niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 3

„Jest czas rozrzucania kamieni i czas zbierania kamieni; jest czas pieszczot i czas wstrzymywania się od pieszczot."

Stary Testament, Księga Koheleta

*

Wieczorem wyszedłem z gabinetu w stanie kompletnego przepracowania i szczęśliwym trafem natknąłem się na mojego wiecznie nieobecnego syna.

- Dzień dobry! – zawołałem na widok poważnie wyglądającego chłopaczka z jasną czupryną na głowie, o białych, zmęczonych oczkach. Mintao był zupełnym przeciwieństwem swojej siostry. Ona roztrzepana, on schludny. Ona ma włosy krótkie i sterczące, jemu sterczy tylko grzywka, bo nosi długie włosy spięte z tyłu w kucyk. Ona lubi techniki, które robią wiele hałasu i są efektowne, Mintao lubi działać z zaskoczenia i w wyrafinowany sposób pozbywać się przeciwnika. Ona jest przeciętna, on ma zadatki na geniusza.

- Cześć tato – powiedział mój syn, spoglądając na mnie i ziewając. Ruszyliśmy ramię w ramię w stronę domu.

- Ktoś tu za mało spał i za późno wraca do domu – stwierdziłem. – Jutro śpisz co najmniej tak długo jak mama. To rozkaz Hokage!

- Dobrze – przytaknął. – I tak w szpitalu nie ma nic do roboty. Jakieś takie ciche dni ostatnio, prawda?

- Prawda. To dlatego, że ta nowa Wioska się rozwija i przejmuje połowę interesu.

- Tak. Lord Hiroetsu zna się na rzeczy. Czy genini z jego Wioski wezmą udział w egzaminie?

- Z tego co mi wiadomo, to nie. Nie dostałem żadnej wiadomości od Hiroetsu.

Mintao skinął głową.

- To chyba byłoby trochę za wcześnie, prawda? Niektórzy przecież potrzebują kilku lat, by się na ten egzamin przygotować. Ty za pierwszym razem oblałeś, prawda?

Uśmiechnąłem się do tego wspomnienia.

- No, nie do końca. Wybuchła wojna w czasie egzaminu. Ale masz rację, ich Wioska istnieje zbyt krótko, by przysłać nam shinobi, którzy daliby sobie radę na egzaminie. A ty i Mei, może chcielibyście pomagać Ibikiemu lub Anko, co? Oni zawsze prowadzą egzamin. Nie macie ochoty?

- Nie wiem... - stwierdził mój syn. – Mógłbym pomagać medykom... zastanowię się. A co do Mei. Tam gdzie Mei, tam i Shan. A gdzie oni są oboje, tam panuje chaos. Na egzaminach chaos jest niewskazany.

Zaśmiałem się.

- Zobaczymy... - mruknąłem. Doszliśmy do domu i weszliśmy do środka. Obaj ściągnęliśmy buty w korytarzu i przeszliśmy do kuchni. Hinata siedziała przy stole razem z Mei, piła herbatę. Była taka spokojna, że jej nastrój od razu mi się udzielił. Po pracy zawsze wspaniale jest wrócić do domu.

- Cześć – zawołałem. Podszedłem do Hinaty i pocałowałem ją w czoło.

- Hej – powiedziała Mei. Mintao się nie odezwał, tylko stanął nad siostrą, marszcząc czoło.

- Pomalowaliście sensei Sasuke na biało? – zdziwił się po chwili. Ja i Mei parsknęliśmy śmiechem.

- No, tak jakoś wyszło...- mruknęła Mei w swojej obronie. Mintao pokręcił głową.

- Biedny Shan, dostanie mu się za to. Ale muszę przyznać, że widok jest śmieszny...- przymknął powieki, by wychwycić obraz Sasuke przemalowanego na biało z umysłu swojej siostry. – Tak, w bieli mu do twarzy.

Wyszczerzył zęby i dopiero teraz usiadł przy stole. Hinata zaczęła się podnosić, ale położyłem jej rękę na ramieniu.

- Ja zrobię kolację...- powiedziałem. – Nie sztuka odgrzać gyoza.

- Jem u Uchiha! – zawołała natychmiast Mei, zrywając się od stołu.

- Przypomniało mi się, że zostawiłem coś w szpitalu!- powiedział Mintao, również wstając.

- Już jadłam...- bąknęła Hinata. Spojrzałem na nich.

- Bardzo śmieszne – powiedziałem, gdy ryknęli śmiechem na widok mojej miny. Kręcąc głową zabrałem się do odgrzewania obiadu, a potem razem zasiedliśmy do kolacji.

Po jedzeniu ja i dzieciaki zabraliśmy się za zmywanie i wycieranie, a Hinata wyszła z kuchni, nie chcąc nam przeszkadzać. Gdy skończyliśmy, każde z nas udało się do siebie. Ja wszedłem do sypialni, pełen nadziei, że zastanę tam moją żonę, ale się przeliczyłem. Chciałem zawołać, ale w porę usłyszałem szum prysznica. Z szerokim uśmiechem podszedłem do drzwi łazienki.

- Hinata..?

- Tak? – Dobiegło zza drzwi.

- Kąpiesz się?

- Tak. – Kolejna krótka odpowiedź, ale wypowiedziana zupełnie innym tonem.

- A mogę się przyłączyć...?

- Tak... - ten głos sprawił, że przebiegł mnie przyjemny dreszcz. Już chciałem wyskoczyć z ciuchów, gdy ktoś zaczął walić pięściami w drzwi. Moje drzwi. Frontowe. Znowu!

- No na wszystkich byłych Hokage, co znowu do jasnej...!

Stłumiłem przekleństwo, gdy zza drzwi łazienki dobiegł mnie chichot mojej żony. Ona to przynajmniej ma ze mną śmiesznie, pomyślałem. Wyszedłem z sypialni.

- Jeżeli to kolejny Uchiha... - mruczałem sobie pod nosem, idąc do drzwi wejściowych - ...to jak nic wywalę ich z Wioski.

Otworzyłem drzwi z rozmachem. Zobaczyłem Shana. Znowu.

- Jeżeli szukasz Mei, by znowu upaprać kogoś farbą razem z nią...

- Nie, Lordzie Hokage, przysyła mnie siostra – przerwał mi.

- Sharona? – zdumiałem się. – A czego chce?

- Prosi, by pan natychmiast udał się do bramy głównej. Coś tam się stało, nie wiem. Minęliśmy się na progu domu, tylko krzyknęła, by pana zawiadomić...

- Dziękuję – powiedziałem do niego szybko. Odwróciłem się w stronę wnętrza domu i krzyknąłem do Hinaty i dzieciaków: – Muszę wyjść!

Po czym wybiegłem w ciemną noc. Pomyliłem się co do tych Uchiha, czasem się przydają. Więc nie ma sensu wywalać ich na zawsze, wystarczy na jakiś czas, by zrozumieli błędy...

Do bramy miałem kawałek. Wystarczyło jedno spojrzenie z daleka, by stwierdzić, że to żaden kryzys, nikt nas nie atakuje, nie rozpętała się żadna wojna, nikt nie umiera. W otwartej bramie stało siedem osób, rozmawiających ze sobą przyjaźnie. Zacząłem myśleć, że zbyt szybko ułaskawiłem czerwonooką rodzinkę. Stanowczo zbyt szybko...

- Co jest? – zapytałem, podbiegłszy do nich. Dopiero teraz poznałem, że tylko czworo z nich to byli ludzie z mojej Wioski. Pozostała trójka pochodziła z Wioski Słońca. Zdziwiłem się nie mało. Czego chciał ode mnie Hiroetsu? Zerknąłem na oddział ANBU, a konkretnie na Sharonę. Wzruszyła ramionami.

- Słucham, w czym mogę służyć? – zapytałem troje nastolatków, stojących nadal za granicą mojej Wioski.

- Dobry wieczór – odezwał się cicho wysoki chłopak o ciemnych włosach i oczach. Ubrany był na czarno, ze znakiem żółtego słońca, wychylającego się zza błękitnej chmury, wyhaftowanym na ramieniu bluzki. Towarzyszyła mu jasnowłosa dziewczyna ubrana niemal identycznie oraz niski, grubawy brunet o rozbieganym spojrzeniu, w takim samym stroju. Nie wiem czemu, ale ten ostatni wydał mi się znajomy.

- Dobry wieczór – odpowiedziałem tak uprzejmie, jak tylko mogłem.- W jakiej sprawie przyszliście?

- W sprawie egzaminu na chuunina – szepnął ciemnowłosy chłopak, niemal nie zmieniając wyrazu twarzy. – Bylibyśmy za dnia, ale coś nas zatrzymało. Przepraszamy za kłopot.

- Nie ma sprawy. No więc, o co chodzi z tym egzaminem?

- Przynieśliśmy listę naszych geninów – rzekł chłopak, wprawiając nas wszystkich w osłupienie. – Proszę.

Wyciągnął w moją stronę trzymany przez siebie zwój, a ja wziąłem go od niego zupełnie odruchowo. Chłopak skinął na swoich towarzyszy, a potem cała drużyna odeszła, by rozpłynąć się w ciemnościach.

*

Mój gabinet nigdy nie wydawał mi się szczególnie miłym miejscem, a już na pewno nie myślałem o nim jak o miłym miejscu, siedząc w nim z bandą wzburzonych nastolatków, brudzących mi swoimi butami śliczny, zielony dywanik przed biurkiem. Przeczesałem włosy palcami i jeszcze raz spojrzałem na listę.

- W sumie, to mogliśmy się tego spodziewać... - mruknąłem w końcu, by przerwać milczenie. – Mogliśmy się spodziewać, że przyślą na egzamin swoich ludzi, chcą się wzmocnić militarnie, to nie jest zabronione... wręcz wskazane, rzekłbym...

- Czy pan oszalał?! – wykrzyknęła Sharona, wskazując na mnie palcem. – Skąd oni w ogóle wzięli tylu ludzi?!

- Sharono, to Wioska ninja... jak sama nazwa wskazuje, jest pełna... ninja!

- No tak, ale „pełna ninja" to jest nasza Wioska! Wioska Piasku! Wioska Obłoków! Ale nie kawał niezagospodarowanej ziemi, który dopiero ma być Wioską! Przecież tam byłam! Nie mają nic, zero zaplecza, zero pól treningowych, wszystko dopiero powstaje! Mają budynki administracyjne, parę domów dookoła nich i Akademię! I to wszystko!

- Ale nie denerwuj się tak, Sharono...- upomniałem ją. Skapitulowała i stanęła w kącie z naburmuszoną miną.

- Sharona ma rację, Lordzie Hokage...- odezwał się Kaoru. Chciał dodać coś jeszcze, ale Toei odchrząknął i postanowił przejąć inicjatywę. Ten szarowłosy, kociooki chłopak rzadko zabierał głos, ale jak już coś mówił, to zawsze warto było go wysłuchać.

- Ja również zgadzam się z Shar...- mruknął, a Sharona skrzywiła się na dźwięk tego zdrobnienia. Pomyślałem, że chłopakowi się jeszcze za to oberwie. – Nie mogli wystawić tylu kandydatów, to po prostu niemożliwe, zważywszy na tak krótki okres istnienia ich Wioski. Dziesięć drużyn, może dwanaście, i to coś około naszego wieku... ale nie dwadzieścia dwie drużyny. Nie zdołaliby ich przygotować, bo przecież nie ma tam żadnych silnych ninja, żadnych znamienitych klanów. Na Wioskę Słońca składa się Hiroetsu jako lider, paru ninja z różnych Wiosek, którzy się do niego przyłączyli, parę dzieciaków, którzy się uczą w Akademii i cała masa ludności cywilnej, która z niewiadomych przyczyn lgnie do Wioski Słońca jak muchy do lepu. I nic więcej.

- Chyba napiszę do Gaary... - mruknąłem, bardziej do siebie, niż do nich. – Powinno go to zainteresować. No i muszę przypomnieć mu o misji Saia... No i myślę, że najwyższy czas zacząć mieć się na baczności. Nie podoba mi się ta cała sytuacja. I jeszcze ten dzieciak...

- Jaki dzieciak?- zainteresował się Makoto.

- Ten drugi chłopak, który tu dziś był... ten, co się nie odzywał. Ja go już chyba gdzieś widziałem, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć...

- Późno już...- szepnęła Sharona. Zerknąłem na nią.

- Masz rację. Idźcie. Spotkamy się tu rano. Pójdziecie na zwiady.

- Tak jest! – krzyknęli i już ich nie było.

Z westchnieniem podniosłem się zza biurka i wyszedłem. Noc była świeża, rześka, wygwieżdżona, a Wioska Liścia cicha i uśpiona. Mógłbym tak iść i iść, oderwany od rzeczywistości, wreszcie w ciszy, z daleka od hałasu, ale oczywiście zmęczenie wzięło górę. Doczłapałem się do domu i wśliznąłem cicho do środka. W sypialni było zimno i cicho. Hinata spała smacznie, sama w łóżku. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Rozebrałem się i wlazłem pod kołdrę z postanowieniem, że jutro wstanę te dziesięć minut wcześniej i wezmę prysznic. Moja żona zamruczała i otworzyła jedno oko. Spojrzała na mnie.

- Śpij, to tylko ja... - szepnąłem.

- Co się stało? – szepnęła sennie, wtulając głowę w mój tors.

- Nic, zupełnie nic. Śpij.

Zasnęła natychmiast, a ja tuż za nią.

4 komentarze:

  1. Interesująca to nowa wioska. Coś mi się wydaję, że będą z nią problemy... ;p
    Fajnie tak zobaczyć jak to będzie za kilka lat ;D Pozdrawiam ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    no to jest podejrzane tyle drużyn w tak krótkim czasie..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    coś mi tu "śmierdzi" tyle drużyn tak nagle....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    podejrzane i to bardzo, tyle srużyn z takiej sioski nagle....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń