poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rozdział 23

Pantera


W Jardin des Plantes, Paryż.


"Tak ją znużyły mijające pręty,

że jej spojrzenie całkiem się zamąca.

Jakby miał tysiąc prętów świat zaklęty

i nie ma świata prócz prętów tysiąca.


Jej miękki chód na opór nie napotyka

wędrując wewnątrz najmniejszego pola.

To jakby taniec sił wokół środka,

w który zdrętwiała tkwi ogromna wola.

Niekiedy źrenic unosi zasłonę

cicho - i obcy obraz się przedziera.

Idzie przez ciała milczenie stężone-

i w głębi serca bezgłośnie umiera."

Rainer Maria Rilke

*

- Zrozumiałaś mnie?! – zapytałem stojącą naprzeciw mnie, zagniewaną Sharonę. Dziewczyna obdarzyła mnie wściekłym spojrzeniem i zazgrzytała zębami. Jej oczy były chłodne niczym lód. Wiedziałem, że ma ochotę mi przyłożyć, zbyt dobrze ją znałem. A ona wiedziała doskonale, że nie miałaby na to szans. To już nie była zabawa. Nie byliśmy w tej chwili parą przyjaciół, która wygłupia się na polu treningowym i walczy sobie dla zabawy. Tu już nie mogła liczyć na taryfy ulgowe. Ja byłem wściekłym na nią Hokage, ona moją podwładną.

- Nie ma pan kogo podsłuchiwać, co? – zapytała zła.

- Niektóre rozmowy powinny zostać podsłuchane – warknąłem. – Ciesz się, że nie poszedłem od razu do twoich rodziców, dattebayo! Znęcanie się nad bratem to najlepszy sposób, by go zniechęcić do treningów!

- Ja się nad nim wcale nie znęcam, co pan sugeruje?! On się przecież nawet nie bronił! Ja tylko chciałam mu uzmysłowić, jak ważne jest, by on...

- Ale on to doskonale wie! – przerwałem jej. – Wie to bardzo dobrze! Nie musisz mu tego uzmysławiać! A tym bardziej wyżywać się na nim tylko dlatego, że boisz się o swoje oczy! Ten chłopak i tak wiele dla ciebie poświęcił! Jest dużo bardziej odpowiedzialny, niż myślisz! Jeszcze niedawno sama mówiłaś, że boisz się, iż brat cię znienawidzi! A teraz sama zachowujesz się tak, jakbyś tego chciała!

- Wcale tego nie chcę! Kocham swojego brata! – wrzasnęła na mnie. Huknąłem pięścią w biurko, aż podskoczyła i natychmiast się zamknęła. Dostrzegłem w jej oczach strach. Rzadko się denerwowałem, a już w szczególności nigdy nie krzyczałem na Sharonę, więc się nie zdziwiłem, gdy się skuliła i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

- Więc mu to okazuj! – zawołałem. – Jeżeli kiedykolwiek jeszcze dowiem się, że wykorzystujesz swoją siłę, by się pastwić nad Shanem, zdegraduję cię, zrozumiano?

Skruszona pokiwała głową.

- Doskonale! Nie myśl jednak, że wczorajszy występek ujdzie ci na sucho. Zostajesz zawieszona w wykonywaniu obowiązków, a czas wolny wykorzystasz na zaprzyjaźnienie się z bratem!

- Tak jest – szepnęła, choć ręka jej drgnęła w stronę zwisającej przy jej pasie katany. Uniosłem jedną brew, gdy dostrzegłem ten ruch. Uchiha spojrzała na mnie i cokolwiek zamierzała, poddała się, zacisnęła dłonie i skłoniła się przede mną. Z której strony by na to nie patrzył, postąpiła słusznie. Byłem na nią taki zły, że nie zawahałbym się pokazać jej, do czego jestem zdolny. Nigdy przecież nie miała okazji walczyć ze mną na serio.

- Wyjdź – nakazałem jej, a ona opuściła mój gabinet.

Odetchnąłem głęboko. Sharona... a myślałem, że mam na nią duży wpływ. Że jej wybuchowy charakter bardziej przypomina charakter matki, a nie ojca. W duchu modliłem się, by Sharona zrozumiała swój błąd. Kłótnie miedzy rodzeństwem Uchiha mogłyby doprowadzić do tragedii. Chyba źle się do tego zabrałem, od samego początku. Zamiast wiecznie pozwalać Sharonie na wszystko, powinienem być dla niej surowszy, powinienem ją hamować, a nie rozpuszczać, niczym małą dziewczynkę. Zamiast pozwalać jej myśleć, że jest taka zdolna, dzielna i w ogóle, powinienem czasem sprowadzać ją z chmur na ziemię. Sasuke też tak powinien robić. Jako ojciec dziewczyny, powinien jej uświadomić, że czasem trzeba do niektórych rzeczy podchodzić łagodnie. Za bardzo ją rozpieściliśmy, a teraz zbieramy tego żniwo.

Rozsiadłem się wygodnie w fotelu, wyciągając nogi. Z papierami i nowymi, najpilniejszymi misjami do wykonania już się uporałem (jakiś cud, albo coś). Opieprzyłem Sharonę. Egzamin na chuunina się rozpoczął. Shimamura jest w Wiosce Słońca. Sai... miejmy nadzieję, że nie daje znaku życia, bo jeszcze nie powrócił na kontynent. Kakashi... o Kakashiego zadba Gaara, jemu można ufać bez problemu. Wszystko zdawało się być w miarę w porządku.

I w tym momencie usłyszałem skrobanie w okno. Rozejrzałem się i dostrzegłem mordę niezbyt pięknego, brązowego psa, skrobiącego mi szybę pazurami. Rzuciłem się do okna i otworzyłem je. Pakkun zeskoczył na podłogę i zerknął na mnie.

- Nareszcie! Wioska Liścia, mam dość piasku, słońca i kaktusów – rzekł, otrzepując sierść. Zamknąłem okno i ukląkłem naprzeciw niego.

- Pakkun, co ty tu robisz?! – zdumiałem się. Pakkun spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek.

- Przybywam z zapytaniem, kiedy Kakashi będzie mógł wrócić do wioski? Od ostatniego listu do Kazekage nie było od ciebie żadnej wiadomości!

- Właśnie, jego powrót uzależniony jest od powrotu Saia, Kakashi musi go tam kryć! Nikt jeszcze nie ogarnął, że to Kakashi a nie Sai przebywa w Wiosce Piasku? – upewniłem się. Pakkun pokręcił głową.

- Lord Kazekage robi co może... jak na razie Henge działa... choć co poniektórzy się zastanawiają, ale siedzą cicho.

- Świetnie! Choć i tak obawiam się, że ten fortel jest już na nic. Nie jestem pewien, czy nadal musimy kryć Saia, mam powody, by przypuszczać, że został zdemaskowany...

- Chcesz powiedzieć, że Kakashi niepotrzebnie męczy się na tym skwarze?! – wybuchnął Pakkun. Pomachałem mu rękami przed pyskiem, kręcąc głową.

- Nie, nie, nie... To było ważne! Dzięki temu Sai bezpiecznie opuścił kontynent, kiedy wszyscy byli pewni, że oddelegowałem go do Gaary! Osiągnęliśmy to, co chcieliśmy, żaden szpieg nie odkrył tego fortelu... co do powrotu... Zaczął się egzamin na chuunina, ktoś z Wioski Piasku na pewno wejdzie do finału... niech Kakashi przybędzie do wioski razem z Gaarą, ale tak, by wszyscy w Suna Gakure myśleli, że Sai opuścił ich wioskę, a Konoha niech myśli, że Kakashi powrócił z tej rzekomej misji dyplomatycznej, na którą się wybrał do Krainy Fal. Dzięki temu w naszej wiosce wszyscy będą myśleć, że Sai nadal jest na pustyni. Dopóki go nie znajdę, musimy sprawiać takie wrażenie, jakby nic się nie działo. Najważniejsi są mieszkańcy, chcę za wszelką cenę uniknąć wojny z Hiroetsu, za ciężko harowałem na pokój na tym świecie, by jeden drań mi teraz wszystko zniszczył. Zrobimy to tak, by dorwać Hiroetsu, odnaleźć Saia i nie niepokoić Konohy. Niech Kakashi jeszcze przez miesiąc podtrzymuje tamtą plotkę, poza tym jak nikt zasłużył na długie wakacje. Gaara, poproś go ładnie, niech robi to samo. My tutaj jesteśmy już bardzo blisko prawdy, a ja wynająłem Shimamurę, by dla mnie szpiegował Hiroetsu. Dzięki temu tamten drań nie wie i się nie dowie, że ma szpiega.

- Tak, wszystko ładnie, pięknie i w tajemnicy, tylko co z Saiem? – zapytał pies, drapiąc się jedną łapą za uchem.

- Odnajdziemy go... - szepnąłem zrozpaczony. – Ale tak, by nie wywołać wojny... Bo są dwie możliwości, albo nadal jest za oceanem, albo został schwytany przez Hiroetsu. Jeżeli to drugie to prawda, Shimamura się o tym dowie, a my go odbijemy. Jeżeli jednak teraz zaatakuję Wioskę Słońca a Saia tam nie będzie... zginą niewinni ludzie!

- Więc lepiej jest udawać, że nic się nie dzieje? – zapytał przebiegle Pakkun.

- Nie lepiej... ale ja staram się chronić niewinnych ludzi! W Wiosce Słońca nie ma nawet jednego człowieka, który przebywałby tam z własnej woli! Co mam zrobić, co? Niech Kakashi robi, o co go poprosiłem i siedzi cicho! Doskonale wiem, co robię! Nie musicie mnie w kółko wszyscy pouczać, sami wybraliście mnie na Hokage!

Wstałem, odwróciłem się do ściany i przyłożyłem w nią pięścią. Trochę tynku posypało się na podłogę, a w ścianie pojawiło się pęknięcie. Pakkun się nie odezwał. Wyminąłem go i usiadłem za biurkiem.

- Widzę, że nie tylko Kakashi jest zestresowany... - szepnął cicho pies. Uciekłem spojrzeniem gdzieś w bok, w bliżej nieokreślone miejsce.

- A jak on się czuje? – zmieniłem temat. – Odpoczął choć trochę?

- No wiesz, dziwne, żeby nie odpoczął, będąc w pewnym sensie na wakacjach. W każdym razie nie zrywa się w nocy z wrzaskiem...

- Nie nabijaj się i zmykaj! – warknąłem. – Straciłem humor po rozmowie z Sharoną.

Pies wywrócił oczami i zniknął w kłębach białego dymu. Odetchnąłem. Spokojnie, tylko spokojnie... Może nie wszystko idzie zgodnie z planem, ale jesteśmy coraz bliżej rozwiązania wszystkich zagadek. A Sharonie przejdzie... A już kiedy wróci Kakashi, to da jej do wiwatu! Taaaa... Zamknąłem oczy. Rozluźniłem ramiona. Spokój...

- LORDZIE HOKAGE!!! – rozchyliłem gwałtownie powieki i spojrzałem na Bana, który jak fryga wpadł mi do gabinetu.

- CO?! – krzyknąłem przerażony.

- Szpital się pali!

Boże, nie... pomyślałem.

Maya.

Nie czekałem na zbędne wyjaśnienia, tylko rzuciłem się do okna i wyskoczyłem na zewnątrz. Z dachu spojrzałem w stronę szpitala i ujrzałem kłęby czarnego dymu, unoszące się ku górze, oraz jęzory ognia, wzbijające się ponad inne budynki i korony drzew. Puściłem się pędem w tamtą stronę, skacząc po dachach i drzewach, po czym wpadłem na podwórko szpitala, gdzie grono pielęgniarek oraz ninja Konohy starali się ewakuować pacjentów. Wokół zebrało się też większość jouninów i chuuninów z wioski, którzy za pomocą wodnych technik gasili pożar. W ogniu na szczęście nie stał cały szpital, tylko dwa najwyższe piętra jego zachodniego skrzydła. Wśród tłumu dostrzegłem umazaną kopciem Sakurę, wydającą rozkazy swoim podwładnym. Podbiegłem do niej, przepychając się przez przerażony, chaotyczny tłum.

- Co się stało?! – krzyknąłem, bo hałas dookoła był straszny.

- A jak myślisz?! – odkrzyknęła. – Maya!

- Ale...- rozejrzałem się dookoła. Otaczał nas tłum pacjentów i ninja, niektórzy byli poparzeni, inni tylko nieco okopceni. Ogień został już ujarzmiony i powoli zaczynał gasnąć, niestety dwa ostatnie piętra zachodniego skrzydła nadawały się już tylko do rozbiórki i ponownego wybudowania. – Jakim cudem udało ci się ewakuować wszystkich nim Maya... nim podpaliła piętro...

- Cudem... - powiedziała Sakura. Miała oparzony prawy policzek i prawą rękę, ale poza tym nic jej się nie stało. – Użyłam klonów, poza tym mała podpaliła tylko mój gabinet, w którym siedziałyśmy... Piętra zajęły się podczas ewakuacji, na szczęście udało się wszystkich wyprowadzić...

W tym momencie podeszła do niej jakaś niska pielęgniarka z blankiecikiem do notowania w ręku.

- Poparzonych mamy trzydzieści siedem osób, jedna osoba w stanie krytycznym, proszę pani – powiedziała. Sakura wzięła od niej blankiecik i spojrzała na notatki, a potem rozejrzała się wśród tłumu ludzi. Połowa z nich stała o własnych siłach, obserwując jak ogień dogasa, ciężko chorzy pacjenci leżeli na ziemi, na białych kocach i prześcieradłach, pilnowani przez pielęgniarki i lekarzy. Wśród tłumu dostrzegłem Mintao, a więc egzamin na chuunina już się zakończył. Mój syn leczył jakiegoś pacjenta, asystowały mu dwie pielęgniarki.

- A gdzie Maya? – szepnąłem.

- Została... została wewnątrz, nie dałam rady jej wyciągnąć... - odrzekła Sakura, a potem wrzasnęła, widząc, jak wokół mnie pojawia się złota chakra. – Nie, Naruto, NIE!

Nie słuchałem jej. Przebiegłem przez plac i wpadłem do szpitala, po czym od razu skierowałem się w stronę schodów. Bieg na górę zajął mi kilka chwil. Gdy wpadłem na przedostatnie piętro, ujrzałem tylko czarne zgliszcza, dogasające płomienie, zdewastowane, zawalające się ściany i sufit, oraz lejącą się zewsząd wodę. Z dworu dobiegały mnie krzyki przerażonych ludzi. Ruszyłem przed siebie, zasłaniając usta chustką wyciągniętą z kieszeni. Oczy łzawiły mi od dymu. Schody na ostatnie piętro zarwały się, ale wdrapałem się na górę po jakiejś oberwanej belce i przedostałem tam, wybijając dziurę w suficie.

Z ostatniego piętra prawie nic nie zostało. Ogień już tu nie płonął, wszędzie, gdzie tylko nie było dziur i nie przeciekało, stała woda. Woda lała się z sufitu. Pożar został okiełznany. Ruszyłem przed siebie, przewalając za pomocą złotej chakry nadwęglone deski i kawałki stropu, który się zawalił w połowie korytarza. W końcu dotarłem do miejsca, gdzie powinien być gabinet Sakury. Ale jego tam nie było...

Z placu, na którym wcześniej byłem, nie było widać tego miejsca, bo znajdowało się po drugiej stronie budynku. Stanąłem więc jak wryty i spojrzałem ze zdumieniem na wielką wyrwę w miejscu, gdzie powinno być pomieszczenie o wymiarach pięć metrów na cztery. Nie przetrwało tu nic, absolutnie nic, prócz malutkiego fragmenciku podłogi, który opierał się na kawałeczku ściany z poprzedniego pietra. Na tej niby wysepce siedziała Maya, zapłakana, kołysząca się w przód i w tył, mówiąca do siebie słowa, których nie słyszałem. Jej białe ubranka były czyste, ona sama była absolutnie cała, nietknięta przez ogień, który zdmuchnął ten gabinet niczym snopek siana.

- Maya... - wyszeptałem. Dziewczynka poderwała głowę i spojrzała na mnie oczami pełnymi bólu. Jej lewe oko miało kolor krwistej czerwieni. Jej policzki były mokre, całe jej ciało drżało.

- Ja... nie chciałam tego zrobić. Ja... ja... - powiedziała, po czym zaniosła się płaczem i schowała twarz w kolanach, które obejmowała ramionami.

- Maya...

Zaczęła kręcić gwałtownie głową i zatkała sobie uszy dłońmi. Zeskoczyłem na dół, piętro niżej i uderzeniem pięści ze złotej chakry skruszyłem ściankę, na której podbierała się wysepka Mayi, po czym złapałem spadającą dziewczynkę. Mayka wbiła paznokcie w mój tors, zanosząc się płaczem. Głowę wtuliła w moje ramię, wgryzając się zębami w moją bluzkę...

- Proszę... - wyjęczała cicho, krztusząc się łzami i materiałem mojej bluzki. – Błagam, niech pan... niech pan coś zrobi... Naruto-san, ja już... już nie mogę... błagam... niech pan mi pomoże, Naruto-san, niech mnie pan ratuje... proszę... ja już dłużej... dłużej tego nie zniosę...

Po czym zemdlała. Stałem tam, trzymając ją na rękach, słysząc głosy ninja, który po ugaszeniu pożaru postanowili wejść do środka i rozejrzeć się wśród strat. Kilka osób zawołało mnie głośno, ale gardło miałem zbyt ściśnięte, by móc odkrzyknąć. Jeden głos słyszałem wyraźnie, choć jego właścicielka była nieprzytomna. Niech pan mi pomoże, Naruto-san, niech mnie pan ratuje...


4 komentarze:

  1. Rozdział wspaniały! Cieszę się, że Naruto nakrzyczał na Sharonę, nie no żebym coś do niej miała, lubię ją i wydaje mi się fajną osobą, ale tego co zrobiła nie można tak łatwo wybaczyć.
    Pozdrawiam serdecznie i idę czytać dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Naruto bardzo się wściekł na Sharonę, mała niech Naruto jej pomoże...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, ojć Naruto to się wściekł na Sharonę, Naruto oby małej pomógł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniale, ojć, ojć Naruto to się bardzo wściekł na Sharonę, mam nadzieję, że pomoże małej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń