poniedziałek, 17 grudnia 2012

Rozdział 27

„Kto ma cierpliwość, będzie miał, co zechce."

Benjamin Franklin

*

- Ale mamie nic nie jest? – zapytała Mei z przejęciem, trzymając mnie za nadgarstki tak mocno, że krew przestała mi dopływać do palców.

- Nie, nic jej nie jest, zjecie i będziecie mogli do niej iść – wyjaśniłem spokojnie mojej córce, podczas gdy Mintao rozmawiał z Sakurą. Dzieciaki wróciły z misji tego ranka i w kuchni zastały mnie i Sakurę, siedzących w milczeniu nad kubkami z kawą. Delikatnie wyjaśniliśmy im co się stało, starając się ich nie przestraszyć. Ale, oczywiście, Mei i tak się przejęła.

- Mamy jeść, kiedy mama jest w szpitalu?! – oburzyła się. Mintao spojrzał na nią i przez chwilę patrzyli na siebie, rozmawiając w myślach. Potem odpuściła.

- Tak, racja – przyznała. – Nie pachnę fiołkami. Idę pod prysznic.

Po czym wyszła z kuchni. Mintao podszedł do lodówki i wyciągnął sobie karton mleka. Popijając je, łaził po kuchni, myśląc zapewne o tym, co powiedziała mu Sakura.

- Ja muszę iść się przespać – odezwała się moja przyjaciółka. Skinęliśmy głowami, a Sakura wyszła, zostawiając nas samych.

- A gdzie jest Junichi? – zapytał Mintao po dłuższej chwili. Westchnąłem.

- Emiko się nim zajmuje. I tak miałem zaraz wrócić do szpitala, wpadłem tu tylko się odświeżyć.

- Aha. No cóż... Mei się umyje, zje i możemy iść. Z tego co mówiła sensei Sakura, mamie nic nie grozi. A co do Junichiego, nie będzie go można po prostu zbyt często nosić na rękach.

- Widać mały ma jeszcze dziwniejszą zdolność od was – powiedziałem. – Jest jak gąbka.

Mintao wzruszył ramionami i usiadł przy stole. Uśmiechnąłem się do niego słabo.

- Jak tam misja? – zagadnąłem. Syn wzruszył ramionami ponownie i zerknął do swojego kartonika z mlekiem, jakby tam była odpowiedź.

- Dobrze. Później złożymy ci raport. Ogólnie było normalnie, choć przez chwilę... myślałem, że Shan wpakował się w tarapaty, a on udawał... Czasem mam ochotę zrobić mu krzywdę za takie coś.

Zaśmiałem się.

- Rozumiem. Shan bywa...

- Idiotą – dokończyła za mnie Mei, pojawiając się w kuchni. Woda kapała z jej krótkich włosów, a ona wycierała je małym ręcznikiem. – Normalnie, niech mi się on przez najbliższe pięćdziesiąt lat na oczy nie pokazuje! Kretyn! Mało zawału nie dostałam, zanim się kapnęłam, że to tylko genjutsu i że idiota nie umiera! Sama mam teraz ochotę go zabić.

- Właśnie – poparł siostrę brat.

Westchnąłem, kręcąc głową. Mei wyciągnęła sobie z lodówki jakąś naszykowaną wczoraj kanapkę i zjadła ją szybko, a potem razem udaliśmy się do szpitala.

Hinata wciąż leżała nieprzytomna. Siedzieliśmy przy jej łóżku we trójkę przez kilka godzin. Mnie kilka razy odwiedził Ban, Hinatę Kiba i Shino, była też Ino z kwiatami oraz Ten Ten. Hanabi posiedziała z nami przez jakieś dwie godziny, niestety dłużej nie mogła. Dzień mijał, a moja żona spała. Dzieciaki niecierpliwiły się, szczególnie Mei. Mintao, jako lekarz, dużo lepiej rozumiał, co się dzieje z Hinatą. A potem, coś koło pierwszej w nocy, kiedy dzieciaki spały na kanapie pod ścianą, Hinata zamrugała i rozchyliła powieki. Siedziałem wtedy na małym stołku przy wezgłowiu jej łóżka.

- Hinata! – wyszeptałem z przejęciem i pochyliłem się.

Pocałowałem ją w usta, chcąc pokazać jej, jakiego strachu mi napędziła i jak bardzo ją kocham. Zdezorientowana, nie oddała pocałunku.

- Hinata... - wyszeptałem. – Jak ja się przestraszyłem, nie masz pojęcia.

- Gdzie ja...? – zaczęła. Podniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy. Otuliłem jej twarz swoimi dłońmi.

- W szpitalu, kochanie. Jesteś w szpitalu.

Zamrugała i rozejrzała się dookoła. Zamrugała znowu.

- Jak to, w szpitalu? Co się stało?

Próbowała usiąść, ale nie pozwoliłem jej na to. Położyłem delikatnie dłonie na jej ramionach. Była słaba, nawet nie miała sił zaprotestować. Spojrzała na mnie jeszcze bardziej bezradna i przestraszona.

- Nie ruszaj się, kochanie. Zasłabłaś. Straciłaś wiele energii. Leż i staraj się nie przemęczać.

Popatrzyła na mnie swoimi księżycowymi oczami. Chyba zaczęło do niej docierać. Zmarszczyła czoło.

- Straciłam wiele energii? Jak? Przecież ja... ja tylko... zabawiałam Junichiego, by nie płakał...

- Wydaje nam się... mnie i Sakurze... że to właśnie przez naszego syna.

- Przez Junichiego? – zdumiała się. – To gdzie on jest?

- Spokojnie, jest z opiekunką. Zajmuje się nim Emiko, pielęgniarka ze szpitala. Nie martw się o niego. Teraz najważniejsze jest, byś odpoczywała.

Pochyliłem się i ponownie ją pocałowałem. Tym razem oddała pocałunek i przez chwilę na sali panowała zupełna cisza.

- Ehm, ehm, my też chcielibyśmy się z mamą przywitać – usłyszałem w pewnym momencie poirytowany głos Mei. Wyprostowałem się, a Hinata zachichotała.

- Ja chyba mam pierwszeństwo – zauważyłem, patrząc na dzieciaki stojące w nogach łóżka.

- Jak się czujesz, mamo? – zapytał natychmiast Mintao, nie zwracając uwagi na moją i Mei sprzeczkę. Podszedł do wezgłowia łóżka z drugiej strony i położył rękę na czole Hinaty.

- Dobrze – mruknęła do niego. – Jestem tylko trochę śpiąca...

Po czym ziewnęła. Uśmiechnąłem się i odgarnąłem jej włosy z czoła.

- Śpij, jeśli chcesz. Musisz wypoczywać.

- Tak, tak – przytaknęła mi córka. – Śpij, a nami się nie przejmuj.

Hinata uśmiechnęła się słabo i z powrotem zasnęła. Mintao zmierzył jej puls i zajrzał pod powieki. Potem wyszedł, powiadomić którąś z pielęgniarek, że Hinata się ocknęła. Ja i Mei wyszliśmy po cichu i udaliśmy się po Junichiego.

Po raz pierwszy od bardzo wielu dni miałem okazję nieść mojego młodszego syna na rękach. Junichi spał tak głęboko, że nawet ja nie byłem w stanie go przebudzić. Z rosnącym sercem obserwowałem jego twarzyczkę. Co będzie, kiedy on urośnie? Czy nadal będzie się mnie do tego stopnia bał? Kładąc go w domu do łóżeczka nie mogłem przestać o tym myśleć.

*

Dzień ostatniego etapu egzaminu na chuunina nadszedł wyjątkowo szybko. Stałem na szczycie budynku administracyjnego, obserwując wioskę. Biało-czerwone ciuchy znowu mnie gryzły, ale przezornie poprosiłem Hinatę, by odcięła metkę. Moja żona wróciła ze szpitala przedwczoraj i jak się okazało, gdy odbudowała chakrę, to poczuła się świetnie. Przezornie jak najmniej dotykała Junichiego, ale nie wyglądało na to, by mój syn mógł komukolwiek wyrządzić trwałą krzywdę.

Obok mnie stał Shikamaru, przestępując z nogi na nogę. Wrócił cztery dni temu, jeszcze bardziej ponury niż zawsze i z miejsca stwierdził, że obowiązki, które mu wyznaczyłem, są upierdliwe. Nie miałem do niego pretensji. Wiedziałem, że tylko tak gada.

- Po co tu stoimy? – zapytał, ziewając potężnie.

- Nikt ci nie kazał ze mną przyłazić. Idź i zajmij się czymś – powiedziałem, a on wzruszył ramionami i odszedł, powłócząc nogami. Chyba się nie wyspał.

Odczekałem jeszcze chwilkę, a potem zeskoczyłem na dół i pobiegłem w stronę bramy. Strażnicy nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Wybiegłem kawałek poza wioskę i zobaczyłem idącego w jej stronę, zaczytanego faceta z dziwną, przekrzywioną fryzurą.

- Mistrz Kakashi! – ucieszyłem się. Kakashi podniósł głowę znad książki i spojrzał na mnie znudzony.

- Taak, cześć, Naruto – mruknął. Zbliżyłem się do niego i ramie w ramię ruszyliśmy w stronę Wioski.

- Cieszę się, że wróciłeś, Kakashi-sensei – odezwałem się, gdy mijaliśmy bramę. – Pakkun przekazał ci moje instrukcje, tak?

- No chyba dlatego tu jestem. A co z Saiem?

- Jeszcze nie wiem. Shimamura nie przysłał mi ostatnio żadnej wiadomości.

Kakashi pokiwał głową i rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się ataku w każdej chwili. Westchnąłem. A więc nie wypoczął, nie wyleczył ze swojej, niedawno nabytej, paranoi. Biedny człowiek.

- Ciszę się, że znów jestem w wiosce. Słyszałem plotki, że ostatnio sporo się tu dzieje?

- Taak – przytaknąłem, gdy skręciliśmy w uliczkę, prowadzącą do stadionu, na którym miały odbywać się dziś walki. – Całkiem sporo. Brak wieści od Saia, znaleźliśmy dziewczynkę, która zabiła Chiyo, a także dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy dotyczących Hiroetsu. Znajdź Sharonę, ona ci wszystko wyjaśni, chciała też z tobą pogadać, sensei.

- Aha, dobrze – ponownie skinął głową. – A słyszałem też, że na świat przyszedł już najmłodszy Uzumaki. Mam nadzieję...

- Nazywa się Junichi – wtrąciłem. – Hinata tak chciała...

- Ufff, to dobrze. Wybieranie imion po pijaku nie mogłoby się dobrze skończyć.

Zachichotałem, przypominając sobie, jak wybieraliśmy imię dla mojego najmłodszego syna, jeszcze zanim się urodził. Tak, po takiej ilości sake nie mogłoby się to dobrze skończyć.

- To idziesz najpierw do Sharony, czy ze mną na stadio...? – zacząłem, ale Kakashi nagle drgnął, zerknął na coś przed nami, po czym zbladł.

- Przepraszam cię, Naruto... ale muszę... uciekać... - wybełkotał, po czym zwiał, nie dokończywszy dokładnie swojej wypowiedzi. Rozejrzałem się i spostrzegłem Mei i Shana, którzy właśnie wyszli zza zakrętu przede mną. A więc to dlatego Kakashi uciekł! Biedak... A myślałem, że wakacje w Wiosce Piasku go wyleczą.

- Cześć dzieciaki! – zawołałem do nich, chcąc odwrócić ich uwagę. – A wy znowu razem? Mei, wybaczyłaś Shanowi?

- Pan nam oczu nie mydli! – zawołał natychmiast Shan.

- Słyszeliśmy, że wrócił sensei Kakashi! Był tu?! – zapytała napastliwie Mei.

- Eeee... nie – postanowiłem dzielnie bronić biednego Kakashiego. Mei zmarszczyła czoło i pogroziła mi palcem.

- Kłamiesz, tato! – Postukała się palcem w skroń. – Ja to czuję! No to gdzie on jest?

- Dzieciaki... - mruknąłem, kręcąc głową. – Dajcie mu spokój. Jak się kapnął, że to wy tu idziecie, to nawet maska mu zbladła... a potem zwiał... Nie znęcajcie się nad nim, to były Hokage...

- Spokojnie... - rzekł poważnym tonem Shan, wyciągając z kieszeni jakiś gruby zwój. Zaczął go rozwijać, aż po chwili zatrzymał się gdzieś w połowie i przyjrzał czemuś, co było tam napisane. – Dziś mamy w planach negocjacje.

- Negocjacje? – powtórzyłem, przyglądając mu się podejrzliwie.

- Tak – przytaknął jak najpoważniej i ku mojemu zdziwieniu z drugiej kieszeni wyciągnął okulary i założył je na nos. – Jako młodzi, żądni wiedzy ludzie, dążący do odkrycia tajemnic tego świata oraz do samorealizacji, wyznaczyliśmy sobie w życiu cel! Bowiem najważniejsze jest, by młodzi ludzie posiadali w życiu coś, do czego mogliby dążyć i się realizować! Rozwijać swoje talenty i kształcić się! Dlatego my, tak bardzo żądni tej wiedzy i pragnący odkrywać świat, wyznaczyliśmy sobie w życiu ważny cel, a jest nim ujrzenie twarzy Kakashiego! – mówił jak naukowiec, co chwila poprawiając okulary. Stojąca obok niego Mei wyprężyła się dumnie. – Pragniemy zrobić to nie tylko dla samych siebie, ale i dla przyszłych pokoleń shinobi! Tak więc ja, dyrektor tego przedsięwzięcia, pseudonim „Przystojniak", oraz moja asystentka, pseudonim „Mała" – tu wskazał na Mei - opracowaliśmy serię skomplikowanych planów, mających na celu odkrycie tej największej tajemnicy wszechświata.

- Skomplikowanych planów? – powtórzyłem słabo. Shan zdjął okulary, zwinął trzymany przez siebie zwój i podał mi go. Rozwinąłem go i spojrzałem na nagłówek.

- „Polowanie na Kakashiego"? – odczytałem na głos, unosząc jedną brew. Zacząłem rozwijać szybko zwój.

Wewnątrz znajdowała się seria planów, każdy opatrzony tytułem oraz opisem, jak zrealizować dany plan. Te, które zostały już zrealizowane, opatrzone były cyferkami, oznaczającymi, w ilu procentach plan się powiódł. Przy żadnym nie było 100 %. Spojrzałem na tytuły planów, po czym zacząłem je odczytywać na głos. – „Siłą", „Na prośbę", „Na groźbę", „Na podryw", „Za opłatą", „Proponując służbę", „Przekupstwo", „Delikatnie", „NIE delikatnie", „Na pijaństwo", „Przez gnębienie", „Dywersja", „Na kochankę", „Łopatą"(?), „Łomem"(?!), „Zemsta", „Przynęta", „Prześladowanie", „Na striptiz", „Przez upierdliwość (podziękować sensei Shikamaru)", „Zamach", „Szturm, „Działania zaczepne", „Konfrontacja zbrojna", „Prześladowanie", „Maltretowanie", „Tortury", „Na serdeczność", „Przez uczciwość", „Z pomocą sensei Saia (więcej nie prosić)." – Tu zachichotałem, przy planie była cyferka minus sto procent. – „Na Hokage", „Inwazja", „Zmusić", „Intelektualnie", „Szyderczo", „Na męczennika", „Śledztwo", „Obserwacja", „Penetracja", „Z zaskoczenia", „Na nagrodę", „Ogłuszenie", „Przez poniżenie", „Najemnik", „Przez zastraszenie"... ILE WY TEGO MACIE?!

- Przecież powiedziałem, że jest to SERIA skomplikowanych planów - zauważył Shan.

- Co znaczy „Na Hokage"? – zapytałem. Przy tym planie nie było opisu.

- Nie udzielamy informacji, za które moglibyśmy trafić do więzienia – rzekł Uchiha, zabierając mi zwój z ręki. Zmrużyłem groźnie oczy.

- Dzieciaki... - zacząłem. Shan uniósł ręce w obronnym geście.

- Pan się nie złości i nie martwi. Wszystko jest pod kontrolą. Dziś nie złamiemy zakazu zbliżania się!

Zerknąłem na Mei. Podczas gdy ja odczytywałem tytuły planów, ona za pomocą swojego byakugan przeszukiwała okolicę. Jej twarz pokrywała siatka żyłek, zbiegających się do jej oczu. Mała wpatrywała się dokładnie w tym samym kierunek, w którym uciekł Kakashi.

- Jest przed nami... cztery i pół kilometra, porusza się z wiatrem...

- Już jest nasz! – warknął Shan, po czym oboje puścili się biegiem.

- Nie znęcajcie się nad nim! – zawołałem za nimi, ale chyba mnie nie słyszeli. Nim się obejrzałem, zniknęli mi z oczu.

Ruszyłem przed siebie, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłem, nie informując ich, że gonią klona? Chyba dobrze, w końcu bardziej od ujrzenia twarzy Kakashiego, zależało mi na jego zdrowiu psychicznym. A dzieciaki kiedyś się kapną... chyba. A jak nie... to skończą jak zawsze... przywiązani do czegoś, co się akurat Kakashiemu spodoba... albo co będzie pod ręką. W każdym razie nie miałem co się martwić o tego starego drania.

Nieco pocieszony faktem, że Kakashi i tak nie da się im złapać, żwawo ruszyłem w stronę stadionu. Większość ludzi dookoła mnie także zmierzała w tamtym kierunku. Stadko jakichś dzieciaków minęło mnie, pozdrawiając głośno. Pomachałem im, patrząc, jak urwisy pędzą ulicą w tę samą stronę co ja, by zająć jak najlepsze miejsca na trybunach. Zaśmiałem się. Chyba nic nie byłoby w stanie popsuć mi dziś humoru...

Stadion pełen był ludzi. Kiedy się do niego zbliżałem, usłyszałem wesoły gwar licznych rozmów i dyskusji. Podszedłem się do głównego wejścia i stanąłem na końcu kolejki ludzi, którzy przepychali się, by wejść. Gdy w końcu udało mi się dostać do środka, zacząłem się wspinać na górę po szerokich, kamiennych schodach. Z początku towarzyszyli mi ludzie, ale wkrótce wszyscy poskręcali w korytarze, prowadzące na widownię, a ja wspinałem się dalej, na górę, do loży głównej.

Gdy tam dotarłem, spotkałem już niemały tłumek. Najbliżej wejścia, na progu którego stanąłem, siedział Hiroetsu. Jego wygląd mnie... oszołomił. Przez chwilę nie byłem pewien, czy to on. No bo to przecież to niemożliwe, żeby ktoś taki, jak siedzący przede mną facet, był tym bandziorem, który tak zaszedł mi za skórę!

Lider Wioski Słońca miał proste, rzadkie, rude, wypłowiałe włosy i jasne, żółte oczy, dziwnie bezbarwne, jakby ktoś specjalnie pozbawił je koloru. Jego cera była blada, prawie szara; nadawało mu to dziwny, niezdrowy wygląd, jakby zjadł coś nieświeżego i teraz zbierało mu się na wymioty. Ubrany był na czarno, przez co jego chuda postać wydawała się jeszcze chudsza. Siedział nieruchomo i patrzył na mnie z zainteresowaniem. Jego wąskie, niemal białe wargi wykrzywiał lekki uśmiech.

Za nim stało dwóch ochroniarzy. Nie wyróżniali się za bardzo, ot, dwa zwykłe dryblasy.

Nieco dalej siedział Gaara, w swoich biało-niebieskich ciuchach, które musiały gryźć go tak samo, jak mnie moje. Patrzył przed siebie, nie mrugając. Za nim ujrzałem Kankurou i jakiegoś nieznanego mi, chudego wyrostka o płowych włosach.

- Dzień dobry! – powiedziałem głośno, uśmiechając się do przybyłych gości. – Lordzie Hiroetsu, miło mi pana gościć w mojej wiosce. Gaara, ciebie też miło jest widzieć!

Obaj wstali i skłonili głowy. Odkłoniłem im się i zająłem jedyne wolne miejsce, pomiędzy nimi. Za mną pojawili się Sasuke i Sakura i bez słowa stanęli zaraz za oparciem mojego, jakże niewygodnego, fotela.

- Mnie również jest miło – zagadnął Hiroetsu, spoglądając na mnie żółtymi oczami.- Wiele dobrego się o panu słyszy w tej krainie. To dla mnie zaszczyt.

- Ja o panu też wiele słyszałem. Pana wioska rozwija się w niebywałym tempie! To aż dziw, że udało się panu tak szybko ją stworzyć a pana ludzie są gotowi na egzamin.

- Och, sadzę, że to dzięki moim umiejętnościom. Potrafię... zjednać sobie ludzi...

- W to nie wątpię...

Wszyscy przysłuchiwali się naszej rozmowie, nawet Gaara. Ja i Hiroetsu patrzyliśmy sobie w oczy. On wiedział, że ja wiem o jego sztuczkach i o tym, co robi z ludźmi w tej swojej parszywej wiosce, a ja wiedziałem, że on wie. Atmosfera była gęsta jak błoto i równie ciężka. Sakura poruszyła się nieznacznie, a Gaara chrząknął.

- Czy nie czas, by przemówić do zebranych, Lordzie Hokage? – zapytał Sasuke przesłodzonym tonem. Oderwałem spojrzenie od żółtych oczu Hiroetsu i wstałem wolno. Zbliżyłem się do balustrady i spojrzałem z góry na arenę.

Stało tam sześcioro dzieciaków i Shikamaru. Wszyscy na trybunach zamilkli i spojrzeli na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko do zebranych, a ci, co dostrzegli ten uśmiech, zaczęli wiwatować. Podniosłem rękę, by uciszyć tłum.

- Witajcie! – zagrzmiałem, a mój głos potoczył się echem po stadionie. – Witajcie na finale egzaminu na chuunina! Z przyjemnością witam naszych gości z dalekich krain, Lorda Kazekage, Lorda Hiroetsu oraz wszystkich przybyłych! – Kolejne wiwaty sprawiły, że musiałem zrobić pauzę, bo inaczej nikt by mnie nie usłyszał. – Mam również zaszczyt ogłosić, że finały czas ZACZĄĆ!

Wróciłem na swoje miejsce i spojrzałem na środek areny. Dwójka dzieciaków, chłopak z Wioski Piasku i dziewczyna z Wioski Słońca, stanęli naprzeciw siebie. Shikamaru ogłosił początek turnieju, a trybuny zamarły, ciekawe, jak potoczy się walka.

I w tym momencie w mojej loży buchnął biały dym, a gdy wszyscy spojrzeliśmy na wejście, ujrzeliśmy tam Kakashiego z książką w ręku.

- Dzień dobry – przywitał się sensei, skłoniwszy lekko głowę.

- Kakashi-sensei, jak to dobrze cię widzieć! – ucieszyłem się, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Wiedziałem, po co Kakashi przybył. On też chciał sobie obejrzeć Hiroetsu.

- Eee, tak, Naruto... - mruknął Kakashi, nie odrywając oka od swojej książki. Z wolna ruszył w naszym kierunku, a ja wstałem, by się z nim przywitać. No i wtedy się zaczęło.

Usłyszeliśmy wszyscy dwa wyraźne okrzyki bojowe, tuż nad naszymi głowami. Sekundę potem poczułem, że leżę. Na mnie leżał Kakashi, zasłaniając twarz, a na Kakashim dwa wiercące się ciała.

- Mam! – wrzasnął w pewnym momencie Shan Uchiha, wznosząc w górę pomarańczową książkę.

- W nogi! – krzyknęła Mei i oboje pognali przed siebie. Kakashi zerwał się na nogi.

- Hej! – wrzasnął. – To nie jest książka dla dzieci! – Po czym pognał za nimi.

Podniosłem głowę i spojrzałem na zebranych w loży.

Sakura była czerwona na twarzy i wpatrywała się w miejsce, gdzie uciekły dzieciaki. Sasuke zasłaniał oczy jedną dłonią, udając, że to wcale nie był jego syn. Gaara patrzył na mnie nieco zmieszany, ale lekko uśmiechnięty, tak samo wszyscy ochroniarze, w tym Kankurou. A Hiroetsu po prostu się śmiał.

- Dzieci... - mruknąłem, zbierając się z podłogi.

Pierwsza walka już się zaczęła, tak więc szybko usiadłem na swoim miejscu. Gaara nachylił się do mnie.

- Dzieciaki jak zawsze w dobrych humorach? – zapytał. – A jak najmłodsze?

- Syn, zdrowy i silny – wyszczerzyłem do niego zęby w szerokim uśmiechu, dając mu znać, że jestem niezmiernie dumny z mojego najmłodszego, choć prawdopodobnie był jeszcze bardziej dziwny, niż bliźniaki.

- A jak się ma Mei? – Gaara od zawsze miał szczególne względy dla mojej córki. W końcu był jej ojcem chrzestnym.

- Tak, jak widziałeś. Wydaje mi się, że Shan Uchiha ma na nią zły wpływ. – Sasuke i Sakura chrząknęli jednocześnie. Przez twarz Gaary przemknęło coś na kształt uśmiechu, gdy odwracał się w stronę areny, by obserwować pierwszą walkę.

Bój toczył się między dwójką dzieciaków z Wioski Słońca. Zerknąłem na Hiroetsu i zdałem sobie sprawę, że zamiast patrzyć na arenę, obserwował mnie.

- Jestem pod ogromnym wrażeniem pańskiej wioski – rzekł do mnie, jakbyśmy byli starymi znajomymi. – Ale spodziewałem się, że tak będzie.

- Dziękuję – odpowiedziałem, mając się na baczności. Cokolwiek chodziło mu po głowie, to nie ze mną te numery. W końcu uda mi się przecież wpakować go za kratki. – Ja jednak nie miałem jak dotąd okazji, by zobaczyć Wioskę Słońca.

- Mam nadzieję, że w najbliższym czasie to się zmieni – szepnął Hiroetsu. Grał miłego, ale w tych słowach pobrzmiewała groźba. Jak to było możliwe, że czuł się w mojej wiosce tak pewnie? Był przecież otoczony wojownikami, którzy rzuciliby się do walki gdyby tylko skinął palcem w moją stronę. Nie mówiąc już o tym, że nie miał szans w walce ze mną. Po tym wszystkim, co widziałem i co przeżyłem przez tego drania, rozniósłbym go, nie zostałby się nawet marny skrawek jego obrzydłego ciała.

- Ja też mam taką nadzieję – przytaknąłem mu i przeniosłem spojrzenie na arenę. Jak zawsze, tak i teraz, egzamin na chuunina był tylko przedstawieniem dla gawiedzi, a w tle działy się dziwne rzeczy. Uwaga wszystkich skupiona była na parze walczących dzieciaków, ale prawdziwa walka rozgrywała się tu, na uboczu, w loży honorowej. Cicha walka między najważniejszymi pionkami w tej grze... wow. Nawet nie wiedziałem, że stać mnie na takie przemyślenia.

Podczas trzeciej walki wrócił Kakashi, prowadząc związanego Shana. Posadził go przy balustradzie i nakazał mu przyglądać się walkom, a sam stanął uśmiechnięty miedzy Sakurą i Sasuke, udając, że nie widzi ich morderczych spojrzeń. Spojrzałem na niego, żeby spytać, gdzie się podziała Mei, ale Kakashi tylko wskazał mi palcem. Przeczesałem spojrzeniem trybuny i dostrzegłem ją, rozmawiającą z jakimś jasnowłosym chłopcem z Wioski Słońca, nieco wyższym od niej. Zmarszczyłem brwi, a potem przypomniałem sobie to dziwne wrażenie, które miałem, gdy dzieciaki zaatakowały Kakashiego. No tak... byłem tak zajęty Hiroetsu, że nie odróżniłem klona stworzonego przez Shana od własnej córki.

Znowu zerknąłem na Hiroesu. Siedział sztywno, nawet nie mrugając. Co miał na myśli, mówiąc, że ma nadzieję na to, iż pojawię się w jego wiosce? Przecież powinien wiedzieć, że kiedy już moja noga tam postanie, on już nigdzie więcej nie pójdzie. Gdybym tylko mógł, załatwiłbym go teraz. Tu. Na miejscu, bez tego całego pieprzenia się i zabawy w podchody. Problem polegał na tym, że wciąż jeszcze mógł okazać się niewinny.

Egzamin na chuunina dobiegał końca. W loży panowała cisza, pomijając tylko te momenty, kiedy to Shan Uchiha próbował się uwolnić. Shikamaru ogłosił zwycięstwo jednego z geninów Wioski Słońca, po czym ludzie z widowni z wolna zaczęli opuszczać stadion. Jednak żadne z nas się nie ruszało. Pierwszy odezwał się Kakashi.

- To był dobry turniej – rzekł, przymykając oczy. Gdyby jednak to mnie zapytano o zdanie, nie potrafiłbym nic powiedzieć, bo w ogóle nie interesowałem się toczącymi się na dole walkami. Głowę zaprzątały mi myśli o Hiroetsu.

- Tak, dobry, ale wybaczcie, ja mam coś do zrobienia. – Sasuke podszedł do swojego syna, wziął go za kołnierz i zniknął wraz z nim w kłębach dymu. Sakura i Kakashi stanęli po moich obu stronach i wszyscy razem skierowaliśmy się do wyjścia. Schodziliśmy na dół, pierwsi szli Kazekage oraz Hiroetsu wraz ze swoją ochroną, za nimi ja, na końcu Sakura i Kakashi. Na dole jedna z najobszerniejszych sal służących jako sale treningowe została specjalnie przemablowana, by mógł tam się odbyć bankiet dla gości. Był to tylko pretekst, by móc dłużej obserwować Hiroetsu, a także dać możliwość wszystkim ważnym osobistościom, przybyłym na egzamin, na rozmowy w sprawach dotyczących polityki Krainy Ognia. No i oczywiście dająca możliwość na rozmowy o egzaminie i o dzieciakach, które miały zostać chuuninami. W końcu to od tych ludzi miała zależeć przyszłość wielu z nich.

Gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, zostałem przechwycony przez jednego z wysłanników Lorda Feudalnego i zasypany masą pytań o jednego z najlepszych geninów z naszej wioski. Odpowiadając uprzejmie, mrugnąłem do znajdującego się na sali Shikamaru, rozmawiającego z jednym z Dwunastu Strażników Ninja. Nara odmrugnął mi i przeniósł swoje spojrzenia na Hiroetsu, którego również otaczało grono zainteresowanych nim ludzi. Wkrótce potem na sali pojawił się również i Sasuke.

Bankiet przebiegał bez większych komplikacji i nie trwał zbyt długo. Już wkrótce ci goście, którzy nie mieli zbyt wiele czasu na zmarnowanie, opuścili salę. Niedługo potem zmył się również i Hiroetsu, tłumacząc się zmęczeniem i czekającą go jutro podróżą do swojej wioski. Po jego odejściu zostało mi już tylko wypytać największe osobistości tego świata co sądzą o nim i o jego wiosce i przekonać się, jak bardzo temu rudemu dupkowi udało się zaimponować tym ludziom. Wszyscy Hiroetsu wychwalali pod niebiosa.


4 komentarze:

  1. Hej,
    mam nadzieję, że Naruto się nie da, ach Shun i ten zwîj mnie rozbroił, Kakashi po czym ma taką traume?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, oby Naruto się nie dał, Shun i ten zwój to mnie wręcz rozbroił, zastanawiam się po czym Kakashi ma taką traume?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, Shun i ten zwój to mnie rozbroił, wyszło naprawdę cudownie, zastanawiam się po czym to Kakashi ma taką traume?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam ten rozdział nie pierwszy raz ale ta lista "planów" mnie zawsze rozwala:) Jak ty na to wpadłaś? Genialne po prostu!
    A tekst Shuna na pytanie o plan "Na Hokage"? Bezcenne Hehe.
    Opisy masz genialne i czyta się to super.
    Pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń