpowiedział mu takim samym spojrzeniem, choć porażka bolała bardziej niż rany. Jeszcze nigdy nie spotkał przeciwnika silniejszego od siebie, nawet Shan nie potrafił go pokonać. I oto nagle zjawia się ten białowłosy i okazuje się, że może go bez problemu załatwić.

Takako obrócił się wraz ze swoim kamiennym tronem po czym odpłynął, znikając między drzewami. Wtedy dopiero Mintao pozwolił sobie na nutkę słabości. Jęknął, zaciskając palce na ranie.

- Mintao!!! MAŁA!!! – ryknął Shan, jakby dokładnie wiedział, co się dzieje u Mei. Uzumaki zerwał się dobiegu i dopadł klatki, w której siedziała jego siostra. Wyciągnął rękę, używając jutsu, którego bardzo dawno temu nauczył go ojciec. Rasengan rozbłysnął jasnym błękitem.

- Mei, jeśli mnie słyszysz, COFNIJ SIĘ! – krzyknął, po czym uderzył Rasenganem w skałę. Odłamki ziemi poszybowały we wszystkie strony. Kaszląc, zaczął ręką opędzać dym. Rzucił się ku leżącej na ziemi Mei.

- Mei?!

- Mała?! Co z nią?! Co z nią, do cholery?! – darł się Shan, wymachując nogami. Kręcił przy tym głową, jakby próbował pozbyć się skały, zasłaniającej mu oczy. Mintao pochylił się, uniósł głowę nieprzytomnej siostry i sprawdził jej puls.

- Nic jej nie jest, zemdlała! – zawołał do Shana, zerkając na niego. Uchiha odetchnął, nadal wisząc w powietrzu.

Wziął siostrę na ręce i zaniósł bliżej Shana. Położył ją na ziemi, a potem zastanowił się, jak uwolnić Uchihę. W końcu, używając skalpela chakry, jakoś mu się to udało. Uchiha zwalił się na ziemię, po czym zaczął zdzierać sobie z twarzy ziemię, która zasłaniała mu oczy.

- Mieli rację, że odczyniali nad tym lasem czary! – zawołał, rzucając się ku nieprzytomnej Mei. Osobiście upewnił się, czy oddycha i dopiero wtedy się uspokoił.

- Jestem medykiem – wymamrotał Mintao, ale Shan nie zwrócił na niego uwagi.

- Co to za oszołom? O co mu chodziło? Skąd wiedział tyle o was i o innych z wioski?! I, do jasnej cholery, jaka deklaracja?!

- Trzeba pogadać z ojcem – powiedział Mintao i pochylił się, by podnieść Mei, ale wyręczył go w tym Shan. Mintao wywrócił oczami i ruszył przodem, zawiązując pieczęć. Przyłożył błyszczącą zieloną chakrą dłoń do ramienia, czując, jak głęboka rana powoli i w bólach zrasta się. – Takako powiedział, że ojciec dostał od nich wiadomość...

- Szalona miała na dniach sporo pracy – powiedział cicho Shan. – Poza tym w domu powiedziała, że to tajne i że nie może mówić, na jaką misję idzie. Nie wierzę, że Hokage nam nic nie powiedział!

- Może sam nie wiedział? Ojciec na pewno nie taiłby przed nami tak ważnej rzeczy! Słyszałeś go. Nasza skóra zbyt cenna, by nas zranić. Nasza deklaracja bardzo dla niego ważna. Chciał, byśmy się do niego przyłączyli? Nie mogliśmy czytać mu w myślach... no i Shan, on był taki jak ja, jak Mei, jak Maya! Ojciec musi się o tym jak najszybciej dowiedzieć! Wracamy do domu jak tylko Mei się obudzi.

Shan skinął głową. Przyspieszyli i już wkrótce szli ulicą miasta. Ku ich zdumieniu, przed hotelem czekał na nich Sota. Gdy tylko zobaczył nieprzytomną Mei, rzucił się ku niej.

- Mówiłem! – wykrzyknął, chcąc odebrać Małą z rąk Shana, ale Uchiha mu na to nie pozwolił. – Nic jej nie jest?!

- Spoko, desperacie, tylko zemdlała – powiedział Shan, niosąc ją do hotelu. – Nic jej nie jest, jest twarda.

- Wiem o tym! Ale ten potwór...!

- To człowiek – wyjaśnił mu dobrodusznie Mintao, kiedy już znaleźli się w środku, wspinając się na górę, do pokoju, który wynajmowali. – Przeklęty świr! I do tego nam uciekł!

- Dobrze, że nic wam się nie stało – mruknął Sota, a Shan skrzywił się.

- Tylko nas nie podrywaj!

Ku zdumieniu Mintao, Sota zaśmiał się, zamiast oburzyć. Shan uniósł w zdumieniu brwi, a potem nagle również się uśmiechnął.

- Ha! Już wiem, czemu Mała cię lubi!

Mintao wzniósł oczy ku górze i otworzył drzwi do ich pokoju. Shan wniósł Mei do środka i ułożył na jej łóżku. Sota natychmiast przy niej usiadł.

- Kiedy się obudzi? – zapytał, dotykając jej czoła.

- Zaraz wstanie, odzyskuje powoli świadomość. Ma sny – wyjaśnił Mintao, siadając na brzegu swojego łóżka. – Sota, spadaj stąd, mamy coś do obgadania. Zawołamy cię jak się obudzi.

Sota zerknął na niego, ale w końcu wstał bez słowa i wyszedł.

- Heh, kochaś. Ale ma dobre poczucie humoru!

- Bo rozumie twoje debilne żarty? – zapytał Mintao z wysoko uniesionymi brwiami. – Nie pajacuj, tylko skup się na tym, czego się dowiedzieliśmy.

- Czego? Że koleś wie więcej niż powinien, że cię załatwił i że chciał ciebie i Małą przeciągnąć na swoją stronę. Co to za strona, nie wiadomo? Ale może Hokage wie, więc jak Mała wstanie mykamy do wioski. A mówiąc o Małej... Dzień dobry!

Mintao z uśmiechem obrócił się w stronę Mei, która odzyskała właśnie przytomność i usiadła na łóżku.

- Jeny... myślałam, że się tam uduszę! – zawołała, dotykając swojej głowy. – Nienawidzę tego bólu głowy...

Mintao przytaknął. On też już zaczynał odczuwać skutki ich rozłączenia. Było tak, jakby ktoś wydłubywał mu mózg łyżką przez nos. Przymknął powieki, pozwalając, by ich umysły całkowicie się zlały i by Mei zobaczyła jego wspomnienia z walki z Takako. Jego siostra zachłannie wbiła mu się w myśli, uzupełniając przy tym swoją chakrą jego nadwerężone siły. Współczuła mu z powodu rany i pierwszej w życiu poważnej porażki. Jednocześnie uśmierzyła jego obawy względem jej zdrowia. Czuła się źle, ale poza tym nic jej nie było. To go uspokoiło.

Słyszeli niecierpliwe pytania Shana, który chciał, by wreszcie wrócili do rzeczywistości, ale pozwolili sobie na jeszcze chwilkę odosobnienia. Dzięki temu ból nie był tak dotkliwy, w końcu jednak trzeba było wrócić w szeregi żywych. Otworzył oczy. Powieki piekły, a ból spadł na niego jedną falą. Mei jęknęła i padła na łóżko, przykrywając się kołdrą. Jej myśli pomknęły po hotelu i odnalazły umysł Soty. Chłopak martwił się o nią i to dodawało jej otuchy.

- Znowu świrujecie? – zapytał Shan, zerkając to nie niego, to na jego siostrę. – Przynieść wam coś? Kawy? Herbaty? Coś mocniejszego? A może wam pośpiewać?

- Zamknij się! – zawołała Mei spod swojej kołdry. Shan wywrócił oczami i spojrzał na Mintao, który masował sobie jedną ręką skroń, a drugą grzebał w plecaku w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. W końcu je odnalazł, odkorkował i połknął dwie, podając buteleczkę Mei, która wystawiła rękę.

Siedzieli jakiś czas w ciszy. Mintao nie był w stanie myśleć, Mei tak samo. Ból głowy w ich przypadku był o wiele dotkliwszy niż u przeciętnego człowieka. Shan zajął się pisaniem raportu z ich misji. Mintao od dawna twierdził, że Uchiha ma talent literacki. Zamiast smarować farbą po murach, powinien pisać wiersze. Ale oczywiście, geniuszy nikt nie słucha.

Jakąś godzinę później przyszedł zniecierpliwiony Sota. Mintao zastanawiał się, czy go wpuścić, ale koniec końców zadecydowała Mei. No i w dodatku uczynny blondyn miał ze sobą cztery kubki kakao. Mintao oczywiście ograniczał słodycze, ale nie mógł się oprzeć czemuś, na co Mei miała taką ochotę. Przeważnie jedli i pili to samo, kiedy któreś czegoś nie lubiło, to nie lubili tego oboje. Właściwie, to żadne z nich nie miało w tym względzie samowolki. On był uzależniony od Mei w takim stopniu, jak ona od niego.

Siedzieli we czwórkę, popijając ciepły płyn. Uchiha nadal skrobał raport, co chwila drapiąc się długopisem za uchem. Mintao wyciągnął sobie z plecaka książkę, zaś Mei i Sota rozmawiali sobie cicho, skuleni na jej łóżku. Ból głowy powoli mu mijał, Mei też czuła się lepiej.

- O której idziemy? – zapytał nagle Shan, a oni spojrzeli na niego. Sota wykrzywił się. Mintao zerknął na zegarek.

- Za jakieś dwie godziny – mruknął. Mei i Shan traktowali go jak przywódcę, ponieważ był z nich najbardziej poważny. Jednak on wcale nie czuł się kapitanem drużyny, bo kiedy wszyscy troje brali udział w walce, on i Mei zachłannie wbijali się w myśli Shana, który układał strategię i który nimi kierował. Shan jednak tylko wtedy zachowywał się jak lider. Normalnie jego myśli zaprzątały rzeczy, o których Mintao wolałby nawet nie wiedzieć, a przecież wyczytywał z ludzkich myśli masę rzeczy, czasem wręcz nieprzyzwoitych! Uchiha jednak zdawał się kolekcjonować plotki z całej wioski. – Mei musi jeszcze trochę odpocząć, a mnie wciąż boli bark.

- Nie możecie poczekać do jutra?– zapytał Sota, o Mei pokręciła głową.

- Niestety nie możemy – mruknęła, uśmiechając się do niego przepraszająco. – Mamy ważne informacje dla tat...

-...Lorda Hokage – poprawił ją instynktownie Mintao, przekręcając stronicę książki. – Nazywaj ojca Lordem Hokage kiedy jesteś na misji, Mei. Tatą to on jest w domu.

- Dobra, dobra – mruknęła naburmuszona, wypinając język. Shan nagle wzniósł ręce do nieba, wydając z siebie tryumfalny okrzyk.

- Skończone!

Mintao od razu natarł na jego umysł, a Uchiha sapnął. Uzumaki musiał jednak wiedzieć, czy Shan nie powypisywał tam jakichś głupot. W końcu, upewniwszy się, że tak się nie stało, odpuścił koledze.

- Nie musisz tego robić! – wykrzyknął Uchiha, a on wywrócił oczami. – Dałbym ci ten raport do przeczytania i mógłbyś nawet wnieść do niego poprawki, gdybyś miał taki kaprys!

- Tak było szybciej – powiedział Mintao, przekręcając kolejna kartkę. – Nie denerwuj się, wcale nie bolało.

- Ale i tak to nieprzyjemne uczucie!

- O czym oni mówią? – zapytał Sota przyglądającą się im Mei.

- Nie słuchaj ich, to czubki – powiedziała i upiła łyk kakao. – Kłócą się na okrągło. Sota, na jakiej podstawie ludzie stwierdzili, że to potwór zabił tę dziewczynę?

Chłopak westchnął.

- Po prostu las ich nie wpuszczał. Działy się tam dziwne rzeczy, tak jakby coś nie chciało, by ludzie mu się tam kręcili.

- To ten czubek – mruknął Shan, zakładając ręce za głowę i patrząc po kolei na ich twarze. – Po prostu czekał na kogoś z Konohy. Musiał wiedzieć, że Hokage kogoś wyśle i nie chciał, by mu banda kolesi z widłami harcowała po lesie. Wiedział, że jak ktoś przyjdzie, to w końcu trafi na miejsce zbrodni, a przecież nie chciał walczyć, tylko pogadać. I tyle. Musimy spadać do waszego ojca i to zaraz. Kochaś się ładnie pożegna i wynocha, a my się pakujemy. Może nie czekajmy tych dwóch godzin. Mei jest twarda, a twoja książeczka poczeka wieczorka. Ruszać dupy.

Sota przewrócił oczami, ale wstał i zaczął zbierać kubki.

- Jak będziecie schodzić zajrzyj do mnie... Mei... - mruknął tylko do dziewczyny, po czym wyszedł.

- Pakować się – zarządził Shan.

Zaczęli zbierać swoje rzeczy i już po kilku minutach byli gotowi do drogi. Kiedy zeszli na dół, Sota czekał na nich przy schodach. Shan poszedł uregulować rachunek, zaś Mei pożegnać się. Mintao został przy drzwiach. Dziesięć minut później szli już ulicą główną. Mei nieco zawiedziona, bo Sota pocałował ją tylko w policzek. Mintao zadowolony z tego powodu, bo inaczej wybiłby mu kilka zębów, a Shan szeroko uśmiechnięty, bo właścicielka hotelu złożyła mu niedwuznaczną propozycję.

Zmierzali do Konohy.

*

*Chi-Mei – jap. Śmiertelny Cios. Określenie z książki o karate.


3 komentarze:

  1. Hej,
    robi się tutaj coraz bardziej ciekawie... ten gość jest interesujący, czyli jest znacznie więcej takich osób... och Sota zakochany w Mei...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, robi się tutaj coraz ciekawie... ten gość jest bardzo interesujący, no i okazuje się, że jest znacznie więcej takich osób... och Sora zakochany w Mei...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    rozdział super, ciekawiej coraz bardziej się tutaj robi... no i jak się okazuje jest więcej osób... z takimi zdolnościami...
    weny życzę...
    Pozdrawiam Iza

    OdpowiedzUsuń