niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 2

Dedykuję Wam " [...] swoją samotność, swoją ciemność, głód swojego serca, chciałbym przekupić Was niepewnością i zagrożeniem i klęską..."

Jorge Luis Borges

*

Około południa przyszła Sakura. Rzuciła mi na biurko wyniki badań Hinaty i spojrzała na mnie z góry. Przejrzałem dokumenty, a potem odetchnąłem z ulgą. Byłem człowiekiem wiecznie zapracowanym i dużo wzdychałem. Najczęściej z rezygnacją. Teraz jednak, na szczęście, było to westchnienie ulgi.

- Czyli wszystko jest w porządku – stwierdziłem. Prychnęła.

- Hinata żaliła się, że jesteś nadopiekuńczy.

- Dziwi cię to?

- Teraz wszystko wskazuje na to, że to będzie normalna ciąża – wyjaśniła Sakura. – Bez obaw, cały czas mam ją na oku.

- Dziękuję ci – szepnąłem.

- Wiesz, że Mintao znów opracowuje nową technikę? – zapytała. Jako jego mistrzyni uwielbiała chwalić się postępami swojego ucznia. A mój syn był uzależniony od doskonalenia swoich umiejętności.

- Tak, coś mi tam o tym wspominał.

- Powinieneś się tym lepiej zainteresować.

- Ty go uczysz – stwierdziłem. – Jego wszystkie techniki opierają się na medycznych jutsu. Jestem z niego dumny, ale się na tym nie znam.

- Rozumiem... - mruknęła niepocieszona, że nie wychwalam syna pod niebiosa. A ja go wychwalałem, tylko nie w tej chwili. Miałem na głowie wiele ważnych spraw. – Widziałam dziś Mei i Shana.

Westchnąłem.

- Co zrobili? – zapytałem.

- Pomalowali płot Konohamaru.

- Co w tym złego?

- Na zielono w kolorowe kropki.

- Bardzo oryginalnie.

- Sasuke ich złajał i teraz pilnuje, by przemalowali go na biało – powiedziała beznamiętnym tonem. Chyba przywykła do wybryków tej pary zupełnie jak ja.

- Dam im nową misję, rozerwą się i pozbędziemy się ich z Wioski na kilka dni.

Sakura zaśmiała się dźwięcznie i pokręciła głową. W tym momencie ktoś nie zapukał, a dosłownie załomotał w drzwi mojego gabinetu. Westchnąłem.

- Wejść!

Wpadł Ban, nieco zadyszany, ale wyraźnie zadowolony.

- Lordzie Hokage, wrócił oddział ANBU...!

- Który? – zapytałem, choć już znałem odpowiedź.

- Sharona... - wyjaśnił niepotrzebnie Ban, zagryzając dolną wargę.

- Świetnie! To gdzie ona jest?

Chłopak zarumienił się i popatrzył na mnie z obawą.

- W Ichiraku...

- No tak – skinąłem głową. – Możesz odejść.

Cała Sharona. Wraca do wioski po niebezpiecznej misji i w pierwszej kolejności myśli o ramen. Dopiero potem myśli o tym, by powiadomić swojego Hokage o postępach w szpiegowaniu niebezpiecznego mordercy. Zerknąłem na Sakurę, która przyglądała mi się uważnie.

- Nie mogę ci powiedzieć, gdzie była, więc się na mnie nie patrz w ten sposób – powiedziałem do niej. – Lepiej idź się czymś zająć.

- Jak sobie życzysz, Lordzie Hokage – zakpiła i wyszła. Ledwo zamknęły się za nią drzwi, ktoś cichutko w nie zapukał.

- Proszę!

Weszła Hinata, niosąc jakiś zafoliowany talerz w dłoniach. Zerwałem się od biurka i podbiegłem do niej.

- Czemu chodzisz sama? – zawołałem. – Gdzie Mintao? Mówiłem, byś poprosiła go o pomoc!

Podprowadziłem ją do krzesełka, trzymając pod ramię i pomogłem usiąść. Położyła talerz na biurku.

- Przyniosłam ci obiad, bo pomyślałam, że pewnie zgłodniałeś.

- Jeszcze jak! – zawołałem i zabrałem się za jedzenie. Patrzyła na mnie z uśmiechem. Kiedy skończyłem, otarłem usta i wyszczerzyłem zęby.

- Wyśmienite gyoza – westchnąłem, wyciągając się w fotelu.

- Dziękuję. Naruto, przyszłam też powiedzieć ci coś...

- Coś się stało? – zapytałem natychmiast. Zachichotała, pąsowiejąc.

- Oczywiście, że nie. To dobra wiadomość! Sakura zrobiła mi dziś USG i...

- Syn! – wykrzyknąłem. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Tak.

Zerwałem się po raz drugi, obiegłem biurko i złapałem ją w ramiona. Śmiała się, gdy ją przytulałem, a gdy już wyściskaliśmy się porządnie, pochyliłem się, by ją pocałować, ale nim moje usta dotknęły jej ust, ktoś załomotał w drzwi, po czym do gabinetu wpadł Sasuke, upaprany białą farbą, ciągnąc za uszy Mei i Shana.

- Szlag! – zakląłem, zastygając w bezruchu. Hinata chichotała w niekontrolowany sposób. Wyprostowałem się z westchnieniem.

- Tak?

- Zostawiam tu twoją córkę, by spotkała ją zasłużona kara! – wrzasnął Sasuke. Biała farba spływała mu po twarzy, zupełnie białe miał też włosy i ramiona.

Zostawił Mei na progu i odszedł, ciągnąc za sobą swojego syna. Hinata wzięła ze stolika pusty talerz i kręcąc głową wyszła bez słowa, nawet nie spoglądając na Mei. Chyba tylko ja mam takiego pecha, że wszyscy mi wszystko przerywają, pomyślałem.

- Co zrobiliście? – zapytałem córkę.

- Oblaliśmy sensei Sasuke białą farbą – powiedziała beznamiętnie.

- Dlaczego?

Tylko wzruszyła ramionami. A potem oboje zaczęliśmy się śmiać.

- Ale ładnie mu w białym, prawda? – zawołała Mei przez łzy. Oparłem się o biurko, łapiąc oddech.

- Ładnie – przyznałem, kiwając głową. – Leć za mamą, pomóż jej – wychrypiałem. Posłusznie wyszła, pewnie zadowolona, że ominęła ją kara. Ale Sasuke chyba nie mówił serio, chcąc, bym ukarał Mei? Za przemalowanie go na biało? Powinienem dać jej za to nagrodę!

Wróciłem za biurko, z westchnieniem wracając do papierkowej roboty. Niedługo potem w moim gabinecie buchnął biały dym i przed biurkiem zmaterializowały mi się cztery osoby w maskach.

- Nareszcie! – zawołałem, patrząc, jak ściągają maski z twarzy.

Najbliżej mnie stała Sharona, wysoka i szczupła, z długimi, ciemnymi, gęstymi włosami, o oczach czarnych jak węgielki. Nie jedno serce złamała w naszej Wiosce. Obok niej stał Toei, szarowłosy chłopak w jej wieku, o żółtych, kocich oczach, a za nim Makoto, trochę starszy geniusz o ładniutkiej twarzy z zadziornym wąsikiem pod nosem oraz Kaoru, ostatni członek oddziału, o smutnym spojrzeniu poety i łagodnym usposobieniu, zupełnie nie pasującym do jego wielkich gabarytów.

- Przepraszamy, mistrzu Hokage...- powiedziała Sharona, osuwając się na krzesełko przed biurkiem. – Jesteśmy padnięci.

- Czegoś się dowiedzieliście? – zapytałem.

- Nie bardzo...- rzekł Makoto, splatając ręce na piersi. – To samo, co przez ostatnie dwa lata, żadnych dowodów, by Hiroetsu robił coś złego.

- Jak zwykle były nowe zaginięcia, ale ludzie wrócili po dwóch dniach, góra po trzech dniach – powiedział Kaoru.

- I jak wszyscy inni, oni też zapałali nagłym uwielbieniem dla Hiroetsu – dokończył Toei.

- Nic nie znaleźliśmy, nikt nie chciał z nami współpracować, nikt nic nie wie – powiedziała Sharona. – Ich Wioska się rozrasta. Widzieliśmy patrole. I wierz mi, lub nie, mistrzu Hokage, ale byli tam ludzie o sile, której nie powstydziłby się nawet mój ojciec.

Zakląłem i wstałem. Przechadzając się między nimi myślałem gorączkowo. Jak dorwać tego drania i udowodnić, że łamie prawo?! Moja władza nie sięgała jego Wioski!

- Cóż, będziemy musieli poczekać, aż popełni jakiś błąd – powiedziałem.

- Nie jest taki głupi, by to zrobić! – zawołała Sharona.

- Niestety nic innego nie przychodzi mi do głowy. Zeznania tamtej dziewczyny nic nie dadzą... cholera!

- Mistrzu...? – szepnęła Sharona.

- Tak?

- To ty ją znalazłeś, prawda?

- Tak.

Wszyscy skrzywili się jak na zawołanie, a mnie nawiedziło kolejne w tym dniu, straszne wspomnienie.

*

Biegliśmy przez las. Ciemność wokół była nieprzenikniona. Wiadomość o tej potyczce otrzymaliśmy ponad godzinę temu i modliliśmy się, by nikt nie zginął, zanim nie dotrzemy na miejsce. Prowadziły nas psy gończe, poruszające się jeszcze ciszej, niż my. Nawet nie słyszałem tupotu łap biegnącego obok mnie Akamaru.

A potem las skończył się. Nagle wypadliśmy na skraj polany... nie, nie polany, zorientowałem się nagle. Znaleźliśmy się na skraju gigantycznego kręgu wypalonego lasu. Z przerażeniem rozejrzałem się po spustoszonym miejscu. Jak? Kto? Co?

- Rany... - usłyszałem szept Kiby.

- Leć po resztę, muszą to zobaczyć – powiedziałem, również szeptem.

- Co? A, jasne...

Odwrócił się i odbiegł, a Akamaru jak biały cień pognał za nim. Ruszyłem przez pobojowisko, wpatrując się uważnie w drzewa dookoła placu. Wyglądało na to, że ten, kto wypalił to miejsce już stąd odszedł. Nie zostało po nim nic, nawet szczątki naszego oddziału, który z nim walczył...

Nagle usłyszałem szmer. Rozejrzałem się, gotów odeprzeć atak, ale ujrzałem rękę, wynurzającą się z ziemi kilka metrów od miejsca, w którym stałem. Pobiegłem tam i zacząłem wykopywać istotę, która tak usilnie próbowała wydostać się na powierzchnię. Gdy odsłoniłem jej twarz, aż zachłysnąłem się z przerażenia.

Zobaczyłem Chiyo, członkinię oddziału ANBU, od którego dostaliśmy wiadomość z prośbą o wsparcie. Poznałem ją tylko po jej oczach, błękitnych jak mało co. Reszta jej ciała była poparzona do tego stopnia, że w niektórych miejscach skóra zupełnie się na niej spaliła. Dziewczyna nie miała na ciele nawet jednego włoska, jej ubrania były w zupełnych strzępach, właściwie, to można było uznać, ze jest naga, bo przetrwały tylko fragmenty jej ochraniaczy. Ale jeszcze gorsze to było to czarne coś, jak żyłki pełne atramentu, rozchodzące się po niej tuż pod tymi fragmentami skóry, które przetrwały.

- Chiyo...- szepnąłem zdławionym głosem.

- L... Lordzie... Ho...

- Ciiii, nic nie mów, zaraz będzie tu Sakura...

- Nie...- przerwała mi. Głos ulatywał z niej w ostatnich tchnieniach. – On... ten...

- Kto? – zapytałem, a potem zrugałem się za przerywanie jej. Przecież umierała, tu, w moich ramionach, a ja przerywałem jej ostatnie słowa!

- On... Hiroetsu... To on.

A potem znieruchomiała.

*

I ja się skrzywiłem. Nie było to przyjemne wspomnienie, tak naprawdę było to jedno z najstraszniejszych moich wspomnień. Otrząsnąłem się.

- Tak, ja – powtórzyłem. – I wolałbym już nigdy czegoś takiego nie przeżyć. Dlatego musimy się postarać.

- Więc może lepiej byłoby powiedzieć kilku osobom...- zaczął Makoto, ale pokręciłem głową.

- Nie. Nie rozumiecie, im więcej osób wie, tym większe prawdopodobieństwo, że on się dowie, co podejrzewam. Nie mogę nagle zacząć rozgłaszać wszem i wobec, że Hiroetsu to drań. Nawet Gaara uznał, że coś ze mną nie tak, gdy mu się zwierzyłem. Ludzie uważają Hiroetsu za przykład, ja wiem... kogoś, kto wykorzystał szansę i doszedł na szczyt! Każdy zazdrości mu sukcesu! A on wykorzystuje głupotę tych łatwowierców i robi... coś. Jeszcze nie wiem, co robi, ale dowiem się!

- A jeżeli...- odezwał się cicho Kaoru.- Jeżeli pan się myli, Lordzie Hokage, jeżeli to nie on?

- To będzie oznaczało, że tylko zmarnowaliśmy czas, zamiast szukać prawdziwego sprawcy.

Spojrzeli na mnie ponuro, a ja wróciłem na swój fotel.

- Idźcie – rozkazałem, a oni zostawili mnie samego.


4 komentarze:

  1. Baardzo fajny rozdział ^^ jestem ciekawa czy Naruto ma racje :) ja uważam że tak, ale czy inni uwierzą...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    nadopiekuńczy Naruto, i Sasuke, który jest Sasuke świetnie, ciekawe kim jest ten cały Hitoru...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    nadopiekuńczy Naruto podoba mi się, i Sasuke, który jest Sasuke, świetnie, kim jest ten cały Hitoru...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    ciekawe kim jest ten cały Hitoru... Naruto jest bardzo nadopiekuńczy, a Sasuke jest Sasuke...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń