niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 7

„Jeśli nasze zwiewne cienie,

Budzą twe zniecierpliwienie,

Pomyśl, widzu, żeś spał chwilę,

Żeś te zjawy śnił - i tyle."

"Sen nocy letniej", William Szekspir

w przekładzie Stanisława Barańczaka

*

- Nie wiem, co się roi w twojej głowie, mistrzu, ale cokolwiek to jest, nie zwiastuje niczego dobrego. Czy zdajesz sobie sprawę, że jeżeli dzisiejsze wydarzenie to sprawka Hiroetsu, to już nie są ciche podchody i najwyższy czas, by powiedzieć przynajmniej jouninom o tym, co wiemy...

- Ciszej, Sharono... - szepnąłem. Staliśmy w rogu wąskiego kamiennego korytarza. Sakura nie pozwoliła umieścić dziewczynki w szpitalu, więc przenieśliśmy sprzęt medyczny do jednego z bunkrów, służących jako schrony, znajdujących się za wioską. Mała właśnie była badana przez oddział medyków z Sakurą na czele, a przez okienko w drzwiach do sali, w której odbywały się zabiegi, zaglądali Sasuke i Shikamaru. W korytarzu były też dwa oddziały ANBU, gotowe do walki.

- Ale...

- Dobrze, rozumiem, co chcesz mi wytłumaczyć i zgadzam się... powiemy Shikamaru i twoim rodzicom...

- Tylko im?

- Mówiłem już, im mniej osób wie...

- Tak, tak – przerwała mi. – Mam jeszcze pare pytań odnośnie tego wszystkiego, bo widzi pan... jeżeli jednak okaże się, że mylimy się co do Hiroetsu, to...

- Na pewno się nie mylimy.

- No dobrze, ale załóżmy, że jednak... to będzie oznaczało, że jest ktoś trzeci, ktoś, kto zrobił to tej dziewczynce... bo... no bo... te czarne żyłki, to wygląda jak jutsu...

- Dlatego chciałem poczekać z wyjaśnieniami na Saia, a i twój oddział jeszcze nie wrócił, ale nie mamy czasu...

Westchnęła.

- Tak, odkąd ona tu jest, nie mamy czasu.

W tym momencie z sali, w której trzymaliśmy dziewczynkę, wyszła Sakura. Ja i Sharona zbliżyliśmy się do niej.

- I co? – zapytałem.

- Jest wyczerpana – powiedziała Sakura. – Nieprędko się ocknie. Poza tym wygląda na zdrową. Myślę, że twoja teoria dotycząca psychozy jest bardziej niż prawdopodobna, Naruto. To jej dziwne oko wygląda na kekkei genkai. Nie mam pojęcia, czy zostało jej przeszczepione, czy to jej własne. Będziemy przy niej czuwać, a jak się ocknie, ktoś spróbuje z nią porozmawiać.

- Dobrze – powiedziałem. – Tak więc zapraszam was do mojego gabinetu, chyba właśnie nadszedł czas, by wam wszystko wyjaśnić.

Spojrzeli na mnie ze zdumieniem, ale po chwili się opanowali i skinęli głowami. Wszyscy razem ruszyliśmy do wyjścia.

*

Wyjaśnienia trwały trochę czasu. Słuchali uważnie, gdy wraz z Sharoną opowiadaliśmy im o Chiyo, o Hiroetsu, o czarnych żyłkach i naszych przypuszczeniach. Shikamaru tylko kiwał głową, chyba części z tych rzeczy się domyślał. Sasuke i Sakura wymieniali spojrzenia.

- No tak – skinął głową Shikamaru, kiedy skończyłem.

- Czyli to wszystko to tylko przykrywka? Sai tak naprawdę nie pomaga Gaarze? A Sharona śledzi Hiroetsu? – zapytała Sakura, jakbym właśnie przed chwilą jej tego nie wytłumaczył.

- Tak – pokiwałem głową.

- Czyli Sai jest za oceanem... - mruknął Sasuke, bardziej do siebie, niż do nas. – A skąd wiesz, że Hiroetsu pochodzi właśnie stamtąd? Skąd wiesz, że nie urodził się na naszym kontynencie? I skąd pewność, że Sai dowie się tam o nim czegoś więcej, niż moglibyśmy dowiedzieć się tutaj?

- Trudno się było do tego dogrzebać, przyznaję, ale udało się. To sprawka waszej córki i jej ludzi... - Z szacunkiem wskazałem Sharonę. Sakura i Sasuke spojrzeli na nią, a potem ponownie na mnie. W oczach Sakury dostrzegłem złość.

- Wykorzystujesz Sharonę i jej ludzi! Jak możesz! Jakby śmierć Daisuke...!

- Mamo! – zawołała ostro Sharona, a Sakura opanowała się. – To moja decyzja. Jeżeli myślisz, że pozwoliłabym, aby śmierć Daisuke nie została pomszczona...

Oburzenie odebrało jej mowę. Westchnąłem i kręcąc głową podszedłem do okna. Było już bardzo późno i ciemno. W mojej głowie narodziło się wiele nowych pytań, na które nie znałem jeszcze odpowiedzi. Przede wszystkim ta dziewczynka, Maya, bo tak nazwałem ja sobie w myślach, potrzebowała pomocy, jednocześnie stanowiąc ogromne zagrożenie. W drugiej kolejności Hiroetsu, nie było wątpliwości, że to jego sprawka, od samego początku. Potrzeba mi było tylko dowodów, a jak na umyślnie, wszystkie poszlaki urywały się, nim do Hiroetsu dotarły.

- Chyba pora się rozejść... - powiedziałem do swojego odbicia w szybie. – jest późno, jesteśmy zmęczeni. Jutro będzie czas na wszystko.

Rozeszliśmy się. Gdy wracałem do domu, czułem tylko pustkę kłębiącą mi się pod czaszką. Sharona słusznie mówiła, że Hiroetsu nie jest głupi. Drań wszystko dokładnie zaplanował, nie można go było z niczym powiązać...

Doszedłem do domu. O dziwo Hinata nie spała. Zastałem ją siedzącą na łóżku i w świetle lampy czytającą jakąś książkę.

- Czemu nie śpisz?! – zawołałem na jej widok. – Wiesz, która godzina?! Potrzebujesz snu!

- Martwiłam się... - szepnęła, podeszła do mnie i pocałowała mnie w usta. Przytuliłem ją.

- Niepotrzebnie. Nic się nie stało. Złapaliśmy dziewczynkę, która prawdopodobnie jest odpowiedzialna za tamten wybuch, który zabił oddział ANBU.

- Tak, Mei i Mintao mi powiedzieli...

- Jak oni się czują? – spytałem, bo coś w jej głosie powiedziało mi, że powinienem spytać.

- Te oparzenia się nie goją – szepnęła. – Mintao próbował wszystkiego, każdego jutsu... na noc posmarował je jakąś maścią... Ale wygląda na to, że będą musiały zagoić się w naturalny sposób.

- Och – wyraziłem swoje zdumienie. Puściłem ją i zacząłem się rozbierać, po czym oboje się położyliśmy. Sen przyszedł zaskakująco szybko.

*

- Nie można nad nią zapanować! – wrzeszczał mężczyzna, znajdujący się najbliżej mnie, trzymając się za ramię. Wszędzie pachniało spalonym mięsem. Ludzkim mięsem. Widziałem tłum ludzi dookoła mnie, wszyscy byli ubrani na biało, wpatrywali się we mnie z nienawiścią, a ja patrzyłem na nich z dziwnej perspektywy, jakbym był z pół metra niższy...

- Zabijcie ją, jeżeli nie da się inaczej! – Czyjś głos wybił się ponad tłum. Poznałem ten głos, ale nie wiedziałem, do kogo należy. Usłyszałem szum rozsuwanych drzwi. Mężczyzna, który kazał mnie zabić, wyszedł z pomieszczenia. Musiałem do niego dobiec. Kochałem go ponad własne życie, miłością, której nie mogłem przezwyciężyć. Chciałem go za wszelką cenę dotknąć, poczuć jego usta na swoich ustach...

- Panie!!! – wrzasnąłem i rzuciłem się do drzwi, paląc wszystko na swojej drodze. Płomienie tylko muskały ognioodporne ściany, ale ludzie dookoła mnie padali na ziemię z wrzaskiem i zamieniali się w popiół. Dobiegłem do drzwi i wybiegłem na korytarz.

Mężczyzna szedł przed siebie, widziałem jego plecy. Puściłem się biegiem przez korytarz i objąłem go w pasie. Z moich oczu płynęły łzy.

- Panie, nie zostawiaj mnie! – zawołałem. Zaśmiał się jak kochający ojciec.

- Dobrze się spisałaś, Ai. Zabiłaś ich wszystkich. Zdałaś ten test.

- Kocham cię, Panie.

- Ja też cię kocham.

Otworzyłem załzawione oczy, by spojrzeć na mojego pana, ale mój wzrok padł najpierw na szybkę w drzwiach z prawej strony. Moje spojrzenie prześliznęło się obojętnie po mężczyźnie za drzwiami, i w tym momencie zdałem sobie sprawę, że nie jestem sobą. Byłem kimś innym, kimś, kto teraz patrzył z uwielbieniem na twarz Hiroetsu, rozjaśnioną szerokim uśmiechem, a sekundę temu kątem oka zarejestrował makabryczny widok nieznanego sobie mężczyzny, wiszącego za ręce u sufitu sąsiedniej sali. Mężczyzny nagiego, pobitego, zakrwawionego, po którego bladym ciele rozchodziły się po woli czarne żyłki...

Mężczyzny dobrze mi znanego. Coś łupnęło bardzo blisko mnie.

*

- Sai!!! – zerwałem się z wrzaskiem.

Dom. Łóżko. Hinata, śpiąca obok mnie. Konoha. Nagle zdałem sobie sprawę, że to był tylko sen. Zasłyszane wcześniej stuknięcie powtórzył się. Rozejrzałem się i zobaczyłem Bana, stukającego w okno. Jednak nie myślałem teraz o Banie. Powróciły wspomnienia ze snu. Zapach spalonego ludzkiego mięsa, tak obojętny dla istoty, która byłem... Obsesyjna miłość do Hiroetsu... Wspomnienie jego warg... I Sai, Sai nagi, Sai zakrwawiony... Sai wiszący u sufitu tej sali...

Rzuciłem się do łazienki. Ledwo zdążyłem, o włos nie obrzygałem dywanu w sypialni. Gdy torsje przestały mną szarpać, wynurzyłem głowę z sedesu. Ban podał mi ręcznik, a ja otarłem usta. Nawet nie pomyślałem o tym, by zrugać go za to, że wlazł mi do domu bez pozwolenia.

- Wszystko w porządku, Lordzie Hokage? – spytał szeptem Ban, nachylając się nade mną.

- Moja żona jest w ciąży – powiedziałem.

- A już myślałem, że pan – natychmiast podchwycił dowcip. Zaśmiałem się słabo. – Za dużo ramen, za dużo...

- Ban, co ty tu robisz?

Chłopak natychmiast spoważniał.

- Ta mała się ocknęła. Powiedziała, że chce rozmawiać z panem.

- Ze mną? – zdumiałem się.

- Tak. Tylko z panem.

- Były jakieś kłopoty?

- Trochę przysmaliła Shikamaru.

Wypłukałem porządnie usta i wyszliśmy z łazienki. Hinata ocknęła się i usiadła. Złapałem Bana i zasłoniłem chłopakowi oczy.

- On już wychodzi – powiedziałam.

- Jestem w piżamie, puść go – zaśmiała się dźwięcznie. Ślepy Ban pomachał jej z uśmiechem, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo machał nieco na lewo do niej.

- I tak go wywalę – stwierdziłem beznamiętnie i wyprowadziłem chłopaka z sypialni. – Spadaj, Ban, powiedz, że będę za pięć minut.

Wyszedł, a ja wróciłem do mojej żony. Pocałowałem ją w czoło na dzień dobry i zacząłem się ubierać.

- Ta dziewczynka się ocknęła – powiedziałem. – Muszę tam iść.

- Rozumiem – powiedziała.

- Postaram się wpaść jak najszybciej.

Ponownie ją pocałowałem i wyszedłem. Idąc korytarzem, usłyszałem szepty dochodzące z pokoju Mei. Postanowiłem tam zajrzeć, więc zapukałem i wsadziłem głowę do środka.

Ze zlokalizowaniem ludzi w tym pomieszczeniu był pewien problem, bo bałagan w pokoju był taki, że spych by sobie z nim nie poradził. Dopiero po chwili dostrzegłem trzy sylwetki, siedzące na łóżku Mei. Moja córka była ubrana w krótkie spodenki i skąpą bluzeczkę. Shan smarował jakąś maścią jej poparzone ramiona. On jeden był kompletnie ubrany. Obok nich siedział Mintao, czytający jakiś zwój, w samych spodniach, również wysmarowany maścią tu i tam.

- Co jest? – zapytałem.

- Nic nie działa – rzekł mój syn, nie odwracając spojrzenia od zwoju. – Chyba to musi się goić w naturalny sposób. Nie mam pojęcia, co to za jutsu. Można tylko złagodzić pieczenie...

Skrzywił się i podrapał po przedramieniu, brudząc palce maścią.

- Idźcie do szpitala – powiedziałem. – Wyślę tam Sakurę. Obejrzy was...

- Nie ma takiej potrzeby – odrzekł Mintao. – Sensei Sakura nie wie nic ponad to, co wiem ja na temat tego jutsu. Nie martw się tato, nic nam nie jest.

Podrapał się po oparzonym policzku, nadal zaczytany. Zerknąłem na Mei.

- Ma rację. Trochę swędzi – stwierdziła, wzruszając ramionami.

-Ta maść śmierdzi... - powiedział Shan, wąchając swoje dłonie. – Z czego to jest zrobione?

- Nie pytaj – mruknął Mintao.

Zostawiłem ich samych, dochodząc do wniosku, że i tak nie pomogę. Wyszedłem z domu i udałem się do bunkrów za Wioską.

Zastałem wszystko tak, jak wczoraj zostawiłem. Nerwowa atmosfera sprawiła, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Shikamaru siedział na metalowym stołku, Sakura bandażowała mu przedramię. Na mój widok uśmiechnęła się blado.

- Jesteś – powiedziała. – Ta mała się ocknęła. Jest zawzięta, nie chce z nami rozmawiać, wciąż powtarza, że chce mówić z blondynem, którego widziała wczoraj.

Skinąłem głową i przeszedłem do drzwi od sali dziewczynki. Przez szybkę zajrzałem do środka. Mała siedziała na łóżku. Na ścianie naprzeciw łóżka dostrzegłem wielką plamę. Pod nią leżała taca z jedzeniem. Wyglądało na to, że cisnęła śniadaniem przez pokój. Zerknąłem na Sakurę, a potem zapukałem i wszedłem do środka.

- Dzień dobry – powiedziałem głośno. Mała spojrzała na mnie obojętnie.

- Dzień dobry – szepnęła. Ubrana była w czystą koszulę, makabryczną część twarzy zasłoniła jakąś chustką.

- Mam do ciebie parę pytań...

- Jak wszyscy! – prychnęła i spojrzała na mnie zdrowym okiem. – A ja nic nie pamiętam, jakbym się urodziła wczoraj... tam w lesie... Kiedy pan na mnie spojrzał... Czy...?

- Tak?

- Czy to ja...? Ten ogień, który był wszędzie...? – spytała szeptem.

- Chyba tak – odszepnąłem. Zakryła twarz dłońmi. Zaczęła się kołysać w przód i w tył.

- Nic nie pamiętam... nic nie pamiętam... nic nie pamiętam...

- Dziecko... uspokój się – powiedziałem, podchodząc do niej. Spojrzała na mnie z dołu. Wyglądała na przerażoną.

- Ja... nie wiem, jak mam na imię... - szepnęła.

- Zatem powinniśmy jakieś wymyślić. Co powiesz na... - zawahałem się. W gardle stanęło mi imię Ai, ale przełknąłem je. Ta dziewczynka nie miała nic wspólnego z moim koszmarem. – ...Maya?

- M-może być... - mruknęła dziewczynka. – N-nie jest złe.

- A zatem, Mayu... Teraz postaraj sobie coś przypomnieć. Musisz z nami współpracować. Sama pamiętasz, co się stało. Zaatakowałaś mnie, o mało co nie zabiłaś moich dzieci. W przeszłości prawdopodobnie zabiłaś sześcioro ludzi z mojej Wioski. Musisz to sobie przypomnieć, inaczej będziemy zmuszeni potraktować cię jak przestępcę.

Zaczęła gwałtownie kręcić głową. Wyglądało to tak, jakby opędzała się przed moimi słowami.

- Nic... nic nie pamiętam! Nic a nic! Nie rozumie pan tego?!

- Musisz się postarać! A może po prostu kłamiesz?! Skąd mogę mieć pewność?! Ciesz się, że jesteśmy tacy łagodni! – Myślałem, że mój krzyk i lekkie groźby w jakiś sposób ją odblokują, ale się pomyliłem. Rozzłościła się i nagle wszystko dookoła zrobiło się gorące. Jak we śnie usłyszałem wczorajszy krzyk Mei: „chodu!"

Rzuciłem się do drzwi i wypadłem na korytarz, zatrzaskując je za sobą.

- Padnij! – ryknąłem, a wszyscy w korytarzu padli na ziemię. W tej samej chwili bunkrem wstrząsnęła eksplozja. Wszystkie szklane przedmioty, wszystkie szybki w drzwiach po obu stronach korytarza, pękły z hukiem. Odłamki szkła posypały się na podłogę. Drzwi, za którymi siedziała Maya, wygięły się do zewnątrz, ale jakimś cudem nie puściły. Odetchnąłem z ulgą, widząc, jak jęzor ognia, który na chwilę pojawił się w otworze po szybce, cofa się. Zapadła cisza.

Podniosłem się. Wszędzie cuchnęło spalenizną, ale dziękowałem w duchu Sakurze za jej pomysł. Gdyby to był szpital, wszystko poszłoby z dymem, razem z nami. Zbliżyłem się do drzwi i przez dziurę po wybitej szybce zajrzałem do sali.

Ze wszystkich sprzętów znajdujących się jeszcze chwilkę temu w pomieszczeniu została tylko garść popiołu. Spaliły się nienaturalnie szybko, jakby były wykonane z papieru. A pośrodku sali, wśród dogasających płomyków, czysta, jakby w ogóle nic się nic stało, siedziała Maya, kołysząc się w przód i w tył i mrucząc do siebie „nic nie pamiętam". Przeszedł mnie zimny dreszcz.

- Trzeba będzie się jej pozbyć... - szepnęła Sakura cicho. Wiedziałem, że ma rację, ale nie byłem w stanie się z nią zgodzić.

3 komentarze:

  1. Witam,
    och ten straszny sen, oby nie był proroczy, mała się obuidziła i tylko z Naruto chciała rozmawiać...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział wietny, co za straszny sen, oby nie był jednak proroczy, mała już się obudziła i tylko z Naruto chcc rozmawiać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, co za straszny ten sen, mam nadzieję, że nie okaże się proroczy... mała się obuidziła i tylko z Naruto chciała rozmawiać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń