poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rozdział 19

"Jedyna różnica pomiędzy mną a wariatem to fakt, że nie jestem wariatem."

Salvador Dali

*

- Smacznego! – zawołałem i wszyscy zabraliśmy się za jedzenie.

Ponieważ Hinata (z mojej winy) przypaliła gotowany prze siebie obiad, dziś jedliśmy wszyscy ramen, kupiony na wynos w Ichiraku i muszę przyznać, że nikt się z tego powodu nie skarżył. Właściwie, to można śmiało powiedzieć, że wszyscy się ucieszyli. Mei i Mintao zabawiali nas historyjkami ze swoich misji, a ja, słuchając ich, nie miałem pojęcia, czy mam się śmiać tak jak Hinata, czy lepiej może zacząć się wstydzić, że wychowałem dwójkę małych potworków. Biedny Neji, czego jak czego, ale drużyny to chyba nikt w wiosce mu nie zazdrościł.

- ... no i wtedy... - mówiła moja córka, podczas gdy Mintao ocierał łzy z oczu. - ...ogniem zajął się i namiot sensei Nejiego! Shan zaczął wrzeszczeć, że przeprasza, że to niechcący, podczas gdy sensei Neji rzucił się, by ugasić ogień!

-Ale nie było czym, bo wcześniej sam wlazł na to nieszczęsne wiadro i je połamał! A gdy już się wszystko spaliło, zaczęło padać – wtrącił się Mintao.

- I jak to się skończyło? – zapytała Hinata, cała czerwona na twarzy ze śmiechu.

- Tak, że zostaliśmy zupełnie bez sprzętu i tak jak staliśmy, musieliśmy sobie radzić - wyjaśniła Mei. – Ale mówię wam, żebyście widzieli minę sensei Nejiego, kiedy lunął ten deszcz. Myślałam, że się rozpłacze!

- Biedny... - powiedziałem. – On to się z wami ma.

- No nie przesadzaj, tato... - wtrącił się Mintao. – Jak przychodzi co do czego, to jesteśmy poważni i odpowiedzialni.

- Ale zanim te „co do czego" przyjdzie, to niszczycie wszystko na swojej drodze – zauważyłem zgryźliwie.

- Już nam nie wypominaj psot, sensei Sakura opowiedziała nam, jaki byłeś w młodości – zaśmiała się moja córka. Zazgrzytałem zębami. Chyba będzie trzeba porozmawiać z Sakurą na osobności.

Pochyliłem się nad swoją miską, nie miałem zamiaru podjąć dyskusji. Skończyliśmy jeść i Hinata poszła do Junichiego, nakarmić naszego synka, dzieciaki wyszły na dwór trenować za domem, a ja, nieszczęsny, musiałem pozmywać. Pawie półtora godziny skrobałem przypalony garnek, zastanawiając się, kiedy dostanę płetw między palcami dłoni. Od wody pomarszczył mi się cały naskórek. Gdy już w końcu skończyłem, polazłem do sypialni.

Hinata drzemała na łóżku, a Junichi obok niej, przytulony do mamy. Zostawiłem ich samych i wyszedłem na dwór, za dom. Tam zastałem moje starsze dzieci w zupełnie skrajnych położeniach.

Na brzegu niewielkiego pola treningowego, które mieliśmy za domem, moja córka, wyciągnięta na leżaku, opalała sobie plecy. Na małym, drewnianym stoliczku obok niej stał dzbanek soku i dwie szklanki, ale tylko w jednej znajdowało się picie. Natomiast mój syn trenował, i to wcale nie byle jak!

Mieliśmy tam, pod płotem po przeciwnej stronie pola treningowego, zamontowaną całkiem ciekawą konstrukcję. Pamiętałem doskonale, jaki ubaw mieli Mei i Shan, montując ją wraz z Mintao. Nie była ona zbyt skomplikowana, ot, jedna, gruba na około dwadzieścia centymetrów, szeroka na czterdzieści i wysoka na trochę ponad dwa metry sosnowa deska, wkopana w ziemię. Po obu jej stronach umieszczone były dwa słupki, równie wysokie, ale już okrągłe i marnie ociosane (dzieło Shana, tak więc nie ma co się dziwić), o średnicy nie większej niż dwadzieścia centymetrów. Szczyty tych słupków łączyła poprzeczna, bambusowa tyczka. Na tej tyczce, do góry nogami, przylegając plecami do sosnowej deski, wisiał mój syn. Jego kostki zaklinowane były miedzy rzeczoną tyczką a deską. Mintao miał na sobie tylko spodnie, a w dłoniach trzymał dwie czarki do sake. Pod nim stało wielkie wiadro, wypełnione wodą. Mój syn, będąc do góry nogami, nabierał w te czarki wody z wiadra pod nim, podciągał się, dotykał głową kolan, wlewając jednocześnie wodę z czarek do dwóch wiader zawieszonych na zardzewiałych gwoździach, wbitych w deskę na wysokości jego stóp i opuszczał się, by nabrać wody. I tak w kółko, podciągał się, dotykał głową kolan wlewając wodę do wiader zawieszonych przy jego kostkach, opuszczał, nabierał wody, podciągał i ją wylewał do wiadra... *.

- Dwa tysiące sto dwanaście...- usłyszałem głos Mei, gdy do niej podszedłem. - I hop! Dwa tysiące sto trzynaście... i hop! Dwa tysiące sto czternaście... i hop! Wiadra niemal pełne!

- A ty nie ćwiczysz? – spytałem. Rozchyliła leniwie powieki i spojrzała na mnie jednym okiem.

- A wyglądam jak jakaś masochistka? – zapytała sarkastycznie. – Niby po co zamykam oczy? Od patrzenia na niego już mnie wszystko boli... no liczę, liczę! – zawołała do brata. – Dwa tysiące sto siedemnaście i umieram z nudów! Hop!

Nagle mój syn, nie przerywając ćwiczenia, zaśmiał się. Mei poderwała się z leżaka i usiadła gwałtownie.

- Jednym palcem... - powiedziała, patrząc na brata wrogo. Nie miałem pojęcia, jakie myśli między sobą wymienili, ale brzmiało to jak wyzwanie. Mintao podciągnął się, złapał się tyczki, na której wisiał i z takiej pozycji spojrzał na siostrę.

- Aha! – warknął kpiąco.

W tym samym momencie dostrzegłem podejrzanie wyglądającą sylwetkę człowieka, który przełaził mi przez ogrodzenie, by dostać się na nasze pole treningowe.

- Uchiha! – huknąłem.

Chłopak podskoczył, rozejrzał się spanikowany tracąc równowagę i rąbnął na ziemię.

- Ała, Lordzie Hokage...- usłyszałem słabe jęknięcie.

- My mamy furtkę! – zawołałem. – Twoja matka pcha mi się do domu przez okna... ty przez płoty... co zrobi twój ojciec? Przez komin mi się wepcha?

Shan zebrał się z ziemi i otrzepał ubranie. Nie miałem pojęcia, jak ten dzieciak to robił, ale zawsze wiedział, gdzie ma się pojawić, by być w centrum wydarzeń. Czasem myślałem, że ma jakiś wewnętrzny radar.

- Nie – powiedział do mnie. – Ojciec ma na to za małe poczucie humoru.

Podszedł do Mintao, podskoczył i złapał się tyczki, na której wisiał mój syn, a potem podciągnął się i zajrzał do wiader wiszących przy jego kostkach.

- Łocho! – zawołał Uchiha. – Więcej niż ostatnio! Na ilu stanęło?

- Dwa tysiące sto siedemnaście! – poinformowałem go.

Chłopak opuścił się na ziemię i ruszył w moją i Mei stronę. Patrzyłem na niego i zastanawiałem się, w kogo się to wdało. Na pewno w żadnego ze swoich rodziców. Ta łażąca po mojej wiosce i wszędzie wtykająca swój nos, mniejsza kopia Sasuke była kompletnym indywidualistą.

Shan zbliżył się i klepnął wpatrzoną w brata Mei w udo, by się posunęła, po czym przysiadł na skraju jej leżaka. Każdego innego faceta moja córka strzeliłaby w zęby za takie spoufalanie się, ale nie Shana. Nie wiedziałem, co ten Uchiha ma w sobie, ale cokolwiek to było, działało jak tarcza przed wszystkimi atakami agresji na jego osobę. Shan był zawsze wszechobecny, wydawał się wszechwiedzący, jeżeli chodziło o to, co i gdzie się dzieje oraz wszechmocny, jeżeli trzeba było się tam dostać i być w centrum wydarzeń. Jego po prostu nie można było nie lubić, zignorować czy w jakikolwiek sposób pominąć. Działał mi na nerwy.

Mei nagle wstała z leżaka i ruszyła w stronę Mintao z miną mordercy. Mój syn wyplątał kostki ze szczeliny miedzy tyczką a deską, robiąc przy tym zgrabny szpagat w powietrzu i zeskoczył na ziemię. Pot spływał po jego opalonym torsie, ale nie było po nim widać śladów zmęczenia. Musiałem przyznać, że momentami mi imponował. Przysiadłem się do Shana, wiedząc, że za chwilę będziemy świadkami walki miedzy bliźniakami.

- Tylko bez żadnych jutsu! – ryknąłem, wskazując kciukiem fragment niedawno wybudowanej i jeszcze nieotynkowanej ścianki w fasadzie mojego domu. - Jak znowu coś rozwalicie, to was zabiję! Więcej dziur łatać nie będę!

- Walka na pięści?! – ucieszył się Shan, zacierając ręce. – Stawiam pięć na Mei!

Zakląłem w duchu. Właśnie miałem zamiar powiedzieć to samo.

- Tylko pięć? – postanowiłem trochę podpuścić Uchihę. Zmrużył oczy i spojrzał na mnie chytrze.

- Jest pan pewien, że tego chce? Jak powiem siedem, nie będzie się pan mógł już wycofać – zagroził przebiegle.

- Wierzę w mojego syna i stawiam siedem na Mintao - powiedziałem, wyciągając rękę.

- Przyjemnie się z panem wygrywa... - szepnął chłopak, uścisnąwszy ją. – Siedem misek ramen... - rozmarzył się.

- Chyba śnisz, dzieciaku... - warknąłem. – Mam nadzieję, że cię stać, bo nie będzie taryfy ulgowej.

- O to, to ja się nie martwię, Mei rozniesie brata!

- Zobaczymy – powiedziałem i spojrzałem na moje dzieci, stojące teraz naprzeciw siebie pośrodku pola treningowego. Przełknąłem ślinę. No to się wpakowałem. W Ichiraku się uśmieją, jak znowu przez siedem dni będę stawiał obiad Shanowi.

- Zaczynajcie już! – zawołał Shan z niecierpliwością, szeroko się uśmiechając.

Moje dzieciaki przybrały bojowe pozycje. Mei ustawiła się w pozie charakterystycznej dla klanu Hyuuga, i musiałem przyznać, że prezentowała się świetnie. Jej brat nie przyjął tej pozycji, nie lubił się posługiwać tym taijutsu, a tak poza tym to podejrzewałem, że ta walka i tak nie będzie zbyt elegancka.

- Nie zróbcie sobie krzywdy! – krzyknąłem do nich. – Zwłaszcza ty, Mei, nie zrób nic bratu! Nie używaj chakry!

- Ale to żadna zabawa! – zauważyła i szepcząc „byakugan" sprawiła, że na jej twarzy pojawiła się siatka żyłek, zbiegających się do jej oczu.

- Zabawą nie jest też stawianie ścianek po tym, jak ktoś je rozbija!

Shan zachichotał i obejrzał się na postawioną przeze mnie ściankę.

- Cud w ogóle, że ona jeszcze stoi. I znowu wygrałem zakład! Ojciec stawiał, że rozleci się po trzech godzinach, ja, że po trzech dniach. A ona już chyba z pół roku stoi!

- Cieszę się, że tak wierzycie w moje możliwości. – Mój zgryźliwy ton wywołał w nim prawdziwy atak śmiechu. Zerknąłem na bliźniaki.

- Zaczynajcie! – zawołałem. – Mintao, postaraj się! Postawiłem na ciebie siedem misek ramen! Ratuj tatusia!

Mei rozchichotała się, co natychmiast wykorzystał Mintao, który najwidoczniej wziął sobie moją prośbę do serca. Rzucił się na siostrę z wyraźnym zamiarem złamania jej nosa celnym ciosem pięści miedzy oczy, ale Mei była zbyt szybka. Zatrzymała jego pięść przed swoją twarzą lewą ręką, jednocześnie wyprowadzając cios prawą. Trafiła go otwarta dłonią w klatkę piersiową, posyłając go na ziemię.

- Ha! – zawołał Shan, wyrzucając pięść w powietrze. – Jeden : zero dla Mei! Kocham cię, Mała!

- Powtórz to jeszcze raz w mojej obecności, a nie ręczę – warknąłem.

- Kocham jak siostrę, oczywiście – poprawił się szybko Uchiha. Odsunął się nieco ode mnie, jakby się bał, że go ugryzę.

Obaj ponownie spojrzeliśmy na walczących. Mintao właśnie zebrał się z ziemi, wściekły jak cholera. Dzieciaki ponownie rzuciły się na siebie, a Mintao rozpoczął serią uderzeń. Moja córka poruszała się zwinie, odbijając dłońmi jego uderzenia, tak, że zawsze o włos mijały atakowane miejsca, ale to wystarczało, by z łatwością samemu wyprowadzać ataki. Mój syn jednak nie dawał się. W pewnym momencie Mei chciała uderzyć go w twarz, a on złapał ją za nadgarstek, unieruchamiając jej dłoń, uchylił się przed ciosem, obrócił i przyłożył siostrze łokciem w brzuch, a gdy się zgięła, uderzył ją w szczękę i odskoczył.

Mei padła na ziemię, a my z Shanem skrzywiliśmy się jednocześnie.

- Jeden : jeden... - szepnąłem do Uchihy. Prychnął.

- Rozwali go jak nic. Bez żadnego jutsu? Z jej zdolnościami? Mintao będzie zbierał zęby z ziemi. Dalej, Maleńka, wstawaj!

Pokręciłem głowa. To był niepojęte, że w tej walce to moje córka miała przewagę. I nie chodziło tu o zdolności, o nie. To przecież Mintao był w wiosce uważany za geniusza. Choć dzielili ze sobą każdą jedną myśl, jakimś cudem cały czas zachowywali indywidualność. Mieli różne zainteresowania, różne sposoby walki, uczyli się innych technik, i choć byłem pewny, że w sytuacji krytycznej Mei bez problemu mogłaby posłużyć się jakąś medyczną techniką, a Mintao użyłby byakugan z takim samym powodzeniem jak siostra, to nie ciągnęło ich, by tak robić. Przewaga mojej córki nad bratem miała zupełnie inne podłoże. Tu chodziło o to, że Mei była zakochana. Jako dziewczynka szybciej dojrzała, a kiedy tak się stało, spodobał jej się Kaju. A ponieważ Mintao nie mógł czasem wytrzymać myśli siostry, to się od niej odcinał, albo robił wszystko, by nie słyszeć tego, co ona myśli. I przez to mniej ją znał, o ile w tym przypadku można posłużyć się takim stwierdzeniem. Mei natomiast nigdy nie odcinała się od brata, nie chroniła się przed jego myślami, tak więc znała go lepiej. Wiedziała, co myśli, nawet kiedy dzieciaki się od siebie odcinały, blokując połączenie. Z góry wiedziała, co Mintao zamierza i potrafiła się obronić. Wiedziała, gdzie i jak uderzy. Mintao, choć też potrafił wyczuć zamierzenia siostry, był w tym gorszy. Na wynik miał też wpływ charakter Mintao. Nie można było zaprzeczyć, że mój syn jest raczej samotnikiem i myśli siostry nie absorbują go aż tak bardzo. I dlatego Mei była jak dotąd jedyną osobą, z którą przegrał.

Mei wstała z ziemi i otarła usta. Uśmiechnęła się.

- Nieźle – szepnęła do brata.

- I ty też – odpowiedział Mintao, czujnie ją obserwując.

Fakt, że rozmawiali oznaczał, że teraz też zerwali połączenie między sobą. Ciekawe, czy byliby w stanie walczyć, dzieląc swoje myśli? Chyba nie, przecież kiedy jedno z nich czuło ból, automatycznie czuło go i drugie.

Mei znudziło się wpatrywanie w brata i rzuciła się na niego. Podejrzewałem, że miała jakiś układ z Shanem odnośnie wygrywanego przez niego ramen. Zerknąłem na Uchihę. Ten nieszczęsny osobnik z czarnymi oczami wpatrywał się w moją córkę, szczerząc zęby. Na jego miejscu też bym był uradowany, bo Mei właśnie zyskiwała przewagę i już po chwili Mintao leżał na ziemi, trzymając się za krwawiący nos.

- Łuchuuuuachaaaa! – ryknął Shan w bliżej nieokreślonym języku.

Mintao wstał wściekły i ignorując krew płynącą mu z nosa, zaatakował siostrę. Po chwili znów padł plackiem na murawę. Shan nachylił się do mnie.

- No i co, proszę pana? – szepnął. – Nadal wierzy pan w syna?

- Oczywiście. A jak będziesz mnie wkurzał, to ci wystosuję zakaz wstępu do tego domu.

- Mei i tak by mnie przemyciła – odpowiedział przebiegle.

- Ale Mintao by was wydał.

Shan spojrzał na zbierającego się z ziemi Mintao i zmarszczył nos. Pokręcił głową.

- Ja i Mała jeszcze zrobimy z niego ludzi... - szepnął, a ja zaśmiałem się, jednak Uchiha już na mnie nie patrzył, tylko poderwał się z leżaka i wrzasnął do Mei:

- Nie, Mała, jeszcze ci to nie wychodzi!

Zerknąłem na córkę, po czym wszyscy trzej, ja, Shan i Mintao, rzuciliśmy się do ucieczki, widząc, co dziewczyna zamierza zrobić. Usłyszałem za sobą głos mojej córki:

- Katon! Goukakyuu no Jutsu!

Wpadliśmy do domu i zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, kiedy na polu treningowym rozszalał się ogień, gdy Mei użyła ognistej techniki. Żaden z nas nie chciał jej powstrzymywać, wiedząc, że i tak nic z tego. Nie chodziło tu o jej umiejętności. Mei wcale sobie nie radziła za dobrze, taki Shan, na przykład, rozłożyłby ją na łopatki w kilka sekund. Tu chodziło o to, że wkurzyłaby się i potem przez najbliższe dni nie dałaby nam wszystkim żyć. Mei potrafiła czasem dopiec. Poza tym, każdy z nas chciał zobaczyć, jak jej wyjdzie.

- Czegoś ty nauczył moją córkę?! – wrzasnąłem na Shana. A potem zwróciłem się w stronę syna. - A ty czego uciekasz w moją stronę?!

- Poszedłem za twoim przykładem! Mogłeś ją bez problemu powstrzymać, tato! Ona nie nadaję się do tej techniki! – zawołał Mintao. – Uchiha, kretyn, ją nauczył, a ta teraz pali wszystko, co jej w ręce wpadnie... A poza tym mieliśmy nie używać jutsu, to się stosuję do twoich rozkazów i zwiewam! Możemy już wyjść... - burknął na końcu. Wyszliśmy na zewnątrz i z przerażeniem spojrzeliśmy na krąg wypalonej trawy w miejscu poza polem treningowym, gdzie jeszcze przed chwilą stał leżaczek Mei. Moja córka szczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, zadowolona z tego, że zniszczyła mi...

- Trawnik! – zawołałem zrozpaczony. – Co ja tyle razy powtarzam?! Nie w domu! Nie wokół domu! Bijcie się gdzie chcecie, ale nie na trawniku! Taka ładna, równo skoszona trawa! A Sasuke zawsze ma taki ładny trawnik! Mei!

- Przepraszam, ale wygrałam – powiedziała uradowana. – A ta technika jest super, podoba mi się!

Shan zaczął krzyczeć z radości, bo wygrał ramen, po czym rzucił się na moją córkę.

- Wygrałem, wygrałem, Mała, jesteś wielka! – zawołał, gdy Mei podeszła do nas.

- Sorki, tato – powiedział Mintao. Pokręciłem głową.

- No, nie wiem, co ja mam teraz z tobą zrobić? Chyba z domu wyrzucę - zażartowałem.

Mintao wykrzywił się. Mei zachichotała i pozwoliła się wyściskać uradowanemu Shanowi. Patrzyłem na to zdegustowany, a gdy Shan wreszcie puścił moją córkę, złapałem go za ucho i odciągnąłem od niej.

-Ał, ał, ał, ał, ał! – wołał ze łzami w oczach, machając rękami. – Pan puści!

- Uchiha, czy ja ci przypadkiem nie mówiłem, że za często przebywasz w moim domu? – zapytałem, puściwszy go w miejscu oddalonym od rozchichotanej Mei. Mintao nie zwracał na nas uwagi, lecząc samego siebie z drobnych obrażeń, zadanych przez siostrę.

- Z tysiąc razy, Lordzie Hokage, ale nigdy nie myślałem, że to na serio – odpowiedział Shan i wyszczerzył do mnie zęby, masując sobie ucho. Pokręciłem głową.

- Chcesz dostać zakaz zbliżania się do Mei?

- Nie.

- Bo mi się wydaje, że chcesz.

- A mi się wydaje, Lordzie Hokage, że się pan na mnie wyżywa za kolejny wygrany zakład – powiedział z pełnym przekonaniem, kiwając głową i splatając ręce na piersi.

- Posłuchaj uważnie, Shan, a powiem ci to tylko raz...

Chłopak nadstawił uszu, przyglądając mi się z ciekawością. Nachyliłem się ku niemu.

- WY-NO-CHA - wyartykułowałem wyraźnie, palcem pokazując furtkę. Mei podbiegła do Shana, popychając go w stronę drzwi do domu.

- Daj mu spokój, tatku – powiedziała zła. – My sobie pójdziemy... a ty sobie porób coś ciekawego i nie złość się. Cześć.

I zwiała razem z posiadaczem sharingana. Miałem szczerą nadzieję, że już nigdy więcej w swoim życiu Mei tego nie zrobi. Westchnąłem przeciągle i zerknąłem na Mintao, który stał w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdował się leżak.

- Powiedz mi, że oni nic nie knują – poprosiłem.

- Mogę powiedzieć, ale nie zmieni to faktu, że poszli rozebrać płot u sensei Konohamaru.

- Dlaczego poszli rozebrać ten płot? - zapytałem niepewnie. Nie miałem pojęcia, czy chcę to wiedzieć.

- Bo biały im się nie podoba. I bo nie ma Kakashiego.

- Aha.

Westchnąłem po raz kolejny i wróciłem do domu.

*

- Prawda, że miło? – zapytała Hinata, wodząc palcem po moim torsie. Przekręciłem głowę w bok i zerknąłem na jej rozpalone policzki i świecące tęczówki.

- Miło – przytaknąłem, zjeżdżając spojrzeniem niżej. Hinata uśmiechnęła się i okryła szczelnie kołdrą.

- No, a ty zwiewasz z domu kiedy tylko się da – wytknęła mi buńczucznie. Zaśmiałem się.

- Wcale nie zwiewam z domu kiedy tylko się da. Zauważ, że zarabiam na ten dom i to, nie chwaląc się, najlepiej ze wszystkich facetów w Konosze.

- No dobrze, ale od czasu do czasu mały urlop należy się nawet komuś, kto tyle zarabia – powiedziała, przedrzeźniając ostatnie słowo. Wykrzywiłem się.

- Postaram się o tym pamiętać.

Przekręciłem się na bok i pocałowałem ją w ramię. Zamruczała zadowolona.

- Ale teraz nie będziesz już się złościć, co? – zapytałem. – Czeka nas egzamin na chuunina, to już pojutrze.

- Tak, Mei i Mintao opowiadali, ile mają pracy – szepnęła, kiwając głową. Zerknęła na mnie.

- Czemu się tak krzywisz? – zapytała.

- Przypomniała mi się kolacja.

Hinata zaczęła się śmiać, a ja pokręciłem głową. No bo kto by pomyślał, żeby mój przyjaciel wpadał mi do domu podczas kolacji i robił aferę na cały dom o to, że moja córka i syn Uchihy uwzięli się na jego biedny płot. Kogo obchodzi jego płot, mógł im pozwolić go jakoś fantazyjnie pomalować, to by się odczepili.

- Dobrze, że się uwzięli na Konohamaru, a nie na kogoś innego. Jego to jakoś udobrucham, choć czuję, że stracę w tym tygodniu majątek na ramen – powiedziałem z żalem, czym sprawiłem, że Hinata znów się rozchichotała.

- Tak, Shan chwalił się wygraną – powiedziała, ocierając kąciki oczu.

- No nie, ten czarnooki osobnik z tobą rozmawiał?! – oburzyłem się. Zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie gniewnie.

- Nie nazywaj go tak!

- Jak?

- No tym „osobnikiem". Ma imię!

- Naprawdę?

- Naruto, uwziąłeś się na biednego chłopaka... - zaczęła.

- Wcale się na niego nie uwziąłem – przerwałem jej oburzony.

- A właśnie, że tak. A on cię przecież tak lubi! To bardzo miły chłopiec...

Zamknąłem jej usta pocałunkiem, bo nie chciałem słuchać w łóżku o Shanie Uchiha. Na dźwięk tego imienia ciśnienie mi się podnosiło. Paskudny dzieciak! Siedem misek ramen! Ja mu dam!

Zacząłem gramolić się pod kołdrę, którą owinęła się Hinata. Moja żona wyplątała się ze szczelnego kokona i okryła również i mnie, ale nie przywarła do mnie tak ściśle, jak mi się marzyło. Odkręciła się do mnie plecami.

- Jest druga w nocy, idziemy spać – zarządziła.

- Spać? – zapytałem z niedowierzaniem.

- Tak, idziemy spać, bo może i Junichi śpi w nocy twardo, ale całe dnie marudzi, a i tak za godzinę czy dwie będę musiała go nakarmić. Chcę się wyspać... albo inaczej... chcę się choć trochę przespać. A ty przecież idziesz rano do pracy.

- Spać? – zapytałem jeszcze raz. Wiedziałem, że Hinata siłą tłumi śmiech.

- Naruto...

- Dobra, już dobra. Dobranoc.

Otoczyłem ja ramionami i wtuliłem się w jej miękkie ciało. Tej nocy również śniłem.
A sen miałem nadzwyczaj dziwaczny.

*

Stałem sobie pośrodku wypalonego do gołej ziemi okręgu o gigantycznej średnicy. Naprzeciw mnie stała Chiyo, patrząc na mnie smutno swoimi błękitnymi oczkami. Wyglądała normalnie, nie była ani zmasakrowana ani naga... była po prostu taka jak za życia. Cierpliwie tłumaczyła mi szeptem, że cały czas coś mi umyka, że nadal o czymś nie wiem, że przegapiłem coś oczywistego. A potem Chiyo zamieniła się w tego grubawego bruneta z Wioski Słońca, ubranego w garnitur i z białym welonem na głowie. Chłopak podszedł do mnie, szturchnął mnie boleśnie w klatkę piersiową i spojrzał na mnie wściekły.

- JESTEŚ ŚLEPY!!! – ryknął tak głośna, jakbym stał kilkaset metrów od niego.

*

- Wiem! – wrzasnąłem i zerwałem się. W tym samym momencie w mojej sypialni rozdzwonił się budzik.

- Co wiesz, kochanie? - zapytała sennie Hinata.

- Właśnie... właśnie o czymś pomyślałem... - wyskoczyłem z łóżka i zacząłem się ubierać. – Chyba już wiem, właśnie pomyślałem... przysięga małżeńska... kochanie, kocham cię!

Po czy wybiegłem z sypialni. Pierwszy po drodze był pokój mojego syna. Załomotałem w drzwi i wpadłem do środka. Mintao oczywiście nie spał. Spojrzał na mnie zdumiony, gdy wparowałem do jego pokoju tak, jakbym miał zamiar przeprowadzić jakąś rewizję. Może i byłby to dobry pomysł, ale w przypadku Mei, bo u Mintao zawsze panował idealny porządek. Mój syn siedział przy biurku, pisał coś w jakimś zwoju.

- Zbierajcie się! – zawołałem.

- Co? – zapytał zdumiony.

- Zbierajcie się, ty i Mei. A potem lećcie po Shana, Kaju, Sayoko i Roppę. I po Shikamaru. Czekam na was w moim gabinecie!

*

*Sposób, w jaki ćwiczył Mintao, został zaczerpnięty z filmu "Pijany Mistrz".


4 komentarze:

  1. Walka bliźniaków auć! xd Zakład hahaha... też się zastanawiam za kim ten Uchiha jest bo na pewno nie za Sasuke xd Chociaż...nigdy nie wiadomo. Sen bardzo interesujący... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    walka dobra, niech raz Mintaomwygra z siostrą, haha Sasuke przez komin to było by dobre...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, walka wspaniale przedstawiłaś, ech niech chociaż raz Mintao wygra z siostrą, haha Sasuke przez komin to było by iście dobre... :]
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    fantastycznie, walka po prostu wspaniale przedstawiona, ech niech chociaż raz Mintao wygra z siostrą, proszę... Sasuke przez komin to było by naprawdę iście dobre... :]
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń