niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 1

Obudziłem się rano, czując ciepło promieni słonecznych na twarzy. Otworzyłem jedno oko i ponad burzą ciemnych włosów, rozrzuconych kaskadą po poduszce, spojrzałem na zegarek. Szósta rano, czyli jeszcze troszkę można pospać.

Zamruczałem, przeciągając się. Moja żona, leżąca obok mnie, właścicielka burzy włosów, rozchyliła powieki.

- Idziesz już...? – szepnęła zaspana. Pochyliłem się i pocałowałem ją w czoło.

- Jeszcze nie, jeszcze chwilka...- powiedziałem, uśmiechając się.

- Nie idź dziś, idź ze mną do szpitala... – mruknęła. Zaśmiałem się.

- Nie mogę, uwierz mi. Naprawdę bym chciał, ale nie mogę. Sakura się tobą zaopiekuje.

- Poradzą sobie bez ciebie...

- Shikamaru będzie zły...

- Nawet nie zauważy. Założę się, że uśnie gdzieś i...

- No tak, w tym to on jest mistrzem – powiedziałem kwaśno, podpierając się na łokciu. – Ostatnio przez niego musiałem cały budynek postawić na nogi. Był mi bardzo potrzebny, wchodzę do jego gabinetu, a jego nie ma. Zawołałem i nic. Wychodzę, zacząłem przeszukiwać cały gmach i nadal nic. Zły, zacząłem wypytywać ludzi czy go widzieli, ale nikt nie widział. Wszczęliśmy poszukiwania, wkurzyłem się mocno a jego nadal nie ma. A potem...

- Gdzie był? – zapytała z ciekawością.

- Spał pod biurkiem w swoim gabinecie – wyjaśniłem.

- Cały Shikamaru. – Kiwnęła głową i pocałowała mnie. Gdy się już od siebie oderwaliśmy, wpełzłem pod kołdrę, by złożyć kilka pocałunków na jej ogromnym, sterczącym brzuchu. Hinata zachichotała.

- Będzie dobry w taijutsu... - powiedziała. – Kopie gorzej niż bliźniaki.

- Ale czujesz się dobrze? – upewniłem się nieco stłumionym przez kołdrę głosem.

- Tak – zapewniła mnie. – Bardzo dobrze.

W tym momencie do naszych uszu doszło łomotanie we frontowe drzwi.

- No nie...- powiedziałem, wypełzając spod pościeli.- Kogo tu niesie o tej porze...

- Lordzie Hokage! – zawołał bardzo znajomy głos, a łomotanie zwiększyło częstotliwość.

- No nie, do niego nie wstaję...- powiedziałem, wracając do całowania brzucha. Hinata zaśmiała się.

- Idź – powiedziała, gdy osobnik za drzwiami ponownie zaczął wołać.

- Nie idę. Nie ma mowy. Nic mnie stąd nie wyciągnie.

- A jeżeli cię wyrzucę? – zapytała groźnie. Zerknąłem na nią.

- A wyrzucisz?

- Jeżeli sam nie wyjdziesz, to ci pomogę... - wyszczerzyła do mnie zęby tak, jak tylko ona to potrafiła.

- Dobra, ale jeżeli to będzie coś głupiego, to przywiążę go do czubka drzewa.

Zlazłem z łóżka i wciągnąłem na siebie swoje spodnie. Hinata śmiała się z mojej miny, gdy wychodziłem na korytarz. Doszedłem do frontowych drzwi, otworzyłem je i wyjrzałem.

- Nikogo nie ma, to jakiś żart! – zawołałem do Hinaty i chciałem zamknąć drzwi, ale coś złapało je i zatrzymało.

- Bardzo śmieszne – zakpił znajomy głos. – Może spojrzy pan w dół?

Siłą powstrzymując śmiech, spojrzałem w dół, wychylając się do przodu. Stał przede mną ciemnowłosy, ciemnooki chłopiec ubrany na niebiesko. Patrzył na mnie wyczekująco.

- Och, cześć Shan! Nie zauważyłem cię! – powiedziałem, szczerząc zęby.

- Jest Mei? – zapytał chłoptaś.

- I budzisz mnie tylko po to, by o to zapytać? Nie lepiej byłoby iść do jej okna? Wbrew temu, co mówi ci ojciec, ja mam naprawdę niewiele takich dni, w których mogę się wyspać.

Mały człowieczek wywrócił oczami.

- Budzę pana, bo sensei Shikamaru mnie o to poprosił, gdy tu szedłem. No to jest Mei?

- Nie mam pojęcia, zanim mnie obudzono spałem sprawiedliwym, zasłużonym snem kamiennym.

W tej chwili za moimi plecami rozległo się głośne tupanie i stanęła obok mnie dwunastoletnia, jasnowłosa dziewczynka ubrana na pomarańczowo. Białymi oczkami spojrzała na mnie.

- Cześć tatku! – zawołała.

- Ta, ale nie krzycz, nie jestem głuchy. Ten osobnik czeka na ciebie – wskazałem Shana. Mei uśmiechnęła się do niego.

- Co jest? – zapytała.

- Mamy w czymś tam pomóc, chodź – powiedział do niej Shan, ale się nie uśmiechnął. Wyglądał raczej, jakby coś kombinował i nie podobało mi się to.

- Komu pomóc? – zaciekawiłem się.

- Sensei Konohamaru – wyjaśnił mi Shan. – Ale nie wiem jeszcze, o co chodzi.

- No dobrze, to idź – powiedziałem do Mei. – A gdzie Mintao?

- W szpitalu – wyjaśniła.

- Kiedy wyszedł?

- Coś około trzeciej rano.

Pokręciłem głową i zamknąłem drzwi, gdy wybiegła. Wróciłem do sypialni.

- Shan przyszedł mnie obudzić na prośbę Shikamaru – wyjaśniłem, gdy białe oczy spojrzały na mnie pytająco.

- Czyli nie ma mowy o wolnym? – zapytała Hinata.

- No raczej nie, chyba, że poślę im klona.

- Zorientują się od razu.

- Tak, wiem, cóż, Sakura tu po ciebie przyjdzie... Mintao jest w szpitalu... Pomoże ci tam...

- Potrafię się sama poruszać – powiedziała kpiąco. Spojrzałem na nią karcąco, ubierając się w swoje zwykłe, codzienne ubrania.

- Ostrożności nigdy za wiele – powiedziałem dobitnie. – Nie mogę przy tobie być, więc zrobię wszystko, byś nie odczuła tego braku...

- Naruto – wymówiła moje imię głośno i wyraźnie. Zamarłem, wpatrując się w nią. – Naprawdę wszystko jest dobrze.

Wspomnienia wróciły wbrew mojej woli.

*

O tej porze szpital był zupełnie pusty. Stałem pod tymi cholernymi drzwiami, wpatrując się w szklane, zasłonięte zasłonką okienko. Za sobą słyszałem nerwowe kroki kilkunastu osób. Neji rozmawiał z jej ojcem bardzo cicho.

- Dlaczego, do cholery, to tak długo trwa?! – ryknąłem. Neji przerwał rozmowę z jej ojcem i podszedł do mnie.

- Uspokój się. Złość tu nic nie da...

- Nie rozumiem, czemu Sakura jeszcze stamtąd nie wyszła..?!

- Naruto, uspokój się. Wiem co przeżywasz, ale...

- A skąd ty to możesz wiedzieć, co?! To moja żona i moje dziecko!

W tym momencie drzwi otworzyły się i pojawiła się Sakura. Spojrzałem na nią z przestrachem, bo choć nie miała na sobie już ani białego fartucha, ani maski, to na jej ubraniu widać było jeszcze resztki krwi.

Ruszyłem w stronę drzwi, ale złapała mnie za ramiona i powstrzymała.

- Nie wchodź tam...- powiedziała. Spojrzałem na jej twarz.

- Co..? Sakura, co się do cholery...?

- Przykro mi...- zaczęła. Nie dałem jej skończyć.

- Nie!

- Hinata żyje! – zawołała, poprawnie odczytując moją reakcję. – Ale dziecko...

- Nie!

Odepchnąłem ją i wpadłem na salę. Hinata leżała na szpitalnym stole, w bieli zachlapanej krwią. Lekarze uwijali się wokół, sprzątając wszystko i przygotowując pacjentkę do przeniesienia na inną salę.

- Hinata...- uleciało z moich ust. Spojrzała na mnie błędnym wzrokiem. Była pod narkozą, ale coś tam kojarzyła.

- Proszę stąd wyjść! – zawołał jakiś głos, czyjeś ręce złapały mnie i płaczącego wyprowadziły z sali. Szedłem, prowadzony przez tego kogoś, a potem nogi się pode mną ugięły i padłem na kolana, zanosząc się płaczem. Moje dziecko!

Sakura objęła mnie mocno, głaszcząc po głowie.

*

Wróciłem do rzeczywistości i uśmiechnąłem się do mojej żony.

- Wiem.

*

- Cholera jasna, gdzie jest ten człowiek?! – ryknąłem na cały korytarz. Połowa ludzi w nim przebywających spojrzała na mnie jak na wariata. Delegacja z Wioski Obłoków skuliła się na ławeczce, na której siedziała.

- Nie wiem, naprawdę – bronił się Ban.

- Ja... ja wiedziałem, że tak będzie, nawet mówiłem o tym rano mojej żonie!

- Czego się tak wydzierasz? – zapytał monotonny głos za moimi plecami. Odkręciłem się. Shikamaru stał za mną jakby nigdy nic z gazetą w ręku.

- Gdzie byłeś?!

- W łazience.

- Trzy godziny?! – zdumiałem się.

Shikamaru nie odpowiedział. Pokręciłem głową i spojrzałem na dzieciaki, skulone na ławeczce w poczekalni.

- A wy tu po co?

- W-w sprawie e-egzaminu, Lordzie Hokage...- wyjąkało najodważniejsze.

- Zapraszam do gabinetu – powiedziałem, wskazując im drzwi, a sam zwróciłem się do Shikamaru.

- Napisz mi ten raport, bo czekam już trzy dni, a potem będziesz mógł spać sobie ile chcesz!

- Naprawdę uważasz, że to coś aż tak ważnego?

- Naprawdę.

Shikamaru wzniósł oczy do nieba i odszedł, mamrocząc coś o „upierdliwości Naruto". Wszedłem do gabinetu z drużyną Obłoków.

- Dobrze, siadajcie – wskazałem im krzesła przed biurkiem, a sam usiadłem za nim.

- Oto... lista...- powiedziała kunoichi, podając mi papierową teczkę. Nadal wyglądała na zastraszoną, choć nie miałem pojęcia, dlaczego. Byłem w końcu całkiem sympatycznym człowiekiem o łagodnym usposobieniu – no, przynajmniej kiedy nie wrzeszczałem na swoich podwładnych.

Otworzyłem teczkę i zajrzałem do środka.

- Siedemnaście drużyn, tak mało? – zdziwiłem się, przeglądając nazwiska. – Lord Raikage na pewno się nie pomylił? Każda wioska miała wystawić mniej więcej taką samą liczbę uczestników... A skoro my wystawiamy trzydzieści drużyn...

- Lord mówił, że wystawi tylko siedemnaście najlepszych drużyn z największymi szansami, a reszta będzie musiała poczekać jeszcze pół roku... - wyjaśniła mi mała kunoichi.

- No dobrze – powiedziałem, chowając teczkę. – Dobrze, dziękuję wam, możecie iść. Jak jesteście głodni, to w Ichiraku można dostać dobry ramen...

- Eee... dziękujemy – odezwało się jedno z nich i odeszli, cicho zamykając za sobą drzwi. Westchnąłem. Porąbany dzień, a przecież to dopiero początek.


5 komentarzy:

  1. hehe... znalazłam ten blog przez przypadek i powiem szczerze, że jestem wdzięczna losowi że go znalazłam ! <3 bardzo mi się podoba moje opowiadanie :) idę czytać dalej bo nie wytrzymam ^^
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    cudownie, Naruto Hokage, Shikamaru jak zwykle wiecznie śpi, och ma już dwójkę wspaniałych dzieci i trzecie w drodze...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, Naruto został Hokage, Shikamaru jak zwykle wiecznie śpi, och Naruto ma już dwójkę wspaniałych dzieci i trzecie w drodze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    Naruto w końcu został Hokage, Shikamaru och tak jak zwykle wiecznie śpi, och ma już dwójkę wspaniałych dzieci i trzecie jest w drodze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń