niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 12


„(...) są na świecie niezwykłe kobiety! Oto jedna z nich!

Uskrzydla jego wyobraźnię, przed którą malują się natychmiast olbrzymie przestrzenie świetliste, wypełnione scenami miłości i bohaterskich zgonów ku czci kobiety, jasnej kobiety, bladozłotego kwiatu..."

Jack London

Wojna
Wiatr chlastał proporcami
wywieszonymi przez ludzi
lubiących deklaracje.
Obok namiotu stoi kolejka
przystojnych mężczyzn bez rąk.
Naprzeciw siebie kochankowie
ścierają się, kipią, gotują
i słychać tylko brzdęk
upadających metalowych obrączek.
Krew ścieka z przegryzionych warg
z odrapanych do kości pleców.
Wsiąka w czarną pościel
porozdzieraną kopytami zapędu.
To przeszła chorda rycerzy
wstrząs, impuls
po pierwszym zetknięciu.
Kochankowie całują się
zagarniając sczerniałymi paluchami
własne włosy
przelewając się przez siebie w szczęku zębów.
Wiatr, co chlastał proporcami
ma zapach potu słono-słodki.
Ogarnia ich udręczone ciała,
aż wstrząsają się dreszczem,
sadomasochistycznie kąsając się w uszy.

*

- Tu? – zapytałem, stawiając łóżeczko pod oknem. Mei spojrzała na nie krytycznie, przechylając głowę w bok.

- Może lepiej będzie przy wschodniej ścianie? – stwierdziła. Przestawiłem łóżeczko.

- Tak? – zapytałem. Przekręciła głowę w drugą stronę.

- Ale jakoś mi tu nie pasuje...

- Aghhhhrrrrrgggh! – powiedział Shan w nieznanym mi języku, zgrzytając zębami i wznosząc ręce do nieba. – To tylko łóżko, co za różnica, gdzie będzie stało, Mała?!

- To pokój mojego malutkiego brata, musi być piękny! – oburzyła się Mei.

- No ale co za różnica, gdzie będzie stało łóżko?! – Chciał wiedzieć Uchiha. Spojrzał na Mintao, który już od dobrej godziny spał na podłodze, plecami oparty o komodę. – Mintao... Obudź się, łosiu jeden! – warknął, szturchnąwszy go w żebra.

- Ale ramen tylko z wołowiną...! – zawołał mój syn, a potem ocknął się. – Co, już koniec...?

- Ale zjadłbym ramen... - westchnąłem przeciągle.

- Skupcie się! – krzyknęła Mei piskliwie. – Bo zaraz będę musiała iść do Kaju!

- No to idź! – zawołał Mintao, wstając. Przeciągnął się i ziewnął. – Ja tam idę spać. Dziś w nocy znowu mam dyżur w szpitalu.

I wyszedł. Mei spojrzała na Shana, który przesunął się nieco w stronę drzwi.

- Urwę ci głowę, jak stąd wyjdziesz – warknęła. Shan spojrzał na mnie błagalnie, a ja wzruszyłem ramionami. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy się jej posłuchać. Mei potrafiła być czasem straszna.

W końcu, po godzinie, jakimś cudem, rozstawienie mebli w pokoju Junichiego zadowoliło Mei. Kiedy powiedziała, że wreszcie jest dobrze, osunęliśmy się na ziemię, każdy tam, gdzie stał i odetchnęliśmy z ulgą. Mei radośnie wybiegła z pokoju, a ja odprowadziłem ją wzrokiem. W naszej wiosce pojawiła się właśnie pierwsza drużyna geninów na egzamin, akurat drużyna z Wioski Słońca, tak więc dzieciaki wzięły sobie do serca wyznaczone zadanie i postanowiły nie spuszczać ich z oka. Kaju miał obserwować ich przez całą noc, a Mei uparła się, że będzie mu towarzyszyć. Pokręciłem głową. Moja córka i jej miłostki... Spojrzałem na Shana.

- Co ty właściwie tu robisz? – zapytałem. Ten osobnik zbyt często przebywał w moim domu, przynajmniej takie było moje skromne zdanie, ale nikt nie zwracał na nie większej uwagi.

- Przyszedłem z Mei – wzruszył ramionami. – Ale zaczynam tego żałować. Kark mnie boli, idę do domu.

Wstał i skłoniwszy mi się, wyszedł. Zostałem sam w nowym pokoju Junichiego. Rozwaliłem się na podłodze, patrząc w sufit. Hinata wychodziła dziś ze szpitala, Junichi wreszcie miał znaleźć się w swoim domu. Całe szczęście, że Hinata musiała zostać w szpitalu i nie widziała, jak świętowałem narodziny syna. Uśmiechnąłem się do siebie. Następnego dnia po tym świętowaniu miałem takiego kaca... w sumie, to chyba takiego, jak połowa wioski.

Wstałem z podłogi i wróciłem do sypialni. Wszystko było pięknie wysprzątane, niemal lśniło. Nie pamiętałem, kiedy w naszym domu było tak czysto. Zastanawiałem się, czy Mei również posprzątała w swoim pokoju. Nie miałem jednak odwagi tego sprawdzać, gdyby się dowiedziała, że tam myszkowałem, miałbym przechlapane. Zatarłem dłonie, po czym polazłem do łazienki, by się wymyć. Następnie ubrałem się bardzo starannie i wyszedłem z domu.

W szpitalu pogratulowano mi po raz któryś tam, nie liczyłem, a potem mogłem już zabrać swoją żonę i syna do domu. Gdy szliśmy przez wioskę, Junichi spał, ale i tak liczni mieszkańcy złazili się, by go obejrzeć. Wszyscy mężczyźni taktownie nie wspominali o tym, co działo się nocą w dniu narodzin mojego synka i byłem im wdzięczny, choć wiedziałem, że Sakura sprzedała Hinacie wszystkie plotki. No ale jak by to był nie oblać narodzin dziecka? I to jeszcze syna!

W końcu dotarliśmy do naszego domu. Otworzyłem frontowe drzwi przed moją żoną, a ona weszła do środka. Rozejrzała się.

- Posprzątałeś! – ucieszyła się. Wyglądała już dużo lepiej, leżąc przez te kilka dni w szpitalu wypoczęła, nabrała sił po porodzie. Uśmiechnąłem się.

- Jasne... Chodź, zobaczysz pokój małego!

Zaprowadziłem ja do pokoiku sąsiadującego z naszą sypialnią. Było to najlepsze rozwiązanie, młody będzie miał spokój i ciszę, a jeżeli zacznie płakać w nocy, to zaraz to usłyszymy i będziemy mogli do niego iść, bo do naszej sypiali z tego pokoiku również prowadziły drzwi. Hinata rozejrzała się po pomieszczeniu i uśmiechnęła szeroko.

- Piękny... Mei go urządziła, prawda?

- Tak...- przyznałem. W tym momencie Junichi obudził się i miejsca zaczął płakać. Hinata przytuliła go, głaszcząc po główce, a gdy nic to nie dało, postanowiła go nakarmić. Patrzyłem na to z boku i myślałem, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. Miałem piękną żonę, dzieci, dom, pracę... Niczego mi nie brakowało. A potem cofnąłem się wspomnieniami do tych wszystkich samotnych chwil z przeszłości. Nigdy nie powinienem o nich zapominać, to dzięki tej lekcji teraz tak dobrze rozumiałem innych ludzi.

Hinata skończyła karmienie i położyła młodego do łóżeczka. Stanąłem za nią i przez chwilę patrzyliśmy na naszego śpiącego synka.

- Jest piękny – szepnęła.

- Ty jesteś piękna – powiedziałem jej na ucho. Zachichotała, a ja objąłem ją w pasie. – A wiesz co, Mei i Mintao nie ma w domu. Mamy chwilę dla siebie...

Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę sypialni.

- Taaak? – zapytała Hinata, unosząc brwi. Rozsunąłem drzwi.

- A tak. Mamy całą tę piękną noc dla siebie!

- O, a co będziemy robić? – Grała niewiniątko, ale jej to lepiej wychodziło niż mi. Wciągnąłem ją do sypialni i zasunąłem drzwi.

- Odprężać się – stwierdziłem jak najbardziej poważnie. Hinata parsknęła śmiechem. Pocałowałem ją namiętnie, opierając o najbliższą ścianę.

Moje dłonie powędrowały do jej pośladków. Złapałem ją za tyłek i podsadziłem. Gdy znalazła się na pożądanej wysokości, oplotła mnie nogami w pasie, jednocześnie wplatając mi palce we włosy. Przesunąłem rękami po jej ciele, ukrytym za ubraniami. Miała na sobie luźną, jasną bluzeczkę, a pod nią tylko stanik. Wystarczyło jedno mocniejsze szarpnięcie...

- Nie! – zawołała Hinata, ale było już za późno. Rozerwana bluzeczka opadła na podłogę. – Lubiłam ją! – poskarżyła się.

- Kupię ci nową... - wyszeptałem, wędrując wargami po jej ciele. Była taka ciepła, miękka, pachnąca...

Hinata ujęła mnie za głowę, swoją odchylając do tyłu. Westchnęła i chaotycznymi ruchami zaczęła pozbywać się mojej koszuli. Po chwili usłyszałem dźwięk rwanego materiału i nieszczęsna koszula przeleciała przez pokój, trafiając w coś szklanego, co spadło na podłogę i rozbiło się z hukiem.

Oboje zamarliśmy, nadstawiając uszu, ale wyglądało na to, że Junichi się nie obudził.

- Co to było? – spytałem moją żonę

- Wazon – szepnęła.

- Też kupię ci nowy – zażartowałem i nasze wargi ponownie się odnalazły.

Całowaliśmy się długo, dotykając się wzajemnie. O seksie na razie nie było mowy, ale oboje pragnęliśmy pokazać sobie, jak bardzo się kochamy, okazać sobie czułość i pieszczoty i nie potrzebowaliśmy do tego iść na całość. Nawet słowo „szczęście" nie mogło oddać tego, co czułem. Słowo to było zbyt zwykłe, za mało pojemne...

*

Leżałem obok mojej śpiącej żony, patrząc na nią w zachwycie. Spała już od jakiegoś czasu, ale jej policzki nadal były lekko zaróżowione. Palcem wodziłem po jej żebrach i ramieniu, uśmiechając się do siebie. Mmm, było mi tak dobrze, że mógłbym tak leżeć i już nie wstawać.

Niestety moje życzenie się nie spełniło, bo zza ściany dobiegło mnie w tym momencie ciche kwilenie Junichiego. Przeczuwając, że za chwilę mały rozpłacze się na dobre, wyskoczyłem z łóżka. Wciąż pamiętałem, jakiego krzyku potrafiły narobić bliźniaki. Rozejrzałem się w poszukiwaniu moich spodni i dostrzegłem je, wiszące na klamce od łazienki. Porwałem je i wciągając na siebie, ruszyłem do pokoju młodego.

Junichi kręcił się na łóżeczku i miał zamiar zacząć płakać. Wziąłem go ostrożnie na ręce i przytuliłem.

- No już... - szepnąłem. – Tata jest z tobą. Ciiii... nie płacz, daj mamie trochę pospać, niedawno cię przecież karmiła...

Młody spojrzał na mnie swoimi niesamowitymi oczkami i rozwrzeszczał się na całego. Nie miałem pojęcia, jak go uspokoić!

- Hej... ale proszę! Nie płacz... spójrz, tatuś...- zrobiłem głupią minę, ale nic to nie dało. – Młody... proszę, mamusia śpi...

Wyglądało jednak na to, że Junichi nie ma zamiaru przestać koncertować. Westchnąłem zrezygnowany, patrząc na rozwrzeszczanego synka. Odzwyczaiłem się od płaczu dzieci i na samą myśl o tym, że Junichi mógłby koncertować tak jak bliźniaki, robiłem się zmęczony. Pamiętałem wyraźnie wszystkie nieprzespane noce i to, jak na zmianę z Hinatą próbowaliśmy uspokoić rozkrzyczane bliźniaki.

- Pośpiewam ci... ale ciiiii, kurczę... jak to szło, a, mam! Sia-la-la-la-la, kotki dwa, sia-la-la...

Miękka i delikatna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu. Obejrzałem się i zobaczyłem moją żonę, ubraną w krótki, jedwabny szlafrok.

- Nie śpiewaj, bo i ja zacznę płakać...- szepnęła. Zaśmiałem się i przekazałem jej naszego synka. Hinata przytuliła go i zaczęła się z nim kołysać, a po chwili zdecydowała się ponownie go nakarmić. W ramionach matki Junichi zasnął niemal od razu. Podziwiałem Hinatę za tę umiejętność.

- Co go opętało, gdy wziąłem go na ręce rozpłakał się tak, jakbym robił mu krzywdę – szepnąłem, gdy układała go do snu.

- W szpitalu przyzwyczaił się do mnie... do mojego zapachu. Daj mu trochę czasu, i tak jest grzeczny... pamiętasz Mei? Ona to dopiero odprawiała!

Skinąłem głową. Objąłem ją ramieniem i wróciliśmy do naszego łóżka. Pod kołdrą jeszcze nie zdążyło zrobić się zimno. Objąłem moją żonę, a ona wtuliła się w mój tors. Po chwili już spała. Poszedłem w jej ślady.


4 komentarze:

  1. NaruHina wymiata! <3
    Co za niegrzeczni rodzice ;p
    Biedny Naruto, własne dziecko go nie lubi xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Mei ich bardzo wymęczyła z tym ustawianiem mebli, a portem już była imprezka...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, och Mei ich bardzo wymęczyła z tym ustawianiem mebli ;) a potem już była imprezka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniale, Mei dała popalić z tym przenoszeniem mebli, no i imprezka super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń